
11 minute read
REQUIEM W LEŚNEJ KATEDRZE (część czwarta)
MACIEJ TAMKUN
Opowiadanie zainspirowane przerażającym wspomnieniem Elżbiety Ellwart pochodzącej z Orla, jedynego naocznego świadka okrutnej zbrodni w Lasach Piaśnickich.
Był taki czas, że zwyrodnialcy triumfowali i że w Piaśnickich Lasach ziemia zastygła krwią. Jest taki czas, by pamiętać i nasłuchiwać Requiem w Leśnej Katedrze.
Orle, ciepły wieczór czerwcowy 1939 roku
Napisał w języku niemieckim:
Droga Mario!
Mój brat Hans powiadomił mnie, że poczynione są przygotowania do Twoich zaręczyn z narzeczonym z Leśniewa. Nie mam o to żalu, moje serce bije teraz dla Rzeszy i dla naszego wodza Hitlera.
Pozdrawiam z Regensburga
Klaus
Maria spaliła bez żalu wszystkie pocztówki od Klausa.
4 grudnia 1939 r. Stefan został przewieziony z oflagu do siedziby gestapo w Gdańsku, gdzie był przesłuchiwany i torturowany przez kilka dni. Był bardzo wychudzony, twarz miał spuchniętą i posiniaczoną od bicia. Któregoś dnia późną wieczorową porą dwaj gestapowcy przywlekli go do sali przesłuchań nr 21 i posadzili na krześle. W mrocznym pomieszczeniu lampa była nakierowana na jego twarz. Rażące światło oślepiało.
– Stefan Hirsch? – zapytała donośnie niewidoczna postać, głos wydawał się znany. Stefan szukał w myślach jego właściciela.
– Stefan Hirsch? – jeszcze głośniej zagrzmiał.
– Tak, tak, zgadza się, to ja.
Przesłuchujący zbliżył się do Stefana i światła. Nachylił się nad nim i cichym głosem zapytał.
– Jesteś mężem Marii od Lehmannów?
– Tak, jestem jej mężem –potwierdził. W tym momencie doznał olśnienia.
– A Pan jest Erikiem Müllerem? – wyszeptał ze zdziwieniem, oglądając rozświetloną postać.
– Oberfeldwebel Erik Müller – sprostował donośnym głosem, z powrotem usiadł za biurkiem. Odwrócił światło lampy w bok i zapalił papierosa. Kilka razy zaciągnął się dymem, przez chwilę milczał, patrząc prosto w oczy Stefanowi.
– Maria opowiadała mi o waszym wspólnym, beztroskim dzieciństwie – ożywił się Stefan.
Zakłopotany Erik przez chwilę udawał, że czegoś szuka w aktach. Przewracał nerwowo kartki.
– Dobrze mówisz po niemiecku – przerwał w końcu ciszę gestapowiec.
– W Leśniewie i okolicach to normalne, w czasie zaboru nasi rodzice chodzili obowiązkowo do pruskich szkół. Nauczyłem się od nich.
– W jakim języku myślisz i rozmawiasz z najbliższymi?
– W języku kaszubskim.
– A modlisz się?
– Także w kaszubskim.
– Ale znasz język polski?
– Tak znam.
– W takim razie kim ty jesteś?
– Jestem Kaszubą. A dokładniej, obywatelem polskim narodowości kaszubskiej.
Erik Müller zamyślił się.
– My Niemcy jesteśmy jedynym narodem i przedstawicielem idealnej, czystej, białej rasy aryjskiej panów, a wy Słowianie jesteście podludźmi, którzy z czasem staną się niewolnikami narodu niemieckiego – wyrecytował kanon nazistowskiej ideologii, wstał i zaczął krzyczeć – Nie ma Kaszubów, nie ma Polaków! Rozumiesz? – zdenerwowany rzucił akta o biurko, wybiegł z pokoju przesłuchań numer 21.
Za niego wszedł uzbrojony strażnik Sturmmann, stanął przy drzwiach w rozkroku i milczeniu. Stefan nie mógł zrozumieć, jak można wierzyć w tak absurdalną ideologię. Przecież naród oznacza wspólnotę przekonań, wspólny język i oznaczone terytorium –pomyślał – My Kaszubi spełniamy ten warunek. Terytorium też mieliśmy za czasów księcia Świętopełka II Wielkiego, jego syn Mściwoj II, umierając bezpotomnie, przekazał Księstwo Pomorskie księciu Przemysłowi II, a ten z czasem, gdy został królem, włączył je do Polski. Pamiętam, jak mój dziadek Franciszek często śpiewał:
Më Swiãtopełka plemiã twór ù grańców Pòmòrzczi Bë barnic naji zemiã Pòkrzésô nas dozér Bòsczi.
