Joanna
Wieliczka-Szarkowa
Wieliczka-Szarkowa
Wydawnictwo AA Kraków
Redakcja i korekta: Maria Szarek
Skład i łamanie, projekt okładki: Wydawnictwo AA
Źródło zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Copyright © by Joanna Wieliczka-Szarkowa
Copyright © by Wydawnictwo AA, Kraków 2024
ISBN 978-83-8340-102-7
Wydawnictwo AA s.c. 30-332 Krakow, ul. Swoboda 4 tel.: 12 345 42 00, 695 994 193
e-mail: klub@religijna.pl www.religijna.pl
Patron Europy, św. Benedykt z Nursji, uważany za duchowego ojca wszystkich mnichów Zachodu, między rokiem 525 a 529 przybył na Monte Cassino, niewielkie – 519 m n.p.m. – wzgórze, wznoszące się nad doliną rzeki Liri, między Rzymem i Neapolem, w Apeninach Środkowych we Włoszech. Na miejscu antycznej świątyni Apollina Benedykt założył kościół św. Jana Chrzciciela, a sam zamieszkał w piętrowej wieży, w której około 540 roku napisał regułę zakonu benedyktynów, przyjętą potem przez większość klasztorów. Streszcza się ona w dwóch znanych dewizach: Ora et labora, czyli módl się i pracuj, oraz Ordo et pax, czyli ład i porządek. Święty Benedykt oraz jego bliźniacza siostra św. Scholastyka, założycielka benedyktynek, zmarli w klasztorze na Monte Cassino, który już wówczas był najważniejszym duchowym miejscem chrześcijańskiej Europy. W słynnym na cały świat wielkim skryptorium i bibliotece pracowali najwybitniejsi uczeni epoki. Benedyktyńskim mnichom należy przypisać zasługę ocalenia znacznej części antycznego dziedzictwa. Przed drugą wojną światową biblioteka klasztorna liczyła ponad sto tysięcy tomów i dziesiątki tysięcy pergaminów, inkunabułów i rękopisów, m.in. Galena, Hippokratesa, Cycerona, Pliniusza czy Apulejusza, a także około 1400 pisanych ręcznie bezcennych kodeksów, głównie patrystycznych i historycznych.
Monte Cassino od wieków strzegło jedynej drogi, Via Casilina (nr 6), prowadzącej z tego rejonu Włoch do Rzymu. W czasie drugiej wojny światowej właśnie na nim i sąsiednich górskich masywach, w najwęższym miejscu Półwyspu Apenińskiego, zatrzymał swoje siły niemiecki feldmarszałek Albert Kesselring, cofający się przed nacierającymi z południa aliantami. Niemcy zbudowali tu dwie obronne doskonale umocnione linie: Gustawa oraz Hitlera i obsadzili je m.in. „najbardziej wyborową jednostką” 1 Dywizją Strzelców Spadochronowych zwaną „Zielonymi Diabłami”, a także dużą ilością artylerii, moździerzy i broni maszynowej. Z powodu położenia najstarszego na kontynencie europejskim klasztoru w stre e bezpośrednich działań wojennych znajdujące się w nim bezcenne skarby kultury oraz dzieła sztuki narażone były na zniszczenie. Choć Niemcy zdolni byli do największego barbarzyństwa
i bestialstwa, przechowywane w klasztorze zabytki zostały przez nich uratowane.
Niemiecki kapitan Maximilian Becker, służący jako lekarz w elitarnej naziemnej Dywizji Luftwa e „Hermann Göring”, który
kierował akcją ewakuacji ze strefy walk zbiorów Muzeum Archeologicznego i Galerii Narodowej w Neapolu i umieszczenia ich właśnie w opactwie na Monte Cassino, zajął się także wywiezieniem cassińskich skarbów. Od 17 października do początku listopada 1943 roku archiwa i inne zabytki kultury z Monte Cassino zostały zdeponowane w magazynach armii niemieckiej w Villa Colle-Ferreto koło Spoleto, około 110 km na północ od Rzymu, a następnie 8 grudnia 1943 roku przekazane do Watykanu. Dzieła sztuki z Neapolu oddano władzom włoskim 4 stycznia 1944 roku, przy czym okazało się, że część z nich została już wcześniej wysłana do Berlina
jako urodzinowy prezent od Dywizji „Hermann Göring” dla jej patrona, który jednak z nieustalonych powodów daru nie przyjął. Pod koniec wojny Amerykanie znaleźli wszystkie skrzynie z eksponatami podarowanymi Göringowi w austriackiej kopalni soli Altaussee.
„Bitwa o Rzym”, czyli o przełamanie linii Gustawa w rejonie Cassino, rozpoczęła się 12 stycznia 1944 roku i trwała przeszło cztery miesiące. W wyjątkowo krwawych i zaciętych walkach wzięło udział siedem narodów, kolejno bowiem niemiecką obronę atakowały wojska: amerykańskie, brytyjskie, nowozelandzkie, hinduskie, francuskie i polskie. Monte Cassino zostało zdobyte dopiero w czwartym natarciu, 18 maja 1944 roku, przez polskich żołnierzy 2 Korpusu gen. Władysława Andersa.
Przez wiele lat, w PRL, żołnierzy walczących pod Monte Cassino traktowano jako kombatantów II kategorii, a w okresie stalinowskim służba w 2 Korpusie stanowiła nawet powód aresztowań czy represji ze strony bezpieki. W kraju dopiero w 1989 roku mogło się ukazać w całości, bez cięć cenzury, monumentalne dzieło Melchiora Wańkowicza Bitwa o Monte Cassino. Również sprzymierzeni alianci nie zawsze pamiętali o polskim wysiłku.
Już niespełna rok po bitwie, w marcu 1945 roku, na uroczystości związane z odbudową miasteczka Cassino, w których uczestniczył premier Włoch, ambasadorowie Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji i Związku Sowieckiego, nie zaproszono nikogo z Polaków. W miesiąc po konferencji w Jałcie nie chciano drażnić sowieckiej delegacji… W 35. rocznicę bitwy, 17 maja 1979 roku, na cmentarzu polskich żołnierzy na Monte Cassino papież św. Jan Paweł II powiedział: „Dla nas, którzy wówczas, w 1944 roku, przeżywaliśmy straszliwe nasilenie presji okupacyjnej, dla Polski, która znajdowała
się w przededniu Powstania Warszawskiego, bitwa ta [o Monte Cassino] była nowym potwierdzeniem owej niezłomnej woli życia, dążenia do pełnej niepodległości Ojczyzny, które nie opuszczały nas ani na chwilę. Na Monte Cassino walczył żołnierz polski, tu ginął, tu przelewał swoją krew z myślą o Ojczyźnie, która dla nas tak bardzo umiłowaną jest Matką właśnie dlatego, że miłość do niej tyle domaga się o ar i wyrzeczeń.
Nie moją jest rzeczą wypowiadać się na temat znaczenia samej bitwy, na temat osiągnięć żołnierza polskiego tu, na tych skalistych zboczach. Mieszkańcy tego pięknego kraju – Italii – pamiętają, że żołnierz ten, tą jakże daleką i okrężną drogą, szedł do Polski: »Z ziemi włoskiej do Polski…«, jak niegdyś Legiony Dąbrowskiego. Kierowała nim ta świadomość słusznej sprawy. Bo przecież taką
Rzym. Dywizja „Hermann Göring” zabezpiecza dzieła sztuki z Monte Cassino i Neapolu
właśnie słuszną sprawą było i nie przestaje nigdy być prawo narodu do istnienia, do niepodległego bytu, do życia społecznego w duchu własnych przekonań, narodowych i religijnych tradycji, do suwerenności własnego państwa. To prawo narodu, pogwałcone podczas ponad sto lat trwających rozbiorów, zostało brutalnie pogwałcone i zagrożone na nowo we wrześniu 1939 roku. I oto przez cały ten czas, od l września aż do Monte Cassino, ten żołnierz szedł tyloma drogami, zapatrzony w Bożą Opatrzność i dziejową sprawiedliwość, z wizerunkiem Matki Jasnogórskiej w oczach… szedł i znowu walczył jak poprzednie pokolenie »za wolność naszą i waszą«.
