BOŻA INTERWENCJA




















































BOŻA INTERWENCJA
Niki Oksza-OrzechowskaBOŻA INTERWENCJA
Wydawnictwo AA KrakówRedakcja i korekta: Wydawnictwo AA
Skład, łamanie i projekt okładki: Magdalena Spyrka
Copyright © by Patrycja Oksza-Orzechowska
Copyright © by Wydawnictwo AA, Kraków 2024
ISBN 978-83-8340-120-1
Wydawnictwo AA s.c. 30-332 Kraków, ul. Swoboda 4 tel.: 12 345 42 00, 695 994 193 e-mail: klub@religijna.pl www.religijna.pl
POMYSŁ NA TĘ KSIĄŻKĘ SPŁYNĄŁ MI Z NIEBA…
Myślałam wprawdzie o malowaniu zwykłych portretów farbami, czym nie raz w życiu się zajmowałam, jednak wyszło inaczej. Od „zawsze” interesowała mnie psychologia ludzkich twarzy, ukryte w nich emocje i doświadczenia. Napisałam więc intencję, czym chciałabym się zajmować, by miało to sens nie tylko dla mnie, ale i dla innych, a następnie wsadziłam ją między kartki książeczki Jezu, Ty się tym zajmij.
Po kilku miesiącach zrodził się pomysł zupełnie innych portretów – tych namalowanych ręką Mistrza. Teraz jestem pewna, że to Duch Święty pokierował moim wyborem, by nie tylko karmić ludzkie ego czy wspomnienia, ale dać im dużo, dużo więcej.
Od pewnego czasu zaczęłam dostrzegać coraz więcej śladów boskiej interwencji w naszym ludzkim życiu, coraz więcej cudów widzieć wokół. Im więcej działań Złego, tym częściej Bóg pokazuje swoją moc i miłość, jaką do nas żywi. Pragnie, byśmy od Niego nie odchodzili i na Nim budowali swoją przyszłość, bo tylko On jest gwarancją prawdziwego szczęścia.
Im bardziej zbliżam się do Boga na różnych płaszczyznach, tym więcej znaków i pomocy z Jego strony otrzymuję.
Kolejnym impulsem stała się samobójcza śmierć bliskiej mi, wspaniałej młodej istoty. Potem dołączyli inni ludzie z mojego otoczenia i wiele kolejnych tragicznych wiadomości z różnych stron. Depresje, poczucie bezsensu, opuszczenia, osamotnienia, piętrzące się życiowe trudności…
Postanowiłam więc zebrać garść bożych historii: świadectw nawróceń, małych i większych cudów, wysłuchanych modlitw, relacji z aniołami i kontaktu z bliskimi, którzy opuścili nasz ziemski świat – a wszystko to ku pokrzepieniu serc ludzi będących na początku swej drogi z Jezusem. Ludzi, którym potrzeba dowodów na Jego działanie w naszym życiu. Wszystkie relacje pochodzą od osób, z którymi miałam osobisty kontakt, z kilkoma wyjątkami, gdzie pośrednikiem była moja Mama.
ŚWIADECTWA NAWRÓCEŃ
Zacznę od siebie, by nikt nie pomyślał, że jestem przysłowiowym szewcem…
W chwili, gdy to piszę, mam 50 lat, a moja droga powrotna zaczęła się od narastającej bezsilności i rozpaczliwego wewnętrznego krzyku o pomoc, mniej więcej dekadę temu.
Przez lata tak bardzo oddalałam się od bożej rzeczywistości, że w końcu pozostał mi już tylko ten wewnętrzny krzyk, spowodowany niemocą, i łzy, które często ukrywałam w kościele w czasie Eucharystii, gdy ludzie podchodzili do ołtarza, by wzmocnić swoją relację z Chrystusem. Czułam, jak tony grzechów oblepiają moje serce i nie pozwalają oddychać.
Mimo to każdej niedzieli starałam się prowadzić tam córkę, by i ona nie oddaliła się od Źródła. Nie wiedziałam, jak sobie poradzić, jak zerwać z życiem pełnym mroku i krętych ścieżek. Życiem, w którym najpierw na oślep szukałam miłości i akceptacji, a potem tłumiłam ich brak narkotykami.
