Miłość

Page 1



MIŁOŚĆ



ks. Arkadiusz Paśnik

MIŁOŚĆ


Redakcja: Ewelina Michniowska-Addario Opracowanie graficzne, projekt okładki i skład: Amadeusz Targoński Zdjęcie na okładce: © sergios | shutterstock.com Cytaty biblijne pochodzą z: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Najnowszy przekład z języków oryginalnych z komentarzem © Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2011. ISBN 978-83-8131-001-7 © Edycja Świętego Pawła, 2018 ul. Św. Pawła 13/15 • 42-221 Częstochowa tel. 34.362.06.89 • fax 34.362.09.89 www.edycja.com.pl • e-mail: edycja@edycja.com.pl Dystrybucja: Centrum Logistyczne Edycji Świętego Pawła ul. Hutnicza 46 • 42-263 Wrzosowa k. Częstochowy tel. 34.366.15.50 • fax 34.370.83.74 e-mail: dystrybucja@edycja.com.pl Księgarnia internetowa: www.edycja.pl


Wierny przyjaciel to trwałe schronienie, kto go znajduje, jakby skarby znalazł. Wierny przyjaciel ponad wszelką cenę, nie ma miary korzyść, jaką przynosi. Wierny przyjaciel lekarstwem w życiu, znajdą go ci, co boją się Pana. Syr 6, 14-16

Księdzu Maciejowi Domańskiemu



Miłość Boga wypełniła nasze serca. Rz 5, 5

Przez wiele miesięcy rozważałem to jedno zdanie: Miłość Boga wypełniła nasze serca w tym naszym kruchym istnieniu. Tak kruchym, tak pięknym, że zamieszkuje w nim cała miłość, nie kawałek, ale cała miłość Boża. To znaczy, że we mnie, że w nas jest więcej miłości niż nas samych. W człowieku jest więcej miłości Boga niż jego samego. ks. Krzysztof Grzywocz



WSTĘP

Moje cztery poprzednie książki: Obietnica, Znamię, Dar i Lęk to ubrana w słowa historia ludzkiego życia. Droga walki. Trud zmagań światła z ciemnością. Historia poszukiwania siły przez trzcinę kołyszącą się na wietrze. Próba zrozumienia Boga, świata i siebie samego. Uparte przedzieranie się do prawdy. Przeprawa przez najwyższe góry. Z bagażem przeszłości. Z raną. Podążanie za głosem, któremu zaufałem. Wędrując, pisałem dziennik. Dzień po dniu. Słowo po słowie. Wydarzenie po wydarzeniu. Zapisywałem uczucia. Spotkania. Radosne światło szczęścia i ciemny ból samotności. Pragnąłem ocalić te wartości od zapomnienia. Pewnej nocy, idąc w mroku, napotkałem poranionego człowieka. Usiadłem przy nim i wysłuchałem jego skargi i bólu. W obliczu ludzkiego cierpienia poczułem bezradność. Nie mając nic, czym mógłbym pocieszyć bliźniego, podarowałem mu swój pamiętnik. Moją historię. Tajemnice swej duszy. Pragnąłem wesprzeć wędrującego brata. Ulżyć mu w cierpieniu. Dać cień za dnia i ciepło nocą. Zwilżyć spieczone usta. A wszystko po to, by nie ustał w drodze. By uwierzył, że nie jest sam, że jego zmaganie ma sens.

—9—


Poraniony człowiek przeczytał historię mojego zmagania. Długo milczał. Wreszcie wstał i spod łachmanów wyjął wysmagany czasem swój pamiętnik. Swoją historię. Jest nią książka, którą trzymasz w dłoniach. Oczywiście ten człowiek to metafora. W niej zawarłem historie wielu poranionych ludzi, których życie w jakiejś chwili, na krótko czy na dłużej, skrzyżowało się z moim. „Pamiętniki życia” tych osób stały się inspiracją do powstania książki. Spotykają się w niej smutek z radością. Ciemność ze światłem. Zło z dobrem. Są w niej wszyscy moi towarzysze: Obietnica, Znamię, Dar i Lęk. Podają sobie dłonie. Serdecznie rozmawiają. Dzielą się doświadczeniem. Twórczo milczą. Modlą się i przenikają. Choć pozornie różnią się od siebie, stapiają się w jedną postać. W jedno oblicze, w którym odsłania się najgłębszy sens mojego życia.

Ja może powstać i istnieć tylko w miłującym je ty. Hans Urs von Balthasar

Wszystkie opowiadania oparte są na prawdziwych wydarzeniach.

— 10 —




HYMN DO MIŁOŚCI Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się miedzią brzęczącą lub dźwięczącymi cymbałami. Gdybym posiadał dar prorokowania i poznał wszystkie tajemnice i wszelką wiedzę, i wiarę miałbym taką, że góry bym przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. Gdybym też innych nakarmił wszystkim, co posiadam, i szczycił się, że wydałem własne ciało, a miłości bym nie miał, niczego bym nie zyskał. Miłość jest cierpliwa, szlachetna, miłość nie zazdrości, nie przechwala się, nie jest zarozumiała, nie postępuje nieprzyzwoicie, nie szuka siebie, nie wybucha gniewem, nie liczy doznanych krzywd, nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz raduje się prawdą.


