Jadłomiasto

Page 1

2013 Dwumiesięcznik - Style, Life & Food


REKLAMA - KONTAKT: jadlomiasto@gmail.com


REKLAMA - KONTAKT: jadlomiasto@gmail.com


Od redakcji Drugi raz, chodź trochę z poślizgiem, odsłaniamy wam ułamki tego co siedzi nam w głowach. Bardzo dużo osób pytania się nas, czy to jest projekt o gotowaniu.. Cóż… Jest, ale nie inwazyjnie. Nas interesuje również socjologia żywności, to co kryje się za nią społecznie, lokalnie. Chcemy badać kontrasty jedzeniowej globalizacji i wyciągać z tej wiedzy wnioski. Stąd możecie tutaj znaleźć tak bardzo różnorodny materiał. Można mówić też, że to tylko jedzenie, gdy to jest aż “AŻ” jedzenie! Przyzwyczajeni do tego, że jest, nie zwracamy uwagi na jego społeczny status. chcemy być wszędzie, między jedzeniowymi laikami a szaleńczymi entuzjastami kulinarnymi.

Joanna Borowska - dietetyk dzięki Warszawskiemu Uniwersytetowi Medycznemu. Optymistka, pasjonatka życia. Interesuje się literaturą polską i zagraniczną, modą, szeroko pojętym designem oraz medycyną. Szaleje w kuchni, kocha kolory.

Justyna Szafirowska - dietetyk zasługą Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego oraz wartej tego ilości nieprzespanych nocy. Tropicielka nowych smaków, miejsc i charakterów. Zafascynowana turystka z aspiracją na metamorfozę w podróżnika.

Marta Turek – Skończyła zootechnikę na SGGW i z zamiłowania do jedzenia i kulinarnych eksperymentówod 3 lat studiuje dietetykę. Interesuje się fotogradią i muzyką. W wolnych chwilach z pasji i miłości do zwierząt działa w organizacjach prozwierzęcych.


spis treści Od redakcji

4

Miejskie Biesiady

6

Sitopia

12

Zombieland

16

Miasto idzie na piknik

22

Pamiętnik z Porto

28

Felieton

34

Przepis

36

Kitegirls

38

Prezentacje

40

Co nam się podoba

44


Miejskie Bie

6

#2/2013


esiady Justyna Szafirowska

Okazuje się, że wcale nie ukrywamy się za monitorami komputerów, nie brakuje nam czasu na ‘życie’.

#2/2013

7 fot: bartłomiej zabój


„J

edzą, piją, lulki palą; tańce, hulanka, swawola; ledwie karczmy nie rozwalą…” Tylko po co karczmę rozwalać – właściciele i projektanci prześcigają się w pomysłach aranżacji i wszelkich udogodnieniach, a to wszystko ku naszej przyjemności. Więc nie rozwalamy nic, ale owszem – jemy i hulamy! I to jak - ze stylem, ze smakiem i z przyjemnością oczywiście. Jednak nie mowa tu o restauracjach, bistrach czy kawiarniach. Mowa o tym, że ktoś wpadł na pomysł, by obcy ludzie spotkali się, porozmawiali, wymienili się doświadczeniami kulinarnymi, życiowymi pasjami. Można napotkać coraz więcej takich inicjatyw, czy to w telewizji, internecie, czy ośrodkach kultury. Wszystko to, po to by wyjść naprzeciw tym, dla których jedzenie to nie tylko paliwo, ale przede wszystkim pasja, hobby i styl życia.

Okazuje się, że wcale nie ukrywamy się za monitorami komputerów, nie brakuje nam czasu na ‘życie’. Może Facebook się już trochę znudził? Może nie jest tak źle, że wieczorny serial jest na pierwszym miejscu? Spotkania kulinarne to coś więcej niż gotowanie i jedzenie, miksuje się tam sztukę z jedzeniem, gotowanie z pisaniem, podróże z kuchnią, naukę ze smakiem. Nie szkodzi, że być może pomysł wywodzi się z namnażających się programów kulinarnych w TV. To nic, że jak wszystko musi mieć swoje pięć minut i być po prostu modne. Jedzenie to część kultury każdego kraju, a więc i świata. To w końcu coś znaczy, skoro tematem zajął się chociażby Instytut Historii Uniwersytetu Łódzkiego organizując cykl spotkań poświęcony obecności jedzenia w kulturze. Przy wspólnym stole biesiadnym toczył y się rozmowy nad fenomenem kuchni: przygotowywaniem i spożywaniem posiłków jako nad czynnoś-

fot: bartłomiej zabój

8

#2/2013


fot: bartłomiej zabój #2/2013

9


ciami niegdyś symboliczno - rytualnymi, dziś posiadającymi stałe miejsce w przestrzeni publicznej. Miłe jest poddanie się wielkiej modzie na kucharzenie. Póki co, troszeczkę jeszcze na wyrost, ale można zaryzykować stwierdzenie, że domówki zamieniają się w ‘kuchniówki”. Można spotykać się w gronie przyjaciół, ale jeszcze lepiej, gdy mamy okazję przy tej smacznej okazji poznać nowe twarze. Poza tym, ważny aspekt dla poruszenia przez kobietę - gotujący mężczyźni. Już nawet nie chodzi o to, że zwykle im to wychodzi genialnie. Czy nie wracamy przypadkiem do formuł y znanej naszym dziadkom – przez żołądek do serca? Wszystko wskazuje na to, że tak. Kuchnia nie jest już tylko miejscem dla kobiet. Gotujący mężczyźni są jeszcze bardziej atrakcyjni.