Dzisiaj, stojąc tu na tym miejscu, na Monte Cassino, pragnę być sługą i wyrazicielem tego ładu życia ludzkiego, społecznego, międzynarodowego, które buduje się na sprawiedliwości i miłości – wedle wskazań Chrystusowej Ewangelii. I właśnie dlatego odczuwam wspólnie z wami wszystkimi, którzy tutaj trzydzieści pięć lat temu walczyliście – moralną wymowę tej walki. Odczuwam ją razem z wami, Drodzy Rodacy, a równocześnie razem z wszystkimi, którzy tutaj spoczywają: wasi towarzysze broni. Wszyscy, od naczelnego dowódcy i biskupa polowego poczynając. Wszyscy – aż do najmłodszego rangą szeregowca. Wiele razy chodziłem po tym cmentarzu. Czytałem wypisane na grobach napisy, świadczące o każdym z tych, którzy tu polegli, o dniu i miejscu urodzenia. Te napisy odtwarzały w oczach mojej duszy kształt Ojczyzny, tej, w której się urodziłem. Te napisy z tyloma miejscami ziemi polskiej, ze wszystkich stron, od wschodu do zachodu i od południa ku północy – nie przestają wołać tu, w samym sercu Europy, u podnóża opactwa, które pamięta czasy świętego Benedykta – nie przestaje wołać tak, jak wołały serca walczących tu żołnierzy: Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki”.
Zanim polscy żołnierze stanęli pod Monte Cassino w 1944 roku, przeszli szlak bojowy, który dla wielu z nich zaczął się wraz z wybuchem drugiej wojny światowej, kiedy Polska została napadnięta najpierw 1 września 1939 roku przez Niemcy, a następnie 17 września przez Związek Sowiecki. Podwójna agresja była wynikiem zawartego w Moskwie 23 sierpnia 1939 roku niemieckosowieckiego układu (Ribbentrop–Mołotow), którego tajny protokół zatwierdzał czwarty rozbiór Polski. II Rzeczpospolita znalazła się pod okupacją dwóch wrogów. Do niewoli niemieckiej tra ło prawie 590 tysięcy żołnierzy polskich, a do sowieckiej ponad 450 tysięcy, ponad 80 tysięcy internowano na Węgrzech, w Rumunii, na Litwie, Łotwie i w Szwecji.
Mimo militarnej klęski państwo polskie nie przestało istnieć, a zadaniem jego władz działających na emigracji było kierowanie walką narodu przeciw okupantom i tworzenie wojska polskiego na obczyźnie. Część żołnierzy, internowana w Rumunii i na Węgrzech, przedostała się do Francji. Plan sztabu Ministerstwa Spraw Wojskowych opracowany w październiku 1939 roku przewidywał sformowanie we Francji czterech dywizji piechoty (dwa korpusy po dwie dywizje) i jednej wielkiej jednostki pancernej oraz
w Kanadzie jednej dywizji piechoty, a w Wielkiej Brytanii i we Francji 15–20 eskadr lotniczych wraz z jednostkami artylerii przeciwlotniczej. Armia Polska liczyłaby 100 tysięcy żołnierzy i miała osiągnąć pełną gotowość bojową stopniowo do sierpnia 1940 roku.
Przyszły dowódca 1 Dywizji Pancernej, znanej z późniejszych walk w Normandii i wyzwolenia Bredy, sławny „pancerny generał”
Stanisław Maczek, najpierw mianowany dowódcą 1 Dywizji Piechoty, do czasu jej sformowania objął obowiązki dowódcy obozu wyszkolenia wojsk polskich w Coëtquidan w Bretanii. „U wylotu ulicy, ozdobionej paru kramami i szeregiem obrzydliwych ‘kafejek’ (bar-kawiarnia w żargonie emigracji polskiej we Francji), wznosiła się brama z żerdzi, uwieńczona ogryzkami drucianego płotu.
