

Siostra Maria od św. Piotra
i objawienia

Najświętszego Oblicza


Siostra Maria od św. Piotra
i objawienia Najświętszego Oblicza
Siostra Maria od św. Piotra
i objawienia Najświętszego Oblicza
Żywot spisany przez siostrę, opracowany i uzupełniony na podstawie jej listów i roczników jej klasztoru przez ks. Pierre’a Désiré Janviera
Tłumaczył
Jacek Paweł Laskowski
Przekład na podstawie: Life of sister Mary St. Peter, Carmelite of Tours Written by Herself. Arranged and completed with the aid of her letters and the annals of her monastery by m. L’Abbe Janvier, 1884
Redakcja: Wydawnictwo AA
Opracowanie graficzne: Agnieszka Siekierżycka
Na okładce: Jacques Blanchard, Święta Weronika, domena publiczna
© Copyright for this edition and translation Wydawnictwo AA, Kraków 2024
ISBN 978-83-8340-030-3
Wydawnictwo AA s.c. ul. Swoboda 4 30-332 Kraków
tel. 12 345 42 00, tel. kom. 695 994 193
www.religijna.pl
Od Wydawcy
Książka przybliża francuską karmelitankę, siostrę Marię od św. Piotra (1818–1848) oraz historię objawień Najświętszego Oblicza Chrystusa, które stały się jej udziałem. To dzieje życia siostry opowiedziane przez żyjącego w tym samym czasie kapłana diecezji Tours, oddanego czciciela Boskiego Oblicza. Ta napisana pod koniec XIX w. księga może być interesująca z co najmniej kilku powodów. Jednym z nich jest specyficzny styl i język, tak odmienny od używanego współcześnie, który pozwala życie prostej dziewczyny wezwanej na służbę Bożą oglądać z zupełnie innej perspektywy. Czytelnik może lepiej rozumieć jej duchowe zmagania oraz być „świadkiem” szczególnych łask, jakie otrzymała podczas kolejnych mistycznych spotkań z Chrystusem.
Zainteresowanie Czytelnika może budzić także popularność podjętego przez s. Marię dzieła wynagradzania Panu Bogu wszelkich niewierności. Jedną z gorących czcicielek Boskiego Oblicza była inna karmelitanka, późniejsza święta, s. Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. Zresztą ów predykat, drugie imię zakonne, był nieprzypadkowy, bowiem Mała Tereska pragnęła, by jej życie poddane było tej tajemnicy.
Trzeba przypomnieć, że kult Najświętszego Oblicza wywodzi się wprost od cudownego wizerunku, jaki pozostał na chuście Weroniki, gdy ta otarła twarz umęczonego Jezusa. Przez wieki ów wizerunek stale był otaczany czcią, zresztą sam Jezus w wielu objawieniach mówił, że rozważanie Jego cierpień ze współczuciem jest balsamem łagodzącym Jego boleść (św. Gertruda), przypominały o tym także widzenia francuskiej
karmelitanki. Jej duchowe zachęty znajdowały wielu naśladowców nie tylko we Francji czy w Europie. Świadczy o tym także niniejszy tom, którego podstawę stanowi angielskie tłumaczenie dedykowane wiernym z Irlandii, którzy opuściwszy swe domy, znaleźli nową ojczyznę w Stanach Zjednoczonych. Wydawnictwo AA przez tę publikację chce przybliżyć nieznaną szerzej historię siostry Marii od św. Piotra oraz zachęcić do poszukiwania i trwania przed Najświętszym Obliczem. Przypominał o tym papież Benedykt XVI podczas pielgrzymki do Manoppello: „Szukanie Oblicza Chrystusa powinno być centralnym pragnieniem wszystkich chrześcijan”.
Osoba, którą mamy przedstawić Czytelnikom, bez wątpienia zostanie uznana za niezwykłą. Biedna, prosta szwaczka została pośredniczką między gniewem słusznie obrażonego Boga a grzechami winnego, niewdzięcznego ludu; niebiańska ambasadorka posłana na jeden z potężnych dworów świata; adresatka najbardziej zdumiewających objawień – i to wszystko w naszych czasach! Czy to możliwe, żeby wizje, ekstazy i objawienia stawały się udziałem śmiertelników w XIX stuleciu?
Czyż nie należą one raczej do dni proroków, do czasów apostolskich? Sit Nomen Domini benedictum! Niech Imię Pana będzie błogosławione! Jego ramię nie jest skrócone1, a Duch Święty nie zamilkł w naszych czasach, jak nie milczał też w czasach minionych. Życie tej wielkodusznej oblubienicy Chrystusa jest tylko jednym z wielu dowodów na to, że Jego Kościół jest dziś, jak był zawsze – święty. Święty w swojej doktrynie, święty w swoich sługach, święty w swoich dzieciach.
