Życia nie zmarnowałem Rozmowa APS z prof. Stanisławem Sochą, pracownikiem naukowym AWF Katowice, Honorowym Członkiem AZS, w dniach jubileuszu 60-lecia pracy zawodowej w szkolnictwie wyższym i w sporcie Staszku, zacznijmy od gratulacji, to piękny jubileusz, to dorobek związany z wieloma pokoleniami studentów i pracowników naukowych, to historia – jak w życiu bywa – pełna sukcesów i niepowodzeń, ale to też nadzwyczajna okazja, by o środowisku akademickim związanym z wychowaniem fizycznym i w szczególny sposób ze sportem w tym historycznym kontekście porozmawiać. Nie chce się wierzyć, że minęło już 60 lat?
Niestety minęło już 60 lat i jeszcze kilka miesięcy. Szybko czas leci. Co sprawiło, że maturzysta z liceum ogólnokształcącego z Andrychowa podejmuje studia w Instytucie Kultury Fizycznej w Leningradzie? Rok był 1951, zgliszcza i rany wojenne dopiero się zabliźniały, gdzie rodzinne Sułkowice, a gdzie dawna stolica carów Rosji? Dlaczego nie AWF w Warszawie? Jak się wtedy studiowało, co ci zostało w pamięci z tamtego okresu?
Dlaczego w Leningradzie? Zamiar miałem taki, aby podjąć studia w Warszawie, ale niestety bardzo trudna sytuacja materialna rodziny na to nie pozwalała. Wówczas na pierwszym roku, a na pewno na pierwszym semestrze studenci stypendiów nie otrzymywali. Na utrzymanie się w Warszawie, a więc na wyżywienie i zapłatę za akademik po prostu rodziny nie było stać. W sukurs przyszło pismo z kuratorium oświaty w Krakowie, w którym informowano, że istnieje możliwość podjęcia studiów na terenie Związku Radzieckiego, na różnych kierunkach, w tym także na wychowaniu fizycznym. Dalej napisano, że dla zainteresowanych wychowaniem fizycznym są 4 miejsca. Nie informując rodziców, podjąłem działania, aby spróbować się zakwalifikować. Wtedy okazało się, że studia są w Leningradzie, na jednej najstarszej tego typu uczelni w Europie i na świecie. Trzeba było napisać życiorys, oczywiście języka rosyjskiego zupełnie nie znałem, bo w szkole w liceum obowiązkowym językiem obcym była łacina. Na szczęście w sąsiedniej wiosce był nauczyciel w szkole podstawowej, który znał język rosyjski. Napisał mi krótki życiorys, ja musiałem ten dokument przedstawić w 5 egzemplarzach, wtedy nie było takich możliwości, aby tekst powielić, a więc go ręcznie odrysowywałem. Poszedł życiorys razem z moimi dokumentami do kuratorium w Krakowie.
