Eureka 3 (46) Dodatek specjalny

Page 1

Legendy − Panowie, litości, znacie mnie przecież, nie spaliłam miasta! Ludzie ratujcie! Pomocy! W żadnych oczach nie zapaliła się iskierka litości. Nienawiść do starowiny ogarnęła cały tłum pogorzelców. Niecierpliwie wyczekiwano egzekucji, która była wyznaczona na noc. Ochotnicy nanosili całe masy suchego drewna i przygotowali ogromny wysoki stos. Czarownicę przywiązano do niego grubymi linami. Nie szarpała się już, usta miała zakneblowane, żeby nie rzucała czarów w ostatnich chwilach żywota. Czekała. Tymczasem słońce zaszło. Noc nadeszła ciemna i straszna. Z zachodu nadciągnęły ogromne i czarne chmury. Wicher zawył, zajęczał, ze świstem i hukiem pognał ponad głowami ludzi oczekujących na widowisko. Z oddali dał się słyszeć głuchy odgłos grzmotu… Czyżby znowu zbierało się na burzę? Groza wiała zewsząd. Czterech mieszczan z czterech stron stosu podłożyło ogień. Po chwili ze wszystkich stron ukazały się smugi dymu, a potem wystrzelił słup płomieni. Naraz ogień przygasł na chwilę…, ale wnet wybuchł ze zdwojoną siłą, z trzaskiem. Czerwony, szalejący płomień szybko ogarnął cały stos. Wtem z niszczycielskich płomieni wypłynął bolesny przejmujący jęk. Jęk ten rósł, wzmagał się, potężniał, nasilał…. Nie można było go znieść, niektórzy musieli zatkać sobie uszy rękami, żeby go nie słyszeć. A jęk wciąż trwał i trwał, tragiczny i bolesny. Nagle przeszedł w straszliwy krzyk rozpaczy i zamilkł. Niektórzy później mówili, że widzieli, jak dusza wiedźmy uleciała przez jęzory ognia i kłęby dymu. Ogień gasł powoli, niby jeszcze był potężny, jeszcze wystrzelał groźnie, ale już konał…. Ludzie wpatrywali się w dogasające płomienie, przerażeni, poważni. Ogień przygasł przy ziemi i skonał. Zakołysał się tłum i powoli odpłynął niby fala wzburzonego oceanu. Nie było już na co czekać. Wokół zaległa ciemność i śmiertelna cisza. Stary Szczepan, który z daleka przyglądał się widowisku, pozostał na rynku dłużej niż inni. Pochylony, zgarbiony, patrzył jak wiatr rozwiewa żarzące się jeszcze popioły, pokiwał swoją iał coś rzec, milczał jednak, a po chwili i on ruszył siwą głową jakby chciał w stronę domu.

eureka 16


Legendy

Legendy

Legendy garwolińskie na nowo odczytane Świat legend legend, baśni i mitów ma swoją magię, skłania do poszukiwań, inspiruje. To co niezwykłe urzeka, to co nieznane zaciekawia, to co nieodkryte pociąga. Legendy związane z miejscem zamieszkania pełnią bardzo ważną rolę w życiu lokalnej społeczności. Pokazują pradawne wzorce zachowań, wyjaśniają tajemnice niezwykłych miejsc, przedstawiają ludzką mentalność i wartości. Mówią o lękach i marzeniach. Garwolin też ma swoje legendy. Kilka lat temu, poszukując inspiracji do scenariusza teatralnego, przejrzałam zbiory Biblioteki Miejskiej w Garwolinie pod kątem podań i legend związanych z naszym miastem. Znalazłam odręczne zapisy i rysunki wykonywane przez dzieci i młodzież, najczęściej związane z konkursami popularyzującymi legendy. Te właśnie prace stały się punktem wyjścia do nowego spojrzenia na nasze podania. Legendy „O czarownicy”, „O zapadniętym kościele” i „O wędrujących dzwonach” zachowały się w przekazach i na trwałe wpisały w kulturę miasta. Proponuję nowe, twórcze odczytanie. Legendy w takiej wersji mogą stać się punktem wyjścia do zajęć wychowawczych i scenariuszy teatralnych, mogą również stać się początkiem innych inspiracji artystycznych. Jeśli znasz legendę związaną ze swoją miejscowością i chcesz poddać ją twórczej interpretacji, to zapraszamy do „ Eureki”. Chętnie opublikujemy cykl legend z naszego regionu.

