Zysia smak 05 issuu

Page 1

KENIA HOTELE I RESTAURACJE W HISTORYCZNYCH

Jesień 2013

WODA ŻYCIA POW WOW LAS VEGAS PAŁAC WIECHLICE W GŁĘBINACH OCEANU


ŻYCIA SMAK

Zapach Afryki Tekst i zdjęcia Elżbieta Pawełek

Potrafi być miłością od pierwszego wejrzenia. Przyciąga jak magnes. Uwiodła wielu myśliwych, którzy chcieli poznać tu smak prawdziwego safari. Ernest Hemingway tylko w Kenii czuł się prawdziwie wolnym, Karen Blixen znalazła tu drugą ojczyznę. Dzika Afryka? Już nie.

toś powiedział, że „Pan Bóg dał Afryce czas, a reszcie świata zegarki”. To prawda, szybko się okazuje, że możemy je wrzucić do kosza. Czas tutaj jest pojęciem względnym. Na równiku dni są równie długie jak noce, odmierzane wschodami i zachodami słońca. Nairobi wieczorem. Tłum leniwie faluje na ulicach, gdzieniegdzie stoją grupki wyrostków, którym się nigdzie nie spieszy. To miasto można pokochać lub znienawidzić. Trzymilionowa metropolia, wtulona w malowniczy krajobraz, między łańcuchem gór Ngong, a sawanną Parku Narodowego, niemal pęka w szwach. Jadąc z lotniska Jomo Kenyatta, oddalonego 15 km do centrum, po paru kilometrach docieramy do dzielnicy przemysłowej. Jeszcze kilka lat temu w tym miejscu była dziewicza sawanna. Im bliżej centrum , tym ruch się nasila. Autobusy wyprzedzają ciężarówki, ale najszybsze są „matatu”, zbiorcze taksówki, dające o sobie znać przeraźliwym rykiem klaksonów. Nazwa Nairobi w języku Masajów znaczy „miejsce zimnej wody” (Enkare Nyrobi). W centrum połyskują szklane wieżowce, jest uniwersytet i dzielnica, gdzie mieszka „upper class”, pośród tropikalnych ogrodów, urozmaiconych

K

oczkami basenów. Na drugim końcu skali społecznej pozostają dzielnice zamieszkane wyłącznie przez Afrykanów, gdzie życie toczy się w szopach skleconych z kartonów. Jambo! – radośnie witają cudzoziemców umorusane dzieciaki, licząc na łakocie i drobne upominki. – Jambo! – odwzajemniamy powitanie.

Na tropie Wielkiej Piątki Kenia potrafi zaczarować, trzeba tylko jak najszybciej wyjechać z miasta. Już pod murami Nairobi, w najmniejszym kenijskim rezerwacie pasą się stada bawołów, gnu, zebr, żyraf i antylop. Przy odrobinie szczęścia można spotkać nosorożca. Nie ma tylko lwów i słoni. „Dla wielu podróżników Afryka jest obiektem pożądania, miłości od pierwszego wejrzenia, miejscem przebudzenia i ponownych narodzin” – napisał Ernest Hemingway. Najlepiej czuje się to w Aberdare. W dzikich wąwozach szumią wodospady. Zbocza pokrywają lasy tropikalne i wysokie bambusy, a szczyty wulkaniczne sięgają 4000 m n.p.m. Na długości 70 km masyw Aberdare tworzy wschodnią krawędź Wielkiego Rowu Wschodnioafrykańskiego. Kto zamierza spenetrować Park Narodowy Aberdare in2

dywidualnie, musi się jednak postarać o samochód terenowy. Nawet niewielkie opadu deszczu , potrafią zamienić podłoże w niesławny „black cotton soil”, miękkie mydło, na którym nie sposób się utrzymać. Za to pod wieczór, przy oświetlonych zachodzącym słońcem wodopojach można zobaczyć słonie i bawoły. Przed nami safari. Kto tego nie przeżył, nie poznał magicznej siły Czarnego Lądu. Z niewielkiego lotniska w Nairobi startujemy do największego rezerwatu Masai Mara. Lecimy nisko nad ziemią. Z lotu ptaka Kenia przypomina wielobarwną paletę: brunatna, wypalona słońcem ziemia zlewa się z żółtą sawanną i soczystą zielenią wzgórz afrykańskich. Ale największe emocje dopiero nas czekają. „Mara Tipilikwani”, gdzie zatrzymamy się na nocleg, wita nas chłodnymi drinkami. W naszym obozie myśliwskim jest wszystko, co niezbędne do życia. Wygodne domki, ciepła woda w bojlerach, nawet bieżąca prasa, co stało się niemal standardem w takich miejscach. Dostajemy krótką instrukcję, jak zachować się na safari. Pojedynczy bawół nie jest groźny, lecz w stadzie staje się agresywny, lepiej więc trzymać rozsądną odległość. Słonie w Kenii są mniejsze niż w innych częściach Afryki


ŻYCIA SMAK

i dość płochliwe, ale gdy w stadzie znajdują się małe, potrafią być agresywne. Lwy żyją najczęściej w małych stadach i najlepiej oglądać je z daleka. Nie należy wychodzić z jeepów i fotografować zwierząt z bliska, bo może to być ostatnie zdjęcie w życiu. Safari należy do udanych, jeśli ujrzy się Wielką Piątkę: lwa, lamparta, słonia, bawołu i nosorożca. - Pamiętajcie o zabraniu zakrytych butów. To jest busz. Żyje tu kilka tysięcy gatunków węży, wśród nich pytony – dodaje Joseph, kierowca naszego dżipa, który okazuje się świetnym tropicielem zwierząt. Po takiej przedmowie przyszłych „hunterów” opuszcza odwaga. Do najbliższego sklepu jest 150 km, do Nairobi 260!

This is Africa! Joseph przeszywa wzrokiem sawannę. Nagle rozpędza pojazd i gna na złamanie karku. Wśród wysokich traw przemyka lampart. Nasz przewodnik jest bystrym obserwatorem, zna zwyczaje i żerowiska zwierząt i umie je podejść. Nic nie widać, a on wypatrzył cztery małe lwiątka. Potem dopadł ogromne stado słoni. Stały jak wryte, wyraźnie zaniepokojone naszą wizytą. Wielkie i majestatyczne. „Nagle ukazał się byk. Nawet w cieniu był czarny jak smoła i zalśnił, kiedy wypadł na słońce, a jego rogi, olbrzymie i ciemne sterczały wysoko w górę, a potem wyginały się dwoma wielkimi łukami do tyłu, prawie dotykając grzbietu. Ten to był byk. Boże, co za byk” – opisywał swoje safari Ernest Hemingway w „Zielonych wzgórzach Afryki”. Stado byków, które Joseph wypatrzył, skubało trawę. Nie wyglądało nazbyt przyjaźnie. Groźne, ciemne łby z rogami nie budziły sympatii. A jednak żal byłoby zabić... Dobrze się stało, że rząd Kenii zakazał polowania na dzikie zwierzęta, że nie ma już takiego safari, o jakim pisał Hemingway. - Tomorrow simba, jutro polujemy na lwy – obiecuje Joseph, studiując nasze reakcje. Simba to najważniejsze zwierzę, sam król. Kiedy Masaj chce pojąć dziewczynę za żonę, wpierw musi pójść w busz i upolować lwa. Pokazać całej wiosce, że jest prawdziwym mężczyzną. W rezerwatach zwierzęta są pod ochroną, więc tradycja powoli zamiera. Nasz przewodnik z gracją pokazuje, jak trzeba zabić lwa. Klęka na jednej nodze i robi szybki zamach długą, ostrą dzidą. Wyruszamy z obozu wraz ze wschodem słońca. Czerwona łuna rozciąga się nad Afryką. Jest trochę chłodno, jeep wpada w głębokie koleiny na wyboistej drodze. Grzęźniemy w niej, ale jakimś cudem znów pędzimy na spotkanie z simbą. Jest! Zajęty poranną toaletą, okazuje nam pełną obojętność. Nie zrażeni przeczesujemy sawannę. Na naszych oczach lwy dopadają gazelę, która odbiła od stada. W kilka sekund rozszarpują zwierzę. W pobliżu hieny i sępy cierpliwie czekają na resztki. Wkrótce z dużej gazeli zostaną tylko kości. To także Afryka. 3


ŻYCIA SMAK

Więcej na stronach: www.MagicalKenya.com www.oserianwildlife.com www.flysafarilink.com

Przydatne adresy: – TIPILIKWANI MARA CAMP Znakomity obóz dla myśliwych w rezerwacie Masai Mara. Za dnia można tropić Wielką Piątką, wieczorem zaś zjeść kolację przy świecach pod gołym niebem. Na miejscu 20 namiotów, na życzenie masaże i wellness. www.atua-enkop.com