Marny był to żywot: pomimo zachowywanych pozorów, spełniania obowiązków i udawania, że wszystko jest w porządku, w środku byłam zupełnie popękana. Moja dusza
wyglądała jak szkliwo na niektórych ceramicznych naczyniach. Pajęczyna linii, powierzchownych spękań, chociaż forma jeszcze cała. Rzadko się śmiałam, rzadko miałam ochotę na kontakt z drugim człowiekiem, a jeśli już, to ciągle musiałam ukrywać moje mroczne strony.
Trwało to wiele lat. Kropla drążyła skałę, aż skała zaczęła pękać. Nie wiedziałam jak sobie poradzić, jak wyjść z tego impasu, zachowując twarz i nie wywołując lawiny.
Po ludzku wydawało się to zupełnie niemożliwe.
Pamiętam jak wzięłam zeszyt, w którym pisałam wiersze i wyrzuciłam z siebie błaganie o pomoc, bezpośrednio do Stwórcy. Zapisałam wszystko na kartce – jakbym chciała przypieczętować tym moją prośbę.
„Panie, wybacz mi wszystkie moje złe uczynki, słowa i myśli. Oczyść mnie, wypal ogniem zło, spłucz wodospadem swej miłości. Składam u Twych stóp mój krzyż, prosząc o oczyszczenie, o Światło. Tylko Ty wiesz, jak bardzo jestem zaplątana, jak bardzo chcę się zmienić, jak potrzebuję Ciebie…”
Nie pamiętam już, jak długo musiałam czekać, ale patrząc z perspektywy czasu, puzzle powoli zaczęło się układać. Bóg tkał swój piękny gobelin, a ja widziałam tylko jego rewers. Pojawiali się na mojej drodze ludzie, może Anioły, które krok po kroku prowadziły mnie do Niego. Pierwszy pomógł mi uwolnić się z nałogu. Zrobił to szybko i sprawnie, bez skutków ubocznych, które znałam z wcześniejszych doświadczeń. Żaden terapeuta. Niemożliwością też było, by zrobił to zwykły człowiek, bez Bożej pomocy, gdyż wiele poprzednich prób spełzło na niczym. I chociaż Sławkowi nie było po drodze z Bogiem, myślę że żyjąc w Bieszcza-
dach, pośród natury, nawet nie zdawał sobie sprawy, jak mu do Niego blisko. Posiadał natomiast chęć niesienia pomocy i sporo mądrości życiowej. Kilka dni w przepięknej górskiej okolicy, spędzonych na wielu „terapeutycznych” rozmowach, przy niewielkiej pomocy „farmacji” spowodowało, iż (mam nadzieję) na zawsze porzuciłam niszczący mnie nałóg. I zawsze będę za to wdzięczna Bogu i Sławkowi.
Kolejny „ziemski anioł” uwolnił mnie z toksycznej relacji, w której tkwiłam od lat. Relacji wiążącej życiowo i trudnej przez usidlenie nałogiem, której żadne z nas nie potrafiło uzdrowić.
Pomoc tym razem przyszła od buddysty. Pojawił się w idealnym momencie, dając mi wsparcie i trampolinę, bym mogła odbić się od poprzedniego życia, po czym zniknął, sam nie będąc poukładanym i silnym, a ja – wtedy zrozpaczona jego decyzją – postanowiłam przystąpić do generalnej spowiedzi. Po trzydziestu latach.
Krok po kroku Bóg przyciągał mnie do siebie, torował drogę.
Napisałam do kumpla, z którym od dawna nie miałam kontaktu. Wiedziałam, że nawrócił się po latach wielotorowego „szaleństwa”. Odpowiedział szybko i polecił mi młodego ojca paulina na warszawskim Nowym Mieście. Zadzwoniłam, umówiłam się i poszłam.
Tysiące myśli i uczuć przed spotkaniem. Czekając w niewielkim holu, starałam się wyciszyć umysł, co wyglądało oczywiście jak walka z wiatrakami. Wreszcie wyszedł. Młody, sympatyczny, wyluzowany – ojciec Darek. Zabrał mnie do małego pokoiku, gdzie poczułam się zarówno bardziej, jak i mniej komfortowo niż w konfesjonale. Nie wiem ile czasu minęło, ale pewnie około dwóch godzin, zanim wyrzuciłam wszystko, co leżało mi na duszy i sercu. Już prawie
nie pamiętam naszej rozmowy, tak mocne to było przeżycie.
Żadnej oceny, żadnych morałów. „Niedźwiedź” na „do widzenia” i butelka święconej wody, której połowę mam po dziś dzień.
Wracałam lżejsza o cały ten okropny, wieloletni bagaż. Nie wiedziałam, co dalej, nie miałam pojęcia jak potoczy się moje życie, ile prób jeszcze i kłód pod nogami, jak długo potrwa transformacja. A trwa cały czas.
