2 minute read

FELIETON: Dr Wojciech Szczęsny

Czas wspomnień

Po latach Pracy stwierdzam, że zawód lekarza daje p Pewnie, to niejedyna profesja, która ma swoje sekrety i miejsca dostępne tylko dla wtajemniczonych. Jednak my dotykamy rzeczy najważniejszych dla człowieka: zdrowia iżycia. możliwość zobaczenia tego, co innym nie jest inie będzie dane. Dr Wojciech Szczęsny Starsi czytelnicy zapewne pamiętają czasy, kiedy nie było gotowych petard i fajerwerków. Polacy produkowali je domowymi sposobami z saletry, cukru itp. A ci, którzy mieli dostęp do środków pirotechnicznych, korzystali Rzecz jasna, jak w każdym zawodzie jest też rutyna. domu zostało wyrwane wskutek eksplozji. Spowodował ją Powtarzające się problemy chorych, podobne zabiegi i badania. Seriale medyczne czy prawnicze pełne są ciekawych przypadków, których nagromadzenie w jednym szpitalu lub sądzie urąga statystyce. Choroby, opisane drobną czcionką w największych podręcznikach, są tam codziennością. I oczywiście „pracujący” w filmowych placówkach lekarze natychmiast je rozpoznają i ratują życie. Takie są prawa fikcji, trudno jest bowiem budować dramaturgię na codziennych operacjach wyrostków. Niemniej realne życie lekarza również dostarcza wielu emocji. Wspomniałem o rutynie. Każda operacja, choć niby taka sama, jest przecież inna, akażdy pacjent choruje indywidualnie. W zawodzie lekarza, jeśliby go porównać do teatru, grane są jednocześnie komedia i tragedia. Sam tego doświadczyłem. Chyba najwięcej takich sytuacji miało miejsce, gdy pracowałem w pogotowiu. Pamiętam wyjazd do wypadku. Samochód uderzył w lampę uliczną. Zajeżdżamy na miejsce. Lampa złamana, samochód do kasacji. Z pomocą straży pożarnej wyciągamy zakleszczonego człowieka. Z przerażeniem stwierdzam, że ma odcięte prawe ramię, ale nigdzie go nie widzę! Ranny odzyskuje świadomość iokazuje się, że cierpi na rzadką chorobę zwaną fokomelią, której objawem jest brak części kończyn. Wracaliśmy do bazy, śmiejąc się w głos. z nich. Pamiętam wezwanie do wypadku, w którym okno młody człowiek, który wrócił z wojska i przemycił trochę trotylu do petardy. Wybuch sprawił, że w zasadzie stracił lewy kciuk. W drodze powrotnej chciał się dowiedzieć, co go czeka. Odpowiedziałem, że to na szczęście lewa ręka. A on na to: „Doktorze, ale ja jestem leworęczny” . Zapytał też, czy będzie mógł pracować. „A jaki jest pana zawód?”. „Zegarmistrz”… Tak się składa, że nie lubię zabaw sylwestrowych. Trzeba być tam prawie do rana, a ja około 23 lubię się położyć. Dlatego chętnie biorę tego dnia dyżur. Dawniej, z powodu wspomnianych petard, robotę mieli głównie ortopedzi i okuliści. Jeździło się po mieście, zbierając „rannych” i „niedysponowanych”. Pamiętam też taki dyżur: około 21 zaczęliśmy operację usuwania niedrożności. Ostatni szew założyliśmy pięć minut przed północą i zdążyliśmy jeszcze wypić szampana. W życiu każdego lekarza są dyżury i przypadki, których się nie zapomina. Wracamy do nich w rozmowach typu „A pamiętasz tego gościa z…”. Dziś, gdy jadę autem, wspominam adresy, pod którymi bywałem zpogotowiem. Nie ma już fiatów 125 ani nys jeżdżących jako ambulanse. Nadal jednak są pacjenci oraz dyżury. Nocne wyjazdy i operacje. Pewnie po to, żeby za kilkadziesiąt lat ktoś wspominał: „A za moich czasów to…”. ● Wesołych świąt i dużo zdrowia Państwu życzę!

Advertisement

This article is from: