More Maiorum nr 3(74)/2019

Page 1

ostatnie chwile

pewnego dworu

|

trudna historia ślązaków po ii wojnie światowej

|

poczet archiwistów

polskich: profesor barycz

More Maiorum nr 3 (74)/2019 | marzec 2019

miesięcznik genealogiczny

moremaiorum.pl ISSN 2450-291X

JAKICH BŁĘDÓW UNIKAĆ, PISZĄC KRONIKĘ RODZINNĄ?

JAK OPANOWAĆ KURRENTSCHRIFT?

ARCHIWALNE DRZEWA GENEALOGICZNE JAKO ŹRÓDŁO WIEDZY O PRZODKACH


s a Po l u b n na FB <www.facebook.com/miesiecznikmoremaiorum>


More Maiorum

Potyczki rodzinnego historyka z niemieckim neogotykiem

K

to chociaż raz poszukiwał przodków w dokumentach spisanych w języku niemieckim, ten wie, że badania te nie są ani łatwe, ani przyjemne. A znajomość współczesnego języka niemieckiego wcale nie ułatwi nam odczytywania treści aktów. Archiwalia te są nieczytelne nawet dla rodowitych Niemców. Naprzeciw oczekiwaniom wyszli twórcy podręcznika i zeszytu ćwiczeń do nauki niemieckiego neogotyku. Jedna z ich autorek – dr hab. Izabella Parowicz – w wywiadzie dla More Maiorum przyznaje, że prace nad publikacją trwały 4 lata. O czym musimy pamiętać, ucząc się Kurrentschrift? Kiedy dochodzimy do kresu naszych poszukiwań genealogicznych, często myślimy o stworzeniu kroniki bądź książki o przodkach, która byłaby swoistym podsumowaniem prowadzonych

badań rodzinnych. Na forach genealogicznych znajdziemy mnóstwo porad na ten temat. Sławomir Żak stworzył swoiste "antyporady", czyli opowiedział, jak nie pisać kroniki rodzinnej. Dla każdego, kto myśli o rodzinnej publikacji – lektura obowiązkowa. W poprzednim numerze czytelnicy mogli zapoznać się z artykułem Iwony Fischer z Archiwum Narodowego w Krakowie o dawnych kwerendach archiwalnych. Ich skutkiem najczęściej było pięknie wyrysowane drzewo genealogiczne. O ich przydatności w badaniach rodzinnych przeczytacie w najnowszym wydaniu "MM". Te i wiele innych tematów znajdziecie w marcowym numerze miesięcznika genealogicznego More Maiorum. Zapraszam do lektury!

Górnośląski plebiscyt W marcu 1921 roku mieszkańcy Śląska decydowali o przynależności państwowej tego regionu

miesięcznik genealogiczny

&

> Alan Jakman

wydawca

Alan Jakman ul. Wita Stwosza 27/15 43-300 Bielsko-Biała

redaktor naczelny

Alan Jakman

korekta

Dorota Cieślar, Jolanta Dec (SFERA).

skład i łamanie tekstu Alan Jakman

okładka oraz oprawa graficzna Alan Jakman, zdjęcia: drzewa genealogiczne (AN Kraków), album rodzinny (Pixabay)

issn

2450-291X e-mail: redakcja@moremaiorum.pl www.moremaiorum.pl Autorzy tekstów: Alan Jakman, dr Małgorzata Stępień, Aleksandra Szafrańska-Dolewska, Piotr Ryttel, Iwona Fischer, dr Arkadiusz Więch, Sławomir Żak, Krystyna Nowacka, Grażyna Stelmaszewska Wszystkie prawa zastrzeżone (włącznie z tłumaczeniem na języki obce).

fot. wikimedia commons

Zgodnie z ustawą z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim jakiekolwiek kopiowanie, rozpowszechnianie (we fragmentach, lub w całości) zamieszczonych artykułów, opisów, zdjęć bez zgody Redakcji będzie traktowane jako naruszenie praw autorskich. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania i adiustacji tekstów oraz zmiany ich tytułów, śródtytułów, leadów i opisów ilustracji, a także doboru zamieszczonych grafik. Artykuł wysyłany jest do autoryzacji na wyraźną prośbę Autora.


t fot. apbb

emat NUMERU

52

Kronika rodzinna. Jakich błędów nie popełnić przy jej pisaniu?