Po chwili wszedł do pokoju uspokojony Erik Müller i powiedział, patrząc w okno:
– Zapoznałem się z aktami sprawy i protokołami przesłuchań. Twoja sytuacja jest beznadziejna, ale nie przesądzona. Ratuje Cię brak nogi, po przesłuchaniach dla nas jesteś bezużyteczny, dla Twoich towarzyszy broni zapewne także. Ponieważ znam i szanuję Twoją żonę Marię, zarekomenduję wniosek moim przełożonym, abyś służył mojemu ojcu Markusowi Müllerowi w Orlu jako woźnica. Jeśli uzyskam taką zgodę, to jutro opuścisz areszt.
Tak też się stało, następnego dnia Stefan otrzymał stosowne dokumenty i wyszedł na wolność. Nie był na to przygotowany, nie miał pieniędzy ani talonów żywnościowych. Nie miał ciepłego płaszcza, czapki i kul inwalidzkich. Na jednej nodze dokuśtykał się do pierwszego drzewa, zerwał gałąź i trzęsąc się z zimna, zrobił prowizoryczną podpórkę do chodzenia. Kuśtykając, skierował się na zachód.
Na początku grudnia stosunki Kaszubów z mniejszością niemiecką zaczęły się psuć. Hans Müller przystąpił do organizacji paramilitarnej Selbstschutz. Był odpowiedzialny za tropienie Żydów. Brał udział także w zburzeniu synagogi przy ulicy Puckiej w Wejherowie. W nagrodę otrzymał drewnianą bimę i wiele drewnianych ławek z przeznaczeniem na opał. Zaprzyjaźnił się z szefem tej wejherowskiej organizacji mniejszości niemieckiej Hansem Söhnem.
Od tej chwili Hans Müller nie był już tak uczynny i uprzejmy dla sąsiadów Kaszubów. Nosił dumnie mundur organizacji paramilitarnej, kurtkę mundurową M-43 model Wehrmacht z czerwoną opaską na lewym przedramieniu, z hakenkreuzem i napisem Selbstschutz. Z kabury przy pasku wystawał Walther PP. Rozmawiał tylko w języku niemieckim, choć znał kaszubski. Nauczył się od rówieśników. Reagował nerwowo na usłyszany język kaszubski lub polski. Uznawał tylko pozdrowienia typu „Heil Hitler”.
Maria i jej brat Roman unikali przypadkowych spotkań z Hansem, bali się jego reakcji na kaszubskie pozdrowienie „Szczęść Boże”. W niedzielę 10 grudnia jak zwykle podążali pieszo na sumę do kościoła w Górze Pomorskiej. Przedpołudnie było słoneczne, ale bardzo mroźne, temperatura ok. -27 stopni. Maria była już w zaawansowanej ciąży. Rodzeństwo liczyło na to, że któryś z sąsiadów ich podwiezie. Nasłuchiwali dzwonków przy saniach. Wreszcie zauważyli zaprzęg, ale w odwrotną stronę. Z naprzeciwka nadjechały sanie zaprzęgnięte w dwa konie, a na nich powożący Hans Müller i dwóch umundurowanych jego towarzyszy. Na widok sąsiadów Hans zwolnił, szybkim ruchem wyrzucił do przodu rękę i pozdrowił „Heil Hitler”, wtórowali mu jego koledzy. Maria i Roman odpowiedzieli po kaszubsku „Szczęść Boże”. W błyskawicznym tempie jeden z pasażerów zeskoczył z sań i pięścią uderzył w twarz Romana, który upadł na śnieg. Hans nie zareagował, tylko pogonił konie, szybko się oddalili. Przerażona i zapłakana Maria pomogła podnieść się Romanowi, twarz miał zakrwawioną. Wrócili do domu. Matka opatrzyła syna, wszyscy domownicy odmówili różaniec w intencji pokoju w Ojczyźnie.
Wieczorem ojciec Romana, Jan Hirsch, poszedł do sąsiada Markusa Müllera poskarżyć się na jego syna Hansa. Zastukał do drzwi domu.
– Kto tam? – usłyszał zapytanie Markusa po niemiecku
– To ja, Jan Hirsch.
Uchylił drzwi, pozdrowił gościa gestem nazistowskim bez słów. Jan Lehman w odpowiedzi skinął tylko głową i wszedł do środka obszernej izby. W piecu buchał rozpalony ogień, na stole leżała książeczka Mein Kampf, dalej stała butelka białego wina i napełniona do połowy lampka. Na ścianie wisiał duży portret Adolfa Hitlera i dwie mniejsze fotografie młodszych synów w mundurach, Klausa jako SS-Oberscharführera i Erika jako Oberfeldwebla w Wehrmachcie. Przez drzwi do kuchni widać było, jak żona gospodarza przygotowuje kolację, unosił się zapach wędzonego boczku i smażonej cebuli. Markus nie poprosił gościa o zdjęcie kożucha, ani nie wskazał siedzącego miejsca.
– Wiem, z czym przychodzisz, sąsiedzie, o całym przedpołudniowym zdarzeniu opowiedział mi mój syn Hans – powiedział donośnym i pewnym głosem, odwrócony do portretu Hitlera z rękoma splecionymi z tyłu. –Jest wojna, nasze prawo wytycza Rzesza i nasz wielki wódz– kontynuował, odwracając się do gościa – Być obywatelem Rzeszy, nawet jeżeli jest się tylko zamiataczem ulic, musi być uważane za większy honor niż bycie królem w obcym kraju – zacytował swój ulubiony fragment Mein Kampf.
– To Pan Bóg zaludnił Ziemię, dając równe prawa dla wszystkich, jestem Kaszubą i taka jest moja wiara – przerwał Jan
– To wyłącznie siła stanowi prawo do posiadania – Markus ponownie posłużył się cytatem z nazistowskiej książeczki.
– Markus, nie przyszedłem tu filozofować, tylko poskarżyć się na Twojego syna, który był bierny w trakcie bicia bez powodu mojego Romana. To nie po Bożemu.
– Janie, ty nic nie rozumiesz, moją religią jest faszyzm, a nasze aryjskie pochodzenie daje nam prawo zwierzchnie wobec innych nacji, genetyka triumfuje – tu wyjął z szuflady dokument „Ariernachweis” i zaczął nerwowo wymachiwać przed nosem Jana.
– Wyjdź stąd i więcej tu się nie pokazuj – wykrzyczał nerwowo Markus, pokazując drzwi.
Jan bez słów szybkim krokiem wyszedł. Udał się do swojej chaty zdenerwowany i zdziwiony. Zdjął ciężki kożuch, ściągnął obuwie, usiadł na ciepłym zapiecku i zażył tabakę. Kichnął trzy razy i pomyślał o sile bezsensownej, niebezpiecznej ideologii nazistowskiej.
W dzień wigilijny od samego rana trwały przygotowania do wieczerzy. Roman poszedł do pobliskiego lasu po choinkę. Musiała być ładna i zgrabna, o taką prosiła Maria. Było mroźnie, pogoda słoneczna i bezwietrzna, śnieg zalegał po kolana. Drzewa pięknie udekorowane puszystym śniegiem, słoneczne światło przedzierając się przez nie, tworzyło srebrne smugi, niczym zstępujące anioły z Nieba. W tym momencie przypomniał mu się fragment wierszyka, którego uczyła go babcia Ana:
Zeszedł z nieba biôłi aniół… W sztôłce bòrénôszkaCëż za wëzdrzatk snôżi Na głowie nimb z winôszka Przëmrużoné òczë Bòżé…
Roman, na skraju lasu nie znalazł ładnego świerku, zapuścił się głębiej, w kierunku Wejherowa. Był czujny, uważał, aby nie natknąć się na Hansa Müllera i jego nazistowską bandę. W pewnym momencie w oddali, na tle światła słonecznego zobaczył zarys dziwnej postaci. Był przekonany że to Smętek, znany mu z opowiadań i legend. Zamarł w bezruchu, silny stres nie pozwalał uciekać. Zastanawiał się tylko, czy to dobry czy zły duch. Zaczął modlić się w myślach:
Swiãti Michale Archaniele! Broni naji w biôtce, a procëm niegòdzëwòcë i sydłóm złégò dëcha bãdzë naji òbarną. Cobë le gò Bóg ùsadzëc racził, kórno ò to prosymë, a Të, Ksyżëcu niebnëch karnów, Szatana i jinszé dëchë mëré, chtërne na zgùbã dëszów lëdzczich pò nym swiece krążą, mòcą Bòżą strącë do piekła. Amen.
Postać dziwnie się poruszała, dopiero po chwili zobaczył, że podpiera się dwiema kulami. Posuwała się wolno, bo śnieg jej w tym przeszkadzał, widać, że był to ogromny wysiłek. Postać zauważyła Romana, zatrzymała się. Po chwili głośno krzyknęła: – Roman, Romuś, to Ty?
Roman rozpoznał głos Stefana, wzruszony pobiegł do niego i pomógł mu dojść do domu.
Stefan stanął w drzwiach kuchni niezauważony. Trwało to chwilę, rozpłakał się na widok Marii w zaawansowanej ciąży, która w tym czasie obierała ziemniaki. W końcu Maria usłyszała Stefana, z wielką niezdarnością zerwała się na nogi i rzuciła się w objęcia męża. Płakali obydwoje, a Roman z nimi. Wzruszona Maria dopiero po jakimś czasie zauważyła, że Stefan nie ma nogi i podpiera się kulami zrobionymi ze zwykłych gałęzi. Słysząc zamieszanie, do kuchni wbiegli wzruszeni rodzice Marii. Roman pomógł szwagrowi usiąść i zdjąć łachmany. Stefan łakomie zjadł rosół przygotowany na jutrzejsze święto. Był schorowany i wycieńczony. Rodzina nie męczyła go pytaniami, tylko pomogła umyć się i położyć do łóżka. Postanowili, że nie zasiądą bez Stefana do stołu wigilijnego. Wspólnie odmówili różaniec i poszli spać. O świcie wszyscy wstali i przygotowali się do uroczystego śniadania. Po podzieleniu się opłatkiem i odśpiewaniu kolęd, w czasie spożywania śniadania Stefan snuł opowieści. Mówił o służbie w 1 Pułku Strzelców, o walkach, zabitych i rannych kolegach, o swojej ranie i kapitulacji. Ku przerażeniu słuchających opowiedział o pobycie w oflagu i w areszcie w Gdańsku.
– Nie wiem, jaką rolę odegrał Erik w uzyskaniu przeze mnie wolności, ale podróż z Gdańska do Orla była dla mnie piekłem i koszmarem, trwała 20 dni w wielkim mrozie – kontynuował opowieść – zaraz po opuszczeniu aresztu dokuśtykałem się do handlarzy mrożonymi rybami, okazało się, że są to Kaszubi z Oksywia. Owinęli mnie kocem i saniami zawieźli do Oksywia. Tam zaopiekował się mną proboszcz ks. Klemens Przewoski. Przez 4 dni leżałem na plebanii, gdyż byłem mocno wycieńczony i przeziębiony. Następnie parafianie zorganizowali mi podróż saniami do Rumi, do proboszcza ks. Władysława Lamparskiego z kościoła Podwyższenia Krzyża Świętego. Tam za gościnę przez trzy dni służyłem do mszy. Z Rumi przemierzałem trasę pieszo aż do Orla. Po drodze dobrzy Kaszubi użyczali mi noclegów i dzielili się posiłkami. Z jedną nogą było mi naprawdę ciężko. Opłacało się ryzyko, dzisiaj jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Maria opowiedziała swoją przerażającą historię z podróży przez Lasy Piaśnickie. Informacje mocno poruszyły Stefana.
Na początku stycznia Maria urodziła piękną i zdrową córkę Ewę. Do końca wojny Stefan przepracował jako woźnica u Markusa Müllera, który uciekł z rodziną po wkroczeniu Rosjan na Ziemię Kaszubską.
Maria i Stefan do końca okupacji i przez długie lata powojenne, za pośrednictwem Piaśnickich Męczenników, modlili się także za swoich niemieckich prześladowców. Czy wobec koszmarnych przeżyć przebaczyli?
Krwawi prześladowcy nie ponieśli kary. Wtrąconych do więzienia w Wejherowie i Pucku typowali do uśmiercenia: Wilhelm Baske, Franz Koepke, Willy Schmand, Herbert Teuffel z Gdańska, Nay z Norymbergii, Leo Neiss z Lubeki, Karl Rieck z Weimaru, Paul Schramm, Schwartz, Hans Söhn z Eberfeldt-Wuppertal, Eberhardt z Sopotu. Akcję zagłady wspomagali miejscowi Niemcy i członkowie żandarmerii w Wejherowie. Do dnia dzisiejszego nie udało się ustalić nazwisk członków zbrodniczego 16. Oddziału Operacyjnego Policji Bezpieczeństwa i oddziału Wachsturmbann Eimann, za wyjątkiem jego dowódcy Kurta Eimanna i Maxa Paulego –dowódcy 71 pułku SS. Większość tych esesmanów po wykonaniu zadania, aby uniemożliwić ich ewentualne rozpoznanie, została przeniesiona do służby w innych formacjach i miejscach. Ten sprytny manewr pozwolił im uniknąć po wojnie odpowiedzialności karnej.
A czas nadal zaciera ślady, nie tylko w leśnych miejscach zbrodni, ale i ludzkiej pamięci.
18 listopada 1965 polscy biskupi wysłali list do niemieckiego episkopatu ze słowami „wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. Przebaczenie jednak nie zwalnia nikogo z obowiązku stania na straży pamięci o najważniejszych wydarzeniach w naszej historii. Choćby tak koszmarnych, jak mord w Piaśnickim Lesie.
Requiem w Leśnej Katedrze nadal trwa i trwać będzie, ku przestrodze.
KONIEC OPOWIADANIA
