
4 minute read
Czy album stracił dziś wartość?
Bartosz Balcer
Czasem rozmawiając z ludźmi na temat muzyki, pojawia się w moment, w którym pytam o płytę. Jest to częsty moment konsternacji, gdzie okazuje się, że rozmówca nie ma pojęcia, że jego ulubiony artysta wydał nowy album, a w jego świadomości jest jedynie ostatni singiel. Czy bierze się to z tego, że nikt już nie słucha albumów?
Advertisement
Oczywiście pytanie jest trochę na wyrost, bo pewnym jest, że są jeszcze osoby, które nie wyobrażają sobie słuchania muzyki inaczej, niż przez odsłuch płyty od deski do deski. Jednak takich osób jest zauważalnie mniej. Nie ma co się temu dziwić. Może na to wpływać wiele czynników, które spróbuję dzisiaj przeanalizować.
Sytuacja rynku płytowego się trochę zmieniła. Ewolucja nośników i dostęp do muzyki trochę w tej kwestii namieszał. Kiedyś, aby posłuchać nowego kawałka swojego ulubionego artysty, mogłeś spotkać kilka ograniczeń. W przypadku, gdy środków na koncie brak, a nam bardzo zależy, to trzeba było mieć trochę szczęścia i doświadczyć tej przyjemności słuchając radia. Co sprytniejszy mógł sobie taki kawałek nawet nagrać. Niestety nie rozwiązuje to całego problemu. Taka sytuacja uzależnia nas niejako od tego, co władze danej radiostacji nam zaserwują. Dobra, ale musi być przecież jakaś inna opcja. A no zawsze można kupić płytę (albo idąc głębiej w przeszłość - kasetę). Dzięki temu nie dostajemy tylko wyczekiwanego singla, ale całą serię innych kawałków, o których istnieniu mogliśmy nawet nie mieć pojęcia. Oczywiście nie każdego było stać na takie rarytasy, więc w ostateczności zostawało piractwo. Teraz otwarcie uznajemy je za kradzież, jednak w przeszłości nie było to takie oczywiste, mało tego - bywało nawet legalne. W każdym razie, większość z wymienionych wyżej metod wymagała od nas obcowania z całym materiałem wydanym przez artystę. Dzięki temu mieliśmy styczność z albumem w pełnej krasie, ewentualnie przewijając te utwory, których fanami nie byliśmy.
W międzyczasie pojawiło się inne rozwiązanie do uzyskania kawałka swojego ulubieńca - składanki. W ramach nich mogliśmy znaleźć ten utwór, którego potrzebowaliśmy, a przy okazji inne kojarzone z podobnym okresem w muzyce, gatunkiem, artystą, czy nawet porą roku. Osobiście przypominają mi się takie pokroju Bravo Hits, czy Hity Na Czasie od Eski. Były to krążki dosyć uniwersalne, możliwe do kupienia na stacjach benzynowych, które wrzucone do auta gwarantowały brak radiowych reklam czy kawałków spoza naszych zainteresowań. Poza tym, znajdowały się na nich właśnie te “hity”, więc z reguły były one lubiane i znane przez innych towarzyszy podróży na drodze. Taki materiał również był podatny na piractwo, a przede wszystkim na wyparcie, dzięki domowej nagrywarce CD. Po co kupować coś, co mogę
zrobić sobie sam w domu i to dokładnie w takiej kolejności, jaka mi się podoba, z piosenkami pod mój gust? I to za darmo! Wygoda i potrzeby użytkownika wydają się znów zwyciężyć.
Piractwo to jedna strona medalu. Jednak w tym kontekście aktualnie nie ma z nim aż tak dużego problemu. Kilkanaście lat temu posiadanie muzyki z nieznanego źródła w swoim telefonie nie było niczym niespotykanym, a tym bardziej mało kto uważa to za złe. Tak po prostu było. Teraz nagrywane kawałki na telefon stały się przeżytkiem, a to za sprawą streamingów. Spotify, Tidal czy inny iTunes, otworzyli nowe drogi dla dystrybucji muzyki. W końcu aplikacja, która daje ci dostęp do muzyki z całego świata, a wymaga od ciebie jedynie dostępu do internetu musiała zadziałać. A jak dorzucimy do tego opcję słuchania offline, w przypadku kiedy pobierzemy muzykę wcześniej, to sukces murowany. I nie ma tu mowy o piractwie (co najwyżej o kombinatorstwie z 10 użytkownikami na jednym koncie). Tutaj też mieliśmy wybór, czego konkretnie chcemy słuchać, spychając niejako całość albumu na dalszy plan.
Nie ma co się dziwić, że gdy wydajemy płytę, najważniejsze są single. To na nie kładzie się największy nacisk. Podczas procesu tworzenia takiego krążka, wybierane są te kawałki, które mają owy materiał promować. Tym samym powstają klipy, a wraz z nimi rusza promocja. Pierwszy, drugi trzeci klip za nami - czas na premierę. I tutaj zdarza się zaskoczenie. Czasem bywa, że single nie korelują z albumem. Różnice leżą w klimacie kawałków, poziomie wykonania czy ciekawości jaka z nich bije. Z drugiej strony, może się okazać, że reszta płyty to kalka utworów, które ją promowała. Wiadomo, jak jest że skrajnościami - żadna opcja nie jest zbyt dobra. W każdym razie, stawianie na pojedyncze utwory przynosi takie skutki, że pozostały materiał może nie trafić do szerszego odbiorcy. Algorytmy, np. na Youtube, skonstruowane są tak, aby podawać na tacy to, co już innym się podobało i zrobiło największe liczby. A w przypadku, w którym na taki serwis trafi cały krążek, ich ilość może przytłoczyć, przez co ruch na nich się rozkłada. Wciąż wygrywa singiel.
Tworzy się ogromna amplituda między singlami a pozostałymi kawałkami, gdzie te z klipami mogą osiągać milionowe wyświetlenia, a pozostałe rzadko kiedy zdobędą te upragnione sześć zer. Ale czy z albumami jest aż tak źle? Niezupełnie. Jeśli zerkniemy sobie na zestawienie OLIS-u, to zobaczymy, że premiery sprzedają się całkiem nieźle. Polscy artyści, szczególnie rapowi, zwykle trafiają na szczyt list, a zdobycie statusu złotej płyty nie wydaje się aż tak dużym wyzwaniem. Skąd to się bierze? Cóż, żyjemy w czasach, w których po prostu na więcej nas stać, tym samym kupno płyty nie jest już aż tak dużym wydatkiem. Wydaje mi się, że wzrosła liczba osób bardzo wczutych w muzykę, a ci chętniej kupią krążek, jeśli im się spodoba.
Konkluzja? Wartość, jaką ma w sobie album, na pewno się zmieniła. Zmienił się również odbiorca. Różnice w odsłuchach singli a całych albumów są i sądzę, że będą jeszcze bardziej się zwiększać. Żyjemy coraz szybciej, to i czasu brakuje. Dobrze, że ja, jako stary dziad, tego czasu mam całkiem sporo, to mogę wam napisać, co na tych płytach znajdziecie. Dobra, wstaję z krzesła rozprostować kości, bo coś mnie w krzyżu strzela.