W swoim posłuszeństwie wobec przełożonych siostra Maria od św. Piotra opisuje własne życie, a jego urok tkwi w dziecięcej prostocie. Jej pokora i posłuszeństwo jaśnieją w każdym wersie tego tekstu, wydając najwspanialsze owoce hojności i gorliwości o zbawienie dusz. Jakże heroiczna była jej misja! Misja ustanowienia w Kościele zadośćuczynienia; misja przywrócenia czci należnej Najświętszemu Imieniu Boga. I z jaką godną podziwu hojnością, z jaką niestrudzoną gorliwością
1 Por. Oto nie ukróciła się ręka Pańska, aby nie mogła zbawić (Iz 59, 1).
i z jakim bezgranicznym poświęceniem oddała się ona Duchowi Najwyższego, ażeby być posłusznym narzędziem w Jego ręku dla chwały Jego Imienia i pocieszenia Jego Świętego Oblicza!
To do was, dzieci Irlandii, przez kamienne serce uzurpatora wygnane z waszych zielonych wzgórz i żyznych dolin; do was, którzy stawiliście czoła niebezpieczeństwom głębin, ponuremu wygnaniu wśród obcego ludu; do was pośród prób i niebezpieczeństw, trudności i zmagań, których imię legion; do was, którzy chwalebnie pokonaliście wszelkie przeszkody i zdołaliście zasiać wiarę od oceanu do oceanu, od skutych lodem wybrzeży Kanady po owiewane zefirami równiny Meksyku – do was należy podtrzymywanie chwały Imienia Najwyższego, wpajanie waszym dzieciom czci Najświętszego Imienia, wykonywanie wszystkich rzeczy w imię Boga, zgodnie z uświęconym zawołaniem waszych przodków: W Imię Boga.
To wam, Amerykanom irlandzkim, godnym dzieciom św. Patryka i św. Brygidy, dedykowana jest ta książka.
Niech jej lektura przyniesie stokrotny owoc ku chwale Najświętszego Imienia Boga!
1 maja 1884 r.


Obietnice
złożone przez Pana Jezusa Chrystusa s. Marii od św. Piotra dla tych, którzy czczą Jego Najświętsze Oblicze
Osoby, mające nabożeństwo do Świętego Oblicza, otrzymują na ziemi wewnętrzne i stałe światło, a w niebie szczególniejszą światłością jaśnieć będą.
Osoby, które wpatrywać się będą w rany Mego Oblicza na ziemi, wpatrywać się też będą w Niebie, jaśniejące Chwałą.
Będę ich bronił od nieprzyjaciół.
Będę ich bronił od wszelkich nieszczęść i złych przygód.
Ci, którzy będą ofiarować Moje Oblicze Ojcu, wyproszą przez to nawrócenie wielu grzeszników.
Przez to ofiarowanie nic im nie będzie odmówione.
Przez to Święte Oblicze będą działać cuda.
Zapewnię im wytrwanie do końca.
Żaden z nich nie będzie odłączony ode Mnie.
Ci, którzy w jakikolwiek sposób bronić będą na ziemi sprawy Mojej na zadośćuczynienie, Ja także będę ich bronił przed Moim Ojcem w niebie i dam im królestwo Moje.
Tak samo, jak w jakim królestwie za monetę, na której znajduje się wyobrażenie panującego, można dostać wszystko, czego się żąda, tak za drogocenne wyobrażenie Przenajświętszego Oblicza, otrzyma się w Królestwie Niebieskim wszystko, czego się zapragnie.
Rozdział I
Nasza mała Bretonka
Płaczę nad swoimi grzechami
Słowa siostry, gdy była jeszcze dzieckiem
To katolickiej Bretanii, ziemi tak owocnej w pełne cnót, heroiczne postacie, zawdzięczamy siostrę Maria od św. Piotra. Urodziła się ona w Rennes w 1816 roku, z godnych i uczciwych rodziców, o których niewiele wiadomo. Jej ojciec, Pierre Éluère, był z zawodu ślusarzem i ożenił się z France Portier, kobietą, która pobożnością dorównywała mężowi, ten zaś, jak zobaczymy, był chrześcijaninem starej szkoły. Kiedy tę zacną niewiastę zabrała śmierć, Pierre został wdowcem z dwanaściorgiem dzieci: musiał znosić wiele niedostatków i cierpień oraz wytrwale pracować, żeby móc dzieci wychować i zapewnić im opiekę podczas chorób, które w większości przypadków okazały się długotrwałe i śmiertelne. Pierre Éluère pochował niemal wszystkie dzieci – z wyjątkiem jednego syna i jednej córki, którzy go przeżyli. Mógł się poszczycić przed Bogiem i ludźmi tym, iż jego dziecko, które wybrało Karmel, dało Kościołowi osobę błogosławioną, której życie podjęliśmy się przedstawić.