W ten sposób gotowanie staje się zmysłowe i pociągające. Co ciekawe, spotkania kulinarne zaczynają się również pojawiać na polu zawodowym (na razie głównie w USA). Spotkania integracyjne połączone z kursami wspólnego gotowania, które prowadzą szefowie kuchni dobrych restauracji, to dobra alternatywa dla coraz bardziej niechlubnych, mocno zakrapianych wyjazdów integracyjnych. Dzięki takiej inicjatywie pracownicy różnych szczebli mają szansę poznać się lepiej - bo na zupełnie innym gruncie. Nie po to jednak takie spotkania skupiają się wokół jedzenia, żeby o nim wyłącznie sł yszeć, pisać czy rozmawiać. Nieuchronnie trzeba spróbować. Kosztujmy więc! Na świeczniku tym razem warszawska odsłona tego rodzaju meetingu, wprowadzająca jeszcze - do

fot: marta turek

10

#2/2013


fot: bartłomiej zabój

jakby nie było nowego pomysłu - ciekawe urozmaicenia. O co chodzi? Nie, tym razem nie o pieniądze, bo koszt czterodaniowej kolacji to jedyne 30 – 40 złotych. Jedyne, bo nie płacimy wyłącznie za produkt, ale za atmosferę, za pomysł, dobrą zabawę i to, że ktoś rozpieści nasze podniebienia. Tak więc ‘Kuchnia Dantego’, poza znakomitym włoskim jedzeniem, przygotowywanym na naszych oczach, odznacza się szczyptą humoru i wisienką na torcie w postaci deklamowania Dantego w trakcie kulinarnych zmagań. Jak to działa? Krótki telefon z rezerwacją, sms zwrotny już brzmiący z włoska: ‘perfecto!” i wystarczy już tylko dobry humor i trochę miejsca w żołądku. A na miejscu skwierczenie przenikające się z włoską nutą w głosie, co nadaje zdecydowanego,

unikatowego wydźwięku temu spotkaniu. Nawet jeśli nie znamy włoskiego i deklamacja to dla nas tylko miło brzmiące słowa. Apogeum spotkania przychodzi w postaci sałaty z pancettą, makaronu z bazyliowym pesto, tapenade z czarnych oliwek w cieście filo z kozim serem oraz deserem w postaci czekoladowego musu chantilly z bananem. Uczta dla podniebienia i uczta dla zmysłów. Jak widać wcale nie musimy być narodem narzekającym i powściągliwym. Wręcz przeciwnie, chętnie wychodzimy do ludzi, nie tylko do przyjaciół, ale ciągnie nas do nowego do poznawania i odkrywania nowych charakterów. Co więcej robimy to ze smakiem! Polacy otwierają się chętnie na nowe. Czy oto nadchodzi nowa kulinarna era? ■ #2/2013

11


SITOPIA Joanna Borowska

Głód miast: jak jedzenie kształtuje nasze życie


fot: kRZYSZTOF SYRUĆ


C

zy kiedykolwiek myślałeś o tym, co żywność tak naprawdę znaczy dla nas? Nasze społeczeństwo jest pierwszym w historii, które może pojmować pożywienie za pewnego rodzaju pewnik- coś, co jest tanie, wygodne i przede wszystkim zawsze jest w chwili, gdy możemy zająć się „ważniejszymi sprawami”. Przemysł żywnościowy sprawił, że system „karmienia” społeczeństwa stał się, na pierwszy rzut oka, prosty. Przypatrując się głębiej całemu systemowi możemy dostrzec mankamenty tej złudnie idealnej kreacji, które dalekosiężnie mają bardzo rzeczywisty, zły wpływ na nasze otoczenie i nas samych. Jest to między innymi: zużycie paliw kopalnych, niszczenie lasów tropikalnych, pustynnienie i zanieczyszczenia środowiska, otyłość wśród ludzi, itp. - staje się jasne, że “tanie jedzenie” to kosztowne złudzenie. Odżywianie się zdrowo, równomiernie i trwale pozostaje naszym największym wyzwaniem – odżywianie się w ten sposób, by dominował on nad innymi złudnym drogami, by kształtował nas samych w przyszłości, ale i również społeczeństwo oraz cała planetę. Dzisiaj mamy problem, z określaniem długodystansowych, perspektywicznych, prostych, tanich, nieszkodliwych rozwiązań. Dawką codziennej informacji jesteśmy przytłaczani już od rana. Skoro nasz rząd nie może określić perspektywy na swoje działania na przyszłe 5 lat, jak możemy mówić o długodystansowych rozwiązaniach, na które pracuje ciężko całe pokolenie. To już np. nie 5 lat, a 25. Wpływ żywności jest już widoczny i obecny szeroko w miastach, krajobrazach, formie pracy, życiu społecznym, procedurach krajowych, polityce, ekonomii i ekologii. Jedzenie już teraz kształtuje nasz świat, więc dlaczego nie użyć go jako narzędzia do kształtowania i zmienienia go na lepszy? Jeśli tak wybierzemy, możemy stworzyć sitopię

fot: kRZYSZTOF SYRUĆ

14

#2/2013


(od greckiego sitos, czyli żywności i topos czyli miejsce). Stanowi alternatywę dla utopii, terminu używanego od czasów Platona do opisania idealnej - a więc nieosiągalnej - wspólnoty. Utopia jest najbliższą rzeczą , jaką mamy do interdyscyplinarnej tradycji myślenia o problemie mieszkania we wspólnocie. Jednak nie jest to realistyczne podejście, ponieważ dąży do doskonałości. Dlatego sitopia jest proponowana jako praktyczna alternatywa. Świat jest już ukształtowany przez jedzenie, więc równie dobrze możemy zacząć korzystać z żywności, by kształtować świat na lepszy. W przeciwieństwie do utopii, sitopia jest całkowicie osiągalna. Możemy powiedzieć, że już żyjemy w tej rzeczywistości, aczkolwiek zmierza ona w złym kierunku, kierowana przez organizacje takie jak Tesco, Monsanto i Walmart. Gdybyśmy wykorzystali żywność jako narzędzie, możemy stworzyć lepszą sitopię, bliżej przeróżnych miejsc i społeczeństw, w których rzeczywiście chcemy żyć. Jak powinna wyglądać? To zależy od nas- i to właśnie jest sedno sprawy. Jeśli spojrzeć wstecz na historię miast, możemy zdać sobie sprawę, że dylematy, przed którymi stoimy dzisiaj, nie są niczym nowym. Pojawiły się wraz z początkiem ich istnienia. Ich skala może być bezprecedensowa, ale ludzie nadal zadają te same pytania, jak budować umiarkowane, zrównoważone społeczności miejskie. Jedzenie jest tym, co łączy nas wszystkich ze sobą i ze światem przyrody, to czyni je bardzo potężnym medium dla myślenia i działania wspólnie w społeczeństwie. Obejmuje ono całe życie - nie tylko to, co jest konieczne, ale także to, co sprawia, że ​warto żyć. Wpływ żywności na nasze życie jest tak głęboki, że praktycznie jest ona jego synonimem i często nadaje mu sens.. To sprawia, że ​jest ona ​zbyt silnym narzędziem, aby pozostawić je w niepowołanych rękach. Musimy sobie również uświadomić, że tania żywność i żywienie nie istnieją. ■