Wszystko wytrzymuje, wszystkiemu wierzy, wszystkiemu ufa, wszystko przetrwa. Miłość nigdy się nie kończy. Inaczej niż dar prorokowania, który ustanie, języki, które zanikną, czy wiedza, której zabraknie. Tylko po części poznajemy i po części prorokujemy. A kiedy nadejdzie to, co doskonałe, zaniknie to, co częściowe. Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, myślałem jak dziecko, rozumowałem jak dziecko. Gdy stałem się człowiekiem dojrzałym, wyzbyłem się tego, co dziecięce. Teraz widzimy niewyraźnie jak w zwierciadle, potem będziemy oglądać twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, potem poznam tak, jak sam zostałem poznany. Teraz więc trwają wiara, nadzieja i miłość – te trzy. Z nich zaś największa jest miłość. 1 Kor 13, 1-13


I Gdybym posiadał dar prorokowania i poznał wszystkie tajemnice i wszelką wiedzę, i wiarę miałbym taką, że góry bym przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym.

Wyznanie pewnej kobiety… Słyszałam, jak w szpitalu, przy łóżku ciężko chorej pani mówiono żargonem medycznym. Imię i nazwisko zastępowano jednostką chorobową. Nie zwracano uwagi na to, że chora słyszy i rozumie. Mówiono: – Białaczka z dwójki kaszle. Białaczce trzeba podać lek. Białaczkę nakarmić. Białaczkę umyć i przebrać. Proszę księdza, czy jest na ziemi taki człowiek, który chciałby być białaczką z dwójki? Anonimową jednostką chorobową? Numerem obozowym? A przecież ta chora pani, która leży na sali numer dwa, ma imię. Piękne imię. Maria. Pani Maria ma zielone oczy. Niepowtarzalną historię życia. Urodziła i wychowała pięcioro dzieci.

— 15 —


A gdyby lekarz wziął chorą za rękę i serdecznie zapytał: – Pani Mario, czy mogę coś dla pani zrobić? W czymś pomóc? Coś wyjaśnić? Coś podać? Kogoś wezwać? Zapewne nie uzdrowiłyby jej te słowa. Jednak może na jej ustach pojawiłby się przelotny uśmiech wdzięczności? Może błysnęłaby w oku serdeczna łza? Zapewne dobre słowo podniosłoby ją na duchu. Wsparło. Pocieszyło. Dodało odwagi. Przypomniało jej, że jest ważna i wartościowa. Proszę księdza, wcale nie jest trudno odpędzić ducha obojętności i egoizmu. Proste gesty życzliwości kradną cierpieniu i chorobie sekundy i minuty. Czasami nawet godziny. Jakie to szczęście dać drugiemu człowiekowi ulgę. Poczucie bezpieczeństwa. Serdeczna obecność przepędza czarne chmury. Zapala światło. Zwykłe akty życzliwości są realną ulgą w cierpieniu. Wszyscy to wiemy. Proszę księdza, dlaczego tak jest? Dlaczego zamykamy się w gettach własnych spraw i potrzeb? Dlaczego? Służąc ludziom, zrozumiałam, że pierwszym i najskuteczniejszym lekarstwem dla człowieka jest drugi człowiek. Dla chorego lekarstwem jest empatyczny lekarz. Jego miłość daje choremu duchową moc, dzięki czemu staje się on zdolny do uniesienia krzyża cierpienia. Chory człowiek wie, że lekarz nie jest cudotwórcą, że on też musi się zmagać i walczyć. Proste gesty: wzięcie za rękę, uśmiech, serdeczna obecność – to duchowe lekarstwa. To prawda, że chory przytłoczony cierpieniem bywa trudny. Kto cierpiał, ten wie, jak ciężko jest zaczynać i kończyć dzień bólem. Ksiądz wie?

— 16 —


Proszę księdza, czy można nauczyć się empatii? Uwrażliwić samego siebie na ludzkie potrzeby? Posiąść zdolność dostrzegania cierpienia innych ludzi i wychodzenia cierpieniu naprzeciw? Czy empatia to dzieło wychowania? Dar? Łaska, z którą przychodzimy na ten świat? Czy wszyscy jesteśmy zdolni do miłości?

Gdybym posiadał dar prorokowania i poznał wszystkie tajemnice i wszelką wiedzę, i wiarę miałbym taką, że góry bym przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym.


II Miłość jest cierpliwa.

Strome schody. Ciemność. Głucha cisza. Po omacku odnajduję drzwi. Pukam. Zgrzyt zamka. Blask ciepłego światła wylewa się na czarną klatkę schodową. – Zapraszamy, zapraszamy! – mówi młoda kobieta z dzieckiem na ręku. Wchodzę do przytulnego pokoju. Na wersalce siedzi mężczyzna. Wstaje. Witamy się. Wspólna modlitwa. Dziecko kręci się. Wyciąga rączki i woła: – Tata! Tata! Tata! Mężczyzna bierze malucha z rąk matki. Dziecko natychmiast się uspokaja. Siadamy. Serdeczna rozmowa. – Ksiądz mnie nie zna. Długo mnie nie było. Miałem przerwę w życiorysie. Jestem dopiero dwa lata w domu. – Co to znaczy? – pytam. – Wstyd, ale księdzu powiem. Byłem w więzieniu. – Spuszcza wzrok. Patrzy w kolorowy dywan i mówi: – Dostałem piętnaście lat. Teraz wyraźnie widzę inny świat. Dom. Rodzina. Żona. Dziecko… – Dziecko, które nie może bez pana żyć – wtrącam.

