

Spis treści

Przechadza się ścieżką, wdychając zapach skoszonej trawy. Zatapia spojrzenie w rozedrganym powietrzu, które płoszy z nieba obłoki. Słyszy krzyki i śmiechy z placu zabaw. Zagląda do szkolnego okna, które dziwnym trafem nie zostało zasłonięte roletą. Jego oczom ukazują się rozleniwieni uczniowie: niektórzy się uczą, inni udają, że się uczą, a są i tacy, którzy już nawet nie udają.
Przyszedł w porę.
Zwiastun Lata.
Jeżeli dobrze się wsłuchacie, okaże się, że on coś szepcze: trochę o tym, jak brzmi szum morza i jak promienie słońca przeświecają przez korony drzew, ogrzewając wilgotny mech. Opowiada, jak wygląda nocne, jarzące się miasto, widziane z okna samolotu. Przyznaje, że trudno jest wejść do zimnego jeziora, ale po pływaniu, przyjemnie jest usiąść na pomoście i otulić się suchym ręcznikiem.
Szepcze dalej, o wieczornym spacerze, kiedy wszystkie rośliny i zwierzęta z ulgą rozluźniają się po upalnym dniu. Opisuje powietrze przed burzą, pociąg pędzący ku przygodom i nieznajomych, którzy zachowują się jak przyjaciele. Wyśpiewuje historię „Agnieszki, która już dawno tutaj nie mieszka” i narzeka, że nie lubi pocić się w śpiworze, kryjąc się przed komarami.
Niewielką część jego opowieści, udało nam się przelać na karty Dychy.
Posłuchajcie…

Redaktor naczelna

Rebus


















Między wierszami
Z Terminalu o 17:56
metalowe płyty niesione blaskiem zachodu wracały do domu odbite od pasa startowego jak samolot, którym się stały i niosły konstrukcje te skrzydła ze stali zamiast żagli i lin nikt nie tęsknił, bo dzięki nim wznoszono się wyżej i wyżej z ziemi niedostępne odłamki ludzi, wyglądających za szybę bez znaczenia wielkie bez znaczenia niknące wśród chmur i powłok atmosfery spoglądając gdzieś obok tuż za długim welonem, zostawionym przez silnik myśli się o tym czy wracają? czy uciekają? wyżej i wyżej...

Dalej, niż sięgają słowa
widziałam chmury latałam dla widoków latałam dla świata dalej, za strefy czasowe gdzie myśli kształtował horyzont, bardzo prosty, bez precedensów. nie zdziwiłam się bardzo, kiedy rząd krzeseł spadł