− Zatem podejrzewają, że to wy jesteście czarownicą, która spaliła miasto − zakończył swoją opowieść i ze zdumieniem obserwował reakcję starej; baba aż w tył się przegięła słuchając, otworzyła ze zdumienia usta, ale wnet opanowała się i wybuchła śmiechem. Ale co to był za śmiech! Szczepan aż zamarł ze zgrozy. Kiedy kobieta zamilkła starzec szybko pożegnał się: − To wszystko – rzekł − do widzenia stara! Ostrzegłem cię, więc się pilnuj. Po tych słowach szybko odszedł w stronę domu. Stara tymczasem wróciła do swojej nory i wcale już jej nie było do śmiechu. − Ha, trudno, w lasy pójdę – szepnęła − może przez ten czas złapią podpalacza, a mnie uniewinnią? Schwyciła swój nieodstępny wór, zarzuciła go na plecy, kostur ścisnęła w dłoni i ruszyła szybkim krokiem w stronę lasu. Droga dłużyła się, mimo tego że las był przecież niedaleko. Ale już widziała go z daleka; bezpieczne ciemne miejsce, za chwilę wydostanie się z miasteczka i być może nie powróci tu nigdy. Ale oto przed jej oczyma wyrósł tłum uzbrojonych mieszkańców Garwolina. − Przepadło wszystko − pomyślała kobieta, lecz stanęła w obronnej postawie, wysuwając przed siebie kostur. − A jesteś, wiedźmo przeklęta! zakrzyknął kowal, który biegł na czele gromady − Odpokutujesz teraz za wszystko! − Czego chcesz ode mnie? – zawołała wojowniczo Czarownica − Idź precz, bo cie przeklnę słowami samego Belzebuba! Sięgnęła do swojego worka i wyciągnęła pęczek suszonych ziół, a mieląc je w palcach zaczęła szeptać jakieś dziwne zaklęcia. Na nic się to jednak zdało, tym razem nie ulękli się mieszczanie. − Schwytać ją, łapcie Czarownicę − zakomenderował kowal. Natychmiast osaczono ją ze wszech stron niby dzikie zwierzę. Próbowała jeszcze bronić się kosturem, ale związano ją i zawleczono na rynek. Tam już czekali ławnicy. Narada trwała krótko, bo wyrok już dawno zapadł; wiedźmę należy spalić na stosie. Kiedy ogłoszono werdykt biedaczka rzuciła się na kolana i poczęła błagać o łaskę:

Marzena Tudek eureka 2

eureka 15


Legendy

Legendy poczciwa…. Chciał mówić dalej, ale już mu przerwano, zakrzyczano starca. − Ona, to ona, któż by inny? − krzyczał zgodny chór głosów męskich i kobiecych, zrozpaczonych, a zarazem pałających nienawiścią. − Wiedzieliśmy od dawna, że była z czartem w zmowie! Wciąż zbiera zioła na jakieś czary, wciąż szepce jakieś zaklęcia. Zasłużona kara jej nie minie. Szczepan sędziwą głowę na pierś skłonił i nic nie odrzekł. Czapkę na uszy nacisnął i powoli odszedł w stronę gdzie przed zniszczeniem stał ratusz. Tymczasem w tłumie wygrażano się staruszce: − Pasy by drzeć z takiej! − wołano. − Spalić ją na stosie! − dały się słyszeć zrazu pojedyncze głosy. Olbrzymi kowal z zaciętą miną wysunął się naprzód: − Najpierw musimy ją złapać! − zawołał. − Schwytać, schwytać wiedźmę! − tłum zafalował złowrogo. Tymczasem Szczepan śpieszył tam, gdzie do niedawna wznosił się ratusz. Z trudem wdrapywał się na gruzy, w pewnej chwili nie miał już sił, żeby iść dalej. Trudno było mu złapać oddech. Odczekał chwilę i zawołał: − Ej, stara! Nasłuchiwał chwilę i rozglądał się dookoła. Niedaleko dał się słyszeć jakiś chrobot, obok sterczącego w pobliżu słupa coś się poruszyło; ukazał się dość obszerny otwór, a w nim pojawiła się głowa starej baby. − Witajcie Szczepanie – zagadała − z jakąż to nowiną do mnie przybywacie? − Złe nowiny przynoszę − zaczął Szczepan i w krótkich słowach opowiedział kobiecie całą historię. eureka 14

