
32 minute read
Felieton: Operacja Niemeńska 1920
by Galmet
OPERACJA NIEMEŃSKA 1920
I MAŁY KONIEC WIELKIEJ WOJNY
Advertisement
W końcu września 1920 r., po przegranej bitwie warszawskiej i komarowskiej, Sowieci uciekali znad Niemna w takim tempie, że nie tylko polska kawaleria nie mogła ich dogonić. Całych dywizji, a nawet armii nie mógł znaleźć również dowódca rosyjskiego Frontu Zachodniego, bezskutecznie wywołując przez radiostacje swoich generałów i sztaby poszczególnych jednostek. Dlaczego ogromny militarny sukces naszej armii nie przełożył się na osiągnięcia polityczne? Dlaczego Piłsudski musiał uciec się do podstępu, aby utrzymać przy Polsce Wilno i Litwę? Dlaczego warunki traktatu pokojowego zawartego w Rydze pół roku po wygranej wojnie były dla Polski tak niekorzystne?
Ostatni akord
Wojna polsko-bolszewicka 1919-1920 zakończyła się bardzo mocnym akordem - druzgocącym zwycięstwem wojsk polskich w wielkiej operacji niemeńskiej na Litwie, po każdej stronie brało w niej udział kilka armii liczących łącznie ok. 350 tys. ludzi. Walki trwały od 20 września do 18 października 1920 r. Brak sztywnych ram czasowych i terytorialnych walk nad Niemnem zapewne jest także jednym z powodów mniejszej znajomości tych zagadnień (niż np. Bitwy Warszawskiej) i niedoceniania ich znaczenia dla wyniku wojny polsko-bolszewickiej.
Trzy razy Litwa
Wojna 1919-1920 przetoczyła się przez Litwę trzykrotnie. Zawierucha zaczęła się od walk oddziałów polskich z bolszewikami o Wilno 4 stycznia 1919 r. - Sowieci bardzo szybko chcieli dotrzeć stamtąd do ogarniętych rewolucyjnymi nastrojami Niemiec. Drugim razem, w marcu i kwietniu 1919 r., oddziały Wojska Polskiego, wykorzystując zaangażowanie części Armii Czerwonej w walki z „białymi” odbiły Lidę, Nowogródek i Wilno. Ostatnie walki na tych terenach - we wrześniu i październiku 1920 r. - były najbardziej zacięte, ale dały nam zwycięstwo i zakończyły wojnę polskobolszewicką.
Zaciekłość starć wynikała z braku złudzeń - w sierpniu 1920 r. w Mińsku podjęto z bolszewikami rozmowy (zabiegał o nie Lenin, naciskała również Ententa), mające na celu wynegocjowanie warunków zawarcia pokoju, ale żądania Rosjan były nierealne i właściwie odbierałyby Polsce niepodległość. Po ich fiasku została tylko walka. Sytuacja Polski była bardzo trudna, w Wielkiej Brytanii, Austrii, Czechosłowacji, a nawet Gdańsku robotnicy organizowali strajki, które miały zablokować pomoc dla walczącej z Sowietami Polski. Władze Czech i Niemiec, właściwie wspierając bolszewików, wstrzymywały pociągi z transportami sprzętu wojskowego i zaopatrzeniem dla Polski, a Litwini zbrojnie stanęli po stronie Sowietów.
Dopiero w kontekście tych uwarunkowań możemy ocenić jak ogromne znaczenie psychologiczne miało zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej, wzrost zaufania społeczeństwa do Piłsudskiego jako Naczelnego Wodza i odbudowanie morale naszego wojska. Z tego też powodu przełomowy bój o Warszawę mocniej tkwi w świadomości rodaków, niż - nie mniej ważne z militarnego punktu widzenia - zwycięstwa w operacjach zamojsko-komarowskiej, czy niemeńskiej. Wojsko Polskie - zarówno armia, jak i coraz liczniejsze oddziały ochotnicze, stanęły na wysokości zadania, wykazały się ogromną odwagą, wytrwałością i determinacją.
Sojusznicy
W wojnie polsko-bolszewickiej Polska nie miała zbyt wielu sojuszników. Krajem, który udzielił nam wówczas największej pomocy w ludziach i uzbrojeniu była Francja. Nie można nie docenić pomocy naszych bratanków Węgrów, którzy poznawszy już smak władzy komunistów (Béla Kun), sami w nie najlepszej sytuacji bardzo nam pomogli. Po naszej stronie walczyli także żołnierze Ukraińskiej Republiki Ludowej Semena Petlury (więcej o nich pisaliśmy w artykule o Bitwie pod Komarowem „Ostatnia taka szarża”, EO nr 12 z października 2019) i białoruscy - Grupa gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza, a także oddział kozaków dońskich.
Przegrupowanie wojsk
Tuchaczewski po klęsce pod Warszawą chaotycznie wycofał się na wschód i zatrzymał się za linią rzek Niemen, Szczara
Kawaleria polska, bitwa nad Niemnem, 1920 r., fot. Centralne Archiwum Wojskowe

i Świsłocz. Próbował odtworzyć zdolność bojową swoich armii, lecz ogromne straty jakie poniósł w zabitych i rannych żołnierzach, a zwłaszcza w uzbrojeniu i wyposażeniu sprawiały, że nie było to łatwe. Ponadto całkowicie błędnie oceniał on możliwości wojsk polskich, a nawet rozmiary swojego niepowodzenia. Uważał, że polskie armie są na skraju wyczerpania i załamania zdolności bojowej, co pozwoli mu na szybkie przegrupowanie swoich armii. Chciał wyprowadzić kontruderzenie w kierunku Białegostoku i Brześcia, a później zwrócić je na południe w kierunku Lublina, gdzie połączyłby siły z Armią Konną Siemiona Budionnego i wojskami Frontu Południowo-Zachodniego gen. Aleksandra Jegorowa. Dopiero stamtąd wzmocniony i przygotowany zamierzał ponownie ruszyć na Warszawę. Było to klasyczne „wishful thinking” - Polska kawaleria pod Zamościem i Komarowem rozgromiła armie Budionnego i Jegorowa (z komisarzem politycznym Stalinem) i pogoniła ich daleko na Wschód, ale młody dowódca sowieckiego Frontu Zachodniego (Tuchaczewski miał wówczas 27 lat) nie nabrał respektu do polskiej armii.
Dowództwo Armii Czerwonej nie przejęło się planami Tuchaczewskiego i kazało mu od razu wracać na zachód w kierunku Wisły, gdzie ledwie kilka dni wcześniej dostał potężnego łupnia. Ten typowy sowiecki hurraoptymizm okazał się zgubny dla bolszewików. Po Bitwie Warszawskiej i operacji komarowsko-zamojskiej właściwie wszystko było już jasne - obie strony znały swoje możliwości, wiedziały do czego zdolny jest przeciwnik. Polacy pokazali, że czerwonych mogą pobić i zbudowali potężne morale. Sowieci, natomiast, poczuli, że nie są niepokonani... Próbowali nawet pozyskać do służby polskich jeńców wojennych, przetrzymywanych w niewoli, oczywiście z żałosnym skutkiem.