Tym razem serio,
czyli opowieści
z Camino
Wubiegłe wakacje, w sierpniu 2022 r. wyruszyłam w podróż razem z moją siostrą — Wero i kuzynką — Anią. Przez niecałe 3 tygodnie wędrowałyśmy szlakiem Camino de Santiago. Szlak ten obejmuje wiele różnych tras prowadzących do katedry w Santiago de Compostela w Hiszpanii. W tym miejscu, podobno spoczywa ciało św. Jakuba Starszego, Apostoła.
Gdybym chciała szeroko opisać całą naszą podróż, musiałabym chyba wydać osobny numer Dychy. Dlatego spośród wszystkiego, co nam się przytrafiło, wybrałam dwa zdarzenia.
*** Oloron, Francja
Siedziałyśmy na ławce na skwerze i zastanawiałyśmy się, co zrobić. Nie wiem, jakie miałyśmy wtedy miny, ale zainteresował się nami jeden z mieszkańców Oloron; chciał nam pomóc. Opowiedziałyśmy więc, co i jak. Po pierwsze, wszystkie apteki były już zamknięte, a my potrzebowałyśmy zrobić tam zakupy. Powodem była moja prawa noga, która nie wiedzieć czemu ściągała na siebie gniew pobliskiej fauny (w udo użądliła mnie pszczoła, a w łydkę ugryzł pies). Poza tym, wieczór już się zbliżał, a my jeszcze nie wiedziałyśmy, gdzie będziemy spać.
Miejscowy — John (tak się przedstawił), przejął się naszą sytuacją. Zaproponował, żebyśmy przenocowały obok jego domu. Tak też zrobiłyśmy - rozłożyłyśmy się pod tarpem (spędzałyśmy tak większość nocy) w ogrodzie, który nasz gospodarz dzielił ze swoimi sąsiadami. John przyniósł mi ocet do przemycia obrzęku po użądleniu i maść. Odgrzałyśmy sobie na turystycznym gazowym palniku zupę z kartonu. John zaoferował nam prysznic, co po dniu wędrówki w upale przyjęłyśmy z niemałą radością. Powiedział nam też, że gdybyśmy potrzebowały pomocy, mamy go wołać z ogrodu.
A więc, można powiedzieć, że na jedną noc miałyśmy swój ogród w Oloron! Jedynym mankamentem były komary, ale i one wkrótce poszły spać.
Następnego dnia rano, kiedy zbierałyśmy się do drogi,
przyszedł do nas sąsiad Johna. Był to już trochę starszy pan z siwiejącymi włosami w oryginalnym ułożeniu –przywodziły one na myśl fryzurę Wojciecha Kilara lub jakiegoś szalonego naukowca. Przyniósł nam kawę, kubki i ciasto! Potem poszedł do garażu i wrócił z metalowym, różowym stoliczkiem i krzesłami. Dwa z nich były do kompletu ze stoliczkiem. Jedno miało napis „tutti”, a drugie „frutti”. A więc pomimo wczesnej pory, zaliczyłyśmy drugie śniadanie! Potem pożegnałyśmy się i ruszyłyśmy w drogę.
Jedną z najlepszych rzeczy, których doświadczyłam na Camino, było właśnie to, że obcy ludzie często zaskakiwali nas swoją pomocą i gościnnością – historia w Oloron to tylko jedna z takich sytuacji.
***
Zariquiegui, Hiszpania
Ludzie z miasteczka pozwolili nam nocować pod kościołem. Rozbiłyśmy się więc na trawie i przygotowywałyśmy do spania. Zapadał zmrok, a sześć kilometrów od nas jaśniało wielkie miasto — Pampeluna w trybie nocnym. Po kolei, zapalało się coraz więcej świateł.
Poszłyśmy spać. Na szczęście, wiatr przewiał burzowe chmury, co wróżyło nam spokojną noc.
Zasnęłyśmy wszystkie.
Trzy pielgrzymujące dziewczyny (pielgrzymki?), w małym, spokojnym miasteczku, pod kościołem, oddzielone rozległymi polami od niespokojnej Pampeluny, gdzie nigdy nie gaśnie światło…
Obudziło nas bębnienie kropel o tarp. Woda lała się na nas dość intensywnie. Jednak, co ciekawe, w tej ulewie, która przewalała się nad naszym lichym schronieniem, można było zauważyć jakąś cykliczność.
Trzy wybudzone ze snu umysły próbowały rozeznać się w sytuacji, aż wreszcie okazało się, że chmury w istocie przewiało na noc, a przyczyną tej fazowej ulewy były niepozorne, obrotowe zraszacze ukryte w trawie. Włączyły się o godzinie trzeciej nad ranem i dalejże podlewać suchą ziemię!
Woda momentami lała się prosto pod tarp.
Próbowałyśmy osłaniać się przed automatyczną, aczkolwiek gorliwą pracą zraszaczy. Pomimo tego, a chyba raczej dzięki temu, było nam bardzo wesoło, więc najpierw dostałyśmy ataku śmiechu, a potem jednak przeprowadziłyśmy akcję „ewakuacja”. Ja i Wero przykrywałyśmy zraszacze, a Ania przenosiła nasz dobytek poza pole rażenia.
Resztę nocy spędziłyśmy całkiem stylowo, bo na ławkach pod kościołem. Było dosyć zimno, a część naszych rzeczy wilgotna. Na szczęście, już za kilka godzin miało wstać bezlitosne, hiszpańskie słońce, które nie pozwala nikomu być mokrym zbyt długo. Trawnikom też.
Ta noc wniosła do mojego życia kolejną lekcję — każdy soczysty, zielony trawnik w Hiszpanii jest już dla mnie podejrzany.


Na koniec powiem Wam, że podczas tej wędrówki, gdzie przy szlaku pasą się krowy, owce i kozy, podnóże Pirenejów zachwyca swoją świeżą zielenią; tam, gdzie burze orzeźwiają suche, piaskowo żółte pola, w upalne dni płynie zimna rzeka z kolorowymi kamieniami, a od jaskini przy drodze bije chłód; tam, gdzie przed chwilą poznani ludzie potrafią wzruszyć swoją troską o podróżujących, gdzie co chwilę słychać pytanie „Wyciągniesz mi wodę?”; tam, gdzie nosi się trzy koszulki na zmianę, w stopach czuć mrowienie, codziennie szuka się miejsca na nocleg i żółtych strzałek*; tam właśnie do przegrzanej od słońca głowy przyszła mi pewna myśl.
Myśl, żeby stworzyć coś, co później przyjęło imię: Dycha.