fot. wikimedia commons

fot. ank

fot. heide fest

Wywiad z dr hab. Izabellą Parowicz

Siejanowski - lekarz i powiernik Wysockiego

Drzewa genealogiczne w archiwach

6 18 32


46

6 „Aby nauczyć się czytać teksty zapisane kurrentą, należy posiąść umiejętność pisania tym krojem pisma” - wywiad z dr hab. Izabellą Parowicz

14 Genealogiczny kącik satyryczny

18 Doktor Władysław Siejanowski – lekarz i powiernik pułkownika Piotra Wysockiego

26 Ostatnie chwile dworu w Woli Stępowskiej

32 Drzewa genealogiczne w zbiorach Archiwum Narodowego w Krakowie

40 Trudna powojenna historia Ślązaków

Poczet archiwistów polskich: Henryk Barycz (1901-1994)

52 Jak NIE pisać kroniki rodzinnej?

60 Kobieta Niepodległej babcia Nowicka

64 Eliksir miłości, czyli jak zatrzymać ukochanego?

68 Księgarnia genealoga

70 Historie z powstania 1863


> Alan Jakman

„Aby nauczyć się czyt kurrentą, należy posi pisania tym krojem p - dr hab. Izabella Parowicz Archiwalia z dawnego zaboru pruskiego przyprawiają o zawrót głowy wielu odkrywców rodzinnej przeszłości. Naprzeciw oczekiwaniom tych osób wyszli twórcy podręcznika i ćwiczeń do nauki niemieckiego neogotyku. Dr hab. Izabella Parowicz, jedna z autorek zeszytu ćwiczeń, przekonuje, że aby nauczyć się czytać teksty zapisane kurrentą, należy najpierw posiąść umiejętność posługiwania się tym krojem pisma. W poszukiwaniach genealogicznych prowadzonych w obecnych granicach Polski chyba największą trudnością jest język, w jakim zapisano dokumenty. O ile z cyrylicą, przynajmniej te osoby, które uczyły się języka rosyjskiego w szkole, nie mają większych kłopotów, o tyle kurrenta jest dla wielu nie do przebrnięcia. Wynika to dokładnie z zaakcentowanej przez Pana różnicy. W 1941 roku kurrenta została zakazana przez Hitlera, który fałszywie napiętnował ją jako Judenschrift – pismo żydowskie. Wyjąwszy najstarsze żyjące pokolenia Polaków, spośród których pewna część

6

pobierała lekcje języka niemieckiego przed wojną i uczyła się przy okazji zasad pisma neogotyckiego, większość z nas nigdy nie miała okazji zapoznać się z nim w sposób metodyczny. Możemy się przy tym pokusić o ćwiczenie z wyobraźni: ci z nas, którzy uczyli się języka rosyjskiego i wszyscy Polacy, którzy ukończyli szkołę podstawową, musieli rozpocząć swą edukację w danym języku od własnoręcznego stawiania w zeszycie poznawanych liter. Gdybyśmy przez całe życie mieli styczność jedynie z tekstem drukowanym, z pewnością przynajmniej niektóre litery polskiego pisma odręcznego, których kształt traktujemy dziś jako oczywisty,

byłyby dla nas nieczytelne lub mylilibyśmy je ze sobą nawzajem. Dlatego – aby nauczyć się czytać teksty zapisane x – najpierw należy posiąść umiejętność pisania – czyli samodzielnego posługiwania się tym krojem pisma. Z niemieckojęzycznymi archiwaliami mamy do czynienia przede wszystkim na terenie dawnego zaboru pruskiego i austriackiego. Czy główną przyczyną problemów z tymi dokumentami jest kłopot z odczytaniem czy z tłumaczeniem? Tłumaczenie jest tutaj kwestią wtórną – możemy je zawsze zlecić komuś,

More Maiorum


WYWIAD

tać teksty zapisane iąść umiejętność pisma” fot. heide fest

dr hab. izabella parowicz – polski naukowiec, doktor nauk ekonomicznych, specjalista z dziedziny dziedzictwa kulturowego. Pracownik naukowy Katedry Zabytkoznawstwa Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie nad Odrą i koordynator studiów podyplomowych “Ochrona Europejskich Dóbr Kultury”. Specjalizuje się w zagadnieniach dotyczących zarządzania i marketingu dziedzictwa kulturowego. Genealog z ponadtrzydziestoletnim doświadczeniem. Pomysłodawca i kierownik projektu “Odczytać nieczytelne”. Współautorka zeszytu ćwiczeń do nauki pisma neogotyckiego.