Kiedy siostra Maria od św. Piotra została zakonnicą, pod posłuszeństwem zobowiązano ją do opisania własnego życia, z najdrobniejszymi nawet szczegółami z wczesnych lat dzieciństwa. W naszej opowieści będziemy szeroko wykorzystywać
jej listy i inne pisma, zachowując w jak największym stopniu prosty i skromny styl, tak dla niej właściwy. W ten sposób podjęła ona postawione przed nią zadanie:
„Pomimo wielkiej odrazy, jaką odczuwam w pisaniu o sprawach mnie dotyczących, nie waham się poddać nakazowi posłuszeństwa. Wykonam to, co mi polecono, z pomocą Dzieciątka Jezus, w którego czcigodną małą rączkę włożyłam pióro, prosząc, aby to Ono stworzyło opis zarówno cennych łask, którymi mnie obdarzyło, jak i mojej złości, którą tak często Je obrażałam; oby w ten sposób Bóg Ojciec mógł być uwielbiony za to, że swoją wszechmocą na chwałę swego Świętego Imienia2 tak obfity owoc wydał na tak bezpłodnej ziemi, pokrytej splątanymi, kolczastymi krzewami oraz cierniami grzechu i niedoskonałości. U stóp Dzieciątka Jezus w żłóbku rozpoczynam więc moją opowieść, Tobie, Wielebna Matko3, posłuszna.
Urodziłam się 4 października 1816 r., w dniu upamiętnionym śmiercią naszej świętej Matki, św. Teresy; było to również święto św. Franciszka z Asyżu, którego imię nosiła moja matka. Ochrzczona zostałam w kościele St. Germain w Rennes, za patronów otrzymując św. św. Piotra i Franciszka z Asyżu. Moja biedna, droga matka otrzymała w ten sposób w dniu swoich urodzin smutny prezent, ukazując światu dziewczynkę, która przysporzyła jej wiele niepokojów i trosk przez swój zły stan zdrowia i swoją samowolność. Powierzyła mnie opiece niani, która była osobą bardzo cenioną. Ale mniej więcej w miesiąc po moich narodzinach zdarzył się wypadek, który przyprawiłby mnie o śmierć, gdyby nie szczególna opieka Boża. Niania
2 Autorka nawiązuje tu do Dzieła Zadośćuczynienia za bluźnierstwa, do którego natchnął ją sam Pan i które rzeczywiście przyczyniło się do chwały Jego Świętego Imienia.
3 Chodzi o przeoryszę klasztoru karmelitanek w Tours, Matkę Marię od Wcielenia, o której niżej jeszcze będziemy mówić.
wyszła na chwilę, pozostawiając mnie w kołysce. Jedna z jej córeczek wzięła mnie na ręce i zaniosła do kominka, żeby mnie ogrzać; ale wypadłam z jej ramion w ogień. Aż do dziś noszę na sobie ślady tego wypadku. Moja matka, bardzo tym poruszona, natychmiast zwolniła tę kobietę ze służby.
Zdam teraz relację z jednego z pierwszych aktów swojej złośliwości, jakie pamiętam. Kiedy trochę podrosłam, ktoś opowiedział mi o wypadku, który mi się wydarzył. Ku mojemu zdziwieniu pewnego dnia przyszła do mnie moja stara, dobra niania. Przyjęłam ją chłodno, zauważając bardzo szorstko:
‘Już mi spaliłaś jeden policzek, dziś przyszłaś oszpecić drugi?’ W wieku lat czterech zaatakowała mnie szkarlatyna, która doprowadziła mnie niemal do śmierci. Rodzice często powtarzali mi, że przez dziewiętnaście dni znajdowałam się w wielkim niebezpieczeństwie, bo nie mogłam przyjmować żadnego pokarmu, tylko małą szklankę cydru. Na samo wspomnienie tego ojciec często się śmiał, mówiąc o mojej chorobie, podczas której trunek tak z moim stanem niezgodny, okazał się środkiem, który ocalił mi życie.
Od chwili, gdy mój rozum zaczął się rozwijać, moi cnotliwi rodzice dali mi wsparcie w postaci pobożnego wychowania; ale ja z natury byłam bardzo niemiła i uparta. Moja pobożna matka często zabierała mnie ze sobą do kościoła, ale byłam tam bezmyślna i roztrzepana, i ciągle kręciłam głową na wszystkie strony, żeby zobaczyć, co się wokół mnie dzieje. Po okazaniu takiego braku czci i przyzwoitości w Domu Bożym i niesłuchaniu rad mojej matki, byłam po powrocie do domu surowo karana. Kiedy miałam nieco ponad sześć lat, zabrano mnie do spowiedzi, żebym się obwiniła za wszystkie moje winy. Byłam tak zazdrosna o moją młodszą siostrę, że rodzice musieli nas rozdzielić i na jakiś czas ją odesłać.