Lato w Krakowie
miejsca, które warto odwiedzić
Magia Cafe
PLAC MARIACKI 3
Uciekając od tłumu turystów w Starym Mieście, warto zajrzeć do jednej z kameralnych kawiarni. Nazwa lokalu nie bez powodu brzmi „Magia”. Z zewnątrz zauważają ją nieliczni, a wchodząc w głąb kamienicy, łatwo wyczuć metafizykę Narnii. Jej ciepłe wnętrze zaprasza gości; każdy znajdzie tam miejsce dla siebie — a jest ich sporo w różnych nieoczywistych zakamarkach.

Roślinny — sklep wegański
RYNEK DĘBNICKI 10
Im cieplejsze dni, tym mniej ciężkich potraw pojawia się na naszych stołach. Dlatego jest to idealny czas na zmianę diety lub po prostu poszerzenie horyzontów smakowych. Roślinny to sklep oferujący produkty wegańskie, jednak każdy ma szansę znaleźć coś dla siebie. Produkty są pochodzenia naturalnego, ciasta o domowym smaku... Ale trzeba się spieszyć! Zanim ich zabraknie ;).

American Bookstore
SŁAWKOWSKA 24A
Stare Miasto nie przestaje zaskakiwać ilością różnego rodzaju sklepów, w tym księgarni. American Bookstore to miejsce, gdzie można nabyć zagraniczne książki w języku angielskim. Większość z nich to nowości wydawnicze, jednak tomy klasyki również goszczą na tamtejszych półkach — i to w niesamowitym stylu kolekcjonerskich okładek.

„Biblioteka na Rajskiej”/filia nr 3
Śródmiejskiej Biblioteki Publicznej
RAJSKA 1/ PLAC IM. JANA NOWAKA-JEZIORAŃSKIEGO 3
Wakacje kojarzą się przede wszystkim z piękną, słoneczną pogodą. Ale co, jeśli złapie nas lipcowa burza?
Odpowiedź można znaleźć na fotelu w czytelni biblioteki krakowskiej. Znajdzie się tam miejsce dla osób zaczytanych, poszukujących nowej lektury albo po prostu dla tych, którzy chcą zerknąć na inspirujący widok z okna.
To również dobre miejsce na odszukanie motywacji do nauki w ostatnie dni szkoły.

Kawiarnia Literacka
KRAKOWSKA 41
Książki i kawa? To tutaj. W jednej z kamienic na Kazimierzu w każde popołudnie można wygodnie usiąść z lekturą i zatracić się w klimacie tej kawiarni. Wśród foteli i stolików sięgniecie po świetną literaturę. Skosztujecie przepysznych słodkości, spoglądając z okna na zabiegane ulice Krakowa. To miła chwila odpoczynku dla tych, którzy w wakacje są ciągle zaaferowani i w podróży.

Chinkalnia
MOSTOWA 14/RAKOWICKA 1
Dla niektórych czas wakacji to idealny moment na wyjazdy za granicę. Nie trzeba jednak szukać daleko, żeby spróbować kuchni z różnych stron świata. Świetnym pomysłem na skosztowanie dań z Gruzji jest odwiedzenie Chinkalni. Nazwa pochodzi od ich specjału — chinkali — czyli pierożków z rosołem. Restauracja serwuje też wersje wegetariańskie — z serem. Warto spróbować także pozostałych przysmaków.

Ogród Botaniczny
MIKOŁAJA KOPERNIKA 27
Jeśli szukacie ucieczki w świat natury, nie wyjeżdżając z miasta, Ogród Botaniczny Uniwersytetu Jagiellońskiego będzie świetnym rozwiązaniem. Chociaż często jest odwiedzany przez wielu ludzi, nieustannie zaskakuje urokiem i spokojem. Latem łatwo znaleźć tam odrobinę cienia, a spacery wśród ciekawych gatunków drzew okazują się niezwykle relaksujące. Ogród oferuje między innymi wstęp do palmiarni, w której znajduje się najgrubsza palma w Polsce!