Wielka migracja „Afryka jest mistyczna, dzika, piekielnie upalna. Jest rajem dla fotografujących i myśliwych, krainą utopii dla eskapistów. Jest tym, czego pragniesz, wymyka się wszelkim interpretacjom”, pisała słynna pilotka Beryl Markham, miłośniczka Kenii. Duże ssaki są tu jedną z największych atrakcji. Nie jest jednak łatwo upolować z kamerą geparda, o czym szybko się przekonujemy. Lew też sam nie wystawi się nam do zdjęcia, nie mówiąc o sympatycznych, choć groźnych hipopotamach. Za to co chwila spotykamy stada płochliwych oryksów, czy żyjące gromadnie zebry, od których aż mieni się w oczach. Czasem przy drzewie akacjowym cierpliwie skubie listki żyrafa, na horyzoncie zaś pojawia się samotna hiena… Najlepiej przyjechać tu w porze suchej pomiędzy sierpniem i październikiem, jak radzą wytrawni myśliwi. To najlepszy okres do obserwacji wielkiej migracji zwierząt,

– ELEPHANT BEDROOM CAMP Komfortowy obóz pośród dorodnych palm, nad rzeką Ewaso Nyiro w Parku Narodowym Samburu. Na miejscu 12 wygodnych namiotów dla gości, w afrykańskim stylu rustykalnym. Łazienki z bieżącą, gorącą wodą, elektryczność, niewielki basen przed każdym domkiem. www.atua-enkop.com

– SAROVA LION HILL Popularny ośrodek dla miłośników Afryki, skąd można obserwować lot flamingów do Jeziora Nakuru. Dla nowożeńców osobny apartament, dla biznesmenów sektor z Internetem i WiFI. Ponadto Spa i wellness, zabiegi upiększające i lecznicze, safari z obiadem w buszu, wędrówki z przewodnikiem. www.sarovahotels.com

– CHUI LODGE Ośrodek w Dolinie Wielkiego Rowu Afrykańskiego, wybudowany przez rodzinę Zwager, mieszkającą w pobliskim pałacu. W budowie wykorzystano kamienie z buszu, drzewa akacjowe i oliwne. Na gości czeka sześć luksusowych chat z królewskimi łóżkami i kominkiem. www.oserianwildlife.com

Lektura na drogę: „Afrykańska love story”, Daphne Sheldrick. Książka ukazuje bezgraniczną miłość do dzikich zwierząt i barwne obrazy życia w buszu. Autorka, urodzona w Kenii, założyła jeden z pierwszych zwierzęcych sierocińców, gdzie do dziś przysposabia się do życia na wolności porzucone słoniątka, małe antylopy i nosorożce. Wkrótce historia Daphne, w którą wcieli się Nicole Kidman, zostanie przeniesiona na ekran. W Polsce książka ukazała się niedawno nakładem Wydawnictwa W.A.B.

4

kiedy antylopy gnu i zebry wędrują w dużych stadach, liczących nawet kilka tysięcy osobników z Serengeti na północ, do Masai Mara, w poszukiwaniu świeżej trawy. Fala zwierząt przemierza wówczas afrykański busz, dając najbardziej spektakularny show z udziałem natury. Wędrówka dwóch milionów antylop gnu, którym towarzyszy zwykle około pół miliona zebr, co stało się już tematem wielu książek, filmów przyrodniczych i wspaniałych fotografii, zawsze ściąga rzesze turystów do Kenii. Widok mnóstwa zwierząt na otwartej przestrzeni zapiera dech w piersiach.

Na drugą stronę rzeki… Za stadami antylop gnu migrują zebry i bawoły afrykańskie. Za bawołami podążają nierozłącznie bąkojady, ptaki czyszczące ich skórę z pasożytów… W poszukiwaniu nowych pastwisk przebywają one prawie 3000 kilometrów!


ŻYCIA SMAK

Każdy gatunek ma własne sposoby na znajdowanie pokarmu. Pręgowane antylopy gnu kierują się zapachem wilgotnej ziemi i mogą usłyszeć odgłosy burzy nawet z odległości pięćdziesięciu kilometrów. W sierpniu zielona jeszcze do niedawna sawanna pustoszeje. - To ciężki okres dla lwów, które nie mają szans na upolowanie zwierzyny - dodaje Joseph. Wielotysięczne stada antylop gnu i zebr w wielokilometrowych kolejkach podążają na północ i przeprawiają się przez rzekę Marę, która staje się najbardziej dramatycznym miejscem całej migracji. We wzburzonych, brązowych wodach widać jedynie głowy zwierząt, usiłujących przeprawić się na drugi brzeg. Część z nich ginie, stając się łatwym łupem dla krokodyli lub tonąc w nurtach rzeki. Antylopa gnu podporządkowuje się zawsze prawom stada. Słabe zwierzęta są pozostawiane, matka po stracie swojego dziecka musi szybko wrócić do szeregu. Oblicza się, że podczas drogi na północ i przy przekraczaniu Mary ginie około 200 tysięcy antylop gnu i zebr. Zwierzęta zatrzymują się na terenie Masai Mara do końca września, by następnie kontynuować wędrówkę w drogę powrotną, wraz z przemieszczającą się strefą opadów. Znów przekraczają rzekę i wędrują na dalekie południe ku niekończącym się równinom Serengeti.

Witajcie u Masajów! Safari nie jest jednak jedyną atrakcją. Czym bowiem byłaby wizyta na Czarnym Lądzie, gdyby nie spotkania z ludźmi. Ruszamy więc do wioski Masajów. Po godzinie jazdy sawanną w pyle, bo każdy samochód czy motor na drodze podnosi tabuny kurzu, w końcu docieramy do celu. Wstęp do Village Mare kosztuje 25 USD od osoby. Wódz przepasany czerwoną chustą, w peruce koloru buraka, śmiesznie spiętej z przodu plastikowym talerzykiem pozwala nam robić zdjęcia. Już po chwili jesteśmy świadkami wspaniałego show. Kobiety ustawiają się w długim szeregu i nucą piosenki. Zwykle proszą w nich o łaski od Boga, liczne potomstwo, krowy, czy zdrowie dla nowonarodzonych dzieci. W słońcu błyszczą ich wygolone głowy i ozdoby zatknięte w ogromnych dziurach zrobionych w uszach. Wódz odwołuje się do starej legendy, według której ludzi z plemion Masajów i Samburu połączyły więzy krwi i wspólna matka. Nietrudno jednak, mimo podobnych zwyczajów, odróżnić Samburu od Masaja. Samburu stroją się jeszcze bardziej

wymyślnie. Mężczyźni zdobią głowy piórami strusi, a nawet sztucznymi kwiatami. Kobiety noszą bajecznie kolorowe naszyjniki utkane z maleńkich koralików. Oglądamy masajskie chaty - w ciemnym pomieszczeniu z maleńkim oknem, gdzie się gotuje i śpi, z trudem można oddychać. Za posłanie służą skóry zwierząt. To luksus, bo w innych chatach zrobionych z gałęzi, nie ma ani łóżek, ani żadnych sprzętów. W jednej z chat widzę zdezelowany rower i archaiczny gramofon na korbkę. Na podwórku krowie łajno, którego nikt nie sprząta. Bo krowa to święte zwierzę, jedyna żywicielka. Jej krew zmieszana z mlekiem dodaje siły i uchodzi za przysmak. Woda jest również cenna, najbliższe jej źródło znajduje się w odległości 15 kilometrów. Jedyne zabezpieczenie przed dzikimi zwierzętami stanowi wysoka palisada z gałęzi. Kiedy mężczyźni polują, pasą krowy lub owce, kobiety siedzą w osadzie i bawią dzieci. – Powinny rodzić dużo dzieci, a mężczyźni powinni mieć dużo żon – śmieje się wódz, który ma sześć żon i nie zamierza na nich poprzestać. Masajka wychodząc za mąż, zawsze prosi o „eukiszon”, łaskę posiadania potomstwa. Teść udziela jej błogosławieństwa: - Niech gorączka cię omija, niech Bóg da ci krowy, obyś miała dzieci. O Masajach pięknie pisał Hemingway: „Był to najroślejszy i najdorodniejszy lud, jaki kiedykolwiek widziałem. Pierwsi naprawdę weseli ludzie, jakich spotkałem w Afryce. Kiedy się oddalaliśmy, zaczęli biec obok samochodu śmiejąc się i pokazując, z jaką łatwością potrafią biegać. A biegli nie byle jak, z szybkością konia wyścigowego, trzymając przy tym włócznie”. Kenia zachowała to wszystko, co większość świata straciła. Korzenie, poczucie nieskrępowanej wolności, dziką przyrodę, niezwykłe krajobrazy. Bezkresne stepy Masai Mara, wzgórza Samburu, będące domem dla setek słoni, jezioro Nakuru oblegane przez flamingi, Wielki Rów Afrykański. Za każdym razem zmieniają się kolory, intensywność barw i zapachów, inaczej piecze słońce. Ale po pierwszej wizycie, już marzy się o następnej. Miał rację Hemingway, kiedy napisał: „Jeśli kochałeś jakiś kraj i jakąś kobietę, to miałeś wielkie szczęście i jeśli potem umrzesz, to już nieważne”. 5