Żołnierze polscy w Coëtquidan – z pełnym ekwipunkiem, uzbrojeni w karabiny Berthier (źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Na bramie widniał wymalowany na kawałku blachy herb Bretanii i nudziły się dwie agi, polska i francuska. Wartownik, Francuz z antycznego rocznika, nie ogolony, w butach nie czyszczonych od początku ich istnienia, uzbrojony w karabin z czasów generała Boulangera [minister wojny 1886–1891], spozierał z budki sennym wzrokiem. (…) Zaraz za bramą kisło niezupełnie jeszcze rozbełtane nogami błoto. W głębi ciągnęły się poprzedzielane oznaczonymi literami ulice, rzędy niskich baraków z czerwonej cegły. Z powykrzywianych drzwi i ram okiennych farba zniknęła już dawno, ściany pożerała wilgoć, a z dachów spoglądały smętnie zakopcone łby rachitycznych kominów” – opisywał obóz Jan Meysztowicz, prawnik, pisarz, były urzędnik Ministerstwa Spraw Zagranicznych
Obóz szkoleniowy w Coëtquidan
w służbie dyplomatycznej i żołnierz. Murowane koszary oraz drewniane baraki stały tu od pierwszej wojny światowej i były wykorzystywane przez armię francuską w czasie letnich poligonów. „Wilgotne zimno, charakterystyczne dla Bretanii, panowało wszędzie. Nie dziw więc, że nastrój żołnierzy odpowiadał klimatowi, ponuremu otoczeniu i błotu panującemu wszędzie” – wspominał płk Stanisław Sosabowski, przyszły dowódca 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, w 1944 roku walczącej pod Arnhem. Część oddziałów kwaterowała po okolicznych wsiach, „gdzie – jak zapamiętał Sosabowski – żołnierze, zaopatrzeni zaledwie w pojedyncze koce, rozkwaterowani byli po stryszkach, stajniach i oborach. O paleniu w nich ognia mowy być nie mogło. Wnętrza domostw rzadko kiedy były dostępne dla żołnierzy”.
Podobnie jak obóz błękitne mundury, które otrzymali Polacy, pochodziły z pierwszej wojny światowej. Na głowy zakładali wielkie granatowe berety strzelców alpejskich, ewentualnie francuskie kepi z czarnym otokiem i czerwonym wierzchem lub grzebieniaste hełmy. Ale znaki na nakryciach głowy oraz na pagonach były polskie. Mundurów nie starczało jednak dla wszystkich, a największe kłopoty były z butami: „wszystkie używane, wśród nich sporo dziurawych”. Kapitan Felicjan Majorkiewicz zapamiętał też „saboty, jakich wieśniak francuski używa do codziennej pracy”, a Polacy znali tylko z holenderskich widokówek: „Nasi żołnierze otrzymali je jako panto e ranne lub do ćwiczeń gimnastycznych. Saboty te pozostały w mojej pamięci jako symbol francuskiej klęski. Żołnierz francuski bowiem wszystko porzucał, gdy cofał się w nieładzie w głąb kraju, lecz nie rozstawał się nigdy z przewieszonymi na pasku lub przez ramię sabotami i bidonami z winem” – wspominał Majorkiewicz.
Generał Maczek musiał poradzić sobie także ze szkoleniem swoich żołnierzy praktycznie bez broni i innego sprzętu. Oprócz długich i ciężkich trzystrzałowych „Berthierów”, model 1892, ulepszonych w 1907 roku, z charakterystycznymi półmetrowymi bagnetami – szpikulcami, za karabiny do ćwiczeń służyły kije: cienki wyobrażał rkm, a gruby ckm, a zamiast granatów używano kamieni. Na dodatek zgodnie z francuskim prawem wojsko, nawet w czasie wojny, nie mogło wkraczać na prywatne łąki i pola. Za ich wynajęcie do ćwiczeń trzeba było płacić właścicielom. Wykłady organizowano w kinach, teatrzykach, kawiarenkach, a czasem i w stajniach, gdzie nawet nie można było usiąść. Mimo trudnych warunków dyscyplina i morale żołnierzy były utrzymywane na wysokim poziomie. Co niedzielę dowódcy ze swoimi pododdziałami maszerowali w szyku zwartym i z orkiestrą na msze św. do okolicznych kościołów.
Przybywający z obozów internowania z Węgier i Rumunii żołnierze, nieznający języka francuskiego tak dobrze jak rekruci z emigracji, przezwali Coëtquidan „Koczkodanem”. „I tak zaczęła powstawać i krzepnąć dziwaczna i jedyna w swoim rodzaju mieszanka artystów i rzemieślników, ziemian i śmietanki wychodźstwa zarobkowego, doktorów praw czy lozo i i nauczycieli ludowych, intelektualistów i sportowców, półhrabków i hochsztaplerów, siwiejących lub łysiejących kandydatów na bohaterów i młokosów, co się dochrapali w ostatnim roku szkolnym przed wojną świadectwa dojrzałości” – zauważał Jan Meysztowicz, teraz kapral podchorąży z „trzeciej CKM”, czyli 3 kompanii ciężkich karabinów maszynowych, i nazwał ich „cywilnymi podchorążymi z Coëtquidan”, „stanowiącymi najoryginalniejszą cechę polskich sił zbrojnych na Zachodzie”. Czesław Jeśman określił ich jako „nieo cjalny ostatni
zajazd na Litwie plus piławiecki plus obóz powstańców Langiewicza plus ostatnie pospolite ruszenie z bronią Rzeczypospolitej”.