Zdecydowanie lepiej z reorganizacją poradziła sobie armia polska. Nie było większego chaosu, rozdysponowywano zaopatrzenie i uzupełniano składy jednostek. Zaciąg ochotniczy trwał w Polsce od dawna i cieszył się ogromnym zainteresowaniem.
Wincenty Witos (w tym czasie premier) wspominał: „Jadąc w stronę Nasielska, spotkaliśmy po drodze całe masy wozów amunicyjnych i furażowych, a przed nimi liczne oddziały wojska zdążające na front. Popatrzyłem się na nie. Mała tylko część miała na sobie kompletne, choć potargane mundury, co najmniej połowa była bez obuwia, idąc bosymi, pokaleczonymi nogami po ostrych drogach i żytnich ścierniskach. Wielka ich część nie posiadała zupełnie płaszczy, na niektórych wisiały tylko resztki ze spodni i innego ubrania. Natomiast wszyscy posiadali karabiny i naboje, a w rozmowie okazywali wielką pewność siebie i wiarę w zwycięstwo. Jakaż to była różnica pomiędzy tymi żołnierzami, których widziałem pod Warszawą, a tymi obdartusami, świecącymi nieraz gołym ciałem, zbiedzonymi, sponiewieranymi, ale silnymi duchem.”
Siły polskie przed Operacją Niemeńską
Naczelny Wódz Wojska Polskiego Józef Piłsudski doskonale rozumiał, że przewaga, jaką uzyskał odrzucając Armię Czerwoną spod Warszawy nie oznacza zwycięstwa w wojnie. Przeciwnik nadal był groźny, zbierał siły i planował ponowny atak. Konieczne było ostateczne, mocne uderzenie, niszczące siłę bojową Sowietów i na długo pozbawiające ich inicjatywy. Wiedział, że starcia będą krwawe, żołnierze żadnej ze stron nie będą skłonni brać jeńców, litować się nad wrogiem i liczyć na wzajemność. Dla Polaków to była wojna o wszystko. Przegrana oznaczała likwidację ofiarnie

Układ wojsk i kierunki działań w Operacji Niemeńskiej 1920 r., źródło: A Przybylski, „Wojna polska 1918-1921”

wywalczonej przed niespełna dwoma laty niepodległej ojczyzny.
Przygotowania objęły dwie polskie armie operujące powyżej Polesia - 4. Armia gen. Leonarda Skierskiego stanęła w rejonie Brześcia, a 2. Armia gen. Edwarda Śmigłego-Rydza w rejonie Białegostoku. Polesie było naturalną linią podziału frontów w wojnie polsko-bolszewickiej - region podmokły, bagnisty, z licznymi rzekami i rozlewiskami zupełnie nie nadawał się do prowadzenia jakichkolwiek działań militarnych. Skutecznie oddzielał obszary działań frontu południowo-wschodniego od północno-wschodniego.
Piłsudski, ze zrozumiałych względów, wielką wagę przykładał do utrzymania w tajemnicy swojego planu ofensywy. Dowódcom armii i szefom ich sztabów przedstawił go dopiero 10 września podczas odprawy w Brześciu Litewskim. Główne natarcie miało zostać przeprowadzone nie w środkowej części frontu, jak spodziewali się Sowieci, ale skrzydłami - od północy i południa, ruchem okrążającym. W centralnej części frontu, w rejonie mocno przez bolszewików obsadzonego Grodna, Polacy mieli tylko wiązać siły wroga, niejako odwracając ich uwagę, a główne uderzenie Naczelny Wódz planował od północy, na lewym skrzydle 2. Armii - przez Niemen w kierunku na Lidę oraz od południa, gdzie 4. Armia miała uderzyć na prawym skrzydle (z Polesia) w kierunku Baranowicz. Taki manewr (w założeniach podobny nieco do kontrofensywy znad Wieprza w Bitwie Warszawskiej) miał na celu obejście wysoko od północy oddziałów rosyjskich, zaskoczenia ich atakiem od strony tyłów i zamknięcie trzech armii Tuchaczewskiego w okrążeniu, zaciskającym się od północy (2. Armia) i południa (4. Armia).
Dwie polskie armie wraz z odwodem Naczelnego Wodza w połowie września 1920 r. liczyły ok. 195 tys. żołnierzy, z czego w bezpośrednich walkach miało wziąć udział ok. 88,5 tys. Wyposażeni byli w ponad 2 tys. karabinów maszynowych, 543 działa i ponad 65 tys. koni. Przez cały czas uzupełniano stany osobowe i uzbrojenie, co po raz pierwszy w historii tej wojny dało nam przewagę nad Sowietami.

Po sowieckiej stronie
Tuchaczewski dostał od towarzyszy z Moskwy (zwłaszcza głównodowodzącego Armią Czerwoną Siergieja Kamieniewa i ludowego komisarza obrony Lwa Trockiego) szansę na rehabilitację po klęsce pod Warszawą - nie pozbawiono go dowództwa nad Frontem Zachodnim. Do połowy września zgromadził ponad 145 tys. żołnierzy, z czego do walki przeznaczonych było ok. 86 tys. Uzbrojeni byli w 1155 karabinów maszynowych, 284 działa i dysponowali 31,2 tys. koni. Sowieci również szybko zwiększali liczbę żołnierzy i uzbrojenia. Nie zmieniało to jednak faktu, że Polacy mieli dwukrotnie więcej dział, karabinów, a zwłaszcza koni, co dawało nam ogromną przewagę w szybkości manewrowania na froncie.
Porucznik Jan Kowalewski, fot. CAW
Atuty Piłsudskiego - radiowywiad i lotnictwo
Polski wywiad wojskowy w czasie wojny 1919-1920 rozwinął skrzydła i pokazał jaką przewagę nad przeciwnikiem może dać nowoczesna służba informacyjna. Szczególnie doniosłą rolę odegrał radiowywiad z sekcją dekryptażu w Biurze Szyfrów. Dokładne badania archiwów wojny polsko-bolszewickiej dokonane przez historyków w ostatnich 30 latach dowodzą, że nie ma żadnej przesady w stwierdzeniu, że nasz wywiad radiowy odegrał ogromną, może nawet decydującą rolę w zwycięstwie nad Sowietami w 1920 r.
Współczesny ochotniczy 9 Pułk Ułanów Młp. kultywujący tradycję pułku, który bardzo wykrwawił się podczas bitwy pod Komarowem 31 sierpnia 1920 r.

