studia i wyszłam za mąż za Janusza, lekarza chirurga („najlepszego archeologa wśród lekarzy”). Urodził się nasz syn. Odeszła moja matka. Z czasem przybywało różnych zdarzeń, ale nie zmieniało się miejsce. Obecnie z mężem i synem mieszkamy tu, gdzie prawie 70 lat temu zamieszkali moi rodzice i dokąd dociera głęboki głos dzwonu Zygmunta. A niekiedy, zwłaszcza nocą, kiedy jest cicho, nawet uderzenia zegara z wieży wawelskiej katedry... Mapa kolonizacji greckiej
Władysław Madyda z małżonką Wandą z domu Król, Kraków, 12 lutego 1944
ojciec habilitował się na podstawie pracy poświęconej losom sztuki poetyckiej po Arystotelesie, która została niezwykle wysoko oceniona w naukowym świecie. Dotąd jest cytowana. W rok potem, w wieku 32 lat, został docentem. Sześć lat później – profesorem nadzwyczajnym, a jako czterdziestoczterolatek, w 1960 roku, profesorem zwyczajnym – mówi o ojcu córka. Z dumą w głosie. Faktycznie, kariera naukowa jej ojca postępowała nadzwyczaj szybko. Ale wielki uczony prof. Tadeusz Sinko (sam też pochodził z ubogiej rodziny i doświadczył pomocy ze strony szkolnych pedagogów), który zapewne z satysfakcją śledził jej przebieg, nie mógł wiedzieć, bo skąd, że ten uczeń przeżyje go zaledwie o cztery lata. Bukiet z kalii Dzisiaj żadna panna młoda nie odważyłaby się iść do ołtarza z wybranym mężczyzną, trzymając w ręku, jak Wanda Królówna, bukiet z kalii. Córka kapelmistrza, tak samo jak jej przyszły mąż, mieszkała
36
alma mater nr 154
w Dębnikach. Ślub odbył się w kościele księży misjonarzy na Stradomiu. Chociaż jeszcze trwała wojna, młodzi nie widzieli na swojej drodze przeszkód, jakich by się nie dało pokonać... – Co to za kwiaty wpięła sobie mama we włosy? – zastanawia się pani profesor, pokazując mi zdjęcie ślubne rodziców. Dopiero po upływie lat, a właściwie to całych dziesięcioleci, na ślubne zdjęcie rodziców zaczyna się spoglądać w szczególny sposób. W ich życiu ten dzień zmienił może nie wszystko, ale bardzo dużo. Niedługo po ślubie Władysław Madyda, doktor filologii klasycznej (do wybuchu wojny nauczyciel łaciny i greki w Gimnazjum H. Kaplińskiej, ojców pijarów, a następnie w swoim macierzystym Gimnazjum im. Bartłomieja Nowodworskiego, w czasie niemieckiej okupacji czynny w tajnym nauczaniu, do końca wojny zatrudniony jako księgowy w zarządzie kin), wynajął mieszkanie w kamienicy przy ul. Syrokomli. – Jak tu rodzice zamieszkali, tak już zostali – mówi pani profesor. Ja się urodziłam. Zdałam maturę. Zmarł ojciec. Skończyłam
– W niedziele tata zabierał mnie na spacery. Obierał któryś z dwóch kierunków. Jeden z nich prowadził na Planty. Potem skręcało się w ul. Studencką, gdzie spacer kończył się w dawnej willi prof. Władysława Natansona, którą ten podarował Uniwersytetowi Jagiellońskiemu. Wtedy miała tam siedzibę Katedra Filologii Greckiej, a dzisiaj mieści się Zakład Historii Bizancjum. Tam tata znikał w bibliotece w poszukiwaniu książek, a ja szłam do sali wykładowej, gdzie wisiała duża mapa kolonizacji greckiej. Stałam wpatrzona w nią, bez słowa, z zapartym tchem. Mogłam mieć pięć, sześć lat. Tam widzę początek późniejszych zainteresowań archeologią – słyszę i wyobrażam sobie małą dziewczynkę na tle historycznej mapy. Szkoda, że nikt jej tam wtedy nie zrobił zdjęcia! – A drugi kierunek niedzielnych spacerów? – pytam. – Szło się na Salwator. Na wysokości klasztoru sióstr norbertanek, w mieszkaniu na parterze, bardzo ciemnym, mieszkał prof. Tadeusz Sinko („pamiętam, że trochę się go bałam”). Niesamowite wrażenie robiła na mnie ogromna liczba książek, które były w każdym pokoju. Po jakimś czasie tata kończył wizytę u niego i już nigdzie nie zbaczając, szliśmy sobie razem brzegiem Wisły w kierunku Przegorzał... Tak mówi pani profesor, a potem wspomina wspólne wyprawy z ojcem do muzeów (dotąd pamięta wystawę waz greckich w Muzeum Książąt Czartoryskich), do teatrów. Były także wyjazdy poza Kraków, w góry. Na Turbacz, Leskowiec, Prehybę... Często wyjeżdżała z nimi mama, która w górach dobrze się czuła. Natomiast kiedy latem jechali w trójkę na wakacje, przez jakiś czas do wsi Podwilk na Orawie, do Jazowska koło Łącka, ojciec zabierał ze sobą skrzynię książek. Zawsze miał do dyspozycji osobny pokój. Tak samo jak w Krakowie Władysław Madyda (pierwszy od prawej strony) ze współpracownikami (drugi od lewej Romuald Turasiewicz)