Vintage Shops
KAZIMIERZ, W SZCZEGÓLNOŚCI UL. JÓZEFA
Polecane adresy:
• Alma Curiosa — Józefa 14
• Galeria Inspiro — Józefa 12 (Pasaż Listy Schindlera)
• TOiOWO — Józefa 9
Tętniący życiem Kazimierz nakłania do wielu pytań, a w jego murach nietrudno znaleźć na nie odpowiedzi. Czasem jest to pachnąca piekarnia, innym razem... vintage shop. Lato to idealny czas na zdobycie nowych dodatków do codziennego stylu. Ręcznie robiona biżuteria, kurtki skórzane czy oldschoolowe przypinki — to właśnie przy ulicy Józefa znajdziecie nagromadzenie tych sklepów.

Zalew Bagry
OKOLICE BIEŻANOWA/PŁASZOWA
Na pewno każdy słyszał o Bagrach. Jezioro to udostępnione zostało do kąpieli, żeglowania czy pływania na kajakach i uprawiania innych sportów wodnych. Znajdziecie tam miejsce do odpoczynku, spaceru i rekreacji. Dla osób zainteresowanych, istnieje możliwość zobaczenia starych tras kolejowych, wiaduktów dla pieszych oraz wieży ciśnień.

tekst: JULIA FILIPIAK zdjęcia: FRANEK GOLONKA
Dygresje anegdoty pana Towarnickiego

Za oknem wiosna, za chwilę lato i przyjdą wakacje… A jak wakacje, to podróże! Podróżować można wszędzie: po Polsce, za granicę, do miasta, na plażę lub w góry. Jednak każda podróż wiąże się z papierkologią (paszporty, wizy etc.), monotonnym czekaniem na przejazd przez granicę (rutynowe kontrole bagażu) lub staniem w kolejce na lotnisku (żeby — o zgrozo! — wejść na pokład i wygodnie zasiąść z paczką orzeszków). Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że gdzieniegdzie (bo co kraj to obyczaj) odbywać musimy „przesłuchania”: dokąd jedziemy, w jakim celu i co mamy ze sobą.
Z tego też względu nasuwa się jedna anegdotka dotycząca dość znanej postaci historycznej, żyjącej w XIX wieku. Zanim o tym, warto dodać kilka słów o samym podróżowaniu w tej epoce, bowiem nawet mały, kilkudniowy wyjazd poza rejon miejski stanowił nie lada wyzwanie. Trzeba było zabrać ze sobą masę pakunków czy tobołków z ubraniami (każde na inny dzień wywczasu), meble wypoczynkowe, prowiant i ewentualnie jakieś rekwizyty umilające czas. Już w 1847 roku, gdy miasto Kraków zyskało pierwsze połączenie kolejowe, podróżowanie stało się możliwe dla większości ludzi. Rozwój tej nowej „dyscypliny” życia publicznego zaowocował powstaniem w niepodległej Polsce pierwszego biura podróży — Orbis, mieszczącego się we Lwowie.
Przechodząc jednak do meritum, anegdotka dotyczy znanego literata, którym był Victor Hugo. Nasz bohater, znany ze swej działalności tak literackiej, jak i politycznej (był jednym z przeciwników rządów Ludwika Napoleona Bonaparte, przez co wielokrotnie znajdował się na emigracji) odbywał w początkach lat 60. XIX w. podróż do Prus. Gdy przybył do granic kraju, tamtejszy celnik pytał go o zawód. Hugo odpowiedział, że zajmuje się pisaniem. Dociekliwy urzędnik począł brnąć dalej, chcąc wiedzieć, jak konkretnie zarabia na życie. Pisarz odrzekł, że piórem. Ukontentowany odpowiedzią celnik zapisał więc w dokumentacji: „Victor Hugo — handlarz pierza”.
Trudno jednak dowieść, jaka reakcja pojawiła się na twarzy Hugo; można przypuszczać, że fakt ten zwyczajnie go rozbawił. Morał z tej anegdotki można zatem wysnuć jeden — gdy ktoś spyta o nasze zajęcie, lepiej jest je uściślić, niż wzmagać w kimś wodze fantazji. Albowiem powieli się pewien szkopuł historycznego rekonstruktora, który zapytany w lesie przez straż parku skąd pochodzi i gdzie służy odrzekł, że z Galicji, a służy pod czarno-żółtym sztandarem Habsburgów.

tekst: p. BARTŁOMIEJ TOWARNICKI ilustracje: ALINA PAZYCH
Jak dawniej spędzano letnie dni?
Długie dni, ciepłe noce, słońce majaczące na tle bezchmurnego nieba — wszystkie te małe, a jednak znaczące drobiazgi są zwiastunami nadchodzącego lata. Piękna pogoda pełni funkcję najlepszego motywatora: wyciąga ludzi z domów, katalizuje ich szczęśliwe wspomnienia. Radość z przebywania na świeżym powietrzu w słoneczne dni może towarzyszyć nam przez całe życie, jednak trudno porównać ją do tej odczuwanej w dzieciństwie. Zabawy współczesnych dzieci znamy tak dobrze, że moglibyśmy wyrecytować je z pamięci. Chowany, berek, klasy… Ale czy kiedykolwiek zastanawialiście się, jak czas poza domem spędzano czterdzieści, pięćdziesiąt lat temu?
Jako dziecko głęboko zafascynowane budową zamków z piasku, najwięcej wspomnień zebrałam właśnie w piaskownicy. Jeśli w dzieciństwie kochaliście to miejsce tak mocno jak ja, na pewno jesteście świadomi jego jednej istotnej wady: tuzinów śmieci ukrytych pod taflą piasku. Podczas każdej zabawy, między palcami notorycznie przesypywały nam się kapsle bądź różnego rodzaju papierki, które my, dzieci, uparcie ignorowaliśmy. Jak się okazuje, traciliśmy wtedy okazję uczestniczenia w ciekawym, nietrudnym do zorganizowania zajęciu. Wiele lat temu nasi rodzice znaleźli pożyteczne zastosowanie dla niepotrzebnych już kapsli od szklanych butelek, wymyślając grę o nazwie takiej samej, jak przedmiot zabawy. Gra polegała na stworzeniu skomplikowanego toru wyścigowego — najczęściej rysowało się go kredą na betonie

— z jak największą liczbą slalomów, by zaostrzyć rywalizację. Każdemu dziecku przydzielano własny, wypełniony plasteliną kapsel, który należało ustawić na linii startu. W momencie rozpoczęcia gry, zawodnicy, w ustalonej kolejności, wystrzeliwali swoje prowizoryczne pionki do przodu, co było możliwe dzięki napieraniu na ich końce. Trudność zabawy polegała na zagrożeniu powrotem na start spowodowanym wypadnięciem kapsli poza nakreślone granice toru. Wygrywała osoba, której kapsel pierwszy przekroczył linię mety. Rywalizacji z pewnością towarzyszyło wiele emocji. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że w trakcie trwania gry, biorącym w niej udział dzieciom nie schodził z twarzy uśmiech.
Aniołek, widoczek, sekret — to słowa określające zabawę, której nazwa różni się w zależności od rejonu. Zajęcie to nie wymagało użycia zbyt wielu materiałów. Wystarczył kawałek szkła, choćby taki znaleziony na chodniku oraz różnego rodzaju kwiatki, liście i koraliki. Dziecko rozkopywało ziemię, robiąc w niej wgłębienie na kształt dołka, w środku układało zebrane wcześniej skarby, a całość przykrywało szkiełkiem. Tworzyła się w ten sposób piękna kompozycja kształtów i kolorów; ściśnięte pod pokrywą kwiaty i liście zachwycały swoją barwą. Dzieci traktowały stworzone przez siebie „aniołki” jako tajemnicę i zdradzały ich położenie tylko wybranym koleżankom, kolegom. Później, po kilku dniach lub tygodniach, mogły wrócić do własnego dzieła, by przypomnieć sobie, jak z prostych rzeczy potrafiły stworzyć coś tak wyjątkowego.

O zabawie, którą przytoczę jako następną, słyszy się po dziś dzień. Jestem pewna, że większość z Was, a być może nawet wszyscy, bawiła się w nią przynajmniej raz w życiu. Mowa tu oczywiście o podchodach. W przeszłości zabawa ta biła na głowę wszystkie inne gry podwórkowe — każdego dnia dzieci aż rwały się, by móc w nią zagrać. Podchody zawsze zaczynają się od uformowania dwóch drużyn, liczących od kilku do kilkunastu osób. Następnie, na zmianę, jedna grupa chowa się, a druga szuka. Cały sens zabawy polega na tym, że gracze chowający się muszą tworzyć dla pozostałych instrukcję naprowadzającą do ich kryjówki. Do dzisiaj, wracając w letnie wieczory do domu, zdarza mi się zobaczyć ciągnącą się przez całą długość chodnika sekwencję strzałek. Odbieram to zawsze jako miłą niespodziankę — dobrze jest czasem przypomnieć sobie, że chociaż czasy się zmieniają, fascynacja podchodami pozostaje ta sama.