— 18 —


Mężczyzna przenosi wzrok z dywanu na mnie i mówi: – Tak, to prawda. Teraz i ja to widzę. I choć nie mam prawa, czuję się szczęśliwy. Kobieta płacze. – Dlaczego twierdzi pan, że nie ma pan prawa do szczęścia? – Bo ja… – szuka słów. Walczy. – Bo ja za darmo nie siedziałem tyle lat. Proszę księdza, ja zabiłem człowieka. Tymi rękami. – Pokazuje mi dłonie, w których trzyma syna. Znów zapada ta dobrze mi znana cisza, która domaga się, aby jej uważnie słuchać. Cisza, której nie warto przerywać zbędnymi słowami ludzkiej mądrości. Trwamy w niej wszyscy. Nawet dziecko. Kobieta wstaje i mówi: – Zrobię herbatę. Gdy krząta się w kuchni, mężczyzna opowiada mi historię zabójstwa. W tym czasie dziecko tuli się i ściska ojca za szyję. Gdy milknie, znów zapada cisza. Potem pijemy gorącą herbatę. Kobieta siada obok swego ukochanego. Mężczyzna przygarnia ją ramieniem i mówi: – Ona jedna nie zwątpiła we mnie. No i Bóg. Teraz jestem mężem i ojcem. I bardzo chcę nim być. Jednak każdego dnia widzę twarz tamtego człowieka. Wyobrażam sobie cierpienie jego najbliższych. Co mam robić? Jak żyć? – Proszę kochać tych, których Bóg panu dał. Proszę być mężem i ojcem. Proszę kochać. – Tylko tyle? – A to mało? Miłość jest cierpliwa.

— 19 —


III Miłość wszystko przetrwa.

Kłodzko. Rok 1907. Młoda dziewczyna o pięknym imieniu Maria rodzi nieślubne dziecko. To uroczy chłopiec. Nadaje mu imię Gerhard. Dziewczyna jest niezwykle odważna. W tamtych czasach matka z nieślubnym dzieckiem była wytykana palcami, a dziecko uważano za owoc wstydu i hańby. Owoc grzechu. Byli i tacy, którzy ośmielali się twierdzić, że nieślubne dzieci rodzą się bez łaski Bożej. Maria nieraz słyszała pogardliwe docinki: – A gdzie męża zgubiłaś? Nie wstyd ci nosić imię Maryi? Na ulicy witały ją złośliwe szepty sąsiadek. Pogardliwe spojrzenia upokarzały. Maria nawet we śnie czuła się odrzucona i potępiona. Śniła twarze pełne niechęci. Słyszała słowa obelg i złorzeczeń. Nierzadko śmiech sąsiadek wyrywał ją ze snu. Wstawała w środku nocy i tuliła syna. Czuła niewypowiedzianą samotność. Jak każda młoda dziewczyna pragnęła mieć przy sobie silnego mężczyznę. Kochającego męża. Kogoś, kto da jej i dziecku poczucie bezpieczeństwa. Zatopiona w rozmyślaniu spacerowała z synem. Modliła się i płakała. Płakała i modliła się. Z lęku przed ludzką pogardą uni-

— 20 —


kała publicznych miejsc. Na spacery chodziła na pola i łąki. Syn był całym jej światem. Całą siłą. Nadzieją. Ojcem chłopca był znany w mieście kupiec. Nic więcej o nim nie wiemy. Gdy Gerhard miał kilkanaście lat, dotarło do niego, że dorośli nie traktują go tak samo jak inne dzieci. Pewnego dnia sąsiadka zatrzymała go na ulicy i powiedziała: – Twoja matka popełniła wielki grzech. Ty jesteś owocem tego grzechu. Bóg nie błogosławi takim ludziom jak ty i twoja matka. Nic z ciebie nie będzie. To wielki wstyd. Jesteś owocem grzechu. Kobieta z dumą odwróciła się i odeszła. Chłopiec został sam. Dudniło mu w głowie: Jesteś owocem grzechu! Jesteś owocem grzechu! Gerhard był zbyt mały, by to pojąć. By zrozumieć i zmierzyć się z pogardą. Wówczas po raz pierwszy poczuł gorycz ludzkich słów. Ból, jaki człowiek może zadać człowiekowi słowem. Patrzył na plecy odchodzącej kobiety. W sercu szalała burza. Odwrócił się. Ruszył przed siebie. W głowie roiły się myśli. Lęk o matkę. Łzy obficie płynęły mu po policzkach. W sercu mieszały się uczucia. Gniew. Wstyd. Bezradność. Krzywda. Próbował zrozumieć, co takiego chciała mu powiedzieć sąsiadka. Gdy wrócił do domu, zastał matkę na modlitwie. Ukląkł obok niej i zapytał: – Mamo, czy ja jestem owocem grzechu? Kobieta znieruchomiała. Zatrzymały się jej wargi. Ucichł szept modlitwy. Spojrzała synowi w oczy. Powstrzymując łzy, zapytała: – Kto ci to powiedział? – Nasza sąsiadka. Matka rozłożyła ramiona. Chłopiec wtulił się w nią. W ciszy trwali w objęciach, jakby z samych siebie czerpali siłę do dalszej drogi. Po chwili matka zapytała:

— 21 —


– Co teraz czujesz? – Miłość – odpowiedział bez namysłu Gerhard. – Synku, teraz mama coś ci powie, a ty zapamiętasz to na całe życie, dobrze? – Tak – wyszeptał chłopiec. Kobieta zebrała siły i tuląc chłopca, powiedziała: – Wszyscy ludzie są owocem Bożej miłości. Wszyscy! Bez wyjątku! Mój mały Gerhard także jest owocem Bożej miłości. Mój jedyny synek jest owocem Bożej miłości. Rozumiesz? – Tak. – Bóg kocha nas wszystkich, bez wyjątku. Miłość jest najtrudniejszą ze wszystkich umiejętności na świecie. Ale to jedyna słuszna droga. Zapamiętaj! Ucz się tej umiejętności. Kochaj ludzi. Kochaj ich mimo wszystko. Potem przyszły szare dni. Zwyczajne miesiące. Proste lata. Chłopiec rozwijał się. Wzrastał w środowisku, które próbowało wpędzić go w poczucie winy. W poczucie wstydu i poniżenia. Otaczający go ludzie, świadomie lub też nie, próbowali uczynić z niego człowieka drugiej kategorii. Jednak nie zachodziło nad nim słońce. Całym sercem wspierała go bezwarunkowa miłość matki. Wśród rówieśników także trudno mu było znaleźć bratnią duszę. Koledzy i koleżanki, naśladując postawy dorosłych, wyśmiewali go, wołając: – Patrzcie, bękart! Bękart idzie! Twoja matka to dziwka! To Gerhard, dziecko grzechu! Początkowo milczał. Jednak z czasem coraz mocniej wzbierał w nim gniew. Bywało, że wracał pobity, broniąc dobrego imienia matki. Wśród postaw pełnych poniżenia trudno mu było kochać ludzi. Jednak zaufał słowom matki, by kochać mimo wszystko.

— 22 —


Wcześnie zrozumiał, że słabym i biednym jest ten, kto atakuje i poniża. Kto zbyt pochopnie ocenia i przekreśla drugiego człowieka. W jego środowisku byli także ludzie szlachetni, którzy uważnie przyglądali się Gerhardowi, którzy go wspierali. Którzy mu towarzyszyli. Pewnego dnia do drzwi pani Marii zapukał młody mężczyzna. Ów człowiek od dłuższego czasu przyglądał się chłopcu. Długo rozmawiał z matką. Gerhard czekał w swoim pokoju, aż zostanie poproszony. Z dobiegających go słów zrozumiał, że mężczyzna przyszedł w jego sprawie. – Gerhardzie! – zawołała mama. Gdy wszedł, objęła go ramieniem i powiedziała: – Pan przyszedł, aby zaprosić cię na spotkania kościelnej grupy dzieci i młodzieży… – Tak. – Mężczyzna przerwał matce. – Zapraszam cię do poznania nowych kolegów i koleżanek, do wspólnych z nimi zabaw i wyjazdów. Oczywiście także do wspólnej modlitwy. Co ty na to? Chłopiec stał zmieszany. Po chwili powiedział: – Jeśli mama się zgadza, to mogę spróbować. Bardzo szybko okazało się, że to był dobry pomysł. Gerhard znalazł rówieśników, którzy nie widzieli w nim bękarta. Dla których ważniejsze od tego, że był dzieckiem z nieprawego łoża, było to, kim i jaki jest. Widzieli w nim dobrego kolegę. Niektórzy nawet przyjaciela. W klimacie solidarności i zdrowego współzawodnictwa Gerhard dojrzewał i mężniał. Wchodził w zdrowe i braterskie relacje. Rozwijał swoje talenty i zainteresowania. Wspólnota dodała mu wiary w siebie. Powoli rozstawał się z przyklejonymi mu

— 23 —


etykietkami: „bękart”, „owoc grzechu”. W oczach rówieśników dostrzegł swoją wartość. Swoje talenty. Swoją godność. Z czasem stał się animatorem grupy. Zdał maturę i myślał poważnie o studiach we Wrocławiu. Jednak w jego sercu już od kilku lat coś wołało. Zapraszało. Owo wołanie stawało się głębokim pragnieniem. Początkowo skrywał je. Wreszcie pewnego dnia zwierzył się swojemu przyjacielowi: – Muszę ci coś powiedzieć. Coś bardzo ważnego. O czym nikomu jeszcze nie mówiłem. Chcę zostać kapłanem. Pragnę poświęcić swoje życie Bogu i ofiarować się na służbę ludziom. Służbę miłości. Kolega zamarł. Zatrzymał się i wydukał: – Kapłanem? – Tak. Kapłanem – odpowiedział zdecydowanie Gerhard. – A świat? Dziewczyny? Uciechy? – Szkoda będzie. Ale cóż. Pragnienie serca jest silniejsze. – Co mam ci powiedzieć? Co chciałbyś usłyszeć ode mnie? Gerhard, uśmiechając się do przyjaciela, odpowiedział: – Idź więc za tym wołaniem. – Widzisz, ty już wiesz! Może cię zaskoczę, ale uważam, że masz wszystko, co niezbędne, by stać się dobrym księdzem. – Tak myślisz? – Jestem tego pewien. Słowa przyjaciela dodały Gerhardowi odwagi. Zaczął przygotowywać się do wstąpienia do seminarium. Gromadził niezbędne dokumenty. Rozmawiał z przyjacielem. Modlił się i korzystał z kierownictwa duchowego. Największą trudność miał wciąż przed sobą: Jak powiedzieć o wszystkim mamie? Po głębokiej rozmowie ze spowiednikiem zdecydował się na rozmowę z nią.

