Artyści Północnej Wielkopolski

Page 1

ARTYŚCI PÓŁNOCNEJ WIELKOPOLSKI

Alfred Aszkiełowicz  Anna Kluza  Tadeusz Ogrodnik Barbara Pierzgalska-Grams  Andrzej Podolak Eugeniusz Repczyński  Andrzej Tomaszewski  Elżbieta Wasyłyk


Artyści Północnej Wielkopolski

Publikacja e-book – zadanie w ramach programu „Cyfrowe opowieści – Artyści Północnej Wielkopolski on-line”

Wydawca: Biuro Wystaw Artystycznych i Usług Plastycznych, 64-920 Piła, ul. Okrzei 9/2 Redakcja: Edmund Wolski Autorzy wywiadów: Edyta Kin, Elżbieta Wasyłyk, Jan Japas Szumański, Edmund Wolski Zdjęcia do wywiadów: Edyta Kin, Krystian Walczak, Edmund Wolski Zdjęcia prac: ze zbiorów Artystów oraz archiwum BWAiUP w Pile Projekt okładki: Renata Drozd Opracowanie graficzne: Oficyna Reklamowo-Edytorska „Draco-Art” Renata Drozd w Pile Copyright by Biuro Wystaw Artystycznych i Usług Plastycznych w Pile Rok wydania 2020

ISBN 978-83-66686-06-09

Działalność BWAiUP w Pile jest finansowana z budżetu Powiatu Pilskiego


Szanowni Państwo! W powiecie pilskim z jednakową dbałością traktujemy wszystkie dziedziny: życie społeczne, gospodarkę, ochronę zdrowia, oświatę, bezpieczeństwo, sport i kulturę. Dbamy nie tylko o codzienne ich funkcjonowanie, ale również myślimy perspektywicznie, realizując wiele inwestycji, które w przyszłości zaprocentują, czyniąc lepszym życie naszej społeczności. Takie podejście przynosi liczne sukcesy, a co najważniejsze sprawia, że praca, jaką wykonujemy służy ogółowi. Kultura zajmuje wysoką, należną jej pozycję w naszej hierarchii. Samorząd, który mam zaszczyt reprezentować, nie żałuje środków, by stworzyć jej optymalne warunki do działalności. Utrzymujemy dwie bardzo ważne instytucje kultury – Biuro Wystaw Artystycznych i Usług Plastycznych oraz Młodzieżowy Dom Kultury „Iskra”, ponadto współfinansujemy Powiatową i Miejską Bibliotekę Publiczną w Pile. Mamy swój finansowy i organizacyjny udział – raz znaczący, innym razem skromniejszy – w dziesiątkach imprez. Co roku Nagrodą Starosty Pilskiego wyróżniamy 25 osób lub zespołów z szeroko pojętego kręgu kultury. Biuro Wystaw Artystycznych i Usług Plastycznych korzeniami sięga województwa pilskiego i mimo, że ono nie istnieje już od 21 lat, utrzymuje swój zasięg, obejmując kilka powiatów Północnej Wielkopolski. Instytucja ta organizuje wystawy malarstwa, rzeźby i grafiki profesjonalnych artystów polskich i zagranicznych. To nasza, powiatowa wizytówka, którą się szczycimy. W ostatnim okresie BWAiUP znacznie poszerzyło swoją ofertę, między innymi dzięki skutecznym staraniom o środki dotacyjne z puli Narodowego Centrum Kultury w ramach programów: „Kultura Interwencje 2020” i „Kultura w sieci” oraz Programu Niepodległa. Publikacja, którą Państwu udostępniamy – e-book pt. „Artyści Północnej Wielkopolski” powstała razem z cyklem 8 filmów pod takim samym tytułem w ramach programu „Kultura w sieci”. To niezwykła książka. Znani w całej Polsce artyści, współpracujący od lat z BWAiUP w Pile, udzielając szczerych, bardzo osobistych wywiadów wpuszczają nas do swoich pracowni, odsłaniają swoje stany ducha i emocje, przekazują poglądy na sztukę i pomysły na dobre życie. Sztuka ma liczne tajemnice. Dzięki tej publikacji łatwiej możemy odnaleźć się w jej świecie i otworzyć na wartości, które niesie i przekazuje. Wybitne dzieła poszerzają horyzonty percepcji, sprawiają, że przedmioty znane nam z otoczenia, nabierają nowych znaczeń. Dzięki temu rozwija się nasza wyobraźnia, stajemy się nieobojętni na piękno, a w rezultacie budzą się w nas pokłady wrażliwości, jakże potrzebne w trudnych i złożonych czasach, w jakich przychodzi nam egzystować. Z lektury rozmów z artystami wyłania się jeszcze jedna prawda – taka mianowicie, że sam talent nie wystarczy, prawdziwe dzieło wymaga systematycznej pracy i autentycznego poświęcenia. I tę mądrość życiową polecam wszystkim, obojętnie w jakiej dziedzinie się realizują. Życzę ciekawej lektury i pozytywnych refleksji! Eligiusz Komarowski Starosta Pilski

Piła, 30 października 2020 r.


Artyści Północnej Wielkopolski online

ARTYŚCI PÓŁNOCNEJ WIELKOPOLSKI

4


Rozdział I

Alfred Aszkiełowicz


6


Alfred Aszkiełowicz

Urodził się w 1936 roku w Zofiówce koło Wilna. W latach 1963-68 studiował na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zajmuje się grafiką warsztatową, użytkową i malarstwem. Jest laureatem wojewódzkiej nagrody w dziedzinie twórczości i upowszechniania plastyki oraz ponad 20 nagród i wyróżnień w konkursach krajowych i międzynarodowych. Prace swoje eksponował (od 1968 roku) na 22 wystawach indywidualnych i około 100 zbiorowych w kraju i za granicą. W listopadzie 2011 roku odznaczony Medalem Zasłużony Kulturze GLORIA ARTIS, przyznanym przez Ministra Kultury i dziedzictwa Narodowego. Jego prace znajdują się w zbiorach państwowych (BWA – Piła, Muzeum Okręgowe – Piła, Urząd Miejski – Piła, Centrum Miedziorytu – Lubin, Biblioteka Narodowa – Warszawa, BWA – Łódź, Galeria Sztuki Współczesnej – Włocławek, BWA – Rzeszów, Ratusz – Toruń, Muzeum Miasta Ostrowa, Miejska Biblioteka Publiczna – Gliwice) oraz osób prywatnych w kraju i poza granicami Polski.

Nagrody i wyróżnienia: 1971 – II i dwie III nagrody w konkursie na ex libris, Poznań; 1982 – III nagroda w Konkursie Graficznym im. Wronieckiego, Poznań; 1984 – II nagroda w Międzynarodowym Konkursie na Grafikę, Lubin; 1987 – I nagroda oraz nagroda Kombinatu Miedziowego (grafika), Lubin; 1987 – nagroda główna „Dzieło Roku” w „Salonie Pilskim (grafika), BWA Piła; 1992 – Nagroda Prezydenta w „Salonie Pilskim” (malarstwo), BWA Piła; 1997 – medal i dyplom w Międzynarodowym Konkursie na Ex libris, Gliwice; 2005 – nominacja do nagrody w VI Międzynarodowym Konkursie na Ex libris, Gliwice.

7


Alfred Aszkiełowicz

Alfred Aszkiełowicz i Edmund Wolski podczas wywiadu, mieszkanie Artysty, Chodzież, czerwiec 2020 r.

8


Alfred Aszkiełowicz

Co takiego jest w twórczości artystycznej, że człowiek gotów jej poświęcić kilkadziesiąt lat życia? – Trudno powiedzieć, to jest jakaś potrzeba wewnętrzna… U mnie zaczęło się od dzieciństwa. Zawsze lubiłem patrzeć na obrazy i rysunki. Tak mi to zostało i trwa już tyle lat! Jestem bardzo zadowolony z mojego zawodu. Bo nigdy nie będę się nudził.

pisma całe życie. No, jakoś nie narzekam. Jakiś tam chyba dorobek pozostał. Ale to wszystko tak od razu nie przychodzi, nad tym trzeba pracować? – Nie, to nie jest takie proste. Pamiętam już po studiach, wiele zabiegów było potrzebnych i dużo pracy, myślenia, podglądania. To jest proces, ciągły.

Osoba tak wszechstronnie utalentowana, a taki wniosek łatwo wysnuć oglądając Pana sztukę, na pewno poradziłaby sobie doskonale w każdej innej dziedzinie życia. Pan wybrał taką profesję, która nie jest najłatwiejsza i wielkich profitów raczej nie przynosi, a ponadto jest ciągłym zmaganiem się, twórczą walką z życiem. Czy nie nachodziły Pana wątpliwości co do wyboru drogi życiowej? – Nie, nigdy. Już w szkole podstawowej chciałem pójść do jakiegoś liceum plastycznego, ale wtedy nie było takich możliwości. Poszedłem do zawodówki, jestem elektrykiem z wykształcenia. Potem było po kolei liceum plastyczne i studia.

Studiował Pan pod okiem wybitnych profesorów na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Po studiach miał pan wypracowane techniki i pewne wyobrażenia. Ale to swoje artystyczne „ja” od razu pojawiło się, czy kształtowało latami? – Na studiach jako swoją pierwszą dyscyplinę wybrałem grafikę, chociaż przez trzy lata mieliśmy malarstwo, rzeźbę i grafikę. Chyba miałem jakieś predyspozycje manualne, a to jest niezbędne w grafice. Musi być precyzja i jest wiele technik, z którymi trzeba się zmagać, dużo jest technicznych spraw. A myślenie jest podobne jak w malarstwie. Tylko forma inna.

Czyli nie było nigdy takiego myślenia, że gdybym był lekarzem, elektrykiem, to opływałbym w luksusy i żyłbym wygodnie? – To w ogóle nie wchodziło w grę.

U Pana grafika i malarstwo to „nierozłączne siostry dwie”… Z pięknym efektem uprawia Pan obie sztuki przez wiele lat. – Właściwie to mówię, że stosuję płodozmian. Jeśli grafiką się nasycę, to robię malarstwo, albo robię też jednocześnie obie sztuki. Mam zajęcie i chyba nigdy nie będę się nudził. Jest to moją pasją.

Artystyczna dusza od początku? – To jest moja pasja i tak zostanie. A co w artyście jest darem od Boga, a co wypracowaną przez lata, udoskonaloną techniką? – Załóżmy, że na początku jest to dar od Boga, a potem to jest kwestia pracy, świadomości. Mówią, że artysty studia nie zrobią, natomiast studia przekazują świadomość plastyczną, a jak się ma tę świadomość, to wie się, co się chce robić, po co i dlaczego ma się te środki plastyczne, których się używa do swoich tematów. Dalej to jest kwestia talentu, jedni się zatrzymują, inni poszukują swojego

Najpiękniejszy zawód świata, jak artyści mówią. Pan też może się pod tym podpisać? – Obiema rękami. Dorobek jest niezwykle bogaty. Liczył Pan kiedyś wszystko, co stworzył? – Jakoś się nie złożyło. Próbowałem kiedyś numerować obrazy, ale za dużo tego było. Nie wiem, czy to jest potrzebne. Natomiast daty są ważne. Kiedyś zapominałem je pisać potem

9


Alfred Aszkiełowicz

zastanawiałem się, w jakim okresie to malowałem.

– Faktycznie, to słowo zdeprecjonowało się. Trudno powiedzieć… Nie każdy jest artystą, kto chce nim być. Bo to jest proces, to nie jest takie proste, że kupuję sobie farby i pędzle, i już jestem artystą. Ja po studiach artystycznych mam jeszcze wątpliwości, a niektórzy nie mają ich w ogóle. To jest przerażające. Nie mają krytycyzmu wobec tego, co robią.

Czy daty pomagają zauważyć zmiany w Pana oglądzie różnych spraw? – Trochę się zmienia patrzenie na wszystko. Czas gra swoją rolę. Wiele się w świecie zmienia. Staram się dostosować, chociaż nieraz łatwo to nie przychodzi.

Czyli musi Pan zobaczyć w muzyce, malarstwie – na tym drugim się skoncentrujmy – jakąś myśl i technikę. Coś oryginalnego? – Myśl jest podstawą, ale i technika jest niezbędna. No bo trzeba sobie blejtram zrobić, trzeba go pogruntować, trzeba wiedzieć

Artysta – to zawsze, przez setki lat brzmiało dumnie. Wyróżnienie spośród tłumu ludzi, prestiż. Ostatnio trochę to słowo wyblakło. Kto jest artystą dla Pana? Co ktoś musi pokazać, zaprezentować, żeby Pan powiedział: O, to jest artysta!

10


Alfred Aszkiełowicz

jakich farb użyć, jak je rozcieńczyć. To są ważne sprawy, może trochę uboczne, ale bardzo istotne. Na studiach trochę mało się o tym mówi i później ludzie mają problemy z takimi sprawami technicznymi.

ptasi temat i ciągnę już kilkadziesiąt lat, traktując jako doskonały przerywnik w pozostałych działaniach artystycznych. Fascynacja niezwykła. Musiał pan pewnie też coś o tych krukach poczytać, dowiedzieć, że te inteligentne samotniki, wybijają się pod wieloma względami ponad inne ptaki? – No oczywiście, sporo poczytałem na ich temat. Kiedyś w telewizji pokazano wronę, to są krukowate, która potrafiła wykonać narzędzie do swoich potrzeb. Kawałek drutu położono przy menzurce, do której coś tam wrzucono. Wrona pokombinowała, wygięła drut w taki haczyk i wyjęła przedmiot z tej menzurki.

Działając tak dużo w świecie sztuki, zetknął się Pan z trzema pokoleniami artystów. Czy kiedyś to byli ludzie bardziej wykształceni? Jak porównać lata 70., 80. z XXI wiekiem, jeżeli chodzi o sztukę? – Trudno powiedzieć. Teraz nauczanie na uczelniach jest inne. Kiedyś było bardzo rzetelne. Postawiło się martwą naturę i trzeba było ją zinterpretować, używając środków plastycznych. Później to się zmieniło. Kiedyś odwiedziłem Akademię Sztuk Pięknych w Poznaniu i tam była martwa natura na zajęciach. Polegało to na tym, że w kącie położono jakieś rupiecie i student musiał wypracować sobie pogląd i zinterpretować to. No nie wie, czy to dobry kierunek...

Odnoszę wrażenie, że malując kruki, bawi się Pan dobrze, również kolorami. – Oczywiście, że tak. Różnie się zaczyna. Pewne rzeczy zaczynam od tematu, a niektóre inspirują przez oglądanie. Zaczyna Pan malować i w trakcie rodzi się pomysł? Jak to pogłębić, jak to inaczej ustawić? – Nie, zawsze mam założenie. Mam białe płótno i głowię się, co z nim zrobić? Szukam tematu i formy do tego tematu. Potem to rozwija się w trakcie pracy. Czyli To nie jest założenie ostateczne.

Spotkałem się ze stwierdzeniem, upraszczając, że kiedyś, zanim student zabrał się za martwą naturę, musiał konia namalować... – To chyba było dosyć dawno, ale było tak. Trzeba było mieć niejakie pojęcie o rysunku, żeby dobrze pokazać konia w biegu. Pan natomiast kruki upatrzył? – Uważam, że kruk to bardzo ciekawy ptak w formie, w zachowaniu. Obserwowałem je przez okno z mieszkania. Teraz co prawda kruków w mieście już nie ma, ale kawki są – pochodne i podobne trochę. Także są ciekawe.

Czyli na początku nie ma założenia ostatecznego, a efekt końcowy czasami jest zupełnie inny? – Może niezupełnie, ale może tak być. Efekt raz jest lepszy, inny razem gorszy. Staram się jednak nigdy nie schodzić poniżej dobrego poziomu.

Co sprawiło, że zaczął Pan malować tak seryjnie kruki? – Przypadek. Pamiętam, że już na studiach, kiedy szedłem zimą z dworca do akademika przez park, fascynowały mnie czarne kruki na białym śniegu. Było ich tam zawsze dużo. Ich obraz zapadł mi w pamięci tak mocno, że potem już po studiach niejako sam z siebie zaczął pojawiać się na moich płótnach. Polubiłem ten

Ważne miejsce w Pana twórczości odgrywają litery i cyfry. Odbiorcy Pana prac dorabiają do nich przeróżne teorie, zastanawiają się, jaka tajemnica w nich się kryje? Może Pan to zdradzić? – Niektórzy na wystawie próbują coś tam wyczytać z tych obrazów... Niech próbują, ale

11


Alfred Aszkiełowicz

żam, że każdy grafik powinien znać dobrze liternictwo. W komputerze jest tak dużo złych rzeczy, że ci, którzy nie znają tego, stosują niewłaściwe wzorce. Pan sam się uczył, czy miał nauczyciela antykwy? – Tak, najpierw trochę w szkole średniej, a potem na studiach mieliśmy też liternictwo z profesorem, który zlecał mi wszystkie prace zarobkowe, bo byłem najlepszym liternikiem. Czyli dar do literek był? – Tak. Profesor zauważył, że jestem dobry w liternictwie. A cyfry? Czy one też mają znaczenie? Mówi się, że ciąg cyfr to dynamika, czysta forma itp… – Można rozszerzyć to na czas życia, który jest odmierzany, liczony… Można podciągnąć pod te tematy i jakąś tam filozofię sobie wymyślić. Czasem bez filozofii, a czasem z filozofią te dzieła powstają... – Filozofia niby nic nie wnosi szczególnego, ale doceniając religię, wiarę, powinno to być podszyte jakąś głębszą myślą. I chyba jest filozofią.

ja nie zamierzam ułatwiać, bo to są moje sprawy, dotyczące rodziny, przemyśleń, mojego zmagania się z materią sztuki i światem. Literami posługuję się jako tworzywem do stworzenia obrazu. Interesowałem się nimi od dziecka, kopiowałem je. Widziałem, która litera jest dobra, a która się nie nadaje. I to mi pozostało. Posługuję się antykwą, bo to jest klasyczne pismo, pochodzące ze starożytności. Grecy podobno to wymyślili, a Rzymianie udoskonalili. Jest to idealny pierwowzór pisma łacińskiego. Jeśli ktoś zna antykwę dobrze, to potrafi interpretować na różne sposoby. Jej znajomość jest niezbędna dla liternika.

Sztuce to dodaje głębi? – Tak, z pewnością. Taka powierzchowna, często dzisiaj spotykana sztuka chyba Pana nie przekonuje? – Najgorzej jest, gdy ktoś nie znalazł swojego, poważnego sposobu myślenia o sobie i sztuce zaczyna wymyślać i na siłę szokować, udając że tworzy. Ja nie jestem od tego. Wolę rzetelną sztukę. Wolę ciszę i cieszę się kiedy kogoś wzruszę, zaciekawię swoimi pracami, skłonię do refleksji.

Dzisiaj chyba już tylko nieliczni znają antykwę? – Tak, teraz nie ma potrzeby jej znać w takim stopniu. W komputerze jest tak dużo krojów pisma, że jest z czego wybierać. Jednak uwa-

Życie samo jest na tyle ciekawe, że nie trzeba na siłę nic wymyślać.

12


Alfred Aszkiełowicz

Alfred Aszkiełowicz ogląda wystawę swoich prac w Galerii BWAiUP w Pile, czerwiec 2020 r.

13


Alfred Aszkiełowicz

– Życie jest nieodgadnione! Pomimo swojego doświadczenia nie pojmuję wszystkiego. Jak człowiek zagłębia się w świat, w życie, w sens istnienia… Nie ma odpowiedzi. Nawet czytając różne książki, nie ma konkretnych odpowiedzi na wiele pytań.

– No niby powinni mieć dużo do powiedzenia, ale czy mają… Z tym jest różnie. Całe życie trzeba rozwijać się, interesować tym, co dzieje się dookoła. Jak czytam na przykład Olgę Tokarczuk, to jestem pełen podziwu, a nawet zszokowany jej wiedzą i wyobraźnią. Nam, malarzom daleko chyba do takich twórców...

Odpowiedzi są, tylko człowiek nieraz całe życie ich szuka. Żeby to proste odpowiedzi były… – No właśnie. Dlatego mówię, że przekonywujących odpowiedzi nie ma, które by zadowoliły kogoś do końca. Bo człowiek poszukuje całe życie. W moim przypadku i innych plastyków praca jest samotnicza, co daje bardzo dużo czasu do myślenia. Czasem za dużo. Bo w pracy, jak już się ją zaczyna, to nie przeszkadza. Jak ma się jakiś tam projekt, to czasu na myślenie jest dużo.

Nie, Panie Alfredzie. Jakby Olga Tokarczuk zobaczyła pana dzieła, to też by powiedziała, że nie byłaby w stanie tego wykonać. – Prawdopodobnie. Tak to jest. Każdy ma swój dar. Muzyk na przykład słyszy w głowie symfonię, poeta poezję… Niepojęte. Tak samo malarz. Przecież wielokrotnie dopytywano się, czy przykłada Pan szablon do liter i cyferek, bo takie proste... – Szablon, a może z komputera? Nawet mój kolega, profesor z Poznania nie wierzył, że ja to niedużym pędzelkiem namalowałem. Musiałem mu udowodniać.

Zetknął się pan z wieloma malarzami. Mnóstwo plenerów, spotkań, wernisaży, wystaw… O czym – pomijając życiowe tematy – środowisko lubi dyskutować? – Temat sztuki rzadko się pojawia. Każdy ma swój kącik i tam jest skupiony. Ogólnie rozmawia się o życiu, o prostych sprawach. Czasem się kawały opowiada, jak ktoś zainicjuje…

Bo to nieprawdopodobne. Z zamkniętymi oczami też potrafiłby Pan litery malować? – No prawie... Czy długo potrafi Pan cieszyć się swoim obrazem? – Długo. Lubię je mieć rozstawione wokół pokoju. Miałem taki przypadek, że namalowałem obraz, który bardzo mi się podobał, przyszedł kolega na drugi dzień i go kupił. Wymusił po prostu. Trochę mi było go szkoda, bo nie zdążyłem się nim nacieszyć.

Nawiązuje Pan do filozofii, do rozmów o życiu. Mówi, że jak w samotności pracujecie, to macie dużo czasu na przemyślenia. Czy generalnie jesteście otwarci na takie rozmowy, czy raczej te najgłębsze przemyślenia w sobie tłumicie? – Otwarci, ale nie za bardzo. Ja często lubię poruszyć jakiś temat ciekawszy, to potem rozmowa się rozwija, ale ogólnie to nie ma takich rozmów. Jak się ma przeciwnika politycznego, ideowego, to wtedy rozmowa jest ciekawsza. Wtedy są spory.

Przywiązanie takie, jak do swoich dzieci… – Podobne, bo jednak człowiek poświęca tym obrazom sporo czasu. Malarstwo i grafika: miedzioryty, mezzotinty, czy jest technika, po którą chętniej Pan sięga? – Chyba z wiekiem robię się coraz bardziej leniwy. Mezzotinta i miedzioryt to są dwie najbardziej pracochłonne techniki. Sięgam po nie ostatnio rzadziej i przeważnie robię je cykla-

Trochę szkoda, że środowisko tak mało wypowiada się na te tematy. Ludzie utalentowani, z darem, z iskrą Bożą, z głębokimi przemyśleniami, mają wiele ciekawego do powiedzenia najczęściej i powinni to czynić.

14


Alfred Aszkiełowicz

mi. Malarstwo jest prostsze. Tu blejtram się przygotuje, farby…

– Oczywiście. Wolność jest podstawą w radosnym życiu. Kto może mi narzucić jakiś temat? Na wielu artystach życie wymusza dzisiaj pewne działania... – Tak, zakup obrazu jest też jakąś inspiracją, no bo trzeba z czegoś żyć.

No i satysfakcja szybciej przychodzi, bo w ciągu dnia widać już pierwsze efekty malowania, a przy tamtych technikach trzeba więcej cierpliwości... – Cierpliwości i efekt nieznany. Czasem trzeba robić dziesięć odbitek, z których uzyska się potem jedną dobrą.

Ideałem jest malować to, co się chce i mieć zawsze odbiorców i kolekcjonerów, którzy chcą mieć te dzieła. – Bardzo to cieszy, kiedy obraz się podoba, a temat nie był w żaden sposób wymuszony.

Czy nikt nigdy nie narzucał Panu, co malować? – Tak. Tego nigdy nie doznałem.

Pan zawsze w takiej sytuacji był i jest? – Tak, można powiedzieć, że zawsze miałem to szczęście. Wymuszony lub narzucony te-

Duża to przyjemność być tak totalnie niezależnym?

15


Alfred Aszkiełowicz

mat pojawiał się tylko w przypadku portretów, no bo w tym przypadku musi zachodzić przynajmniej pewne podobieństwo do oryginału...

brych. Kiedyś odbywało się wiele konkursów i to z nagrodami finansowymi. Teraz prawie ich nie ma. Ostatnio zdobyłem nagrodę w Międzynarodowym Biennale Ekslibrisu w Malborku, no i w nagrodę przysłano mi jakieś katalogi oraz roczniki z Biblioteki Narodowej. Ale też się cieszę, bo jeśli – załóżmy – przychodzi dwa tysiące prac, a do nagrody wybiera się kilka, więc jakiś tam sukces jest.

Wiele portretów Pan namalował? – No sporo, ale właściwie to więcej kopii, bo robiłem chyba dziewięć portretów kompozytorów światowych do Szkoły Muzycznej w Pile, a poza tym prywatnie też trochę ich malowałem.

Ekslibrisów też pan ponad 150 wykonał. – Oj, chyba więcej...

Wiele Pana prac funkcjonuje w przestrzeni publicznej, w bibliotekach, na szkołach, różnych instytucjach… – Tak, bo jestem jedynym zawodowym plastykiem w Chodzieży i zlecono mi tu dużo rzeczy. Jestem autorem pięciu takich odlewanych tablic pamiątkowych, które wiszą w mieście. Kiedyś zajmowałem się reklamą w dużym stopniu.

To rzadkość. – Tak, bo trochę inną rolę teraz spełnia, właściwie taką formę grafiki warsztatowej. Do książek mało kto je dzisiaj wkleja, ale są zbieracze, którzy zamawiają. Zapoznałem się z nimi na studiach, gdzie było kilku miedziorytników, a wśród nich znany z ekslibrisów Wojciech Jakubowski. Na początku byłem zszokowany, jak można zrobić tak dokładnie takie małe literki dwuelementowe. Potem zrobiłem sobie jakieś małe narzędzie i spróbowałem. Doszedłem do wprawy...

W tym miejscu od razu zgłaszam protest, bo takie zlecenia nie brały się z tego, że był i jest Pan jedynym zawodowym plastykiem w Chodzieży, tylko jednym z najwybitniejszych artystów w Polsce, a to jednak zasadnicza różnica. Uważam, że Pan należy w tych dziedzinach do absolutnej czołówki w Polsce. – Nie, no bez przesady. Trudno mi to określić. To inni powinni się wypowiedzieć...

Pana ekslibrisy budzą podziw w wielu miejscach. Posiadanie ekslibrisu, a należę do grona takich szczęśliwców, wyróżnia. Każdy znajomy pyta, skąd to masz. – No i podnosi wartość książki, jak się wklei do środka.

Dlatego nie naciskam dalej, ale wiele prac i zamówień brało się stąd, że mistrzostwo spod pana ręki zawsze wychodzi. – ...co mogę na to powiedzieć… (śmiech)

Oprócz malarstwa i grafiki zajmuje się Pan również metaloplastyką, wykonuje pierścionki, sygnety, wisiorki, krzyżyki itp., czy to jest hobby, czy także działalność artystyczna? – Bardziej hobby, ale każdy przedmiot jest inny, oryginalny. W ich przypadku duże znaczenie mają sprawy techniczne. Trzeba się trochę znać na metalach.

To mistrzostwo zostało potwierdzone w licznych konkursach. – Owszem, brałem udział w wielu konkursach, szczególnie graficznych. Mam ponad 20 nagród międzynarodowych i ogólnopolskich. Łatwo przychodziły te sukcesy? – Nie, łatwo na pewno nie – konkurencja. Jest dużo dobrych grafików, miedziorytników nie ma zbyt dużo, ale jest kilku bardzo do-

Jak to się stało, że zajął się Pan tym? – Od dziecka lubiłem majsterkować, nosiłem scyzoryk w kieszeni, którym ciągle coś

16


Alfred Aszkiełowicz

Tablica pamiątkowa wykonana przez Alfreda Aszkiełowicza na budynku w centrum Chodzieży

Na stokach alpejskich, a nie na chodzieskiej górce – dodajmy. Syn powiedział, że jest pan jednym z nielicznych, którym producenci nart pozwalają testować prototypy. – Tak. Jest taka fajna impreza, która odbywa się w Kaunertal w Austrii. Tam wszystkie światowe firmy przywożą swoje narty, jakieś 150 par, a kilkudziesięciu testerów je wypróbowuje. Sami bardzo dobrzy narciarze.

dłubałem. Potem miałem kolegę, bardzo dobrego grawera i złotnika, od którego nauczyłem się spraw technicznych. Teraz lubię czasem usiąść przy stole jubilerskim i coś porobić. Nie potrafi Pan bezczynnie siedzieć? – Nie, za nic! Nawet w łazience czytam książki. Do tego aktywność sportowa – narty, rower, tenis. To też jest dla Pana ważne. – Ruch jest podstawą zdrowia. Jak można zjeść obiad, położyć się na boku i w telewizor patrzeć? Od dziecka bardzo lubię sport. W siatkówkę grałem pół życia...

I Pan w tym gronie... – ...ja wśród nich. Mogę wybierać dowolne narty. Wspaniała impreza, piękne stoki, przygotowane fantastycznie.

A teraz regularnie w tenisa… – Rower to też jest podstawa. A zimą narty.

Fajnie być takim wszechstronnym człowiekiem? – Lepiej być wszechstronnym niż ukierunkowanym w jedną stronę. Czasu w życiu jest

17


Alfred Aszkiełowicz

Alfred Aszkiełowicz nad Jeziorem Miejskim w Chodzieży

giem, czy rowerem ciągle myślę i obserwuję świat pod kątem malowania pejzażu. Inspiracje przychodzą mimochodem – jakiś drobny element, jakieś drzewo, układ liści, odbicie w wodzie... Cały czas obserwuję. Tematy krążą po myślach, a wraz nimi sposoby na ich artystyczne ujęcie.

w zasadzie dużo, więc trzeba dotknąć i poznać wszystkiego. Tyle aspektów życia, świat jest ciekawy. Zapytany kiedyś o to, co jest najważniejsze w życiu, odpowiedział Pan, że żyć na własny koszt... – I to podtrzymuję. Najważniejsze jest nie czynić zła drugiemu. Można robić różne rzeczy, ale właśnie na własny koszt. To jest podstawą stosunków z drugim człowiekiem, ze światem, ze zwierzętami.