Wśród ówczesnych dzieci, wielce lubiane były zośki — małe piłeczki, po brzegi wypełnione ryżem, piaskiem lub żwirem. Można było bawić się nimi zarówno w domu jak i na polu, w grupie lub samemu. W zależności od liczby graczy, zasady nieco się różniły, jednak cel zawsze pozostawał ten sam: nie dopuścić, by piłka dotknęła ziemi. Dzieci wyrzucały zośkę w powietrze, rozpoczynając wyzwanie. Jeśli dana osoba grała w pojedynkę, musiała odbijać piłkę stopą, by ta nie spadła na podłogę. W przypadku, gdy graczy było więcej, uczestnicy zabawy
Źródła:
• bewu.pl/blog/jak-wyglada-gra-w-zoske
• 2godzinydlarodziny.pl/zoska
odbijali ją między sobą. Dziecko, które upuściło piłkę albo odpadało z gry, albo otrzymywało karę — nie ma tu ściśle określonej reguły. Zabawa w zośkę może nie brzmi tak obiecująco, jak wszystkie wymienione poprzednio, ale trzeba przyznać jej jedno: z pewnością wymagała od graczy najwięcej precyzji i skupienia.

Część spośród zabaw, które niegdyś pomagały najmłodszym ciekawie spędzić czas, nadal jest popularna wśród współczesnych dzieci. Przez dzieciństwo naszych rodziców, podobnie jak przez nasze, przewinęły się klasy, wspinaczka po drzewach czy zabawa w chowanego. Na świeżym powietrzu budowano dużo własnych „baz”, a dwa ognie, dzisiaj znane bardziej pod nazwą „zbijak”, były stałym punktem w letnim repertuarze każdego dziecka. Jak się więc okazuje, nie wszystkie zabawy sprzed czterdziestu, pięćdziesięciu lat są nam obce — w niektóre nawet mieliśmy okazję pobawić się sami!
Liczba zajęć, jakimi wiele lat temu dzieci zagospodarowywały sobie wolny czas, jest ogromna. W domu nie czekały na nich ani telefony, ani laptopy, całe ich życie toczyło się więc na świeżym powietrzu. Otwarta przestrzeń, w połączeniu z wyobraźnią, dawała dzieciom pełnię możliwości. Nie mając żadnych ograniczeń, realizowały każdy pomysł, jaki wpadł im do głowy. Ich czas poza domem mijał tak, jak powinien mijać każdemu z nas — na cieszeniu się z życia.
• mojedziecikreatywnie.pl/2017/06/zabawy-dla-dzieci-na-dworze-sekrety
tekst: MAGDALENA BORKOWSKA
ilustracje: KASIA MUSIAŁ
Kalejdoskop kilometrów
rozmowy o podróżach
Pani Karolina Jedynak jest nauczycielką historii, wiedzy o społeczeństwie oraz podstaw przedsiębiorczości w naszym liceum. Pasjonuje się podróżami. W czasie wolnym od pracy jeździ po świecie i dużo zwiedza. W wywiadzie, przeprowadzonym przez Magdalenę Borkowską, opowiada o swoich wyprawach.
Skąd wzięła się Pani pasja do podróżowania?
K.J.: Bardzo lubię poznawać innych ludzi, mam taką dużą łatwość nawiązywania kontaktów. Jako dziecko za bardzo nie mogłam wyjeżdżać, bo to miało związek po pierwsze z tym, że moich rodziców niekoniecznie było na to stać, a po drugie, że nie było takich możliwości. Nie mogliśmy podróżować tak swobodnie, bo moje dzieciństwo przypada na lata 80., czyli jeszcze okres PRL-u, gdzie takie zwykłe wyjazdy były bardzo ograniczone. Myślę, że to jest taka tęsknota za tym, że czegoś nie mogłam zrobić — potem, będąc dorosła i mając własne pieniądze, postanowiłam to zmienić.
Czego szuka Pani w podróżach? Jakie są Pani cele?
Bardzo lubię, że tak powiem, znaleźć w podróży coś nieoczywistego, nietypowego. Na przykład jadąc do Madrytu, odkryłam takiego malarza, o którym wcześniej kompletnie nie słyszałam: nazywał się Joaquín Sorolla i jego muzeum było jedynym, z którego chciano mnie wyrzucić, bo nie chciałam go opuścić. Albo odwiedzając Bydgoszcz, dowiedziałam się, że słynie ona między innymi z muzeum „Mydła i Historii Brudu”. Stwierdziłam wtedy, że skoro nie za bardzo wiem, jak takie mydło się produkuje, to czemu nie spróbować zrobić go samej? W rezultacie zapisałam się tam na warsztaty. Dlatego, podsumowując, ja szukam w moich podróżach czegoś mało oczywistego, czegoś, co mogłoby mnie zaskoczyć.
Woli Pani podróżować sama czy z kimś, i dlaczego?
To zależy. Nie mam żadnego problemu z podróżowaniem samej i czasami samotność jest mi nawet potrzebna dlatego, że mogę się wyciszyć oraz zwiedzić to, na co mam ochotę. Jak jesteś sama, to zawsze możesz zwiedzać wszystko kiedy chcesz, w swoim tempie. Nie masz kłopotów z tym, żeby się z kimś porozumieć, dogadać, bo to wszystko zależy od ciebie – ty wybierasz, ty decydujesz. Natomiast lubię też podróżować z ludźmi, przede wszystkim z przyjaciółmi, którzy podzielają moje pasje. Spędzam wtedy miło czas. Siadając do posiłku śmieje-
my się, opowiadamy anegdoty, a cała podróż bardziej zapada mi w pamięć, bo pamiętam o ludziach, z którymi byłam. Dlatego to wszystko zależy od mojego nastawienia w danym roku.
Którą podróż wspomina Pani najlepiej? Dlaczego?
Na pewno bardzo miło wspominam wyjazd do krajów nadbałtyckich, na który namówiła mnie Pani Kozub. Pojechałyśmy wtedy razem. W poniedziałek zadecydowałam, że wyjeżdżam, a już w środę weszłam do autokaru z pieniędzmi pod ręką, niewiele wiedząc, nie będąc nawet pewna, jak ta trasa dokładnie przebiegnie. Wyjazd ten utkwił mi w pamięci, bo był dla mnie zaskakujący: wcześniej tej podróży nie planowałam, nie miałam za bardzo wyobrażenia, jak nieznane są dla mnie te tereny. Miło wspominam również podróż na portugalską Maderę — wyspę, która nazywana jest „wieczną wiosną”. Urzekło mnie w niej to, jak urocze widoki posiada. Można tam było spacerować po górach, wejść do środka wulkanu, czy nawet zobaczyć „Dolinę Zakonnic”. Myślę, że właśnie te dwa wyjazdy najbardziej zostały w mojej pamięci.
Czym kieruje się Pani przy wyborze miejsca podróży?
Staram się wybierać miejsca, do których można w miarę prosto dotrzeć — bardzo skomplikowane dojazdy są dużym utrudnieniem. Kieruję się też tym, co chciałabym zobaczyć, co jest moim marzeniem. Te rzeczy są dla mnie najważniejsze.
Co najbardziej lubi Pani w podróżach?
Uwielbiam towarzyszące mi miłe uczucie, że spotka mnie coś nowego; coś nad czym nie do końca mam kontrolę. Podczas podróży jestem zawsze pozytywnie zaskoczona ludźmi i tym, jak potrafią podnieść na duchu. Niezależnie od miejsca pobytu, każdy stara się pomóc. W szczególności doceniam tu starsze osoby, które mimo braku znajomości języka, często okazują się najbardziej pomocne. Podróżując lubię też to, że wszystko, o czym uczę, mogę zobaczyć na własne oczy – jest to dla mnie bardzo cenne.



