Bandera Sierot - Prolog

Page 1

Kilka stuleci temu Królestwo Tarragoni będące zarazem ostatnim bastionem ludzkości chyliło się ku upadkowi. Każdego dnia coraz większa część krainy obracała się w niwecz z rąk Mrocznej Armii potężnego i niepokonanego Akrofuriusa - Władcy Demonów będącego wytworem Boga Ciemności. Istoty zbuntowanej przeciwko Bogowi Światła, czyli stworzyciela świata. Ten z kolei wybrał spośród ludzi jedynego - Pogromcę. Wybrańca mającego oswobodzić lud spod szponów zła. Choć Królestwo zostało prawie doszczętnie zniszczone, człowiek ten pokonał Demona wysyłając go w zaświaty i zakończył tym samym wojnę Bogów na Ziemi. Mijały dekady będące pokojem dla rdzennej ludzkości Tarragoni jak i Odmieńców - istot podobnych do ludzi, które zostały zesłane przez Obcy Portal wieki temu prawdopodobnie z innego świata. Część ludzkości odbudowywała Stary Kontynent. Inni zaś wprowadzili na ocean ogromne okręty mające podbić Nowy Świat. Tak przez lata odkryli nowe wyspy i kontynent nazwany później Nowym Królestwem - Aliya. Zaludnili Nowy Świat wznosząc liczne miasta i osiedla ludzkie, zakładając rodziny i rozpowszechniając historię o Pogromcy, który uratował niegdyś wszystkich. Z czasem ziemie i lądy nasączały się pirackim nasieniem. Skutkowało to zorganizowaniem Szczytu Globalnego Rządu chcącego z początku pobudzić do życia Wielką Marynarkę Morską. Wcześniej doszło do porozumienia, na mocy którego najmocarniejsi piraci mórz tworząc sojusz mieli strzec obywateli, statków towarowych oraz okrętów rządowych z rąk niecnych piratów zachowując tym samym immunitet jako korsarze pracujący dla Rządu. Czas pokoju miał się jednak nieubłagalnie kończyć. Bowiem w półciemnym świadku poczęły uchodzić przerażające legendy. Jedna z najstraszniejszych miała mówić o tym, że świat obejmie ciemność, gdy potomkowie Zbawiciela zostaną unicestwieni. Część wtajemniczonych ludzi to zaniepokoiło, chcąc za wszelką cenę ochronić ród Pogromców, który skrył się od światła dziennego i tylko nieliczni wiedzą kim oni są i gdzie się znajdują. Inni jednak wielbiąc Ciemnego Boga postanowili dokończyć to, czego nie udało się potężnemu Akrofuriusowi. Tak narodziła się cicha wojna między dwoma organizacjami - Stowarzyszeniem Buntowników sprzeciwiających się słowom noszonym przez legendę oraz Mrocznym Bractwem chcącym ją dopełnić. Teraz Globalny Rząd chroni przed ludnością tajemnic legend by te nie wyszły na jaw, a cicha wojna trwa dalej, podczas gdy Buntownicy oraz Mroczny Zakon poczęli poszukiwania 12 potężnych starożytnych artefaktów, od których będzie miał zależeć przebieg dalszej wojny i historii całego świata...


Rozdział 0 ~ Jack odpłynął na chwilę, gdy jego żona rodziła dziecko. ~

I

Rozpięty szary trencz odkrywał jego czerwone niczym róża wnętrze jak i również białą, flanelową koszulę. Z niej facet wyciągnął starą zżółkniętą kartkę, na której widniał obraz olbrzymich, okrągłych wrót. Jakby świątynnych. Choć ogromna wzdłuż i wszerz jaskinia okalana wieloma potężnymi stalagmitami i stalaktytami, na których dumnie grały podmuchy powietrza nie przypominała ni w ząb takiego miejsca. Nie zmieniało to faktu, że brunet Jack podróżujący wraz ze swoim kompanem Gregorem wiedzieli co robili. Niedługo było czekać na tego potwierdzenie. Dotarli do miejsca, które wyglądało na dzieło ręki ludzkiej i co ważne napomknęli się na coś wyglądającego wręcz identycznie jak na obrazku. - Jesteśmy! - powiedzieli cicho. Wrota uniemożliwiały bezpośrednie dostanie się do środka. Rozejrzeli się dookoła by znaleźć jakiś włącznik lub cokolwiek co pomoże im je otworzyć. Na szczęście niedaleko znajdowała się wajcha. Na nieszczęście ulokowana była w trudnym do dojścia miejscu. Za czasów świetności tego miejsca można było się do niej dostać po schodach. Teraz znajdowały się one w ruinie. Dla Jacka nie stanowiło to problemu. W przeciwieństwie do swojego grubszego kompana był chudszy i zwinniejszy. Wspiął się na jedną z kolumn podtrzymującą niegdyś owe schodki, a następnie zwinnym ruchem przeskoczył na drugą, która nie będąc zbyt wytrzymała zaczynała się pod wspływem ciężaru zawalać zamieniając tym samym w kruche odłamki skalne. Nim to jednak nastało brunet zdążył skoczyć na wieżowy krąg. - Ty się kiedyś doigrasz! - warknął na niego Gregor. - Więc mogłeś tutaj sam wskoczyć, grubasie! - odpowiedział mu. Towarzysz zaśmiał się pod nosem, a skoro kamrat wspomniał o jego otyłości poprawił swój czarny skurzany pas obejmujący jego czerwony płaszcz. Wajcha była zardzewiała. Bohater ciągnąc za drewniany bolec, złamał go. - Psia krew, spieprzyło się! - wydarł się zezłoszczony! - Na pewno da się to naprawić! - Myślisz, że byle gówno, którego dotknę zamieni się w złoto?! - krzyknął zdyszany Jack.


Słowami nic by nie wskórali. Dlatego facet wyciągnął z pochwy swój srebrny, długi rapier. Ostrze wbił między szparę zastępując tym samym uszkodzoną część wajchy. Następnie mocno chwycił za rękojeść. Ciągnął do siebie. Ręce się trzęsły, brakowało oddechu, poleciała z czoła kropla potu, ale udało mu się. Wielkie, okrągłe wrota poczęły się powoli otwierać trąc się o skalne szpary. Nim Jack zeskoczył z wieży i podszedł do bramy wejściowej, ta była już otwarta. Weszli do środka, kierując się ku górze wąskimi schodkami. Bohaterowie nie musieli używać pochodni, gdyż miejsce było rozjaśniane potężną białą energią wydobywającą się z szarych bloków skalnych. Miejsce te wyglądało imponującą, ale również zdawało się jakby było wybudowane przez obce cywilizacje. Dotarli do wnętrza świątyni. Spodziewali się ujrzeć jeden z dwunastu potężnych artefaktów. Zamiast tego spośród kolumn dane im było znaleźć perłową tablicę, która lśniła od światła padającego z górnej szczeliny umiejscowionej wysoko na suficie pomieszczenia. Były na niej wyryte tajemnicze znaki i tylko nieliczni potrafili je przetłumaczyć. Jedną z tych osób okazał się być właśnie Jack. - Znowu tekst do przetłumaczenia - mruknął nieprzychylnie brunet. - Nie narzekaj. Może w końcu doprowadzi on nas do artefaktu! Bohaterom nie pozostało nic innego jak tylko zająć się powinnością. Zadanie tłumaczenia znaków leżało oczywiście w rękach Jacka. W tym czasie Gregor rozglądał się dookoła szukając ciekawych rzeczy, chociażby kosztowności. Pilnował również terenu od niespodziewanych gości. Minął jakiś czas. Czarnowłosy czuł, że zbliżało się niebezpieczeństwo. - Musimy się pośpieszyć. Czuję w kościach, że coś nie gra! - Kończę! - odparł krótko, by po chwili powiedzieć: Udało mi się! Przejrzał swoje zapiski, z których miałyby wynikać podpowiedzi co do miejsca, do którego mieliby się udać w następnej podróży. - Więc dwójce sierot udało się rozszyfrować pradawny tekst! Rozległ się obcy głos. - Lepiej się poddaj, gnido! - zagroził Greg spoglądając się w tajemniczą sylwetkę postaci i celując w nią swym pistoletem. - Radziłbym tego nie robić! Był pewny tego co mówił. Nie był on sam. W mgnieniu oka wokół bohaterów rozjarzyły się tańczące płomienie magów ognia mogące w każdej chwili polecieć w ich stronę nie dając tym samym szans na przeżycie. - Jakie masz warunki? - zapytał Jack, wiedząc na czym stał biorąc pod uwagę, że wróg pochodził z wrogiego Zakonu Mrocznych Piratów. Nie mogli pozwolić na to by zdobyli artefakty za wszelką cenę.


- Zaprowadzicie nas do artefaktu! - usłyszeli. - Nigdy tego nie uczynimy, psy! - klął Gregor. - Szkoda, więc nic tu po nas! Choć nie chciałbym, żeby przytrafiło się cokolwiek złego Tej kobiecie. Jak to ona miała? - zastanawiał się celowo. - Konstancja! Niestety przeciwnik trafił w słaby punkt Jacka. Była to jego żona. Nie wiedział tylko czy znał jej aktualny stan przebywania, ale nie chciał ryzykować jej życiem, które było ważniejsze niż się mogło wydawać. - Przyswajamy na twoje warunki - oznajmił Jack nie chcąc ukazywać swych negatywnych emocji. - Jednakże twoje dni są policzone, łajdaku! - pacnął Gregor. Buntownicy stali się dla nich więźniami trafiając pod łajbę wroga najpewniej jako zakładnicy by wydobyć od nich później dane nie tylko o artefakcie ale i planach Stowarzyszenia Buntowników. Mimo wszystko piraci z Załogi Sierot nie mieli zamiaru się poddać. Mieli plan.

II

Była ciemna, sztormowa noc. Po mrocznym i tym bardziej niebezpiecznym morzu kołysał się statek, o którego twardy przedni kadłub uderzały ogromne tafle wody. Za sterami stał Kapitan Rifort. Wysoki i szczupły facet z głową ogoloną na glacę, której uwagę przykuwały białe symbole wymalowane na niej tworząc jakiś bliżej nieokreślony kształt. Woda doszczętnie zmoczyła jego czarną szatę długością sięgającą do połowy łydek, związaną trzema brązowymi pasami na wysokości tali. Na jego plecach zwisał drewniany kostur o łukowatym zakończeniu. Dzierżąc ster wydawał rozkazy swojej załodze nie szczędząc bluzg. Grupa piratów wylewała wodę za burtę. Wiadro po wiadrze. Inni zaś starali się utrzymać w pionie żagle, by okręt się nie wywrócił. Na pokładzie świeciło zaledwie kilka lamp naftowych i tylko głośne, jasne błyskawice na krótki moment rozjaśniały otoczenie, dzięki czemu można było dobyć jakiejkolwiek orientacji w terenie mając nadzieję na dostrzeżenie lądu. Wewnątrz statku panowała inna, spokojniejsza atmosfera. Jack i Gregor obmyślali plan pokonania Riforta. Naprowadzili jego na szlak, gdzie miała czaić się ogromna bestia. Chcieli ją wykorzystać do zwalczenia wrogich piratów, choć było to nad wyraz niebezpiecznie. Czekając na przeznaczenie Greg przytwierdzał do rękojeści jego miecza drewnianą lagę mogącą kiedyś posłużyć za sztuczną nogę, gdyby prawdziwą straciłby w jakiejś bitwie. Za to brunet siedział na krześle tuż obok drzwi i przyglądał się melancholijnie zdjęciu kobiety. - Jeszcze ją zobaczysz! - rzekł towarzysz. - Mam nadzieję. Nie chcę by nasze dziecko wychowywało się bez ojca. Czarnowłosy zdziwiony spojrzał nagle ku niemu z wielkimi oczyma.


- Chcesz mi powiedzieć, że... Zatrząsł się statek. Nastał głośny dźwięk chrupnięcia, najpewniej czegoś drewnianego. Choćby pękających desek statku. Bohaterowie mogli się tylko domyślać, co było tego przyczyną. - Porozmawiamy o tym później - zatwierdził Greg. Wstał i w biegu założył swoją bordową chustę na głowę by jego długie czarne włosy nie opadały na twarz. Dobył broni i wyszedł na zewnątrz. Jack schował bezzwłocznie zdjęcie w swojej kieszonce. Następnie założył swój trencz i ruszył za towarzyszem. Znajdowali się już na zewnątrz. Jack stanąwszy obok Gregora spoglądał na całą trwającą sytuację, gdzie to piraci tułali się zagubieni i zdezorientowani po całym pokładzie. Budzący się z szoku. - Zajmijcie się tym potworem jeśli chcecie przeżyć! - rozkazał Rifort. Statek bujał się po bokach przesuwając różne skrzynie i beczki. Te niczym przeszkody taranowały, przygniatały i kaleczyły niektórych piratów. W skrajnych przypadkach wypychały za burtę. Morze na chwilę nie uspokoiło. Jack uważnie przyglądał się dookoła szukając celu, który miał się okazać potworny. Przy pierwszym skupieniu z wyjątkiem kropel wody uderzających o tafle desek i rozkołatanych serc nie było słychać nic wyjątkowego. Była to swoista cisza przed burzą. Obyło się bez zmrużenia oka, by nagle z głębin oceanu wyłoniły się trzy cierniste, ogromne macki. Ich uwagę przykuwały białe, ząbkowate kolce, które budziły ogromny postrach. Piraci próbowali rzucać na monstrum płomieniste ognie, które gasły nim dotarły do celu. Lepiej radzili sobie z kosturami, choć posiadacze mieli za mało energii magicznej w sobie by zadawać nimi w takiej sytuacji śmiertelne ciosy. Poczuli się bezużyteczni i tylko czekali na śmierć. Jednak dwójka bohaterów była zbyt odważna by się po prostu poddać. Jack razem ze swoim towarzyszem ruszyli na wroga. Tudzież człowiek w szarym płaszczu ze swoim potężnym rapierem zdołał w oka mgnieniu przeciąć jedną z macek na pół zaledwie jednym poziomym machnięciem. Rozgniewało to potwora. Ogromne zwierzę chcąc się zemścić objęło swymi mackami cały statek. Kapitan stracił nad nim kontrolę. Puścił ster, przeklął stwora. Zdekoncentrowało to Jacka, który mógł przez to przepłacić życiem, gdyż przez tę chwilę nieuwagi nie dostrzegł, jak jedna z macek właśnie upadała wprost na niego. Na szczęście w czas Gregor zdążył go odepchnąć i jak się okazało to właśnie on bardzo przepłacił za ten uczynek. Wszak nie życiem, ale jego lewa noga została doszczętnie zmiażdżona. Próbując uciec nie szczędził jej tylko pozbył się niczym zbędnego balastu. Nadało to mu nie lada cierpienia, bo dowodem było iż mocno zawył on z bólu. Macka przerąbała statek na pół. Nie było już dla niego ratunku. To była tylko kwestia czasu nim jego szczątki znajdą się w odmętach głębin lub w brzuchu potwora. Wszędzie walały się strzępki drewna, beczki z winem i siarką czy skrzynie z naftą. Resztka piratów ginęła od zabójczych broni stwora lub wpadała do wody tonąc.


Tuż za Rifortem wyłoniła się paszcza tejże pokraki. Wielka gęba z ostrymi, wielkimi zębiskami umiejscowionymi dookoła jamy ustnej była gotowa pożreć wszystko co tylko znajdowało się przed nią. Kapitan statku widział w tej ohydnej facjacie wrota do piekła, ale nie wydawał się być przerażony tym widokiem. Zachowywał niewyobrażalną powagę i zimną krew. Jack widząc jak ogromna bestia skupiła się na Riforcie uznał, że był już czas na ucieczkę. Tylko obawiał się o Gregora. Spojrzał na niego. Czekał na jego reakcję. - Uciekaj stąd! Masz wrócić do swojej żony i wychować z nią dziecko! Jeśli tego nie zrobisz, będę cię nawiedzać z zaświatów! - wykrzyczał osłabiony Czarnowłosy. Chwycił i rozerwał kawałek lewej nogawki. Szmatą zacisnął swoją nogę, by choć trochę zatrzymać krwawienie. Wstał opierając się o drewnianą szabelkę i szedł przed siebie. - Pora zabić tę kreaturę! - krzyknął omal nie mdlejąc z bólu. Rifort spojrzał ku niemu szydzącymi oczyma. - Co ty chcesz w takim stanie zrobić z tą "kreaturą"?! Gregor splunął śliną na mokrą podłogę. - Mówiłem o Tobie - przeklęty pomiocie z Zakonu! Twarz maga nie zdawała się ukazywać niedowierzania. - Jaki sens ma próba zabicia mnie, kiedy oboje jesteśmy tuż przed śmiercią? - Moim ostatnim marzeniem jest zobaczenie ciebie nieżywego! Greg przygotowywał się do wyjęcia broni falując palcami na wysokości klatki piersiowej. Rifort w tym czasie był gotowy na dobycie swojego kostura. Buntownik był szybszy. Zanim mag chwycił swoją broń chcąc ją aktywować, celownik pistoletu znajdował się tuż przed min. Połowa statku stojąca na ciele wielkiej pokraki pochylała się w tył. Bohaterowie stracili na chwilę równowagę. Broń wypadła z dłoni Czarnowłosego. Przechyliła się wtedy szala wygranej na stronę wroga. Jego kostur zalśnił białym płomieniem. - Nawet w takich warunkach jestem rad spalić ciebie żywcem! Jestem potężniejszy niż mogło się wam zdawać! Przeciwnik chciał już unicestwić wroga, ale jego plany przerwał Jack, który z zaskoczenia postrzelił go w ramię. Rifort stracił panowanie nad sobą. Jego kostur wpadł do wnętrza stwora, podczas gdy on sam zdążył się jeszcze chwycić szpary między popękanymi deskami. Wpadł w szał. Jego ciało się rozpaliło. Jack zadał mu kolejny i ostatni strzał w dłoń. Przeciwnik krzycząc co sił w płucach spadał do ogromnej paszczy stwora. - To jeszcze nie koniec! - wydarł swoje ostatnie słowa.


Wraz z magiem do gardła potwora wpadały skrzynie z naftą, czy beczki z prochem. Jack strzelał do z nich licząc, że te wybuchną. Wszystko po to by zwiększyć szansę na to, że bestia obejmie się wewnątrz ogniem i zostanie zgładzona. Drewniane przedmioty wybuchały raz za razem. Naboje się skończyły. Dwójce bohaterów nie pozostało już wtedy nic innego jak tylko skoczyć do wody licząc, że ujdą z życiem. Rifort wraz ze swoim okrętem skończył w paszczy potwora, który otulony ogniem został pożarty przez bezkresne wody.

III

Haniebne chmury rozpłynęły się po niebie. Wiatr uspokoił swoje emocje niwelując objawy sztormu. Wśród spokojnych fal kołysała się mała kładka w dwoma osobami na pokładzie. Jackowi i Gregorowi cudem udało się uniknąć śmierci. Chociaż ten drugi ocierał się o nią. Jack musiał zszyć jego nogę. Rozpruł on bowiem chustę swojego pacjenta, która została wykorzystana jako nici. Za igłę posłużyła mu jedna z dwóch szarych broszek, które dumnie wisiały na jego trenczu. Gregor był nieprzytomny, więc problem z usypianiem bądź dawaniem znieczulania nie istniał. - Zabiję cię za to co muszę teraz robić, Gregor! - powiedział do siebie przed przystąpieniem do roboty. Czynność została wykonana. Noga została zszyta. Jack mógł odetchnąć z ulgą. Nie musiał się obawiać o zakażenie, gdyż wykonywał tę czynność nad wodą. Jednak dmuchając na zimne owinął ranę, by nic złego się w nią nie wdało. Gregor obudził się na złocistej plaży. W miejscu, o którym obydwoje mogli marzyć po długiej styczności z wodą. - Udało mi się jeszcze nie zapukać do zafajdanych bram piekieł? - padły pierwsze słowa z ust faceta po pobudce. - Obawiam się, że wizytę na tamto miejsce musisz przełożyć na później - odpowiedział towarzysz. Czarnowłosy przyjrzał się swojej uciętej nodze. Obok stał jego miecz z przyczepioną lagą. - Ale drewnianej nogi to już mi nie przyczepiłeś? - Pieprz się! Wystarczy, że zszyłem ci ją. Inaczej byś się wykrwawił. Gregor głośno się zaśmiał. Dziękował mu za wykonaną robotę. Przymierzył drewnianą bal do nogi próbując ją przymocować, gdy Jack uważnie rozglądał się po otoczeniu. Przed nimi zielenił się gęsty, tropikalny las. Nad wyraz spokojny, ale wewnątrz na pewno niebezpieczny. Musieliby się dobrze przygotować za nim tam ruszą. - Mam nadzieję, że jesteśmy na tej wyspie, na której znajduje się ten artefakt. Na razie wygląda mi ona na zwykłą pospolitą jakich wiele, więc mam pewne obawy.


Czarnowłosy nic na to nie powiedział. Za to przypomniało mu się co usłyszał od niego, kiedy znajdowali się w łajbie wroga. - Mówiłeś, że będziesz mieć dziecko! - Tak. Konstancja jest w ciąży. - To wspaniała wiadomość, godna opicia! Niestety nie mamy alkoholu. Ale również za taką nowinę zasługujesz na niezły opierdol. Jack zasyczał. - Wiem o czym kiedyś rozmawialiśmy. Byłem wychowywany przez samą matkę, bo ojciec wojował z dala od nas. Brakowało nam go. Nie chciałem by ten sam los spotkał moje dziecko i moją żonę i nie chcę nadal! Usiadł na plaży. Rozłożył nogi, spuścił ręce jakby stracił nad nimi władność. - Jednak podążasz w jego ślady. Za pieruny jasne bym ciebie nie puścił na śmiertelną wyprawę, gdybym wiedział, że będziesz mieć dziecko. W ogóle nigdzie bym ciebie nie puścił, tylko zabarykadował w jakiejś ciupie z samym jedzeniem, gdybyś był ostatnim z potomków Pogromców. Poza tym jak tam rodzina Athietanów? - Nie widziałem się z nimi od wielu lat. Nie wiem, gdzie są. Nie wiem, czy żyją. Być może wojują tak jak ja po morzu. - Kurwa, Jack! To już przesada! Słowa legendy nie są dla ciebie przychylne, a ty śmiesz odstawiać takie kocowały! Brunet tak jak był dosyć spokojny, tak teraz stanowczo puściły mu nerwy. - Myślisz, że tak łatwo poddać się i ukryć jak jakiś tchórz?! Wiem, że wielu ludzi ma mnie na celowniku. Są wystawione listy gończe za mną, ale wiem również, że wielu gdzieś tam na świecie liczy, że będąc tak samo bohaterski jak moi przodkowie pokonam tych przeklętych ludzi z Zakonu! - Zapomniałeś jednak, że większość jednak nie wie nic, gdyż Rząd ukrywa wojnę przed światłem dziennym, a nas nazywają fanatykami - mówił pod nosem Gregor. Czarnowłosy wyjął za pazuchy przemoczoną fajkę. Przystawił ją do ust próbując podpalić. Nieskutecznie. Jack widząc to uśmiechnął się zapominając o poprzedniej kłótni. - Mógłbyś poprosić Riforta. Ten by ci ją zapalił bez problemu. Pamiętasz jego słowa, że to jeszcze nie koniec? - Mam to gdzieś! Chciał grać twardego przed śmiercią. Teraz gnije pod dnem oceanu w brzuchu stwora. Bohaterowie odpoczywali jeszcze chwilę siedząc na plaży. Wsłuchiwali się w spokojne przypływy i odpływy fal, szumy drzew i skrzekot mew. Gregor chciał powiedzieć coś ważnego jego towarzyszowi, ale zarazem nie chcąc znowu go wnerwić.


Zaryzykował. - Nie wątpię w twoją słabość, Jack - zaczął. - Nie jesteś mięczakiem, tym bardziej tchórzem, ale musisz wiedzieć, że obietnica to obietnica. Jej łamać nie wolno, za wszelką cenę. Brunet myślał nad jego słowami. Zdążył przyczepić pochwę z bronią do tali, poprawić ubranie, nabrać pewności siebie przed dalszą drogą. - Obietnica zostanie spełniona. Tylko czeka nas ostatnia przygoda na tej wyspie, więc rusz tą swoją grubą żyć! Gregor wstał i obrócił się w kierunku kamrata. Kulawym chodem szedł do niego. Przyjrzał się swojej nowej nodze, gdy zaczęli zmierzać w kierunku lasu. - Ale musisz przyznać, że przydała mi się? - Wykrakałeś to teraz masz. ~ Jack wrócił do siebie. ~

IV

Była noc. Lekki wiaterek powiewał białą firanką przy lekko wychylonym oknie, które jawnie wpuszczało do środka blask tysięcy gwiazd z bezchmurnego nieba. Przy tak pięknej pogodzie w zwykłym domku okalanym drewnianymi deskami narodziło się dziecko Jacka i Kontancji. - To chłopiec - oznajmiła położna ocierając dziecko. Z wielką radością wziął je delikatnie w swoje ręce i podszedł z nim do swojej żony. Oboje w radości przyglądali się temu małemu niewinnemu stworzonku, które mocno popłakiwało. - Bartek - co powiesz na takie imię? - spytała kobieta w ciemnobrązowych włosach. - Podoba mi się - odpowiedział z aprobatą do swojej sympatii. Do pomieszczenia wpadł Gregor, który nie uczestniczył w tym wydarzeniu. Przerastało go. - To już? Przestałem słyszeć jęki i obelgi... - Mam z żoną pięknego syna, Gregor. Czarnowłosy zrobił pocieszną minę. - Cieszę się z waszego szczęścia!


Minęło kilka dni. Dwójka piratów spod Bandery Sierot stali przed ich własnym statkiem. Czekał on, aż popłynie z właścicielami w kolejną podróż. Niestety brunet musiał sobie odpuścić na jakiś czas podróże, dlatego to było jego pożegnanie. - Cóż... - pomyślał Jack. - Co było na wyspie to było. Teraz mam szczęśliwą żonę i zdrowego syna. Wychowam go na silnego mężczyznę i będę przy nim. Spełnię obietnicę. Potem wrócę do łask. Tobie zaś życzę powodzenia w walce z Zakonem. - Nie musisz się o to martwić. Ty zaś bądź ostrożny. Wiem, że będziesz mieszkać na tym zapomnianym przez świat zadupiu, ale... nie będę czarnowidzem. W każdym razie legenda to legenda. Jest ich wiele, niektóre sprzeczne, inne fałszywe. Będzie dobrze! Bohaterowie uściskali się mocno. Następnie każdy uczynił swoją powinność kończąc tym samym pewny rozdział dla ich życia jak i dla świata.


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.