To nie męczy? – Nie, zupełnie. Pochodzi Pan z Zofiówki koło Wilna. Czy coś z tamtych klimatów przeniosło się do Pana twórczości? Czy Wielkopolska i Chodzież tak zawładnęły pana myślami, że tamten świat stał się odległy? – No, nie tak odległy. Mam tamte miejsca w pamięci – pejzaż, las, na skraju którego mieszkaliśmy. I epizody z życia. To w człowieku pozostaje. Chyba też jest inspiracją do różnych przedsięwzięć, zakodowaną gdzieś

Ludzie zapominają o tym ludzie ostatnio. – Ano właśnie. Pomysły artystyczne i inspiracje roją się w Pana głowie cały czas, czy powstają pod wpływem jakiegoś impulsu, chwili? – Tak, cały czas to czuję, to chyba jakieś skażenie. Czy to jadę samochodem, czy pocią-

18


Alfred Aszkiełowicz

w umyśle. Do tego powraca się. Mam jeden taki obraz – drzewo mojego życia, na którym zakodowałem swoje wspomnienia z dzieciństwa.

Nie chciałbym stąd wyjeżdżać. Tutaj się moje dzieci porodziły, tu poznałem żonę. To jest dobre, spokojne miejsce do życia. Nie chciałbym mieszkać w dużym mieście, bo szkoda zdrowia. Nad czym pan obecnie pracuje? – Pogruntowałem pięć blejtramów, które zamówiłem przez Internet, no i coś będzie trzeba z tym zrobić...

Czyli to prawda, że każdy człowiek ma zapuszczone trwale korzenie w jakimś miejscu? – Tak uważam. Każdy powinien odkryć, że ma takie miejsce… We wspomnieniach często się wraca do czasów dzieciństwa. Chyba wszyscy tak mają. I to jest sentyment do tego, co minęło.

Internet też się wkradł w Pana życie? – Dla mnie to jest magia. Nie do pojęcia, jak to się technologia rozwinęła. W małym smartfonie człowiek ma cały świat.

Piękny, trochę wyidealizowany świat. – O tak, mimo że warunki, w których ja na przykład dorastałem były bardzo trudne. Wojnę pamiętam. Pamiętam bombardowanie Wilna, pamiętam, jak rosyjskie wojska bodaj ze dwa tygodnie wracały spod Berlina. Pamiętam strach, niepokój...

I Pan tym aparatem posługuje się, jak przedmiotem codziennego użytku... Ba, trudno się obyć. – Ano, posługuję się. To jest niesamowite, że wszystko zostało nam ułatwione, a coraz mniej czasu mamy. Na czym to polega? Mickiewicz podróżował po całej Europie, jeszcze legiony gdzieś tam tworzył, a ile napisał... I kibitką przecież jeździł, a nie wygodnymi samochodami. Na wszystko miał czas.

Straszne to były czasy? – Lepiej o tym nie myśleć i do tego nie wracać. Teraz mamy szczęśliwy okres w historii – już tyle lat bez żadnych wojen. Jednak pandemia trochę ludzi zatrzymała. – No właśnie. Nie wiem, na czym to polega, że to się odbywa cyklicznie. Może dzieje się tak, żeby ludziom się nie wydawało, iż mogą oddawać się tylko przyjemnościom i wygodnie żyć. A tak nie jest, bo w życiu są dobre i gorsze chwile. Trzeba się opamiętać i we wszystkim znać umiar. Człowiek nie jest wszechmocny. Dlatego ja nie obejmuję świata. Na czym to w ogóle polega, skąd się bierze, kto to wymyślił, czy to samo się dzieje bez jakiejś przyczyny?

Jak to wyjaśnić? – Właśnie, że nie wiem. Może kwestia organizacji? Teraz nikt nie ma czasu na życie. Każdy gdzieś goni, każdego coś pogania... Nie ma Pan poczucia, że doba ma 16 a nie 24 godziny? – Upływ czasu najbardziej mi teraz dokucza. Tak tygodnie mijają, że trudno się połapać. Niedawno była zima, jeździłem na nartach, a tu już lato minęło... Taka kolej rzeczy. Tego nikt nie zatrzyma i nie zmieni. Ale Pana sztuka pozostanie. – Oby pozostała w dobrej pamięci.

Czym dla Pana jest Chodzież? – Przyjechałem tu na dwa, trzy lata, a mieszkam przez większość swojego życia. Jest to piękne miasteczko, chyba najpiękniejsze w Wielkopolsce, jeśli chodzi o otoczenie. Mamy pagórki, lasy, jeziora. Do ludzi też przyzwyczaiłem się, są mili. Jest mi tu dobrze.

Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: Edmund Wolski

19


Alfred Aszkiełowicz

Powiązania II, miedzioryt, 14,5 x 9,5 cm, 1985

20


Alfred Aszkiełowicz

Sceptyk, miedzioryt, 11,4 x 10,5 cm, 1993

W hołdzie V.V.D., miedzioryt, 1993

21


Alfred Aszkiełowicz

Ślady czasu, miedzioryt, 14,6 x 11,4 cm, 1993

22


Alfred Aszkiełowicz

Modelka rzeĹşbiarza, miedzioryt, 11,3 x 9,8 cm, 2007

23


Alfred Aszkieล owicz

Pochรณd, miedzioryt, 10,2 x 10,2 cm, 2004

24


Alfred Aszkiełowicz

Ptaki IV, miedzioryt, mezzotinta, 11,5 x 10 cm, 2008

25


Alfred Aszkiełowicz

Abc, miedzioryt, mezzotinta, 8 x 7,8 cm, 2013

Wskazówka, miedzioryt, mezzotinta, 8,3 x 7,8 cm, 2010

Zbliżenie II, miedzioryt, mezzotinta, 9,5 x 9,3 cm, 2019

Zbliżenie III, miedzioryt, mezzotinta, 9,5 x 9,3 cm, 2019

26


Alfred Aszkiełowicz

Exlibris Anny Aszkiełowicz, miedzioryt, mezzotinta, 8,8 x 7 cm, 2003

Exlibris Bartka, miedzioryt, 3,8 x 2,7 cm, r.n.

Exlibris Alfreda Aszkiełowicza, miedzioryt, 8 x 6,5 cm, 1969

Exlibris Zofii Braciszewskiej, miedzioryt, 7,1 x 5,6 cm, 2012

27


Alfred Aszkiełowicz

Bez tytułu, olej, 71 x 71 cm

28


Alfred Aszkiełowicz

Bez tytułu, olej, 73 x 73 cm

29


Alfred Aszkiełowicz

Bez tytułu, olej, 73 x 73 cm

30


Alfred Aszkiełowicz

Bez tytułu, olej, 56 x 58 cm

31


Alfred Aszkiełowicz

Bez tytułu, olej, 70 x 66 cm

32


Alfred Aszkiełowicz

Obrazy z serii „Kruki”

33


Alfred Aszkiełowicz

Bez tytułu, olej, 40 x 50 cm, 2004

34


Alfred Aszkiełowicz

Bez tytułu, olej, 23 x 32 cm, 1994

35


Artyści Północnej Wielkopolski online

ARTYŚCI PÓŁNOCNEJ WIELKOPOLSKI

36


Rozdział II

Anna Kluza


Anna Kluza

38


Anna Kluza

Anna Kluza pochodzi z Nowego Buczka (gm. Lipka, powiat złotowski, Wielkopolska). Urodziła się 17 czerwca 1985 r. w Czarnkowie. W 2005 roku ukończyła Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy. Tego samego roku rozpoczęła studia na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Obroniła dyplom na Wydziale Rzeźby w pracowni prof. Sławoja Ostrowskiego. Była stypendystką programu ERASMUS – w 2009 r. ukończyła semestr letni na Akademii Sztuk Pięknych w Perugii. Głównym tematem prac Anny Kluzy jest natura – jej związek z człowiekiem stanowi dla niej nieustającą inspirację, podobnie jak tajniki ludzkiej osobowości. Autorka licznych wystaw indywidualnych oraz uczestniczka wystaw zbiorowych w Polsce i za granicą (Perugia i Castiglion Fiorentino, Włochy). Związana z wytwórnią BreakThru Films; współtworzyła pierwszy pełnometrażowy film animowany „Loving Vincent” („Twój Vincent”), który odniósł światowy sukces i w roku 2018 uzyskał nominację Akademii Filmowej do Oscara. Laureatka wielu nagród i wyróżnień, m.in. Nagrody Starosty Pilskiego za nowatorstwo w sztukach plastycznych i udział w projekcie filmowym „Twój Vincent”, wyróżniona w plebiscycie Człowiek Roku 2017 w kategorii Kultura i Działalność społeczna, nominowana do nagrody Lider Sukcesu 2018 w kategorii Kultura i sztuka. Anna Kluza zakończyła niedawno pracę nad kolejnym filmem pt. „Vilains” – krótkometrażową animacją malarską – z paryską wytwórnią filmową Easy Tiger. Jest także współautorką trailera kolejnej animacji malarskiej realizowanej przez wytwórnię BreakThru Films – „Chłopi” według powieści Władysława Reymonta. Rozpoczyna właśnie pracę nad tym filmem.

39


Anna Kluza

Anna Kluza i Edyta Kin podczas wywiadu, mieszkanie Artysty, Nowy Buczek, lipiec 2020 r.

40


Anna Kluza

Jak rodziły się Twoje artystyczne pasje? – Rodziły się w nas od najmłodszych lat: mówię w nas, gdyż były to od dziecka pasje i moje i mojej siostry bliźniaczki Aliny, która dzisiaj także tworzy, maluje, rzeźbi. Obie uwielbiałyśmy sztuki plastyczne: malowanie, rysowanie, rzeźbienie, lepienie. Wszelkiego rodzaju działania manualne to było coś, co nas bardzo zajmowało i pasjonowało. Dlatego też po ukończeniu szkoły podstawowej zdecydowałyśmy się pójść do Liceum Plastycznego w Bydgoszczy, gdzie otrzymałyśmy bardzo dobre wykształcenie w zakresie rysunku i malarstwa. Natomiast swoje pasje rozwijałam już w Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. … gdzie również poszłyście razem! – Poszłyśmy razem do gdańskiej ASP, ale Alina na malarstwo, a ja na rzeźbę. Mnie po liceum czegoś brakowało… Chciałam więcej – odkryć nowe techniki, fascynowała mnie przestrzeń i prace przestrzenne, dlatego zdecydowałam się na studia rzeźbiarskie w Gdańsku.

Alinka wybrała początkowo malarstwo, ale już po roku dołączyła do mnie i ostatecznie obie ukończyłyśmy rzeźbę w gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Wiele Twoich prac łączących w sobie malarstwo z rzeźbą, zostało wykonanych w bardzo ciekawej technice... – Jest to technologia rzeźbiarska, którą jako pierwsza zastosowała moja siostra bliźniaczka. Opiera się na wykorzystaniu barwionego włókna lnianego, które jest gdzieś bardzo blisko natury. Natury, w której się wychowałyśmy i która miała na nas i na nasze postrzegania świata bardzo duży wpływ. Materiał ten utwardzamy, dzięki czemu tworzy coś na wzór chitynowego pancerza. Daje to wiele możliwości. Poprzez pasma włókna, które wcześniej barwię lub odbarwiam, które poddaję obróbce w zależności od tego, jaki efekt chcę uzyskać, dodaję tym pracom kolejną warstwę, wychodzę w przestrzeń. Włókno lniane mi na

41


Anna Kluza

Anna Kluza w swojej pracowni w Nowym Buczku

to pozwala i dzięki niemu jestem w stanie te dwie moje pasje, malarstwo i rzeźbę, łączyć. Odpowiednio kształtowane włókno pozwala stworzyć formy, które są na tyle lekkie, że w tym płótnie ładnie się zespalają. Włókno daje również możliwości w tworzeniu rysunku. Odpowiednio ułożone włókna konstruują swoisty rysunek, jak choćby w tryptyku przedstawiającym trzy moje siostry, gdzie tworzą tło do obrazów. Włókno lniane daje tu dodatkową warstwę fakturalną, rzeźbiarską, budując jednocześnie lekkość tych prac.

– Kolejną sztuką, którą pokochałam jest animacja malarska i ruch w animacji, i faktycznie, wygląda na to, że ten tryptyk był takim zalążkiem mojej drogi w animacji malarskiej. Szczególnym rokiem pod tym względem był dla Ciebie rok 2014. Nawiązałaś wtedy współpracę z wytwórnią filmową BreakThru Films i zajęłaś się zawodowo animacją malarską. Jak do tego doszło, skąd taki pomysł? To było chyba zaskoczenie dla Ciebie samej? – Dokładnie tak. Było to olbrzymie zaskoczenie, gdyż ja nigdy nie sądziłam, że zajmę się animacją i nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że to może się udać. Po skończeniu studiów próbowałam swoich sił w rzeźbie, brałam między innymi udział w różnych konkurach rzeźbiarskich. Ciężko było mi się odnaleźć na rynku sztuki. Wtedy postanowiłam szerzej otworzyć się na różne dziedziny i możliwości. Zaczęłam poszukiwać jakiegoś

Wspomniany tryptyk z siostrami w rolach głównych, według mnie był już zalążkiem Twojej przyszłej pasji – animacji malarskiej. Dmuchawiec wydmuchiwany przez pierwszą siostrę, na pierwszym płótnie, przechodzi dalej, przez kolejne obrazy. Widzimy jak płatki dmuchawca płyną przez kolejne płótna… Otrzymujemy wrażenie płynnego ruchu.

42


Anna Kluza

ciekawego projektu, do którego mogłabym dołączyć. Tak natknęłam się na pierwszy koncepcyjny trailer filmu „Twój Vincent”. To co zobaczyłam, zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Postanowiłam – z moim wykształceniem plastycznym, malarskim, rysunkowym oraz z faktem, że kiedyś już parę różnych kopii dzieł mistrzów malarstwa wykonałam – spróbować swoich sił i zgłosić się do wytwórni BreakThru Films. I zgłosiłam się. Wysłałam swoje portfolio – musiałam odświeżyć swoje malowanie, bo studiowałam pięć lat rzeźbę i malarstwo było odstawione przez ten czas na bok. I ku mojemu zaskoczeniu, dostałam się. Ciężko było Ci wejść w świat animacji? To jednak całkiem inna dziedzina sztuki. – Mnie wciągnęło błyskawicznie. Już później do całego projektu zgłosiło się około pięciu tysięcy malarzy. To bardzo dużo. Producenci na początku myśleli, że wystarczy zatrudnić czterdziestu malarzy, którzy namalują ten pełnometrażowy, około 90-minutowy animowany film. Jednak rzeczywistość zweryfikowała te optymistyczne założenia i okazało się, że potrzeba aż 125 twórców. Ja dołączyłam do ekipy, gdy projekt był w fazie rozwoju, więc byłam w pierwszej grupie szkoleniowej. Stąd bardzo szybko udało mi się wejść w tworzenie animacji. Myślę, że moje doświadczenie artystyczne, to, że łączę techniki malarskie i rzeźbiarskie, że mam rozwinięte widzenie przestrzenne, to wszystko pozwoliło mi łatwo wniknąć w ten świat i go pokochać. Okazało się też bardzo szybko, że jesteś w animowaniu znakomita: to Ty stworzyłaś słynny już dzisiaj obraz z odwracającym się Vincentem van Goghiem i jesteś autorką animacji, która znalazła się w trailerze filmu stając się ikoną całej produkcji. – Wcześniej nikt nie robił takiego ujęcia, takiej transformacji – z płaskiego, czarno- białego malarstwa, w oparciu o fotografie Vincenta van Gogha – do malarstwa w kolorze. Dodając kolory klatka po klatce transformowałam

Podczas malowania muralu z filmowym obrazem „odwracającego się Vincenta van Gogha”

43


Anna Kluza

właśnie wizerunek Vincenta van Gogha – i ta transformacja wyszła na tyle płynnie, spodobała się tak bardzo szerokiej publiczności, że faktycznie została ikoną produkcji. Pojawiła się później na wszystkich materiałach produkcyjnych, na bilbordach, plakatach, co dla mnie było ogromnym wyróżnieniem. I dzięki temu ujęciu, szefostwo wytwórni mianowało mnie na supervisora produkcji. Uznali, że skoro zaczynając dopiero przygodę z animacją, idzie mi tak dobrze, to dalej będzie tylko lepiej. I tak jak uczestniczyłam w pierwszych dwóch szkoleniach jako uczestnik, tak trzecie prowadziłam już ja. Dało mi to poczucie, że odnalazłam kierunek, w jakim chciałabym pójść.

przez cały dzień, gdzie na przestrzeni mijającego czasu zmieniało się światło – od wczesnego poranku do zmroku. Byłam wytypowana do ustalania tej kolorystyki i reszta malarzy wzorowała się na tym, co ja ustaliłam. Było to piękne doświadczenie i jednocześnie bardzo fajne uczucie, z takiego powodu, że miałam faktyczną, dużą ingerencję na końcowy efekt wizualny tego filmu. Te liczby padały już niejednokrotnie, ale warto je przypomnieć, by uzmysłowić sobie wyjątkowość tego obrazu. Od chwili pojawienia się pomysłu na film do jego premiery minęło 10 lat. Malarska część projektu zajęła prawie 3 lata. Do powstania ponad 80-minutowego filmu artyści malarze musieli namalować 65 tysięcy malarskich klatek! Każda została namalowana ręcznie w technice olejnej i naśladuje styl Vincenta van Gogha. To 12 obrazów na sekundę! Oglądając film, widzimy jak ożywają na ekranie postaci z płócien mistrza: listonosz Roulin, doktor Gachet, widzimy mieniące się w słońcu wnętrze Żółtego Domu w Arles, podglądamy jak miejscowi odwiedzają kawiarnię w miasteczku… To pierwsza pełnometrażowa animacja malarska. Tworzyło ją 125 malarzy z 20 krajów – 65 z Polski, 60 z zagranicy. Zużyliście 3 tysiące litrów farby! Efekt przeszedł wyobrażenia, a Wasz film zyskał nominację do Oscara – najbardziej znaczącej nagrody filmowej. Jakie emocje towarzyszą tak wielkiej rangi wydarzeniu jak przyznanie oscarowej nominacji dziełu, w którego powstanie ma się tak ogromny wkład? – Są nie do opisania! Oczywiście czuje się ogromną radość i euforię. Film nasz stworzyli utalentowani ludzie, którzy uwierzyli w wyjątkowość tego projektu. Z pasją i miłością malowali film klatka po klatce. Uhonorowanie naszej pracy przez Akademię Filmową było wyjątkowym wyróżnieniem, a ja jestem bardzo dumna, że byłam częścią czegoś, co na trwałe zapisało się w historii kina.

Jako supervisor miałaś pod sobą grupę malarzy, którą kierowałaś. – Jako że było nas aż 125 malarzy, potrzebnych było kilka osób nadzorujących. Wybrano więc sześciu supervisorów, w tym mnie. Miałam swoją grupę około 20 malarzy, których pilnowałam, co do spójności ujęć. Na czym polegało to „pilnowanie”? – Musiałam kontrolować prace tak, by wszystko co malujemy wyglądało spójnie, także by malarze trzymali się stylu Vincenta van Gogha i nie odbiegali od niego, a poza tym, by ich technika była jak najbardziej zbliżona jeśli chodzi o animację ujęć. Tworzyłaś także tzw. klatki kluczowe, czyli najważniejsze klatki filmu. Wiele z nich jest Twojego autorstwa. – Przez to, że odnalazłam pewną łatwość w animacji i miałam wizje na projektowanie klatek kluczowych, czyli klatek, na których opierali się później animatorzy, byłam wytypowana do grupy malarzy, którzy tworzyli te klatki kluczowe. W filmie nie wszystkie obrazy, które wykorzystujemy, opierały się na malarstwie van Gogha. Trzeba było niektóre przeprojektować lub zaprojektować na potrzeby filmu, czyli konieczne było czasami określenie na nowo kolorystyki – wówczas, gdy na przykład jakieś ujęcie kręcone było

44


Anna Kluza

45


Anna Kluza

Po premierze filmu zaczęło się bardzo dużo dziać w Twoim artystycznym życiu. Założyłaś Grupę Vincenta, z którą w wielu miastach malowaliście m.in. murale, stworzyłaś też popiersie Fryderyka Chopina, które stanęło w Parku Chopina w Drawsku Pomorskim. Ale dzięki pracy przy produkcji „Loving Vincent” zostałaś dostrzeżona zwłaszcza jako animatorka poza granicami naszego kraju. – W zeszłym roku otrzymałam propozycję współpracy od wytwórni francuskiej EasyTiger. Zaprosiła mnie do projektu młoda reżyserka Flora Molinie. Dopytywałam, dlaczego akurat mnie wybrała, przecież tylu artystów pracowało przy tym filmie. Odpowiedziała, że to z powodu ujęcia z odwracającym się Vincentem, że poszukiwała kogoś, kto potrafi dobrze oddawać emocje aktora i że wzruszył ją ten obraz na tyle, że koniecznie musi pracować ze mną. Niedawno zakończyłam już mój etap pracy nad tym filmem, moją część anima-

Plakat filmu z dedykacją od Roberta Gulaczyka

Dzięki filmowi „Twój Vincent” zostałaś osobą znaną. Kiedy film zdobył już oscarową nominację i kiedy zyskał międzynarodową popularność, jeździłaś z nim po świecie – odwiedziłaś m.in. Korsykę, Tel Aviv, Istambuł, Chile – długo by wymieniać. Byłaś gwiazdą na spotkaniach z wielbicielami tego filmu... – Tak! Była to niezwykła przygoda i faktycznie przez moment mogłam poczuć się jak gwiazda. Oprócz tego, że projekt był cudowny, bo mogłam przeanalizować na nowo świat Vincenta van Gogha, poznać mnóstwo ciekawych ludzi, podróżować, to jeszcze, jako że byłam supervisorem, byłam też wytypowana do promowania filmu na festiwalach filmowych. Tam poznałam cudownych ludzi, mnóstwo studentów, byłam zapraszana na spotkania wraz z najlepszymi reżyserami animacji.

Popiersie kompozytora autorstwa A. Kluzy, które stanęło w Parku Chopina w Drawsku Pomorskim

46


Anna Kluza

cji malarskiej – moim zadaniem było namalować 3 minuty filmu, to 1500 obrazów, tymczasem Flora maluje większość, 9 minut. Łącznie film będzie miał 12 minut animacji malarskiej w połączeniu z live action, z nagraniami na żywo. To wszystko złoży się na film 20-minutowy, którego premierę przewidziano na początek przyszłego – 2021 roku.

– Ujęcia malarskie mają specyficzny klimat, nieco oniryczny, niedopowiedziany. Kolorystykę ekspresjonistyczną, odważną, wyrazistą. Istotne będą tu emocje i klimat, który starałyśmy się przekazać w swobodnym geście malarskim, niedopowiedzianych kształtach, sugerujących wyraz twarzy, gesty dłoni. A czym zajmujesz się obecnie? – Właśnie zakończyły się zdjęcia do filmu „Chłopi” wg Władysława Reymonta, w reżyserii Doroty Kobieli. Będzie to kolejny pełnometrażowy film wykonany w technice animacji malarskiej. Teraz zbiera się ekipa malarzy i zaczynamy warstwę animacyjną.

Jak pracowało Ci się przy tym projekcie? Z tego co słyszałam, malowałaś swoje klatki filmu w Nowym Buczku, Flora Molinie we Francji… I ani razu nie spotkałyście się osobiście? – Tak… tak było! Pod tym względem była to praca specyficzna. Malowałam kolejne klatki filmu w domu, w swoim studio, które stworzyłam na potrzeby tego filmu i przesyłałam je do wytwórni. Praca w domu, w leśniczówce, miała swoje ogromne plusy! Szczerze mówiąc, uważam, że to niesamowite, że z mojego ukochanego zakątka świata, z lasu w Nowym Buczku, mogłam wspólnie ze studiem w Paryżu tworzyć nowy film animowany!

W zeszłym roku grupa malarzy przez pół roku malowała trailer tego filmu. Byłaś w tej grupie. Fabuła powieści Reymonta obejmuje 10 miesięcy, cztery pory roku, klimatyczne, to pełne kolorów pejzaże, pola, łąki i pełne znoju prace na roli… „Twój Vincent” opowiadający o van Goghu został namalowany jego stylem i była to sprawa oczywista. Czyim malarstwem inspirowaliście się, malując „Chłopów”? – Ta produkcja już jest gotowa – trailer już można oglądać w sieci. Efekty są zachwycające. Malując sceny trailera bazowaliśmy na obrazach pochodzących z początków XX wieku. Malarstwo tego okresu zawsze mnie zachwycało. Oglądając te obrazy dosłownie czuję zapach skoszonej trawy, wilgotnej ziemi, powietrza o zmierzchu, klimat poranka, zachodu słońca. Te widoki są mi szczególnie bliskie. Pracowałam między innymi nad ujęciem przedstawiającym Jagnę i Antka w tańcu… Miałam wrażenie, że to najpiękniejsze ujęcie jakie do tej pory namalowałam i zanimowałam. Wzorowałam się w nim na takich malarzach jak Wyczółkowski, Malczewski, Boznańska, Chełmoński, Mehoffer.

A jak współpracowało Ci się z Florą Molinie jeśli chodzi o wizję filmu, koncepcję całości? – Wyśmienicie. Jej postrzeganie malarstwa zgrało się płynnie z moim, do tego stopnia, że Flora chciała, bym to ja opracowała tę sferę wizualną, tę płaszczyznę malarską filmu. A mi to bardzo leżało. I teraz nie mogę się doczekać tej premiery… O czym opowiada ten film? – Nosi tytuł „Vilains” – Złoczyńcy. To opowieść o około 11-letnim chłopcu, który wraz z mamą mieszka na farmie i przeżywa bunt okresu dojrzewania. Wydarzenia wymkną się spod kontroli wraz z przybyciem nowego kochanka jego matki. Cicha walka, niewypowiedziana, wybuchnie między dwoma mężczyznami – aż do ostatecznej walki twarzą w twarz.

To przepiękne, wrażeniowe malarstwo, oddające ducha tamtych czasów. Czy duch powieści naszego noblisty jest również Ci bliski?

Czyli zapowiada się dość mocna i psychologiczna fabuła...

47


Anna Kluza

Anna Kluza nad ujęciami do filmu „Chłopi”

48


Anna Kluza

– Zwyczaje polskiej wsi, tradycje, gwara są bliskie mojemu sercu ze względu na miejsce, w którym się wychowałam. Tym bardziej ostatnio czytając „Chłopów” zachwyciłam się tą książką na nowo. To ogromny materiał, także w sensie ilościowym, zawiera niewiarygodnie długie opisy Polski, jej krajobrazów i piękna… Dla mnie niezwykłe jest to, że opis, który w powieści zajmuje wiele stron, malarz może ukazać za pomocą jednego obrazu… Niedawno pojawiło się kolejne wyzwanie: zostałaś poproszona o odrestaurowanie malowideł Tadeusza Popiela w Klasztorze Karmelitanek Bosych w Przemyślu. Jest to z pewnością duże wyzwanie, ponieważ Tadeusz Popiel to twórca bardzo znany i uznany, uczeń Jana Matejki, twórca, który współtworzył Panoramę Racławicką wraz z Janem Styką i Wojciechem Kossakiem, czyli nazwisko nie byle jakie. Jak poprawia się takiego mistrza? – To ciekawy przerywnik pomiędzy moimi animacjami. Nie chcę od takich zadań uciekać, nie chcę odżegnywać się od związku z rzeźbą i sztukami rzeźbiarskimi. Dlatego korzystam z takich propozycji i takich przedsięwzięć. I faktycznie, miesiąc spędziłam w klasztorze odrestaurowując kościół, którego wnętrze całe jest wymalowane przez Tadeusza Popiela. Artysta wymalował całą świątynię w dwa lata po poświęceniu kościoła, w 1900 roku. W zamian za swobodę przedstawień, zlecenie wykonał bezpłatnie i zrobił to przepięknie. Odrestaurowywałam i konserwowałam te malowidła. Prace zaczęły się od oczyszczania powierzchni z zabrudzeń, uzupełniania ubytków na powierzchni malowideł, potem przeszliśmy do punktowania, czyli pokrywania powierzchni farby naruszonej odpowiednim odcieniem pigmentów przebadanych i dobranych w laboratorium, a ostatnim etapem prac były złocenia.

Restauracja malowideł Tadeusza Popiela w Klasztorze Karmelitanek Bosych w Przemyślu

– Siostry zakonne podziwiały moją misterną pracę uznając, że do tego trzeba mieć powołanie! To było śmieszne i także bardzo miłe. A praca jest faktycznie absorbująca, drobiazgowa. Ja przy takiej pracy relaksuję się. Mam z tego i satysfakcję, i jednocześnie odpoczywam, a odświeżać malowidła takiego artysty to sama przyjemność. Do tego sam pobyt w klasztorze u Karmelitanek Bosych był dla mnie niezwykłym przeżyciem. Panuje tam cudowna atmosfera wyciszenia i refleksji, modlitwy. Poznawałam zwyczaje tam panujące. A siostry z klasztoru są bardzo opiekuńcze i wspaniale gotują! Był to jednocześnie Twój taki trochę „powrót do źródeł”… – Tak, bo to dzięki moim studiom rzeźbiarskim mogę wykonywać takie dodatkowe zlecenia jak konserwacja zabytków. Na rzeźbie nauczyłam się różnych technik, którymi teraz mogę się w konserwacji posługiwać.

To bardzo akuratna, koronkowa wręcz robota, wymagająca cierpliwości.

49


Anna Kluza

Prace przy muralu stylem van Gogha w Tucznie

Anioły autorstwa A. Kluzy, które obecnie zdobią ołtarz główny kościoła pw. Dobrego Pasterza w Batorowie

50


Anna Kluza

Nie była to Twoja pierwsza artystyczna praca w kościele? – Wraz z siostrą Aliną (Alina Kluza-Kaja) wykonałyśmy prace do kościoła pw. Dobrego Pasterza w Batorowie. W głównym ołtarzu znajduje się obraz autorstwa Alinki przedstawiający wizerunek Dobrego Pasterza, który zwieńczają dwa anioły wyrzeźbione przeze mnie. Obraz i rzeźby powstały w 2018 roku.