Poza tymi zewnętrznymi wadami, które czyniły mnie tak nieprzyjemną dla innych, moje serce przepełniała pycha i miłość własna. Pewnego razu moja matka powiedziała do mnie w obecności ojca, żeby mnie zawstydzić: ‘Z pewnością to nie jest nasza mała dziewczynka, musiała zostać podmieniona przez opiekunkę; to niemożliwe, żeby nasze dziecko było tak przewrotne jak to małe’. Takie refleksje płynące z ust mojej mamy zbyt pochlebne nie były. Ale wkrótce odniosłam niemałe zwycięstwo nad moją pychą. Codziennie obok naszych drzwi przechodził biedny, niewidomy, staruszek, nędznie ubrany. Zbliżając się do rogu ulicy, potrzebował pomocy jakiejś życzliwej ręki, która poprowadziłaby go we właściwą stronę. Moi dobrzy rodzice często prosili mnie o udzielenie mu niezbędnej pomocy; ale ja byłam tak pyszna i okazywałam do tego tyle odrazy, że nie nalegali na to. W końcu pewnego dnia postanowiłam przezwyciężyć swoją pychę. Wybiegłam z domu, wzięłam delikatnie biednego starca za rękę i poprowadziłam go we właściwą stronę. Wydawało mi się wtedy, że dokonałam najbardziej heroicznego czynu. Ilekroć byłam upominana przez rodziców za złe zachowanie, nie buntowałam się przeciw ich władzy, bo pojmowałam, że korygowali mnie dla mojego dobra, a do mojego krnąbrnego serca od czasu do czasu docierał głos Boży wyrzucający mi moją niewdzięczność.
Szczególnych nauk udzielono mi co do Najświętszej Dziewicy; przedstawiano mi najwspanialsze przykłady jej opieki i mocy; poruszyło to moje serce i zaczęłam się żarliwie modlić do tej Dobrej Matki, po czym szybko poczułam się lepiej. Zaczęłam kochać modlitwę i po powrocie do domu z Mszy Świętej czy nabożeństwa nie otrzymywałam już napomnień, bo stałam się bardziej zrównoważona. Kiedy zdarzyło się coś, co sprzeciwiało się moim skłonnościom, ofiarowałam to Bogu, mówiąc: ‘Mój Boże, ofiaruję Ci to jako przebłaganie za moje grzechy’.
Przerwijmy na chwilę tę szczerą opowieść i wprowadźmy dwa zdarzenia, o których się dowiedzieliśmy z innego źródła. Te drobne niedoskonałości, które siostra uważała za poważne wady, były jedynie skutkiem owego typowego dla dzieciństwa, zapominania się, które jednak już w tak młodym wieku wprawiało ją w wyjątkowo silne przerażenie. Kilka razy jej najstarsza siostra zastawała ją samą gorzko płaczącą. Zapytana o przyczynę łez, mała odpowiedziała: „Płaczę nad swoimi grzechami”. Do tego stopnia bała się najmniejszego choćby pozoru grzechu, że w wieku ośmiu lat, mając pewne skrupuły co do wypożyczonej jej książki, zanim jeszcze ją otworzyła, zwróciła się do proboszcza, żeby zasięgnąć jego opinii co do jej czytania; kiedy się dowiedziała, że książka nie zaszkodzi jej, ale jest to tylko taka sobie historyjka, z której nie można wynieść nic pożytecznego, natychmiast zwróciła ją właścicielowi, nie czytając nawet pierwszej strony.
„Moi dobrzy rodzice posłali mnie na katechezę razem z innymi małymi dziećmi z parafii. Nauki te bardzo mi się podobały, a moje zachowanie wkrótce stało się bardziej budujące, nagany zaś, które zwykle dostawałam, ustąpiły miejsca pochwałom. Któregoś razu jedna z pań powiedziała do mojej mamy w mojej obecności: „Proszę pani, pani córeczka zachowuje się w kościele jak czterdziestolatka!”. Ale myślę, że te pochlebne uwagi tylko zwiększały moją pychę i miłość własną. Mniej więcej w tym czasie zaczęłam praktykować nabożeństwo Drogi Krzyżowej. Rozmyślania o cierpieniach naszego Boskiego Pana poruszyły moje serce w sposób bardzo konkretny, ponieważ poczułam, że przyczyną Jego cierpień były moje grzechy, i pełna skruchy powiedziałam: ‘O! mój Zbawicielu, czy nie spostrzegłeś podczas swojej bolesnej męki, że pewnego dnia się nawrócę i będę całkowicie należeć do Ciebie?’ Całowałam ziemię i gruntownie się upokarzałam przy każdej stacji. Kiedy wracałam do domu,
często zdarzało się, że miałam całą twarz pokrytą kurzem, a Pan dopuszczał, że ten akt pobożności ściągał na mnie upokorzenie, bo ilekroć moja siostra była ze mnie niezadowolona, kpiła sobie ze mnie, nazywając mnie „brudnym nosem”, co często wystawiało moją wątłą cnotę na ciężką próbę.