Ta fascynująca historia zaczęła się 8 maja 1919 roku, kiedy por. Józef Serafin Stanślicki utworzył Sekcję Szyfrów, czyli agencję przekształconą później w Biuro Szyfrów. Sekcja od początku pracowała przy Sztabie Głównym WP w Pałacu Saskim w Warszawie i jemu bezpośrednio podlegała. W wyniku przeprowadzonej wówczas reorganizacji szefem Oddziału II Informacyjnego Naczelnego Dowództwa (wywiadu) został mjr Karol Bołdeskuł, specjalista w dziedzinie radiowywiadu. Wcześniej - od jesieni 1915 roku do sierpnia 1917 roku, był szefem wywiadu radiowego państw centralnych na całym froncie wschodnim. To on odpowiadał za rozmieszczenie wszystkich anten polskich radiostacji wojskowych, podsłuchujących i namierzających bolszewików. Filarami jego zespołu byli kpt. Ignacy Matuszewski i por. Jan Kowalewski. Matuszewski w Oddziale II NDWP pracował od odzyskania niepodległości w listopadzie 1918 r. Niespełna dwa lata później - w lipcu 1920 r. - został jego szefem. Uczestniczył w rokowaniach pokojowych w Rydze. Po klęsce bolszewików Piłsudski dziękował za pracę Matuszewskiemu mówiąc: „Była to pierwsza wojna, którą Polska prowadziła od wielu stuleci, w czasie której mieliśmy więcej informacji o nieprzyjacielu niż on o nas”. Jednak to por. Jan Kowalewski odniósł największy sukces - pierwszy złamał szyfr stosowany przez radiotelegrafistów Armii Czerwonej i wraz z trzema światowej sławy profesorami matematyki, Stefanem Mazurkiewiczem, Wacławem Sierpińskim i Stanisławem Leśniewskim (reprezentanci tzw. polskiej szkoły matematycznej) opracował metodę rozkodowywania kolejnych. Podczas wojny polsko-bolszewickiej dekryptaż polskiego radiowywiadu złamał ok. stu rosyjskich szyfrów. Dzięki por. Kowalewskiemu polski wywiad radiowy od sierpnia 1919 do końca 1920 r. przejął kilka tysięcy szyfrogramów (latem 1920 r. było ich ok. 400-500 miesięcznie) i większość z nich odczytał. W czasie Bitwy Warszawskiej informacje naszego wywiadu radiowego bezpośrednio wpłynęły na decyzje strategiczne podejmowane przez Wodza Naczelnego Józefa Piłsudskiego, a w konsekwencji także na skalę zwycięstwa Wojska Polskiego nad Armią Czerwoną.
Za zasługi w wojnie z bolszewikami por. Jan Kowalewski otrzymał w 1922 r. z rąk Marszałka Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari. Mniej znanym epizodem z niezwykle barwnego życiorysu Kowalewskiego jest jego śląska misja - podobnie jak wielu innych oficerów Oddziału II Sztabu Głównego WP został marcu 1921 r. oddelegowany na Górny Śląsk, gdzie był szefem wywiadu sztabu wojsk powstańczych w III powstaniu śląskim.

Przed bitwą
Polski wywiad 20 września 1920 r. trafnie oceniał, że bolszewicy na Froncie Zachodnim dysponowali ok. 75 tys. bagnetów i szabel oraz 220 działami. W porównaniu do naszego rozpoznania wywiad sowiecki działał fatalnie. Tuchaczewski i jego dowódcy byli pewni, że Polacy dysponują tylko siedmioma dywizjami o niepełnej zdolności bojowej, wyczerpanymi wcześniejszą ofensywą i pościgiem. Sowiecki komandarm Frontu Zachodniego sądził, że większość polskich sił jest na Wołyniu zaangażowana w walki z armiami Jegorowa i Budionnego (na sowieckim Froncie Południowo-Zachodnim). Był pewien, że ma ogromną przewagę siły, której Polacy nie doceniają, a jego armie osiągną gotowość bojową do 25 września. Tuchaczewski nie zorientował się w rzeczywistej sytuacji nawet trzy dni po rozpoczęciu polskiej ofensywy!
Do boju!
Trwały przygotowania do ofensywy. Kwaterę Naczelnego Wodza WP przenie-
siono z Siedlec najpierw do Brześcia nad Bugiem, a 21 września do Białegostoku, gdzie Piłsudski pracował w specjalnym pociągu, stojącym na dworcu kolejowym. W fazie planowania operacji J. Piłsudski sporadycznie przebywał w Kwaterze Głównej. Pełniąc obowiązki Naczelnego Wodza i jednocześnie Naczelnika Państwa najczęściej przebywał w Warszawie. Wizytował również 3. i 6. Armię na Lubelszczyźnie oraz wojska w Galicji Wschodniej.
Zrealizowanie wyznaczonych przez Piłsudskiego celów wymagało spełnienia trzech podstawowych warunków: jak najdłuższego utrzymania w absolutnej tajemnicy przygotowań polskich jednostek, szybkości działania i zaskoczenia przeciwnika w jego najsłabszych punktach. Wszystkie założenia zostały spełnione celująco.
Czasem wymagało to specjalnych dyspozycji, np. w przypadku doświadczonych, doskonale zorganizowanych, wyszkolonych i uzbrojonych 14. i 15. Wielkopolskiej Dywizji Piechoty, wchodzących w skład 4. Armii WP, Naczelny Wódz za konieczne uznał wydanie szczególnego polecenia: „Należy nakazać dywizjom wielkopolskim, że winne one przełamać swój wstręt do maszerowania drogami nieszosowanymi, gdyż szosowanych przy możliwych zmianach w kierunku marszu niechybnie na terenie operacyjnym zabraknie”. Dziś może to wywoływać uśmiech, ale jesienią 1920 r. w jednym z najważniejszych rozkazów wydanych podczas całej wojny z bolszewikami Piłsudski z pewnością nie żartował. Skoro o tym wspomniał, musiał bardzo poważnie traktować ryzyko związane z opóźnianiem manewrów operacyjnych polskich wojsk, wynikające z „wygody” Poznaniaków, którzy mogli szukać utwardzonych szlaków, zamiast maszerować bezdrożami. Inna sprawa, że nasza piechota ścigając Sowietów robiła po 30 km dziennie, co z pewnością było bardzo wyczerpujące.
Trudną do przekroczenia barierą psychologiczną była również dla żołnierzy Grupy Północnej konieczność walki z Litwinami. Dowódca 1. Dywizji Piechoty Legionów płk Stefan Dąb-Biernacki w rozkazie tłumaczył żołnierzom: „Wojna ta jest dla nas najprzykrzejszą ze wszystkich wojen, jakie Polska prowadziła. (…) Nie my pierwsi, żołnierze, nie my pierwsi zaczęliśmy tę wojnę nieszczęsną. (…) Żołnierze, jeżeli idziecie w pole przeciwko Litwinom, nie idźcie z nienawiścią, jak przeciw wrogowi śmiertelnemu, lecz jak przeciw braciom zbłądzonym”.
Nie było w tym żadnej przesady - wielu żołnierzy Wojska Polskiego pochodziło z Litwy i często musieli walczyć przeciwko swoim sąsiadom.