Jednym z najbardziej znanych koczkodańskich podchorążych był Józef Lipski, do 1 września 1939 roku ambasador RP w Berlinie. Jako 45-letni strzelec z cenzusem (maturą) wstąpił do wojska we Francji i ukończył podchorążówkę w trzeciej CKM. „Przez cały okres skróconej, pięciomiesięcznej podchorążówki dał dowód charakteru tak wysokiej próby, że stał się jedną z najpopularniejszych postaci w Koczkodanie. Zwiedzający obóz dziennikarze francuscy rzucali się na niego łapczywie i fotografowali go – w jasnoniebieskich łachach i w granatowym naleśniku na głowie – na wszystkie strony. Jego pas był prawdziwym curiosum. Ślad sprzączki przesuwał się w górę regularnie, co trzy tygodnie o jedną parę dziurek. Pod koniec podchorążówki przesunął się o pięć par. Ambasadorski brzuszek nikł w oczach” – zaświadczał Meysztowicz. Za to kwaterę Lipski miał najlepszą. Ambasada, bo tak ją nazywano ze względu na jego byłe stanowisko, mieściła się w maleńkim miasteczku Guer, „na stryszku u emerytowanej kucharki pani Boishardy, przezacnej, około siedemdziesięcioletniej kobieciny, otaczającej nas iście matczyną opieką (Ces Polonais – mawiała – c’est le dernier roman de ma vie – ci Polacy to ostatni romans mego życia)”. Lipski zajmował jedyne stojące tam żelazne łóżko, wokół którego na podłodze spali pozostali, z braku miejsca wsuwając nogi właśnie pod to jego łoże. Mróz dochodził do ośmiu stopni, a podchorążowie mieli tylko po jednym kocu do czasu, gdy inna dobrodziejka wicehrabina de Boixic podarowała im ciepłe śpiwory należące do wyposażenia domku campingowego jej męża, zapalonego myśliwego. Józef Lipski za udział w kampanii francuskiej w szeregach 1 Dywizji Grenadierów został odznaczony Krzyżem Walecznych oraz Croix de Guerre.
W trzeciej CKM znalazł się także „publicysta, z przekonań rojalista, co w Polsce należy do rzadkości, późniejszy bohater spod Ankony”, kawaler maltański, Adolf Bocheński, absolwent słynnej paryskiej szkoły dla dyplomatów (École Libre des Sciences Politiques)
i prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, wybitnie inteligentny, z powodu „braku proporcji między wzrostem a wagą ciała” (za chudy i za wysoki) przy poborze wojskowym dostał kategorię „D” i nawet przez protekcję nie udało mu się przed wojną ukończyć podchorążówki. Do 22 Pułku Ułanów zaciągnęli go dopiero, gdy podarował pułkowi prywatny osobowy samochód. Adzio, bo tak go nazywali przyjaciele, wyróżniał się znajomością historii, a po francusku pisał i mówił tak samo dobrze jak po polsku. Zgłębił także tajniki wiedzy wojskowej, studiując francuskie podręczniki, dzięki czemu potra ł zaskakiwać i wprowadzać w zakłopotanie koczkodańskich wykładowców, ale ze zwykłym maszerowaniem nie mógł sobie poradzić: „Ma widocznie jakiś defekt mięśniowy, gdyż mimo jego usilnych i wytrwałych starań i ćwiczeń, nawet w godzinach pozaszkolnych, razem z lewą nogą idzie mu ku przodowi lewa ręka, a z prawą nogą – prawa ręka. Męczy się biedak godzinami, ale nie może przezwyciężyć tego dziwnego defektu w marszu” – wspominał inny znany podchorąży, korespondent wojenny Marian Walentynowicz, współautor sławnych przygód Koziołka Matołka. Bocheński znał mnóstwo wierszy na pamięć i choć miał „trochę za wysoki głos, nie wymawiał ‘r’ i nieco się jąkał”, recytował przejmująco, jak żaden aktor by nie potra ł. Przy obieraniu ziemniaków tak zajmująco zabawiał podchorążych wykładami z historii, ubarwionymi anegdotami, że praca kończyła się niezauważenie.