— 24 —


Szedł do domu z duszą na ramieniu. W głowie układał zdania. Szukał najodpowiedniejszych słów. Bał się, że ją zrani, że matka poczuje się opuszczona. Zdradzona. Gdy wszedł do domu, klęczała przy łóżku i modliła się. Wyglądała tak samo jak przed laty. Jak wówczas, gdy przybiegł spłakany, bo usłyszał, że jest owocem grzechu. Wróciły wspomnienia. Serce szarpały mieszane uczucia. Zawahał się. Stał i patrzył na modlącą się matkę. W sercu słyszał słowa sąsiadki: Jesteś owocem grzechu! Wrócił tamten lęk. Tamto poczucie bezradności. Przełamał go siłą świadectwa matki. Tak jak przed laty ukląkł obok niej i wyszeptał: – Mamo… Drgnęła. Powoli wróciła jakby z innego świata. Jej usta przestały szeptać słowa modlitwy. Ich spojrzenia spotkały się. W jej oczach płonął niezmiennie ten sam ogień miłości. Ten sam żar. Więź z synem była siłą jej życia. Gerhard wiedział o tym, dlatego trudniej mu było powiedzieć matce o swoich zamiarach, które łączyły się z opuszczeniem domu. Zebrał wszystkie siły i wyszeptał raz jeszcze: – Mamo… Pragnę zostać kapłanem. Zdawało się, że jej oczy zapłonęły jeszcze większym ogniem. Patrzyła i patrzyła na syna. Zabrakło jej słów. Tylko matczynymi oczami pokazywała swą niezmienną i nieustającą miłość. – Kapłanem? – zapytała po chwili. – Tak, mamo, kapłanem. Teraz syn rozłożył ramiona, w które bez słów wtuliła się matka. Z miłości czerpali siły, by udźwignąć to, co daje Bóg.

— 25 —


– Mamo – powiedział po chwili – nie potrafię ci tego wytłumaczyć, ale wierz mi, jestem pewien, że woła mnie Bóg. Dobrze pamiętam, że kiedy byłem mały, ludzie bardzo nam dokuczali. Pamiętam, że kiedy wracałem do domu z płaczem poniżony i wyśmiany, ty zawsze mówiłaś, że trzeba kochać mimo wszystko. Nie potrafiłem zrozumieć, że za niewdzięczność należy odpłacać miłością. Dziś to wiem. Dziś rozumiem. To jedyna właściwa droga w życiu. Pamiętam, jak mówiłaś, że jesteśmy dziećmi jednego Ojca. Dziękuję ci za twoją wiarę w miłość. Za twój szacunek wobec ludzi. Za twoją niezłomność. Dzięki tobie uwierzyłem w miłość. Chcę być kapłanem, bo chcę być sługą miłości. Potem przyszły zwyczajne dni. W jednym z nich Gerhard spotkał się z rektorem seminarium. Wystrojony w maturalny garnitur czekał na umówione spotkanie. Wychowawca, przeglądając dokumenty, zapytał: – Jesteś nieślubnym dzieckiem? – Tak. Mama sama mnie wychowała. – No to mamy problem – powiedział szorstko rektor. – Przeszkoda. I to bardzo poważna przeszkoda do święceń. Gerhard zadrżał. Zakręciło mu się w głowie. Zapytał, powtarzając słowa rektora: – Przeszkoda? Problem? – Nie myśl, że coś mamy przeciw tobie – kontynuował rektor. – Obowiązujące zasady służą obronie świętości kapłaństwa. To nie dyskryminacja człowieka. Rektor wstał i wyjął z biblioteczki Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 r. W gabinecie panowała śmiertelna cisza przerywana złowieszczym wertowaniem kartek kodeksu.