Ć

fot: kRZYSZTOF SYRUĆ #2/2013

15


Zombi Joanna Borowska


ieland

fot: Yves Marchand & Romain Meffre


O

d dawna mówi się, że to przyjezdni tworzą miasta, nadają im pędu. W związku z tym tematem, kiedyś, dawno temu, zastanawiałam się nad dwoma sprawami: Czy da się zbudować w tych czasach nowe miasto od początku? Co stałoby się z miastem, gdyby zostali w nim tylko jego „rdzenni mieszkańcy”? Pytania te budzą we mnie dużo kontrowersji po dziś dzień. Mogę świadomie przyznać, że pierwsze z nich sprawia mi największy kłopot. W całym moim toku myślowym chciałabym jednak zająć się drugim zagadnieniem, a pierwsze zostawić Wam po prostu do przemyślenia. Często jest tak, że przyjezdni chcą być „miejscy” albo podlegają bardziej lub mniej długiemu procesowi „miejskiej adaptacji”, w wyniku czego znacznie różnią się od rdzennych mieszkańców i można przyznać, że proces ten ma w sobie coś z pogranicza absurdu. Jednak chciałam również zaznaczyć, że wcale nie mówię, że to źle. Tak po prostu jest. Wynikiem tego zjawiska jest rozwój, bo to właśnie młodzi ludzie, którzy przyjeżdżają do miast, stanowią potencjalną konkurencję na rynku, prowadząc do jego aktywizacji. Ostatnio nawet wybierany był neon dla miasta Warszawa. Wybrano tzw. „Warszawskie Słoiki” i większej autoironii chyba nie można temu miastu przypisać. A gdyby „słoików” nie było w ogóle? Jak Warszawa wyglądałaby dziś? Myślę, że bardzo ciężko na to pytanie odpowiedzieć. Znam historię jednego miasta, które umarło. Zombieland, czyli Detroit rozpadło się na fali ostatniego kryzysu. W wyniku upadku przemysłu samochodowego pracę straciło tysiące ludzi. Liczba mieszkańców spadła z prawie dwóch milionów w 1950 roku, do około 18

700 000 w 2010. Wskaźnik przestępczości jest tak wielki (FBI nazywa miasto „najbardziej niebezpiecznym miejscem w USA”), że ci nieliczni zamożniejsi obywatele Detroit, którzy jeszcze nie przenieśli się w inne rejony kraju, boją się chodzić nawet po centrum. Miasto popadło w ruinę. Pustostany ciągną się w nieskończoność, przyprawiając o to mrożące w żyłach uczucie, że ktoś spakował się w pośpiechu i opuścił to miejsce, bo noc przynosi ze sobą upiory zaczajone gdzieś w głębi pustych okien. Centrum stanowią tylko wysokościowce, bo wszystko wokół nich zostało już rozebrane. Między jednym wieżowcem a drugim ciągną się betonowe place.

To tam wyrośli Eminem z grupą D12, duet Bad Meets Evil oraz Obie Trice. Samo miasto słynęło z freestylowych walk raperskich, a ludność w ponad 50% stanowią Afroamerykanie zjeżdżający tam z całego stanu Michigan. Detroit jest w kiepskiej kondycji. Był y nawet pomysł y, by rozwiązać to miasto już formalnie. Zaludnienie, jak już pisałam wcześniej, spadło o ponad połowę. Czy my kiedykolwiek staniemy przed tym problemem? W Polsce już widzę starzejące się miasteczka rzemieślnicze, w których niegdyś każdy miał swój warsztat, który teraz z reguł y jest zamykany. Nie ma tam pracy, a młodzi uciekają do większych miast i nie #2/2013


fot: Yves Marchand & Romain Meffre (

chcą wracać, nie widzą perspektyw. Ulice stają się pełne pustych domów z wielkimi ogrodami, czekającymi na skoszenie trawy. I teraz wyobraźmy sobie, że w Detroit dzieje się to samo, tylko na o wiele większą skalę i od dłuższego czasu. Muszę jednak Was tu zaskoczyć, bo pozytywy zawsze się znajda, nawet w Zombieland. Od kilku lat obserwuje się tam bardzo pozytywny ruch mający na celu zaktywizowanie społeczeństwa miejskiego. Zaczęto wykorzystywać umarłą urbanistykę miasta pod uprawy roślin. Jak na razie proces ten ogranicza się do przedmieść, które są prawie w całości opuszczone i stanowią hektary

pustostanów! Ogródki opuszczonych domów zaczynają ożywać. Zasada jest taka, że hoduje się tam żywność ekologiczną, która po zbiorze jest specjalnie stemplowana jako produkt pochodzący z miasta Detroit” i wysyłana dalej do innych stanów. Tutaj również chciałabym zauważyć, że ruch samochodowy w mieście jest prawie wymarły, więc groźba potencjalnych zanieczyszczeń jest minimalna. I tak zaczyna odżywać umarłe miasto. Czy jest to przykład sitopii, czyli kiedy to żywność wpływa na naszą rzeczywistość i kształtuje przestrzeń wokół nas na lepsze? Z pewnością tak. Czy zmieni to oblicze tego miasta? Trudno powiedzieć. Pierwszy raz spotykam się z takim zjawiskiem i to na taką skalę, powstałym z inicjatywy oddolnej, społecznej, po prostu z potrzeby zmiany. ■ #2/2013

19


20

#2/2013


fot: Yves Marchand & Romain Meffre ( #2/2013

21


Miasto idzie na piknik Joanna Borowska, Justyna Szafirowska


fot: joanna borowska


Z

dnia na dzień pogoda zmieniła się diametralnie i otworzyła drzwi tłumie wylewającej się zieleni. Pojawił y się szorty, krótkie rękawki i rowery. Wiosna w mieście to coś cudownego, zielenią się parki, a my wychodzimy z pozimowej melancholii skatowanej brakiem słońca. Blade twarze, z podkrążonymi oczyma zaczynają łapać słońce i nabierać koloru. My na ten czas proponujemy wziąć kocyki pod pachy, kosze i smakoł yki i ruszyć z inicjatywą przez miasto, na podbój miejskich zieleni! Czasami taki piknik może być dobrym substytutem dla śniadania, podwieczorku, czy kolacji. Nie jest zbyt wymagający w przygotowaniu oraz przyciąga znajomych. Posiłek w słońcu, to jest to! Jak zwykle proste pomysł y cieszą się największą popularnością, i czasami to one są najbardziej zadziwiające. Na co dzień nie zastanawiamy się kto ‘wynalazł’ piknik, ale podjadanie na kocu nie zawsze było oczywistą alternatywą spędzania czasu. Ba – wręcz picie kawy w miejscu publicznym (kawiarni), jeszcze w XVIII wieku w Polsce było lekko dziwne i niekomfortowe. Pierwszy raz nazwa ‘piknik’ została wprowadzona do słownika języka francuskiego w 1692 roku. „Pique-nique” był wówczas terminem opisującym grupę ludzi jedzących w restauracji, którzy to jednak przynieśli własne wino. Idea ta z czasem przeistoczyła się w formę posiłku, na który każdy z uczestników przynosi coś od siebie. Później, bo w XVIII w. piknik był już niemalże nieodłącznym elementem angielskich polowań, natomiast taka forma spędzania wolnego czasu stała się naprawdę popularna po Rewolucji

Francuskiej. Wtedy to, królewskie parki został y pierwszy raz otwarte do użytku publicznego, i tak piknikowanie stało się dość powszechnym już zajęciem. Wraz z upł ywem czasu można obserwować jego obecność w polityce, grupach społeczności, sztuce czy wzornictwie. W Stanach

24

#2/2013


fot: Marcin opalach

Zjednoczonych najbardziej popularnym dniem na piknik jest 4 lipca upamiętniający Dzień Niepodległości, natomiast we Włoszech to Poniedziałek Wielkanocny. W Polsce, o ile mi wiadomo, nie mamy takiego dnia, co bynajmniej nie jest ze szkodą dla nas – każdy piękny, słoneczny

dzień, spędzony wspólnie z przyjaciółmi może być tym najlepszym. Oczywiście najlepsze miejsce na piknik wiąże się z pięknym otoczeniem. Miło, gdy możemy usiąść na brzegu jeziora, czy na łące, jednak w mieście też sobie poradzimy! A kiedy już znajdziemy miejsce, co #2/2013

25


powinno znaleźć się na naszym kocu żeby było smacznie, szybko i zdrowo? Maj to miesiąc w którym rozkwita wiele roślin, znaczna część z nich przyniesie jednak plony w czerwcu. Zaczynają się pojawiać szparagi zielone i białe. Jest to czas, w którym królują na stołach i bardzo dobrze, bo są bardzo zdrowe (m.in. witaminy C, B, K). Następnie nadchodzi bób. Najlepiej przygotowuje się go, gotując w osolonej wodzie z czosnkiem, albo też przyprawami takimi jak kminek, który zmniejsza właściwości wzdymające bobu. Można go wykorzystać również jako substytut ziemniaków. Stanowi on dobre źródło białka, ale nie cieszy się dobra opinią z powodów wymienionych już wcześniej. Pamiętajmy jednak, że nic się nam nie stanie, kiedy odnajdziemy umiar.

fot: krzysztof syruć

Następnym hitem jest groszek zielony, który na surowo jest chrupiący i słodki, doskonale w ten sposób nadając się do przekąsek. Rzodkiewki, czyli pierwsze witaminy wiosny i zostają wśród nas aż do października. W starożytnych czasach stanowił y przysmak faraonów, dziś zaś pomagają w obniżeniu nadkwasoty żołądka, czy zgagi. Mało kto o tym wie, ale rzodkiewka też bardzo dobrze wpł ywa na włosy, są dzięki niej gładkie i lśniące. W maju zaczynają pojawiać się pierwsze truskawki, jednak prawdziwy czerwony boom przeżywamy w czerwcu. A co do czerwca… to nadchodzi tak niedoceniony w Polsce por! Szkoda, że u nas to głownie składnik zup. Tarty por jest doskonał ym dodatkiem do piknikowych szaleństw! Po spacerze w lesie sosnowym na przed-

fot: krzysztof syruć

26

#2/2013


mieściach, możemy odkryć też kurki. I wszyscy wiemy o co chodzi! Szkoda, że nie nadają się do suszenia, trzeba korzystać póki można! Gwóźdź programu tutaj to jednak czereśnie i maliny, na które wszyscy tak niecierpliwie czekają. Są pełne witamin i składników mineralnych, wyostrzają apetyt, dlatego ciągle chcemy więcej i regulują trawienie. Maliny niegdyś stosowano na gorączkę, gdyż owoc ten pobudza gruczoł y potowe w organizmie, dzięki czemu schładza go. A jakie przetwory możemy tworzyć na nasze pikniki? W maju dominuje młody szczaw, którego liście są wtedy najsmaczniejsze. Następnie możemy pokusić się na rabarbar, szparagi, mniszek lekarski ( z tego kwiatu wychodzi przepyszny miód! I bardzo prosto się go robi!), dzika róża. Jak wspomniałam wcześniej w czerwcu królują truskawki, ale oprócz tego poziomki, czereśnie, kwiaty czarnego bzu, koperek oraz buraczki z liśćmi. W lipcu za to pojawiają się porzeczki, agrest, morele i jagody. Dostępne są jeszcze truskawki, poziomki i czereśnie. Jest to najlepszy czas na przygotowanie z tych owoców przeróżnych przetworów: soków, dżemów, musów, galaretek, konfitur, win i nalewek. Nie możemy przegapić sezonu na: jagody; porzeczki, agrest, morele, orzechy włoskie , kalarepę, fasolkę szparagową, groszek i ogórki. Nie jest tego mało, a to tylko propozycje. Zasada jest prosta, jak sam pomysł piknikowania: co kto lubi i czego dusza pragnie! Pamiętajmy tylko o tym, że to co sezonowe jest zawsze najlepsze. ■ fot: krzysztof syruć #2/2013

27


Joanna Borowska

fot: krzysztof syruć


M

oja historia może różnić się trochę od innych, chociaż wiem, że każdy pisze swoją indywidualnie. Na liście rzeczy, które postanowiłam w życiu zrobić było wyjazd na stypendium studyjne za granicę. Dlatego też czułam się niesamowicie wspaniale, kiedy okazało się, że dostałam się do programu. Już pół roku wcześniej, zanim moja noga stanęła w Portugalii, wyobrażałam sobie słoneczne dni, które mnie tam czekają. Miastem docelowym było Porto, co możecie kojarzyć z winem, które w tym regionie rzeczywiście jest unikalne i….tanie! Ale nie zbaczajmy z tematu, wróćmy do początku opowieści. Dlaczego moja historia była inna? Gdyż wcześniej już miałam okazję być w Portugalii dzięki wymianie organizowanej przez stowarzyszenie studenckie, do którego należałam. W ten sposób udało mi się poznać kilku znajomych. Te znajomości otworzyły mi drzwi do szukania mieszkania. Mogłam to robić na spokojnie, mieszkając u przyjaciół. Większość osób, która tutaj przyjeżdża lokuje się w hostelach albo korzysta z coachsurfingu przez pierwsze kilka dni, by szybko znaleźć coś na miejscu. Nie polecam szukania przez Internet. Jest to w większości przypadków bezproduktywne, nie masz okazji poznać współlokatorów, dzielnicy, w której mieszkasz, nie znasz zdolności photoshopowych właściciela mieszkania…A na końcu może się okazać, że masz pokój bez okna (w Portugalii to norma).

konferencję. I tak poprzez Budapeszt, Sofię, Plodiv, Istambul, Marsylię w końcu wylądowałam w Porto! I mogę powiedzieć do tego, że największym problemem tej półrocznej przeprowadzki było wejście do samolotu, bo cały czas gdzieś trapią cię wątpliwości związane z opuszczeniem czegoś stałego. Jednak jak już do niego wsiądziesz, wszystko zmierza tylko ku dobremu. Dwa tygodnie szukałam mieszkania, bo chciałam ten czas uczynić wyjątkowym. Mieszkałam wówczas u moich znajomych, którzy wieczorami po pracy odkrywali przede mną tajemnice portugalskiej kuchni. W końcu trafiłam na mieszkanie, gdzie olbrzymi taras znajdował się nad rzeką i był po stronie gdzie non stop świeciło słońce, a w ogrodzie na dole rosły cytryny, pomarańcze i najróżniejsze przyprawy. Na pierwszą imprezę ESN (Erasmus Student’s Network)

fot: aNNA bOJAROWICZ

Przed wyjazdem postanowiłam ruszyć na mały Eurotrip.. bo jak nie teraz to kiedy? I tak po drodze miałam zaliczyć konferencję w Istambule. Wyruszyłam z moim kolegą Patrykiem, który wybierał się na tę samą fot: jacek czeszewski #2/2013

29


poszłam sama pierwszego dnia, gdy przyleciałam, dając na facebookowej grupie ogłoszenie, kto chce iść ze mną. Poznałam tam osoby, z którymi spędzam czas do dziś. Były one pierwszymi, jakie spotkałam i po prostu…zaczęłam rozmawiać. Kilka zaskakujących faktów o mieście.. To, że wino jest tutaj tanie (1,30 euro z dobrej półki, 4 to już jakiś rarytas) ,to już wiedziałam, znakomita kawa też była w bardzo przystępnej cenie (30 centów), ale nie spodziewałam się tego klimatu panującego wokół. Ludzie nie kupują w centrach handlowych za dużo, nie widzisz ich z torbami Zary czy H&M, biegnących po mieście w pośpiechu. Oni spacerują i delektują się pijąc kawę i jedząc pastel de nata (najlepsze ciasteczka ever!) w kawiarni. Robią tak wszyscy staży, młodzi.. Po prostu wszystkich na to stać, by usiąść i napić się

kawy w kawiarni i rozmawiać między stolikami. Nie spodziewałam się też, że będę robić grilla w grudniu, a później jeszcze w styczniu… Na uczelni wszystko pięknie, nauczyciele bardzo pomocni. Wszyscy bardzo się mną przejmowali. Może to dlatego, że jako jedyna nie mówiłam w naszej grupie po portugalsku. Mieliśmy nawet Japonkę z Tokyo i ona 30

