EGZIST|1

Page 13

|NUMER Wystroił się jak szczur na otwarcie kana łu. Krawat w b o r d o w e g r o c h y m a r y n a r a w p a s y, s p o d n i e w k a n t . Lansera lata dwudzieste. Swobodny styl z odrobiną e l e g a n c j i . Ta t w a r z o p o w i a d a p a j ę c z y n ą z m a r s z c z e k , bruzd i blizn o jego niesamowitym życiu. O upadkach i w z l o t a c h , o c h w i l a c h r o z p a c z y, g r o z y i s z c z ę ś c i a . Siedzimy za dużym okrągłym stołem. Jest wigilia. Po traw je st z ale dwie kil ka, kupio ne na wyno s w bar ze O s t r y g a p o p r z e c i w n e j s t r o n i e u l i c y.

wtedy w obozie jak wkładał jej obrączkę na palec też tak na niego patrzyła. Nikogo i nigdy tak nie kochał. Po ko nal i raze m p ie kło. Nikt, kto ta m n ie był nie ma o tym pojęcia. Piszą o tym książki a nigdy tego nie widzieli. Nie wąchali, nie dotykali. Nie obcowali z naturą zła. Energią Piekła. Nie patrzyli w oczy jego sług. Nie czuli ich uderzeń i gniewu. Pyta, kto dał im prawo spłaszczania tego do p o z i o m u f a k t ó w , d a t , r u b r y k . Te g o , c z y m t o b y ł o n i e d a się opisać, zrozumieć, utrwalić. I wie, że to tylko czeka, choć ludziom wydaje się, że to się już nie z d a r z y. A d l a t e g o , k t ó r y w i e j a k n i e w i e l e t r z e b a b y t o z siebie wydobyć już nigdy sprawa nie jest zakończona. Widział jak to przejmuje kontrolę nad tymi, którzy się zarzekali. Jak łamie twardych, jak omamia nieustępliwych.

Jest czerwone wino bułgarskie o smaku cierpkim i delika tnej woni, sprzyja jące nurtowi słów. Jego dłonie w c i ą ż s ą w r u c h u , c a ł y c z a s z a p l a t a j e w d z i w n e f i g u r y, konstelacje. Ich dynamika jest dopełnieniem, nieodłącznym elementem każdego zdania. Długie palce, To j e s t w n a s , c z e k a n a m o ż l i w o ś c i , w a r u n k i . I n i e c h pajęczyna żył. Ma dziewięćdziesiąt lat. Przeżył nikomu się nie wydaje, że nie ma tego w własnym trzydzieści trzy tysiące dni, blisko siedemset wnętrzu. Nie waż się mówić, że nikogo nigdy nie d z i e w i ę ć d z i e s i ą t t y s i ę c y g o d z i n . M a z m ę c z o n e o c z y, zabijesz. Kłamiesz, musisz o tym wiedzieć. Bo są obola łe od widzia nych obrazów. Mówi, że chce już momenty takie, że nim zdążysz o tym pomyśleć już to odpocząć. Odetchnąć. Już czas - powiada. Ona odeszła, zrobisz. Nim zdążysz złożyć obietnicę już ją złamiesz. c h c e b y ć j u ż z n i ą . W i e r z y, ż e t a k b ę d z i e . Te r a z p r z e s t a ł Ta k j a k o n . Z a b i ł . G o ł y m i r ę k o m a , p a t r z ą c w o c z y, już rozumieć ten świat. Zresztą nigdy go chyba nie c z u j ą c g a s n ą c y o d d e c h n a t w a r z y. B y ł m a j , t o p a m i ę t a . ro z umia ł. Po bie ż nie o d cz asu do cz asu mie wa ł je dyn ie B e z c h m u r n e s z a f i r o w e n i e b o . D e l i k a t n y w i a t r. Z a p a c h takie wrażenie. I wie, że z upływem czasu wcale się to kwiatów. Odór śmierci. Zabił i dla tego żyje. Absurdalne. nie zmienia, kurtyna wciąż więcej zasłania niż odkrywa. Kuriozum. Zastanawiające. Co czujesz? Ta j e m n i c a p o z o s t a j e t a j e m n i c ą . Choć jest Boże Narodzenie czarny staroświecki telefon m i l c z y. W s z y s c y b l i s c y n i e ż y j ą , z o s t a l i z a m o r d o w a n i . P o u k ł a d a n i w s t o s y, p r z e m i e n i e n i w p y ł . O n a u m a r ł a dwadzieścia lat temu. Wylew. Pamięta jej ostatnie spojrzenie i to jak prosił by ostatni raz na niego spojrzała. Zrobiła to i umarła. Płakał. Pamięta, że

Że są rzeczy nieuniknione. Bliskość z tym, kogo mordujesz jest rodzajem miłości. Jak to możliwe? Nie w i e . N i e p o t r a f i w y t ł u m a c z y ć . To b y ł ż o ł n i e r z . K a p r a l z We r m a c h t u . L a t d w a d z i e ś c i a t r z y. Z i e l o n e o c z y, p e ł n e strachu, przerażenia, później odpłynęły za horyzont


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.