Łaska Boża silnie mnie przyciągała, ale byłam niestała w praktykowaniu cnót, na przemian wznosząc się i opadając. Nie wiem, jak się to stało, ale pamiętam, że usłyszałam o pewnym rodzaju modlitwy zwanej myślną, która jest o wiele milsza Bogu niż modlitwa ustna. Miałam gorące pragnienie, żeby się w ten sposób modlić i powiedziałam sobie: nie będę już w moich modlitwach recytować słów; na przyszłość będę się modliła w myślach. Ale kiedy skończyłam się modlić się tym nowym sposobem, ogarnęły mnie wątpliwości i skrupuły, że nie zmówiłam porannej i wieczornej modlitwy tak, jak to przedtem miałam w zwyczaju. Nasz Pan, widząc moje pragnienie, natchnął mnie do kontemplacji Jego cierpień spowodowanych moimi grzechami i niewiernościami, nad którymi szczerze płakałam; a nieco później pozwolił mi wysłuchać kazania, które w całości dotyczyło medytacji. Otworzyłam uszy i serce, żeby przyjąć to piękne pouczenie, bo bardzo chciałam się nauczyć odmawiania tak zachwycającej modlitwy”.
Ten pociąg do modlitwy w tak młodym wieku zapowiadał cuda, które miały z tego wyniknąć. Kiedy to obdarowane dziecko osiągnęło dziesięć i pół roku, przygotowywało się do Pierwszej Komunii Świętej, odprawiając dobrą spowiedź generalną.
„Dzięki Miłosierdziu Bożemu moje serce zostało naprawdę dotknięte łaską. Otrzymałam wielkie nabożeństwo do Boskiego Zbawiciela, którego tak często obrażałam w dzieciństwie, i oddałam się całkowicie Jemu i Jego Matce, Najświętszej Maryi Pannie, której zawdzięczam moje nawrócenie. Mój spowiednik, widząc, że się całkowicie zmieniłam, pozwolił mi
ponownie przyjąć Komunię Świętą w ciągu następnego roku.
Był zdumiony cudowną przemianą, jaką łaska dokonała w mojej duszy, i nie zawahał się o tym mi powiedzieć; ale kiedy już powiedział wiele pięknych rzeczy na ten temat, zaczął mnie wyśmiewać i poniżać. Ponieważ nie byłam zbyt pokorna, wolałabym nie otrzymywać tych pochlebstw i w ten sposób uniknąć upokorzeń, które po nich nastąpiły. Nasz Pan, który czuwał nade mną, zesłał mi wówczas próby duchowe, dobrze dostosowane dla upokorzenia i oczyszczenia mojej duszy.
Diabeł, widząc, że jego ofiara mu się wymknęła, podjął ostatnią próbę odzyskania wejścia do mojej duszy. Wypędzony, udał się, jak mówi Ewangelia, szukać siedmiu innych duchów, bardziej niegodziwych niż on sam, żeby mu pomogli odzyskać zdobycz. Wtedy zaatakowały mnie tysiące pokus: umysł mój pogrążył się w ciemnościach, dusza dręczona była skrupułami, i sądziłam, że co chwila popełniam grzech: nie miałam ani minuty spokoju. Kiedy słuchałam kazania, demon szeptał mi do ucha przekleństwa i bluźnierstwa, a mój umysł nękały złe myśli. Miałam wtedy ledwie dwanaście lat. Grzechy mojego poprzedniego życia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą; wydawało mi się, że nigdy ich nie wyznałam. Spowiedź wydawała mi się czymś niemożliwym, ponieważ gubiłam się w długich badaniach i nigdy nie uważałam się za dostatecznie przygotowaną. Kiedy przyszła moja kolej, wchodziłam do konfesjonału z duszą pełną wątpliwości, smutku i niepokoju. Nie znajdowałam już pociechy w modlitwach, bo bałam się, że odmawiam je bez odpowiednich dyspozycji i wielokrotnie rozpoczynałam w kółko tę samą modlitwę.
To powtarzanie było równie absurdalne co męczące. Mój spowiednik robił wszystko co w jego mocy, żeby mnie pocieszyć, ale ja, będąc tak młoda i nie mając doświadczenia w tego rodzaju pokusach, nie zapoznawałam go wystarczająco
z naturą i rozmiarem moich cierpień; jednak w tym czasie próby nasz Ojciec Niebieski tylko oczyszczał moją duszę: daleka byłam wtedy od myślenia o pysze i miłości własnej.
W najbardziej bolesny sposób dotknął mnie Pan, kiedy mnie pozbawił mojej dobrej matki, którą bardzo kochałam. Kiedy zmarła, przypomniałam sobie, że św. Teresa, kiedy straciła matkę, miała zaledwie dwanaście lat, i podobnie jak ta wielka święta, też błagałam Najświętszą Maryję Pannę, żeby została mi matką i wypełniła to miejsce mojej własnej drogiej matki, która właśnie została mi odebrana. Nasza Pani rzeczywiście wysłuchała mojej modlitwy, ponieważ zawsze doświadczałam w bardzo szczególny sposób skutków Jej matczynej opieki.