ŻYCIA SMAK

Głodna w kuchni

Polsat Food Network

Jest głodna, bardzo głodna. Chce lodów, cheesburgerów, ciasta bananowego, duże kanapki, bekonu i masła orzechowego. Ale….nie chce niezdrowych konsekwencji. Czy „Głodna w kuchni”, Lisa Lillian potrafi zjeść ciastko i je mieć? W sezonie 2 „Głodna w Kuchni” jest na misji przemienienia wszystkich ulubionych i niezdrowych potraw w wolne od wyrzutów sumienia pyszności. Jeśli ona tego nie zrobi to nikomu się to nie uda. Czy „Głodna w kuchni” przetrwa posiłek w teatralnym bufecie? Czy jest w stanie skomponować idealnie zdrowe danie na wieczorową randkę? Czy da się tak przygotować uroczystą kolację? Z tym głodnym hipsterem zdrowia, na pewno! Godna w kuchni czeka na Ciebie zawsze od poniedziałku do piątku o 18:30. A teraz pora poznać jeden z jej przepisów – jest super prosty i super smaczny!

Zachęcamy również do obejrzenia Bajkowej cukierni Charliego. Od 19-ego września, od poniedziałku do piątku o 08:30, 15:00 i 22:00. Piekarnia Charliego to więcej niż tylko piekarnia - to porywająca uczta wizualna! Mieszczący się w Kapsztadzie, kuszący, pomalowany w cukierkowe paski wiktoriański budynek jest miejscem pracy aniołków Charliego – żony Jackie, pięknych córek Alex i Danielli oraz jej przyjaciółki Roche. Aniołki Charliego to kreatywny huragan stojący za pysznymi i pieczonymi z miłością, ręcznie dekorowanymi ciastami. W każdym odcinku widzowie zobaczą jak zmagają się z kolejnym spektakularnym tworem!

Super Prosty Makaron z Serem

Jak przyrządzić Super Prosty Makaron z Serem

Składniki W dużym garnku ugotuj makaron zgodnie z instrukcjami na opakowaniu; dobrze odsącz i odstaw na bok.Gdy makaron się gotuje, włóż zawartość opakowania brokułów lub kalafiora do dużej miski przeznaczonej do użycia w kuchence mikrofalowej. Przykryj i grzej aż sos się roztopi a brokuły będą gorące, około 10 do 12 minut.Gdy miska schłodzi się na tyle żeby można było ją wziąć do rąk, wyjmij ją z kuchenki i połącz z ugotowanym makaronem. Dodaj również rozpakowane kawałki sera.

200g niegotowanego pełnoziarnistego makaronu rotini 700g mrożonych brokułów lub kalafiorów w sosie serowym o obniżonej zawartości tłuszczu 3 kawałki kremowego serka szwajcarskiego (polecam: The Laughing Cow) Sól i świeżo zmielony czarny pieprz, opcja Świeża pietruszka, do podania

Porządnie wymieszaj, aby kawałki sera rozprowadziły się równomiernie i całkowicie pokryły makaron i brokuły. Dopraw solą i pieprzem. Jeśli chcesz udekoruj pietruszką. Smacznego!

Trudność –––––– Łatwe Czas przygotowania –––––– 5 min Czas gotowania –––––– 0,5 godz. Porcja –––––– 4 osób

porcja –––––– 222 kalorii, 5.5g tłuszczu, 772mg sodu, 35g węglowodanów, 6g błonnika, 6g cukrów, 8.5g białka 6


ŻYCIA SMAK

W Głębinach Oceanu Prawie trzy czwarte naszej planety to woda. Nieważne jak wysoki jest najwyższy szczyt, jak bezmierna największa pustynia czy jak niegościnne są bieguny – to wszystko nic w porównaniu z tym, co kryje się pod falami. W głębinach oceanu (13x60min) to serial dokumentalny, który zabierze widzów na emocjonującą przygodę w świat głębin, w których zobaczymy miejsca i stworzenia dotąd widziane przez niewielu.

est to kontynuacja pewnej przygody, rozpoczętej przez Scotta Wilsona - gospodarza oraz Andre Dupuis - filmowca wraz z Ellisem Emmettem - ich nowozelandzkim współprowadzącym. Ta ekipa celuje poza ramy siedmiu kontynentów… w wielki błękit. Zamierzają nie tylko nurkować w naszych oceanach, jeziorach i rzekach lecz również odkrywać i pokazywać historie ludzkich triumfów i tragedii związanych z wodą. Na własne oczy badają stan akwenów na całym świecie.

kochać? Są takie różnorodne, mają tyle historii, a przede wszystkim mnóstwo stworzeń. Moje wczesne wspomnienia związane są z oglądaniem filmów francuskiego podróżnika Jacques’a Cousteau. To była prawdziwa inspiracja. Był pionierem filmów podwodnych. Wtedy narodziła się moja pasja. Teraz koło się dopełnia. Nie porównuję się absolutnie do Jacques’a Cousteau, ale chcę podjąć próbę i inspirować kolejne pokolenia.

J

Każdy odcinek to nowe lokalizacje, fascynujące kultury i niesamowite krajobrazy filmowanie w miejscach całkiem bliskich jak i w najdalszych zakątkach Ziemi. Czy to spotkając się z największymi drapieżnikami oceanów, eksplorując nietknięte pozostałości zmagań wojennych czy oglądając narodziny najnowszych cudów naszej planety – Scott i Ellis przekazują widzom mieszankę emocji, poczucia humoru i wiedzy. W głębinach oceanu to morski serial przygodowy dla nowego pokolenia. Przekracza granice obecnej technologii cyfrowej i pokazuje najbardziej niesamowite podwodne zdjęcia w historii. Dajcie z nami nura!

Ellis Emmett współprowadzący

Dumny Nowozelandczyk, Ellis to typowy Kiwi – pasjonat przygód i natury. Uwielbia zmagać się ekstremalnymi wyzwaniami – wspinaczki na najwyższe szczyty Alp lub pływanie z rekinami. Od ponad 20 lat Ellis jest pasjonatem nurkowania - jego komfort w wodzie i kontakt z żyjącymi w niej stworzeniami jest widoczny w każdym ujęciu. Ellis to wieczny podróznik. Jego pierwszym programem był emitowany na kanale OLN program „Nie zapomnij paszportu”. Jego potrzeba podróżowania jest niezaspokojona i pcha go do coraz bardziej niebezpiecznych miejsc. Tym wyprawom zawsze towarzyszą ciekawe przygody, z których w sobie tylko znany sposób udaje mu się wykaraskać. Jego przygody to wspaniałe źródło materiałów na serię książek, którą właśnie pisze. Q: Co zachęciło cię do tego projektu? A: Jestem wielkim pasjonatem oceanów. Czego w nich nie 7

Q: Co było największym wyzwaniem? A: Nurkowaliśmy przy wybrzeżu Islandii gdzie temperatura wody ledwo przekracza zero stopni. Zeszliśmy pomiędzy dwie płyty tektoniczne. Byliśmy około 40 metrów pod wodą. Pamiętam jak płynąłem w lodowatej wodzie przez szczelinę tak wąską, że nie dałbym rady zawrócić i myślałem, „Jeśli coś pójdzie tu nie tak to koniec. Nie wydostaniemy się.” Kilka chwil później zdaliśmy sobie sprawę, że Andre zniknął. Zamarzł mu automat i musiał zrobić awaryjne wynurzenie z 30 metrów. Innym razem w Afryce Południowej, zamarzł mi automat, gdy nurkowałem w stożku wulkanicznym wypełnionym wodą i też musiałem wynurzyć się awaryjnie. Gdy dzieje się coś takiego jest dużo strachu ale jest to świetny materiał do telewizji. Kłopoty jednego to rozrywka drugiego! Q: Jakie to uczucie spędzać tyle czasu pod wodą? A: Z początku trzeba przezwyciężyć strach. Instynktownie obawiamy się wkładać głowę pod wodę. Musimy więc pokonać własną podświadomość. Jak to się uda, człowiek zaczyna