Jeszcze ładnych kilka lat szłam, potykając się o własne nogi, upadając i wstając na zmianę, cierpiąc i zbierając z ziemi połamane skrzydła, by po raz kolejny dać je Bogu do sklejenia.
Kolejnym krokiem milowym była choroba i odejście Taty w wieku osiemdziesięciu lat. To wtedy poznałam kazania ks. Pawlukiewicza i zaczęłam uczestniczyć w wieczornych różańcach on-line z księdzem Teodorem Sawielewiczem. Po jakimś czasie pojawił się jeszcze ojciec Dominik Chmielewski, ale to już była wyższa szkoła jazdy. Zaczęłam słuchać ich interpretacji Pisma Świętego, które były dla mnie o wiele bardziej przystępne niż samo Pismo. Być może to jakaś ułomność, być może jestem ofiarą naszej epoki…
Dzięki nim zaczęłam spoglądać głębiej na pewne sprawy, eksplorować sens życia przez boży filtr. Dostałam ogromne wsparcie duchowe w tej jakże trudnej, osobistej, emocjonalnej i ostatecznej sytuacji. Myślę, że gdyby nie moi „wirtualni” księża, nie otrząsnęłabym się jeszcze długo po odejściu Taty.
Dzięki temu wsparciu rozpoczęłam kolejny etap w życiu, kolejne przemiany stały się moim udziałem.
Zaczęłam rewidować znajomości i uciekać do „siebie”, przed mało kreatywnym spędzaniem czasu, staniem ciągle w tym samym miejscu i narzekaniem. Często czułam się bardzo samotna, bo wiedziałam, że muszę iść do przodu, a moje
otoczenie nie rozumiało tych zmian. Niektórzy się dziwili, inni wyciągali nieprawdziwe wnioski, jeszcze inni myśleli, że coś ze mną nie tak. A ja postawiłam wszystko na jedną kartę. Z ogromną determinacją postanowiłam zmieniać swoje życie krok po kroku, mimo kolejnych potknięć i wątpliwości.
Niesamowita jest mnogość dróg do Boga i to, jak nas nimi prowadzi, gdy tylko puści się ster. Wystarczy powiedzieć: „Tak, otwieram na Ciebie moje serce, rób z nim wszystko, co uważasz za najlepsze”, albo: „Jezu, ufam Tobie, prowadź mnie najlepszą dla mnie drogą”. Kiedy świadomie i z pełnym oddaniem wypowiesz słowa zaproszenia, Bóg przychodzi i powoli uzdrawia wszystko, co wymaga uzdrowienia. Jedyne, co jest nam potrzebne, to umiejętność czytania znaków, pokora i wytrwałość. Im dłużej te znaki ignorujemy i nie słuchamy „intuicji”, tym dłużej przerabiamy poszczególne lekcje.
DANKA, 96 LAT
Najdłuższa i najbardziej spektakularna boża historia, jaka przydarzyła się naszej rodzinie, to nawrócenie mojej cioci.
Najdłuższa, gdyż mając 15 lat, Danka na dobre zerwała z Bogiem, dworując sobie z Niego przez kolejne 80 lat, by nawrócić się z przytupem w ostatnim momencie. W międzyczasie sama była sobie sterem, okrętem i kapitanem, następnie przeżyła epizod buddyjski na dość wysokim poziomie, by w końcu stwierdzić, że to już jej nie interesuje – i cały czas drążyła temat duchowości chrześcijańskiej, żartując sobie z niej na swój sposób. Dopiero gdy wiek, a potem zakrzepica zmogły Ją w łóżku, zaczęła się powolna przemiana, jako wynik nieustających modlitw trzech bliskich osób: córki, siostry (a mojej Mamy) i bardzo wierzącej opiekunki, pani Leny.
Początkowo wszystko, co związane było z wiarą, modlitwą i cudami wzbudzało w Danucie spore emocje, nieadekwatne do jej łagodnego charakteru. Gdy pewnego dnia moja Mama postanowiła przeczytać na głos fragment książki o św. Charbelu, ciocia, pogrążona w półśnie czy zatopiona w myślach, zerwała się nagle z łóżka krzycząc, żeby nie gadać jej nad głową, że chce mieć trochę spokoju… Sytuacja
powtórzyła się przy kolejnej próbie czytania. Innym razem Mama próbowała podnieść swoją siostrę na duchu w fizycznie trudnej już sytuacji. Zaczęła mówić o uwięzionej w ciele duszy i o tym, iż kiedyś je opuści, a wtedy dobrze by było, żeby znalazła się w tym lepszym, a nie gorszym świecie. Danka spojrzała na wszystkie trzy panie i powiedziała: „Ale wy dziecinne jesteście!”.