Przez kilka lat nadal chodziłam na katechezę. Ksiądz prowadzący szkółkę niedzielną był osobą bardzo kompetentną i godną szacunku. Jest teraz bardzo gorliwym biskupem4. Myślę, że widział wyraźnie smutny stan mojej duszy, ale ponieważ nie był moim spowiednikiem, nie mógł mi udzielić pocieszenia, którego tak bardzo potrzebowałam. Jednak to on – w kazaniu, o którym już wspominałam – nauczył mnie metody odmawiania modlitwy myślnej, a i później wyświadczył mi wielką przysługę.
Zbliżał się świąteczny dzień klasy katechizmowej. Trzy małe dziewczynki zostały wybrane do wyrecytowania utworu w formie dialogu. Byłam jedną z nich; każda z nas dostała rolę do zapamiętania. Moje dwie koleżanki miały rozprawiać ze mną o przyjemnościach tego świata, które miały wychwalać, a ja miałam wykazywać ich próżność i nicość. Na zakończenie utworu jedna z tych dwóch miała stwierdzić, że moja mowa ją przekonała, że powinnam złożyć ślub ubóstwa i że może zostanę karmelitanką. Niech Pan będzie błogosławiony! Rzeczy-
4 Mgr de la Haïlandière, później został on biskupem Vincennes w Ameryce.
wiście jakiś czas później otrzymałam to powołanie; tamte dwie pozostały w świecie i wyszły za mąż.
Wreszcie spodobało się Bogu uwolnić mnie od tortury moich cierpień psychicznych w następujący sposób. Moja pobożna młoda koleżanka, świadoma mojego stanu duchowego, miłosiernie powiedziała o tym mojemu spowiednikowi, który był także jej spowiednikiem. Któregoś dnia poszłam do konfesjonału zaraz po niej, ale czując, że nie jestem wystarczająco przygotowana, wstałam, żeby się wycofać. Jakież było moje zdumienie, gdy usłyszałam, jak mój spowiednik otwiera drzwi konfesjonału i każe mi zaraz wracać i natychmiast przystąpić do spowiedzi. Usprawiedliwiałam się, mówiąc, że nie jestem wystarczająco przygotowana, że nie skończyłam rachunku sumienia i że nie odczuwam żalu za swoje grzechy, ale on nie chciał słuchać mojego wywodu. Poddałam się posłuszeństwu, wyspowiadałam się i otrzymałam rozgrzeszenie. Spowiednik powiedział mi wtedy: ‘Moje dziecko, bądź pewna, że ta spowiedź była jedną z najlepszych w twoim życiu’. Następnie wyraźnie zabronił mi w kółko odmawiać modlitwy; i dał mi regułę, której mam przestrzegać w odniesieniu do skrupułów, które tak strasznie mnie dręczyły. Nasz Pan dał mi łaskę poddania się radom tego kierownika, a diabeł został pokonany przez posłuszeństwo. Wszystkie moje niepokoje rozwiały się jak dym, zaś do mojego umęczonego serca powrócił święty pokój. Zbliżając się potem do naszego Boskiego Pana w sakramencie Jego miłości z pokorną ufnością i świętym spokojem ducha, wkrótce doświadczyłam cudownych tego efektów; moja dusza została zalana pocieszeniem. Otrzymałam też wiele łask, uczestnicząc Najświętszej Ofierze Mszy Świętej. Kiedy się zbliżała chwila konsekracji, z trudem mogłam ukryć moje uniesienia radości przed wzrokiem obecnych. Stale utrzymywałam się w Boskiej Obecności, a moje zjednoczenie z Bogiem było nieprzerwane.
Mieszkając w domu z ojcem braćmi i siostrami Perrine (to żeńska forma imienia Pierre, jej imię chrzcielne) z radością brała udział we wszystkich ich rozrywkach. W niedzielę po mszy i nabożeństwach w kościele, zbierali się razem i szli na wieś. Przy tych okazjach zabierali ze sobą trochę jedzenia i każdy bawił się tak, jak uważał za stosowne. Nasza mała Perrine dobrze wiedziała, jak spędzić te godziny przyjemnego wypoczynku pobożnie i ku zbudowaniu wszystkich. Dowiedzieliśmy się o tych szczegółach od jednej z jej kuzynek w tym samym wieku, Jennie Benoit, która przeważnie w tych piknikach uczestniczyła. Po przybyciu na miejsce, w którym całe towarzystwo miało spędzić resztę dnia, Perrine odciągała swoją kuzynkę na bok, a potem bawiły się, rozmawiając przy tym o Najświętszej Dziewicy i o dobrodziejstwach, jakimi je Niebieska Matka obdarza.
Edukacja naszej małej Bretonki była bardzo ograniczona: regularnie uczęszczała do szkoły zaledwie dwa lata. Czytanie, pisanie, gramatyka i rachunki – to było wszystko, co w owym czasie uważano za niezbędne składowe edukacji dla osób z jej sfery. Córka ślusarza Éluère, chociaż z natury utalentowana, nie uzyskała z edukacji żadnych innych profitów niż te, które otrzymywały ówcześnie osoby jej stanu. Dwie z jej ciotek ze strony ojca prowadziły natomiast bardzo liczący się zakład krawiecki i to im powierzono naszą małą Perrine, żeby się uczyła zawodu.
