
8 minute read
Magdalena Czyszczoń AZS AWF Katowice 1500 m 2:06
from Kronika AZS 2021
by AZS-APS
Foto: PressFocus
szowali w olimpijskim finale na czwartym miejscu za Holandią, Wielką Brytanią i Australią. Tu szansa na podium była ogromna, bo Biało-Czerwoni bardzo długo płynęli na medalowej pozycji. Niestety, na samym finiszu zostali wyprzedzeni o 0.3 s, powtarzając tym samym osiągnięcie z Rio de Janeiro. – Czujemy gorycz porażki. Popłynęliśmy poniżej rekordu olimpijskiego, a mimo to skończyliśmy za podium. Cały czas walczyliśmy i zrobiliśmy wszystko, co było możliwe – komentował Czaja. W Tokio mieliśmy jeszcze azetesowskie akcenty w dwójce podwójnej mężczyzn i czwórce bez sterniczki kobiet. Mirosław Ziętarski (AZS UMK Toruń) i Mateusz Biskup w półfinale trzymali się czołówki, zapewniając sobie awans do finału A z trzeciego miejsca. W repasażach walczyła Olga Michałkiewicz (AZS AWF Gorzów Wlkp.), której towarzyszyły Maria Wierzbowska, Monika Chabel i Joanna Dittmann. By uzyskać awans do finału A, Polki musiały zająć jedno z dwóch pierwszych miejsc. Przegrały tylko z Brytyjkami, wyprzedzając o 0.8 s Rumunię. W walce o medale nie było już jednak szans. Obie osady zajęły szóste miejsca. Niezwykle udane debiuty zaliczyły tymczasem nasze kajakarki, zdobywając dwa medale. Obydwa stały się udziałem Anny Puławskiej. Zawodniczka AZS AWF Gorzów Wlkp. najpierw popłynęła w dwójce na 500 m z Karoliną Nają. W przedbiegu Polki o prawie sekundę wyprzedziły Francuzki, dzięki czemu nie musiały startować w ćwierćfinale. W wyścigu półfinałowym oszczędziły sporo sił, zajmując czwarte miejsce i zapewniając sobie nie tylko awans, ale i okazję, by powalczyć o podium. Wprawdzie czwarta lokata sprawiła, że Polki musiały radzić sobie na skrajnym torze, ale za to miały sporo mocy w rękach. Od początku finału polska osada zajmowała drugą pozycję, a na prowadzeniu były Nowozelandki. W połowie dystansu Puławska i Naja zaczęły zbliżać się do prowadzącej osady, ale rywalki odparły atak. Polki straciły sporo sił, co było widać na finiszu, ale zdołały obronić drugie miejsce, wygrywając o 0.1 s z Węgierkami! – Nie wiem, co powiedzieć, na razie w to nie wierzę. To był świetny wyścig w naszym wykonaniu, dziękuję, Karolina – mówiła w wywiadzie dla TVP wzruszona Puławska. Podobnie wyglądała rywalizacja w kajakowej czwórce na 500 m, gdzie do Puławskiej i Nai dołączyły Helena Wiśniewska i Justyna Iskrzycka, która niemal w ostatniej chwili zastąpiła kontuzjowaną Katarzynę Kołodziejczyk. Polki bez problemów wygrały wyścig eliminacyjny, wyprzedzając osadę niemiecką o 1.2 s i pokazując, że mają jeszcze rezerwy. – Od początku do końca płynęłyśmy równo, mocno i bez problemów – komentowała Puławska. W półfinale otworzyła się przed nimi olbrzymia szansa, bo nie musiały się ścigać z Węgierkami, Niemkami i Białorusinkami, które stawały na podium igrzysk w Rio i popłynęły w drugim wyścigu. Nasze spisały się świetnie, wyprzedziły osady Nowej Zelandii oraz Chin i z najlepszym czasem awansowały do wyścigu medalowego. Ten rozgrywany był przy obfitym deszczu i zdecydowanym prowadzeniu obrończyń tytułu mistrzowskiego – Węgierek. Polki rywalizowały o drugie miejsce z osadą Białorusi (brązowe medalistki z Rio), przegrywając finisz o 0.37 s. Obroniły się jednak przed Nową Zelandią, w składzie której płynęła trzykrotna mistrzyni z Tokio – Lisa Carrington. W ten sposób wywalczyły pierwszy w historii medal polskiego kajakarstwa dla kobiecej czwórki. Był to zarazem czwarty już medal Karoliny Nai, która w Londynie i Rio zdobywała brązowe krążki, reprezentując wtedy barwy AZS AWF Gorzów Wlkp. – Jestem bardzo szczęśliwa. Każda z nas dała z siebie wszystko i to był nasz wyścig – komentowała w wywiadzie telewizyjnym Puławska. „Poleciałyśmy na skrzydłach marzeń” – napisała na swoim profilu szczęśliwa Iskrzycka, dla której był to piękny początek olimpijskiej przygody.