Legenda o zapadniętym kościele zy uwierzycie, że dawno, ddawno temu w Garwolinie li i bbyło ł aż siedem kościołów? Zdumiałam się ogromnie, gdy podczas swoich wnikliwych studiów nad historią i legendami miasta natknęłam się na taką informację. Siedem to liczba nie byle jaka, oznacza szczęście i doskonałość. A więc wyobraźmy sobie dostatni i kwitnący Garwolin, a w nim siedem kościołów. Miasto nieduże, ale królewskie. Wbrew Twoim oczekiwaniom Czytelniku, nie było w nim zaskakująco pięknych budynków ani łaźni, ani innych wyjątkowo drogich urządzeń, ale tym co najbardziej zdumiewało przyjezdnych był wszechobecny ład i porządek. Oczywiście kościoły były największą atrakcją; siedem, a każdy inny; jeden drewniany, drugi z czerwonej cegły, trzeci miał pobielane ściany, kolejny wzniesiono z kamienia a jeszcze inny przyciągał wzrok bogatymi zdobieniami fasady. Był też kościół ze strzelistymi wieżyczkami i ostatni okrągły, taki w kształcie rotundy. Czy słyszałeś kiedyś Czytelniku koncert dzwonów? Ja nie słyszałam, nie wiem nawet, czy takie koncerty gdziekolwiek się odbywają. Pięknie dzwoni Zygmunt, pięknie brzmiały dzwony dzwonnika z Notre Dame, ale dźwięk dzwonów z siedmiu kościołów, to coś zupełnie niesamowitego! Gdy codziennie rano, w południe i na wieczór dzwoniły swym potężnym głosem na Anioł Pański, zabiegani mieszkańcy zatrzymywali się i z uczuciem wsłuchiwali w harmonijne tony. Dzwony przypominały o tym, co najważniejsze; Bogu, rodzinie, miłości. Miejscowa ludność była pobożna, bogobojna i uczciwa. Ludzie chętnie odmawiali Anioł Pański. Mijały lata, nadeszły nowe pokolenia. Jak wiemy czas wszystko zmienia, kruszy skały, strumyki zamienia w

C

eureka 3


Legendy

Legendy rwące potoki, zmieniają się też ludzie. Oto nadeszło takie pokolenie garwolinian, które przestało zwracać uwagę na wygląd miasta, na kościoły. Zapytasz Czytelniku, co było dla nich w takim razie ważne, jak żyli ci ludzie? Proszę bardzo już odpowiadam; ważne były tak zwane interesy, pogoń za bogactwem, wygląd zewnętrzny, zabawa. Zakładam, że nie pierwszy raz słyszysz o takim systemie wartości. Jak osiągnąć wyżej wymienione dobra? To naprawdę dość proste, trzeba tylko kombinować i spekulować. Aha, i jeszcze jedno; nie ma wtedy czasu na myślenie o Panu Bogu i na modlitwę. Mieszkańcy Garwolina to sprytni ludzie i dość szybko podorabiali się ogromnych majątków, a wtedy całkowicie rzucili się w wir zabawy, zaprzestając dalszej pracy. Ponieważ mieli pieniądze, spędzali czas na ucztach, pijatykach, rozpuście. Kościoły stały puste, a dźwięk dzwonów nie robił na nikim wrażenia. Biedne dzwony, jakby rozumiały, co się dzieje, bo dzwoniły smutno i przejmująco, płakały nad losem mieszkańców. A może ostrzegały? Niestety, nikt nie zwracał na nie uwagi. Mówi się niekiedy, że „Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy” i tak było w tym przypadku. Panu Bogu w końcu uprzykrzyło się to rozpustne życie mieszkańców miasta, więc postanowił ich ukarać. Pewnej nocy w domu jednego z mieszczan odbywała się wielka uczta. Kto brał w niej udział? Zapytajcie raczej kogo tam nie było. Byli wszyscy wielcy garwolińskiego światka, reprezentanci władzy, biznesu i kultury. Biesiadnicy świetnie się bawili, pili, śpiewali, tańczyli, wznosili toasty, zawzięcie dyskutowali, przekrzykiwali się nawzajem. Nagle wszystko zagłuszył potężny huk i łoskot. Straszny grzmot, po prostu niewyobrażalny, jakby zatrzęsła się ziemia. Przerażeni uczestnicy zabawy wybiegli na ulicę. Nie było nic widać, jakby nic się nie stało. Noc była ciemna i pochmurna, tylko wiatr wiał okropnie. Gospodarz przyjęcia zaczął zapewniać gości, że to wicher wyprawia takie harce i z powrotem zaprosił do zabawy. Zdezorientowani biesiadnicy wrócili do stołów. Za moment rozległ się jednak jeszcze głośniejszy huk, najpierw jeden, potem drugi i trzeci… Zdawało się, że to nie tylko miasto, ale cały świat zaczyna się walić. Ludzie patrzyli bezradnie na siebie; dziś trudno nam sobie wyobrazić, co wówczas przeżywali; strach graniczący z paniką, rozpacz, szok? Nie wiem, wiem tylko, że eureka 4