„Moja dobra ciocia umieściła mnie w kącie obok siebie, gdzie pracowałam jak w małej celi, oddzielona od innych młodych osób zatrudnionych w zakładzie. Ani one nie niepokoiły mnie, ani ja ich, bo nawet przez chwilę nie spostrzegły działań łaski Bożej, które się dokonywały w mojej duszy. Nic nie mogło mnie odwrócić od intymnych rozmów, które prowadziłam z naszym Panem. Często przystępowałam do komunii duchowych, które tak rozpalały w mojej duszy ogień miłości Bożej,
że w trakcie swoich zajęć byłam tak odrywana od tej ziemi, że czasami trudno było mi nad sobą zapanować. Nasz Pan obdarzył mnie też łaską przyjęcia do Kongregacji Matki Bożej, którego jedna z moich dobrych ciotek była kierowniczką”.
Stowarzyszenie to zostało założone w 1817 r. przez kilku świętych misjonarzy dla utrzymywania i chronienia wśród młodzieży Rennes pobożności oraz praktyki cnót chrześcijańskich. W owym czasie liczyło już kilkaset osób, rozwijało się od wielu lat i było narzędziem czynienia w mieście wielkiego dobra; istnieje też nadal, choć nie jest już tak jak wcześniej kwitnące. Zwyczajne jego spotkania odbywają się w tej samej odosobnionej małej kapliczce; całkiem niedawno z wielką pobożnością i uroczystością umieszczono w niej wizerunek Świętego Oblicza, wspominając przy tym niegdysiejszą tego gremium członkinię, o której życiu właśnie opowiadamy.
„Po zwykłym okresie próby zostałam przyjęta przez radę do Kongregacji i dokonałam aktu konsekracji. Och! Cóż to był za dzień pociechy! Uroczystość przypomniała mi moją Pierwszą Komunię. Byłam jak wtedy ubrana na biało i z zapaloną świecą w ręku, klęcząc przed kierownikiem duchowym i drugim księdzem, w obecności ponad pięciuset moich nowych sióstr odnowiłam śluby chrzcielne i zobowiązałam się wiernie przestrzegać regulaminu stowarzyszenia. Poświęciłam się wtedy Najświętszej Maryi Pannie, mojej Dobrej Matce.
Stowarzyszenie to zostało utworzone dla dziewcząt z grup robotniczych, ale nie wiązało żadną przysięgą; jego zasady i przepisy były dobrze dostosowane do zachowywania w młodych sercach ducha religijnego i ukochania pobożności; co dwa tygodnie kierownik duchowy wygłaszał znakomitą, pouczającą prelekcję dla jego członkiń”.
Boski Mistrz przez wystarczająco długi już czas karmiący swoją małą służebnicę duchowym mlekiem pociechy, teraz
zechciał wzmocnić jej duszę pokarmem bardziej solidnym i treściwym, ażeby mogła się ona umocnić do przejścia, jak sama to określiła, „z Taboru na Kalwarię”.
„Pociecha ustąpiła miejsca oschłości i duchowej jałowości; ten stan wydał mi się dziwny. Co? Czuć, że już nie kocham Boga i Mu nie służę?! Nieświadoma dróg łaski, wyobrażałam sobie, że mogłabym znowu na siłę kosztować niewysłowionych rozkoszy tych uniesień miłości, którymi przedtem byłam obdarowywana; ale te daremne wysiłki tylko mnie męczyły i przyprawiały o mdłości. Rozmawiałam o stanie mojej duszy ze spowiednikiem, a on wcale nie wydawał się poruszony tym, co mu opowiedziałam. Stwierdził tylko, że krok po kroku znów wrócę do cieszenia się tymi pociechami. Trwałam w tym stanie oschłości i w niewdzięczności wobec mego Niebiańskiego Dobroczyńcy, opuściłam się na ścieżce doskonałości; moje zmęczone, nieszczęśliwe serce zwróciło się o pocieszenie do stworzeń. Nie miałam spokoju ducha, a chociaż moje wady nie były ciężkie, to jednak raniły mi duszę, gdyż nasz Pan żądał ode mnie wyższego stopnia wielkoduszności”.
W tym bolesnym stanie psychicznego cierpienia zrobiła krok, który mógł zagrozić całej jej przyszłości. Wyobrażając sobie, że jej spowiednik jest obojętny na jej wady, Perrine, posłuszna i ufna jak zawsze, poprosiła swojego ojca o pozwolenie na konsultację z innym spowiednikiem. Ten, będąc człowiekiem rozważnym, miał wątpliwości co do tego, czy będzie rzeczą roztropną zgodzić się na prośbę córki, i zanim to uczynił, skonsultował się z tym samym księdzem, od którego dziewczyna chciała odejść. Był to proboszcz parafii, dla którego żywił on największy szacunek. Powiedział mu, że być może Perrine poczuje się lepiej pod kierunkiem innego spowiednika, cieszącego się wówczas wielką reputacją wśród osób pobożnych. Dobry proboszcz chętnie się na tę zmianę
zgodził; ale nasza mała pokutniczka już wkrótce miała pożałować swojej niestałości.