Gościmy dziś w Nowym Buczku, w gminie Lipka, gdzie mieszkasz w przepięknej leśniczówce Osowo. Jakie masz wrażenie, kiedy wyjeżdżasz stąd – oazy ciszy i spokoju – w świat tętniący życiem? – Czasami szczypię się, bo wiele rzeczy wydaje mi się nierealnych... Gratuluję artystycznych osiągnięć i … dziękuję za rozmowę. – Dziękuję. Rozmawiała: Edyta Kin

Alina Kluza – Kaja i Anna Kluza

(…) Ania była w pierwszej grupie malarzy wybranych do pracy przy „Twoim Vincencie”. Zaskoczyła nas tym jak szybko i intuicyjnie rozpoczęła proces animacji. Była w zespole osób nadzorujących proces sprawdzania i szkolenia malarzy oraz malarzem koncepcyjnym specjalizującym się w projektach portretowych, które wyznaczyły styl bohaterów filmu. Podczas prac przy filmie częściowo zajmowała się animacją najbardziej ambitnych i znanych ujęć, wliczając w to pierwsze ujęcie z kamerą animowane do filmu, pejzaż z pociągiem i powozem, ujęcie rozpoczynające, w którym tytuł filmu zmienia się w gwiazdę z obrazu „Gwiaździsta noc” oraz końcowe ujęcie filmu, w trakcie którego rozgwieżdżona noc zmienia się w portret Vincenta van Gogha. Ujęcie finałowe z filmu zostało wymyślone i powstało na podstawie próbnego ujęcia Anny zatytułowanego „Odwracający się Vincent”, które widnieje także na plakacie do filmu rozpowszechnionym na całym świecie. Anna była także kierownikiem zespołu odpowiedzialnego za postać Margaret Gachet oraz - wspólnie z Piotrem Dominiakiem – za postać doktora Gacheta. (…) BreakThru Films

51


Anna Kluza

Przejście, technika własna, 140 x 80 cm

52


Anna Kluza

Opiekun, technika własna, 140 x 70 cm

53


Anna Kluza

Spotkanie, technika własna, 140 x 70 cm

54


Anna Kluza

Fala, technika własna, 100 x 80 cm

55


Anna Kluza

Przelot, technika własna, 100 x 80 cm

56


Anna Kluza

Z cyklu „Torsy ludzkie”, Tors I, 36 x 77 cm

57


Anna Kluza

Z cyklu „Torsy ludzkie”, Tors II, 36 x 77 cm

58


Anna Kluza

Z cyklu „Torsy ludzkie”, Tors IV, 36 x 77 cm

59


Anna Kluza

Mural z obrazem - ikoną filmu „Twój Vincent”

60


Anna Kluza

Klatki do filmu „Vilains” dla wytwórni filmowej Easy Tiger

61


Anna Kluza

Alina, olej na płótnie, kolaż, 100 x 80 cm

62


Anna Kluza

Agnieszka, olej na płótnie, kolaż, 100 x 80 cm

63


Anna Kluza

Paulina, olej na płótnie, kolaż, 100 x 80 cm

64


Anna Kluza

Nadzieja, 115 x 75 cm

65


Artyści Północnej Wielkopolski online

ARTYŚCI PÓŁNOCNEJ WIELKOPOLSKI

66


Rozdział III

Tadeusz Ogrodnik


Tadeusz Ogrodnik

68


Tadeusz Ogrodnik

Urodził się w 1955 roku w Pułtusku. Studiował na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Dyplom uzyskał w 1982 roku w pracowniach prof. Romana Banaszewskiego i prof. Andrzeja Pietscha. Zajmuje się rysunkiem, malarstwem i grafiką. Uczestniczył w wielu wystawach ogólnopolskich i międzynarodowych, m. in.: Ogólnopolska Wystawa Malarstwa „Aqua Fons Vitae” – BWA Bydgoszcz, 1999; „Malarstwo, grafika” (wystawa czterech autorów), MDK Chodzież, 2001; Biennale Małych Form Malarskich – Toruń, Galeria Wozownia, 2001, 2003, 2005; Wystawa Laureatów Konkursu Lexmark European Art Prize (edycji polskiej) – Galeria Program, Warszawa 2004, Muzeum Galicja, Kraków 2005; III Biennale Sztuk Wszelakich „Tarnowskie Klimaty 2005” AKTY -AKTY – Galeria Miejska BWA, Tarnów, 2005; III Ogólnopolskie Biennale Malarstwa i Tkaniny Unikatowej TRÓJMIASTO 2005 – Międzynarodowe Targi Gdańskie S.A. ( nagroda rzeczowa za malarstwo); 24 Międzynarodowy Plener Kaliski OPATÓWEK 2005 – BWA Kalisz; 4. Międzynarodowe Biennale Miniatury CZĘSTOCHOWA 2006 – Galeria Ośrodka Promocji Kultury „Gaude Mater”. Wystawy indywidualne: 1984 – BWA Rzeszów; 1990 – BWA Bydgoszcz; 1992 – BWA Piła – w duecie „Ogrodnik-Sobolewski”; 1994, 1997 – Galeria ZPAP, Piła; 2001 – BWA Piła – w duecie „Ogrodnik-Lejba”; 2004 – Galeria Planetarium, Schwerin – w duecie „Ogrodnik-Lejba”; 2006 – MDK Trzcianka – w duecie „Ogrodnik-Kreft”; 2004 – Galeria Muzeum Stanisława Staszica, Piła; 2006 – Galeria Sztuki Współczesnej, Włocławek. W latach 2010-2018 pełnił funkcję dyrektora Biura Wystaw Artystycznych i Usług Plastycznych w Pile. Członek Związku Polskich Artystów Plastyków.

69


Tadeusz Ogrodnik

Tadeusz Ogrodnik i Elżbieta Wasyłyk podczas wywiadu, mieszkanie Artysty, Piła, czerwiec 2020 r.

70


Tadeusz Ogrodnik

Tadeuszu jak to się stało, że zamieszkałeś w Pile? Urodziłem się w Pułtusku na Kurpiach, a liceum ukończyłem w Bydgoszczy, bo mój ojciec przeprowadził się z rodziną w 1957 roku do ówczesnego województwa wielkopolskiego. Wyszedł z więzienia, oczywiście nie jako kryminalista, ale jako człowiek „wyklęty”, jak to się teraz mówi. Nie ujawnił się po wojnie i należał do organizacji, która po pewnym czasie – wiadomo – została przyłapana. Dostał 10 lat i siedział, ale za to w dobrym towarzystwie. Dorastałem w Wielkopolsce. Tu się mówiło, że myśmy z Kurpsiów. Matka mi opowiadała, że na początku nieraz nie rozumieli sąsiadów, ale z czasem wszystko się wyrównywało.

– Myślę, że studia, to przede wszystkim czas wymiany poglądów ludzi w większości uzdolnionych, o bardzo różnych poglądach na sztukę, które wciąż się kształtują. Studia to mądre korekty. Nie zawsze się te korekty rozumie. Będąc w liceum fascynowałem się Picassem. Profesorowie, z którymi miałem malarstwo, uśmiechali się do siebie i mówili, że jeszcze dojrzeję. No i w sumie mieli rację. Trochę mnie to irytowało, a mieli rację, bo człowiek musi tę swoją drogę zawęzić. Nie można za nadto fascynować się czyjąś twórczością, osobowością, bo to owszem, jest dobre, ale nie ma przełożenia na własną twórczość. Potrzeba lat pracy. Niektórym wystarczy kilka, innym kilkanaście, żeby się wgryźć w to, co dotyka człowieka, co się chce przekazać własnym językiem. Wypracowanie własnego języka plastycznego jest trudne. Zazwyczaj na studiach są pewne maniery studenckie. Tak było, jest i pewnie będzie. Dominuje jakiś rodzaj malarstwa czy rysunku, który preferowany jest przez 90 procent studentów – taki akademicki styl. Potem te drogi się rozchodzą, każdy stara się znaleźć swój język. Nie wiem, dlaczego tak jest, Może jest to nieuniknione, bo każdy czas ma swój klimat… Czas? Co to jest sto lat w sztuce? To prawie nic. Wszystko przewaliło się przez XX wiek i ciągle pewne rzeczy są aktualne. Ja na przykład odkrywam pewnych twórców, na których kiedyś nie zwracałem uwagi. Pewne rzeczy są ponadczasowe i nie jest ważne, czy coś jest realistyczne, czy ekspresjonistyczne, czy abstrakcyjne.

Wszedłeś w taką dziedzinę zawodową, w której nie tyle język, słowo jest istotne, ale obraz. On jest bardziej uniwersalny, może dlatego są takie osoby, które mówią: po co mi studia, ja umiem rysować, malować. – Po szkole podstawowej poszedłem do liceum. Pracowałem intensywnie, wyróżniałem się. Dużo malowałem, rysowałem i czytałem o różnych twórcach. To był okres bardzo burzliwy. Potem trzeba było zdecydować, czy pójść na studia, czy pozostać technikiem artystycznym. Proponowano mi różne szkoły wyższe, ale wybrałem ASP w Krakowie, bo miałem już w tym czasie rysunek o graficznym charakterze, a tam prowadził zajęcia Jacek Gajos i Wejman. To były moje klimaty. Przygotowałem teczkę. Sporo z niej wcześniej usunąłem, żeby całość nie wyglądała na zbyt dojrzałą, bo słyszałem, że takich „artystujących” młodych ludzi to się odrzuca. No i w sumie miałem rację. Za to potem miałem już pewne rzeczy przygotowane na egzamin. Moje samodzielne realizacje w klimatach, jak z Bruno Schulza potem zaprocentowały. Miałem dobry początek, bo dostałem się za pierwszym razem.

A kto w tej chwili skupia twoją uwagę? – W tej chwili różnie, na przykład mój kolega Jacek Sroka, który miał w Pile wystawę. Razem studiowaliśmy grafikę. Długo do jego malarstwa nie mogłem się przekonać, a teraz coraz bardziej jego rozwiązania mnie przekonują. Nadal fascynują mnie Munch, Olga Boznańska, Witold Wojtkiewicz. Niesamowita jest wizja Kantora – to wielka osobowość i wielki teatr.

Czy studia pomogły Ci jeszcze bardziej rozwinąć się. A może doświadczenie edukacji licealnej jest najważniejsze?

71


Tadeusz Ogrodnik

Publiczność zna cię od wielu lat jako malarza. Co spowodowało, że zająłeś się malarstwem, a nie w grafiką? – Już w szkole średniej bardzo dużo rysunków wykonywałem piórkiem i w związku z tym poszedłem na wklęsłodruk do Andrzeja Pietscha. Akwaforta jakoś naturalnie pasowała do mnie, najbardziej mnie urzekła. W tej technice zrobiłem dyplom. Poza studiami nie wykonywałem grafiki. Taką komputerową tak, ale tradycyjną typu akwaforta, miedzioryty to nie. Skoncentrowałem się na rysowaniu piórem. Te rysunki bardzo się różnią. Inne są z lat 80 i 90 niż obecne. Rysuję zrywami. Czasami po parę miesięcy rysuję, a potem maluję. Pomijam ten okres, kiedy trzeba było zarabiać na życie, bo wtedy miałem mało czasu. Jak byłem na etacie, to poza wakacjami czy urlopem w ogóle prawie nie tworzyłem. Teraz, od dwóch lat mam sporo czasu, więc namalowałem ze sto obrazów, sto pięćdziesiąt rysunków. Mam wrażenie, że dopiero zaczynam rozumieć coś, szczególnie z malarstwa, coraz najbardziej mnie fascynuje. Malarstwo nie znosi roboty z doskoku. Coś tam się już wie, ale nie ma takiego ładunku, takiej pary, jakby się chciało. To są bardzo skomplikowane sprawy od kolejności położenia, zagruntowania płótna po końcowy efekt. Oczywiście, są techniki malarskie, których ja nie stosuję: ktoś najpierw naszkicuje, potem wykona jeden laser, podmalunek, laserunek i tak dalej… Jak maluję, to musi być jednorazowe podejście. Inny już jest klimat, gdy wykonuję poprawki. Mam w sobie taką energię, że obraz musi powstać za pierwszym razem. Mogę to poprawiać, ale to jest już wtedy inny obraz.

tematy, ale im bliżej tego obrazu – to widać, że jest farba, a nie kolor. Kolor w malarstwie jest zawsze bardzo trudny. I to jest podstawa w malarstwie. – Tak. Dominuje malarstwo bez koloru. Nie wiem, dlaczego tak jest. Myślę, że jest to wrażliwość fizjologiczna, ale też predyspozycja duchowa. A Ty jak sądzisz? – Na pewno tak. Przede wszystkim predyspozycja, którą jeden ma, a inny nie. Tego się już nie wykształci. A co mnie teraz ciekawi? No, takie prozaiczne rzeczy. Kiedyś tylko zauważałem, że forma niekoniecznie musi być wypracowana, szczegółowa. Wręcz syntetyczne uderzenia mnie interesują. W moich obrazach mniej jest konkretu, zbliżenia do natury. W rysunku jest tak samo. Jak zaczynam coś konkretyzować, to wychodzi to tak jakoś sztywno, dlatego odchodzę od tego i pracuję tylko intuicyjnie. Taka praca mnie fascynuje – figuratywność, ale poprzez spięcie pewnych form, kierunków, koloru. Prostymi środkami można uzyskać więcej niż rozbudowaną kompozycją, w której bywa kombinowanie, szkicowanie, wymyślanie i nagle… może stać się gniotem. Bardziej fascynują mnie uderzenia energii. Potem, kiedy te rzeczy łączą się w obrazie (obraz to przecież rzecz umowna), dają coś metafizycznego, coś niedookreślonego. Wystawianie prac jest sprawdzeniem, czy jest choć jeden człowiek, który reaguje podobnie, czy mój język jest przez kogoś jeszcze do odczytania. Jeśli się parę osób trafi, to fajnie, bo jeśli nie, to znaczy, że coś jest nie tak. Ludzie patrzą i… jak nie ma, to nie ma. Oczywiście, każdy artysta nadaje innym kodem. Ja staram się mieć swój. Jest to trochę górnolotne „swój” – bo to zawsze jest do czegoś podobne. Ale dobrze by było, gdyby ktoś na wystawie widząc obraz, powiedział: „o, to jest Ogrodnik”, a nie musiał podchodzić i czytać.

Powiedziałeś, że ostatnio odkryłeś coś w malarstwie. Prawdą jest, że jak się pracuje, to pokonuje się pewien dystans do obrazu i do siebie samego. Czy możesz się podzielić tym, co odkryłeś? – Mam łatwość kolorystyczną. Kolory zawsze trzymały się u mnie całości. Nie każdy to ma. Malarze mają fajne koncepcje, wielkie

Oto nie musisz się martwić, jesteś rozpoznawalny. Malujesz przede wszystkim ludzi najczęściej w grupie, w tłumie z wielkiej od-

72


Tadeusz Ogrodnik

ległości. Czy wynika to z Twojej potrzeby określonych relacji z ludźmi? – To pokazuje na pewno mój stosunek do świata. Ludzie, czy formy przypominające ludzi – mam to wklejone w siebie. Już od czasów licealnych postać ludzka była przeze mnie w różny sposób wałkowana. Coś w tym jest, że patrzę na tę kotłowaninę z większego dystansu. Raczej są to figury bardziej melancholijne. Nie wiem, skąd się to bierze. Myślę, że z moje-

go stosunku do rzeczywistości. Jak to się mówi: pesymista to optymista dobrze poinformowany, posługując się trywialnym dowcipem. Ale coś w tym jest, że nie zachwycają mnie kwiaty, łąki, sady. W obrazach innych tak, ale sam nie potrafiłbym tego konstruować. Moje „ładne” jest inne niż „ładne” kogoś innego. Jak się mówi „ładny obraz”, to znaczy, że jest on harmonijny, odpowiadający przeżyciom metafizycznym, które każdy ma. Jeden zachwyca się

73


Tadeusz Ogrodnik

łabędziami czy chmurkami, a ktoś inny czymś bardziej mrocznym. Ja nie tworzę mrocznych dzieł, ale skłaniam się bardziej ku tematyce ciemniejszej, nie euforycznej.

żeby to było uderzenie – a to jest oczywiście świadome – że ta synteza postaci, kompozycji, ona nie może się opierać na tym, że my tam sobie coś założymy. Jeśli sobie coś tam zakładam, to później mi nie wychodzi. Zakładam, że namaluję tryptyk i nic z tego nie wychodzi. Jest to jakieś sztywne, a tak się ładnie zapowiadało w szkicu. Hierarchia w obrazie jest pod wpływem chwili. Coś mi się udało zrobić, wtedy jestem jak zwierz i podążam jakimś śladem, albo patrzę, że coś jest bardzo fajne, a do reszty obrazu nie pasuje i trzeba to zlikwidować. Człowiek malujący jest jak Pan Bóg – może coś zlikwidować albo przy życiu zostawić. Jest to realizowanie psychicznej potrzeby budowania i niszczenia czegoś bez szkody dla innych.

Malujesz człowieka, który nie jest indywidualny. On jest zawsze w tłumie lub grupie. To charakterystyczne dla ciebie. Masz wiele realizacji rysunkowych i malarskich, gdzie wszystkie postacie są tej samej wysokości jak w kompozycjach izokefalicznych, charakterystycznych dla sztuki bizantyjskiej. Masz też takie obrazy, na których, nawet jeśli ktoś siedzi, to osoby za nią stojące mają głowy na tej samej wysokości. – To jest proste i jednocześnie skomplikowane. Tradycyjnej perspektywy (renesansowej) przestałem używać. Ludzie z przodu są mniejsi, a ci z tyłu bardziej wyraźni. Oczywiście, mamy tu odniesienia do współczesnej rzeczywistości: mamy billboardy, mamy kogoś większego pod billboardem i nagle perspektywa, hierarchia jest zaburzona. Widocznie to jest intuicyjne. Jakaś twarz, jakaś postać się zjawia, jest narysowana na czymś i nadaje klimat, który jest nie do powtórzenia. A jeżeli zrobimy to tak, jak jest w rzeczywistości, to nie wydobędzie się tego efektu. Ostatnio malowałem cykl z ludźmi trzymającymi coś w dłoniach. Przeraziło mnie to, że całość stała się zbyt konkretna. Byłem rozdrażniony. Jeżeli coś rysuję, jakąś dłoń, to staram się tak ją wpuścić, żeby ona nie była natrętna, żeby była elementem całej kompozycji. Bo wiadomo: ręce, twarz, oczy – one zawsze będą dominować. Niestety, tak jesteśmy skonstruowani, tak patrzymy, a mnie chodzi o jakąś całość. Jestem bardzo zadowolony, jak w rysunku paroma maźnięciami udaje mi się zrobić coś, a tego nie ma. To właściwie tylko forma. I wtedy można się cieszyć, że to właściwie jest. Że tam są dwa kierunki na przykład i jeszcze podbicie. Może to się bierze stąd, że jestem z wykształcenia grafikiem i formy graficzne uproszczone nie są mi obce, ta znakowość we mnie siedzi. Próbuję takie działanie wprowadzić w malarstwie,

To, co powiedziałeś, przypomina mi trochę improwizację jazzową. Muzyk słyszy, co gra i to, co do niego wróciło, jest dla niego kolejną inspiracją. Przestrzeń, którą stworzyłeś nie przejmując się renesansową logiką zawdzięczamy przewrotowi kubistycznemu. I ten ulubiony przez Ciebie Picasso nam się kłania. Byłeś nim w czasie studiów zafascynowany. – Tak, powraca to, ale w zupełnie innych relacjach. Chciałabym się teraz skupić na kolorze, który jest światłem w obrazie. Porównując Twoje rysunki i obrazy zauważam, że ta wrażliwość na światło u Ciebie jest duża, ale inaczej przebiega ono w Twoich rysunkach, a nieco inaczej w malarstwie. W malarstwie to światło żarzy się wewnętrznym kolorem. Nie ma u Ciebie czegoś takiego jak klasyczny światłocień, a jeżeli pojawia się jakaś namiastka modulacji bryły, to jest zawsze rozwiązana chromatycznie. – Kolor to wewnętrzny klimat, który emanuje z obrazu. Jak wspomniałaś, to światło właśnie. Czy kolor, malarskość w obrazie jest efektem tego, co zamierzyłeś, czy raczej czujesz się zawsze zaskoczony?

74


Tadeusz Ogrodnik

Tadeusz Ogrodnik jako dyrektor BWAiUP na wernisażu

– Na pewno mam to z tyłu głowy. Kolory zestawiam intuicyjnie, spontanicznie. Czasami to zestawienie zależy od tego, jakie są styki tych kolorów. Może się zdarzyć, że są one osobno świetne, ale nie pasuje ich styk. Zależy też, jak się go położy. W malarstwie pojawiają się bardzo nieprzekładalne i nieprzewidywalne rzeczy. Nagle coś namalowane pod spodem świeci, a nie powinno. Jak się to później ogląda, to można dojść do wniosku: „jak to prosto ktoś sobie machnął i uzyskał ten efekt”. Za-

wsze mnie irytowało, jak słyszałem: „jak żeś się wyuczył, to teraz już wiesz”. To nieprawda, nie zawsze się to udaje. Kolor jest niby dobry, ale coś jest nie tak. Kiedyś oglądałem taki film „Jak namalować Rothko”, w którym facet wziął szeroki pędzel i nim maznął kilka razy. Ale to było za przeproszeniem „gówno” nawet niezagruntowane, a nie Rothko. A przecież u Rothki styki tych płaszczyzn, te migotania zestawu dwóch, trzech płaszczyzn były bardzo istotne. Jak on buduje tę przestrzeń i oczywiście

75


Tadeusz Ogrodnik

dobrze dobrany kolor. Ale nie tylko to. Jak to może istnieć: taki sam kolor, ale inaczej położony – już jest inny.

trzeby i pryzmaty, przez które filtruje wszystkie doznania i to się później uosabia w danym dziele. Jak teraz przeglądam w Internecie, to zaskakuje mnie fakt, że takiego czegoś, co mnie bardzo zachwyca, nie jest wcale tak dużo. Kiedyś, jak byłem młody, więcej rzeczy mnie przekonywało. Może zawęziłem swoje potrzeby estetyczne? Może jestem bardziej wymagający? Może jestem dla siebie wymagający? A może poziom ogólny twórczości artystycznej jest niższy? Jeżeli jest tylko blejt i farby na nim – to trudno mówić o malarstwie. To jest jakieś nieporozumienie. I tych nieporozumień jest sporo.

Chodzi też o warstwę – kolor na kolor nałożony, prawda? Kolor jako wypadkowa. – Tak, podkład robię sobie kolorowy i na tym po prostu maluję. Oczywiście, kiedyś robiłem to w nieskończoność. Teraz używam akryli, chociaż myślałem, że nigdy ich nie będę stosował. Dodaje to szybkości mojej pracy. Robię podmalówkę i na to kolor – ciach – i można to wszystko szybko zmieniać. Można to kontrolować do końca w jednej chwili, a przy malarstwie olejnym trzeba odczekać. Malarstwo olejne robiłem już na czymś, na jakimś obrazie, wgryzałem się w tą przestrzeń.

No właśnie, bo nie wszystko, co kolorowe na płótnie, jest malarstwem. – Uważam, że malarstwo tworzą nieliczne jednostki. Mogę im zaufać, one snują wewnętrzną opowieść, która mnie przekona. To są nieliczni twórcy, którzy mają w sobie to coś. Może to taki czas, że dużo młodych ludzi odpędzlowuje bidnie jakieś fotografie. Kto takich uczył, po co? Może mają innych nauczycieli. Nie wiem, po co się to dzieje. Strata czasu i może zachwyt ciotek, że to się sprzeda. Nie wiem dlaczego.

A wiesz, że tak właśnie zaczynał na zamalowanym wcześniej podobraziu na przykład Tycjan? – Nie wiedziałem. Renesansowi twórcy znali to wszystko i wiedzieli. I abstrakcję już wtedy wymyślono. Wszystko było, tylko nie było potrzeby rozwijania tego. Widzieli plastycznie, że w odrapanym murze coś jest. Zależy, jakie były pieniądze, za co im płacono. Cały czas mówimy o Twoim malarstwie, o twojej potrzebie koloru i światła. Niektórzy mówią, że malarstwo jest najbardziej mistyczną ze sztuk plastycznych. Czy ty byś się z tym zgodził, jako artysta – grafik, który porusza się między bielą i czernią i jako malarz, który doświadcza koloru? – Myślę, że to by się zgadzało, bo są to rzeczy nie do podrobienia. Oczywiście, można jakieś klimaty filmowe i inne stworzyć. Fotograf może fotografować naturę i wtedy on jest rejestratorem tej natury. Dobry fotograf wychodzi i ma gotowce – po prostu. W malarstwie i rysunku – to jest trochę coś innego – zauważenie sytuacji, struktur, światła i tego wszystkiego, co jest w naturze przebogate. Malarstwo jest bardziej wewnętrzne, dotyka człowieka od środka. Każdy ma inne swoje po-

Może ten pierwszy krok, posiłkowanie się fotografią jest jednak w jakimś stopniu uzasadniony? – Pewnie. Człowiek też tworzył realistyczne dzieła, tylko od razu go na głęboką wodę rzucono, tak jak mnie w liceum. Był tam pan Szkaradek, który, jak widział mały pędzelek, to go łamał i pokazując wielki mówił: „takim trzeba malować!”. I to w Tobie zostało? – Czym skorupka za młodu nasiąkła… A przecież moje pierwsze prace przed liceum to są właśnie takie „wydziubdziane” historie. Ale szybko przeszedłem, już chyba w trzeciej klasie, do takich mocnych kolorystycznie martwych natur, swobodnie malowanych. Może to koło jakoś się zamyka i wracam wraca do

76


Tadeusz Ogrodnik

Tadeusz Ogrodnik podczas jubileuszu 40-lecia BWAiUP w Pile, 2017 r.

tego, czego nie byłem wcześniej w stanie zrobić, osiągnąć, może byłem jeszcze niedojrzały? Może to tak wygląda, nie wiem.

– To się go po prostu odstawia i się go kontempluje. Wtedy się go więcej kontempluje jak maluje.

Co czuje Tadeusz Ogrodnik, kiedy wydaje mu się, że obraz jest skończony? Co się wtedy dzieje w Tobie? – Jest coś takiego, że już niczego bym się tam nie czepiał. I to też jest dziwne, bo czasami jest tak, że się coś odstawia, bo to drażni, ale nie ma konceptu, co tam jeszcze zrobić. I potem się to bierze, i mówi: „O cholera, to świeższe od tego… Gdybym tam coś dodał, to jeszcze bym zepsuł”. I ten skończony obraz to też chwila emocji. Oczywiście, jak jakiś kolor zgrzyta, czy forma, czy coś, to staram się do swojej percepcji dostosować.

Co to znaczy „kontempluje”? – Po prostu patrzy się, ile tych światów tam jest… Widzowie i wielbiciele Twej sztuki też chętnie by weszli w tym momencie w twoją „skórę” i poczuli, jak to jest? Czy jesteś w stanie o tym powiedzieć? – Trudno to przetłumaczyć na język. Intensywne doznanie… – To na pewno. Czasami człowiek ma dwie kropki, trzy płaszczyzny i widzi w tym przestrzeń metafizyczną, bo inaczej trudno mi to określić. Sprawia mu to czystą, zmysłową radość.

No dobrze, ale jak już nie zgrzyta? Czy możesz opisać to uczucie?

77


Tadeusz Ogrodnik

Rodzaj ulgi, wyzwolenie? Jakbyś znalazł się w innym miejscu, transcendował samego siebie. – O właśnie, to jest chyba coś takiego! W malarstwie tak jest, ale i w rysunku, gdzie wszystko zostało szybko zrobione. Wtedy wszystko tam do mnie migocze, tak jak w kubizmie – nic nie jest na swoim miejscu, ale jednocześnie wszystko jest na swoim miejscu. Ten ma za małą głowę, to jest niemożliwe w proporcji, a wszystko gra. A tam, gdzie wszystko w miarę przyzwoicie skrojone, to nie ma tego. I tak jest chyba z malowaniem: że można jeszcze raz zrobić taką podróż. A jak już coś jest tak poukładane sensownie, to… też się wraca i jeszcze coś innego się widzi. Często lubię nie widzieć obrazu miesiąc, dwa, trzy, pół roku i wtedy patrzę na obraz świeższym okiem. Widzę w nim wtedy coś, co mi wcześniej zupełnie umknęło. Ale to pewnie naturalne sprawy, że poddany silnym emocjom nie wszystko widzę. Widz też widzi inaczej. Dobrze, że wspomniałaś o tym jazzie. Ja też chciałbym snuć takie improwizacje, żeby to było i zaskakujące, i harmonijne. Nie jest to łatwe, bo człowiek ma w sobie bagaż kogoś, kto lubi przeliczać pewne rzeczy, że się boi, że nie stać go na taką odwagę „ciach, ciach, ciach” – że tu nagle będzie jakaś dysharmonia. Jak ktoś kiedyś mi powiedział: słuchaj, ten przypadek jest jednak lepszy niż gdybyś to skończył. Coś w tym jest – przypadek jest czasami mocniejszy od naszych prób. Nigdy byśmy takiej energii, takiej siły wypowiedzi, choćbyśmy się nie wiem jak starali, nie uzyskali. A to powstaje przez jakiś przypadek, albo zaniechaliśmy coś, albo coś nam chlapnęło za przeproszeniem. Oczywiście, musimy wiedzieć, w którym miejscu nam się to zdarza. Bo jeśli ktoś nie wie, że coś się zdarzyło, to trudno, żeby on ten przypadek miał wpisany w to, co robi.