Kolejnym punktem zapalnym stał się medalik z Matką Bożą, który zerwał się z łańcuszka noszonego przez moją cioteczną siostrę w dniu, gdy zamieszkała ze swoją mamą. Medalik ów siostra postanowiła włożyć pod poduszkę chorej, w samym rogu kanapy, przy ścianie, w myśl słów: „Najświętsza Maryja Panna pomaga wszystkim, którzy są chorzy na ciele i duchu, opiekuje się także umierającymi, aby mogli uratować swą duszę”. Ciocia, nie wiedząc nic o ukrytym medaliku, bardzo unikała tego kąta, przesuwając się na kraniec sofy. Którejś nocy siostra musiała spać razem z nią, by ta nie spadła z łóżka. W nocy Danka rzucała się na wszystkie strony, krzycząc: „Co to jest?!”, „Wszędzie diabły, piekło, pomocy!”. Na pytanie córki, kto ma jej pomóc, czy to Jezus – ciocia przytaknęła. Po wielu modlitwach do świętych, moja siostra namaściła czoło chorej olejkiem nardowym, przywiezionym z Ziemi Świętej i dała jej do wypicia trochę wody święconej. Wszystko się uspokoiło, a ciocia powiedziała dwukrotnie gdzieś w przestrzeń: „Jestem potwór”, po czym wyszeptała: „Przepraszam”, jakby zwracała się do kogoś niewidzialnego.
Mniej więcej na miesiąc przed śmiercią Danuta zgodziła się, wspólnie z trzema paniami, odmówić Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Jako że nie znała tej modlitwy, prosiła, by nie mówić jej zbyt szybko. Moja Mama, która modliła się z pozostałymi przez telefon, ze ściśniętym gardłem słuchała siostry, która zupełnie przytomnie prosiła: „Ja nie mogę tak szybko,
przecież mam już prawie 100 lat”. Jeszcze tego samego dnia moja siostra przyprowadziła do domu księdza, który miał udzielić chorej ostatniego namaszczenia. Niestety, gdy duchowny spytał czy faktycznie chce przyjąć sakrament, ciocia zdecydowanie zaprzeczyła i biedak sobie poszedł. Po chwili zmieniła zdanie i błagała by go zawrócić, a na stwierdzenie, że przecież przed chwilą go odrzuciła, odparła: „To nie ja powiedziałam, okłamali cię”. I dodała, że jest katoliczką. Mama poradziła mojej siostrze, żeby poszła do kościoła i prosząc po raz wtóry o wizytę i namaszczenie, odtworzyła nagrane przez nią słowa Danki, które brzmiały tak: „Jezu, jesteś najpiękniejszym człowiekiem i Bogiem zarazem”. Widziała też Maryję i powiedziała o Niej, że jest „piękna, wszechmogąca i cała w gwiazdach”. Po dwóch dniach przyszedł inny ksiądz. O nic nie spytawszy odmówił modlitwy, podczas których chora usiłowała zatykać sobie uszy, co skwitował tylko krótkim zdaniem: „O, diabełek jeszcze działa”. Innego dnia ciocia powiedziała: „Wiem, że muszę cierpieć, moim przeznaczeniem jest cierpienie”. W tym czasie, z powodu martwicy, miała już czarne palce i część stopy, ale nie było najmniejszego sensu wozić jej po szpitalach i męczyć czymkolwiek więcej niż środki przeciwbólowe. Nie miała ochoty jeść, głównie piła. Bóg czekał, aż powie Mu „tak”, zanim przyjdzie kres. Po ostatnim namaszczeniu ciocia żyła już w innym świecie. Prosiła o różaniec, a potem leżała, trzymając go w złożonych do modlitwy dłoniach, wzywając Maryję. Kiedy moja Mama przyjechała do niej po powrocie z Indii, Danka właściwie straciła już kontakt z otoczeniem. Nie wiadomo: spała czy czuwała, w każdym razie miałyśmy wrażenie, że czekała, by pożegnać się ze swoją siostrą. Po kilku godzinach Mama, wychodząc, powiedziała: „Do widzenia siostrzyczko”, i dopiero wtedy ciocia poderwała na chwilę
ręce i głowę. To było ich ostatnie spotkanie. W nocy Danuta odeszła po cichutku, oddając temu światu ostatnie westchnienie i uwalniając duszę od cierpiącego ciała.
Odkąd zaczęłam zbierać i spisywać wszystkie te niesamowite świadectwa, minął prawie rok.