„Nawet przed wojną Adzio grzeszył zbyt daleko idącą tendencją do lekceważenia stroju. Tym razem ubrany jest w niegdyś
bladoniebieskie łachmany. Ze szczątków kołnierza wynurza się długa, cienka szyja. Na wąskich ramionach wisi kurtka z łatami na rękawach, z wypchanymi kieszeniami, plamy są na niej mniej widoczne tylko w miejscach, gdzie wyblakły od słońca. Spodnie i owijacze, pożal się Boże! Buty z zadartymi nosami piją wodę” – tak właśnie prezentujący się według Meysztowicza strzelec Bocheński pewnego listopadowego ranka po ćwiczeniach, w zimnym deszczu stanął do raportu z prośbą „o przepustkę na trzy dni do Paryża”. Gdy porucznik zapytał go, po co chce jechać, odpowiedział, że na zjazd kawalerów maltańskich. Mimo że o cer nie potra ł potraktować słów „takiego oberwańca” poważnie, Adzio dostał przepustkę – za wzorową służbę. Z Paryża wrócił obdarowany przez konfratrów bezzwrotną pożyczką w wysokości półtora tysiąca franków. Rozdał ją też od razu najbiedniejszym, jego zdaniem, kolegom. „Adzio nie palił, nie pił i żył w podchorążówce jak mnich surowej reguły” – zaświadczał Meysztowicz.
Obóz szkoleniowy w Coëtquidan odegrał ważną rolę w organizacji Wojska Polskiego we Francji, ale wielu przygotowujących się tam żołnierzy nie miało z tym miejscem dobrych wspomnień. Pułkownik Franciszek Skibiński uważał, że ich przyczyną była „beznadziejność wyczekiwania i coraz wyraźniejszy pogląd na zamiary operacyjne aliantów. Nie było w ogóle mowy o tym, by rozpoczęli oni kiedykolwiek działania ofensywne. Wojny w ogóle nie było. Przeciwnicy obrzucali się ulotkami propagandowymi. Na wspaniałej linii Maginota raz na miesiąc odbywały się wypady patroli, czasem wydarzało się nawet schwytanie pojedynczego jeńca, co naturalnie bywało szumnie ogłaszane w komunikatach i w związku z tym odbywały się dekoracje bohaterów”. Sławną Linię odwiedził także Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski. Jego
kierowca opowiadał potem kilku młodszym o cerom w Koczkodanie, że „Francuzi nie wyjdą za żadne skarby poza Linię Maginota. Według jego rozpoznania żołnierz francuski nie chce wojny i nie będzie walczył. Jedyną rozrywką żołnierzy na Linii Maginota była gra w piłkę i kąpiel w strumyku, płynącym tuż przed pozycją. Żołnierze obu walczących stron zażywali kąpieli w tym strumyku w ustalonych między sobą godzinach”.
Nastroje i oczekiwania Polaków były zupełnie inne. Mówił o tym w obozie w Coëtquidan biskup polowy Wojska Polskiego ks. gen. Józef Feliks Gawlina w Wigilię 1939 roku: „Jeżeli myśl nasza w tym roku ze szczególną rzewnością zwraca się do naszych rodzin w Kraju, jeżeli stamtąd wędruje do obozów koncentracyjnych i zdąża do dzielnych jeńców naszych, by wszystkich objąć uściskiem braterskim i przełamać się z nimi wszystkimi opłatkiem jako symbolem miłości, wiary i nadziei naszej. (…) Z pałaców własnych, z Zamku Warszawskiego i dumnego Wawelu chwilowo do baraków obozowych przesunięty majestat Rzeczypospolitej Polskiej tym serdeczniej jest tu witany przez wiernych rycerzy swoich. (…) Tak i my marzymy, że gdy wody opadną, gdy wiosna wróci, nieśmiertelna Ojczyzna nasza ukaże się w całym splendorze majestatu swego, z Orłem Białym u głów, z nowymi województwami u serca, z upokorzonymi wrogami u swego podnóża”. W te pierwsze wojenne święta żołnierzy odwiedził gen. Sikorski. Wszyscy mieli nadzieję, że następne spędzą już w wolnej Polsce.