Po pewnym czasie dostałem informację, że moje dokumenty zostały przyjęte i skierowane do ówczesnego ministerstwa sportu, które nazywało się Głównym Komitetem Kultury Fizycznej i któremu podlegało szkolnictwo wyższe w tej dziedzinie. W czasie szkolnej nauki uprawiałem sport w klubie Beskid Andrychów, głównie gry sportowe, wiodącą sekcją była siatkówka zarówno kobiet, jak i mężczyzn. W 1948 roku to żeńska drużyna z Andrychowa zdobyła 4 miejsce w lidze ogólnopolskiej. W owym czasie nasz męski zespół grał w siatkówkę, także w koszykówkę i na koniec w piłkę ręczną. Po eliminacjach zakwalifikowałem się na I Spartakiadę Sportową, która rozgrywana była w 1951 roku w Warszawie. W czasie trwających rozgrywek finałowych dostałem informację, że zostałem zakwalifikowany do konkursu na studia w Leningradzie. Do południa graliśmy mecze, a po południu mieliśmy egzaminy takie jak kandydaci na studia na AWF. Było nas 14 na 4 miejsca. W tym czasie odbywały się też egzaminy dla zgłoszonych na studia na warszawski AWF. Przeżywaliśmy to razem z moim starszym kolegą Tadkiem Szlagorem, wówczas już znakomitym siatkarzem, on zdawał na AWF, a ja do Leningradu. Powiodło mi się, zostałem zakwalifikowany na wyjazd do Związku Radzieckiego. Wtedy powstał najistotniejszy problem: jak przedstawić to rodzicom, a szczególnie ojcu, który w czasie okupacji, podczas przymusowych robót spotykał się z ludźmi z Kresów i wiedział, że setki tysiące Polaków podczas wojny wywiezionych zostało przez Rosjan na Sybir, że ginęli, że głodowali. Ostatecznie rodzice się zgodzili i udałem się na specjalny kurs przygotowawczy, gdzie uczyliśmy się trochę języka, trochę o stosunkach politycznych w Związku Radzieckim. Opanowałem dość dobrze alfabet rosyjski, ale tylko wielkie litery. Wyposażony zostałem w niezbędne rzeczy, a więc garnitur, ciepłą bieliznę i dwie pary butów, skarpety, płaszcz, a jeszcze dodatkowo, ku naszej wielkiej radości, w sprzęt sportowy szykowany dla reprezentacji Polski na Zimowe Igrzyska Olimpijskie w 1952 roku. Do Leningradu dotarłem spóźniony o 19 dni, bo w Związku Radzieckim
nauka rozpoczynała się 1 września. Ostatecznie zacząłem studia i to bez znajomości języka rosyjskiego. Pociągiem z Brześcia jechaliśmy w jednym z ostatnich wagonów. Patrzę przez okno, pierwsza stacja nazywa się „Kipiatok”, jedziemy dalej, kolejna stacja, znowu nazwa „Kipiatok”. Dopiero po kolejnej stacji o tej nazwie zorientowaliśmy się, że tak opisane były miejsca na stacjach, gdzie można było się zaopatrzyć we wrzątek. Rozpocząłem studia, po każdym wykładzie ze spoconą głową starałem się to, co zrozumiałem, zanotować w języku polskim. I tak trwała nauka przez pierwszy semestr. Dobrze się stało, że naszą czwórkę z Polski, dwie kobiety i dwóch młodzieńców, rozparcelowano do grup specjalistycznych. Przy czym te specjalizacje ustalił z góry Główny Komitet Kultury Fizycznej: wy, Stanisław Socha, będziecie się specjalizować w lekkiej atletyce, wy, Kwapuliński Roman, będziecie się zajmowali grami sportowymi, wy, Janina Stranka, będziecie się zajmowali gimnastyką, a wy szermierką. Specjalizacje zaczynały się od I roku. Grup w sumie było dziesięć. Specjalizacja miała się zakończyć zdobyciem tytułu trenera klasy II, a w programie na specjalizację przeznaczonych było 960 godzin zajęć. Studia skończyłem po 4 latach. W ostatnich dniach czerwca 1955 roku, po zdaniu egzaminów końcowych, wróciłem do kraju. W Warszawie oddaliśmy paszporty, dostaliśmy dowody osobiste i nakazy pracy. Po przeczytaniu tego dokumentu nie bylem zadowolony. Pochodziłem z Małopolski, jeżeli już pracować na uczelni, to w Krakowie. Niestety nakaz pracy był jednoznaczny, „Towarzyszu Socha, jesteście potrzebni we Wrocławiu”. Dyskusji nie było. Dzisiaj pewnie absolwenci marzą o tym, aby dostać nakaz pracy, ale wtedy nie było to wielkim szczęściem. Tak trafiłem do Wyższej Szkoły Wychowania Fizycznego we Wrocławiu jako asystent w Zakładzie Lekkiej Atletyki. aps nr 08 2015 (331)