świadoma kreacji, właśnie taki przypadek wprowadzasz poprzez swój intelekt wizualny w obraz i staje się on treścią, która właściwie miała się wydarzyć. Ty byłeś po prostu na nią otwarty. Tadeuszu, w kontekście tego, co zostało już powiedziane – w jaki sposób patrzysz na świat? Czy patrzysz obrazem: kompozycją rytmem…? – Też się zdarza. To zależy, jak się człowiek nastraja. Jestem wyczulony na sytuacje, gdzie dzieje się coś niesamowitego. Na przykład wychodzę i widzę inne światło i to mnie porusza. Albo na przykład jadę w autobusie, a tam dziwny zestaw ludzi, i myślę sobie „to byłby dobry obraz”. Czy tak jak kiedyś – krzyczę w pracowni do kolegi fotografa: a weź, pstryknij, bo taka fajna sytuacja jest! A on w ogóle tego nie poczuł. A na przykład „święty” Jędrek Sobolewski potrafił wyczuć chwilę, że coś się tu dzieje, brał aparacik i sobie to zanotował. Jest więc coś takiego, że mamy jakieś przysłony, że jesteśmy bardziej wyczuleni na pewne rzeczy. I tu nie chodzi o to, że ktoś żebrze o takie prozaiczne sprawy, ale ogarnia cię nagle takie sprężenie, że to jest tak niesamowity klimat! Może to jest tak, że filtrując całość przez nasze wnętrze, dopełniamy rzeczywistość. To nie jest tak, że widzimy, że komuś nogę obcięło, ale wszystko widzimy w szerszym kontekście. Oczywiście, jest też myślenie obrazowe – że jest jakiś motyw, który wyzwala w nas chęć opisania go. Światło na przykład – że w twarzy ktoś coś ma… Czasami mignięcie pewnej chwili, że to się widzi. Zazwyczaj teraz patrzy się w telefon, a tam trudno coś znaleźć. Nie wiem, chyba już ludzie niczego nie szukają, bo trudno coś obejrzeć, manewrując telefonem. Bo nawet jak się ogląda, to trzeba przez moment się skupić. Może szukają, tylko nie są otwarci, ani do środka, ani na zewnątrz i idą utartym szlakiem, procedurą? Nie mają rozwiniętej intuicji poznawczej… – Na pewno jesteśmy bardzo ograniczeni przez nasze zmysły. Nasza wiedza jest ogra-

Co to jest ten przypadek? Mascall powiedział, że przypadek jest nim tylko w stosunku do przyczyny szczegółowej, do powszechnej jest on przewidziany. Czyli Ty, jako osoba

78


Tadeusz Ogrodnik

łeś się podzielić tym, co jest sekretem Twojej twórczości i życzę, żebyś wykreował i przeżył jeszcze wiele obrazów, które przed Tobą. – Dziękuję bardzo. Jeżeli poprzez tę naszą rozmowę komuś się w głowie troszeczkę rozjaśniło, to będzie fajnie. Bo o to chyba chodzi. Czasami jest dobrze mówić coś sensownego, żeby inni z tego coś wynieśli.

niczona. Wszystkie rewolucje naukowe i inne poszerzyły przez ostatnie sto lat naszą ludzką świadomość i to nadal nie ma końca. Umarło jakieś malarstwo, to umarł teatr, to umarł… A to nadal wszystko żyje… – Bo ludzie nie mieli co napisać do prasy, to sobie wymyślili głupi tytuł. Bo to przecież tak jak powiedzieć: człowiek już umarł. Wiadomo, jak będzie wielka katastrofa, to wtedy to się skończy, ale jak jej nie ma, to ciągle się wszystko kotłuje i ludzie dalej będą robić to, co robią. Myślę, że sto lat, dwieście, może i tysiąc to jest nic. My, ludzie jesteśmy z kodu tacy podobni…

To jest przedziwne, że zająłeś się dziedziną, która jest autoteliczna, która absolutnie nie jest użytkowa w sensie korzyści doczesnej, materialnej, natomiast niewątpliwie wyprowadza człowieka w taką przestrzeń, która jest przestrzenią kontemplacji. Takiego rozumienia poza rozumieniem, poprzez które człowiek może transcendować. – No tak, jest jak powiedziałaś…

…i to widać w Twoich obrazach, że oni są podobni, że są razem, że często są na tym samym poziomie. To znaczy, że są równi, może nie w sensie predyspozycji, ale równi jako wartość osoby ludzkiej, równi w oczach Boga. Dziękuję za tę rozmowę, za to, że chcia-

Dziękuję za rozmowę. Rozmawiała: Elżbieta Wasyłyk

79


Tadeusz Ogrodnik

Wฤ drรณwka III, piรณrko, 41x 30 cm, 2003

80


Tadeusz Ogrodnik

Wฤ drรณwka IV, piรณrko, 41x 30 cm, 2003

Lewitacja, piรณrko, 20 x 29 cm, 1989

81


Tadeusz Ogrodnik

Sen, piรณrko, 20 x 29 cm, 1989

82


Tadeusz Ogrodnik

Cienie II, tusz lawowany, piรณrko, 20 x 29 cm, 1996

83


Tadeusz Ogrodnik

Cienie, tusz lawowany, piรณrko, 20 x 29 cm, 1996

Nocny malarz, tusz lawowany, piรณrko, 20 x 29 cm, 2006

84


Tadeusz Ogrodnik

Nocne spotkanie, tusz lawowany, piรณrko, 30 x 41 cm, 2006

85


Tadeusz Ogrodnik

Spotkanie, piรณrko, 30 x 41 cm, 2007

86


Tadeusz Ogrodnik

Grupa , piรณrko, 24 x 34 cm, 2020

Z cyklu Cichy zapis - Grupa IV , piรณrko, 24 x 34 cm 2020

87


Tadeusz Ogrodnik

Grupa docelowa I, olej na pล รณtnie, 50 x 40 cm, 2017

88


Tadeusz Ogrodnik

Idący I, olej na płótnie, 100 x 120 cm

89


Tadeusz Ogrodnik

Grupa docelowa II, olej na pล รณtnie, 50 x 40 cm, 2017

90


Tadeusz Ogrodnik

Z cyklu Grupa docelowa I, olej na pล รณtnie, 40 x 50 cm, 2016

91


Tadeusz Ogrodnik

Taniec I, olej na płycie, 30 x 40 cm, 2005

92


Tadeusz Ogrodnik

Tadeusz Ogrodnik, Z cyklu Grupa III, akryl na płótnie, 80 x 60 cm 2019

Grupa V, akryl na płótnie, 60 x 80 cm, 2019

93


Tadeusz Ogrodnik

Z cyklu Spotkania - VI, akryl na płótnie, 90 x 70 cm 2020

Grupa VII, akryl na płótnie, 60 x 80 cm, 2019

94


Tadeusz Ogrodnik

Z cyklu Spotkania - VII, akryl na pล รณtnie, 70 x 90 cm 2020

95


Tadeusz Ogrodnik

Z cyklu Spotkania, akryl na pล รณtnie, 70 x 90 cm 2020

96


Tadeusz Ogrodnik

Grupa VIII, akryl na pล รณtnie, 90 x 70 cm, 2020

97


ARTYŚCI PÓŁNOCNEJ WIELKOPOLSKI


Rozdział IV

Barbara Pierzgalska-Grams


Barbara Pierzgalska-Grams

100


Barbara Pierzgalska-Grams

Barbara Pierzgalska-Grams urodziła się w Siedlcach. Studia odbyła w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi. Zajmuje się tkaniną unikatową, rysunkiem, malarstwem, projektowaniem wnętrz, tkanin przemysłowych, odzieży unikatowej. Stypendystka Ministra Kultury i Sztuki oraz Prezydenta Miasta Siedlce. Rzeczoznawca przy Ministerstwie Kultury i Sztuki . Zorganizowała 35 ważniejszych wystaw indywidualnych. Brała udział w wielu wystawach w kraju i za granicą (m.in. Francja, Holandia, Niemcy, Węgry, Finlandia). Należy do Stowarzyszenia Polskich Artystów Plastyków oraz do Stowarzyszenia Pastelistów Polskich. Jej prace znajdują się w muzeach polskich oraz w zbiorach prywatnych w kraju i za granicą. Otrzymała wiele nagród i wyróżnień. Odznaczona medalem Zasłużony dla Kultury Polskiej. Aktywnie uczestniczy w życiu artystycznym kraju. Wybrane wystawy indywidualne: 2003 – Malarstwo, Muzeum Regionalne, Siedlce 2004 – „Jestem”, Galeria Willa, BWA Łódź 2004 – Tkanina unikatowa, Płocka Galeria Sztuki, Płock 2004 – Tkanina unikatowa – wystawa towarzysząca Międzynarodowemu Triennale Tkaniny, Muzeum Regionalne w Radomsku 2005 – Tkanina unikatowa, malarstwo, Galeria Elektor, Warszawa 2008 – „Ślad”, Galeria BWA, Piła, 2011 – Tkanina unikatowa, malarstwo, Galeria Sztuki Współczesnej, Włocławek 2013 – Malarstwo, tkanina unikatowa, Galeria BWA, Kielce 2014 – „Przenikanie”, tkanina unikatowa, Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi 2016 – „Przenikanie”, Galeria BWA, Gorzów Wielkopolski 2018 – „Przenikanie”, Galeria DAP, ZPAP Warszawa 2019 – „Przenikanie”, Galeria BWA, Piła

1990 – „Tkanina Polska”, Finlandia 1992 – Miniatura Tkacka, wystawa towarzysząca Międzynarodowemu Triennale Tkaniny, Łódź 2007 – Międzynarodowe Nadbałtyckie Triennale Miniatury Tkackiej, Gdynia 2008 – IV Międzynarodowe Biennale Pasteli, Galerii BWA, Nowy Sącz 2010 – 8 Międzynarodowe Nadbałtyckie Triennale Miniatury Tkackiej, Muzeum Gdynia 2010 – V Międzynarodowe Biennale Pasteli, Nowy Sącz 2012 – Międzynarodowe Biennale Artystycznej Tkaniny Lnianej „Z krosna do Krosna”, Muzeum Regionalne w Krośnie 2013 – VI Międzynarodowe Biennale Pasteli, Nowy Sącz 2016 – Międzynarodowe Biennale Artystycznej Tkaniny Lnianej „Z krosna do Krosna”, Muzeum Regionalne w Krośnie 2017 – „Sztuka Pilska w czternastu odsłonach’’, Galeria Sztuki Współczesnej we Włocławku 2018 – Międzynarodowe Biennale Artystycznej Tkaniny Lnianej „Z krosna do Krosna”, Muzeum Regionalne w Krośnie 2018 – VII Międzynarodowe Biennale Pasteli, Nowy Sącz 1993-2020 – SALON PILSKI, Galeria BWAiUP, Piła

Wybrane wystawy zbiorowe: 1975 – I Międzynarodowe Triennale Tkaniny, Centralne Muzeum Włókiennictwa, Łódź 1986 – VI Międzynarodowe Biennale Miniatury Tkackiej – SZOMBATHELY, Savaria Museum, Węgry

101


Barbara Pierzgalska-Grams

Barbara Pierzgalska-Grams i Edyta Kin podczas wywiadu przed domem Artystki w Przyłękach, czerwiec 2020

102


Barbara Pierzgalska-Grams

Wieś Przyłęki w gminie Trzcianka w powiecie czarnkowsko–trzcianeckim to miejsce pełne uroku, otoczone łąkami i lasami. Można podejrzewać, że tu sztuka rodzi się łatwiej. Czy tak jest w istocie? – Natura jest niewątpliwie największym źródłem pomysłów i twórczej inspiracji. Fascynacja nią ciągle powraca do mnie z niezwykłą siłą. Jestem szczęśliwa, że mam takie miejsce na Ziemi. Na powitanie ułożyła Pani przed domem woreczki – sakwy, które niczym drobne podarunki z niespodzianką w środku zachęcają, by je otworzyć i korzystać z zawartości. Jakie mają one dla Pani znaczenie? – To są te słynne woreczki, które prezentowałam na wielu wystawach m.in. w Muzeum Włókiennictwa w Łodzi w także w pilskiej Galerii i w wielu innych miejscach. Same woreczki to pewien symbol, który każdy może dowolnie interpretować, może wyobrazić tu sobie coś innego i z nich „wyjąć” dla siebie coś innego. Woreczek kolorowy wprowadza w zaprezentowany przeze mnie układ trochę radości w tej czerni i bieli – to taki mój zamysł kompozycyjny.

„Woreczki przeżyć” Barbary Pierzgalskiej-Grams

przestrzeni, dwóch różnych obszarów, dwóch światów, jest charakterystyczne dla Pani twórczości. – W swojej sztuce balansuję na granicy realności i abstrakcji. I faktycznie, te dwa światy nieustannie się u mnie przenikają. „Punktem wyjścia jest natura, a celem abstrakcja”. Myślę tu głównie o tkaninie, ale abstrakcja ujawnia się także w obrazach z pozoru realistycznych. Przytoczę tu zdanie Jerzego Nowosielskiego, który abstrakcję, obraz abstrakcyjny, nazywa ikoną anioła, ponieważ „jest on zapisem naszych doznań wypływających z kontaktów ze światem bytów subtelnych wprost.” Tak to właśnie odczuwam.

To akcent, dodajmy, który pojawia się także w innych Pani pracach. – Dla każdego jest on czymś innym, gdyż każdy z odbiorców inaczej widzi mój wewnętrzny świat i inaczej odbiera te prace. Dobrze jeżeli spotykamy się gdzieś razem w tej interpretacji – wówczas jest to dla mnie radość.

To uchwytne, wręcz cielesne ukazywanie emocji, materializowanie ich, towarzyszy Pani od początków twórczości. – Tak, pierwszą tkaniną jaką przygotowałam na wystawę był także worek… a właściwie wielki wór eksponowany na I Międzynarodowej Wystawie Tkaniny w Łodzi. Był to wór pełen moich emocji. Byłam tuż po ukończeniu uczelni i to była pierwsza moja tkanina, taki worek– symbol pełen oczekiwań i niepewności co do tego, jak dalej potoczy się życie, zwłaszcza to twórcze. Na tym worze znalazł

Dla mnie „woreczki przeżyć” są niejako pamiątką z duchowego spotkania, jaką jest wernisaż, wystawa. Symbolem „wyniesienia” czegoś wręcz namacalnego, materialnego, z przestrzeni absolutnie duchowej. Świat mirażu, fantazji, staje się nagle rzeczywisty. To co było duchowe, materializuje się. A to co było emocją, przeżyciem, energią, siłą, marzeniem – w drugą stronę – zamienia się w obraz, w sztukę. To zestawienie dwóch

103


Barbara Pierzgalska-Grams

Fragment ekspozycji „Brama” powstałej w odpowiedzi na stypendium prezydenta miasta Siedlce

się także znak „V” – znak zwycięstwa. Była więc nadzieja, ale i także pewna niepewność, co podkreślone zostało słówkiem „Hm…” z trzema kropkami wydrukowanymi na tymże worku.

szeroko pojętą, wielkoformatową; w małych formach dotyczy to miniatur. Zajmuję się też malarstwem – głownie w technice pasteli suchej. Jeżeli miałabym powiedzieć, co jest najbliższe mojemu sercu, nie wiedziałabym. To wszystko przenika się: raz ważniejsza jest tkanina, innym razem malarstwo. Przechodzę z jednej techniki do drugiej bardzo płynnie, elastycznie. I cieszę się, że mogę wybierać, ponieważ przejście od rysunku, bo często także rysuję, do małej formy jaką jest miniatura, czy przejście od malarstwa do tkaniny pozwala mi wyrabiać w sobie pewną świeżość wypowiedzi. Często jest tak, że odpoczywam między

Od tamtej chwili stworzyła Pani wiele niezwykłych tkanin unikatowych, opowiemy o nich za chwilę. Ale tkanina to tylko jedna z form wypowiedzi artystycznej, w których się Pani lubuje. Jakie techniki w twórczości są dla Pani najbardziej istotne? – Wypowiadam się w różny sposób… Zajmuję się wspomnianą tkaniną unikatową,

104


Barbara Pierzgalska-Grams

W pracowni artystki

jedną formą a drugą. Jest to moment zawieszenia w przestrzeni i dopiero moja decyzja, w którym kierunku iść, uruchamia na nowo proces twórczy. Musi być to przekaż czysty, świeży… To wolność wyboru.

pod tym względem, bo wszystko było w domu porysowane. Malowałam, rysowałam, a nie było wówczas tak wspaniałych kredek, jakimi dysponujemy dzisiaj, rysowałam więc węglem, cegłą, najprostszymi środkami, za to z wielką pasją!

Kiedy zrodziło się w Pani to zainteresowanie sztuką? Czy jako dziecko przejawiała już Pani zdolności artystyczne? – Och tak! Interesowałam się sztuką, banalnie mówiąc, od maleńkości! Obrysowywałam cały dom, malowałam wszędzie i po wszystkim, gdzie się dało, nawet na roślinkach! Malowałam igłą i rodzice mieli nawet kłopot ze mną

A co najczęściej wyłaniało się spod Pani ręki? – Malowałam domki, królewny i zwierzątka. Ale pojawiła się wówczas też na moich rysunkach droga i ta droga cały czas mi towarzyszy. Wszędzie jest droga – nawet w miniaturze, która jest ostatnią z moich wypowiedzi, a która została przygotowana na tegoroczne Mię-

105


Barbara Pierzgalska-Grams

Tworzyła Pani wzory dla przemysłu odzieżowego, bawełnianego, lnianego. Czy to była ciekawa praca? – Z pewnością było to bardzo ciekawe doświadczenie, choć bardzo trudne, ponieważ musiałam znaleźć się w wyznaczonym polu. Praca w przemyśle ogranicza możliwości projektanta – trzeba projektować w ściśle określonych ramach. A te ramy nie zawsze nam się podobały. Po skończeniu uczelni, gdy wyobraźnia była tak bardzo poruszona, rozentuzjazmowana, gdy chciało się tak wiele! – a tutaj trzeba było powściągać emocje i wszystko zminimalizować, uporządkować i zamknąć w pewnych granicach, to było to pewną trudnością. Ale jednocześnie to mnie bardzo dużo nauczyło na przyszłość – ogromnej dyscypliny i pokory. Moje wzory kupowali Japończycy, Francuzi, prezentowałam swoje prace na międzynarodowych targach. Ta moja droga w pewnym momencie zatrzymała się. … ponieważ stwierdziła Pani, że bliższa jej sercu jest tkanina unikatowa, że bliższe jest malarstwo? – Tak. I ciężar pracy przesunął się w tę stronę bardziej artystyczną. Natomiast cały czas byłam projektantką i projektowałam.

„Inne światy/ Inne perspektywy” Galeria BWA Piła, 2019, fot. Daniel Cichy

Wtedy zajmowała się Pani i tkaniną i malarstwem, i grafiką, powstawały akwaforty, litografie. Tak kształtowała się Pani artystyczna droga. Co dzisiaj jest dla Pani, jako dla artystki, najważniejsze? – Ja właściwie idę cały czas tą drogą, którą sobie kiedyś przed laty wybrałam, a każda moja wystawa jest bardzo istotna, ponieważ jest spotkaniem z drugim człowiekiem. I to jest to najważniejsze… Cała moja twórczość jest spotkaniem z drugim człowiekiem. Te drogę taktuję i zarówno w sposób symboliczny, jak i dosłowny, ponieważ często się przemieszczam. Zdecydowanie często, gdyż jestem tutaj na wsi, w Przyłękach, i jestem w Łodzi, i w Warszawie, i w Siedlcach. Ale ważne jest zawsze to, by była to moja własna droga. Każ-

dzynarodowe Biennale Artystycznej Tkaniny Lnianej „Z krosna do Krosna”, przeniesione jednak na przyszły rok z powodu pandemii. Tam też pojawia się element drogi – jest to więc motyw towarzyszący mi od początku. Pani przygoda z tkaniną rozpoczęła się w Łodzi? – Skończyłam tam Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych – Wydział Tkaniny. Obecnie to Akademia Sztuk Pięknych. Moją specjalizacją było projektowanie tkanin przemysłowych. Po skończeniu studiów zajęłam się tym właśnie – projektowaniem tkaniny przemysłowej.

106


Barbara Pierzgalska-Grams

Spotkanie z młodzieżą

poezji, choćby refleksem świetlnym na sklepowej wystawie w dużym mieście i już pojawia się inspiracja. Następnie jest człowiek, jego przeżycia, moje doświadczenia. To wszystko się splata i wzajemnie przenika.

dy wybiera sobie jakąś własną przestrzeń, organizuje ją sobie. Ja staram się organizować sobie przestrzeń w sposób bardzo harmonijny, bez zadrażnień, bez sytuacji nadzwyczajnych, które mogłyby mnie wybić z ustalonej drogi. I w tym duchu także tworzę.

W jaki sposób Pani pracuje? Jak rodzi się malarstwo, a jak powstaje tkanina artystyczna? Czy to procesy tożsame? – Troszeczkę inaczej to wygląda w przypadku tkaniny i malarstwa. Tkanina powstaje najpierw w mojej głowie. Tworzę jej projekt, często nawet robię makietę, którą oświetlam różnymi źródłami światła i sprawdzam, jak będzie się prezentowała w przestrzeni i jak pod wpływem tego światła się zachowa. Jest to proces długotrwały. W przypadku tkaniny myślę o czasie przeszłym, teraźniejszym i przyszłym, dużo sobie wyobrażam. Taka tkanina jest ogromnym wysiłkiem i jej powsta-

Jest to sztuka bardzo intymna, osobista. Świadczą o tym już tytuły prac, choćby przykładowe: „Granica możliwości”, „Zapamiętane”, „Zabawa tęczą”, „Więzi międzyludzkie”, „W tajemnicy”, „Niejasne odczucie bliskości”, „Podróż”, „Przemijanie”. Wszystkie prace dotykają sfery ludzkich przeżyć i doświadczeń, opowiadają o człowieku, o jego myślach, ograniczeniach, pragnieniach. Co jest dla Pani źródłem inspiracji? – Źródłem inspiracji jest samo życie. Zachwyt światem. Zwykle dzieje się to tak, że zachwycę się chwilą, momentem jakimś, fragmentem

107


Barbara Pierzgalska-Grams

wienniczą tak, by dobrze pokazać tkaniny, ale i malarstwo, miniatury. – Zależy mi na tym, by było minimum środków, a maksimum wyrazu, czyli pragnę zawsze pokazać pewną czystość ekspozycji. Nie za dużo, zgodnie z zasadą „im mniej – tym lepiej” i „im mniej – tym więcej”. To dla mnie bardzo ważne. Ale jednocześnie istotne jest samo wnętrze. Wolę wnętrza proste, które nie ingerują w moją przestrzeń. Najbardziej odpowiada mi skrajnie proste wnętrze, gdzie jest dominanta bieli – na górze, na ścianach i na dole. Takie ascetyczne miejsce jest dla moich prac idealnym tłem. Ale oczywiście wnętrza są bardzo różne i często muszę do każdego z nich dobrać inne prace. Dobieram inne tkaniny, inne pastele, inaczej je układam, każda aranżacja jest inna. To największa trudność.

wanie rozciąga się w czasie. Są to więc długie i żmudne działania. W przypadku malarstwa jest to natomiast „chwila moment”. Coś mnie zainspiruje i zaczynam malować. Może to być nawet najdrobniejsza kreseczka, z której zbuduję całą opowieść, całą warstwę obrazu. Są w nim oddane niemal natychmiast moje emocje. Później następują oczywiście zmagania z materią – poprawki, przemalowania, niekiedy wręcz niszczę całą pracę, zamalowuję. Tak więc w obu przypadkach wygląda to całkiem odmiennie. Tkanina to działania przygotowane, zaplanowane, uporządkowane, natomiast malarstwo jest zmienne, emocjonalne, nieoczekiwane. I efekt końcowy jest nawet dla mnie pewną tajemnicą. A jak to jest w przypadku kolaży, które łączą tkaninę z malarstwem? – W kolażach, gdzie łączę rożne techniki, w grę wchodzi także rysunek. Pojawiają się fragmenty tkanin, pastel olejna. W tym przypadku najmocniej się skupiam nad kompozycją, bo ma tu bardzo istotne znaczenie. Na studiach miałam dwa lata zajęć z kompozycji u profesora Stanisława Fijałkowskiego i bardzo sobie te zajęcia ceniłam. To były dwa lata naprawdę ciężkiej pracy. Profesor był niesamowicie wymagający, ale rzeczywiście nauczył nas kompozycji w sposób absolutny. Robiliśmy latawce, a potem puszczaliśmy te latawce. Tworzyliśmy przy tym tysiące różnych szkiców, przymiarek, ważne były proporcje, wszystko musiało być wyważone i na wszystkie nasze prace była ostra reakcja profesora. Teraz w mojej twórczej pracy te zdobyte umiejętności bardzo się przydają, a szczególnie w tworzeniu kompozycji kolaży.

Jednak dzięki temu ekspozycje prac nawet o tym samym tytule w każdym miejscu mają inny wymiar, zyskują nową wymowę. To wartość dodana! – Tak! Sztuka polega na tym, by tak zestawić prace malarskie, miniatury, tkaniny wielkoformatowe, by razem stworzyły całość. To niezwykle trudne, wyczuć odpowiedni kontekst, proporcje każdego z utworów i połączyć je wszystkie w przestrzeni – w wymowie, w strukturze – w jedność. Bo aranżując wystawę dążę właśnie do jedności formy i treści. Historyk sztuki prof. Lechosław Lameński niezwykle entuzjastycznie wypowiada się o Pani pracach. Napisał między innymi takie zdanie: „To zaczarowany świat, który intryguje i przyciąga uwagę mrocznym niedopowiedzeniem”. Ja nie skupiam uwagi na owej „mroczności”; widzę raczej mnóstwo optymizmu w Pani pracach, którego znakiem jest – według mnie – pomarańczowa iskra rzucona na tkaninę, na płótno, jak błogosławieństwo na drogę, jak iskra nadziei rzucona człowiekowi. – Miło mi, że pani tak to odbiera. To ciekawa interpretacja tego znaku. Ja bardziej może prozaicznie do tej iskry na moich pracach

Pani tkaniny unikatowe mają same w sobie własny, bardzo interesujący wymiar, ale szczególnie istotną rolę pełnią w przypadku większych ekspozycji. Zwraca Pani bowiem olbrzymią uwagę na aranżację swoich wystaw, wręcz jest ich współautorką. To niełatwe zadanie zaaranżować przestrzeń wysta-

108


Barbara Pierzgalska-Grams

„Inne światy/ Inne perspektywy” - wernisaż, BWA i UP Piła, 2019

malarskich jak i w tkaninach powstaje całkiem nowy utwór – przez podświetlenie, przez nałożenie. To ogromna tajemnica światła. Balansuję na granicy realności i abstrakcji. Istotne pod tym względem są dla mnie tytuły moich prac, a nawet całych ekspozycji: ważny pod tym względem był dla mnie cykl wystaw zatytułowanych „Przenikanie”, gdzie miałam możliwość pokazania tkanin, małych form i także malarstwa. Te prace wykonane w różnych technikach współgrały, przenikały się. Były to również obrazy wykonane w technice akrylu na płótnie i towarzyszyły tkaninie, często będąc tłem do tkanin. Tworząc wchodzę w inny świat, w świat duchowości. Rzeczywistość, realność oraz duchowość są powiązane, przechodzą płynnie jedna w drugą, współistnieją, przenikają się, przesiąkają sobą.

uwiecznionej podchodzę. Dla mnie to taki kompozycyjny klucz – miejsce, gdzie kierujemy wzrok patrząc na obraz czy na tkaninę. Jak już wspomniałam, kompozycja jest dla mnie bardzo istotna i stąd taki element na moich pracach. Ale na pewno towarzyszy mi i optymizm, a wręcz duża dawka tego optymizmu. I chciałabym, by towarzyszył mi on do końca. Pomimo ogromnych przeżyć życiowych, dla mnie wręcz traumatycznych, staram się pozostać sobą i zachować w sobie pogodę ducha, radość dziecka i wiarę w to, że będzie lepiej na świecie, lepiej ze mą, ze sztuką. I stąd w mojej twórczości, w której mnóstwo jest różnych refleksji, dużo trudnych przeżyć, niewątpliwie jest także i ten optymizm. Cieszę się, że jest to dostrzegalne dla odbiorcy. A światło w pracach, na ile jest ważne? – Światło jest dla mnie wielką tajemnicą, znakiem absolutu, znakiem piękna. A jednocześnie interesuje mnie coś, co jest na granicy światła i cienia. Często dzieje się tak, że na granicy światła i cienia w moich pracach zarówno

Lubi Pani kontakt z odbiorcami swojej sztuki? – Bardzo, bardzo ważne są dla mnie spotkania z odbiorcami. Lubię rozmawiać z ludźmi, którzy przychodzą na wystawę i oglądają prace. Ich odbiór mojej twórczości bywa tak

109


Barbara Pierzgalska-Grams

„Inne światy/ Inne perspektywy” - wernisaż, BWA i UP Piła, 2019

się do zwiększenia napięcia moralnego”. To dla mnie przesłanie bardzo istotne. Podobnie jak cytat z „Listu do artystów” św. Jana Pawła II: „Świat zamknięty na sztukę staje się światem zamkniętym na miłość.” Wymieniłabym jeszcze Władysława Strużewskiego i jego szkice dla estetyki „Wokół piękna”, w których pisał: „Do działań twórczych niezbędna jest wolność – od tego co było i od tego co nowe; z tym wiąże się odpowiedzialność, a z nią świadomość czemu dzieło ma służyć. Żeby wiedzieć, trzeba widzieć to co jest, widzieć co można zmienić i widzieć co w wyniku owej zmiany może się dokonać.”

niezwykle zaskakujący! – dla mnie jest to doznanie mocno poznawcze. Szanuję ten kontakt, choć muszę przyznać, że nie zawsze tak było. Musiałam dojrzeć do tego kontaktu. Dziś spotkanie z odbiorcą kształtuje mnie jako człowieka i także jako twórcę. Wystarczy mi jedna osoba zainteresowana jedną moją pracą, bym miała pewność, że wspaniale się stało, iż tę ekspozycję przygotowałam. Bo robię wystawy dla ludzi. Nawet jeśli będzie to jeden człowiek oglądający ekspozycję i ja nawiążę kontakt z nim poprzez swoją pracę, to będę usatysfakcionowana. Jakie przesłania towarzyszą Pani procesowi twórczemu? – Najważniejsza jest triada „Dobro – Piękno – Prawda”. Ona towarzyszy mi zarówno w życiu, jak i w twórczości. Kieruję się także myślami mojego profesora Fijałkowskiego, który twierdził, że „Sztuka powinna angażować się w etyczną stronę naszego życia, przyczyniając

A gdyby tak jednym zdaniem powiedzieć, jaką rolę pełni sztuka w życiu człowieka, czym dla niego jest? – Zacytowałabym Fiodora Dostojewskiego: „Piękno zbawi świat”! Niech to będzie optymistycznym podsumowaniem naszej rozmowy. Bardzo dziękuję za spotkanie. Rozmawiała: Edyta Kin

110


Barbara Pierzgalska-Grams

fot. Daniel Cichy

111


Barbara Pierzgalska-Grams

NajwaĹźniejszy, miniatura

112


Barbara Pierzgalska-Grams

Granica moşliwości, miniatura

113


Barbara Pierzgalska-Grams

Nokturn, tkanina unikatowa, technika własna, 2016

114


Barbara Pierzgalska-Grams

Jezioro o świcie, tkanina unikatowa, jedwab, 250 x 100 cm (x3), 2002

115


Barbara Pierzgalska-Grams

Światło, tkanina unikatowa, technika własna, 2002

116


Barbara Pierzgalska-Grams

Kolaż na płótnie, technika własna, 2014

117


Barbara Pierzgalska-Grams

Kolaż na płótnie, technika własna, 2015

118


Barbara Pierzgalska-Grams

KolaĹź

119


Barbara Pierzgalska-Grams

Kolaż na płótnie

120


Barbara Pierzgalska-Grams

Jeden z wielu, akryl na pล รณtnie

121


Barbara Pierzgalska-Grams

W tajemnicy, pastel sucha, 70 x 100 cm, 2018

122


Barbara Pierzgalska-Grams

Zapamiętane, pastel sucha, 70 x 100 cm, 2018

123


Barbara Pierzgalska-Grams

Żywioły, pastel sucha, 70 x 100

124


Barbara Pierzgalska-Grams

Jezioro o zmierzchu, pastel sucha, 70 x 100

125


Barbara Pierzgalska-Grams

Fragment ekspozycji, Centralne Muzeum Włókiennictwa, Łódź, 2014

126


Barbara Pierzgalska-Grams

Fragment ekspozycji „Inne światy/ Inne perspektywy”, BWAiUP, Piła, 2019

127


ARTYŚCI PÓŁNOCNEJ WIELKOPOLSKI


Rozdział V

Andrzej Podolak


Andrzej Podolak

130


Andrzej Podolak

Ur. 1943 r. w Ogrodzieńcu. Studia artystyczne odbył w latach 1963 – 1969 na Wydziale Malarstwa i Grafiki krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych w pracowni profesorów: Mieczysława Wejmana, Tadeusza Łakomskiego, Wacława Taranczewskiego, Jana Szancenbacha. Dyplom w 1969 roku uzyskał w pracowni prof. Jonasza Sterna. Twórczość w dziedzinie malarstwa sztalugowego, malarstwa architektonicznego, grafiki, grafiki wydawniczej, architektury wnętrz, wystawiennictwa. Eksponował swoje prace na wystawach indywidualnych i zbiorowych w kraju oraz za granicą (m.in. Paryż, Mediolan, Nowy Jork, Sankt Petersburg, Praga, Wilno, Berlin). Prace jego znajdują się w zbiorach państwowych: muzeach i galeriach oraz kolekcjach prywatnych w kraju i za granicą, w tym zbiorach papieskich w Watykanie. Myśl krytyczna – oceniająca twórczość malarską Andrzeja Podolaka – zawarta jest w licznych publikacjach prasowych i wydawniczych. Otrzymał szereg wyróżnień, m.in.: 1986 – Nagroda Ministra Kultury i Sztuki, 1987 – Nagroda Wojewódzka w dziedzinie plastyki, 1990 – Nagroda Wojewody Pilskiego za całokształt osiągnięć twórczych, 1998 – Srebrny Krzyż Zasługi, 2011 – Zasłużony dla Kultury Polskiej, 2013 – Medal Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich, 2017 – Medal Zasłużony Kulturze GLORIA ARTIS, 2018 – odznaka honorowa „Za zasługi dla Województwa Wielkopolskiego”, Lider Sukcesu 2018 Powiatu Pilskiego; Syriusze 2018 Grand Prix Roku. Wieloletni prezes i wiceprezes ZO ZPAP w Pile. W latach 1988 – 1998 Plastyk Wojewódzki oraz 1991 – 2008 dyrektor pilskiego Biura Wystaw Artystycznych. Organizator międzynarodowych i ogólnopolskich plenerów artystycznych oraz kurator licznych wystaw.