− Wstańcie ojcze! Ludzie w mieście Zielarkę chcą sądzić, że miasto spaliła − wołała z przerażeniem kobieta. − Zielarka miasto spaliła? O czym ty mówisz niewiasto? − zdenerwował się Szczepan. − Ano idźcie tam i sami zobaczcie, co się dzieje. Może coś pomożecie? − mówiła z niewiarą, a w oczach jej błyszczały łzy. Kiedy Szczepan doszedł na miejsce, które do wczoraj było rynkiem, znalazł się w rozwścieczonym, łaknącym zemsty tłumie brudnych, zrozpaczonych pogorzelców. − To ona, to ta wiedźma spaliła miasto! Tam się paliło, gdzie ona wcześniej chodziła. Stamtąd właśnie rozchodził się pożar. Gasiliśmy przecież, ale żadna ludzka siła nie mogła go ugasić! – wołała właśnie jedna z kobiet. − Tak, ta starucha jest wiedźmą − przytaknęło kilka poważnych głosów. Z tłumu dobiegły kolejne oskarżające głosy: − Ona podpaliła miasto, ona sprowadziła na nas tę straszną klęskę, ona! Tłum zakołysał się, złość i nienawiść przybierały na sile. Stary Szczepan nie mógł już dłużej tego słuchać; − Ludzie, opamiętajcie się – zawołał − czyżbyście zapomnieli, że była burza, że leciały gromy z nieba? − Jak to, więc ty Szczepanie uważasz, że ona nie podpaliła? − ze zdziwieniem zapytała jedna z sąsiadek. Starzec powoli wysunął się z gromady obradujących. Pochylił swoją mleczną głowę, potarł siwą brodę. Twarz miał spokojną, tylko oczy błyszczały mu z podniecenia. − Ludzie – rzekł − dlaczego obwiniacie tę starowinę o taką straszną zbrodnię? Niejednemu z was przecież pomogła… mojemu Staszkowi sama ziół naniosła i wyleczyła chłopaka. A pamiętacie, jak Antoniemu urwało rękę w warsztacie? To ona go pielęgnowała. Przywiązana jest do tego miasta, skądże takie zniszczenie mogłaby wywołać? Ona dobra, eureka 13


Legendy słychać było grzmoty, złowrogie i głuche, jakby nie z nieba ale z ziemi. Burza zbliżała się do miasta. Nagle Szczepan usłyszał przeraźliwy grzmot, po nim następny i następny. Mimo że ufał boskiej opatrzności, przestraszył się nie na żarty. Wziął różaniec do ręki i zaczął się modlić, spoglądając co i rusz w okno. Tymczasem rozpętało się prawdziwe piekło; wiał straszny wicher, zrywał dachy, uderzały pioruny, drżała ziemia. Przerażeni ludzie w panice zbijali się w gromadki, tulili do siebie, matki uspokajały płaczące dzieci. Dokąd mieli uciekać? Przed taką karą Boską nie ma ucieczki. W wielu miejscach wybuchały pożary, miasto stanęło w ogniu. W pewnej chwili lunął deszcz, który tak naprawdę okazał się dużym dobrodziejstwem dla mieszkańców Garwolina i okolicznych wsi. Ogień przestał się rozprzestrzeniać, a nawet zaczął przygasać. Była już noc, gdy burza odeszła na dobre, a biedni pogorzelcy zaczęli klecić sobie budy i szałasy z tego, czego ogień nie strawił. Wszyscy przerażeni, zdumieni tym co się stało. Nic dziwnego, na miejscu pięknego miasta rozpościerał się straszny widok; dym unosił się nad pogorzeliskiem, wszędzie pełno było zwęglonych bali i desek, pokruszonych cegieł, potłuczonego szkła. Gdzieniegdzie sterczały czarne, osmalone kominy. Na szczęście chałupa Szczepana pozostała nienaruszona, jako jedna z nielicznych, za co on dziękował Bogu, padłszy na kolana. Nie zważając na to, że to już głęboka noc wyszedł na ulice miasta. Ogrom zniszczeń wprawił go w zdumienie i rozpacz − czegoś takiego jeszcze w życiu nie widział; brudni, zdruzgotani ludzie śpiący w ruinach tego, co kiedyś było ich domem, błąkające się bezpańskie psy. Szedł powoli, modląc się w myślach. Co jeszcze będzie dane mu przeżyć? Jak poradzą sobie ludzie, którzy wszystko stracili? Kto im przyjdzie z pomocą?

Legendy nikt nie poszedł w kierunku skąd dobiegał huk, nie sprawdził, co się naprawdę stało. Nie mogli iść, czy nie chcieli? Czekali jeszcze chwilę w napięciu, a gdy wszystko się uciszyło chyłkiem i z duszą na ramieniu udawali się do swoich domów. Jesienny wicher wył nadal, więc z wielką trwogą czekali ranka, oczywiście nikt nie spał. Myślę, że wówczas wielu zaczęło się modlić. O świcie mieszczanie wyszli z domów, aby dowiedzieć się, co zaszło w nocy. I oto ze zdziwieniem zobaczyli pusty plac po największym kościele. Kościoła nie było. Co się stało? Przekaz był czytelny nawet dla najgłupszych: to co spotkało garwolinian, to kara boska. Dochodziła szósta rano, gdy wtem spod ziemi rozległ się stłumiony głos dzwonów na Anioł Pański. Padli na kolana skruszeni grzesznicy i zaczęli się gorliwie modlić, prosząc Boga o przebaczenie. Co było dalej? Pan Bóg wybaczył, nic złego więcej się nie wydarzyło. Mieszkańcy zaczęli prowadzić życie uczciwe i pobożne, przynajmniej przez jakiś czas. Długo słyszano jeszcze bicie dzwonów, wydobywające się spod ziemi w miejscu, gdzie się kościół zapadł. Czy uwierzycie, że są ludzie w Garwolinie, którzy czasami słyszą głos dzwonów dochodzący spod ziemi? Mówią oni, że trzeba się dobrze wsłuchać, szczególnie w wietrzne, jesienne noce.

Niedaleko, wśród ruin zauważył znajomą postać − to znana wszystkim Zielarka, nazywana też Czarownicą, chodziła wśród śladów pożogi. Starzec przyjaźnie skinął jej głową. Od czasu gdy wyciągnęła jego młodszego syna Staszka ze złej, śmiertelnej gorączki, szanował tę starą kobietę. Tymczasem Czarownica szła wolno, wspierając się kosturem i uważnie rozglądała się wokół. − Trzeba wracać do domu, nic tu po mnie − pomyślał Szczepan i po raz kolejny tego dnia podziękował Bogu, że jego dom ocalał. Nazajutrz skoro świt obudziło go nawoływanie synowej: eureka 12

eureka 5


Legendy

Legendy

− Jak to, o czym mówisz kobieto? − odezwały się zewsząd głosy.

Legenda o wędrujących dzwonach nowu! Kolejny dzień, a właściwie wieczór, gdy męża nie ma w domu. Jakby jeszcze nie było wiadomo, gdzie jest, można by mieć nadzieję, że niedługo wróci. Niestety Zofia, młynarzowa, aż za dobrze wiedziała, gdzie szukać swojego ślubnego i wiedziała, że nie ma co na niego czekać z wieczerzą. Wszystko szło na zatracenie. Młyn już od dawna nie pracował, coraz trudniej było znaleźć coś, co do garnka można włożyć, dzieci ciągle przestraszone marudziły i kłóciły się o byle co. Tylko Jan nieustająco był w dobrym nastroju. Niczym się nie przejmował, bo pił, bo się bawił. Otarła łzę rękawem, spojrzała na jasne główki śpiących dzieci; dwaj chłopcy, obaj podobni do ojca, podobni również do siebie nawzajem, bo dzieliło ich niespełna dwa lata. Zamyśliła się o przeszłym życiu, które przecież wcale nie tak dawno wyglądało zupełnie inaczej. Młyn furkotał, na podwórku pełno ludzi, czekających na swoją mąkę, mąż wesoło pogadywał z sąsiadami i czeladnikami, a mieli ich dwóch. Pamiętała też siebie, radosną i dumną młodą kobietę, zawsze zapracowaną, ale szczęśliwą. Ciężko pracowali oboje, ale i szczęściem dzielili się po równo; z radością rozbudowywali stary dom, gromadzili zapasy na ciężkie zimy, a nocami namiętnie kochali. Kiedy to było? Czy było naprawdę? Upadła na kolana i pogrążyła się w cichej i żarliwej modlitwie. Wiedziała, że Pan Bóg zsyła człowiekowi tylko taki krzyż, który ten jest zdolny unieść. Chciała z pokorą przyjmować swój los z ręki Boga, ale ciężko jej było okrutnie i zaniosła się cichym szlochem. Długo klęczała i powierzała swe troski dobremu Stwórcy, w modlitwie odnalazła pewien spokój. „Przecież to nie tylko mnie spotyka” myślała i ta myśl była jej pewnym pocieszeniem. Stach kowal pił jeszcze dłużej,