Do wiosny 1940 roku we Francji sformowano: 1 Dywizję Grenadierów gen. Bronisława Ducha, 2 Dywizję Strzelców Pieszych gen. Bronisława Prugara-Ketlinga, Samodzielną Brygadę Strzelców Podhalańskich gen. Zygmunta Bohusza-Szyszko, a w Syrii powstawała Brygada Strzelców Karpackich płk. Stanisława
Kopańskiego. Nie udało się sformować 3 i 4 Dywizji Piechoty.
Mimo niechęci Francuzów z powodu braku najnowszego sprzętu dla własnych jednostek generał Maczek, popierany przez Sikorskiego, od początku zabiegał o tworzenie polskiej dywizji pancernej. Zalążki brygady powstały już w październiku 1939 roku w obozie Coëtquidan, kiedy utworzono tam specjalny pułk, z którego w grudniu wyłoniono samodzielny oddział składający się z batalionu pancernego i dywizjonu kawalerii motorowej. W lutym 1940 roku generał Maczek został wyznaczony na Dowódcę Obozu
Wojsk Pancernych i Motorowych w Orange – Bollène na południu Francji, 40 km od Awinionu, a Francuzi pod wpływem agresji Niemiec na Danię i Norwegię wkrótce zgodzili się na powstanie Lekkiej Dywizji Zmechanizowanej (Division Légère Mécanique) o charakterze pancernym – był to w istocie francuski odpowiednik niemieckiej dywizji pancernej. Jej sformowanie przewidywano na wiosnę 1941 roku. Tak długo Polacy nie chcieli czekać. „My, którzy przyjechaliśmy tu przecież w zupełnie innym celu, siedzieliśmy setki kilometrów nawet i od tego nieprawdziwego frontu w bezpieczeństwie i czekaliśmy beznadziejnie na moment, kiedy wreszcie będzie można pójść do bitwy, okupić wstyd przekroczenia granicy, wstyd wojny przegranej w ciągu kilku tygodni, wstyd wygodnego życia w słodkiej Francji w czasie, gdy nasi najbliżsi, cały nasz kraj cierpiał pod strasznym butem okupanta. Czekaliśmy na zwycięstwo, do którego i my mieliśmy się przyczynić. Ale przecież nie ma zwycięstwa bez bitwy. Gdzież jest ta bitwa?” – pytał płk Skibiński.
Dopiero pod koniec stycznia 1940 roku Sprzymierzeni zdecydowali się pomóc bohatersko walczącej, zaatakowanej 30 listopada 1939 roku przez Związek Sowiecki, Finlandii (do ataku na państwo liczące 3,6 mln mieszkańców Sowieci przeznaczyli 425 tysięcy żołnierzy, później liczba ta wzrosła do prawie miliona).
W skład korpusu ekspedycyjnego, który miał lądować w rejonie Petsamo, aby wesprzeć Finów, weszłaby polska jednostka. Właśnie dlatego w lutym 1940 roku utworzono Samodzielną Brygadę Strzelców Podhalańskich pod dowództwem awansowanego do stopnia generała brygady pułkownika dyplomowanego Zygmunta Bohusza-Szyszki.
Wręczenie sztandaru Samodzielnej Brygadzie Strzelców Podhalańskich (źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Żołnierze Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich na pokładzie okrętu w drodze do Norwegii (źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe)
Dowódca podhalańczyków był synem Jakuba Szyszki, o cera armii rosyjskiej, a później generała brygady Wojska Polskiego, uczestnika wojny polsko-bolszewickiej i Heleny z Witowskich. Zygmunt urodził się 18 stycznia 1893 roku w Chełmie na Lubelszczyźnie, gdzie mieszkał i uczył się do 1907 roku, kiedy to jego ojciec został przeniesiony służbowo do Irkucka. Dlatego syn przerwał naukę w chełmskim państwowym gimnazjum i idąc w ślady ojca, zaczął edukację wojskową. W 1911 roku ukończył Korpus Kadetów w Pskowie, a następnie wyższą szkołę o cerską w Moskwie. Był dowódcą plutonu w rosyjskim 12 Pułku Grenadierów, z
O cerowie 10 Brygady Kawalerii Pancernej po klęsce Francji (z tyłu od lewej: mjr Franciszek Skibiński, gen. Stanisław Maczek) (źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe)
którym w 1914 roku wyruszył na front pierwszej wojny światowej. Czterokrotnie ranny, jesienią 1915 roku dostał się do niewoli austriackiej. Udało mu się z niej uciec i od listopada 1916 roku służył w II Brygadzie Legionów Polskich, zwanej Żelazną, pod dowództwem gen. Józefa Hallera. Po przedarciu się jednostki przez front austriacki pod Rarańczą, w lutym 1918 roku został podobnie jak inni legioniści internowany w obozie na Węgrzech. Zwolniony po czterech miesiącach służył w 1 Pułku Piechoty Polskiej Siły Zbrojnej (niem. Polnische Wehrmacht). Jako byłego o cera armii rosyjskiej zwolniono go z obozu jeńców i reskryptem Rady Regencyjnej z 25 października 1918 roku został przydzielony do podległego jej Wojska Polskiego w stopniu porucznika.