131


Andrzej Podolak

Andrzej Podolak i Jan Japas Szumański podczas wywiadu w pracowni Artysty, lipiec 2020

132


Andrzej Podolak

Witam Państwa z pracowni polskiego artysty plastyka Andrzeja Podolaka, który życiem i twórczością związał się z Piłą. A jest to zjawisko o tyle niezwykłe, że zrezygnował z kariery w dużym krakowskim, prężnym środowisku artystycznym. Andrzeju, arystokrata ducha Reiner Maria Rilke powiedział kiedyś przepięknie o obrazach, pisząc, że cisza obrazów jest niejako „zatrzymanym czasem stojącym pionowo na serc ginących kierunku”. Myślę, że cisza, niejednokrotnie zresztą tylko pozorna, w Twoich obrazach jest niczym innym jak swoistą ilustracją tego poetyckiego zapisu. Zastanawiałem się, jak to się dzieje, że operując takimi środkami wyrazu, które w końcu są nie takie łatwe w odbiorze, potrafisz kolorami prosto z palety wyczarować cienie, półcienie, słowem uderzyć obrazem w odbiorcę. Z czego to wynika? – I co ja mam na takie „dictum” powiedzieć?

– Miałem tę przyjemność i szczęście, że jako „gzub” – byłem 20-latkiem wtedy ledwie – trafiłem w Krakowie na uczelnię, gdzie uczyły same sławy. Profesorowie stwarzali klimat, byli dla nas takimi trochę starszymi kolegami. No, mocno starszymi, ale jednak kolegami po fachu, którzy chcieli nam jak najwięcej przekazać. Nie tylko ten swoisty rodzaj wrażliwości estetycznej, ale zwłaszcza to, co sami umieli najlepiej. Był to wtedy okres tzw. Grupy Krakowskiej, okres kapistów, kolorystów, w którym funkcjonowały choćby takie sławy jak profesor Cybisowa (od red. Hanna Rudzka – Cybis). Z rozmów z nimi, z różnych wspólnych artystycznych działań wiele w nas zostało. Pamiętam jak prof. Jonasz Stern tłumaczył nam, że każdy kolor – czy to biel, czy czerń – coś wyraża. Czerwień to jakaś tragedia. I tę czerwień, a potem niebieskie kolory, jasność, można sobie wybierać stosownie do nastroju i tematu. Co więcej, my zawsze na zajęciach słuchaliśmy muzyki. Tak było. Jeden z nas przynosił adapter, ktoś inny płyty – wtedy były to płyty winylowe. Słuchaliśmy muzyki klasycznej i oczywiście także jazzu. Profesor Stern te wszystkie dziedziny potrafił łączyć i jakoś tak tłukł nam to wszystko razem do głowy… Wtedy pewne rzeczy, o których mówił w pracowni na korektach, traktowałem – delikatnie mówiąc – dość lekko. Doceniłem je i zrozumiałem jak miałem 40–45 lat. I dopiero teraz wiem, co on chciał osiągnąć. Wtedy, jako student, inaczej patrzyłem na życie. Mieliśmy inne potrzeby i co innego nam było w głowie.

… że z talentu, to się domyślam. A poza tym? – Jest to na pewno trudne. Ale mija już 50 lat prawie, jak tak siedzę i się „babram” w tych farbach… i czaruję. Bo ja jestem czarodziej! Taki malutki czarodziej. Ale poważnie powiem tak: Po tylu latach pracy człowiek ma już pewną łatwość malowania, mieszania kolorów. A wtedy łatwiej. Nie zastanawiam się w tej chwili nad barwami – to automatycznie wychodzi „z ręki”. Wrócę do metafory o „czasie pionowo stojącym na serc ginących kierunku”… Jesteś wierny ponad czasem, swoim wyniesionym z Krakowa ideom twórczym i poszukiwaniom. Obserwując latami Twoje kolejne wystawy, trudno się oprzeć wrażeniu, że wciąż jeszcze poszukujesz innych środków oddziaływania na widza i niejednokrotnie zaskakujesz czymś nowym. Czy to efekt oddziaływania „szkoły krakowskiej, oddziaływania takich Twoich mistrzów jak Taranczewski, Wejman, Jonasz Stern? Jak widać, nie odcinasz się od korzeni...

Rozumiem, że to pytanie może być niewygodne, ale myślę, że któryś z mistrzów musiał zostawić głębszy ślad w Twojej świadomości artystycznej? Bo te poszukiwania są widoczne. Wszak różniła się od siebie twórczość mistrzów? – Masz rację. Może właśnie Stern… Jego życie całe było inspiracją. Dlatego też do niego trafiłem. Ta cała historia, wojna, obozy, jego osobiste powojenne przejścia związane z pochodzeniem... Miał wielkie trudności. Szcze-

133


Andrzej Podolak

gólnie rok 1968 był ciężki dla mojego profesora, gdy jego wcześniejsi koledzy zdegradowali go z funkcji rektora. Przeżywał to bardzo. Czasami przychodził do pracowni, siadał i płakał. Łzy mu ciekły.... Niektórzy traktowali to na zasadzie „coś się mówiło, coś się napiło”. Ale to nie to. Myślę, że taki po prostu był wtedy okres w jego życiu i też twórczości. Przylepiano mu różne rzeczy z okresu powojennego, czasu, kiedy sam przechodził zainteresowanie socrealizmem, przeciwko któremu ludzie z jego kręgów się buntowali i gdy przeciwko tym obowiązującym kanonom protestowali. On był między nimi. I przez to miał spore kłopoty. Powiem tak… wtedy jakoś duchowo byliśmy chyba sobie nawzajem potrzebni i zwyczajnie przyjaźniliśmy się.

inni profesorowie. I przywozili stamtąd fascynujące nas nowości. O, Kantor, na przykład. Jak wracali, siadaliśmy w „Krzysztoforach” (w piwnicach pałacu – Galeria Krzysztofory stowarzyszenia Grupa Krakowska II; w 1961 Tadeusz Kantor przeniósł do piwnic pałacu swój teatr Cricot 2). Zapraszał nas to jeden, to drugi na specjalne spotkanie i opowiadał, jak tam w świecie, w Paryżu, wygląda, a szczególnie, jak się ma sztuka. Przywozili albumy z malarstwem, których u nas dostać nie było przecież możliwości. Pożyczali nam potem te album, a my uczyliśmy się na tych reprodukcjach wszystkiego. Bo żeby tworzyć, trzeba mieć dużo oglądu sztuki, bez przerwy być na bieżąco. Teraz wychodzą różne periodyki, wtedy tego nie było.

Tobie udało się jednak uniknąć wpływów będących wówczas „trendy” – jak dziś byśmy powiedzieli – czyli kursów socrealistycznych. Wszak na piedestale stali wówczas ci, którzy malowali górnika, hutnika, eksponowali etos pracy na rzecz budowy socjalizmu, jak się wówczas powiadało. Nie miałeś wtedy uczucia, choć przez chwilę, że przy takiej fali twórczości zaangażowanej jaka zalewała wystawy, muzea i wszelkiego typu galerie, uprawiasz dyscyplinę malarstwa, która posługuje się środkami wyrazu w pewnym sensie umownymi? – Jak patrzę wstecz na tamte lata, wydaje mi się, że nie…, że nie miałem takich wątpliwości. Każdy, kto kończył w tamtych latach krakowską Akademię miał pewne umiejętności. Podkreślę kończył ją wtedy – teraz są zupełnie inne szkoły i nie wiadomo, o co chodzi na tych kierunkach. Wtedy istotny był rysunek. Trzeba było 6 lat rysować, trzeba było malować, łaciny się uczyć. To było ważne. I nie było w tym żadnej umowności. Poza tym my nie żyliśmy za bardzo tym, co „teraz i tutaj”. Profesor to był taki „rewolucjonista”, jakbym dziś to określił. Bardzo się zawsze nami przejmował, jeździł do Paryża. Tam był tzw. dom plenerowy Akademii. I on jeździł tam regularnie, także

Podczas studiów, ale także i później, można powiedzieć, że byłeś przez jakiś czas artystą interdyscyplinarnym. Dziedzin w jakich uprawiałeś swój zawód było kilka: projektowanie, grafika, grafika użytkowa, projektowanie przemysłowe, ale też architektura. – Znalazło się nawet malarstwo ścienne. Dlaczego wybrałeś malarstwo? – Samo się jakby wybrało... Czułeś się w tej dyscyplinie najlepiej, bo Twoja „dusza tak ci zaśpiewała”? – To chyba też. No dobrze, opowiem, jak to było, ale pod warunkiem, że nie będziesz się śmiał za mnie! Coś się chyba zaczęło, gdy byłem małym dzieckiem. Jak to wszyscy mówią o sobie i swoich początkach w malowaniu: „miał kredki i oczy wesołe”... U mnie może nie do końca tak, ale wiem, że jakoś tak w 45-tym, może w 46-tym, znalazłem kasetę z farbami po moim ojcu. Były w niej farby „LE FRANC”. Chyba poniemieckie. A zrobiła je stara francuska firma. Zacząłem się nimi bawić. Jak widzisz, widocznie już wtedy chciałem być kolorystą! Bawiłem się tak, że przecinałem brzytwą tubki z kolorami wzdłuż i w poprzek. Wszystkie tubki były z ołowianej cienkiej blaszki i tak faj-

134


Andrzej Podolak

W pracowni podczas wywiadu

za „tamtej Polski”, mimo ustroju. Naprawdę łatwiej. Teraz jak młodzież przygotowuje się na studia, musi mieć pieniądze: dwa tysiące, trzy, cztery na miesiąc. Myśmy raczej dostawali stypendia. Tak to wyglądało. A wracając do mojego ojca: chciał, ale nie udało się studiować tego, co chciał. I studiował filozofię. W domu coś sobie czasem „popędzlował”, próbując malować. Niewiele mogę powiedzieć dziś o jego obrazach, bo zostało ich niedużo. Z tych, które udało się ocalić, mam kilka powieszonych w domu na pamiątkę. Jest to raczej twórczość amatorska.

nie mi się je przecinało… to żółte, to czerwone, niebieskie, albo białe... Można było je układać. Najważniejsze, że na dobranoc nie dostałem za ę zabawę w tyłek! Miałeś zatem w rodzinie jakieś malarskie tradycje? Czy to po ojcu? – Nie do końca. Mój ojciec chciał studiować malarstwo, ale przed wojną były inne czasy. Były to studia nie tylko trudne, ale i bardzo drogie. To nie tak jak już w moim pokoleniu, kiedy o dostaniu się na studia decydował – w zasadzie – jakiś tam talent. Nam było łatwiej

135


Andrzej Podolak

Czym jest dla Ciebie sztuka? – Powiem krótko: wszystkim. Myślę, że ściślejszą odpowiedź na to pytanie zawiera jubileuszowa wystawa moich prac w BWA, którą nazwałem: „Życie zamknięte w obrazach”. Mówiąc najprościej, sztuka to całe moje życie. Chyba nic innego nie potrafiłbym robić...

od człowieka. Tych, którzy nie potrafili zrozumieć, że sztuka jest ponadczasowa, mówiąc językiem tamtego czasu „zmiótł szybko z powierzchni wiatr historii”. Prawdziwa sztuka przetrwała. Przecież w tamtym czasie też powstawały dobre obrazy, ba, dzieła sztuki! Natomiast nie ma się co oszukiwać, kto dostawał jakieś zlecenie, realizował je – dla pieniędzy.

Czy zdarza się w dzisiejszych czasach artysta z poczuciem swoistej misji społecznej? A może poczucie takiej misji już zdewaluowało się? – Myślę, że zniknęło razem z poprzednim ustrojem. Teraz sztuka to w końcu prywatne życie każdego twórcy. Twoje obrazy, twoje dzieła, twoja prywatna rzecz. Tworzysz, co chcesz, nie masz ograniczeń. Oczywiście do pewnego momentu, kiedy nie robisz czegoś, co jest zwykłym chamstwem. Bo tak się czasem zdarza. Jest jakaś niezrozumiała dla mnie chęć zaistnienia na siłę. Ale to młodzi mają przede wszystkim. Wybuchnąć zaraz, być gdzieś tam dostrzeżonym na wystawie. Czasem taki twórca aż się po prostu „ślini” i „świni” żeby tylko zaistnieć. Nie na tym rzecz polega!

Ale to przecież chyba żaden wstyd. W końcu najsłynniejsi malarze od Leonarda da Vinci po Rembrandta też malowali dla pieniędzy... – No tak. Prawda jest taka, że przecież trzeba za coś żyć. Dziś dyrektor Biura Wystaw Artystycznych nie ma tak dużych środków finansowych w budżecie, które pozwoliły na zakup niektórych prac artysty po jego indywidualnej wystawie. A przed laty tak bywało. Z tym, że – dla porządku rzeczy trzeba dodać – te pieniądze pochodziły wtedy ze specjalnej puli tzw. ministerialnej. Jawi się w tym miejscu następne pytanie. Czy Twoim zdaniem te bariery, które niesie ze sobą współczesność – przede wszystkim ekonomiczne, ale też wynikające ze swego rodzaju presji czasem nieco skłóconego środowiska twórców – w jakiś sposób ograniczają artystów dzisiaj? – Nie wiem. Ja tego nie doświadczam. Nikt mnie do niczego też nie zmusza i nikt mnie nie zmusi. To, co robię, to ostatecznie moja rzecz, czy to się komuś podoba czy nie. Kryterium jest inne. Pewnie, że jest bardzo przyjemnie, kiedy wystawę przyjdzie obejrzeć sporo ludzi. Czujesz wtedy, że odbierają to, co w końcu także i dla nich zrobiłeś. I to potem zostaje w tobie.

Czy szerzej rozumiana twórcza wolność artysty powinna być rodzajem wolności pełnej, niezależnej? – Myślę, że wolność artysty, rozumiana oczywiście też jako swoboda twórcza, jest zawsze warunkiem istnienia sztuki. Jak zaczynają być ograniczenia, najczęściej takie stricte urzędnicze, sztuka staje się wtedy niczym. Ludzie sztuki przestają wtedy po prostu pracować. Jakoś krótko po wojnie, ówczesny minister kultury i sztuki Włodzimierz Sokorski wygłosił na jednym ze zjazdów słynne expose o wartościach „przedstawiających” w różnych dziedzinach sztuk. I wtedy nagle wszyscy twórcy funkcjonowali, czy może większość funkcjonowała, właśnie w poczuciu misji społecznej. Czy to ograniczało wolność? – W jakiejś mierze na pewno tak. Ale tak naprawdę zależało to w każdym przypadku

Z Twoich słów wynika, że czujesz się wciąż artystą niezależnym. Zresztą zawsze tę niezależność podkreślałeś, mając właśnie poczucie wolności. Wyraźnie je też eksponowałeś, co w środowisku momentami przyjaciół Tobie nie przysparzało... Czy to jest cena, którą za tak rozumianą wolność twórczą trzeba zapłacić?

136


Andrzej Podolak

Andrzej Podolak podczas jubileuszu 50-lecia pracy twórczej, BWAiUP w Pile, 2018

moje obrazy zbierają – i to z całej Polski i nie tylko z Polski, także z zagranicy. Zdarza się czasem tak, że nie mam już żadnego obrazu do sprzedania.

– Były takie sytuacje, owszem. Ale z czasem zdarzały się coraz rzadziej. Bo to jest tak: gdy człowiek jest młody, ciągnie go do wystaw, do stu różnych innych rzeczy. Do konkursów, przepychanek, do rywalizacji, kto lepszy. I do innych, czasem wyłącznie ambicjonalnych spraw. A potem, gdy już masz nazwisko i miejsce nie tylko w lokalnym środowisku, gdy już po prostu wiesz, co robisz, a przede wszystkim umiesz to zrobić, to cię też nie bawią już te wszystkie poboczne sprawy, mało związane z samym tworzeniem. Nie ma zasadniczego znaczenia, czy będę miał dziesięć wystaw więcej, czy mniej. Choć to przyjemne, jak wspomniałem, ale w ostatecznym rozrachunku nie najważniejsze. W pewnym momencie człowiek staje się znany. Jego nazwisko staje się znane – uwaga, teraz będę się chwalił – i dzieje się tak, że dziś już nie szukam odbiorców swoich prac. Oni po prostu są. Są kolekcjonerzy, co

A gdybyś miał wypromować teraz, powiedzmy, grupę młodych artystów zakładając, że są oni tegorocznymi absolwentami uczelni artystycznych, to jaką dałbyś im radę? – Pracować, pracować, pracować i jeszcze raz pracować! I… być zdrowym. Jesteśmy w Twojej pracowni, gdzie spędzasz wiele czasu. Przychodząc tu trudno oprzeć się wrażeniu, że to miejsce wypełnia swoista magia. Człowiek, choćby nie wierzył w taką magię, już po chwili jej ulega... – To miłe, co mówisz. Przychodzą tu do mnie różne osoby. Nie wiem, czy odczuwają to wszyscy?

137


Andrzej Podolak

Kiedy miałem okazję podziwiać Twój dorobek twórczy na wystawie z okazji 50-lecia pracy artystycznej, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że masz kilka okresów twórczości. Czy są obrazy, które mają w Twoim sercu i pamięci jakieś szczególne miejsce? – To co powiem może być nawet nieco śmieszne, ale każdy z moich obrazów wychodzi z serca. Jak się tego nie ma w sercu, to niewiele namalujesz. Bo czy zrobisz to udolnie, czy nieudolnie, musisz to czuć. Inaczej się nie da. Dlatego obrazy realistyczne są z natury rzeczy tego czegoś pozbawione. Trudniej malować na przykład muzykę, kolory tęczy, gdzie każdy kolor ma jakieś natężenie, każda barwa jakieś znaczenie i o czymś mówi. To zresztą tak samo jak z orkiestrą. A wiedzmy, że obraz jest zapisem muzyki zatrzymanym w czasie. Kiedy mieszkałem w Krakowie widziałem w „U Michalika” Witolda Pendereckiego. Siedział przy stoliku obok, pił kawę i zapisywał muzykę. Nie był to zapis nutowy, ale zapis jakby łuków, kresek, linii łamanych, sinusoid… Słowem, abstrakcja w muzyce!

Jak wspominasz swoje początki życia i twórczości w mieście? – Na początku chciałem uciec dalej! Jednak władze, które wtedy rządziły Piłą, stwarzały nam, artystom niezłe warunki do życia. Jak tylko podjąłem decyzję, że zostaję, wszystko w ciągu bodajże kilku tygodni było pozałatwiane. Mieszkanie i pracownia, ta sama, w której teraz siedzimy. To byłoby po prostu niemożliwe w żadnym innym mieście, ani w innym regionie kraju. Władze zabiegały o to, by w Pile stworzyć środowisko artystyczne. Ściągali muzyków, plastyków, podejmowali różne inne działania, by stworzyć nam jak najlepsze warunki do tworzenia. Mieszkanie dostałem w ciągu trzech tygodni! Nawet dzisiaj brzmi to niewiarygodnie. Ale tak było. Sporo wyzwań chyba miałeś przed sobą wchodząc w miejscowe środowisko późniejszych swoich kolegów. Myślę, że nie obeszło się bez pewnych spięć, bo nie rzuciliście się przecież sobie w ramiona. – (ze śmiechem) Może bym na to pytanie nie odpowiadał? Proszę pana, ja jestem chory i muszę uważać na swoje zdrowie!

Co sprawiło, że wybrałeś właśnie Piłę? – Tak naprawdę nie wiem. Oczywiście żartuję! W połowie lat 70-tych w Polsce powstawały nowe województwa. Znajomi wyjeżdżali do Francji, do Szwecji. I dalej. Mnie też zachciało się gdzieś jechać, ale rodzinne sprawy i różne inne, jakie miałem wtedy na głowie spowodowały, że zrezygnowałem z emigracji i zostałem w Pile. Spodobała mi się po prostu. Krakowem cieszyłem się do pewnego czasu. Duże, prężne miasto, mnóstwo spraw do załatwienia, dużo się działo. Koledzy, koleżanki… To było przyjemne. Ale potem… Ja się nie nadaję do dużych miast. Muszę mieć miejsce w jakimś średniej wielkości środowisku do życia. Oczywiście wioska też odpada. Odpowiada mi właśnie miasto typu Piła: tu wiem, co, gdzie się dzieje. Właśnie takie miejsce dla mnie jest najlepsze. No i lubię zieleń, a tej tu pod dostatkiem.

No dobrze. Dość szybko zostałeś wybrany prezesem pilskiego oddziału Związku Polskich Artystów Plastyków, a potem zostałeś rzeczoznawcą Państwowej Pracowni Sztuk Plastycznych... – To drugie miałem jeszcze w Krakowie... Mogłeś dokonywać selekcji i oceny tego, co wychodziło na tzw. rynek z poszczególnych pracowni. – Na to wyglądało, ale na czym innym polegało. Starałem się pomagać, przy ocenach być miłym. A przede wszystkim odpowiednio (tzn. dobrze) wyceniać projekty. Większość kolegów i koleżanek wycenia wszystko jakby po prostu nie umieli czytać cenników. Wynika to z jakiejś wewnętrznej bojaźni. Na przykład 4–5 projektów wycenia się na 500 złotych, kiedy właściwa cena jest 10-krotnie wyższa.

138


Andrzej Podolak

Andrzej Podolak jako dyrektor BWAiUP wśród artystów na plenerze, Człopa, 2007

To zjednywało Tobie, z jednej strony, przyjaciół, ale z kolei z drugiej rodziło – delikatnie mówiąc – rodzaj ostracyzmów... – No tak. Ale było to jednak państwowe przedsiębiorstwo i reguły były jasne.

Mieliśmy takie złudzenie? – Ja z wiekiem mam coraz mniej złudzeń. Wiek zmusza mnie do innego myślenia o tych sprawach. Kończąc zatem wątek pilski: z których działań w ciągu lat spędzonych w Pile jesteś najbardziej zadowolony, a które wolałbyś zamknąć w sejfie wspomnień?

Ale wtedy koledzy zabiegali o Twoje względy? Z czasem było to wyraźnie widać... – Nie, chyba nie...

139


Andrzej Podolak

Anna i Andrzej Podolakowie z pupilkiem Plutem, 2015

Gdybyś miał jeszcze raz dokonać wyboru swojej drogi artystycznej, drogi życiowej, czy różniłaby się wielce od tej, którą poszedłeś? – Co bym wybrał? Mogę zażartować?

– Z trudnych wspomnień i spraw? Najważniejsze chyba to, że nie bardzo wychodziło mi w sprawach rodzinnych. Ale nie będziemy tego tematu rozwijać. A z tych bardzo miłych: przez cały ten czas, od chwili, gdy przyjechałem do Piły, trułem tyłki władzom wszystkim bez przerwy o nową siedzibę Biura Wystaw Artystycznych. I to się udało.

Jak najbardziej. Wszak dość powszechnie jesteś znany z ciętego dowcipu i poczucia humoru! Zatem?

140


Andrzej Podolak

– Tak, jest ich sporo w europejskich kolekcjach, ale najwięcej mam ich w Kanadzie. Nie wiem nawet dlaczego.

– Chciałbym być lekarzem teraz. Siedziałbym sobie w domu i zarabiał! No, tak naprawdę, bez śmiechu, oczywiście wybrałbym ten sam zawód. Bo tak już jest z tą sztuką: jak poczujesz raz tego bakcyla, jak już cię złapie, to trzyma cały czas. Ja do dziś mam tak, że nie mogę wytrzymać dwa, cztery dni bez malowania, bez tworzenia dowolnego, bez zajęcia się jakąś grafiką. Po drugie, zawsze pytałeś mnie o jedno: czy na malarskie dzieła jest teraz zbyt!

Andrzeju, na koniec zadam Ci pytanie, które zawsze mnie nurtuje, ilekroć oglądam Twoje prace: czy towarzyszy Ci poczucie kosmicznej siły? – Powiedziałeś coś, od czego powinniśmy właściwie zacząć wywiad. Tak, maluję takie rzeczy… I łączę z muzyką. I to mi wtedy wystarcza. Ale to wszystko wychodzi z przyrody, z natury. Ktoś patrząc na moje obrazy mówi, że to jest abstrakcja. Nie, to nie jest abstrakcja. To najpierw musiałem gdzieś zobaczyć. Percepcja oka. Coś, gdzieś widzisz i dopiero po latach przypomina się… I wtedy składasz te części i wychodzi obraz. A obraz musi być czytelny dla wszystkich! Nie w tym sensie, że to jest konik, drzewko, domek… Człowiek, który ma jakieś uczucia i chce się uczyć, to może oglądać moje obrazy.

Nie śmiałem zadać tego pytania w tych ciężkich czasach. Pytanie miało być sformułowane tak: Czy z czystej sztuki da się dzisiaj wyżyć? – Pewnie, że się da. Jeżeli ma się już nazwisko, jeżeli nie robisz z siebie głupka, a przede wszystkim nie rozpychasz się łokciami, to w końcu przychodzi. Ludzie kupują, muzea biorą – nie narzekam. Zresztą nie narzekałem nigdy.

Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał: Jan Japas Szumański

Z tego co wiem Twoje obrazy znajdują się w kolekcjach nie tylko polskich, ale także europejskich.