— 26 —


– O jest! Posłuchaj… – rektor odczytał przerażonemu młodzieńcowi kanon 984 § 1 – Nieprawidłowymi są ci, którzy są nieprawego pochodzenia, bez względu na to, czy nieprawe pochodzenie jest jawne czy tajne1. Znów zapadła grobowa cisza. Rektor ukradkiem zerkał na kandydata. Chłopiec powiedział: – Czyli ja jestem, jak to mówi kodeks, nieprawidłowy? W głowie dudniło mu: Jesteś owocem grzechu… – Według prawa tak. – A według Boga i księdza rektora? Rektora zaskoczyła odwaga chłopaka. Uśmiechnął się w duchu. – Posłuchaj jeszcze kanonu 1363 § 1: Nieprawego pochodzenia nie mogą być przyjęci do seminarium, chyba że zostali legitymowani przez późniejsze małżeństwo rodziców. Spojrzeli na siebie. Rektor widział, jak w oczach chłopca zgasło światło. Jakiś cień okrył jego młodą twarz. Chłopak próbował zebrać myśli. Wreszcie zaczął: – Czy to znaczy, że… Rektor wszedł mu w słowo: – Jesteś bardzo ambitny. Szkołę średnią ukończyłeś z wyróżnieniem. Grono pedagogiczne wystawiło ci bardzo dobrą opinię. Chłopcze, przyjmiemy cię. Kościół w swoich początkach nie zabraniał osobom nieprawego pochodzenia przyjmowania święceń. Dopiero później, ze względu na świętość kapłaństwa i z obawy dziedzicznej zmysłowości po występnych rodzicach, wprowadzono taki zakaz (synod IX w Toledo z 659 r., synod z Meaux z 645 r., synod z Poitiers z 1087 r., którego postanowienie umieszczono w dekretach Grzegorza IX, przez co stał się on ustawą ogólnokościelną). Dekret ten: Ut filii presbyterorum et cateti ex fornicatione nati ad sacros ordines non promoveantur (c.1, X, I, 17) mówi o wyższych święceniach. Zwyczaj rozciągnął go jednak także na święcenia niższe. W obecnie obowiązującym KPK, z 1983 r., powyższa przeszkoda nie istnieje. 1

— 27 —


Na twarz młodzieńca powrócił blask. Jakby zza czarnej chmury znów wyszło słońce. Oczy zabłysły. Dogasający żar rozpalił się płomieniem nadziei. – To znaczy, że będę klerykiem? – Tak. Damy ci szansę. Jeśli okażesz się godny święceń, będziemy pisać do Stolicy Apostolskiej i jej decyzji będziemy słuchać. Twój los jest w Bożych i w twoich rękach. Podejdź dziecko, udzielę ci błogosławieństwa. Po wyjściu stał w ciszy na korytarzu. Serce ściskały mu przeróżne uczucia: i te przyjemne, i te bolesne. Wszedł do kaplicy seminaryjnej. Usiadł w ławce i patrzył w drgający płomyk. Zdawało mu się, że widzi zatroskaną twarz matki. Jej spracowane dłonie. Wyszeptał, patrząc na tabernakulum: – Znasz mnie po stokroć lepiej ode mnie. Znasz moje plany i marzenia. Wiesz, jak bardzo pragnę zostać kapłanem. Chcę być wierny tylko Tobie aż do końca. Pragnę uczciwie i godnie przeżyć życie. Przejść przez nie, służąc z miłością. Dlatego dziś, tu i teraz, oddaję się Tobie w niewolę miłości. Wszystko składam w Twoje ręce. Pomóż z pokorą i posłuszeństwem słuchać Kościoła. Udziel daru pokoju i pojednania. Niech Twoja miłość płonie w mym sercu aż do końca. Naucz służyć dzieciom i młodzieży, by nie czuli się gorsi i opuszczeni. Amen. Wreszcie nadszedł wyczekiwany dzień wstąpienia do seminarium. Dzień, który każdy kleryk zapamiętuje na całe życie, bo jest to jeden z najważniejszych dni. Mamę Gerharda rozpierała duma i szczęście. Od pierwszego dnia chłopak wziął się do pracy. Benedyktyńska zasada: Ora et labora (Módl się i pracuj) przyświecała mu na drodze formacji. Sumiennie się uczył. Jego gorliwość nie

— 28 —


ukryła się przed czujnymi oczami wychowawców i kleryków. Rozwijał się duchowo i intelektualnie. Jego serce wypełniała ewangeliczna radość. Rwał się do służby. Jego zapał duszpasterski zdawał się przenosić góry. Współbracia, mówiąc o nim, używali słowa „szlachetny”. Gerhard stworzył w seminarium głębokie braterskie więzi. Wychowawcy uważnie go obserwowali. Byli pełni uznania i jednogłośni w tym, że powinien zostać kapłanem. Rektor skierował pismo do kardynała, w którym bardzo wysoko ocenił Gerharda i poprosił, aby ten został dopuszczony do święceń pomimo faktu bycia nieślubnym dzieckiem. Kardynał podzielił zdanie rektora i wychowawców i skierował prośbę do Rzymu. Dla Gerharda nastąpił czas oczekiwania. Czas szczególnej modlitwy. Czas zawierzenia Bogu i przełożonym. Czas próby i duchowego zmagania. Pewnego dnia na biurku rektora pojawiło się pismo opatrzone pieczęcią Stolicy Apostolskiej. Gerhard został poproszony do przełożonego. Poszedł tam z duszą na ramieniu. Próbował odczytać z twarzy rektora odpowiedź, jednak nie miał pewności. Padły słowa o odpowiedzialności i o wadze urzędu kapłańskiego. – Gerhardzie! Stolica Apostolska wyraziła zgodę, abyś został kapłanem. Uśmiechnęli się do siebie. Gerhard kilka razy wstał i usiadł. Rektor podszedł do niego i jak ojciec przytulił go. – Bardzo się cieszę, synu. – I ja się cieszę, ojcze. Nadszedł oczekiwany od lat dzień święceń. Przyjął je w kaplicy seminaryjnej z rąk kard. Bertmana. Po Mszy św. długo siedział w tej samej ławce, w której się modlił po rozmowie z rektorem,