Wiele się we mnie zmieniło w tym czasie. Poszerzyłam spektrum duchowego widzenia, utwierdziłam się w przekonaniu, że wielu z nas doświadczyło boskiej obecności i działania w życiu – i że nie jesteśmy tu sami. My, którzy nie zamykamy serca na niewidzialny wymiar rzeczywistości, a którzy dostaliśmy powołanie, by mówić o Bogu innym. Wiem też, że za pośrednictwem wszystkich tych historii Bóg chciał umocnić moją wiarę i rozwinąć ducha, który ciągle jest w drodze do „lepszego życia”.
Dziękuję Bogu za inspirację, i Duchowi Świętemu za prowadzenie w tym projekcie.
Wszystkim osobom, które podzieliły się swoimi historiami, by pomóc innym…
Mojej Mamie, która wspierała mnie i wspiera cały czas.
Tacie, który całe życie był dla mnie wzorem na różnych płaszczyznach, a którego odejście do lepszego świata spowodowało spore zmiany w moim duchowym rozwoju…
Córce – za to, że była blisko i współdzieliła ze mną czas pisania…
Dziękuję wszystkim, którzy na różnych poziomach mnie wspierali.
Chwała Panu!
SPIS TREŚCI
Pomysł na tę książkę spłynął mi z Nieba
Świadectwa nawróceń .
Kontakt z duszami bliskich
Wysłuchane modlitwy i ingerencja aniołów
Wokół nas ciągle zdarzają się cuda, które tylko nieliczni potrafią dostrzec, wiedząc, jakie jest ich źródło i to, że są dosłownie na „wyciągnięcie” modlitwy. Inni dowiadują się o tym na granicy desperacji, gdy już nie mają siły walczyć i wołają o pomoc. Bóg, który słyszy nasze modlitwy i szczere prośby, słucha i otwiera nam drogę do siebie. Czasem bywa ona wyboista i kręta, czasem bardzo długa – w zależności od tego, na co jesteśmy gotowi w danym momencie, czy potrafimy czytać znaki oraz sprostać najważniejszemu warunkowi – całkowicie zaufać Bogu i powierzyć Mu swoje życie.
Ta książka to zbiór historii zwykłych ludzi, którzy doświadczyli Bożego działania. Niektóre z nich są niemal niewiarygodne i gwałtowne jak burza, inne spokojniejsze i rozłożone w czasie. Do każdego Bóg znajduje ten jeden jedyny, niepowtarzalny klucz – i to jest fascynujące.
Od pewnego czasu zaczęłam dostrzegać coraz więcej śladów boskiej interwencji w naszym ludzkim życiu, coraz więcej cudów widzieć wokół. Im więcej działań Złego, tym częściej Bóg pokazuje swoją moc i miłość, jaką do nas żywi. Pragnie, byśmy od Niego nie odchodzili i na Nim budowali swoją przyszłość, bo tylko On jest gwarancją prawdziwego szczęścia.
Postanowiłam zebrać garść bożych historii: świadectw nawróceń, małych i większych cudów, wysłuchanych modlitw, relacji z aniołami i kontaktu z bliskimi, którzy opuścili nasz ziemski świat – a wszystko to ku pokrzepieniu serc ludzi będących na początku swej drogi z Jezusem. Ludzi, którym potrzeba dowodów na Jego działanie w naszym życiu.
Jestem tylko pośrednikiem. Moim pragnieniem jest, aby ta książka pomogła chociaż jednej istocie ludzkiej uchronić się przed upadkiem, jakim jest odebranie sobie życia, depresja, załamanie albo wejście w kompletną ciemność…
Autorka

Z wykształcenia jestem malarką, jednak zawsze miałam mnóstwo zainteresowań i nie potrafiłam skupić się na jednej rzeczy. Równolegle z twórczością artystyczną, od młodych lat nieustannie coś pisałam. Wiersze, opowiadania, dzienniki, blogi... Do tego pasjonowała mnie psychologia. Człowiek ze swoją złożonością i wielowymiarowością... Stąd też między innymi wzięła się opieka i zajęcia plastyczne z dziećmi, ciekawymi świata osóbkami, patrzącymi nań ze swojej nieskażonej jeszcze perspektywy. Pracowałam w różnych miejscach, zajmując się wieloma rzeczami, poznając ludzi, którym zawsze chciałam dać radość, uśmiech, zainteresowanie i serce. Mój wolny i niespokojny duch nie pozwalał mi jednak pozostawać dłuższy czas w tym samym miejscu, więc nadal jestem w drodze i proszę Boga, by to On wyznaczał jej kierunek.