141


Andrzej Podolak

Ikary – Wieczna nadzieja – Wkroczenie, tryptyk, olej – technika własna, 3 x 100 x 81 cm, 1986

142


Andrzej Podolak

Ostatnia wieczerza – wizualny konkret, tryptyk, olej – technika własna, 3 x 73 x 73 cm, 1989

143


Andrzej Podolak

Sen II – Bezwzględne przenikanie, olej – technika własna, 62 x 52 cm, 1987

144


Andrzej Podolak

Bez tytułu, olej – technika własna, 100 x 73 cm, 1998

145


Andrzej Podolak

Obszar w czerwieni - Ziemia oşywiona, technika własna, olej, akryl, polimer, 130 x 130 cm, 2016

146


Andrzej Podolak

Obszar w czerwieni - Nocny wiatr II, technika własna, olej, 130 x 130 cm, 2017

147


Andrzej Podolak

Obszar w czerwieni – Nocny wiatr III, technika własna, olej, akryl, polimer, 130 x 130 cm, 2018

148


Andrzej Podolak

Przestrzeń czerwona - Spadający anioł, technika własna olej, akryl, polimer, 70 x 100 cm, 2019

149


Andrzej Podolak

Czerwona strefa - Ziemia Ikara II, olej - technika własna, 47 x 79 cm, 2013

150


Andrzej Podolak

Czerwona strefa – Źródło życia, olej - technika własna, 120 x 200 cm, 2012

151


Andrzej Podolak

Fragment wystawy „Życie zamknięte w obrazach”, BWAiUP w Pile, 2018

152


Andrzej Podolak

Fragment wystawy „Życie zamknięte w obrazach”, BWAiUP w Pile, 2018

153


Artyści Północnej Wielkopolski online

ARTYŚCI PÓŁNOCNEJ WIELKOPOLSKI

154


Rozdział VI

Eugeniusz Repczyński


Eugeniusz Repczyński

156

fot. Daniel Balukiewicz


Eugeniusz Repczyński

Eugeniusz Repczyński, malarz, architekt, teoretyk sztuki, przyszedł na świat na rok przed wybuchem II wojny światowej jako piąte dziecko w sześcioosobowej katolickiej rodzinie, kultywującej tradycję piłsudczykowską. Oborniki, miasteczko narodzin, od lat szkolnych wspomina jako czas szczęśliwych zabaw na łonie natury. Nauka w liceum obornickim przyniosła pierwszą porażkę życiową. Rada pedagogiczna nie dopuściła go do egzaminu maturalnego, co wymusiło powtórkę roku szkolnego. Sam przyznaje, że nie był najpilniejszym uczniem. Prawo serii mówi, że jedno niepowodzenie pociąga za sobą kolejne. Tak też przytrafiło się naszemu „mistrzowi”. Pomaturalny start do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu zakończył się niepowodzeniem, co z kolei, w zaistniałej sytuacji, wymusiło na Repczyńskim podjęcie decyzji o wyborze studiów uzupełniających. Wybrał dwuletnie Studium Nauczycielskie w Olsztynie – jako studia pedagogiczne, w specjalności plastyka oraz techniki inżynieryjne. Szczególnie to drugie – wiedzę inżynieryjną – z powodzeniem wykorzystał w latach późniejszych w działalności artysty plastyka jako projektant. W latach 1960/1965 podjął studia na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, w pracowniach Stanisława Borysowskiego, Józefa Kozłowskiego, a także częściowo Tymona Niesiołowskiego. Do Piły przyjechał na stałe w 1965 r. Odnotowano, że był pierwszym profesjonalnym plastykiem osiadłym w Pile. Został zatrudniony na stanowisku nauczyciela w pilskim liceum, ale już po roku zmienił plany i przeszedł do pracy w Pilskim Domu Kultury, gdzie pełnił funkcję instruktora plastyka oraz scenografa. Gdy w latach 70-tych państwo polskie przyznało artystom plastykom prawa emerytalne, korzystając z tego novum, przeszedł w stan – artysta plastyk – wolny zawód. Tuż po studiach w roku 1965 został członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków okręgu poznańskiego, w którym udzielał się pełniąc różnorakie funkcje, reprezentując w przyszłości środowisko pilskich kolegów plastyków. Ostatnie trzydzieści lat aktywności twórczej to przede wszystkim koncentracja na malarstwie sztalugowym. Malarstwo Repczyńskiego było wielokrotnie poddane krytycznym recenzjom w prasie, mediach, a także opracowaniach książkowych. Jego obrazy są rozproszone po świecie, między innymi także znajdują się w zbiorach papieskich. Został uhonorowany odznaczeniem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.

157


Eugeniusz Repczyński

Eugeniusz Repczyński i Elżbieta Wasyłyk podczas wywiadu, lipiec 2020 r.

158


Eugeniusz Repczyński

Eugeniuszu, dziękuję, że zechciałeś nas przyjąć i porozmawiać. Mam wiele pytań związanych z Twoją twórczością. – Jestem gotów nawet pokłócić się w sprawach sztuki.

dykt Wojciechowski to był taki mój serdeczny przyjaciel. Zresztą moje dwie córki uczyły się w tej szkole. Tak więc z rozbiegu zaprojektowałem kilka rzeczy na zewnątrz i wewnątrz, a później je wykonałem. Ale to są już tak dawne czasy, że nie pamiętam!

Malarstwem zająłeś się w wieku dojrzałym, dlaczego nim, a nie rzeźbą, albo grafiką? – Studiowałem siedem lat. Najpierw dwa lata na Studium Nauczycielskim, które przygotowało mnie do nauczania rysunku, technik rzemieślniczych i tym podobnych przedmiotów. Potem spędziłem pięć lat na Uniwersytecie Toruńskim, a jeszcze potem – ponieważ trzeba założyć rodzinę i wywiązać się z tych obowiązków – musiałem uprawiać zawód artysty plastyka. To zawód uniwersalny, w którym plastyk na wszystkim się zna: projektuje wnętrza, katalogi, wystawy handlowe, no mówiąc najkrócej – tysiąc rzeczy.

Tym nie mniej warto było je przypomnieć. – No, może. W okresie, gdy zająłeś się malarstwem, dość szybko zdobyłeś uznanie. Jerzy Gąsiorek ówczesny dyrektor BWA w Gorzowie Wlkp. z dużą pieczołowitością zbierał twoje obrazy. – Tak. Pamiętam nawet, że jak wysłałem swoje pierwsze obrazy na Biennale Sztuki Sakralnej, to Gąsiorek zadzwonił i tak powiedział: „Słuchaj, ty masz tak nowoczesne obrazy, a tematyka jest stara jak świat. Jesteś nowoczesnym malarzem!” I coś w tym było, bo moja filozofia jest taka, że rzeczywiście jestem nowoczesnym malarzem, mimo że ktoś by powiedział: no tak, on maluje tu przeróżne rzeczy… Ale to nie o to chodzi. Bo czym jest w zasadzie obraz? Jest geometrią, liczbą, proporcją. Piękno leży w proporcjach, liczbie, a nieważne co jest na obrazie namalowane. To tylko historyk sztuki zajmuje się artystami, zleceniami, co na obrazach… Opowiadają przeróżne, piękne rzeczy. Ale to nie jest istota dzieła sztuki.

Witryny też aranżowałeś? – Nie. To było poniżej mojego… Dobra witryna jest dobra…, ale rozumiem, miałeś inny zakres zainteresowań. – Tak, tak. No, jeszcze dochodziło malarstwo reklamowe i praca dla Kościoła – trzeba było konserwować stare malarstwo. Zajęć było w bród. Dochody też były nie najgorsze. Dopiero jak się uporałem z tym rodzinnym „problemem”, to już byłem w granicach pięćdziesiątki i zacząłem na dobre malować. Przedtem malowałem od czasu do czasu, a to nie jest to samo.

No i tu już mówimy o formie, oraz że nie ma sztuki bez formy. – No nie ma, absolutnie.

Czyli te realizacje, które widziałam w Gorzowie Wlkp. w kościele były jeszcze przed tą pięćdziesiątką? – Jeszcze tak.

Może być bez tematu, nawet bez treści ideowej, ale forma musi być, żebyśmy mogli mówić o sztuce. – Dzieło sztuki musi mieć przede wszystkim konstrukcję. My mówimy: kompozycję. A co to jest właściwie konstrukcja? To są relacje pewnych proporcji do siebie.

A sgrafitto, które zrobiłeś na elewacji Szkoły Muzycznej w Pile, to… – Tak, to też był ten sam okres. Trzeba było zarabiać pieniądze i tak dalej. W szkole muzycznej miałem przyjaciół. Pan dyrektor Bene-

Odległości, liczby… – Liczby.

159


Eugeniusz Repczyński

bo to była wspaniała epoka. Ale co…? Potem przyszedł barok, rokoko, klasycyzm i wreszcie sztuka nowoczesna. Myślę, że pierwszym nowoczesnym malarzem był Paul Gauguin. Proszę zwrócić uwagę, że w jednym z obrazów namalował zielonego konia. Przecież konie nie są zielone! To był pierwszy malarz, który komponował obraz wyobrażeniowo. On malował obraz i ta zieleń konia pasowała mu do innych kolorów w dziele.

Czyli to, co powiedział Pitagoras, zatem: nic nowego. – Nic nowego. I dlatego jeśli konstruuje się obraz, to tak należy zacząć myśleć, aby ten sposób myślenia na określony temat był abstraktem. Nie chodzi o naśladowanie przyrody, otoczenia, ale o to co powstaje w umyśle – abstrakt. A wiesz co powiedział Ortega y Gasset, filozof i teoretyk sztuki XX wieku? Powiedział, że natura nieustannie dybie na artystę. „Dybie” – mocne słowo, prawda? (tak zostało przetłumaczone) i w związku z tym potrzeba geniuszu, wielkiej zdolności artystycznej, żeby nie dać się złapać naturze w pułapkę realizmu, ale żeby z niej coś wyciągnąć. U ciebie się to dzieje. – On miał rację. Możemy powiedzieć, że cała historia sztuki i malarstwa, aż do renesansu to była wyobrażeniowa sztuka. Ludzie płasko malowali; coś sobie wyobrażali. Wcale nie naśladowali przyrody, mogli brać elementy z przyrody, ale to było płaskie, ładne, piękne.

Myślał o obrazie. – I nie zastanawiał się, czy ten koń jest prawdziwy, bo on nie miał być prawdziwy. Tak się zaczęła sztuka nowoczesna. Czy to znaczy, że Gauguin inspiruje cię do tej pory, albo jest Tobie bliski? – Tak. Nietrudno odnaleźć coś z jego malarstwa w Twoich obrazach; ten podobny sposób myślenia o kolorze i obrazie jako tworze abstrakcyjnym. – On sobie tam obserwował Mulatki i przyrodę, ale proszę popatrzeć, że tam przyroda jest płaska. Wszystko jest płaskie – cudowne kolorystyczne gamy. No, przepiękne.

To był rodzaj ikony. Nie we wschodnim znaczeniu, ale rodzaj ikony. – No, ale przyszedł renesans, który wynalazł perspektywę i anatomię, i zaczęto malować bryły. Jak malujesz bryły, to już nie malujesz, tylko walorujesz. To nie jest malarstwo. To są kolorowe rzeczy, ale to nie jest malarstwo.

Wrócę jeszcze do Gorzowa Wlkp. i do okresu, kiedy malujesz obrazy o tematyce religijnej, ale ujmujesz je bardzo prosto, nowocześnie. Mam również na uwadze fakt, że jest to ten czas, kiedy tworzy i jest już dojrzały Jerzy Nowosielski przełamujący kanon ikony i stosujący go również do tematyki świeckiej. W związku z tym zarysowały się dwie strony: z jednej Nowosielski, a z drugiej Repczyński, który tematy religijne kreował na swój sposób malarski. Czy znaliście się wtedy osobiście? Czy inspirowałeś się jego sztuką? – W swoim życiu zawsze wybierałem jakichś malarzy. To polega na tym, że nagle się czymś zachwycam. Nowosielski to bardzo ciekawa, interesująca postawa w sztuce. Kiedyś, między wierszami, powiedział o sacrum, że to

Można jeszcze walorować chromatycznie, ale to nam XX wiek pokazał. – Tak, powiedzmy. I w zasadzie Ty to robisz. – Poniekąd. Stąd jest taka historia, a w niej wewnętrzna sprzeczność. Bardzo trudno jest wytłumaczyć, czym jest malarstwo. Każdy widzi obrazy historyczne – te walorowe różnie. Tam nie ma koloru, to są kolorowe obrazki. To znaczy to są wspaniałe, wielkie dzieła. Proszę nie zrozumieć, że krytykuję tutaj renesans,

160


Eugeniusz Repczyński

Eugeniuszu, po okresie inspiracji i przedstawień biblijnych pojawił się u Ciebie okres, w którym odwołujesz się do wizualnej kultury klasycznej Grecji, do motywów zabudowy antycznej i bliższej współczesności. – To się zgadza, bo zawsze musimy się czymś inspirować, tak ogólnie. Jednak nie naśladuję tego. Wymyślam tę architekturę, a zatem wymyślam obraz. Dlatego ona jest taka uproszczona i zgeometryzowana– no bo chodzi o to, żeby stworzyć dzieło. Ojej, co ja powiedziałem…

obojętne, czy maluje akty, czy „Chrystusiki”, bo jeśli jest to dzieło sztuki, to zawsze zawarte jest w nim sacrum. Przepiękna myśl, tak uważam. Może dlatego Dostojewski powiedział, że piękno zbawi świat? – No tak, zbawi, ale współczesny świat wstydzi się słowa „piękno”. Leszek Kołakowski, który interesował się sacrum, Kościołem i Jezusem Chrystusem powiedział, że europejska kultura, cała nasza cywilizacja zaczęła się od Jezusa Chrystusa. To jest nasz wielki depozyt. Mówił jeszcze, że jeżeli Europa pozbawi się tradycji chrześcijańskiej, to wówczas będzie pomału wchodzić w przestrzeń barbarzyństwa. Szokujące. I to wydaje się prawdziwe. Odległe, ale prawdziwe.

Nie wstydźmy się tego. Artysta powinien tak pracować, aby stworzyć dzieło. Co to znaczy dzieło? – To bardzo obszerny temat. Ale mówimy o malarstwie? Tak. – Zastosujmy takie zestawienie: jest malarz i historyk sztuki. Ten drugi będzie szukał arty-

Niektórzy to widzą, a niektórzy jeszcze nie. – Tak.

161


Eugeniusz Repczyński

stów, już wspomniałem o tym, relacji między zleceniodawcą, a artystą i tak dalej, ale w tym nie ma dzieła! Bo dzieło to obraz i ja. Ten obraz i ty, jak przyjdziesz go oglądać. I ono musi być tak skonstruowane, zrobione, zsyntetyzowane, że ty jak pierwszy raz podejdziesz do tego obrazu, to musisz wpaść w zachwyt. My mamy wszyscy jakąś wrażliwość na piękno.

– To jest mój pogląd, a ja jestem średnim, przeciętnym malarzyną. No i teraz się zagubiłem. Bo chciałem powiedzieć coś ważnego. Dobra, jedźmy dalej. Wrócę do wątku greckiego w Twoich obrazach. W wielu urzeka mnie błękit greckiego nieba, Skąd to zainteresowanie? – To są jakieś reminiscencje. Na przykład podobne pejzaże są w Chorwacji, bo tam bywałem często. Pamiętam te miasteczka, wąskie uliczki i te pejzaże.

Czyli chodzi o piękno. – Wyłącznie; o harmonię piękna. Jak wpadniesz w zachwyt – bo to jest nieuświadomione niczym, żadną wiedzą – to znaczy, że to jest dzieło. I na tym polega sztuka, malarstwo, że ma ci dać emocje, a nie wiedzę. Te emocje to też efekt pewnej wrażliwości, którą ma się z natury rzeczy. Nie trzeba być wykształconym, mądrym człowiekiem z wiedzą ogromną, tylko trzeba mieć wrażliwość na piękno, harmonię, liczbę. Ona sprawia, że w spotkaniu z konstrukcją dzieła wchodzi się w zachwyt. Ktoś dziwi się potem: kurczę, ale to piękne, dlaczego takie piękne? Potem można to analizować, ale ten pierwszy moment jest niezwykle istotny i ważny. I to jest podstawa, wielka rzecz malarstwa, a nie tam jakieś opowieści literackie – co, gdzie, kiedyś itd. Chociaż to też – nie neguję – jest bardzo pożyteczne, ale jednak chodzi o to, żeby złapać ten fundament, coś, co jest transcendentne w dziele sztuki.

Pojawiły się też wątki egipskie? – Bo chodzi o formę. Cała rzecz polega na tym, żeby malarstwo nie było przegadane. Takie malarstwo to proces myślowy. Najpierw mam jakieś wyobrażenie. Dużo tego jest. Potem maluję obraz, odrzucając niepotrzebne rzeczy. I wreszcie dochodzę do syntezy, która jest podstawą tego przeżycia. Jak mam postać, to muszę ją ustawić i wtedy profil jest taki, a postać tak. To wszystko jest w płaszczyźnie. A jakbym się zaczął bawić, żeby twarz narysować tak, jaką ona jest, to już nie jest sztuka, to już nie jest malarstwo. Bo w tym cała rzecz, że… W ogóle fundamentem malarstwa jest światło, świetlistość. Nikt na to nie zwraca uwagi, a to kwintesencja wszystkiego. Tak – malarstwa, a obrazu – forma, chociaż można również mówić o formie światła. Ty pracujesz nad jednym i nad drugim. Uciekasz naturze, tworzysz nową formę, wyciągasz z niej wnioski. – To jest nowa forma, tak jest, to się zgadza.

Są tacy, którzy mówią, że malarstwo jest najbardziej mistyczną dziedziną sztuki. – Jest, tak, zgadzam się. Mówisz o emocjach, ale przypuszczam, że myślisz też o całej sferze ducha człowieka, do której dochodzimy również poprzez emocje. – Ależ oczywiście. Jesteśmy zanurzeni w jakiejś przestrzeni transcendentnej, tylko jej nie dostrzegamy na ogół. A w przypadku – przepraszam, nie chcę o sobie mówić, to nie o to chodzi…

I wtedy pracujesz w ekranie obrazu tylko napięciami. To się wyczuwa i zauważa. – Można opowiadać o konstrukcji, o formie i tak dalej, natomiast jak wchodzimy w przestrzeń światła, świetlistości koloru, to chodzi o to, żeby zestaw kolorów na obrazie – płaskim obrazie, bo malarstwo jest płaskie – wywołało wrażenie migotania, świetlistości. Nie wiem, na czym to polega, tego się nie można nauczyć…

Jednak chcemy się dowiedzieć jak najwięcej o tym, co jest w Tobie, jak myślisz.

162


Eugeniusz Repczyński

163


Eugeniusz Repczyński

Nie wiesz? Powiem, na czym to polega u Ciebie. – Nie wiem. I to jest najtrudniejsza i najcudowniejsza rzecz. Trzeba mieć talent.

nia maluję obrazy. Podchodzę do nich w sposób rzeczowy. Racjonalny. Maluję i czekam na ostatni moment… … który już nie jest racjonalny. – Otóż to! I nagle obraz jest już skończony. Patrzę i mówię: o kurczę! Silne przeżycie. Malowanie to ciężka harówa, ciężka robota, ale świadoma. Wiadomo, że dążę do dzieła sztuki i czasem się udaje, a czasem nie. Jak się uda, to zachwycam się własnym dziełem. Strasznie niemądra rzecz…

Warstwami nakładasz kolor i ten kolor u Ciebie jest strukturą. Gdy byłam młodsza obserwowałam Twoje kolory i nie będę ukrywać, że wyciągnęłam dla siebie pewne wnioski, upewniłam się w moich poszukiwaniach – struktury tkanki malarskiej. – Jak tak sobie po przyjacielsku rozmawiamy, to powiem jedną rzecz: Twój pierwszy obraz na wystawie w BWA w Pile sprawił, że oniemiałem. Po prostu oszalałem! To był właśnie ten moment, że to było dzieło sztuki. Zamurowało mnie, O! Ja ci zresztą potem to przypominałem.

Ale jednocześnie wyzwalająca! Może dlatego niektórzy mówią, że artyści to bardziej wolni, odważni ludzie? – Tak mówią? Ja nie wiem o tym… Natomiast muszę wyznać, że trudno mi się rozstać z takimi obrazami. Może dlatego nigdy nie zabiegałem o sławę, o powodzenie na rynku biznesowym – bo jak tu się rozstać z taką rzeczą, która wciąż leży na sercu? Owszem, jest chyba sposób, aby złagodzić ten stan. Siemion – aktor miał wielką galerię. Zapytano go, skąd te obrazy. Odpowiedział, że dostał je wszystkie w podarunku od przyjaciół, bo oni wiedzą, że przyjdą do niego któregoś dnia i spotkają się z nimi. Widzisz, taka to jest filozofia sztuki.

Mam gazetę („Tygodnik Pilski”), w której wydrukowali to, co powiedziałeś. – Byłaś młodą malarką i na tle tego wszystkiego to była rewelacja! Dziękuję bardzo za to miłe słowo, ale rozmowa jest o Tobie, więc wróćmy do tematu. To, co powiedziałeś o świetle i kolorze wynika z niezwykłej wrażliwości psychofizycznej. – Ale to jest najbardziej tajemnicza rzecz.

No, chyba że sprzedaje się przyjaciołom, którzy wiedzą, że artysta też musi żyć i wtedy ta możliwość oglądania jest również zachowana. – Tak, oczywiście. Aleśmy sobie pogadali! Dawno żeśmy nie rozmawiali, bo ty robisz karierę profesorską gdzieś tam, w świecie wielkim…, a ja to sobie egzystuję…

Dlatego malarstwo jest takie mistyczne, jak niektórzy mówią? – Tak, można dużo mówić o konstrukcji formy, a o kolorze nie… Chociaż są tomy na temat kolorystyki w światowej literaturze. To o kolorze w obrazie nic nie można powiedzieć. Świetlistość obrazu jest zwieńczeniem dzieła. To jest coś najbardziej tajemniczego. Bez tego nie ma dzieła. Można wymyślać, konstruować, uprościć formę, ale jak zaczynam malować, to nie wiem, co ostatecznie zrobię. Bo to jest instynkt. Tu nie ma żadnej reguły. Położę obok siebie dwie plamy, a trzecia musi być taka, jaka musi być! I tak dalej... To jest najtrudniejsze i najbardziej fascynujące przy malowaniu obrazu. Ta ostatnia faza. Bo nie tylko z natchnie-

Co to znaczy kariera? Ja też tak sobie egzystuję i jestem ciekawa, co teraz masz na sztaludze? – Wymyśliłem coś zupełnie nowego – namaluję biały obraz białe akty – będą poupychane. Wszystko białe, bielutkie. I na to polecą kolorowe, ostre paski, które zwieńczają koniec ręki, głowę i tak dalej.

164


Eugeniusz Repczyński

Eugeniusz Repczyński w swojej pracowni przy ul. Popiełuszki w Pile

Zapowiada się bardzo ciekawa przestrzeń wizualna. – Właśnie o to chodzi, że to będzie sama biel i tylko czarny rysunek i takie zwyczajne, kolorowe paski, które będą na tej płaszczyźnie sobie wibrować.

Tak, stosowałam. Trzeba różnicować fakturę, koniecznie. – Ten biały to ostatni. A teraz robię „Ukrzyżowanie”. Czasem wracam do tego tematu, bo Jezus Chrystus to postać historyczna. Z tego punktu widzenia patrzę na ten temat. Bo gdybyśmy mieli patrzeć na Boga, to ja od razu drętwieję z przerażenia. Bo prędzej czy później będę potępiony, ja o tym wiem.

Wiesz, że moim marzeniem też jest namalować obraz w bielach? – A to bardzo trudno w bielach namalować.

Dlaczego? – Będę potępiony.

Wiem. Miałam już taką próbę, chyba dość udaną. Jest blisko bieli, ale to jeszcze nie to… – To szpachlą trzeba.

165


Eugeniusz Repczyński

Jeżeli sam się na to nie zgodzisz, to nie będziesz. Człowiek ma wolną wolę – chce Boga albo nie. – Tak sobie myślę. Ale chciałbym, żeby nikt się nie mylił. Nie zajmuję się sztuką, żeby malować Boga. Boga nikt nie widział, dlatego trudno go namalować. Natomiast Jezusa Chrystusa i owszem, bo to Bóg, który stał się człowiekiem, historyczną postacią. – O właśnie. Ale to (temat Chrystusa) też mnie interesuje ze względu na tą cudowną formę męską. Normalny mężczyzna jest nieciekawy. Kulturyści już w ogóle są nieciekawi… Sztuka polega na deformacji. Jeżeli nie zdeformuje się rzeczywistości, to nie stworzy się dzieła sztuki. …pewnie wiedział o tym Ingres, dlatego świadomie, albo intuicyjnie dodał Odalisce dwa kręgi do kręgosłupa, aby jej ciało było piękne. – No tak. Chodzi o to, że po deformacji postać jest rzeczą przepiękną. Akt kobiecy jest przepiękny. Postać męska w tym ujęciu (w akcie) jest wspaniała, nawet przypomina lot ptaka. Przepraszam, że się tak rozwodzę… Nie przepraszaj, przecież wchodzimy w bardzo ciekawy wątek, a ty nagle urwałeś.... To, co robisz z kształtem ludzkiego ciała, jest niezwykłe. Myślę, że jesteś osobą, która bardzo dobrze wyczuwa dynamikę ludzkiego kształtu. Nie każdy artysta malujący człowieka ma tak rozwiniętą intuicję wizualną. Ty wyczuwasz, zauważasz i rozumiesz, a następnie konstruujesz taką formę, która staje się nośnikiem prawdy optycznej o kształcie ludzkiego ciała. Deformacja będąca nośnikiem tej prawdy jest optymalnie satysfakcjonująca, pełna dynamiki nie tylko estetycznej – Tobie się to udaje. – W takim razie nie mam już nic do dodania… Nie wiedziałem o tym. Dziękuję pięknie. Dziękuję za tę rozmowę.

Rozmawiała: Elżbieta Wasyłyk

166


Eugeniusz Repczyński

Akt biały muzyczny · 101 x 101

167


Eugeniusz Repczyński

Profil na wietrze · 125 x 90

168


Eugeniusz Repczyński

Akt jeziorny · 100 x 140

169


Eugeniusz Repczyński

Dziewczyny z kotami · 86 x 83

170


Eugeniusz Repczyński

Narodziny Wenus · 100 x 95

171


Eugeniusz Repczyński

Półakt czarny · 100 x 96

172


Eugeniusz Repczyński

Akt błękitny · 140 x 74

173


Eugeniusz Repczyński

Figuracja IV · 100 x 100

174


Eugeniusz Repczyński

Emaus · 90 x 151

175


Eugeniusz Repczyński

Ofiarowanie greckie · 93 x 120

176


Eugeniusz Repczyński

Aretura 100 x 100

177


Eugeniusz Repczyński

Góra Oliwna · 73 x 73

178


Eugeniusz Repczyński

Obnażony z szat · 89 x 119

179


ARTYŚCI PÓŁNOCNEJ WIELKOPOLSKI


Rozdział VII

Andrzej Tomaszewski


Andrzej Tomaszewski

182


Andrzej Tomaszewski

Andrzej Tomaszewski urodził się 8 marca 1945 r. w Żninie na Pałukach. Studia malarskie odbył w latach 1967-1972 w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu (obecnie Akademia Sztuk Pięknych) w Poznaniu. Studiował malarstwo sztalugowe w pracowni prof. Stanisława Teisseyre'a a malarstwo architektoniczne u profesora Zbigniewa Bednarowicza. Do Piły przeprowadził się po zakończeniu studiów i jest związany z naszym miastem do dziś. Od 1974 roku bierze udział w konkursach, wystawach zbiorowych, a także wystawia ekspozycje indywidualne. W 1987 roku został przez Ministerstwo Kultury w Warszawie ustanowiony rzeczoznawcą w specjalności ocena dzieł sztuki współczesnej w zakresie malarstwa. Obecnie zajmuje się wyłącznie malarstwem sztalugowym. Obrazy pokazywał na wystawach w Polsce, Niemczech, Francji, Szwecji, Bułgarii, Austrii i na Węgrzech. Wielokrotnie nagradzany w malarskich konkursach. Większość jego prac znajduje się w kolekcjach prywatnych w Polsce, Francji, Niemczech, Szwajcarii, we Włoszech, Stanach Zjednoczonych. W roku 2015 w Biurze Wystaw Artystycznych w Pile miała miejsce jubileuszowa wystawa artysty z okazji 50-lecia pracy twórczej. W 2016 roku nagrodzony nagrodą Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie twórczości artystycznej, upowszechniania i ochrony dóbr kultury w kategorii „twórczość artystyczna”.

183


Andrzej Tomaszewski

Andrzej Tomaszewski i Edyta Kin podczas wywiadu w pracowni Artysty, czerwiec 2020

184


Andrzej Tomaszewski

Twoja pracownia mieści się w wieżowcu, stojącym w centrum miasta, na którego dachu umieszczony jest neon „Piła wita”. Miejsce to od wielu lat słynie z tego, że mieszczą się tutaj pracownie malarskie pilskich artystów. Po kim przejąłeś pomieszczenie, kiedy to nastąpiło? – Po Andrzeju Rocławskim, w połowie lat 70.

Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że malowanie to nie jest machanie pędzlami, że malowanie jest w głowie. – Tak! Skądś musi się to brać... Skąd Ty to bierzesz? To kwestia wyobraźni, innej wrażliwości, innego patrzenia na świat? – To sto procent wyobraźni. Ona kształtuje się od dzieciństwa, zależnie od tego, jakie kto ma warunki życia. Ja wychowywałem się w Żninie – dokoła łąki, dwa jeziora, niedaleko lasy, latem bieganie i pływanie, zimą łyżwy, bojery. Miałem siostrę starszą, starszego brata, starszych kolegów i koleżanki, i oni cały czas czegoś się uczyli. Byłem mały, miałem kilka

Jakim miejscem była wówczas Piła, jeśli chodzi o życie artystyczne? – Środowisko tworzyli wówczas Eugeniusz Repczyński, Eugeniusz Ćwirlej i Andrzej Rocławski. A potem, gdy już powstało województwo pilskie (w 1975 r. – przyp. red.), w 1976 albo 1977 roku przyjechali do Piły Ewa i Andrzej Podolakowie. Wcześniej, w latach 1973– 1974 wystawialiśmy obrazy w domu kultury we czwórkę: Eugeniusz Repczyński, Eugeniusz Ćwirlej, Andrzej Rocławski i ja. Tam, na korytarzu była Galeria Pilskiego Domu Kultury. O pracowniach pod „Piła wita” krążyły legendy. Jak tutaj wyglądało życie artystyczne? – Dość skromnie było! (śmiech) Nie wierzę! – Ja byłem za młody! No właśnie, do Piły przyjechałeś zaraz po studiach, z dyplomem, gotowy do działania i pełen pomysłów. – Ależ skąd! Wychodzisz ze szkoły i jesteś jak dziecko we mgle. Nic nie wiesz. Dopiero zaczynasz się uczyć. Na uczelni nauczysz się niewiele, musisz sam się dokształcać. Ja do dziś się uczę.

lat i jak taka sierota plątałem się między nimi. Musiałem stworzyć sobie swój świat! Podglądałem więc przyrodę, a to rozwijało wyobraźnię. Chyba tak to się zaczęło. Potem w szkole trzeba było rysować z biologii, geometrii. Tak jakoś to we mnie zostało. I broń Boże potem spoważnieć! Trzeba trzymać to dziecko w sobie cały czas, by być artystą? – Dziecko w sobie i wyobraźnia – to podstawa. A nie jakieś głupoty! Do dziś mi mówią: bądź poważny, a ja nie chcę!

A talent? – Czegoś takiego jak talent nie ma. No może talent to minimalny procent – to jest samo zainteresowanie, chęć, to dar interesowania się. A potem, gdy już się to lubi, zaczyna się to robić. I trzeba ćwiczyć. Tylko to i nic więcej. Iskra boża to nic innego jak solidna praca.