Czy będąc za granicą, stara się Pani poznawać inne kultury? W jaki sposób?
Staram się, oczywiście. Zacznijmy od tego, że ja do każdej podróży się przygotowuję. Bardzo ważną rzeczą jest dla mnie, żeby nikogo nigdzie nie urazić, dlatego zawsze czytam o zwyczajach panujących w danym miejscu. Przykładowo będąc w Korei musisz zaczekać, aż najstarsza osoba zacznie posiłek; we Włoszech nie możesz obrazić się na każdego Włocha, który zaczepia cię i coś ci proponuje; wchodząc z Turkiem w rozmowę odnośnie konkretnego produktu w sklepie musisz mieć świadomość, że właśnie rozpoczynasz negocjację, z której wycofanie się byłoby bardzo niegrzeczne. Są to istotne informacje, dlatego zawsze dużo czytam o miejscach, do których się udaję. Będąc za granicą staram się też odwiedzać specjalne instytucje, które nauczają o lokalnych tradycjach bądź zwyczajach. Jest to forma pewnego obcowania z miejscowymi ludźmi, poszanowania „odmienności” danego kraju. Uważam, że należy przykładać do tego sporą wagę.
Czy pamięta Pani jakąś zabawną sytuację z podróży, którą mogłaby nam Pani opowiedzieć?
Pamiętam nawet dwie. Pierwsza z nich wydarzyła się parę lat temu, gdy będąc w Księstwie Monako, zwiedzałam Pałac Grimaldich. W pewnym momencie usłyszałam wołanie w języku polskim. Byłam kompletnie zaskoczona, kiedy przybiegł do mnie uczeń naszej szkoły, powtarzając: „Pani profesor, ja muszę sobie zrobić z panią zdjęcie”! To jest dowód na to, że uczniowie X liceum potrafią znaleźć swojego nauczyciela wszędzie — nawet w Księstwie Monako. Inna historia miała miejsce w Turcji, podczas mojej podróży tureckim odpowiednikiem polskiego PKS-u. W tamtym czasie bardzo zależało mi na zobaczeniu Świątyni Apolla w Side. W kasie zostałam zapewniona, że trasa, którą mieliśmy jechać, obejmuje interesujące mnie miasto. Jakież było moje zdziwienie, kiedy wysadzono mnie na środku pustkowia, bez żadnego domu na horyzoncie! Na szczęście na drodze przejeżdżała wtedy jakaś dobra dusza, która podwiozła mnie do właściwego miejsca.
Czy jest coś, co chciałaby Pani powiedzieć czytelnikom na zakończenie?
Ja bym tylko chciała zachęcić do podróżowania. A jeżeli ktoś byłby chętny przyłączyć się i wspólnie zwiedzać różne miejsca, to zachęcam — może nawet udałoby się założyć jakiś klub podróżniczy w naszym liceum?
wywiad: MAGDALENA BORKOWSKA zdjęcia: archiwum prywatne p. KAROLINY JEDYNAK
Dziesiątka pyta
nauczyciele odpowiadają rysunkami
Jak będzie wyglądać Państwa pierwszy dzień po zakończeniu roku szkolnego?