Advertisement
Ten prawdziwy nastał jednak kilka dni wcześniej, bo zawodniczka AZS AWF Katowice rozpoczęła rywalizację w jedynkach na 500 m. Debiutująca na igrzyskach Polka w swojej serii eliminacyjnej finiszowała jako druga, co dało jej bezpośredni awans do półfinału. W nim straciła ponad sekundę do premiowanej awansem drugiej lokaty. Wystąpiła więc w finale B, w którym zajęła trzecie miejsce, wyprzedzając m.in. Martę Walczykiewicz. Iskrzycką sklasyfikowano tym samym na 11. lokacie. – Chciałam zrezygnować z tego startu, wiedząc, że czekają mnie ciężkie wyścigi w czwórkach. Trener i dziewczyny przekonali mnie jednak, że powinnam powalczyć. Poczułam przez to większy luz – komentowała. Dzielnie walczyli także nasi kanadyjkarze. Wiktor Głazunow (AZS AWF Gorzów Wlkp.) i Tomasz Barniak (AZS AWF Poznań) w C-2 1000 metrów odpuścili wyścig eliminacyjny, wiedząc, że wystartują w nim z mistrzami i wicemistrzami świata z 2019 roku. Zajęli szóste miejsce ze stratą ponad 12 s do Chińczyków, wyraźnie oszczędzając siły na ćwierćfinał. W nim od początku do końca całkowicie kontrolowali przebieg wydarzeń. Ich prowadzenie wzrastało i wygrali bardzo wyraźnie, uzyskując niemal sekundę przewagi nad drugą na mecie ekipą z Czech. W półfinale zajęli trzecią lokatę, dostając się do wyścigu medalowego. Tu po 250 m byli na piątym miejscu, w połowie dystansu na szóstym, a 250 m przed metą znów na piątym. Niestety w samej końcówce wyraźnie stracili moc, ostatecznie docierając do mety na siódmej pozycji. Po starcie w dwójce Głazunow przystąpił do rywalizacji indywidualnej na tym samym dystansie i tu także nie powalczył w eliminacjach. Wiadomo było jednak, że wystartuje w ćwierćfinale. Po niespełna dwóch godzinach Polak stanął więc do kolejnego wyścigu i tym razem spisał się wyśmienicie, wygrywając z blisko dwusekundową przewagą nad Kanadyjczykiem Connorem Fitzpatrickiem. Dało mu to awans do półfinału. W nim jednak był siódmy, tracąc ponad 5 s do miejsca premiowanego awansem. Zawodnik AZS AWF Gorzów Wlkp. wystartował więc w finale B, w którym finiszował na piątej lokacie, co dało mu w klasyfikacji generalnej miejsce 13. „Byłem bardzo dobrze przygotowany i wiem, że dałem z siebie wszystko, co miałem w tym czasie. Na pewno mogę być z tego dumny, mam nadzieję że i wy tak to odbieracie. Od tego momentu zaczynam trzyletnią olimpiadę tym razem jako olimpijczyk i wierzę, że odnajdę się w tej nowej drodze jako sportowiec” – napisał na swoim profilu nasz zawodnik.

Foto: PressFocus

Nie do wiary!
Piotr Myszka miał już w garści wymarzony medal olimpijski, ale znowu musiał obejść się smakiem. Obok niego dzielnie walczyli także pozostali nasi żeglarze.