potrafiła mówić. Jednak muszę stwierdzić, że język po pewnym czasie nie jest już problemem, bo oswajasz się z nim i jeśli masz przekonanie, że chcesz rozumieć, to zrozumiesz. Chodziłam na wykłady i bardzo się starałam, by je zrozumieć. Nie brałam kursu językowego, robiłam go przez Internet na stronie BBC i założyłam do tego swój własny słownik słów, których nie rozumiem i później tłumaczyłam je sama w domu. I tak po pół roku, gdy czytam tekst, rozumiem go, gdy do mnie mówią, rozumiem ich, sama staram się też mówić. Czy wyjazd zmienił mnie i moje życie? Z pewnością. Jaka jest moja rada? Jeśli jedziesz, musisz w 100% mieć do tego dobre nastawienie, bo wtedy okazuje się ,że ani mieszkanie, ani ludzie, ani język nie są problemem! Nie

twórz więc ich sobie, otwórz się na nowe, a wszystko będzie dobrze. Jestem wdzięczna też za to, że mogłam poznać tylu wspaniałych ludzi. Jedna z nich użyczyła mi nawet zdjęć do tego artykułu. Tutaj kilka przydatnych informacji Co musisz zrobić, gdy przyjedziesz? - Idź nad ocean i surfuj! Możesz wypożyczyć #2/2013


deskę i cały sprzęt już od 10 euro! - Darmowy tour i wine testing w winiarniach Offley. - Zobacz mosty ucznia Eifla. - Przejdź się do Seralves . - Zobacz ogrody Palcio de Cristal - Odwiedź Casa de Musica Czego musisz spróbować? - Pastels de nata- bardzo specyficzne ciasteczka, w uproszczeniu krem w cieście francuskim. - Franceshnha (tylko w Porto!)- najbardziej kaloryczna rzecz jaką można sobie wyobrazić, ciężko to stwierdzić po nazwie, bo z francuskiego znaczy to „mała francuzeczka”. Dieta portugalska niestety nie ma nic wspólnego ze zdrowym śródziemnomorskim stylem życia. Dominują zupy ziemniaczane (caldo verde) oraz kaloryczne dania, często składające się

ruję Towny). - Vinho Verde ( młode wino produkowane ze skórek winogron). - Koziego sera. - Dżemu z pomidorów z cynamonem. - Dżemu z dyni z pomarańczą. - Dżemu z marchewki (btw to przez Portugalię marchewka według UE jest owocem). - Wszystkich słodkości z Pastelari (naszej cukierni), a szczególnie słodkości z marmelo (owoc u nas niedostępny) Gdzie jeść? - Museo de Avo – knajpa dość specyficzna, wygląda w środku jak zakurzony antykwariat. Otwiera się w dość późnych godzinach wieczornych, ale za to można tu przesiadywać do 4 rano. Za 3 euro możemy zjeść sobie wybrane danie, które podawane jest w formie tapasu. Polecam palone chrusciuto,

← ← ← ↑ fot: aNNA bOJAROWICZ

z mixu mięs i owoców morza. Danie przeze mnie wymienione, to nic innego jak wielki tost przekładany pięcioma rodzajami mięsa, opiekany cały w serze z jajkiem sadzonym na wierzchu, do tego serwuje się sos na bazie piwa i whiskey oraz ostrych przypraw, frytki i zimny browar. Z tego właśnie dania słynie Porto. - Caldo Verde- tak, zupa ziemniaczana. - Port wine (tylko w Porto, ja osobiście prefe-

bacalau com nata (zapiekanka z dorsza), oraz białe muszelki pieczone z czosnkiem w białym winie. - Tajemnicza herbaciarnia, Rota Do Chakryje się w ulicach znanych z tego, że otaczają ją galerie artystyczne. Herbaciarnia ma bardzo przyjazne i uduchowione wnętrze, szczególnie, gdy jest ciepło. W godzinach wieczornych można wejść do ogrodu urządzonego w klimacie azjatyckim z lampionami i #2/2013

31


świecami. Można tam napić się herbat z różnych zakątków świata. Oprócz tego każdego dnia serwowany jest inny set dań ( zupa, danie rybne, danie mięsne, deser). - Gotująca Angolka- nie miałam okazji odwiedzić, jakoś się nie złożyło, ale z polecenia portugalskich znajomych warto tam iść. Pani gotuje w domu, numer do niej krąży gdzieś po mieście, trzeba umówić się na telefon i określić za jaką sumę chce się zjeść. - Gość, który przejechał tirem cały świat, czyli Canasta Azul - u niego jak w domu, umawiamy się również na telefon, że będziemy i jakie dania chcielibyśmy zjeść. On przygotowuje posiłek, żartuje, pije z Tobą wino. Płacimy według uznania, tam nie ma cen. UWAGA! Właściciel nie wpuszcza Włochów.. Nie wiem dlaczego. - Piolho – jak interesuje was tani studencki posiłek i browar na tych samych zasadach

dań z mięsa i pięć dań z ryb. Cena oscyluje od 4 do 10 euro. Ekipa knajpki nie zmieniła się od 30 lat! Niebieskie kafelki na ścianach i czarno-białe fotografie z początków istnienia…i mecz w TV oczywiście, gorąco polecam to miejsce! - Bar wegetariański na Ribeira – wspaniałe miejsce i wspaniali ludzie! Godne polecenia! Gdzie oprócz tego pić? - Bar pingwin- wszystkie strony świata, osobiście polecam..zupę! tak właśnie zupę! Zamówicie, to zobaczycie! - Poniedziałki na Ribeira ( nad rzeką) zawsze były furorą, podążajcie za tłumem. Gdzie jechać z Porto (tanie połączenia?) - Maroko (60euro w dwie strony). - Azory (30 euro w obie strony). - Madera (40 euro w obie strony). - Madryt (30 euro w obie strony).

← ↑ fot: aNNA bOJAROWICZ

- Bar 77- na imprezy cudownie. Piwo tam jest o połowę tańsze niż normalnie (czyli kosztuje 50 centów), dlatego zawsze tam jest tłoczno. Taniej nie będzie! A do tego bardzo dobre przekąski na ciepło. - Corca Restaurant na Rua Santo IldefonsoBardzo regionalny portugalski bar! Właściciel ma farmę pod miastem i gotuje tylko ze swoich zbiorów, menu zależne jest od tego ,co ma “na stanie”. Zazwyczaj jest pięć

- Barcelona (30 euro w obie strony).

32

#2/2013

Co fajnie i blisko? - Braga - Gumeraisz - Coimbra Jak jesteście w tych datach to koniecznie - Rip Curl Pro Championships w Peniche Lizbona (ale to nie tak blisko ;)) ■


↑ ↑ ↑ fot: krzysztof syruć #2/2013

33


Felieton

Ryba umiera, lecz nie poddaje się Łukasz Walkowski

Nieznany gwardzista (później Pierre Cambronne to samo powiedział o gwardii)

O

to historia o poświęceniu z chilli w tle… Moje stosunki z gatunkiem rybim jeszcze do niedawno można by określić podręcznikową tolerancją, to znaczy wiemy o sobie, akceptujemy swoje istnienie, ale nie ingerujemy w żaden sposób w egzystencję drugiej strony. Ten stan miał podłoże historyczne, doświadczalne i osobiste. Historia moich doświadczeń w spożywaniu rybiego mięsa częstokroć kończyła się z niewyjaśnionych przyczyn dla mnie i tylko dla mnie spośród spożywających wspólnie ze mną posiłek, w najłagodniejszym przypadku, spowodowaniem w trzewiach uczucia niepokojącej niepewności. W związku z tym podpisaliśmy wspólnie z przedstawicielem gatunku rybiego Dwupunktowy Pakt O Nieagresji. Punkt pierwszy: Nie jem. Punkt drugi: Nie szkodzę. Jednak gdy na świat przybył mój pierworodny pocieszyciel na stare lata, nie chcąc zniechęcać go swoją niechęcią do gatunku rybiego postanowiłem systematycznie zrywać zawarty pakt, by w momencie, gdy będzie już całkiem świadomie spożywał pewne pokarmy, nie przyjął typowego dla ludzi w tak młodym wieku frontu rozprzestrzeniającego się niczym fala wzburzona wrzuconym do kałuży granatu z

wyrytym napisem NIE LUBIĘ TEGO!. Niewielkimi krokami zdobywałem nowe, tym razem pozytywne doświadczenia na usłanej rybami drodze konsumpcji. Okazyjne spotkania z pikantną sałatką z makreli z puszki, czy pangą w galarecie (roboty domowej acz nie własnej) kończyły się całkiem przyjemną pogawędką i wyrażeniem nadziei, że jeszcze spotkamy się w przyszłości.

34

#2/2013

Człowiek rozochocony tak wielkimi sukcesami w końcu musi dojść do wniosku, że oto nadszedł czas na coś naprawdę własnego autorstwa. Własnego autorstwa znaczy w


tym przypadku nie mniej, nie więcej niż „własnoręcznie usmażone zakupione w sklepie kotlety rybne z gatunku mam-nadzieję-że -jest-w-tym-trochę-ryby”. A znalazłszy się w sytuacji , kiedy innych domowników nie ma, wygląda to w ten sposób, że najpierw smaży się kotlety. W trakcie smażenia kotletów dochodzi się do wniosku, że zje się je z makaronem. Gotuje się makaron. A jak z makaronem to może zjeść nie całe kotlety tylko w sosie pomidorowym z rybim mięsem. Rozdziamciarowuje się w takim razie kotlety (oczywiście spanierowane i na wpół usmażone) na patelni, dodaje tego, co akurat jest z pomidorów w domu i przyprawia. Sól i pieprz to standard, dalej jakieś zioła i zawsze trochę chilli, które nie wiadomo skąd zawsze się znajduje w dłoni w takich sytuacjach. Jeszcze trochę chilli. Może jeszcze odrobinę. Niech będzie na ostro. Celem takiego działania nie jest to, aby spożywanie niewątpliwie cudownie ugotowanego makaronu z wątpliwie cudownie wyglądającą bezkształtną masą udającą sos do spaghetti było rozkoszą dla

fot: aNNA bOJAROWICZ

podniebienia. Takie działanie ma sprawić, że spożywający będzie czuł satysfakcję z przetrwania aktu konsumpcji. W końcu związek zawarty w papryce (kapsaicyna) w naprawdę dużych ilościach i spożywany na raz może zabić dorosłego człowieka. Nie mniej organizm sam broni się przed wchłanianiem tak dużej ilości, doprowadzając człowieka do łez nawet z miejsc, o których nigdy by nie sądził, że potrafią płakać, a nawet omdleń. Dlatego pikantność to nie jest smak, to jest… doznanie. ■

fot: aNNA bOJAROWICZ #2/2013

35


Przepis Agata Gregorowicz

Pieczone gruszki z ricottą i orzechami włoskimi

fot: www.dietetycznie-w-kuchni.blogspot.pl

36

#2/2013


Przepis na 2 porcje • 2 dojrzałe gruszki • 80 g ricotty • 15 g orzechów włoskich • 40 ml mleka • 1 ł yżeczka miodu

Gruszki myjemy, obieramy ze skórki, a następnie przekrawamy wzdłuż i wydrążamy. Tak przygotowane nacieramy sporą ilością cynamonu wymieszanego z kardamonem i kładziemy na blaszkę z papierem do pieczenia, lub płaską silikonową foremkę np do tarty, jeśli takową posiadamy. Owoce wkładamy na 20 minut do piekarnika nagrzanego do 160 stopni.