— 29 —


na początku seminaryjnej drogi. Dziękował za dar kapłaństwa. Za Boże zaufanie. Powtórzył słowa modlitwy: – Udziel mi, Panie, daru pokoju i pojednania. Niech Twoja miłość płonie w mym sercu aż do końca. Amen. Mszę prymicyjną odprawił w małej kaplicy u sióstr, niedaleko Kłodzka. Otrzymał nominację i został wysłany na parafię. W dekrecie umieszczono wpis: Ma pójść na parafię tam, gdzie nikt nie zna jego przeszłości. Ksiądz Gerhard z entuzjazmem podjął służbę wikariusza. Posłany został do miejscowości Czermna koło Kudowy Zdroju. Od razu dał się poznać jako bardzo ofiarny ksiądz. Opiekun dzieci i młodzieży. Gdy pojawiał się na ulicy, otaczali go ludzie. Przyciągał serdecznością, zrozumieniem i współczuciem. Nadszedł rok 1933. Hitler doszedł do władzy. Zaczął się dramatyczny okres historii Europy. Ksiądz Gerhard został wezwany przez Gestapo. Na przesłuchaniu usłyszał następujące słowa: – Masz zakaz spotykania się z młodzieżą. Zakaz tworzenia jakichkolwiek grup na plebanii. Nie zrezygnował ze spotkań. Zaczął działać potajemnie. Pewnego dnia, gdy wychodził z kościoła, został dotkliwie pobity przez tak zwanych nieznajomych mężczyzn. Kurując się z odniesionych ran, modlił się słowami matki: Kochaj ludzi mimo wszystko. Nie poddał się. Dalej gorliwie pracował z młodzieżą. Przeniesiono go do Bystrzycy Kłodzkiej. Tam również ofiarnie i odważnie służył. Nadszedł rok 1939. Po ludzku wydawałoby się, że wystarczy już cierpienia w jego życiu. Wówczas spadł na niego wielki cios. Jego mama załamała się i odebrała sobie życie. Nigdy nie dowiedział się, co było przyczyną tego dramatycznego czynu. Gerhard ofiaro-

— 30 —


wał swe cierpienie Bogu. Ze słów matki uczynił swój testament. Nad jej trumną modlił się: – Będę starał się kochać mimo wszystko. Cierpienia i przeciwności ofiaruję za pokój twojej duszy, mamo. Gerhard z jeszcze większym zapałem oddał się posłudze głoszenia słowa Bożego. W Bystrzycy Kłodzkiej naziści próbowali wpływać na młodzież. Deformować ich moralność. Ksiądz Gerhard z odwagą proroka wygłosił słynne kazanie, w którym padły słowa: Kto wyrywa młodzieży z serc wiarę w Chrystusa, jest zbrodniarzem! Natychmiast został aresztowany i osadzony w więzieniu w Kłodzku. Był bity. Torturowany. Poniżany. W więzieniu napisał rozważania Drogi krzyżowej. Światłem były mu słowa matki. W Kotlinie Kłodzkiej, w miejscowości Liwocz, stoi kaplica z tekstami jego Drogi krzyżowej. Przy dziesiątej stacji czytamy: Odebrano mi wszystko, całą moją godność, zdrowie, ale nie odebrano mi tego, że jestem dzieckiem Bożym, że jestem bojownikiem Bożym i że jestem Jego księdzem, tego mi nikt nie odbierze. Ksiądz Gerhard został przewieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. Tam przebywał z polskimi księżmi. Zawiązały się bardzo głębokie przyjaźnie. Tam także gorliwie służył. W obozie napisał: Tutaj mnie Pan Bóg postawił, jako pasterza, bo tutaj są owce, dlatego tutaj jestem w obozie. Nieprzypadkowo tutaj jestem. Pasterz nie opuszcza zagubionych w obozie owiec. W 1942 roku umarł z głodu i z wyczerpania. Jego ciało spalono. Urna z prochami została przekazana rodzinie. Jego grób znajduje się przy kościele w Czermnej. Na płycie widnieje napis: Męczen-