Polska ofensywa
20 września 1920 r. polskie oddziały ruszyły do walki zajmując pozycje, pozwalające na dalsze rozwinięcie natarcia. Grupa Frontowa (Wiążąca) zaatakowała ze środka ugrupowania 2. Armii w kierunku na Grodno. Dowództwo sowieckiej III Armii, broniącej miasta było przekonane, że Polacy chcą je zająć i podjęło zaciekłą obronę, koncentrując wszystkie siły i ściągając odwody. Taki właśnie był plan naszego dowództwa - zaangażować w tym rejonie jak największe siły wroga. Szczególnie ciężkie walki stoczyły 21. Górska Dywizja Piechoty i 3. Dywizja Piechoty Legionów, która forsując rzekę Świsłocz i zajmując Brzostowicę, kilkakrotnie krwawo odpierała gwałtowne kontrataki oddziałów bolszewickich.
Zablokowanie w rejonie Grodna dużej części sił Sowietów umożliwiło rozpoczęcie zasadniczych działań ofensywnych przez Grupę Skrzydłową (Uderzeniową) 2. Armii. 22 września wchodząca w skład tej grupy 1. Dywizja Piechoty Legionów gwałtownie zaatakowała i zmusiła do odwrotu wojska litewskie, które wycofały się w kierunku Sejn. Polacy kontynuowali rajd, zajęli Sejny i otworzyli sobie drogę na Druskienniki. Po kolejnym natarciu polskich wojsk Litwini zaczęli wycofywać się na wschód i północny wschód. Oddziały Grupy Skrzydłowej ruszyły w pościg i dotarły do Niemna, a następnego dnia (23 września) zajęły mosty w Druskiennikach. 24 września przeszły na drugi brzeg rzeki i zatrzymały się w oczekiwaniu na rozkazy, wyznaczające kierunek dalszego natarcia. Te zależały od położenia pozostałych oddziałów polskich wojsk. Dokładna koordynacja była konieczna dla powodzenia całej operacji. Z Druskiennik Grupa Skrzydłowa mogła ruszyć głębiej na wschód - w kierunku na Lidę lub bliżej, na południe - w kierunku Grodna. W tym czasie Grupa Frontowa nadal toczyła krwawe walki na przedpolu Grodna, nie będąc w stanie złamać obrony Sowietów. 21. Górska Dywizja Piechoty, kiedy nie powiodło się zajęcie miasta i przekroczenie w nim Niemna, podjęła próbę obejścia go od południa. Również 22. Ochotniczej Dywizji Piechoty nie udało się zdobyć przeprawy przez Niemen na północ od Grodna. Ciężkie walki wstrzymały także natarcie 3. Dywizji Piechoty Legionów gen. Berbeckiego. Grupa Frontowa 2. Armii utknęła pod Grodnem.
4. Armia, operująca bardziej na południe, szybciej wykonała swoje zadania, choć również napotkała na zacięty opór czerwonoarmistów - 23 września ruszyła do natarcia Grupa gen. Junga (15. Dywizja oraz brygada z 2. Dywizji) i po całym dniu starć zdobyła Wołkowysk. Nie udało się go utrzymać, ponieważ 3. Dywizja (w składzie 2. Armii), nie zdołała zabezpieczyć jej północnej flanki i żołnierze gen. Junga następnego dnia musieli się wycofać z miasta, aby uniknąć uderzenia bolszewików na odsłonięte skrzydło.
W południowej części frontu walki wybuchły wcześniej. Jednostki naszej 4. Armii od 12 do 20 września toczyły bardzo ciężkie walki, usiłując opanować i utrzymać węzeł kolejowy w Kobryniu. W walkach zginął podpułkownik Arnold Szylling, dowódca 57. Pułku Piechoty Wielkopolskiej (14 Dywizji Piechoty), którego, przybyły do Kobrynia gen. Leonard Skierski (dowódca 4. Armii WP), udekorował własnym krzyżem Orderu Virtuti Militari. Zaciekłe walki trwały tam jeszcze kilka dni i dopiero 23 września po przegrupowaniu oddziały 4. Armii rozpoczęły właściwą część ofensywy. W ciągu dwóch dni zmusiły Sowietów do wycofania się za rzekę Szczarę.
Nie wszystko szło zgodnie z planem. Natłok wydarzeń w dn. 23-25 września spowodował, że w działania Kwatery Głównej Naczelnego Wodza WP wkradł się pewien chaos, wydawano mnóstwo rozkazów, często spóźnionych i tylko ustnie. Nagminnym zjawiskiem był brak łączności dowództwa armii ze związkami taktycznymi. Po rozpoczęciu natarcia dowódcy armii właściwe tracili wpływ na jego przebieg. Łączność radiowa oparta na przestarzałych i nielicznych radiostacjach w czasie ataku nie była wykorzystywana, a podczas obrony zawodziła. Telefony wymagały przewodów,
które np. w wyniku ostrzału artyleryjskiego były zrywane. Telegrafem dysponowały tylko niektóre sztaby, a samoloty bardziej potrzebne były do rozpoznania. Funkcjonowała właściwie tylko łączność oparta na pieszych i konnych łącznikach, którzy jednak często dostarczali nieaktualne już informacje i rozkazy.
Początek końca
Tuchaczewski, błędnie oceniając sytuację i rzeczywistą siłę polskich wojsk, wydał armiom Frontu Zachodniego rozkaz do ataku na kierunku Białystok - Bielsk Podlaski - Lublin. Na jak najszybsze rozpoczęcie natarcia naciskało również kierownictwo partyjne i wojskowe z Moskwy, zniecierpliwione biernością wojsk Tuchaczewskiego. Ten pośpiech wynikał z konieczności uzyskania argumentów w rokowaniach pokojowych, których nowa faza rozpoczęła się 21 września w Rydze na Kotwie.
Tuchaczewski wiedział o odrzuceniu przez Polaków wojsk litewskich na północnym odcinku frontu, ale był przekonany, że są to tylko działania taktyczne, a głównym rejonem operacji wojsk polskich są okolice Grodna. Nie miał też zaufania do Litwinów. Uważał ich za nielojalnych i - co jest dość kuriozalne - obarczał później odpowiedzialnością za klęskę, spowodowaną odsłonięciem przez armię litewską prawej flanki swoich wojsk. Dużo bardziej przewidujący okazał się Siergiej Kamieniew głównodowodzący Armii Czerwonej, który realnie ocenił zagrożenie, wynikające z ofensywy polskich wojsk na północy frontu. Obawiał się że Polacy mogą obejść flankę bolszewickiej III Armii, a w związku z tym obrona Grodna jest bezcelowa. Nakazał wycofanie III Armii do rejonu Lidy, natomiast prawe skrzydło XV Armii na linię Szczary. Tuchaczewski niechętnie wydał mocno spóźniony rozkaz wycofania się III Armii sprzed Grodna, a XV Armii na linię rzek Niemen i Roś (lewy dopływ Niemna w rejonie Grodna). XVI i IV Armia miały powstrzymywać polskie natarcie w kierunku na Pińsk i Baranowicze.
Niespodziewanie 25 września polska Grupa Frontowa 2. Armii przełamała obronę Sowietów i wieczorem wkroczyła do Grodna. Taktyka Tuchaczewskiego zaczęła się załamywać. III Armia rozpoczęła odwrót przed nadal nacierającymi oddziałami polskimi. W tej sytuacji Piłsudski przyspieszył działania Grupy Skrzydłowej mającej dokonać głębokiego obejścia bolszewików od północy w kierunku na Lidę, a później ruszyć na południe na Baranowicze, odcinając Sowietom odwrót . Zadanie osłony Grupy od północy, od strony wojsk litewskich, otrzymała nowo zorganizowana 3. Armia gen. Władysława Sikorskiego.
Z drugiej strony - od południa - nasza 4. Armia miała ruszyć na wschód, w kierunku rzeki Szczary, a następnie szybkim manewrem nacierać na północ na Baranowicze, zamykając pierścień okrążenia wokół wojsk sowieckiego Frontu Zachodniego.
28 września Grupa Skrzydłowa błyskawicznym atakiem zdobyła Lidę i wyprzedziła posuwające się w jej kierunku dywizje wroga. Wchodzący w skład grupy 1. Pułk Piechoty Legionów (1. Dywizja) rozbił cofające się z Lidy kolumny wroga, biorąc ok. 1000 jeńców, w tym sztab 56 dywizji strzelców, 4 działa, 13 karabinów maszynowych i wielki tabor, a następnie wkroczył do miasta. Żołnierze 1. DP Legionów zaskoczyli w Lidzie całe dowództwo (m.in. komandarma Władimira Łazariewicza), i sztab bolszewickiej III Armii, który zmuszony został do błyskawicznej ewakuacji i stracił łączność ze swoimi oddziałami.
W południowej części frontu 4. Armia WP z powodu twardej obrony Sowietów posuwała się nieco wolniej. Mimo to polskie dywizje nacierające w kierunku na Baranowicze wbiły się klinem pomiędzy XV i IV Armię sowiecką. Natarcie 16. Pomorskiej Dywizji Piechoty doprowadziło do odcięcia IV Armii Aleksandra Szuwajewa na Polesiu. Dzieła zniszczenia dokończyły 18. Dywizja Piechoty gen. Franciszka Kraiczek-Krajowskiego poprzedzana przez Dywizję Białoruską gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza, które najpierw nie-postrzeżenie przemknęły obok lewego skrzydła sowieckiej armii, a 26 września wyłoniły się z zamglonych mokradeł na północ od Pińska, w którym Szuwajew założył swą główną kwaterę i od południa gwałtownie uderzyły na miasto. Widząc to, komandarm Szuwajew wraz ze swoim szefem sztabu Siergiejem Mieżeninowem chyżo wskoczyli na konie i uciekli. Co ciekawe, Szuwajew na tyle stracił głowę, że pognał na zachód, w kierunku Polski, prawdopodobnie szukając bezpiecznego schronienia na linii frontu jeszcze kilka chwil wcześniej obsadzanej przez jego wojska. Reszta jego sztabu wsiadła do pociągu i pojechała w przeciwnym kierunku - na wschód. Większość trafiła do polskiej niewoli. Co dziwne, po ucieczce Szuwajewa i Mieżeninowa wszystkie dokumenty wysyłane ze sztabu IV Armii i przezeń przyjmowane były sygnowane przez …szefa sztabu Mieżeninowa (!) Z szyfrogramów przejętych przez polski radiowywiad wynikało, że Mieżeninow kieruje wysuniętym bliżej frontu sztabem polowym IV Armii, a Szuwajew - sztabem zasadniczym cofniętym do Mozyrza. Przez prawie tydzień dowództwo frontu i własna armia szukały Szuwajewa, który razem z koniem błąkał się lub ukrywał w błotach Polesia.
Sowiecka IV Armia Szuwajewa została rozbita, a należąca do niej 17. Dywizja Kawalerii zdezerterowała i przyłączyła się do Dywizji Białoruskiej gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza. Tylko nielicznym oddziałom zgodnie z rozkazem udało się wycofać na linię Szczary, jednak po dotarciu na miejsce koncentracji wcale się nie zatrzymały, lecz rozproszone uciekały dalej na wschód. W centrum frontu wojska Korka i Sołłohuba także pospiesznie się wycofywały. 28 września Tuchaczewski wydał rozkaz odwrotu na linię rosyjskich okopów z okresu pierwszej wojny światowej. Pozostałości jego armii dotarły do nich 1 października, ale następnego dnia oddały je bez walki nacierającym Polakom, razem z ważnym węzłem komunikacyjnym w Baranowiczach. Żołnierze 14. Dywizji Wielkopolskiej po 75-kilometrowym marszu, niemal bez konieczności użycia broni, wzięli 1000 jeńców i wiele sprzętu wojennego. Po oddaniu Baranowicz armie rosyjskie odchodziły w bezładzie w kierunku na Mołodeczno, Mińsk i Słuck.

Klęska Sowietów
Gławkom (główny bolszewicki dowódca) Kamieniew zasypywał Tuchaczewskiego rozkazami, nakazującymi mu umocnienie frontu i utrzymanie się na zajętych pozycjach choćby jeszcze przez tydzień, ale oficer polityczny (politruk) Tuchaczewskiego, Iwan Smilga, poinformował go, że „dywizje całkowicie straciły wolę i zdolność do walki”. Witowt Putna dodawał, że defetyzm ogarnął również ich dowódców. Jego zdanie się liczyło - choć niższy rangą był jednym z najzdol-
Oficerowie Biura Szyfrów. Od lewej: Jakub Plezia, Jerzy Suryn, Yamawaki Masataka, Paweł Misiurewicz, Jan Kowalewski, Maksymilian Ciężki. Lata 20. XX w., fot. CAW

niejszych sowieckich dowódców dywizji. Dzięki jego umiejętnościom i działaniom resztki wojsk XVI i III Armii uniknęły zniszczenia, przerwały okrążenie pod Białymstokiem i wycofały się na wschód.
Powód nacisków Moskwy na Tuchaczewskiego był oczywisty - toczące się w Mińsku rokowania pokojowe podjęte z inicjatywy Ententy zmierzały ku końcowi, więc sowieccy przywódcy chcieli zająć jak największy obszar przed zawieszeniem broni. Kamieniew próbował nawet bronić Tuchaczewskiego (a także siebie), argumentując, że oddziały rezerwowe Armii Czerwonej nie mają broni, ani nawet mundurów, lecz Lenin go zgasił: „Nie obchodzi mnie, czy będą walczyć w gaciach, ale muszą walczyć!”. Niewiele to zmieniło. Klęska Rosjan była zupełna. Polacy odrzucili siły bolszewickie ok. 100 km na wschód. Spośród czterech armii Frontu Zachodniego dwie w zasadzie przestały istnieć, a pozostałe dwie pozbawiono zdolności do działań zaczepnych. Tuchaczewski liczył jeszcze, że uda mu się ocalałe oddziały wycofać daleko na wschód, tam zreorganizować i dokonać kontruderzenia. Jednak polskie oddziały nie dały mu większych szans - mimo wyczerpania podjęły pościg za nieprzyjacielem, nękały go i zdezorganizowały odwrót, pozbawiając jakiejkolwiek zdolności bojowej. Oddalając się coraz bardziej od baz zaopatrzenia nasi żołnierze pokonywali 25-30 kilometrów dziennie w bardzo trudnych warunkach - bez dostatecznych dostaw żywności i odzieży - a pamiętajmy, że na Białorusi była już zimna jesień. W rozkazie operacyjnym dowódca 2. Armii gen. Śmigły-Rydz dramatycznie apelował do żołnierzy: "Przemaszerowanie kilometra jest równoznaczne z rozszerzeniem o kilometr granic naszej ojczyzny". Nic dziwnego, że rajd wojsk polskich za bolszewikami trwał bez przerwy 20 dni, aż do dnia podpisania w Rydze rozejmu.

Nad Niemnem oraz w trakcie pościgu bolszewicy ponieśli bardzo dotkliwe straty. Wojsko Polskie wzięło do niewoli ponad 40 tys. czerwonoarmistów, zdobyło sto kilkadziesiąt dział, około czterystu karabinów maszynowych, ponad pięć tysięcy wozów taborowych, co najmniej pięć tysięcy koni, około tysiąca wagonów kolejowych oraz kilka pociągów pancernych. Straty te stanowiły około 27% żołnierzy (licząc tylko jeńców), około 50% dział i około 35% karabinów maszynowych ogólnego stanu wojsk Frontu Zachodniego. Trudno podać dokładną liczbę poległych i rannych żołnierzy bolszewickich - było to co najmniej kilkanaście tysięcy ludzi. Straty Polaków, to ok. 3 tys. poległych i ok. 20 tys. rannych. Zasadnicza część Operacji Niemeńskiej zakończyła się 3 października, ale walki toczyły się tam jeszcze do 12 października, a sporadyczne starcia zdarzały się aż do wejścia w życie zawieszenia broni 18 października.
„Bunt” - nie bunt
Sytuacja narodowościowa na całej Litwie była skomplikowana (zajmiemy się nią być może kiedyś w osobnym felietonie), bo oprócz kryterium języka (polska szlachta, sporo mieszczan i część chłopów) oraz religii - mieszkańców byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego dzieliła historia. Np. mówiący po polsku "krajowcy", m.in. Michał Römer (były Legionista Piłsudskiego) opowiadali się za niezależną od Polski "narodową" Litwą ze stolicą w Wilnie.
Tuż po operacji nad Niemnem doszło do ważnego wydarzenia, tzw. Buntu Żeligowskiego, zwanego też „żeligiadą”, które zdecydowało o międzywojennej historii dużej części Litwy, a zwłaszcza Wilna i jego mieszkańców. W Kwaterze Głównej Naczelnego Wodza już wcześniej (od połowy września 1920 r.) przygotowano plan „nieoficjalnej” operacji wojskowej, której celem było przyłączenie Litwy Środkowej z Wilnem do Polski. Jej tereny o pow. 38 tys. km2
zamieszkiwało 1.240 tys. ludności, z czego ponad 66% stanowili Polacy (a razem z Białorusinami nawet 76%), 15% Żydzi i tylko 9% Litwini.
Rejon Wilna i Święcian został 26 sierpnia 1920 r. przekazany przez Sowietów wojskom litewskim na mocy sojuszu litewsko-bolszewickiego (z 6 sierpnia 1920 r.). Była to nagroda za wsparcie bolszewików w walce Polską.
Mimo oczywistej polskości tych ziem oficjalnie leżały one poza naszymi granicami, a międzynarodowe zobowiązania rządu polskiego (układ w Spa) i naciski Wielkiej Brytanii blokowały możliwość otwartego zbrojnego zajęcia tych terenów przez Wojsko Polskie. Stąd pomysł Piłsudskiego upozorowania „buntu” tzw. oddziałów nieregularnych, które wbrew rozkazom i bez wiedzy dowództwa polskiego miałyby zająć Wilno. Przeprowadzenie akcji marszałek powierzył zaufanemu generałowi, Lucjanowi Żeligowskiemu, podobnie jak Piłsudski rodowitemu „wilniukowi” (Żeligowski urodził się w Oszmianie k. Wilna, a Piłsudski w Zułowie k. Święcian), dowódcy 1. Dywizji Litewsko-Białoruskiej.
Planowo Żeligowski z 14. tys. żołnierzy miał zacząć operację 7 października, ale obawiając się oporu swoich oficerów - swego rodzaju buntu przeciwko „buntowi” - opóźnił realizację planu o jeden dzień. W ciągu dwóch dni zajął Wilno (9 października) i okolice, proklamując 12 października powstanie Litwy Środkowej, w rzeczywistości państwa kadłubowego, całkowicie zależnego od Polski. Przeprowadzono tam wybory do Sejmu Wileńskiego, który 20 lutego 1922 r. przegłosował wcielenie Litwy Środkowej do Polski. Formalnie stało się to 18 kwietnia 1922 r.