Z

eureka 6

− Ludzie źle żyją − powtórzyła Zofia, nie wiedząc skąd u niej tyle odwagi – wszędzie pijaństwo i rozpusta, dobrze wiecie o czym mówię. To Bóg daje nam znaki. Ostrzega… – przerwała i powiodła wzrokiem po ludziach. Cisza zapadła po tych słowach, mieszkańcy niepewnie spoglądali jeden na drugiego. Zofia uklękła, złożyła ręce, zaczęła półgłosem: − Ojcze nasz, któryś jest w niebie… Ludzie zaczęli klękać, z pokorą przyłączali się do modlitwy.

Legenda o czarownicy tary Szczepan wiele burz już przeżył, bo żył na tym bożym świecie tak długo jak nikt w miasteczku, ale takiej burzy jak ta nie pamiętał.

S

Już od samego rana wisiało coś w powietrzu i to coś niedobrego. Pies najpierw wył jak utrapieniec całą noc, a teraz nie chciał wyjść z budy, krowy nie dały mleka, a przyjazna zwykle kotka Bunia udrapała go, gdy zbliżył się do niej z zamiarem pogłaskania. Jaskółki latały nad samą ziemią, co zwiastowało rychły deszcz. Ludzie też ledwo trzymali nerwy na wodzy, synowa fukała, więc wolał jej zejść z oczu. Ta zazwyczaj pogodna kobieta, dziś wyraźnie nie miała humoru i złościła się na cały świat. Poszedł do stodoły i zajął się swoją robotą: sprzątał słomę po wczorajszej młocce. Już od południa zaczęło się chmurzyć, powietrze stanęło, świat znieruchomiał. Niespokojne wróble chowały się pod strzechę chałupy. Chmury napływały coraz ciemniejsze i coraz gęstsze, aż zrobiło się prawie ciemno, tylko jasne błyskawice co i raz rozświetlały niebo. Wszystko co żyło, zamarło w trwodze i oczekiwaniu. Z daleka eureka 11


Legendy − Przestańcie! − zawołał Jasiek piekarczyk − ja wiem, co się stało z dzwonami! Ludzie obstąpili go kołem a ten zaczął cicho opowiadać: − Otóż o dwunastej w nocy słychać było przy kościele jakiś szum, potem były wstrząsy i drżenia, aż mało szyby z okien nie powypadały. A potem dzwony poszły do stawu, najpierw jeden, a potem drugi. Skryły się w tym stawie, co jest głęboki aż przez całą ziemię. − A skąd ty to wszystko możesz wiedzieć? – zapytał z powątpiewaniem jeden z kowali, ten w fartuchu. − To mówiła ta młynarka, co to się ciągle kręci koło kościoła, ta stara.. − Ona nie jest stara − zaprzeczyła któraś z kobiet − to przez Jana i jego picie tak wygląda. − Stara czy młoda to nieważne, ale ona prawdę mówi, bo to mądra i dobra kobieta − zawyrokował rzeźnik, a ludzie pokiwali głowami, przyznając mu rację. − No to i ja wam coś powiem − odezwał się otyły mężczyzna, który od jakiegoś czasu przysłuchiwał się rozmowie − mówił mi Nutek, że ponoć dziś na dnie było słychać dzwonienie w stawie! − To by się wszystko zgadzało − potwierdził rzeźnik. Tymczasem gromadziło się coraz więcej ludzi, a każdy kto przychodził słuchał uważnie tego, co półgłosem sobie przekazywano. − Wiem dlaczego dzwony poszły do stawu! − zawołała nagle głośno stara handlarka. Wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę, tłum zafalował. − Dzwony były odlane z armaty, ale nie były ochrzczone! − dokończyła tryumfalnie kobieta. Tłum zaszemrał z powątpiewaniem. − To ludzie źle żyją − odezwała się nagle młynarzowa Zofia, która niedawno dołączyła do zgromadzenia. eureka 10