Kto jest Państwa ulubionym(-ną) celebryt(k)ą?




Czym w wolnych chwilach zajmują się komary?


Jak wygląda Państwa wymarzona podróż?






Bez której rzeczy nie są Państwo w stanie wyjść z domu?



Jaka będzie Pana praca po skończeniu nauczania w naszym liceum?

Kim jesteśmy?

redaktor naczelna, teksty
Gosia Jasińska, 3b
Rząd: naczelne, gatunek: homo viator. Czasem przyznaje, że przez Dychę ledwo dycha.

Łucja Ziembińska, 2b
teksty
Spędza dużo czasu na swoim ulubionym fotelu do czytania, o ile nie jest on już zajęty przez kota.

Martyna Stręk, 3g
ilustracje

Julia Filipiak, 2c
Bardzo lubi digital painting, którym zajmuje się od kilku lat. Gra na gitarze.
teksty
Jej związek z chemią jest kowalencyjny spolaryzowany, jednak musi zdać z niej maturę.

Alina Pazych, 2b
ilustracje
Sprzeda duszę za cukierki „Szalona pszczółka” i co roku ogląda Władcę Pierścieni, systematycznie.

Franek Golonka, 1c
zdjęcia
Miłośnik kolei, celowo niezwiązany z nią zawodowo, prawdopodobnie przyszły chemik.
skład
Kacper Madej, 3b
Uparty jak osioł, ale niektórzy ludzie powiadają, że ma dobre serce.
ilustracje
Kasia Musiał, 1c
Wielbicielka szynszyli oraz malowania ich. Pochłania książki i kocha je recenzować.

Victoria Jawornicki, 3a
teksty
Jesienią 2018 r. zaczęła słuchać RMF Classic i ten nawyk pozostał z nią aż po dziś dzień.

Filip Zięba, 2f
ilustracje
Mało osób go kojarzy, ale w wolnym czasie rysuje i słucha muzyki typu rock.

pomoc
Janek Lamik „Lambo”, 2a
Interesuje się historią, zwłaszcza napoleońskiej Francji, perkusją oraz chodzeniem po górach.
Magdalena Borkowska, 1c
teksty
Uwielbia zachody słońca, zwłaszcza, jeśli towarzyszą jej one podczas jazdy na rowerze.
zdjęcia
Zosia Naporowska, 3e
Przepada za ciężką muzyką i zdjęciami z aparatów analogowych.
Chcesz dołączyć do naszego zespołu lub podzielić się pomysłem? Napisz do nas.
dycha.redakcja@gmail.com
Dziękujemy pani Cecylii Czopek oraz pani Agnieszce Mikołajczyk za wsparcie na różnych etapach powstawania Dychy
We współpracy z magazynem studenckim AGH