„Chociaż od mojego nowego kierownika otrzymałam najwspanialsze rady, lepsza się nie stałam. Miałam siedemnaście lat, zaczęły mnie kusić próżne uroki świata i stając się letnia w służbie Bożej, wkrótce poddałam się głupim marnościom tego świata. Ale najbardziej zgubne w tym czasie było to, że zaniedbywałam modlitwę, środek tak niezbędny duszy do przezwyciężenia jej namiętności i wzmocnienia jej przed atakami Złego.
Po śmierci matki opieka nad domem przypadła mojej najstarszej siostrze, a dumna JA nie zawsze byłam skłonna podporządkować się jej władzy, co często było powodem wielu kłopotów i niezgody. Sumienie często wyrzucało mi niewierności: przypomniały mi się szczęśliwe dni dzieciństwa, kiedy wierna Bogu miłosierdzia i miłości, napełniana byłam niewysłowionymi rozkoszami; pragnęłam wrócić do Niego, ale dusza moja była jakby spętana złymi skłonnościami; w końcu uciekłam się do Tej, której nigdy się nie wzywa bez skutku, do Maryi, mojej czułej Matki, której się poświęciłam na zawsze.
Zbliżało się święto Oczyszczenia (zwane świętem Matki Bożej Gromnicznej – przyp. red.), a ja przygotowałam się do niego nowenną. Spędziłam ten piękny dzień wyjątkowo pobożnie, ofiarowując świecę do spalenia przed ołtarzem Najświętszej Maryi Panny. Łańcuchy, którymi byłam tak długo związana, zostały zerwane, a moje serce całkowicie się zmieniło. Jakaś niewidzialna siła zdawała się pchać mnie do powrotu do dawnego spowiednika. Gdy tylko go zobaczyłam, zawołałam: ‘Och! mój dobry ojcze, cnota uciekła mi z duszy, kiedy opuściłam twoje kierownictwo. Błagam Cię, abyś jeszcze raz zaliczył mnie do grona swoich licznych penitentów’. Przyjął mnie jak ojciec syna marnotrawnego, z wielką miłością. Wkrótce potem odbyłam ośmiodniowe rekolekcje w domu
zakonnym, w którym kazania głosili misjonarze. Tam czekało na mnie Boże miłosierdzie. Bardzo usilnie prosiłam Najświętszą Dziewicę, aby moje rekolekcje zakończyły się szczęśliwie, a moje prośby zostały wysłuchane. Łaska Boża wraz z pouczeniami dobrych misjonarzy sprawiła w mojej duszy jak najzbawienniejsze skutki. Odbyłam spowiedź generalną, a widząc wszystkie moje grzechy i nieskończone miłosierdzie Boże, którym tak długo gardziłam, i kontemplując na moim krucyfiksie rany Pana, poczułam, że moje serce przeniknięte zostało skruchą. Moje oczy wylały strumienie łez i przyrzekłam na przyszłość nienaruszalną wierność Bogu”.
Książka przybliża nieznaną szerzej francuską karmelitankę, Sługę Bożą s. Marię od św. Piotra (1818–1848) oraz historię objawień Pana Jezusa, który prosił ją o wynagradzanie zniewag, jakie uderzają w Jego miłujące Oblicze. Prosił także o powołanie bractwa, które miało szerzyć kult Jego Oblicza. Tu warto przypomnieć, że kult Najświętszego Oblicza jest jednym z najstarszych i najpiękniejszych w Kościele. Wywodzi się wprost od cudownego wizerunku, jaki pozostał na chuście Weroniki, gdy ta otarła twarz umęczonego Jezusa. Przez wieki ów wizerunek stale był otaczany czcią, zresztą sam Jezus w wielu objawieniach mówił, że rozważanie Jego cierpień ze współczuciem jest balsamem łagodzącym Jego boleść (św. Gertruda), przypominały o tym także widzenia francuskiej karmelitanki. Jej duchowe zachęty i zainicjowane przez nią bractwo znajdowały wielu czcicieli nie tylko we Francji (była wśród nich także późniejsza święta, s. Teresa od Dzieciątka Jezus).
Tom z pewnością zaciekawi opisem przeżyć mistycznych karmelitanki, zadziwi jej doskonałym posłuszeństwem wobec zwierzchników, zachęci do poszukiwania i trwania przed Najświętszym Obliczem. Przypominał o tym papież Benedykt XVI podczas pielgrzymki do Manoppello, mówiąc: „Szukanie Oblicza Chrystusa powinno być centralnym pragnieniem wszystkich chrześcijan”.