Legendy a niedawno żona kuśnierza Stanisława przychodziła pożyczyć na chleb, gdyż mąż zadał się z jakąś sekutnicą. „Boże, co się dzieje z tymi ludźmi, co się dzieje z tym miastem?” pytała w duchu i zbierała w niej pewność, że to koniec, że już dziś nie pójdzie go szukać po szynkach i domach rozpusty. Dość upokorzeń zaznała ostatnim razem, kiedy pijany Jan wyzywał ją i wzbraniał się przed pójściem do domu. Rano przepraszał, skarżył się na ból głowy i obiecywał, że nigdy więcej tam nie pójdzie. Ale gdy tylko zapadł zmierzch, zaczął kręcić się niespokojnie, spoglądać w okno i szukać pretekstu, żeby wyjść z domu. Płakała nie zwracając uwagi na przerażone dzieci, próbowała go zatrzymać, niestety, wszystko na nic. − Ja tylko… tu.. tam…. Zaraz wracam − wciskał czapkę na uszy i tyle go widziała. Za co pił? Zapewne pożyczał, bo w domu od dawna nie było niczego, co można sprzedać. „Straszny ten nałóg” jęknęła po cichu, wzięła chustkę i wyszła w ciemną październikową noc. Jakże mogła go nie szukać? A czyż mu nie przysięgała w kościele wobec Boga i ludzi? Noc była dość zimna, nawet jak na tę porę roku, niebo przesłoniły ciężkie chmury, z daleka dochodziły odgłosy zabawy. Nic dziwnego, tak przecież mieszkańcy miasta spędzali każdą wolną chwilę. Jak grzyby po deszczu wyrastały karczmy, osiedlali się kolejni piwowarzy, więc trunku nie brakowało. Garwolinianie pili i bawili się bez umiaru, powoli to kwitnące niegdyś miasteczko zaczęło staczać się w przepaść. Sodoma i Gomora. Żony na próżno czekały na mężów, matki bały się o synów, jakiś zły duch zapanował nad miastem. Minęła grupę zataczających się mężczyzn, ze zgrozą zauważając, że jest wśród nich kobieta, pchnęła drzwi do szynku „Pod Bedokiem” i weszła do środka. Owionął ją smród przetrawionego alkoholu, zmrużyła oczy od gęstego dymu, który unosił się dokoła. Rozejrzała się niepewnie i zobaczyła go. Jan siedział pod oknem, zapijaczony, czerwony na twarzy, palił papierosa. Na kolanach trzymał kobietę. Mocno umalowana, nie najmłodsza już, zaśmiewała się do rozpuku z jego pijackiego bełkotu. Przed nimi stała butelka z wódką i kieliszki. „Boże, ratuj mnie” − pomyślała z rozpaczą. – „Co robić? Podejść i błagać, żeby wracał do domu, czy wyjść szybko póki nikt nie zauważył jej upodlenia?” Stanęła bez ruchu bezradna i upokorzona. Nagle kobieta siedząca na kolanach Jana odwróciła głowę i Zofia rozpoznała w niej Czarownicę, tak przynajmniej nazywali ją ludzie. Jakiś czas temu przybyła eureka 7