ŻYCIA SMAK

8


ŻYCIA SMAK

się odprężać i stajemy się częścią fascynującego świata. Im więcej się nurkuje i im więcej różnych miejsc się widzi, tym bardziej ma się wrażenie, że nurkowanie w oceanie jest podobne do spaceru w kosmosie, z tą różnicą, że jest dużo łatwiejsze i szybsze! Q: Czy lubisz interakcję ze stworzeniami pod wodą? A: Oczywiście. Różnorodność życia w oceanach jest wielka i niesamowita. Wszyscy znamy stworzenia takie jak homary czy ośmiornice, ale i tak obcowanie z nimi w ich środowisku naturalnym jest czymś poruszającym. Q: Czy możesz dać nam jakiś przykład? A: Tak. Miałem niesamowite spotkanie z mantą w Indonezji. Te zwierzęta mogą ważyć nawet ponad tonę. To bardziej małe samoloty niż ryby. Gdy zetknęliśmy się z nimi po raz pierwszy były nieśmiałe. Ale podczas trzeciego nurkowania przyzwyczaiły się. Przepłynąłem pod jedną – unosiła się nade mną jak helikopter. Potem moje bąbelki połaskotały jej w podbrzusze co ewidentnie jej się spodobało. Zeszła więc głębiej i wylądowała na mnie. Ponad tona ryby – mogła mnie zgnieść jak muchę. Ale wylądowała łagodnie i pozwoliła się pogłaskać. Niesamowite przeżycie. Nie jestem szczególnie uduchowiony ale to była naprawdę wzniosła chwila. Q: Czy ocean jest miejscem przeżyć duchowych? A: Zdecydowanie. Życie toczy się według innych zasad – trzeba się do nich dostosować. Ludzie są arogantami – uważamy się za ostatnie ogniwo w łańcuchu pokarmowym. Ale tam na dole jesteśmy niczym, na łasce otoczenia. To uczy pokory. Jeśli to nie jest przeżycie duchowe, to nic nim nie jest. Ocean jest moim kościołem. Q: Czy miałeś jeszcze jakieś niesamowite spotkania ze zwierzętami? A: Tak. W Afryce Południowej, szykowaliśmy się do nurkowania z ucztującymi rekinami rafowymi. Byłem przerażony. Jak tylko coś wleciało do wody, rekiny od razu to atakowały. Pomyślałem „Jak wskoczę do wody, to będę ja.” Ale oddałem się pod opiekę miejscowych i postanowiłem działać jakby nie było jutra. Jak tylko wpadłem do wody spodziewałem się ugryzienia, ale zamiast tego przeżyłem coś niezwykłego. Gdy wdarłem się do ich świata zacząłem je rozumieć. Wiedziały, że nie jestem rybą i się mną nie interesowały. To było poruszające i inspirujące. Zmieniłem poglądy o 180 stopni. Rekiny są błędnie postrzegane. Gdyby ktoś teraz zbierał podpisy pod petycją przeciw połowom rekinów, podpiszę się jako pierwszy.

Andre Dupuis reżyser

Andre jest kamerzystą i reżyserem „W głębinach ocenau”. Gdy Andre się czymś zainteresuje, dąży do osiągnięcia w tym perfekcji. Robił wszystko, od reklam do niezależnych filmów, w każdym projekcie dając wyraz swej unikalnej wizji. Zdobywca nagrody Gemini za pracę nad serią „Odjazdy”, Andre zdobywał szlify robiąc filmy w 50 krajach w każdym możliwym środowisku. W „W głębinach ocenau” Andre dochodzi do granic możliwości istniejącej technologii filmu kręcąc zapierające dech w piersiach ujęcia podwodne. Jego pasja i perfekcjonizm są widoczne w ciągłym doskonaleniu techniki nurkowania – w każdej podróży osiąga kolejne osobiste rekordy.

Q: Czego się nauczyłeś podczas kręcenia tej serii? A: Nie da się pojechać w odległe miejsce i spotkać lokalną społeczność bez zachwycenia się nimi. Widzisz prostotę i głęboką radość innych kultur, które nie mają nawet setnej części tego co mamy my. Podróżowanie jest prawdziwą szkołą. Uczyliśmy się każdego dnia. Q: Czy „W głębinach oceanu” ma przesłanie ekologiczne? A: Tak ale bez fanatyzmu. Jest jasne, że niszczymy oceany na wiele sposobów. Regulacje prawne pojawiają się zbyt późno i nie idą dostatecznie daleko. Wszędzie widzieliśmy problemy, o których nigdy nawet nie słyszeliśmy – od zakwaszenia wód przez wzrost temperatur, topienie lodów do przenoszenia gatunków przez statki do zanikania całych raf koralowych w skutek erozji. Przekaz ekologiczny nie był naszym celem, ale powinien pozostać w podświadomości widzów. Q: Jakie są dotychczasowe reakcje na program? A: Na początku pojawił się w Ameryce Północnej, i tam informacja zwrotna była fantastyczna. Prawdziwy hit. Jedna matka napisała do mnie bardzo osobisty list. Pisała, że „Chcę bardzo podziękować. Mam 14 letniego syna, z którym w ostatnich latach miałam kiepski kontakt. Ale dzięki wspólnemu oglądaniu Twojego programu znów zbliżyliśmy się. Zainspirowałeś nas. Po każdym programie siedzimy na kanapie i naprawdę rozmawiamy. Postanowiliśmy nawet w jego następne urodziny razem zanurkować.” To naprawdę coś. Takich reakcji chyba nie da się przebić.

Scott Wilson, prowadzący

Scott jest podróżnikiem oraz gospodarzem programu „W głębinach oceanu”. Urodzony i wychowany w Brantford, Ontario. Jego szeroka wiedza i wrodzony spokój umożliwiły mu spędzenie większości z ostatnich dziesięciu lat na podróżach po najbardziej egzotycznych i dalekich zakątkach Ziemi w roli gospodarza i współtwórcy popularnego programu „Odjazdy”. W 2009 roku Scott otrzymał nominację do nagrody Gemini w kategorii Najlepszy Prowadzący Program Informacyjny. Od Antarktyki do Korei Północnej, Scott w ciepły i przyjazny sposób opowiada o nowych miejscach i kulturach, co zaskarbiło mu rzesze wiernych przyjaciół na całym świecie. Oprócz bycia wysokiej klasy nurkiem Scott jest również doświadczonym fotografem, gitarzystą samoukiem oraz miłośnikiem historii.

Q: Co chciałbyś osiągnąć poprzez program „W głębinach oceanu”? A: Jesteśmy grupą zwykłych facetów pasjonujących się naszą planetą. Nie jesteśmy aktorami. Nie udajemy – jesteśmy sobą. Ale tworząc program staliśmy się adwokatami i ambasadorami oceanów oraz wszystkiego z nimi związanego. Chcemy zainspirować ludzi, aby budowali własne relacje z oceanami. 9


ŻYCIA SMAK

Las Vegas – od kasyna do kasyna POW WOW 2013 Tekst Krzysztof Kaniewski

W ciągu 6 lat jakie minęły od poprzedniego spotkania branży turystycznej w Las Vegas przybyło tu kilkanaście wspaniałych hoteli i kilkadziesiąt kasyn. Przybyło też naiwnych, którzy cały rok ciężko pracują by w kilka dni albo i godzin przywiezione pieniądze tu przepuścić. Czy przybyło tych, którzy się w Las Vegas wzbogacili – oczywiście poza właścicielami hoteli i kasyn – tego nie wiem. Obawiam się jednak, że mechanizm kontroli wewnętrznej w kasynach działa skutecznie w sytuacji nadmiernego szczęścia widocznego u grającego. Bo ma on tu fortunę stracić, a nie zyskać. Zyskuje na pewno coś innego - niezwykłe doświadczenie w „krainie luksusu” za które widać gotów jest niemało zapłacić.

czerwcu w pustynnym Las Vegas odbywały się coroczne targi turystyczne POW WOW. To największe na kontynencie amerykańskim spotkanie branży turystycznej i dziennikarzy z całego świata, którzy przyjeżdżają do Stanów by zapoznać się z ofertą miejscowych biur podróży, hoteli, parków narodowych, przewoźników oraz organizacji turystycznych poszczególnych stanów i miast. Na targach POW WOW zaproszeni z zewnątrz goście nie prezentują własnej oferty, są to klasyczne targi przyjazdowe służące sprzedaży oferty amerykańskiej i jej zagranicznej promocji. Nie ma też publiczności, więc POW WOW to 5 dni ciężkiej pracy dla blisko 2 000 wystawców amerykańskich i tyluż zaproszonych gości. Spotkania są z dokładnością co do minuty komputerowo przygotowane, dzwoneczki informują o ich początku i końcu, nikt więc czasu nie traci. Ten jest potrzebny na wieczorne godziny po targach, które tradycyjnie przeznaczone są na zabawy, eventy, widowiska. W tym roku wyjatkowo gorący czerwiec w Las Vegas pokrzyżował nieco plany organizatorom bo np. duże wieczorne spotkanie na sztucznej plaży w Mandalay Bay Resorts mogło zadowolić jedynie nieliczne grono „żelaznych” imprezowiczów. Stąd największym powodzeniem atrakcji potargowych cieszyły się występy gwiazd w zamkniętych klimatyzowanych salach, w tym absolutny hit tegorocznego sezonu - francuski z pochodzenia, a dziś międzynarodowy - zespół Cirque du Soleil. Który przygotował kilka premier: „The Beatles – Love” czy „ Michael Jackson ONE” Wracając do targów to miejsce nie jest oczywiście przypadkowe. Las Vegas to obok Orlando na Florydzie i Los Angeles w Kaliforni najważniejsze z punktu widzenia turystyki przyjazdowej miejsce na amerykańskiej mapie atrakcji, innymi słowy gros turystów do Stanów przyjeżdżających je właśnie w pierwszym rzędzie odwiedza. Dopiero dalej w kolejności jest Nowy Jork, San Francisco, Nowy Orlean. To jeśli chodzi o miasta, bo piękno tego kraju (przynajmniej dla mnie) leży głównie na jego prowincji. Trzeba tu od razu dodać, że po latach pewnej „beztroski” w kreowaniu polityki promocyjnej (albo wręcz jej braku) Stanów Zjednoczonych zagranicą – istniały przez lata całe jedynie dwa ośrodki promocji w Londynie i Sao Paulo – od kilku lat finasowanie przeszło z niepewnych i stosunkowo niewielkich grantów Kongresu do powołanej w tym celu i zasilanej stałym rządowym strumieniem finansowym organizacji TIA (Travel Industry of America). Dziś np. działa już kilkanaście promocyjnych biur zagranicą, na wszystkich, poza Antarktydą kontynentach. Przy takim podejściu już bardzo niewiele czasu potrzeba było, by USA stały się No1 w miedzynarodowej turystyce przyjazdowej, wyprzedzając wyraźnie dzierżącą przez wiele lat prymat Francję. Nie ma sensu rozwodzić się specjalnie nad tym fenomenem bo w zasadzie wszystko jest jasne – Ameryka to wielki kraj niebywale róznorodny krajobrazowo, przyrodniczo, kulturowo o wielkiej ilości atrakcji (Disneylandy, Parki Narodowe) do tego o świetnej turystycznej infrastrukturze i … stosunkowo niedrogi. Są oczywiście i pewne bariery – lot z Warszawy do Las Vegas to (z przesiadką) to ok. 15 godzin. Do tego doliczyć trzeba

W

procedurę imigracyjną i security na pierwszym lotnisku przylotowym w USA (nie ma w Stanach tranzytu) co wydłuża podróż, o czym trzeba pamiętać. Dlatego unikam lotnisk największych np. JFK w Nowym Jorku, bo zdarzało mi się w kolejce po przylocie stojąc spędzić ponad 2 godziny. Tajemnicą publiczną jest to, że służb imigracyjnych, jednak ze względu na pewien kryzys nie przybywa, a pasażerów jakby wbrew kryzysowi owszem tak. Dla Polaków wyjazd do Stanów łączy się jeszcze z koniecznością uzyskania wizy i jakiś dziwnych zawyżonych opłat za telefony w procedurze starań się o nią w ambasadzie czy konsulacie US w Polsce, czasem jakiejś chyba zbędnej rozmowy z konsulem – co tylko wpływa na nienajlepszą atmosferę „na starcie”, która niestety niektórych do końca, aż do rezygnacji z wyjazdu zniechęca. Szkoda, bo potem jest już cudownie. Co widać także w Las Vegas. I nie mam na myśli jedynie

Roger Dow Prezydent TIA

10


ŻYCIA SMAK

hoteli i kasyn, bo choć miasto to, a szczególnie główną ulicę Strip w całości różnie można, szczególnie od strony estetyki oceniać, to i dostrzec trzeba niebywały rozmach architektoniczny, rewelacyjne rozwiązania urbanistyczne i funkcjonalne, słowem myśl doskonale urealnioną w ryzykownym projekcie miasta na pustyni. To co mnie jednak zachwyca w Las Vegas najbardziej (no może poza tzw. show w najsłynniejszych hotelach i najlepsza chyba kuchnią świata, obie rzeczy są zresztą proste do wyjaśnienia – bo są tu największe pieniądze przeznaczane na słynne gwiazdy estrady i na słynnych szefów kuchni) to niezwykłe okolice. Pół godziny lotu helikopterem (polecam, cena 180 USD) i jesteśmy nad Grand Canyon, wystarczy godzina jazdy samochodem by dotrzeć do słynnej, historycznej już, wybudowanej w latach 30-tych Hoover Dam (Zapora Hoovera) na rzece Colorado, skąd można zacząć przyjazny raffting, mniej niż godzina wystarczy by dotrzeć jeepem firmy Pink Jeep Tours w skalisty niezwykły Red Rock Canyon, niewiele więcej czasu by dostać się do Doliny Śmierci Dead Valley. A wracając na tegoroczne targi POW WOW to dodam jeszcze kilka branżowych uwag i informacji. Pierwsza jest taka, że tendencje przyjazdowe do Stanów Zjednoczonych, które w znacznej części są zgodne z tendencjami światowymi wyraźnie wskazują na wzrosty przyjazdów z krajów azjatyckich i Ameryki Płd. Chiny, Indie, Brazylia... to w tej chwili najbardziej dynamiczne rynki z ogromnym dalszym potencjałem wzrostu. Tradycyjnie do Stanów

przyjeżdża wielu najbliższych sąsiadów: Kanadyjczyków i Meksykanów, ale ich udział proporcjonalny w całym wolumenie przyjazdów, podobnie jak Europejczyków maleje. Ogólna tendencja jednak, dzięki nowym rynkom i planowej działalności TIA i jego zagranicznych ośrodków promocyjnych jest rosnąca. Jak na tym tle wypada turystyka z Polski? Słabo co ma swoje źródło we wstydliwej już, a dla wielu wręcz niezrozumiałej kwestii wizowej. Tu mała osobista dygresja – blisko 40 lat temu pisałem pracę magisterską na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie o Teatrze Polskim „Nasza Reduta” w Chicago, część materiałów zbierałem na miejscu i wiele też po Stanach wtedy podróżowałem. Turystów z Polski chyba w ogóle nie było, przynajmniej ja ich na swej drodze nie spotkałem. A podróżowałem wszerz i wzdłuż Stanów Greyhoundem. Za to spotykałem wielu życzliwych zwykłych Amerykanów, którzy wtedy już zdziwieni byli gdy w rozmowach ze mną dowiadywali się o wizach dla nas (Amerykanie jak wiadomo nigdy wiz do Polski nie potrzebowali). My to lepiej rozumieliśmy bo wiadomo jaki był wtedy charakter naszych wyjazdów do Stanów. Ale od jakiegoś czasu, nie od dziś przecież się to kompletnie zmieniło i nie ma już żadnego merytorycznego powodu by ten negatywny symbol dalej utrzymywać. Z przykrością więc obserwuję jak na „naszych oczach” sympatia Polaków do Ameryki „dzięki temu” słabnie. A jak jest niechęć to i mniejsze, co całkowicie zrozumiałe zainteresowanie. W związku z czym nawet nasze biura podróży, dla których targi POW WOW 11

są organizowane, rzadko w nich biorą udział, wyjątkiem jest „Konsorcjum Polskich Biur Podróży” które ma bardzo ciekawą propozycję zwiedzania Stanów w konwencji Fly&Drive i od lat jest na tych targach obecne. Co oczywiście nie znaczy, że w ofertach polskich biur Stanów nie ma, np. interesujące i profesjonalnie przygotowane trasy znalazłem ostatnio w ofercie LogosTour. Ale znaczy to jednak wyraźnie, że ilość ofert, ilość naszych biur i ilość naszych wyjazdów turystycznych do Stanów jest wciąż mała, a gdybym to chciał skonfrontować z niezwykłą atrakcyjnością tego kontynentu to użył bym mocniejszego słowa – śladowa. Na koniec wiadomość miła - od kilkunastu lat jestem na POW WOW. Na ogół sam z Polski, co wynika z puli przeznaczanej przez organizatorów na zaproszenia dziennikarzy z poszczególnych krajów. Od kilku lat pula dla Polski się powiększyła do 2 osób i wyjeżdża także Elżbieta Pawełek. Jak wiadomo, przynajmniej w środowisku dziennikarskim wyjazdy sponsorowane, co w tym wypadku sprowadza się do pokrycia przez organizatorów kosztu hotelu i targowych imprez towarzyszących (bilety lotnicze dziennikarze z całego świata sami sobie opłacają) zakładają pisaną relację po powrocie w swoich lokalnych mediach. By dodatkowo zachęcić do obszernych i głębszych opisów organizator, po przesłaniu mu artykułów co roku robi ich ocenę i nagradza. I w tym roku Ela Pawełek za publikację w magazynie VIVA taką nagrodę na uroczystym spotkaniu prasowym w Convention Bureau w Las Vegas (z zawsze mile widzianym czekiem) odebrała. POW WOW 2014 odbędą się w Chicago.


ŻYCIA SMAK

Woda Życia

Truizmem i banałem będzie stwierdzenie jak ważna dla życia człowieka jest woda. We wszelkich jego potrzebach i jej postaciach z najważniejszą potrzebą i funkcją życiową w tym konsumpcyjną, inaczej mówiąc spożywczą. Jest wiele teorii, wiele diet a nawet kultur, które z wody wzięły swój początek. Ponieważ rozmawiam z osobą, która nie tylko dzięki wodzie żyje, ale i z niej żyje bo taki biznes prowadzi (o czym będzie właśnie nasza rozmowa) i ma - jak mogę się domyślać – szerszą na ten temat wiedzę, to bardzo proszę o taki ogólny do rozmowy naszej wstęp.

Dariusz Zalewski: Powszechnie wiadomo, iż człowiek zbudowany jest w znacznej większości z wody, która w naszej masie zajmuje od 75 do 60% w zależności od wieku. Woda jest najważniejszym składnikiem naszej codziennej diety. Obserwując badania kosmosu i innych pozaziemskich cywilizacji naukowcy skupiają się na poszukiwaniu wody. Powód tego jest tylko jeden BEZ WODY NIE MA ŻYCIA. Krzysztof Kaniewski: Dwa słowa o firmie, którą Pan reprezentuje i jej początkach w Polsce DZ: Firma Classeq Polska jest oddziałem jedynego w Wielkiej Brytanii producenta zmywarek gastronomicznych firmy Classeq Warewashing, która została kupiona w 2004 roku przez rodzinę Winterhalter. Jesteśmy dystrybutorem maszyn bazujących na wodzie. Można by powiedzieć, że bez wody nie było by również naszych produktów czyli zmywarek przemysłowych, kostkarek i wreszcie urządzeń do filtracji wody EAUdeVIE. Nasz najnowszy produkt EAUdeVIE jest najdoskonalszą formą wykorzystania wody. Maszyny do filtracji wody pozwalają uzyskać idealnej jakości wodę, która może być podawana w hotelach i restauracjach. KK: Przejdźmy więc na grunt Pana codziennej pracy, której elementem jest dostawa do gastronomii, także hoteli urządzeń, które podnosząc jakość wody z kranu dają z jednej strony konsumentowi pełną satysfakcję smakową, a z drugiej dają właścicielowi restauracji / hotelu szansę na oszczędności finansowe. Na czym polega koncept uzdatniania wody poprzez proponowane przez Pana firmę urządzenie, bo ja (a myślę, że i większość konsumentów) ma pewne obawy przed tzw. „kranówką”. Nierzadko pojawia się nawet pytanie podstawowe – czy ona w ogóle nadaje się do tak prostego spożycia? DZ: Tak, ma Pan rację. Wydaje się, że mentalnie boimy się pić wodę z kranu mimo iż jest ona naprawdę dobrej jakości. Często wolimy kupować najtańszą wodę butelkowana pomimo iż jej jakość jest porównywalna z wodą z kranu, która kosztuje ułamek ceny wody butelkowanej. Nasze rozwiązanie pozwala na dokładne przefiltrowanie wody „kranowej” i praktycznie doprowadzenie do jakości którą woda posiada w momencie opuszczenia filtrów miejskich, czyli wyłapujemy wszystko co dostało się do wody w czasie jej przesyłu od filtrów przedsiębiorstwa wodociągowego do naszego domu. KK: Co więc w wyniku proponowanego przez Pana urządzenia do uzdatniania wody uzyskujemy? DZ: Dziękuję za to pytanie, miałem nadzieję usłyszeć je w czasie dzisiejszej rozmowy. EAUdeVIE daje nam przede wszystkim naturalny smak wody, który jest neutralny. Prawdziwie czysta woda pozbawiona jest jakiegokolwiek smaku a dzięki naszemu rozwiązaniu możemy uzyskać wodę porównywalnej jakości w dowolnym miejscu. Ponadto zastosowanie naszego urządzenia eliminuje konieczność schładzania wody przed podaniem oraz przechowywania zarówno opakowań z wodą jak i pustych przed ich recyklingiem. Te wszystkie elementy wpływają na oszczędności wymiernych złotówek i miejsca, które ma również swoją cenę.

stąd naszą ofertę kierujemy do restauracji i hoteli gdzie używają naszej wody do serwowania dla gości i jako wodę pracowniczą. EAUdeVIE służy również w niektórych obiektach jako woda do gotowania potraw. Innym odbiorcom proponowanego przez nasza firmę rozwiązania są instytucje i zakłady przemysłowe. Śmiało mogę powiedzieć , że EAudeVIE sprawdzi się wszędzie tam gdzie istnieje potrzeba napojenia większej liczby pracowników czy gości. KK: A klient indywidualny? Czy przysłowiowy Kowalski może do firmy zadzwonić i zamówić sobie do domu jakieś mniejsze tego typu urządzenie? DZ. Po sukcesie na rynku HoReCa, chcemy wprowadzić mniejsze urządzenie dla każdego, wszędzie tam gdzie pijemy wodę.

KK: Kto zatem jest Pana klientem czyli do kogo oferta jest adresowana DZ: Naszym głównym rynkiem działania jest segment HoReCa 12


ŻYCIA SMAK

Nasza firma jest jednak związana z segmentem gastronomicznym i to jest nasz główny kierunek w którym wykorzystujemy nasze około 20 letnie doświadczenie. Decyzja o wejściu w nowy rynek Kowalskiego może oznaczać poszerzenie firmy lub nawet powołanie nowego przedsiębiorstwa oczywiście jeżeli będzie taka potrzeba. KK: Jakie więc jest – w proponowanym przez Pana koncepcie dla gastronomii / hotelu jej zastosowanie DZ: Naszą wodę można z powodzeniem stosować wszędzie tam gdzie spotykamy się z wodą butelkowaną czyli w restauracjach, na konferencjach czy bankietach, we wszelkiego rodzaju bufetach cza wreszcie w pokojach hotelowych. Naszym klientom proponujemy butelki również z własnym logotypem lub jako prostsze rozwiązanie dzbanki. KK: Czym jeszcze próbuje zachęcić Pan swych klientów? DZ: Jest kilka powodów dla których warto skorzystać z naszego rozwiązania. Wymienię tylko te najważniejsze: - po pierwsze jakość (woda zawsze świeża) - po wtóre ekologia i dbałość o środowisko – brak opakowań

- brak konieczności magazynowania wody i jej schładzania przed podaniem KK: A oszczędności te najbardziej wymierne czyli finansowe. Jeśli są, to prosił bym Pana o próbę zestawienia i porównania kosztów zakupu wody w sposób tradycyjny (gastronomia, bary, pokoje hotelowe, minibarki …) dla średniej wielkości restauracji czy hotelu, powiedzmy dla 40 pokoi. Biorąc pod uwagę pewną specyfikę, że hotele historyczne żyją w znacznym stopniu nie z codziennego klienta indywidualnego, a raczej z dużych imprez weselnych bądź firmowych. DZ: Nie możemy tego tak generalizować. Każdy przypadek jest inny i każdy ma inne potrzeby. Najlepszym porównaniem będzie porównanie obecnych kosztów wody dla gości i pracowników z naszą propozycją wynajmu maszyny, która zaczyna się od 12 zł dziennie czyli tyle co zgrzewka 6-ciu 1,5 litrowych butelek wody. KK: Na koniec naszej rozmowy moja osobista refleksja – oczywiście przed spotkaniem z Panem spróbowałem wody w jednej z restauracji współpracującej z firmą CLASSEQ. Nie zdradzę tajemnicy jak powiem, że chodzi o restaurację Trattoria Giancarlo w Starej Miłosnej k. Warszawy prowadzoną przez jednego z moich najbardziej ulubionych i cenionych szefów kuchni Giancarlo Russo. Mam nadzieję, że się Giancarlo na mnie nie pogniewa gdy powiem tylko (i aż) tyle, że równie smakowała mi jego wspaniała pasta jak i schłodzona do 7 C lekko nasycona dwutlenkiem węgla woda. Proszę się więc jeszcze pochwalić swymi klientami, bo z tego co wiem nie jest to jeden Giancarlo. DZ: Mamy przyjemność być w tak wspaniałych miejscach jak restauracja wspomnianego szefa i podejrzewam, że ww. nie zdradzi receptury tej „home made pasty” ale przypuszczam że do jej gotowania Giancarlo używa naszej wody. EdV jest podawane w wielu warszawskich i polskich restauracjach ich długa lista jest na stronie internetowej edv. com.pl zachęcam również do odwiedzenia strony brytyjskiej eaudevie.com i poznania angielskich użytkowników tego rozwiązania. Jako ciekawostkę mogę dodać, iż EAUdeVIE można spotkać w restauracjach oznaczonych Gwiazdką Michelin w Anglii, w Polsce natomiast w kilku restauracjach wyróżnionych przyznaniem sztućców Michelin. Osobom które chciałyby uzyskać więcej informacji o naszym rozwiązaniu przekażemy książkę p. Aleksandry Cichockiej „Praktyczny poradnik żywieniowy”. Dziękuje Panu za rozmowę Krzysztof Kaniewski 13


ŻYCIA SMAK

NASZE

OBIEKT Y

Wiechlice – gościnny pałac z niezwykłą historią Aż trudno uwierzyć, że ten XVIIIwieczny pałac stoi 50 kilometrów od Zielonej Góry, a nie w Dolinie Loary. Rodzinne siedlisko dolnośląskich arystokratów von Neumannów ma bogatą historię. W czasie ostatnich sześćdziesięciu lat przechodziło z rąk do rąk. Popadło w ruinę i zapomnienie, ale od pięciu lat znów zaczęło odzyskiwać blask. A dziś to perła wśród Gościnnych Zabytków: hotel z jedenastoma luksusowymi apartamentami w części pałacowej, 28 pokojami w oficynie, salą balową na 200 i konferencyjną na 300 osób, a przede wszystkim wspaniale urządzone SPA, z gabinetami masażu, odnowy biologicznej, medycyny kosmetycznej, sauną, siłownią i co nas urzekło najbardziej – basenem w dawnym budynku stajni. Oryginalne, kamienne kolumny połączone ceglanymi łukami ze sklepieniem stwarzają na pływalni nastrój niczym w gotyckiej katedrze. Na gości czekają stylowe restauracje, piwniczka z winami, a nawet – czego w hotelach nie spotykamy często – biblioteka. Obok głównego budynku pałacu stoi utrzymana w stylu to-

skańskim willa, którą w połowie XIX wieku z fantazją wybudowano dla ogrodnika. Pałacowy ogrodnik i dziś pełni ważną rolę, bo opiekuje się kilkoma ogrodami, parkiem z dwustuletnimi drzewami, hektarową winnicą, wielkimi przestrzeniami idealnie przystrzyżonych trawników, na których powstanie golfowy Driving Range (na którym można będzie potrenować posyłanie piłki na odległość trzystu jardów). Do zespołu parkowego należy też staw rybny (goście mają do dyspozycji wędki) i spory plac zabaw dla dzieci. Zresztą trudno jest wymienić wszystkie tutejsze atrakcje, bo co chwilę powstaje coś nowego. Jesienią pojawi się pierwsze własne wino z pięciu szczepów winogron, a potem... może własne lotnisko? Bo tuż za płotem posiadłości znajduje się pas startowy dawnego wojskowego lotniska, z którego 1 września 1939 roku startowały samoloty Luftwaffe, by zrzucać bomby na polskie miasta, a na początku lat dziewięćdziesiątych wojska radzieckie ciężkimi transportowcami ewakuowały z Polski 15 tys. stacjonujących

w Wiechlicach żołnierzy, wraz z czołgami i rakietami. Bo maleńka miejscowość, zaledwie pięć kilometrów od niewiele większej Szprotawy, choć dziś wydaje się zagubiona w lasach ciągnących się od Żagania do Głogowa, to zadziwiająco łatwo trafiała na karty historii. Pałac zbudowano w tragicznym dla Polski 1795 roku – gdy Rzeczpospolita zniknęła z mapy Europy. Ale nie minęło nawet dwadzieścia lat, gdy w Wiechlicach zatrzymał się Napoleon Bonaparte, powracając z nieudanej wyprawy na Moskwę. Zabawił krótko, bo uciekał przed ścigającym go feldmarszałkiem Michaiłem Kutuzowem. Mocno schorowany dowódca wojsk rosyjskich zarekwirował pałac na kilka dni wczesną wiosną 1813 roku. Po jego Kozakach pozostały osmolone klepki na parkiecie w bawialni, gdzie rozpalili ognisko, by usmażyć sobie połcie mięsa. Pałac jakoś przetrwał, bo Kutuzow ruszył dalej w ślad za Napoleonem (nie dopadł Cesarza Francuzów i zmarł w pobliskim Bolesławcu). Kolejne sto trzydzieści lat było czasem prosperity. Cała okolica bogaciła się dzięki rozkwitowi rolnictwa i dobrej komunikacji z Berlinem, Wrocławiem i innymi dużymi śląskimi miastami. Koniec tamtej epoki nastąpił wiosną 1945 roku. Neumannowie wyjechali jedynie z trzema walizkami rzeczy osobistych. Pozostawili zdobywcom dzieła sztuki, biżuterię, cenne meble i swoje rodzinne gniazdo. Armia Czerwona szybko się z tym uporała, a budynki dworu zajęli oficerowie radzieccy. W 1956 roku nastąpiło przegrupowanie wojsk i zdewastowany pałac stał się własnością 14

Państwowych Gospodarstw Rolnych. Czerwonoarmiści wyprowadzili się niedaleko – tuż za płotem były ich koszary i lotnisko. A pałac systematycznie popadał w ruinę. Piętra zamieniono na magazyn zboża, a osiemnastowieczne salony podzielono na mieszkania dla robotników rolnych. Nieremontowany dach zawalił się i gdyby nie biznesmen z Lublina, Zbigniew Czmuda, po zabytku pozostałaby jedynie sterta gruzu. Czmuda kupił posiadłość od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa i całe swoje oszczędności zainwestował w remont. Pod kierunkiem konserwatora zabytków odtwarzano każdy szczegół osiemnastowiecznego pałacu. Wszystko, łącznie z kolorem ścian, fakturą tynku i sposobem osadzenia okien, konsultowano z historykami. Gdy w zeszłym roku ostatni niemiecki właściciel Wiechlic – Wilhelm von Neumann, zobaczył efekt pracy Zbigniewa Czmudy, nie krył wzruszenia. Bo choć wyrok historii, odbierający mu rodzinne gniazdo musiał przyjąć z pokorą, to serce bolało go, gdy widział jak jego ukochany pałac niszczeje. Dziś polski właściciel dba o Wiechlice, a potwierdzeniem tego, że posiadłość znalazła się w dobrych rękach, są liczne wyróżnienia: począwszy od Nagrody Lubuskiego Konserwatora Zabytków 2013 za najlepiej przeprowadzoną konserwację budowli zabytkowej, przez Lubuską Perłę Turystyczną 2012 aż po drugą nagrodę w konkursie Lubuszanina Roku 2012 dla Zbigniewa Czmudy. Magdalana Micuła i Sergiusz Pinkwart


ŻYCIA SMAK

NASZE

OBIEKT Y

Od Schloss Romberg do Pałacu Alexandrów Pałac Alexandrów

We wsi Samotwór zaledwie kilometr za zachodnią granicą Wrocławia na wysokiej skarpie pośrodku Parku Krajobrazowego „Dolina Bystrzycy” stoi pałac Alexandrów nazwany tak od imion nowych właścicieli polsko-niemieckiego małżeństwa Alexandra i Aleksandry Watin – stąd nowa nazwa – Pałac Alexandrów.

Nieco historii Przed rokiem 1272 wieś wspomniana była w kronikach jako Zsamotvcr. W latach od 1274 do ok. 1313 miejscowość była własnością braci Ronnenberc, stąd w 1313 r. pojawiła się nowa nazwa wsi – Ronenberg. W 1776 r. właścicielem miejscowych dóbr został pruski major Gottfob Albrecht von Saurma auf Sadewitz, który, zamówił budowę nowego pałacu u znanego pruskiego architekta Carla Gottharda Langhansa twórcy berlińskiej Bramy Brandenburskiej i wielu innych projektów na terenie Dolnego Ślaska i Prus. Aż do roku 1945 pałac nazywał się Schloss Romberg od nazwy wsi (obecnie Samotwór). Lokalizacja pałacu w idyllicznym terenie nad rzeką, na wzniesieniu, przypomina weneckie wille palladiańskie. Pałac w Samotworze był jedną z pierwszych budowli klasycystycznych na Dolnym Śląsku. Przez 230 lat pałac był w posiadaniu rodzin von Sauerma i ZedlitzTrützschler von Falkenstein, a od 1846 roku rodziny von Richthofen. Przebudowany na początku lat 20. ubiegłego stulecia przez wrocławskiego architekta Ericha Graua, do końca II Wojny Światowej był własnością rodziny Jesdinskich. Od 1946 roku pałac wraz folwarkiem był własnością Wrocławskiej Akademii Rolniczej. Zakupiony w 1996 roku przez osobę prywatną niszczał przez jedenaście lat.