Do Tokio pojechało czworo żeglarzy AZS – wszyscy z AZS AWFiS Gdańsk. W klasie 49er wystartowali Łukasz Przybytek i Paweł Kołodziński, w 49er FX Kinga Łoboda towarzyszyła Aleksandrze Melzackiej, a w RS:X rywalizował Piotr Myszka. Myszka rozpoczął ściganie w dniu swoich 40. urodzin. Najpierw był jedenasty, potem czwarty i szósty, co dało mu siódmą lokatę w klasyfikacji generalnej. Zmiennie wyszło też dzień później: po trzecim miejscu Polak finiszował jako szósty i trzynasty, na półmetku zmagań awansując w klasyfikacji o jedno miejsce. – „To dobre miejsce do ataku” – napisał na swoim facebookowym profilu, po czym plan zrealizował skrupulatnie. Trzeciego dnia startów Myszka dwukrotnie przypłynął jako piąty i raz był drugi. W ogólnym rozrachunku dało mu to kolejny awans o dwa miejsca. W ostatnich startach eliminacyjnych były lokaty dziewiąta, piąta i druga, co umocniło go na czwartym miejscu w rankingu i zapewniło awans do wyścigu medalowego. Polak miał stratę trzech punktów do Włocha Matti Camboniego i pięciu do Francuza Thomasa Goyarda. To z nimi miał powalczyć o olimpijski medal, który był na wyciągnięcie ręki. W podwójnie punktowanym finale musiał któregoś z nich wyprzedzić przynajmniej o dwa miejsca, żeby dostać się na podium. – Będzie dobrze – zapewniał, dodając, że woli atakować niż się bronić. Myszka dobrze pamiętał, że na poprzednich igrzyskach w Rio to właśnie on bronił trzeciego miejsca i w ostatniej chwili medalowego wyścigu został wyprzedzony przez Pierre’a Le Coqa, co skończyło się czwartą lokatą. Nasz żeglarz zdawał sobie jednak sprawę, że musi podjąć ryzyko, by oderwać się od pilnujących go rywali. Do decydującego wyścigu, który był ostatnim olimpijskim wyścigiem klasy RS:X (klasa ta wypadła z programu igrzysk), Myszka ruszył aktywnie razem z Francuzem i Włochem. Widać było jednak, że ten ostatni zrobił to za szybko. Sędziowie niebawem potwierdzili przypuszczenia o dyskwalifikacji płynącego na czele Camboniego. W tym momencie Myszka był już niemal pewny medalu, ale po chwili arbitrzy podpłynęli także do niego. Dyskwalifikacja oznaczała koniec marzeń. Los pechowców podzielił również Goyard i w ten sposób z rywalizacji wypadło trzech żeglarzy ze ścisłej czołówki. Francuzowi udało się jednak utrzymać na podium klasyfikacji generalnej, na które niespodziewanie wskoczył Chińczyk Kun Bi. Zmagania wygrał bezapelacyjnie najlepszy Holender Kiran Badloe, który finiszował jako drugi. Zawodnik AZS AWFiS Gdańsk zakończył występ w Tokio na szóstym miejscu. – Bardzo chciałem zdobyć ten medal i dałem z siebie wszystko. Byłem wypoczęty i dobrze

przygotowany. Miałem ryzykować, ale nie aż tak, żeby zrobić falstart i wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Tak jednak bywa w sporcie. Nie mam żalu do siebie – komentował w wywiadzie dla TVP Sport. „Czy mając 40 lat, trójkę dzieci, po dwóch kontuzjach i pięciu latach treningów można przygotować się i walczyć o medal? Można, a nawet trzeba. Ja właśnie to zrobiłem. Było ciężko, ale było warto. W życiu trzeba wyznaczać sobie cele i je realizować – nie po trupach, ale z ludźmi, którzy w ciebie wierzą i zawsze możesz liczyć na ich pomoc. Przyjęło się, że medal igrzysk to największe osiągnięcie w sporcie olimpijskim. Zgadzam się i byłem tego blisko w Rio i w Tokio. Przez ostatnie 20 lat mojej kariery w sporcie na poziomie olimpijskim zdałem sobie jednak sprawę, że droga w dochodzeniu do sukcesu jest równie ważna” – skomentował Myszka na swoim profilu. Do wyścigu medalowego udało się dostać także jego klubowym kolegom z klasy 49er. Kołodziński i Przybytek, którzy do olimpijskiej rywalizacji przystąpili już po raz trzeci, żeglowali jednak ze zmiennym szczęściem. W eliminacjach Polacy pięciokrotnie finiszowali poza pierwszą dziesiątką, ale zaliczyli też dwa zwycięstwa. Były to ich pierwsze olimpijskie triumfy w historii! Do finału awansowali z dziewiątej lokaty bez szans na znaczną poprawę swojego miejsca. W ostatnim starcie znów błysnęli, bo przypłynęli na czwartym miejscu, ustępując jedynie załogom, które zgarnęły medale. Swojej pozycji jednak nie zmienili. Kto znał historię Kołodzińskiego, który po wypadku jeszcze pięć miesięcy przed igrzyskami poruszał się o kulach, ten docenił wagę tego sukcesu. Małe sukcesy stały się też udziałem Łobody. Jej debiutująca na igrzyskach załoga w klasie 49er FX walczyła bez kompleksów i kilka razy namieszała w czołówce. Ukoronowaniem było zwycięstwo w dziewiątym wyścigu eliminacyjnym, które przed ostatnim dniem dawało jeszcze szanse na finał. Później Polki finiszowały jednak na odległych miejscach, co dało im ostatecznie 15. lokatę. „Były piękne chwile i emocje. Były też ciężkie momenty, leciały łzy, jak ostatniego dnia regat, gdy nic nie szło po naszej myśli. Wiemy jednak, że dałyśmy z siebie wszystko i walczyłyśmy do końca!” – napisały żeglarki na swoim profilu. Foto: Sailing Energy (PZŻ)