• 1 ł yżeczka cynamonu • 1/3 ł yżeczki mielonego kardamonu

W między czasie siekamy orzechy włoskie i w mleku rozpuszczamy ł yżeczkę miodu. Kiedy gruszki będą już prawie gotowe, rozgrzewamy mocno patelnię, na którą wysypujemy posiekane orzechy, a następnie wylewamy mleko z miodem (które momentalnie zacznie się gotować) i mieszamy orzeszki przez chwile, aż powstanie na nich mlecznomiodowa otoczka i całość pł ynu odparuje. Następnie z piekarnika wyjmujemy owoce, układamy na talerzykach, do środka nakładamy sporą ł yżkę ricotty i posypujemy przygotowanymi orzechami. Po 2 połówki gruszek - 1 porcja to około 207 kalorii.

O AUTORCE Agata Gregorowicz prowadzi bloga Dietetyczne Fanaberie www.dietetycznie-w-kuchni.blogspot.com

fot: www.dietetycznie-w-kuchni.blogspot.pl #2/2013

37


Kitegirls Justyna Szafirowska

38

#2/2013


Wonder Woman, czyli kitesista na spocie

K

wiatki, bratki i stokrotki, szpilki, spinki i szpulki – czemu nie, ale też niekoniecznie. Surferki, bokserki, bikegirls, czy wreszcie kitegirls – czyli ekstremalnie kobiece wcielenia. Definicja kobiecości zmienia się nieustannie. Kobieta może mieć „nietypowe” zainteresowania. Albo inaczej – inne niż stereotypowe. Jak widać adrenalina i współzawodnictwo nie są wpisane tylko w męską naturę. Zabawa z kitem dostarcza wrażeń, ekscytuje i inspiruje . Praca, dom, obowiązki… nic nie szkodzi, nic nie przeszkadza! Wonder Woman potrafi przecież wiele więcej – według definicji charakteryzuje się „nadludzką siłą, wytrzymałością,

szybkością i zdolnością lotu aktywnego’. Jak widać na zdjęciach, o takim locie wie co nieco pewna szelmowska studentka matematyki z Kielc. A wszystko to, dzięki supermocom stuprocentowej kobiety. Kolejna superbohaterka to Karolina Winkowska, która w wieku 21 lat ma na swoim koncie kilka tytułów Mistrzyni Polski oraz miejsca na podium w najbardziej prestiżowych zawodach świata w kitesurfingu. W 2012 roku wygrała zawody PKRA w Chinach i tym sposobem została Mistrzynią Świata Freestyle. Takich dziewczyn jest wiele na cał ym świecie i robią takie fikołki, o których niektórym mężczyznom się nawet nie śniło. Więc tylko zawijam kiecę i lecę!■ #2/2013

39

źródło zdjęć: małgorzata kardas


40

#2/2013



Prezentacje

fot: brylove

42

#2/2013


B

rylove.pl to internetowy sklep z okularami przeciwsłonecznymi i zerówkami, autorstwa marki Hello Fashion! - właściciela jednego z najpopularniejszych polskich butików vintage: VintageShop.pl. Brylove.pl powstał z niechęci do słońca, które oślepia, oraz - a może przede wszystkim dlatego, że okulary to świetny sposób na podkreślenie swojego stylu, wyrażenie osobowości. Nasze okulary to w większości uniseksy, mogą je nosić zarówno dziewczyny jaki i chłopcy. W dużej części modeli można wymienić szkła na korekcyjne lub zerówki. Okulary to teraz element niemal każdej przemyślanej stylizacji, widujemy je nie tylko w słoneczny dzień na plaży czy spacerowym deptaku, ale także na czerwonym dywanie i innych ważnych okazjach. Okulary zależnie od preferencji właściciela, mogą coś ukryć lub wyeksponować, obnażyć lub schować przed oczami gapiów. Stanowią maskę lub tarczę, dają możliwość bycia incognito lub wprost przeciwnie – skutecznie ściągnąć uwagę na noszącą je osobę. Mogą być doskonał ym

fot: brylove

kostiumem i przebraniem, lub podkreślić indywidualny styl i osobowość. Ten jeden mał y element garderoby potrafi zdziałać naprawdę wiele. W sklepie wszystkie modele okularów - a jest ich naprawdę sporo - kosztują 45 zł, ich wysyłka na terenie Polski jest darmowa. Okulary z Brylove są bezpieczne w użytkowaniu - mają europejskie atesty oraz filtry przeciwsłoneczne. Brylove to sklep-brand i największa baza modnych okularów przeciwsłonecznych i zerówek. Bryle możesz przymierzyć i kupić także w naszym sklepie stacjonarnym działającym pod szyldem “ęą” we Wrocławiu przy Pl. Jana Pawła II 7 (róg Jana Pawła i Ruskiej). http://www.brylove.pl

#2/2013

43


Co nam się podoba Przygotowaliśmy dla was kilka propozycji dla przełamania codzienności w kuchni i nie tylko ...

No commend ► Świntuszymy ▼

fot: fancy.com

fot: fancy.com

▲ Szach & mat - kieliszki ◄ Mleczne szkło vintage fot: fancy.com

44

#2/2013

fot: fancy.com


To są wąsy ► A to jest kubek ▼

fot: fancy.com

fot: formahouse.co.uk

fot: germancarscene.com

▲ Retro toster - Jak to ugryżć? ◄ Magia przypraw ■ fot: fancy.com

#2/2013

45


. Style, Life & Food Dwumiesięcznik internetowy

REDAKCJA:

E-MAIL: jadlomiasto@gmail.com

Joanna Borowska Justyna Szafirowska PR, HR: Marta Turek

WSPÓŁPRACA: Anna Bojarowicz

PROJEKT: Krzysztof Syruć KOREKTA: Eliza Borowska

Łukasz Walkowski Bartłomiej Zabój OKŁADKA: Anna Bojarowicz, Joanna Borowska, Krzysztof Syruć

facebook.com/jadlomiasto


REKLAMA - KONTAKT: jadlomiasto@gmail.com


48

#2/2013


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.