Legendy

Legendy do miasteczka nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co. Wynajęła mały domek na przedmieściu, który w bardzo krótkim czasie stał się siedliskiem pijaństwa i rozpusty. Wszyscy mężczyźni lgnęli do niej jak do miodu, mówiono, że znała czary i zioła, które kazały statecznym ojcom rodzin staczać się na samo dno. Żyła z nierządu i hazardu. A teraz siedziała na kolanach męża Zofii i patrzyła jej triumfalnie w oczy. Tego było za wiele! Zrozpaczona kobieta ze szlochem wybiegła z szynku… Biegła ciemnymi ulicami nie zważając na błoto i deszcz, który rozpadał się na dobre. W końcu zmęczona zatrzymała się przed kościołem. Nieśmiało podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę. Zamknięte, nic dziwnego, w końcu było już dość późno. Osunęła się na kolana w swojej bezgłośnej modlitwie, żalu, rozpaczy. Jak długo jeszcze wytrzyma? Co jutro da jeść dzieciom, jak żyć, jak żyć? Nie miała już siły szarpać się z losem, może lepiej byłoby umrzeć? Straciła poczucie czasu, zapadła w dziwny letarg, nie czuła zimna, wiatru i deszczu. Nagle uwagę jej przykuł dziwny dźwięk, szum jakiś, nie szum. Dźwięk narastał, wibrował, przerażona kobieta skuliła się w sobie i zamarła. Niesamowity szum urwał się niespodziewanie tak jak się zaczął. Zofia leciutko uniosła głowę i rozejrzała się dookoła. Otaczała ją ciemność. Wtem poczuła lekkie drżenie ziemi, za moment mocniejsze, a za chwilę ziemia zakołysała się jak kolebka młodszego syna. − Boże! Boże! Pozwól mi przeżyć, mam małe dzieci, pozwól wrócić do domu − modliła się przerażona kobieta. Nagle wszystko ucichło. Znowu była zimna październikowa noc, a z daleka słychać było muzykę, dochodzącą z karczmy. Młynarzowa szybko zerwała się na równe nogi i zaczęła biec w stronę domu. Dzieci, to one były teraz najważniejsze. Biegnąc zauważyła, że coś dziwnego dzieje się na drodze. Jakiś ogromny kształt przesuwał się w stronę stawu. Tego już było za wiele. Kobieta znieruchomiała, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Drogą szedł dzwon, a za nim drugi. Szły cicho, dostojnie, właściwie sunęły. Doszły do stawu i zatrzymały się na chwilę, a potem powoli zaczęły zanurzać się w wodzie. Wchodziły głębiej i głębiej, aż znikły zupełnie. I znowu była ciemna październikowa noc. − To wszystko mi się śni, to tylko sen − wyszeptała Zofia, gdy tylko trochę przyszła do siebie. Biegiem ruszyła w stronę domu. Wstał nowy dzień. Deszcz przestał padać, powietrze zrobiło się eureka 8

rześkie, wiał ostry wiatr. Roch, kościelny z garwolińskiego kościoła, szczelnie otulił się kapotą i przyspieszył kroku, już najwyższa pora dzwonić na Anioł Pański. Szybko popchnął drzwi do dzwonnicy i mocno pociągnął za sznur, najpierw raz, potem kolejny i kolejny. Co się dzieje u licha? Dlaczego nie dzwonią? Zdumiony spojrzał w górę. Dzwonów nie było. Spojrzał jeszcze raz, przetarł oczy, przez chwilę gapił się jak zaklęty, dzwonów nie było. Wybiegł na dziedziniec kościoła: − Dzwonów nie ma! Ludzie! Dzwonów nie ma! – zaczął krzyczeć i biegać w kółko. Mieszkańcy prędko zaczęli się gromadzić wokół kościoła. Wieść lotem błyskawicy rozeszła się po wszystkich ulicach miasta. Na rogu jednej z ulic, niedaleko kościoła zebrała się spora gromada ludzi: − Róbmy coś, radźmy! − wołano zewsząd. − Co się mogło stać z dzwonami, przecież nikt ich nie ukradł… Ludzie patrzyli na siebie bezradnie. Stary rzeźnik ukradkiem ocierał łzy. Krewki kuśnierz z ulicy Długiej klął cicho pod nosem. Nie zabrakło kowali, stawili się wszyscy czterej (jeden z nich nawet nie zdjął swojego roboczego fartucha), było kilku usmarowanych ślusarzy, kilka kobiet, które szeptały coś po cichu między sobą. Wtem do stojących ludzi szybkim krokiem podszedł młody mężczyzna, włosy miał w nieładzie, ubranie pogniecione, wzrok przestraszony, śmierdział wypitym wczoraj piwem. Gołym okiem widać było, że nie nocował w domu. − Wiem... – zaczął niepewnym głosem – No… Józef mówił, że dzwony zaczarowała Czarownica. To ona kazała im iść do stawu, a tam wiadomo, głębina przez całą ziemię… − Co ty pleciesz człowieku? – oburzył się rzeźnik, który był mądrym człowiekiem i ludzie liczyli się z jego zdaniem − co pleciesz? Czy myślisz, że Czarownica może coś zrobić w kościele? Tak mocna to ona nie jest, diabeł nie może się mierzyć z Panem Bogiem. Zapamiętaj, Bóg jest mocniejszy od diabłów! − rzeźnik zacisnął pięści i ze srogą miną zbliżał się do mężczyzny, który przezornie zrobił kilka kroków do tyłu. eureka 9


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.