— 31 —


nik obozu koncentracyjnego w Dachau, za wierność Bogu, Kościołowi i młodzieży. Mogłoby się wydawać, że wraz z zakończeniem życia kończy się wszystko. Misja. Służba. Posłannictwo. Można odnieść wrażenie, że zło poradziło sobie ze świętością tego trzydziestopięcioletniego kapłana. Ktoś mógłby pomyśleć: I cóż z tego, że był Wojownikiem. Sługą Bożym. Sługą miłości. Cóż z tego, że się nie ugiął. Nie poddał. Śmierć zakończyła wszystko. Wszystko przerwała. Okazuje się, że nie! Że po śmierci jego działalność nie ustaje. Coś niezwykłego dzieje się wokół jego osoby. Oto przykład. Podczas przesiedlenia ludności cywilnej ze Śląska do Niemiec do domu pewnej młodej kobiety wchodzi kilku niemieckich żołnierzy. Chcą ją wyrzucić, by zająć mieszkanie i przesiedlić w głąb Niemiec. Ale wcześniej mają zamiar ją skrzywdzić. Poniżyć. Zgwałcić. Nagle jeden z żołnierzy zatrzymuje się i jak osłupiały patrzy na ścianę. Po chwili pyta: – Skąd masz to zdjęcie? Drżąca i przestraszona kobieta odpowiada: – To jest nasz wikary, ks. Gerhard. Mężczyzna, patrząc na obraz, łamiącym się głosem mówi: – To jest święty człowiek. Widziałem go w obozie. W Dachau. Nigdy nie spotkałem takiego człowieka. Takiej wiary. Takiej miłości. Rozkazuje towarzyszom: – Puśćcie ją! Żołnierz zdejmuje ze ściany obraz i wręcza dziewczynie. – Weź! Niech cię strzeże! Weź! – wpycha obraz w dłonie dziewczyny i mówi, jakby do siebie: Dobry pasterz nie opuszcza swoich owiec, nawet po śmierci. – Pakuj swoje rzeczy i uciekaj! – rzuca po chwili do przerażonej dziewczyny.

— 32 —


BULLA PAPIESKA Przychylając się do prośby naszego brata Felixa Genna, biskupa Münster, wielu innych braci z Episkopatu oraz licznej rzeszy wiernych, po wysłuchaniu wyroku Kongregacji do Spraw Beatyfikacji, mocą Naszego Apostolskiego Autorytetu zezwalamy, żeby od dziś Czcigodnego Sługę Bożego Gerharda Hirschfeldera, kapłana i męczennika, wzywać jako Błogosławionego. Był on człowiekiem pokoju i pojednania, który wiernie pełnił swoją posługę kapłańską do końca swojego życia, prowadząc z wielką żarliwością, cnotliwością i wielkodusznością młodych ludzi do Chrystusa, co przypieczętował śmiercią męczeńską. Jego święto będzie obchodzone w Kościele corocznie 2 sierpnia. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen. Wydano w Rzymie, w bazylice Świętego Piotra, dnia 14 września, w święto Podwyższenia Krzyża, w Roku Pańskim 2010, w szóstym roku naszego pontyfikatu.

Benedictus PP. XVI

bł. ks. Gerhard Hirschfelder (1907-1942) Miłość wszystko przetrwa.

Tekst inspirowany opowiadaniem ks. Krzysztofa Grzywocza.

— 33 —



Obietnica przyniosła Znamię. Znamię przekuto w Dar. Dar dźwigał Lęk. Lęk odnalazł Miłość.

Gdzie rozpowszechnił się grzech, tam pojawiła się jeszcze obfitsza łaska. Rz 5, 20



Spis treści WSTĘP . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9 HYMN DO MIŁOŚCI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12 I Gdybym posiadał dar prorokowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 15 II Miłość jest cierpliwa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18 III Miłość wszystko przetrwa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20 IV Miłość nie jest jak dar prorokowania, który ustanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . 34 V Gdybym też innych nakarmił wszystkim, co posiadam . . . . . . . . . . . . . . . 36 VI Miłość nie zazdrości. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39 VII Gdybym mówił językami ludzi i aniołów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 42 VIII Miłość nie szuka siebie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 55 IX Teraz poznaję po części . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 59 X Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, myślałem jak dziecko. . . . . 61 XI Miłość nie liczy doznanych krzywd. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 64 XII Miłość wszystkiemu ufa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 73 XIII Miłość nie przechwala się . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 75 XIV Miłość nie postępuje nieprzyzwoicie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 76 XV Miłość jest szlachetna. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 79 XVI Miłość wszystkiemu wierzy. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 90 XVII Miłość wszystko wytrzymuje. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 92 XVIII Tylko po części poznajemy. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 93 XIX Miłość nie wybucha gniewem. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95 XX Miłość nie jest jak wiedza, której zabraknie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 99 XXI Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101 XXII Wyzbyłem się tego, co dziecięce. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 103 XXIII Miłość raduje się prawdą. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 104 XXIV Miłość nigdy się nie kończy. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 108 XXV Miłość nie jest zarozumiała. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 111 XXVI Z nich zaś największa jest miłość. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 114


„OBIETNICA”

to opowieść o korzeniach. O dziedzictwie, z którego wyrastamy i które nas kształtuje. Czy chcemy, czy też nie, dźwigamy je w sobie. Ono jest naszym światłem i mrokiem zarazem.

„DAR”

to opowieść o człowieku. O jego delikatnej strukturze. To wznoszenie pomnika dla uczczenia godności osoby ludzkiej. Przypomnienie o tym, że każdy człowiek jest ikoną Boga. I drogą do Domu.

„ZNAMIĘ”

to historia leczenia krzywd. Próba zrozumienia zła. Trud przekuwania go w dobro. To dalszy ciąg wędrówki słabego człowieka przez blaski i cienie.

„LĘK”

to próba ukazania, że mimo wiary w Boga, wciąż jestem mieszaniną światła i cienia. Harmonią i chaosem. Siłą i bezradnością. Tajemnicą dla siebie i bliźniego.

www.edycja.pl




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.