W listopadzie 1918 uczestniczył w rozbrajaniu żołnierzy niemieckich w Warszawie i wstąpił do odrodzonego Wojska Polskiego. W wojnie polsko-bolszewickiej walczył jako dowódca kompanii, a potem batalionu w 2 Dywizji Piechoty Legionów. W lutym 1919 roku został dowódcą 2 Kowieńskiego Pułku Strzelców, wchodzącego w skład 2 Dywizji Litewsko-Białoruskiej. Bił się z bolszewikami na Wileńszczyźnie, Podlasiu i Mazowszu. W czasie obrony Płocka został poważnie ranny, jednak walczył dalej i wziął udział w kontrofensywie sierpniowej 1920 roku. Dał się poznać jako odważny, ambitny i waleczny żołnierz.
Awansowany na majora ukończył w 1923 roku Wyższą Szkołę Wojenną w Warszawie i jako dyplomowany o cer Sztabu Generalnego został przydzielony do Oddziału V Sztabu Generalnego, potem do Biura Ścisłej Rady Wojennej jako jej szef, a w 1926 roku do Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych jako o cer sztabu generała brygady Gustawa Orlicza-Dreszera, od 1930 roku inspektora armii. W 1931 roku płk Bohusz-Szyszko został zastępcą dowódcy 58 Pułku Piechoty w Poznaniu, następnie dowódcą pułku Korpusu
Ochrony Pogranicza „Głębokie”, a w styczniu 1934 roku zastępcą dowódcy Korpusu Ochrony Pogranicza w Warszawie.
Na front drugiej wojny światowej wyruszył jako dowódca 16 Pomorskiej Dywizji Piechoty, która wchodziła w skład Grupy Operacyjnej „Wschód” w Armii „Pomorze” generała Władysława Bortnowskiego. Walczył w rejonie Grudziądza, a następnie wycofał się ku centralnej części kraju i wziął udział w bitwie nad Bzurą 9–18 września 1939 roku. W walkach o Łowicz jego dywizja poniosła ciężkie straty. Z ocalałymi zaledwie dwiema kompaniami przedarł się do oblężonej Warszawy i walczył w jej obronie do kapitulacji 28 września 1939 roku. Pułkownik uniknął niewoli i przez Węgry przedostał się do Francji.
80 lat temu, 18 maja 1944 roku polscy żołnierze 2 Korpusu gen. Władysława
Andersa zdobyli Monte Cassino. Bitwa ta stała się symbolem waleczności, a zwycięstwo zostało odniesione dzięki ofiarności, odwadze i wytrwałości, z których od wieków słynął żołnierz polski.
Joanna Wieliczka-Szarkowa opisuje historię 2 Korpusu Polskiego oraz drogi, którymi podążali polscy żołnierze, zanim stanęli pod Monte Cassino. Przeszli oni szlak bojowy, który dla wielu z nich zaczął się wraz z napaścią Niemiec i Związku
Sowieckiego na Polskę we wrześniu 1939 roku. Część żołnierzy przedostała się na
Zachód i walczyła we Francji, w Norwegii pod Narwikiem czy w Afryce pod Tobrukiem. Część zaś zasiliła szeregi 2 Korpusu po utworzeniu Armii Polskiej w ZSRS i jej ewakuacji na Bliski Wschód przez gen. Andersa.
Autorka barwnie opisuje nie tylko formowanie jednostek i ich bitwy, ale przybliża także sylwetki dowódców, oficerów, żołnierzy – bohaterów walk. W książce wykorzystano poruszające wspomnienia i relacje uczestników tych wydarzeń. Publikację zilustrowano archiwalnymi zdjęciami.