Przypomniała mi się w związku z tym, co mówisz, pewna anegdota z czasów Twojej

185


Andrzej Tomaszewski

W pracowni Andrzeja Tomaszewskiego

szkoły. To na lekcji geometrii ujawnił się Twój talent? – Mieliśmy pana, który nie potrafił rysować. Nie byłem dobry z matmy, ale geometrię bardzo lubiłem. Potrafiłem sobie wyobrazić, jak ostrosłup przebija kulę, a pan profesor za cholerę nie mógł! I jak trzeba było narysować to na tablicy, pan profesor męczył się strasznie! Cała klasa śmiała się! W końcu wkurzył się i mówi: Tomaszewski, narysuj! Potrafiłem to zrobić. Potem już zawsze mnie wołał.

sam na siebie pracowałem, żyłem z malowania. Kiedy podjąłeś decyzję, że idziesz na studia artystyczne? – Poważnie zacząłem o tym myśleć jako 18-latek. Wtedy pojawiło się jakieś poważniejsze rysowanie, malowanie. Choć to ciągle raczkowanie było. Potem próbowałem startować do poznańskiej uczelni, ale nie mailem szans! To były lata 60.

Znowu mówimy o wyobraźni. – Bo malowanie to wyłącznie wyobraźnia. I zainteresowanie się. Takie hobby. Niestety, ja nigdy potem już nie wyszedłem z tego hobby i nie szukałem zawodu, choć skończyłem studium nauczycielskie. Miałem być nauczycielem. Ale nie nadawałem się na etaty. I potem już nigdy nie miałem etatu. Ledwie parę miesięcy byłem nauczycielem, jeden rok szkolny i uciekłem z tego układu. Potem całe życie już

Inne czasy. – Inne czasy, a przede wszystkim inne układy. Nie chodziło o to, że ktoś chce się uczyć; trzeba było „plecy mieć”… W ciągu czterech lat trzy razy zdawałem i w końcu przyjęto mnie. Przyjęto Cię, ponieważ byłeś dobry i dość uparty, i – powiedzmy to otwarcie – już znany na uczelni z rysowania i malowania...

186


Andrzej Tomaszewski

– Przez te lata chodziłem na wykłady jako wolny słuchacz i uczyłem się wszystkiego. Przyjęli mnie, bo już byłem na jakimś poziomie. Ale to moje przyjęcie i tak było zaskoczeniem dla mnie. Miałem ostrą rozmowę z gronem profesorów. Pytali, po co się tu pcham, czy nie mogę być nauczycielem, dekoratorem… Powiedziałem im co myślę o tym wszystkim, a potem ze zdziwieniem przyjąłem pismo z informacją, że zostałem przyjęty. U kogo pobierałeś artystyczne nauki? Jakie to były studia? – Wtedy, w latach 60., na uczelni poznańskiej przede wszystkim kontakt z profesorami był bliższy niż obecnie. Niedawno parę razy byłem na uniwersytecie artystycznym i smutno mi się zrobiło! Cisza, jacyś smutni, dziwni studenci, nic nie mówiący, przemykający holem. My w tamtych czasach śpiewaliśmy na korytarzach, bo echo było dobre! A profesor kiedy robił przegląd naszych prac, dawał nam 50 złotych i mówił: proszę przynieść parę butelek wina! Siadaliśmy potem z tym profesorem, piliśmy, a on mówił o obrazach. Omawialiśmy je, dyskutowaliśmy. On opowiadał swoje wspomnienia z podróży. Funkcjonował na zasadzie „starszy wujek” albo „tatuś”. Tak było z profesorem Stanisławem Teisseyre’em, który do uczelni poznańskiej przyszedł z Gdańska. Odbył parę podróży do Włoch i zaraził nas zainteresowaniem do tego kraju. Po latach pojechałem tam, żeby zobaczyć jak to wygląda z bliska. Okazało się, że to żaden romantyzm nie jest, a ostre życie! I że jak nie ma się pieniędzy, to lepiej tam nie jechać. Zwiedzałem sporo, raz byłem na zorganizowanej wycieczce. Innym razem z miesiąc jeździłem po Włoszech. Potem pojawiły się prywatne zaproszenia – próbowałem mini wystawy robić, ale to nie bardzo wychodziło. Tam jesteś obcy. Takimi to fascynacjami zarażał się człowiek od swoich profesorów. Drugim profesorem, którego do dziś wspominam, był Zbigniew Bednarowicz. Prowadził malarstwo architektoniczne.

A zajęcia u słynnej Magdaleny Abakanowicz? – Zanim trafiłem na malarstwo architektoniczne do profesora Bednarowicza, byłem właśnie u pani Abakanowicz na gobelinie. Ale kiedy skończyłem swój gobelin, a pani profesor znalazła na dole „zły splot” i kazała całość spruć – ponoć każdy musiał to przeżyć! – nie wytrzymałem i zrezygnowałem z gobelinu! Muszę jednak przyznać, że wtedy na poznańskiej uczelni było wesołe życie. Dużo pracowaliśmy, ale nie byliśmy trzymani krótko! Kiedy, w jakim momencie poczułeś, że to już to, że jesteś twórcą a nie odtwórcą? Bo z namalowaniem tego co widzisz, nigdy nie miałeś problemu… – Tak, to dwie zupełnie różne sprawy. Na studiach przez trzy lata praktycznie siedzieliśmy non stop w Muzeum Narodowym w Poznaniu,

187


Andrzej Tomaszewski

ludzi, „co nudzą się na plaży”, „w ziarenku piasku widzi cały wszechświat”. – … powiedziałem to kiedyś poecie Jurkowi Utkinowi.

w dziale konserwacji i byliśmy zmuszani robić kopie dzieł. Potem były one wykorzystywane na prezenty. To była żmudna, ciężka robota. A żeby wyobraźnia pracowała, to była już całkiem inna ścieżka. Człowiek coś sobie wymyślił, coś, co było jego, wyłącznie. I był albo akceptowany, albo nie.

… w wywiadzie dla „Tygodnika Nowego”. Przywołałam to zdanie nie bez powodu. Ono, według mnie, najdobitniej opisuje charakterystyczną dla Twojego malarstwa umiejętność wnikania, w istotę rzeczy, przedmiotów i pokazywania ich odbiorcy niejako od środka, jako żywego organizmu. Ta umiejętność budowania kosmicznego świata, niczym ze snu, z literackiej opowieści, stała się elementem rozpoznawalnym Twojej twórczości. Magiczne natury, pomniki, statki, rufy, muszle, kamienie, przywołane ziarenka piasku – wszystko to ma swoje osobne życie, pełne emocji, gorąca, przeżyć, historii. To już nie jest martwa natura! Czy to jest ten Twój własny pierwiastek artystyczny, który dla siebie wymyśliłeś, ta ścieżka, o której wspominałeś, że wybiera ją dla siebie gotowy już artysta i … jest albo akceptowany jako twórca, albo nie? – O to właśnie chodzi. Ale nie wiem, czy ja to jakoś celowo wymyśliłem. To stało się raczej samo. Jeśli zaczynam malować obraz – jest w tym jakaś samotność. Wchodzisz w swój wymyślony świat. Zatracasz się. Zupełnie. Nie wiem, czy to normalne, bo to dość śliska droga. Niekiedy zastanawiam się nad tym co maluję… Ale nie za dużo, bo od razu pojawiają się nowe pomysły, następne obrazy lecą jeden za drugim. Roją się w głowie znikąd.

Początkowo malowałeś pejzaże, była więc fascynacja naturą. Potem zacząłeś tworzyć martwe natury. I nagle te dwa światy połączyły się na Twoich płótnach – pojawiły się w Twoim malarstwie charakterystyczne krajobrazy, te „inne światy” Tomaszewskiego. Niby martwa natura, ale pulsująca życiem. Mocno Twoje, kosmiczne, literackie i bajkowe przestrzenie. – Nigdy nie chciałem malować martwych natur, nawet nie myślałem, że będę zajmował się martwymi naturami. Przypomniało mi się teraz, jak to się zaczęło… Wchodząc do jednej z galerii sztuki w Poznaniu zobaczyłem prace. Jakiś facet malował te martwe natury, a co namalował, sprzedawało się na pniu. Działo się to w latach 70. XX wieku, byłem wtedy biedny. Wdałem się w rozmowę z panią, która obsługiwała tę galerię. Powiedziałem jej, że na obrazach, które sprzedaje jest wiele błędów, że te martwe natury kupy się nie trzymają, że garnek źle namalowany, okno inaczej powinno wyglądać itd. Ona na to: chłopcze, co ty opowiadasz? A umiesz lepiej? To namaluj i przywieź. Pojechałem do domu, namalowałem parę obrazów, po dwóch dniach przywiozłem… Szok był! Zadzwoniła po jakimś czasie, że wszystkie obrazy sprzedane! Byłem zaskoczony! Przyjechałem z pieniędzmi do domu – cała rodzina się cieszyła!

I znajdują odzwierciedlenie na płótnie… Te nowe krainy, które zaczęły nagle wychodzić spod Twojej ręki, zachwycają malarskością i poetyckością, ale mogą i przerażać. Bo oto świat, który znamy jako zastygły i nieruchomy zaczyna nagle ożywać, wstaje z martwych… i co więcej, zaczyna do nas mówić! – Każdy z nas jest codziennie atakowany obrazami, dźwiękami i to wszystko wpadając do głowy takiego malarzyny jak ja, zaczyna być przetrawiane, budowane na nowo, trans-

To był początek serii martwych natur. – Tak. Robiłem potem te martwe natury, ale to było nudne. Nie lubiłem tego robić. I potem te natury mi się nagle zmieniły… w te magiczne, żywe. Tak powstał mikrokosmos Tomaszewskiego, artysty, który w przeciwieństwie do innych

188


Andrzej Tomaszewski

formowane… Ja nawet nie wiem, co dzieje się w tym moim mózgu!

wracam, coś zmieniam. Ale to dzieje się samo. Myślę, że wychodzą przy malowaniu nauki, które nieświadomie nawet człowiek łapał, czy to chodząc po muzeach, czy oglądając różnego rodzaju obrazy starych mistrzów i twórców współczesnych.

Zaskakuje Ciebie to, co odkrywasz na swoich płótnach? – Tak, często. To wypływa samo. Coś malujesz pędzelkiem, a wychodzi coś innego niż widziałeś, niż słyszałeś. Rodzi się jakiś nowy świat.

Czy kusiło Ciebie, by naśladować któregoś z wielkich malarzy? Czy poza wspomnianym okresem na studiach, zdarzało Ci się kopiować dzieła mistrzów? – Nie, nie czułem nigdy potrzeby naśladownictwa, ale miałem parę razy prośby, by namalować, dajmy na to, obraz van Dycka czy Rembrandta. Taki „Powrót syna marnotrawnego” na przykład. Zawsze starałem się zmienić kompozycję i dodać coś do obrazu od siebie. Robiłem tak, by nie była to oczywista kopia. Malując „Hafciarkę”, panią przy stole, wsadziłem jej telefon komórkowy do kieszeni. I to był

Bardzo istotne w Twoich pracach jest światło. Ono zdaje się wydostawać z wnętrza przedmiotu, który zaczyna emanować tym blaskiem od środka. Jesteś uważany za mistrza operowania światłem. – To kwestia treningu. Obraz sam się buduje. Jeżeli masz zdolności manualne, nie musisz zastanawiać się zbyt wiele nad tym, jak to zrobić, by osiągnąć zamierzony efekt. Ja bardzo szybko maluję obrazy. Potem czasem do nich

189


Andrzej Tomaszewski

Do Piły przyjechałeś zaraz po studiach i związałeś się z miastem na dobre. Co Ciebie tutaj przywiodło? – Finansowo na studiach – mówiąc kolokwialnie – było dość cienko. A Piła rozwijała się wtedy. Na lotnisku był klub oficerski, który prowadził Tadeusz Jarzębowicz. Była tam biblioteka, kino. Włodek Wiśniewski organizował występy dla żołnierzy. I potrzeba była taka, by ktoś planszę zrobił. I Jarzębowicz mówił: Andrzej, namaluj coś! Ja robiłem planszę, plakat, wpisywałem hasła. Dostałem stówę i się cieszyłem! To był dla mnie majątek! Wtedy to były duże pieniądze. I tak to się zaczęło. Potem, gdy któryś z poruczników potrzebował, by coś namalować dla oddziału, wszyscy przychodzili do mnie. Była praca. Tak więc przyjeżdżałem do Piły z uczelni w piątek po południu i potem z piątku na sobotę oraz z soboty na niedzielę ciężko zarabiałem na studencki chleb i coś więcej! Tak to wyglądało.

mój znak, podpis, takie podkreślenie faktu, że jednak ktoś inny to malował, bo całość była bardzo podobna do pierwowzoru. Częstym tematem Twojej twórczości jest morze, a właściwie to, co na różne sposoby się z nim wiąże. Namalowałeś mnóstwo obrazów przedstawiających piasek, plażę, muszle, kutry, elementy przerdzewiałych burt, fragmenty ruf... Skąd fascynacja tym tematem? – Od wielu lat jeżdżę nad Bałtyk, mam tu blisko przecież. Obserwowałem szczególnie ludzi, pracujących przy kutrach. Patrzyłem na to, jak tam, nawet w takich małych miejscowościach jak Sarbinowo, zmienia się wszystko… Jak im te kutry gniją, jak oni umęczeni przypływają z morza i wyciągają na piasek ze dwie skrzyneczki rybek... Po całym dniu! To przerażające! I widok ich kobiet, pilnujących tych mężów rybaków, którzy za skrzynkę piwa i parę butelek wódki wszystko by ci oddali… Naturalistyczne obrazy... Jednak często malowałeś kadry wyjęte spoza tej rzeczywistości: mocne zbliżenia kawałków ruf, burt – przedmiotów, które tę rzeczywistość określają. – Tak. Malowałem stojące na piachu kutry, ludziki chodzące obok… Szło jak woda!

– Piła jednak nie była „miłością” od pierwszego spojrzenia? – No nie… To była miłość bardzo trudna. Przyjechałem tu jako człowiek bardzo młody, a starsi koledzy artyści już tu funkcjonowali i… nie było łatwo się przebić. Początkowo na wszystko miałem szlaban! Na szczęście wpadł mi do głowy prosty pomysł, by brać udział w konkursach poza Piłą: Szczecin, Bydgoszcz, Poznań, Katowice. Niektóre z tych konkursów wygrywałem, inne skutkowały zaproszeniami od galerii. Pojawiali się tacy, którzy chcieli zarobić na moich obrazach. Pytano: czy umie pan namalować zachód słońca? Ja mówiłem: umiem, ale nie mam czerwonej farby! Ale gdyby pani dała, to zrobię! Malowałem dla nich i z tego żyłem. W tamtym czasie, współpracując z jedną z bydgoskich galerii, namalowałem mnóstwo – bodajże ze 150 pejzaży tego miasta. Żaden miejscowy artysta nie chciał tego robić, bo to „poniżej godności”. A ja „Wenecję bydgoską” namalowałem na przykład i miałem satysfakcję, i zarobek. Podobnie było ze Szczecinem. Z tego żyłem.

Ale ludzi na Twoich obrazach jest stosunkowo mało... – Swego czasu dużo malowałem ludzi, nawet portrety tworzyłem. Ale potem, faktycznie, jakoś przestałem. Pewien znawca sztuki powiedział kiedyś, że jak patrzy na mój obraz, to czuje, że człowiek stoi przed obrazem, a na płótnie zapisane są jego działania: na przykład puszka po piwie skręcona, pety itp.… Nie ma portretu, nie ma człowieka, ale są znaki, po których można tę osobę poznać, czegoś się o niej dowiedzieć. – Tak, takie ślady bytności.

190


Andrzej Tomaszewski

Piłę też uwieczniłeś na swoich pracach... – Trochę tych obrazów powstało. O ile pamiętam, na początku robiłem je do lokalnej „Ziemi Nadnoteckiej”, do czego namówił mnie redaktor Jan Arski.

jej pracy twórczej. Był to niezwykle okazały zbiór, przepiękna wystawa. A trochę wcześniej powstał o Tobie wiersz… Zacytuję fragment: (…) A dzisiaj/ znają go wszędzie/ w Polsce, Francji, Niemcy całe/ Pytasz skąd taki światowy?/ A – bo robi obrazy małe/ zgrabne, poręczne, w sam raz/ na unijną ścianę./ Lecz nie zobaczysz w nich żył wyprutych z farby/ A będzie to trawa, czasem mur omszały/ Pytasz dlaczego?/ Bo On to robi dla swej Piły chwały. / Trochę z przedmieścia, z zaułku cichego./ A gdy w plenerze otwartym pochodzi,/ myślisz, że to dla zdrowia./ Nie – On z tego obraz spłodzi! (…)

Rysowałeś także rysunki satyryczne, gdzie w końcu uwidoczniło się Twoje charakterystyczne poczucie humoru… – Takie czasy, proszę panią! Wszystko się brało! I bardzo dobrze się stało, bo te Twoje satyry do dziś bawią i są aktualne. – Tak?

Kto jest autorem? – Bogdan Wegner, kolega ze studiów, potem profesor na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Mieszkający w Mosinie. Prowadził tam Galerię Miejską, w której także ja wystawiałem obrazy. Trzymaliśmy się razem

Tak! Mieliśmy okazję przypomnieć je sobie – między innymi je – dzięki ekspozycji w pilskim Biurze Wystaw Artystycznych, przygotowanej w 2015 roku z okazji 50–lecia Two-

191


Andrzej Tomaszewski

Andrzej Tomaszewski w swojej pracowni

przez całe studia, byliśmy w jednej pracowni i razem broniliśmy dyplom w 1972 roku. Rok wcześniej niż wszyscy! – bo dyplom był na roku szóstym, a my zrobiliśmy go na piątym. A ten wiersz napisał z okazji mojej wystawy w Mosinie właśnie. Lubi pisać takie wierszyki, ma niewątpliwie poetokleckie zdolności!

Tomaszewskiemu z obrazem do twarzy./ Wtedy, gdy maluje/ i wtedy, gdy z nim idzie…/ A dodaj beret i wesołe lico…/ i już się chce wołać „Kłaniaj się ulico!”/ A on wciąż niezmienny, prawie jak małolat,/ No dobrze już Andrzeju, maluj nam dalej!/ Życzymy Ci sto lat! – Pięknie zakończył!

Pięknie pisze o tym w jaki sposób pracujesz: (…) A penetruje okiem daleko,/ poza zasięgiem naszego widzenia/ Potem dotknie pędzlem lekko/ tak od niechcenia/ Kolorem zaświeci/ plamą treść rozmarzy/ obrazy, obrazy, obrazy…/ Tak, bo

Bardzo, więc i ja tak zakończę: Dziękuję za rozmowę i… maluj nam, Andrzeju, dalej! – Ani mi się śni! Rozmawiała: Edyta Kin

192


Andrzej Tomaszewski

Nadir, olej na płótnie

193


Andrzej Tomaszewski

Jubiler, olej na pล รณtnie

194


Andrzej Tomaszewski

Wesołe miasteczka, olej na płótnie

195


Andrzej Tomaszewski

Rufa, olej na płótnie

Stalowe błyski I, olej na płótnie

196


Andrzej Tomaszewski

Piramidalność, olej na płótnie

197


Andrzej Tomaszewski

Swobodne myślenie, olej na płótnie

198


Andrzej Tomaszewski

Miejskie pomniki, olej na płótnie

199


Andrzej Tomaszewski

Zegarmistrz na smyczy, olej na pล รณtnie

200


Andrzej Tomaszewski

Karuzela, olej na pล รณtnie

201


Andrzej Tomaszewski

Maszyneria, olej na płótnie

202


Andrzej Tomaszewski

Początek, olej na płótnie

203


Andrzej Tomaszewski

Antałek do wspomnień, olej na płótnie

Biblioteka z życiorysem, olej na płótnie

204


Andrzej Tomaszewski

Z cyklu „Impresje pilskie”, Most Chrobrego

205


Andrzej Tomaszewski

Z cyklu „Impresje pilskie”, Muzeum Okręgowe

206


Andrzej Tomaszewski

Z cyklu „Impresje pilskie”, Most Krzywoustego

207


Artyści Północnej Wielkopolski online

ARTYŚCI PÓŁNOCNEJ WIELKOPOLSKI

208


Rozdział VIII

Elżbieta Wasyłyk


Elżbieta Wasyłyk

210


Elżbieta Wasyłyk

Malarka, teoretyk sztuki, poetka, dr hab. prof. Akademii Sztuki w Szczecinie. W latach 1983–1985 studiowała historię na UAM w Poznaniu, a w latach 1985–1990 malarstwo w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu, w pracowni prof. Andrzeja Kurzawskiego i prof. Jacka Waltosia – promotora pracy magisterskiej. W 2007 roku obroniła pracę doktorską na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, a w 2011 roku pracę habilitacyjną na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Była dwukrotną stypendystka Ministra Kultury i Sztuki RP i Fundacji Jana Pawła II w Rzymie. Zajmuje się malarstwem sztalugowym, ściennym, drobnymi formami rzeźbiarskimi – jej dwa medale wmurowane są w dwie tablice pamiątkowe w bazylice Ojców Dominikanów w Lublinie, a dwa wizerunki Chrystusa ukrzyżowanego znajdują się w krzyżach procesyjnych w obu trzcianeckich kościołach. Projektuje witraże i uczestniczy w ich realizacji. W Darłowie w kościele pw. Matki Bożej Częstochowskiej i w kościele parafialnym w Pile – Motylewie znajdują się największe zbiory witraży wykonanych według jej projektów. Jej dziełem jest Pomnik Niepodległości, który stanął w Trzciance z okazji 100-lecia polskiej niepodległości. Jej prace były wystawiane w wielu znakomitych galeriach w całym kraju i zagranicą, min. w Japonii. Zajmuje się krytyką sztuki. Jest autorką kilku interdyscyplinarnych wydarzeń artystycznych i czterech tomików poezji. Trzykrotnie nominowana do nagrody Festiwalu Polskiego Malarstwa Współczesnego Szczecin-2008-2010-2012. Laureatka Nagrody ZPAP XXIII Festiwalu Polskiego Malarstwa Współczesnego w Szczecinie i kilku innych nagród i wyróżnień m.in.: VI Biennale Sztuki Sakralnej w Gorzowie Wlkp.

211


Elżbieta Wasyłyk

Elżbieta Wasyłyk i Edmund Wolski podczas wywiadu, pracownia Artystki w Trzciance, czerwiec 2020 r.

212


Elżbieta Wasyłyk

Elżbieto, czy jesteś stworzona do malarstwa? – Myślę, że zostałam do niego powołana. Studiowałam historię na UAM w Poznaniu i któregoś dnia wybrałam się na wystawę pokonkursową Konkursu im. Marii Dokowicz. Weszłam do galerii i w głębi zauważyłam duży obraz przedstawiający mężczyznę, który ruchem ręki zapraszał, abym podeszła. To było irracjonalne. Podchodząc do niego, poczułam w sobie pragnienie, żeby malować, i żeby pracować dla Kościoła. Gdy doszłam przeczytałam tytuł – jeśli dobrze pamiętam – to był św. Paweł Apostoł. Nie byłam wtedy zbyt gorliwa w relacji z Bogiem i świętymi. Owszem, wierzyłam w Niego i chodziłam co tydzień do kościoła – ale tylko tyle. To doświadczenie spowodowało, że zaczęłam intensywnie myśleć o studiowaniu malarstwa. Kończyłam właśnie drugi rok historii i podjęłam decyzję, że spróbuję Usłyszałam, że za dwa dni mija termin składania podań i potrzebne są nawet badania lekarskie! Jak zdążyłam z tym wszystkim? Nie wiem. Pamiętam, że w dziekanacie byłam w ostatnich minutach przed godz. 15.00, a ciekawsze było jeszcze później. Po ostatnim zdanym egzaminie na historii – z filozofii, pojechałyśmy z koleżankami z archeologii do Koronowa, na przyjacielski weekendowy wypoczynek. Nie wiedziały, że zdaję na PWSSP, bo nikt jeszcze tego nie wiedział. W niedzielę po południu, gdy wszyscy się świetnie bawili, postanowiłam wrócić do Poznania. Wymyśliłam sobie, że skoro egzaminy wstępne zaczynają się we wtorek, to pojadę wcześniej, żeby przygotować się psychicznie. W poniedziałek wstałam dość późno, o godzinie 10-tej i kiedy kręciłam się w łazience, nagle stanął mi przed oczami kalendarz. Odkryłam, że egzamin trwa już od godziny. Na dodatek nie wpłaciłam jeszcze kaucji, a z Górczyna do centrum jest spora odległość i tramwaje nie były wtedy tak punktualne jak dziś. Weszłam na salę kilkanaście minut przed godziną 12.00 i zrozumiałam, że mam czas do 13.00. Nabrałam przyspieszenia i skończyłam rysunek na obowiązkowym formacie 50 x 70, po czym zrozumiałam, że mam

dwie godziny przerwy i potem do 18.00 kończymy. W takiej sytuacji narysowałam potem jeszcze jeden. Kolega, który mi się przyglądał, powiedział, że wyglądałam jak… … w transie? – Tak, wtedy mówiono częściej – jak nawiedzona, albo naćpana… Już nie pamiętam. Po egzaminach praktycznym i teoretycznym byłam na trzecim miejscu ex aequo, ale nie doliczono mi punktów za pochodzenie (dostałam je wcześniej, startując na historię), i w ten sposób spadłam na dziewiątą pozycję, a przyjęto siedem. Postanowiłam nie odpuszczać, napisałam odwołanie. Kiedy je składałam dostałam zapewnienie, że pewnie będę przyjęta, bo rektor z racji wysokiego poziomu, wystąpił do ministerstwa o zwiększenie limitu do 9 osób. Oficjalna odpowiedź jednak nie nadchodziła. Zaczęłam trzeci rok historii. Tydzień później poszłam do rektoratu, aby dowiedzieć się co ze mną. Za biurkiem siedziała pani, a obok na niewielkiej kanapce mężczyzna, który z wielką swobodą przejął inicjatywę i powiedział, żebym przychodziła na zajęcia, a zgoda ministra niebawem dotrze. Wyszłam rozradowana, ale zaraz potem pomyślałam, że ten mężczyzna mógł mnie wpuścić w maliny i wróciłam, żeby się upewnić, czy to prawda. Mężczyzny już nie było, a pani za biurkiem uspokoiła mnie mówiąc, że mówił do mnie sam rektor Kozłowski. I tak oto zaczęły się moje studia artystyczne. Musiałaś mieć jakieś doświadczenia skoro w ciągu godziny narysowałaś rysunek? – W trzeciej klasie liceum chodziłam przez kilka miesięcy na kółko plastyczne do Darka Wieczerzaka, który był wtedy w Trzciance. Potem w czasie wakacji namalowałam jeden obraz olejny, który do tej pory uważam za dobry. Tak jakoś mi się przytrafiło. A czy miałaś przeczucie wcześniej, na etapie szkół, jeszcze przed studiami artystycznymi, że masz talent plastyczny, że to malowanie ci wychodzi?

213


Elżbieta Wasyłyk

– Nie mówiono mi, że mam talent, ale zwracano mi uwagę pod koniec szkoły podstawowej, że to mi wychodzi, w związku z tym powinnam być kronikarzem i tak było. Czasem łapałam się na tym, że chce mi się rysować, ale nim się rozkręciłam zaczynałam się męczyć, bo nie widziałam takiego efektu, jaki chciałabym uzyskać. Pamiętam do dziś ten przykry stan. W siódmej, albo ósmej klasie przeczytałam „Krajobraz z tęczą” i wtedy zapragnęłam, żeby tak jak Michał Anioł wymalować sklepienie…

skończyć jedno i drugie, dlatego przez jeden semestr studiowałam równolegle. Jednak szybko zrozumiałam, że to dwie zazdrosne o siebie dyscypliny i pozostałam przy malarstwie. Ostateczną decyzję podjęłam mając w pamięci słowa jednego z doktorów, który powiedział, że atrakcyjność książek prof. Pajewskiego wiążę się z tym, że ma on dostęp do takich archiwów, do których przeciętny historyk nigdy nie wejdzie. Pomyślałam wtedy, że nie będę aż tak ryzykować, a że brakowało mi aktywności artystycznej – bo od dawna nie grywałam na pianinie – suma summarum doszłam do wniosku, że o prawdzie, której szukam będę mogła mówić bez skrępowania na płótnie; w obrazie który stworzę, że będę wolna i będę używać władzy według własnych reguł, .że będę miała swoje dojście do źródła, które przepływa tutaj, przez Wasyłyk.

Może podświadomie, poczułaś, że jest to kiedyś realne? – Może, ale wtedy szybko wróciłam na ziemię, bo to przecież niemożliwe. Pamiętam to przeżycie i fakt, że zaczęłam się wtedy uczyć – czułam jakieś wewnętrzne przynaglenie, ale dopiero w liceum poszłam na całość.

Ty decydujesz... – Tak i nie pomyliłam się…

A skąd historia? Czy była to świadoma decyzja? – Zawsze miałam pragnienie, żeby wiedzieć co wydarzyło się przede mną w miejscu , w którym jestem. Chciałam wiedzieć, co działo się przed wojną w Runowie, w którym mieszkałam z siostrą i rodzicami. Jak wyglądali ludzie, jak żyli. Wyobrażałam sobie różne sytuacje, zabudowę, której już nie ma. Stąd prawdopodobnie wybór padł na historię. Lubię myśleć dziejowo, w tym sensie, że coś z czegoś wynika. To był jedyny przedmiot, który wtedy dawał mi nadzieję na zdobycie wiedzy i wykorzystanie mojej wyobraźni.

I nigdy potem nie żałowałaś tej zmiany historii na sztukę? – Okoliczności, o których opowiedziałam utwierdzały mnie w wyborze. Myślę, że teraz jestem na właściwym miejscu. Powiem więcej – wszystko co się wydarzyło dobrego i niezbyt korzystnego w moim życiu przy moim wysiłku i przy łasce bożej przemienia się w dobro. To czego żałuję, to popełnionych grzechów. Odnalazłaś swoją drogę... – Myślę, że mam tę odwagę, aby ją nieustannie odnajdować.