Willa suburbana Langhans był zainspirowany nowymi ideami artystycznymi sztuki angielskiego palladianizmu i francuskiego neoklasycyzmu, ale też miejscową, śląską tradycją budownictwa dworów wiejskich. Pałac w Samotworze zaprojektowany został przez Langhansa jako wolno stojąca podmiejska willa. Trzypiętrowy budynek zbudowany jest na planie prostokąta o wymiarach 25 na 18 metrów. Od frontu cztery kolumny na tarasie na który prowadzą szerokie schody podtrzymują tympanon z kartuszami herbowymi hrabiego Karla Moritza von Zedlitz-Trützscheler od frontu, a od ogrodu Gottloba Albrechta von Saürma. Na elewacji ogrodowej widoczne są stiukowe wyobrażenia ze scenami mitologicznymi przedstawiającymi czyny Herkulesa. Medaliony i supraporty przedstawiają m.in. personifikacje: Siły, Wierności, Męstwa, Zdrowia, Pokoju oraz różne sceny symboliczne. W salonie zachowała się także drewniana mozaika podłogowa z XVIII wieku oraz neoklasycystyczny kominek z 1919 r. Najbardziej prestiżowym pomieszczeniem pałacu jest owalny salon, który jest charakterystycznym dla późniejszej twórczości Langhansa typem wnętrza utworzonego na planie owalu z prostokątnymi wnękami ozdobionymi kolumnami jońskimi. Jego ściany pokryto bogatą sztukaterią klasycystyczną. Bogata dekoracja owalnego salonu, a także zewnętrznych elewacji pałacu, była dziełem współpracującego z Langhansem wrocławskiego sztukatora Johanna Petera Echtlera. Tereny parku krajobrazowego przylegające do rzeki Bystrzycy wraz z zabytkowym 3-hektarowym XVIIIwiecznym angielskim parkiem pałacowym zachęcają do spacerów i odpoczynku na łonie natury.

W 2007 zniszczony pałac kupiony został przez Aleksandrę i Alexandra Watin, którzy wyremontowali go pod nadzorem konserwatora zabytków i przekształcili w obiekt hotelarsko-gastronomiczno-konferencyjny przy zachowaniu zabytkowego charakteru. Pani Aleksandra która jest artystką osobiście nadzorowała wyposażenie wnętrz i wykonała część zdobień. Stylowej atmosfery pałacowych wnętrz nie zakłóca również nowa infrastruktura grzewcza i elektryczna, a bezpieczeństwo zapewnia nowoczesny system przeciwpożarowy. Alexander Watin jest z pochodzenia Niemcem, a z wykształcenia ekonomistą i filologiem po uniwersytecie Ludwika Maxymiliana w Monachium (mówi biegle po niemiecki, angielsku, polsku i rosyjsku). Przez wiele lat pracował jako menadżer w różnych firmach farmaceutycznych. Dzięki wielkiej pasji, zaangażowaniu i marzeniom nowych właścicieli odrestaurowany Pałac Alexandrów stał się perłą klasycystycznej architektury na Dolnym Śląsku. Atutem obiektu jest doskonała lokalizacja w pobliżu centrum Wrocławia (16 km od centrum Wrocławia), a jednocześnie w oddaleniu od zgiełku wielkiego miasta. Obiekt ma do dyspozycji 8 apartamentów w głównym budynku. Wszystkie pokoje są wyposażone we własny węzeł sanitarny i mają dostęp do Internetu. Wkrótce oddanych zostanie 14 kolejnych. Ponadto goście mogą korzystać z trzech w pełni wyposażonych sal bankietowo-konferencyjnych, mieszczących w sumie ponad 200 osób. Salon C. G. Langhansa ma powierzchnię ponad 90 m. kw. zaś Sala Owalna oraz Salon Szczęścia i Pokoju mają po 62 m. kw. W pałacu jest też stylowa restauracja serwująca potrawy kuchni polskiej i międzynarodowej. W każdym pokoju jest do dyspozycji bezprzewodowy Internet. Oprócz wspaniałych stylowych sal w piwnicach pałacu mieści się klub Amadeusz (80 m. kw.), któremu wyjątkowy klimat nadają ceglane ściany i krzyżowe sklepienia. - „Zdecydowana większość gości naszego pałacu to turyści z krajów Unii Europejskiej a prawie 80 procent to turyści biznesowi – mówi Alexander Watin. Zależało nam, aby to miejsce stało się połączeniem unikalnych pomieszczeń z bogatą historią z luksusem i nowoczesnymi rozwiązaniami. Obok pałacu znajdują się doskonałe miejsca na organizację imprez integracyjnych przy ognisku albo garden party z potrawami z grilla.

Grzegorz Micuła 15

Pałac Alexandrów 54 - 433 Wrocław Główna 14, Samotwór +48 71 373 12 34 biuro@palacalexandrow.com.pl www.palacalexandrow.com.pl

Dojazd komunikacją miejską: Dojazd autobusem miejskim z Dworca Świebodzkiego po samą bramę pałacu, linia 609.

Carl Gotthard Langhans jeden z najsłynniejszych przedstawicieli klasycyzmu w Prusach urodził się 15.12.1732 roku w Kamiennej Górze, zmarł w Grüneiche k. Wrocławia (dziś dzielnica Wrocław Dąbie) w październiku 1808 roku. Studiował prawo i matematykę w Halle, zaś w zakresie architektury był samoukiem – zainteresował się tą dziedziną sztuki pod wpływem traktatów teoretycznych Witruwiusza i odkryć zabytków antycznych. Odbył podróż do Włoch, gdzie poznawał oryginalne zabytki architektury antycznej. Langhaus był jednym z bardziej znanych dolnośląskich architektów i budowniczych. Pełnił funkcję Dyrektora Nadrzędnego Urzędu Budowlanego (Oberhofbauamt) przy dworze królewskim Prus. Jego najsłynniejsze dzieło architektoniczne to Brama Brandenburska w Berlinie wzorowana na ateńskich Propylejach. Na Dolnym Śląsku zaprojektował wiele budowli: m. in. kościoły ewangelickie w Sycowie, Żeliszowie, Zagrodnie i Wałbrzychu, nieistniejące już pałace Hatzfeldtów w Żmigrodzie i WallenbergPachalych we Wrocławiu, teatr w Legnicy, klasycystyczne pałace w Żerkowie, Maciejowie i Czerwonym Kościele dla rodziny von Rotkirch oraz pałacu Carla Georga Hoyma w Brzegu Dolnym. Był też projektantem część założenia parkowo-pałacowego Charlottenburg. Uczestniczył także w przebudowie państwowej Opery w Belinie i rozbudowie Pałacu Królewskiego we Wrocławiu. Schloss Romberg/Pałac w Samotworze (obecnie Pałac Alexandrów) zalicza się do najlepiej zachowanych, niesakralnych budowli klasycystycznych na Dolnym Śląsku. Carl Gotthard Langhans pochowany został na nieistniejącym dziś Wielkim Cmentarzu we Wrocławiu. Jego syn, Carl Ferdynand Langhans był również znanym architektem.

filmy na YT: youtu.be/NtW3t4Jv3ZM youtu.be/HFqeivv7izg


www.palac-zakow.pl

www.dworchotynia.pl

HOTEL RESTAURACJA

HOTEL RESTAURACJA

– KONFERENCJE – WESELA – PRZYJĘCIA OKOLICZNOŚCIOWE

– KONFERENCJE – WESELA – PRZYJĘCIA OKOLICZNOŚCIOWE

Żaków 53, 05-332 Siennica, woj. mazowieckie, info: 663 44 44 43, marketing@palac-zakow.pl

Chotynia 96, 08-460 Sobolew, tel.: 603 32 00 00 marketing@chotynia.pl

50 km od Warszawy, 14 km od Mińska Mazowieckiego, 14 km od ronda w Kołbieli

65 km od Warszawy, 12 km od Garwolina, 1km od trasy Warszawa-Lublin E17

Nasze Sklepy:

info@wine4you.pl www.wine4you.pl

Wine4You Ul. Okulickiego, Piaseczno 7 dni w tygodniu w godzinach: 07:30-18:00 tel: 22 701 71 44

HOTEL RESTAURACJA WINOTEKA

WINOMANIAK Ul. Grójecka 66, Warszawa 7 dni w tygodniu w godzinach: 12:00-22:00 tel: 0 663 444 441

Dwór Chotynia Chotynia 96, 08-460 Sobolew 7 dni w tygodniu w godzinach: 10:00-22:00 tel: (25) 684 83 33

Zamów nasz aktualny katalog win 2013/2014

Pałac Żaków 05-332 Siennica, woj.mazowieckie 7 dni w tygodniu w godzinach: 10.00-22.00 tel: 0 663 444 443


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.