„Bunt” nie przeszkodził Żeligowskiemu w dalszej karierze - w 1924 r. awansował na generała broni, a w 1925 roku został ministrem do spraw wojskowych w gabinecie Aleksandra Skrzyńskiego. Na tym stanowisku ułatwił Piłsudskiemu przygotowanie i przeprowadzenie przewrotu majowego w 1926 r.
Niezależnie od akcji Żeligowskiego Piłsudski dążył również do opanowania strategicznych obszarów Litwy i Białorusi, tak, aby maksymalnie zabezpieczyć polskie granice jeszcze przed podpisaniem preliminariów pokojowych w Rydze. Jednym z elementów tego planu było zajęcie rejonów wokół Mołodeczna i Święcian, co pozbawiłoby Litwę wspólnej granicy z Rosją sowiecką. Operacja rozpoczęła się 10 października 1920 r. i zakończyła zdobyciem obu miast 12 października. 14 października nasze wojska zajęły również Mińsk.
Traktat ryski - słaby koniec wielkiej wojny
Polsko-sowieckie rokowania pokojowe zaczęły się jeszcze w sierpniu 1920 r. w Mińsku, kiedy Tuchaczewski maszerował na Warszawę i zagrożona była niepodległość Polski. Naszej delegacji przewodniczył Jan Dąbski, wiceminister spraw zagranicznych, a delegacji sowieckiej Karl Daniszewski. Dopiero 21 września negocjacje przeniesiono do neutralnej Rygi na Łotwie, gdzie Daniszewskiego zastąpił Adolf Joffe, a polska delegacja została zdominowana przez przedstawicieli Endecji - mimo, że formalnie obok Jana Dąbskiego przewodniczyli jej Leon Wasilewski i Henryk Strasburger (tylko dwaj ostatni nie byli prawicowcami).
12 października podpisano w Rydze umowę o zawieszeniu broni i uzgodniono preliminaria pokojowe. Linia rozdzielająca wojska obu stron miała biec wzdłuż dolnego biegu Dźwiny, następnie przez Orzechowo, Dokszyce, Słuck i Kapcewicze do Zbrucza. Działania wojenne miały zostać wstrzymane 18 października 1920 r. o godz. 24.00.
Marszałek Piłsudski od razu dostrzegł zagrożenia wynikające z tak przeprowadzonej linii demarkacyjnej i kontynuował działania wojenne, dążąc do wzmocnienia pozycji Polski.
Endecy, narzucający ton w negocjacjach ryskich, przeciwni byli koncepcji Piłsudskiego stworzenia federacji z Litwą i Białorusią oraz niepodległą Ukrainą. Wycofali się z umowy sojuszniczej z Ukraińską Republiką Ludową Semena Petlury, za co rozgoryczony Piłsudski przepraszał później żołnierzy ukraińskich internowanych w Polsce. Wpływ Marszałka został zmarginalizowany. Jak pisze prof. Andrzej Chwalba: „Politycy stronnictw opozycyjnych pozwolili mu wprawdzie wygrać wojnę, ale o warunkach pokoju to oni decydowali” (w książce „Przegrane zwycięstwo”). Niektórzy endecy (np. Jędrzej Giertych) posuwali się do absurdu, oskarżając Józefa Piłsudskiego o szpiegostwo na rzecz Niemiec i realizację poprzez swoją koncepcję federacyjną niemieckiego planu Mitteleuropy (sic!).
W Rydze realizowano więc koncepcję inkorporacyjną Romana Dmowskiego (przedstawiał ją wcześniej na paryskiej konferencji pokojowej), przewidującą wcielenie terenów etnicznie mieszanych dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów (czyli tereny Białorusi i Ukrainy) do Polski, a pozostawienie pozostałej części tych krajów w sowieckiej Rosji. Ta nierealistyczna wizja zakładała rychły koniec władzy bolszewików i porozumienie z przyszłym niekomunistycznym rządem Rosji skierowane przeciwko Niemcom. Tereny Białorusi i Ukrainy miały zostać podzielone pomiędzy Polskę a Rosję, a ich mieszkańcy poddani asymilacji narodowej (polonizacji i rusyfikacji) - Białorusini i Ukraińcy uznawani byli przez Narodową Demokrację za „narody niehistoryczne”. Nazywając rzecz po imieniu - mielibyśmy z bolszewikami dokonać rozbioru tych państw.
Oparcie pertraktacji z Sowietami na całkowicie fikcyjnych założeniach spowodowało katastrofalne skutki. Kardynalnym błędem była zgoda polskiej delegacji, aby interesy Ukrainy reprezentowali bolszewicy, a stroną rozmów była nie Ukraińska Republika Ludowa, z którą Polska była związana umową międzynarodową, ale marionetkowa Ukraińska Socjalistyczna Republika Sowiecka (USRS - dwa lata później włączona oczywiście do ZSRR). Dąbski, zawierając w tej sprawie osobiste porozumienie z Joffem, przekroczył swoje uprawnienia i mandat ministerstwa spraw zagranicznych, ale nie zmieniło to ustaleń. O wartości sowieckiej „reprezentacji” Ukrainy świadczy fakt, że treść traktatu w języku ukraińskim sporządzić musiał reprezentant strony polskiej Leon Wasilewski...
Polska po zwycięstwie w Bitwie Warszawskiej i Operacji Niemeńskiej właściwie wygrała wojnę z bolszewikami i miała wszelkie argumenty, aby zdecydowanie postawić i osiągnąć o wiele korzystniejsze dla Polski warunki. Rosja Sowiecka poniosła klęskę, jej armia była w rozsypce, a na arenie międzynarodowej prawnie była uznawana tylko przez Finlandię, Estonię, Łotwę, Litwę, Gruzję

Walki polsko-bolszewickie 1919-1920 r. Gen. Lucjan Żeligowski, fot. Centralne Archiwum Wojskowe

i Turcję. Tak słabemu przeciwnikowi w Rydze oddaliśmy więcej niż sam żądał. Absolutnie niezrozumiałe - zwłaszcza dla społeczeństwa białoruskiego i polskiego - było dobrowolne oddanie bolszewikom Mińska, dzisiejszej stolicy Białorusi, gdzie stały wtedy nasze wojska. Polska delegacja sama zrezygnowała z włączenia Mińska w granice Polski. Ten irracjonalny krok przeforsował Stanisław Grabski, aby uniemożliwić stworzenie białoruskiego kantonu sfederowanego z Polską (!). Granicę wytyczono ok. 30 km na zachód i północny zachód od miasta.
Uprzedzenia i fobie Endeków wobec Ukraińców, Białorusinów i Litwinów oraz federacyjnej koncepcji Polski Piłsudskiego, otwartej na inne narody, kultury i wyznania, spowodowały, że Polska podpisała traktat skrajnie dla niej niekorzystny, nie odzwierciedlający nawet ówczesnego stanu posiadania - oddziały Wojska Polskiego musiały wycofać się z zajmowanych pozycji oddając ogromne obszary Sowietom.
Składający się z 26 artykułów traktat został podpisany 18 marca 1921 r. o godz. 20:30 w Domu Bractwa Czarnogłowych w Rydze i ratyfikowany 16 kwietnia 1921 r. przez Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego. Jego postanowienia obowiązywały od 30 kwietnia 1921 r., tj. od wymiany dokumentów ratyfikacyjnych przez strony, do czego doszło w Moskwie. W traktacie ryskim Polska zagwarantowała sobie ziemie należące przed trzecim i częściowo II rozbiorem do Rzeczypospolitej - tzw. gubernie grodzieńską i wileńską oraz zachodnie części guberni wołyńskiej z Łuckiem, Równem i Krzemieńcem i mińskiej z Nieświeżem, Dokszycami i Stołpcami. Rosja i sowiecka Ukraina zrzekły się roszczeń do Galicji Wschodniej (która przed 1914 r. wchodziła w skład Austro-Węgier!). Granica polsko-sowiecka przebiegała w zasadzie wzdłuż linii II rozbioru z 1793 r. (z korektą na rzecz Polski w postaci części Wołynia i Polesia, z miastem Pińskiem). Jeszcze przed podpisaniem traktatu Polska zgłosiła roszczenia do 12 tys. km kwadratowych terytoriów znajdujących się na wschód od linii rozejmowej, ale Sowieci zgodzili się tylko na zwrócenie 3 tys. km kw.

Traktat przewidywał także wypłatę Polsce 30 mln rubli w złocie, jako rekompensaty za wkład w gospodarkę rosyjską w okresie rozbiorów (Polska domagała się 85 mln), jednak zobowiązania tego Sowieci nigdy nie wykonali. Podobnie nie dotrzymano warunku zwrotu polskiego państwowego majątku kolejowego, rzecznego i drogowego o wartości 29 mln rubli w złocie. Polscy delegaci beztrosko nie wpisali do traktatu żadnych sankcji na wypadek niewykonania jego postanowień. Rosja sowiecka w niewielkim tylko stopniu zrealizowała też zobowiązanie zwrotu zagrabionych w czasie zaborów dzieł sztuki i zabytków - otrzymaliśmy m.in. arrasy wawelskie, jedyne zachowane polskie insygnium koronacyjne (Szczerbiec) i pomnik księcia Józefa Poniatowskiego dłuta Thorvaldsena, do 1924 r. stojący w rezydencji Iwana Paskiewicza w Homlu.
Sowieci próbowali też opóźniać akcję wymiany jeńców - do maja 1921 r. Polska wydała ich ponad 24 tys., a strona rosyjska jedynie 12,5 tys. osób. Pomogło wstrzymanie przez Polskę zwalniania rosyjskich jeńców, Rosja przestała wówczas utrudniać ewakuację naszych żołnierzy.
Duże problemy wywołał artykuł VI traktatu, utrudniający wybór obywatelstwa polskiego Polakom w Rosji i umożliwiający władzom sowieckim blokowanie wyjazdów do Polski np. potomków powstańców listopadowych, czy styczniowych. Akcja repatriacyjna zakończyła się w czerwcu 1924 r., z możliwości przesiedlenia skorzystało ok. 1,1 mln osób, wśród których było 65% Ukraińców i Białorusinów a jedynie 20% Polaków. W traktacie nie przewidziano
Ostateczne granice Rzeczypospolitej w 1922, po traktacie ryskim, powstaniach śląskich i wcieleniu Litwy Środkowej do Polski.

Najdalszy zasięg wojsk polskich.
jednak żadnej procedury odwoławczej w przypadku odmownych decyzji Sowietów, co spowodowało tragiczne konsekwencje. Po sowieckiej stronie granicy określonej w traktacie ryskim pozostało 300 tys. km kw. polskich ziem i według różnych szacunków od 1,2 do 2 mln Polaków (ówczesne władze polskie szacowały, że jest to 1,5 mln osób). Bolszewicy po wycofaniu się Wojska Polskiego z tych terenów przystąpili do eksterminacji Polaków. Powszechne stały się aresztowania, rozstrzeliwania i deportacje na wschód.

Apogeum nastąpiło w l. 1937-38., kiedy na rozkaz Jeżowa NKWD przeprowadziło tzw. Operację Polską, czyli akcję masowego ludobójstwa przedstawicieli innych narodów i grup etnicznych zamieszkujących państwo bolszewików. Wg danych NKWD skazano 140 tys. Polaków, z czego strzałem w tył głowy zamordowano ponad 111 tys. osób, a prawie 29 tys. Polaków zesłano do łagrów. Wyroki były wykonywane natychmiast. Masowo deportowano Polaków zamieszkujących Ukraińską SRR i Białoruską SRR, m.in. do Kazachstanu i na Syberię. Łączna liczba deportowanych Polaków wyniosła ponad 100 tysięcy. W rzeczywistości ofiar było więcej - zginęło co najmniej 200 tys. naszych rodaków. Unicestwiono polską społeczność na
Mapa Rzeczypospolitej w 1922
Kresach, pozostających poza granicą wyznaczoną traktatem ryskim.
Historyk, Piotr Zychowicz w jednym z wywiadów wprost nazwał traktat ryski IV rozbiorem Polski, a także: „nową targowicą, zdradą i hańbą. Jego rocznicę powinniśmy obchodzić jako dzień żałoby narodowej. Zwycięstwa osiągnięte na polach bitew przez wojsko polskie zostały bowiem całkowicie zmarnowane przez naszych negocjatorów. W Rydze wzięli oni od pokonanych bolszewików mniej terytoriów, niż ci chcieli nam oddać! Świadomie pomniejszyli Rzeczpospolitą. Oddali Mińsk, Słuck, Żytomierz, Kamieniec Podolski i setki innych miast, miasteczek i wsi Rzeczypospolitej. Rzucili na pastwę sowieckiej dziczy olbrzymie połacie naszego terytorium i 1,5 mln naszych rodaków. Ich los był straszliwy. Wściekłość wywołana klęską pod Warszawą bolszewicy wyładowali właśnie na tych Polakach. Ci ludzie byli mordowani, deportowani na Sybir, torturowani i więzieni. Zepchnięto ich w otchłań nędzy. Polskie kościoły zostały zburzone. 60 tys. Polaków zginęło w trakcie Wielkiego Głodu, ponad 200 tys. padło ofiarą operacji polskiej NKWD w latach 1937-1938. To było regularne, niezwykle brutalne ludobójstwo. Nasi rodacy ze wschodu z żalem patrzyli w kierunku Rzeczypospolitej, która - mimo militarnego zwycięstwa - porzuciła ich na pastwę bolszewickich katów”.
Uzyskane w Rydze warunki traktatu były niczym wobec realnych polskich możliwości negocjacyjnych po zwycięstwie w wojnie polsko-bolszewickiej. Zawarcia pokoju (nie jego warunków!) bardzo oczekiwało natomiast polskie społeczeństwo, zmęczone wojną i wyczerpane jej kosztami oraz towarzyszącym jej kryzysem ekonomicznym.
Postanowienia traktatu ryskiego obowiązywały do 17 września 1939 r., kiedy ZSRR ponownie zaatakował Polskę, a rząd sowiecki wydał oświadczenie o „rozpadzie państwa polskiego (…) ucieczce rządu (…) konieczności ochrony mienia i życia zamieszkujących Zachodnią Białoruś i Zachodnią Ukrainę Ukraińców i Białorusinów oraz uwalnianiu ludu polskiego od wojny” i uznał wszystkie układy zawarte uprzednio z Polską (w tym traktat ryski i pakty o nieagresji z 1932 i 1934 r.) za zawarte z „nieistniejącym państwem i nieobowiązujące”. Ale to już całkiem inna historia. ◼
Robert Galara
Chorąży kawalerii ochotniczej - szwadron Opole w barwach 9 Pułku Ułanów Małopolskich i wiceprezes Galmet

PODWÓJNIE DOSKONAŁY

SG(K) Complete 250/135
ZBIORNIK KOMBINOWANY DO POMP CIEPŁA - WYMIENNIK C.W.U. + BUFOR C.O.
NOWOŚĆ

Complete to synteza najlepszych cech ogrzewaczy Galmet. Kompletne rozwiązanie, które łączy wymiennik c.w.u. oraz bufor c.o. w jednym urządzeniu. Wyjątkowe parametry podgrzewu wody zapewnia wężownica spiralna, przeznaczona do pomp ciepła. Kompaktowa konstrukcja pozwala na oszczędność miejsca i szybszą instalację. Complete to doskonałe rozwiązanie dla powietrznych pomp ciepła.