Z perspektywy czasu okazuje się, że historia była bardzo przydatna dla ciebie? – Studia na historii rozhuśtały mnie intelektualnie. Szybko zrozumiałam, że im więcej wiedzy tym więcej władzy i wolości. Poza tym byłam w dużym ośrodku, chodziłam do teatru, do filharmonii, rozmawiałam z wieloma ludźmi. Kiedy więc szłam na malarstwo, byłam już odważniejsza. Właściwie nie chciałam rezygnować ze studiów historycznych, chciałam

Po zmianie kierunku studiów znalazłaś się nagle w innym świecie. Wydział malarstwa, grafiki, rzeźby... Historia na faktach i datach oparta, a tutaj pędzle, farby, wyobraźnia... – Ale cały czas myślenie procesem, logiką i strukturą… Czy studia pomogły ci ukształtować się artystycznie?

214


Elżbieta Wasyłyk

Pracownia Elżbiety Wasyłyk

215


Elżbieta Wasyłyk

Czy artysta musi doświadczyć kryzysu? – Pod warunkiem, że pracuje. Bo jak ma kryzys i nic nie robi, to nie jest kryzys.

– Tak, aczkolwiek przeżyłam wielki kryzys malarski na pierwszym roku. Nie rozumiałam tego, co do mnie mówił profesor Andrzej Kurzawski o kolorze. Ten rasowy kolorysta ubolewał nad tym, że traktowałam kolor bardzo lokalnie. Z rysunku natomiast miałam ocenę celującą. Na drugim roku zaczęłam się odblokowywać, nawet dostałam jednorazowe stypendium. Było na tyle znaczące, że kupiłam dużo farb i innych artykułów malarskich. Na czwartym lub po piątym roku – już nie pamiętam – dostałam nagrodę rektora za najlepsze prace malarskie na Akademii. To dowód na to, że coś się przełamało w tym moim malarstwie.

Czy pamiętasz swój debiut, kiedy pokazałaś obrazy szerszej publiczności? – Tak, to było na czwartym roku studiów. Mówili o nas, że jesteśmy zdolnym rocznikiem. Nie wiedziałam wtedy, na czym to polega. Widziałam raczej błędy, a nie pozytywy i u siebie, i u innych, ale skoro tak mówili… I nasz rocznik zrobił coś wyjątkowego. W jednym tygodniu, w wielu miejscach Poznania odbyły się wernisaże naszych wystaw, w obrębie wszystkich kierunków. Wystawiałam moje płótna razem z pracami Doroty Keczmerskiej w Empiku. Zebrałam wtedy wiele miłych słów od znajomych z różnych lat i od niektórych profesorów. Przyszło też trochę osób z zewnątrz. Myślę, że to właśnie był mój debiut. Po wystawie wszystkie obrazy złożyłam w pracowni na uczelni, bo nie miałam ich gdzie przechować. Niestety, jeden zaginął. Dowiedziałam się później, że nie tylko mój. Byłam rozżalona tym bardziej, że był to jeden z tych, na które zwracano większą uwagę. Poszłam do ówczesnej prorektor Izabeli Gustowskiej. Bardzo się przejęła i przyznała mi jednorazowe stypendium jako rekompensatę. Kupiłam wtedy tyle farb ile nigdy nie miałam; farb i płócien i zmartwienie zamieniło się w komfort pracy…

Jak długo trwał ten proces szukania własnego „ja”? – Pamiętam taką sytuację na drugim semestrze drugiego roku, jak profesor ułożył draperię, manekina, kilka owoców i warzywa. Por szczególnie utkwił mi w pamięci. Po raz pierwszy wzięłam format, który był kwadratem – metr na metr. Czułam, że coś się wydarza, coś innego... Od czasu do czasu za moimi plecami czułam obecność i szepty... Przychodzili z innych pracowni zobaczyć, jak maluję tego manekina. To było nowe doświadczenie, które mnie przełamało. Obraz po wystawie końcowo rocznej znalazł właścicielkę – koleżankę Monikę. Poczułaś wreszcie radość, przyjemność z tego malowania? – Sama czułam, że weszłam w inne rejestry, których jeszcze nie rozumiałam, ale zauważyłam, że te wszystkie kryzysy pierwszego roku, szukanie koloru, formatu, że to wszystko zaowocowało. Kryzys – pod warunkiem, że się pracuje regularnie – nie jest niczym złym. Przygotowuje do przejścia na wyższy poziom. Jak człowiek rośnie, to buty w końcu zaczynają być za małe i trzeba je wymienić na większe. Miałam szczęście do mądrych dydaktyków. Profesor Jacek Waltoś poza cennymi korektami dał mi duży zakres niezależności i nauczył mnie myśleć kategoriami teorii sztuki.

Studia, później praca doktorska na UMK w Toruniu, habilitacja na ASP w Krakowie w 2011 roku. Miałaś w sobie wolę podnoszenia kwalifikacji, zdobywania. Czy to sprawiało ci satysfakcję? – Podnoszenie kwalifikacji, w sensie tytułów nie było wpisane w moją potrzebę. Przede wszystkim chciałam malować i mówić to, co zrozumiałam. Miałam pół etatu w liceum, czas dla dzieci i na twórczość. Czasem coś sprzedałam. Nie było łatwo, ale chleba nie brakowało. Z czasem jednak, widząc zdolności moich dzieci zaczęłam myśleć o większych pieniądzach, aby mogły się kształcić. W chwili natchnienia

216


Elżbieta Wasyłyk

Atelier Elżbieta Wasyłyk z Thomasem Ballewskim i Hansem Henningiem Ballewskim oraz córką Aster, 2008

Elżbieta Wasyłyk z Tadeuszem Żukowskim podczas wernisażu w Galerii u Jezuitów, Poznań 2009

217


Elżbieta Wasyłyk

sze pragnienia z dzieciństwa i moje błędne decyzje wynikające z naruszenia zasad dekalogu. Poczułam gorycz, nieutulony żal. Pomyślałam, że to już nie dla mnie, że dla mnie wszystko już się skończyło, że tkwię w sieci, która zabiera mi życie, że jestem w niewoli, że to już koniec…I nagle poczułam w sobie wielką, miłującą obecność, która była przestrzenią wyzwalającą i jednocześnie głosem mówiącym. Usłyszałam: „Nie wszystko stracone, możesz zacząć od nowa”. Podniosłam się i poczułam w sobie wielką siłę. Zrozumiałam, że nie ma takiej sytuacji, której by nie można zmienić decyzją, wolą połączoną z Chrystusem. Malowałam to, czego doświadczałam: Chrystusa, który mnie uzdrawia np. kilka obrazów z serii: Effatha, który przeprowadza przez najtrudniejsze sytuacje – stąd Jezus przed Piłatem, Jezus cierniem ukoronowany, Jezus ukrzyżowany, Jezus w Ogrójcu… Po tych dramatycznych, pasyjnych scenach około roku milenijnego zaczęłam malować obrazy z motywem Ducha Św. i tak zgromadzony zestaw pokazałam pod wspólnym tytułem „Pascha” w Instytucie Kultury Polskiej w Rzymie w 2001 roku, a potem w Sali Unijnej klasztoru Dominikanów w Lublinie.

postanowiłam zrobić doktorat, argumentując, że ułatwi mi on zdobycie pracy na uczelni– całego lepiej płatnego etatu. Pierwszą osobą, której powiedziałam w trakcie pleneru w Paradyżu był Kazimierz Rochecki, profesor z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Zaproponował mi wtedy, że może być moim promotorem. Na tym samym plenerze prof. Andrzej Tomczak – dziekan w prywatnej Wyższej Szkole Sztuki Użytkowej w Szczecinie (obecna Akademia Sztuki) zaproponował mi poprowadzenie zajęć z malarstwa i rysunku. I tak się zaczęło. Po dwóch latach byłam już po obronie. Widząc twoją drogę, dochodzę do wniosku, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Los odpłaca ci dobrem w wielu sytuacjach. – Tak! Dzięki Bogu! Jesteś autorką kilku wspaniałych cykli malarskich: „Rozważań w drodze”, „Kształtu Obecności”, „Re–Kreacji. Misterium osoby”, „Struktur miasta” itd.. Jak je oceniasz z perspektywy czasu? – Pierwszy cykl, który zatytułowałam „Pascha” powstał naturalnie, a nazwę nadałam mu na samym końcu. Dlaczego „Pascha”? Bo powstawanie tych obrazów przypadło na bardzo trudny okres w moim życiu. W trakcie którego doświadczyłam wewnętrznie sytuacji – relacji, która wpłynęłam na zmianę mojego stosunku do mnie samej, do Boga i do otaczającej mnie rzeczywistości. Malowałam wtedy tryptyk „Spotkanie przy stole” – nawiązujące do ostatniej wieczerzy. Byłam akurat przy stopach Jezusa, gdy do pracowni weszła moja mama, a muszę nadmienić, że wtedy szczególnie nie przepadałam za wizytami w trakcie pracy. Tym razem czułam, że mi nie przeszkadza. Zaczęłyśmy rozmawiać i w pewnym momencie powiedziała, że niedawno była na rekolekcjach charyzmatycznych i usłyszała, że wszyscy jesteśmy powołani do świętości. Na te słowa, stanęły w mojej pamięci moje najszlachetniej-

To zaowocowało nową tematyką... – Po 2004 roku weszłam w nową tematykę. Zaczął mnie interesować problem obecności. Tezą artystyczną była osoba jako wspólnota. Ja, Elżbieta jestem wspólnotą, bo jestem w relacji miłości z sobą, z Bogiem i z innymi. Poprzez pamięć i troskę noszę innych w sobie, a moja obecność wykracza poza granice mojego ciała stąd w obrazach wizerunki jednych w drugich. Ten cykl stał się moim dziełem doktorskim. W pracy teoretycznej broniłam tej tezy. Komisja była dość zaskoczona treścią ideową rozprawy, ale dostałam maksymalną liczbę głosów, co było dla mnie prawdziwą radością. Potem naturalnie przeszłam do kolejnego cyklu, który też nazwałam post factum „Re–Kreacja. Misterium osoby”. Tyle wtedy zrozumiałam.

218


Elżbieta Wasyłyk

Świadomie więc wybrałaś trudniejszą drogę, podejmując dialog o sprawach najważniejszych z odbiorcami swoich dzieł. – Obrazy, szczególnie te, w których pojawia się człowiek i osoba Chrystusa, to właściwie moje traktaty.

muzyka. Nigdy jednak nie miałam potrzeby, żeby rysować lub malować Chopina – do czasu. Kiedy rok 2010 ogłoszono chopinowskim, myślałam, że posypią się obrazy, że wszyscy będą się „sadzić”, ale ja nie. W tamtym właśnie roku, w lipcu malowałam kaplicę w kościele pw. Bożego Ciała w Szczecinie – 80 metrów kwadratowych powierzchni malarskiej. To mnie bardzo wyeksploatowało – 7 listopada złożyłam pędzle. Wydawało mi się, że przez jakiś czas nic więcej nie powstanie, bo muszę odpocząć. I nagle zaczął pojawiać się Chopin... Po raz kolejny poczułam się zaproszona.

Żeby wejść w takie zakresy tematyczne, naprawdę trzeba być bardzo świadomym artystą. – Myślę, że to wynika z uprawiania ducha, z umiejętności widzenia i rozwijania sprawności warsztatowych. Sztuka staje się wtedy dziedziną poszukiwania. Nie tylko odwzorowania i upiększania otoczenia, ale formą filozofowania.

...jakby czekał na Ciebie. – Malowałam go dwa lata, a w 2013 roku zrobiłam dwie wystawy. Potem miałam na tyle odwagi, żeby pojechać do Instytutu Narodowego Fryderyka Chopina w Warszawie. Towarzyszyła mi wtedy Wiesia Szczygieł – dodawała odwagi. Kupiono ode mnie dwa obrazy. Jeden dałam w prezencie. Ostatnia z czterech wystaw chopinowskich w Japonii, w której wzięły udział moje dwa płótna skończyła się 28 czerwca 2020 roku. Od chwili, gdy zaczęłam pisać muzykę na głos i fortepian do moich tekstów poetyckich, też odnoszę wrażenie, że jest gdzieś blisko.

A „Chopin” – cykl, który dał ci wielką sławę nie tylko w Polsce, jak się narodził? – Sława to o wiele za dużo w moim przypadku, ale powiem nieskromnie, że ten cykl jest owocem mojej przedziwnej relacji z Chopinem. Od kiedy pamiętam jego muzyka mnie porywa, ale nie w sposób szaleńczy. Pierwszą płytę z jego muzyką kupiłam w okresie licealnym. Potem przeczytałam biografię napisaną przez Jarosława Iwaszkiewicza. Jak szłam na cokolwiek do filharmonii, to zawsze miałam w uchu Chopina. Chyba się w nim zakochałam... Chopin zawsze mnie wynosił gdzieś daleko, wywoływał wrażenie przestrzeni o przedziwnej konstrukcji prowadzącej do niezwykłego rozwiązania, w którym nie czułam się osamotniona i zagubiona, ale ożywająca do życia.

Odwdzięcza się... Niesłychane przeżycie i radość stworzyć taki cykl, do którego zawsze ktoś będzie chciał wracać, oglądać. Elżbieto, pomówmy o innym temacie. W centrum twojego malarstwa znajduje się człowiek, szczególnie w perspektywie sacrum. Szukasz dla nas wszystkich, no bo to jest celem istnienia, właściwego miejsca w relacjach z Bogiem, z innymi ludźmi, z samym sobą… Trochę na ten temat mówiłaś, ale jaką prawdę chciałabyś przekazać przez swoją twórczość? – Powiedziałeś, że pokazuję człowieka w perspektywie sacrum, ale to jest zbyt szerokie pojęcie. Ukazuję człowieka w perspektywie Boga, który objawił się ludziom w Jezusie Chrystusie. Ważne jest ta prawda szczególnie

Taki błogostan... – Ale nie taki, że „leżę i nic nie robię”, lecz taki, który można porównać z kontemplacją. Niby błogostan, ale jednocześnie rozumienie wykraczające poza logiczne, ludzkie schematy; taki życiodajny stan dynamicznie uporządkowany. Coś przedziwnego. Pamiętam, że były w moim życiu trzy kolejne lata, gdy bez przerwy słuchałam koncertów fortepianowych f–moll i e–moll. Dla mnie to najważniejsza

219


Elżbieta Wasyłyk

teraz, we współczesnym świecie. Jeszcze 50 lat temu, gdy zapytano w Europie: „czy wierzysz w Boga?”, to wiadomo było, że chodzi o Boga chrześcijan. Natomiast teraz już niekoniecznie. Poza tym żyjemy w świecie relatywizmu totalnego, gdzie wszystko może być prawdą, albo nic może nią nie być. Bóg może być wszystkim, albo nikim. Pokazuję człowieka w relacji do Boga, który jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym i poprzez Niego przedstawiam człowieka w relacji do i do innych. Taka jest prawda o człowieku, którego pokazuję na swoich płótnach.

Poza tym – osoba wierząca wie, o czym mówię – jest coś takiego, jak walka duchowa. Żyjemy w świecie duchów. Jesteśmy duchomaterialni. Duch i materia. Nie wiadomo, gdzie jest granica. Profesor Albert Krąpiec powiedział bardzo prosto: duch ludzki czyni sobie materię ludzkim ciałem. Nie ma granicy, jest akcja. Żyjemy w świecie duchów i zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie, jesteśmy pod ich wpływem – mniej lub bardziej. W zależności od tego, do kogo człowiek podłączy się – jest albo pod wpływem Ducha Świętego, albo pod wpływem ducha – władcy tego świata, władcy ciemności, czyli szatana. Można być jeszcze pomiędzy, ale to jest tak samo piekło. Kiedy zaczynam malować obraz, zwłaszcza taki, który ma być do kultu i nie ma być banalny, to zaczyna się walka. Czasami to cierpienie fizyczne, czasami utrata czegoś. I z tym trzeba się pogodzić, bo inaczej nie pójdę dalej. Coś za coś, ale zawsze to jest więcej niż mniej.

Sięgasz bardzo głęboko do wnętrza człowieka. Czy czasem nie masz obawy przed tym, co tam znajdziesz? – Oj tak! W sobie też znalazłam totalną ciemność! To jest bardzo poważna sprawa. Jądro ciemności tkwi w każdym? – Nie wolno się tego wystraszyć. Wszystko jest do przejścia. Doświadczyłam tego, że można zwariować pod wpływem silnych przeżyć. Rozumiem, że ktoś, kto stracił dziecko, mógł stracić zmysły. Pamiętam, że znalazłam się w innej, ale równie bolesnej sytuacji i pamiętam, że to, co mnie wyciągnęło z „dołu”, z ciemności w którą wpadałam, to krzyk – wołanie do Boga – do tej pory mam w ustach i w uszach – Jezu, ratuj! I mnie uratował, pochwycił. Nie boję się. Jeżeli Bóg ze mną, to któż przeciwko mnie?

Czyli jest w Tobie taka wewnętrzna obawa, że nie sprostasz nawet swoim oczekiwaniom, bo poprzeczkę wysoko zawieszasz? – Tak. Chociaż pogodziłam się już z tym, że jestem ograniczona. I że te umiejętności, które mam, to wciąż za mało. Pamiętam jedno z doświadczeń w trakcie medytacji: przechodziłam z pomieszczenia do pomieszczenia, a kolejne były coraz mniejsze. Kiedy doszłam do tak małego, że ściany dotykały mnie z każdej strony – zawahałam się, ale weszłam w jego opresyjną ciemność i wtedy ściany się rozpadły, a ja znalazłam się w cudownej, nie do opowiedzenia przestrzeni. Chciałam ją potem namalować, ale nic z tego…

Czy do malowania Jezusa Chrystusa, Matki Bożej podchodzisz ze szczególną atencją, czy z takim samym nastawieniem jak do Chopina i do każdego innego tematu? – Boga w jakiś sposób można wyrazić, ale nie przez kształt żadnej istoty widzialnej. Bóg nie ma ciała, jest duchem. Natomiast Chrystus jest osobą boską i ludzką i poprzez ten drugi fakt jest osobą historyczną. Jest Bogiem, który przyszedł w ciele. Więc maluję i Jego, i Maryję. Ich wizerunki w obrazie wiążą się z dużo większą trudnością. Bardzo łatwo popaść w banał.

Malując przenosisz się w inny wymiar rzeczywistości? – To nie jest tak, że gdzieś tam bujam. To czego doświadczam, to skupienie. Każdemu życzę takiego skupienia. Jest ono oczyszczające i uwalniające… Nie potrafię tego nazwać. Ale artyści, twórcy wszelkich profesji, którzy wchodzą w nie, wiedzą, o czym mówię.

220


Elżbieta Wasyłyk

Elżbieta Wasyłyk w trakcie zajęć ze studentami w Akademii Sztuki w Szczecinie, 2019 r.

Masz go do dzisiaj? – Tak, gdzieś tu, w pracowni stoi i czeka na wystawę. Miałam też obraz: „Oblubieniec i oblubienica” – wtulenie się w Chrystusa. Ten obraz został sprzedany w ostatnim dniu na wystawie w Rzymie. Kupiło go małżeństwo z nowego Jorku, na rocznicę ślubu.

Odkładasz pędzel, oglądasz obraz. Zastanawiasz się czasami „czy to ja namalowałam”? – Są takie momenty. Ale bardziej pamiętam ciężką pracę, zwłaszcza, jeżeli pracuję na dużych formatach. Czasem muszę wejść na drabinę… Kiedyś namalowałam obraz wielkości drzwi w ciągu kilku godzin, ale takie wydarzenie już się nie powtórzyło. Obraz na wielu robi wrażenie. Miałam raz klientkę, przyszła do pracowni i bardzo chciała go kupić. Miała wypieki na twarzy! Ale nie mogłyśmy się dogadać co do ceny.

Dla artysty satysfakcja ogromna, bo tworzysz dla ludzi przecież… – Tak niezwykle satysfakcjonujące, kiedy ludzie chcą mieć obraz właśnie przeze mnie namalowany. Pamiętam, jak kiedyś przyjecha-

221


Elżbieta Wasyłyk

ła do mnie koleżanka z mężem i kupili w krótkich odstępach czasu trzy obrazy. Są osobami, które bywają w największych galeriach euroamerykańskich, a jednak przyjechali do mnie… Potem przyjechało małżeństwo z Konina. Opowiadali mi później, że obecność mojego obrazu w przestrzeni ich domu sprowokowała ich do nawiązania głębszej relacji z Bogiem. Och, tych osób jest wiele – z niektórymi jestem w przyjaźni np. Majka i Heniu Królowie, byli pierwszymi w Trzciance, którzy wsparli mnie, gdy brakowało mi dosłownie na wszystko. Potem Wiesia Szczygieł, Margańscy, Ignasińscy i Robert Czempiński. Andrzej Biegowski, który fotografuje moje prace i jest dla mnie skarbem nie do przecenienia, podobnie jak bracia Ballewscy.

styczną. Nie każdy myśli wizualnie, wyczuwa dynamikę kształtu, a przez to nie każdy dokonuje takiej transpozycji na powierzchnię płaską, aby wywołać efekt piękna. O tym decydują predyspozycje wrodzone, tego nie można się wyuczyć, ale można rozwinąć. Czy artysta ma jakieś powinności wobec siebie, wobec innych? – Oczywiście, tak jak każdy człowiek. Bycie artystą nie zwalnia z powinności. Żyjemy w strukturze społecznej, w relacjach – jedni za drugich odpowiedzialni. Jestem tak samo odpowiedzialna za drugiego człowieka jak inni. Tę powinność realizuję poprzez dobór odpowiednio uformowanego tematu. Artysta nie jest ponad wszystkimi, jest jednym z wielu, którzy obdarzeni są i rozwijają różne umiejętności. Istotną funkcją człowieka jest myślenie. Człowiek, który posługuje się jedynie emocjami, jest w pewnym sensie niebezpieczny, bo bazuje jedynie na zmysłach, które mogą zwodzić. Kiedy zmysły są spięte funkcją rozumu i okraszone choćby minimalnie zasadą: kochaj bliźniego jak siebie samego, to wytwór nabiera treści personalnej i może być pożywny.

Czy człowiek rodzi się artystą? – Każdy człowiek jest twórczy, bo jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Są ludzie, którzy nie potrafią rysować i malować, ale mają piękny ogród, interesująco zorganizowaną przestrzeń mieszkalną itp. Murarz cieszy się prostą ścianą, nie raz to widziałam... Natomiast zawsze mnie irytuje, jak ktoś rzuci farbę na płótno i już jest przekonany o wyjątkowości swojej pracy, o fakcie, że jest artystą. Albo gra na keyboardzie jednym palcem, a inni podziwiając, wykrzykują, że pianista, że prawie Chopin. To przesada – zdaję sobie sprawę, że to być może forma zachęty, ale wprowadza i przyzwyczaja do zamętu pojęciowego. Jestem zwolenniczką hierarchii – mądrej, logicznej i dobrej. Ja sama przeszłam przez konstrukcję społecznej hierarchii edukacyjnej i wiem, że ma sens, bo kształtuje, a nie deformuje.

We współczesnym świecie jest dużo wartości pseudointelektualnych i do malarstwa to też przenika. – Niestety, jest dużo takiej nonszalancji, efekciarstwa; mało tego – kpiny z człowieka, z wartości, które sprzyjają życiu. Jest wiele realizacji mrocznych, o znamionach demonicznych. Każda próba krytyki tych zjawisk kończy się awanturą, że nie wolno naruszać wolności artysty, która ma być nieograniczona. Czy uważasz, że powinna być jakaś granica przyzwoitości i moralnej odpowiedzialności? – Tego nie można wprowadzić ustawowo. To zależy od systemu wartości, a w naszym świecie są dwa zasadnicze: system wartości personalistycznych – chrystusowych i wartości mniej optymalnych, poza–personalistycznych.

Żeby osiągnąć sukces musiałaś się bardzo dużo uczyć? – Tak, uczę się do tej pory. A wracając do poprzedniego pytania: czy każdy jest artystą? Każdy jest istotą twórczą, natomiast nie każdy potrafi w sposób – budzący zainteresowanie – przełożyć kształt rzeczywisty na formę arty-

222


Elżbieta Wasyłyk

Elżbieta Wasyłyk w trakcie zajęć ze studentami w Akademii Sztuki w Szczecinie, 2019 r.

Ten pierwszy naprowadza ku życiu w pełni osobowemu, ten drugi nie ma takiej mocy i może rozpraszać a nawet niszczyć. Ścieranie się tych dwóch systemów będzie trwać do końca czasów.

dzenia jest nie do przecenienia. Zatrważający jest fakt, że współcześnie tak wielu ludzi dało się wyprowadzić na manowce. Wiara wymaga pewnych poświęceń i ograniczeń, a człowiek z natury jest leniwy… – Ale to nie są ograniczenia! W swoim życiu popełniłam kilka kardynalnych błędów, związanych z negacją niektórych zasad dekalogu, które wprowadziły mnie w wewnętrzną niewolę! Mogę to porównać do sytuacji w ruchu drogowym: jest ograniczenie do pięćdziesięciu, ale myślę sobie, że jestem świetnym kierowcą i lekceważę je, bo dlaczego oni będą

Oczywiście! Chodzi mi o wnętrze artysty... – To się wiąże z wychowaniem, ale i ono nie daje gwarancji określonego efektu, bo człowiek, obdarzony wolą ostatecznie sam dokonuje wyborów. Wszystko zależy od tego pod jakiego ducha – świadomie, bądź nieświadomie podepnie się. Tu rola artysty świadomego i rozumiejącego zjawisko życia i jego pocho-

223


Elżbieta Wasyłyk

Elżbieta Wasyłyk, Kazimierz Rochecki, Małgorzta Dawidiuk i Stanisław Białogłowicz podczas wernisażu Przegląd współczesnego polskiego malarstwa o motywach religijnych „Słowo ciałem / obraz Słowem, grudzień 2019, Galeria BWAiUP w Pile

Namalowałaś wiele obrazów. Czy są wśród nich takie, co do których masz przeczucie i przekonanie, że powiedziałaś w nich najwięcej prawdy, którą chciałaś przekazać jako artystka, jako człowiek? – Tak. Powiem nieskromnie, że jest dużo takich obrazów, którymi przekazałam rzeczy ważne.

mnie ograniczać na prostej, przesadzają! Nagle droga się zmienia – są znaki, ale już ich nie przyswajam – jakieś drzewo, jakieś uskoki, jeszcze coś – i wypadam z toru! Koniec! Nie ma mnie... Jednak do takich wniosków dochodzi ktoś, kto nad sobą pracuje, kto dużo czyta, kto ma przemyślenia, a nie ktoś, kto bierze powierzchownie, jak leci. – To prawda. Żeby coś osiągnąć, trzeba się wysilić. Tak jak powiedziałam: talent objawia się w trakcie pracy.

Przeglądając Twoją twórczość, trafia się na obrazy, które przekazują prawdę i są przy tym doskonałe artystycznie. – Dziękuję, faktycznie są i takie, które przerastają mnie. 224


Elżbieta Wasyłyk

ną: „Anatomia światła”. Korzystam z wypracowanych środków wypowiedzi wizualnej, ale również szukam nowych. Już dawno przełamałam w sobie kanon perspektywy renesansowej i powietrznej, co nie znaczy, że je zakwestionowałam. Szukam przestrzeni w obrazie różnymi środkami. Nowością są moje cykle architektoniczne – struktury miasta – inne spojrzenie na wedutę.

Tworzysz malarstwo, poezję, ostatnio muzykę, czy na tym zamierzasz poprzestać? – No nie wiem, co jeszcze będę robić w życiu... Jesteś autorką czterech tomików poezji: „Niebo nad sześcianem”, „Kształt obecności”, „Spotykamy się” i „Sen o domu”. Gdzie poezja spotyka się z twoim malarstwem? – Teraz przychodzi mi na myśl taki fragment utworu: Spotykamy się / aby dorastać do siebie / nocą/ pod wozem bez koła. Ten wiersz nie ilustruje mojego malarstwa, a malarstwo wiersza, ale jest jakaś przedziwna korespondencja, z której zdaję sobie sprawę. Nie potrafię w jednym zdaniu tego wyjaśnić. Podam przykład. Jest cykl „Kształt obecności” i tomik o tym samym tytule, który nie mówi o cyklu, dotyka tych samych problemów, ale w inny sposób.

Życzę inwencji, weny, dobrej ręki i siły fizycznej, bo to wszystko wymaga dużego wysiłku. Dziękuję za rozmowę i czekam na nowe obrazy. – Dziękuję bardzo. Zobaczymy, jakie one będą. W tym momencie przypominam sobie historię Rembrandta, który pod koniec życia namalował dzieło, które nie zostało przyjęte... … ale później zostało docenione.

Nad czym obecnie pracujesz? – Nad poliptykiem, o wysokości 280 cm i różnych szerokościach. Warstwę ideową nazwałam „Teologia ciała”, a warstwę artystycz-

I tym optymistycznym akcentem zakończymy rozmowę. Rozmawiał: Edmund Wolski

225


Elşbieta Wasyłyk

Martwa natura z pragnieniem

226


Elżbieta Wasyłyk

Człowiek, który jest matką, 190 x 190 cm, akryl, olej, płótno, 2008

227


Elżbieta Wasyłyk

Kształt obecności 1, akryl, olej, płótno 120 x 120 cm, 2005

228


Elżbieta Wasyłyk

Tajemnica Krzyża, akryl, olej, płótno 190 x 190 cm, 2004

229


Elżbieta Wasyłyk

Fragment polichr. w Kościele Bożego Ciała w Szczecinie, 2010

230


Elżbieta Wasyłyk

Re-Kreacja II, 200 x 280 cm, akryl, olej,płótno, 2009

231


Elżbieta Wasyłyk

Chopin, filozofia muzyki, akryl, płótno 150 x 150 cm, 2014

232


Elżbieta Wasyłyk

Chopin, wielolinia muzyczna, akryl, płótno 150 x 150 cm, 2014

233


Elżbieta Wasyłyk

Stworzenie Ewy, akryl, olej, płótno 280 x 200 cm, 2014

234


Elżbieta Wasyłyk

Obraz do czytania, akryl, olej, płótno 220 x 280 cm, 2017

235


Elżbieta Wasyłyk

Anioł Fatimski, olej, płótno, 50 x 70 cm, 2017

236


Elżbieta Wasyłyk

Prorokini, akryl, olej, płótno, 100 x 100 cm, 2018

237


Publikacja e-book – zadanie w ramach programu „Cyfrowe opowieści – Artyści Północnej Wielkopolski on-line”

ARTYŚCI PÓŁNOCNEJ WIELKOPOLSKI

Działalność BWAiUP w Pile jest finansowana z budżetu Powiatu Pilskiego

ISBN 978-83-66686-06-09


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.