marzec | 3 (74)/2019

7


kto zna język niemiecki, ale nie sposób oczekiwać od każdej osoby władającej niemieckim, że posiadła tę dodatkową umiejętność odczytywania pisma neogotyckiego. Mój pomysł przygotowania materiałów do nauki tego pisma wziął się właśnie z tej obserwacji. W ramach naszych rodzinnych poszukiwań genealogicznych przez wiele lat słyszałam od mojej mamy słowa: przeczytaj mi to, przecież doskonale znasz język niemiecki – byłam jednak bezradna. Co więcej, z relacji pracowników Archiwum Państwowego w Poznaniu wiem, że rodowici Niemcy, którzy przyjeżdżają do Polski w poszukiwaniu dokumentów dotyczących ich przodków, są równie bezradni i w wielu przypadkach nie są w stanie odczytać starych manuskryptów zapisanych kurrentą bez pomocy polskich pracowników Archiwum. Dlatego postanowiłam nie tylko posiąść tę umiejętność, lecz także podzielić się nią z innymi. Z drugiej strony, jeśli litery danego obcojęzycznego pisma odręcznego staną się dla nas czytelne, będziemy w stanie je zidentyfikować

[

niestarannego pisma pozwala czasem domyślić się z kontekstu, o jakie słowo może chodzić. Ponadto znajomość niemieckiej gramatyki, a w szczególności rygorystycznych zasad niemieckiego szyku zdania, dostarcza dodatkowych wskazówek – wiemy przynajmniej, czy może chodzić np. o czasownik, rzeczownik, przymiotnik lub rodzajnik. Gdy połączymy znajomość języka niemieckiego z umiejętnością odczytania pisma neogotyckiego, osiągamy w naszych badaniach spory poziom samowystarczalności. Czy pomiędzy poszczególnymi regionami mogą wystąpić duże różnice w formie zapisu poszczególnych liter? Jest to pytanie, które należałoby zadać badaczom pisma. Kurrenta była rozpowszechniona nie tylko w krajach niemieckojęzycznych, lecz także np. w Danii i Norwegii, gdzie obowiązywała do 1875 roku. Natrafiłam kiedyś

[

Znajomość języka niemieckiego może pomóc w odczytaniu kurrenty

i np. przepisać na komputerze, nawet jeśli nie władamy biegle danym językiem. Czyli znajomość współczesnego języka niemieckiego, nie potrafiąc odczytywać pisma neogotyckiego, na nie wiele się przyda?

Znajomość języka niemieckiego jest oczywiście bardzo przydatna, szczególnie w przypadku wyjątkowo

8

Nie prowadzę takich rejestrów. Przyznam, że częściej niż na zbyt fantazyjne pismo zwracam uwagę na fakt, iż metryki prowadzone pod zaborem pruskim są o wiele uboższe w fakty niż te, które powstawały na terenie zaboru austriackiego lub choćby rosyjskiego. Oczywiście urzędy stanu cywilnego wprowadzono pod zaborem pruskim dopiero w 1874 roku, a przedtem obowiązek prowadzenia ksiąg (i duplikatów) spoczywał tylko na duchownych, ale – prowadząc badania nad często dość niechlujnie prowadzonymi księgami metrykalnymi z tego terenu – nierzadko zadaję sobie pytanie, gdzie podział się ów słynny pruski porządek i równie osławiona pruska skrupulatność... Podręcznik i zeszyt ćwiczeń do nauki pisma neogotyckiego to obecnie obowiązkowa pozycja dla historyków, regionalistów i genealogów pracujących na terenie dawnego zaboru austriackiego i niemieckiego. Trudno chyba prowadzić poszukiwania na tym terenie bez umiejętności odczytywania Kurrentschrift?

na informację, że skandynawska kurrenta różniła się nieco od niemieckiej, ale nie miałam dotąd okazji porównać obu krojów pisma. Z kolei pismo szkolne Sütterlina zostało wprowadzone do obiegu głównie na terenie Prus i raczej nie było powszechnie spotykane w innych krajach.

Akurat na terenach dawnego zaboru austriackiego, z uwagi na fakt, iż katolicki proboszcz zwykle był tam jednocześnie urzędnikiem stanu cywilnego, bardziej może przydać się łacina. Zresztą metryki z tego zaboru należą do moich ulubionych, gdyż prowadzone były ze szczególną starannością, najczęściej z podaniem przodków do drugiego pokolenia. Nie zmienia to faktu, że dokumenty pozametrykalne, powstałe w języku niemieckim, również tam zapisywane były kurrentą, dlatego jej znajomość może się bardzo przydać także tym genealogom oraz historykom, których badania dotyczą terenów byłego zaboru austriackiego.

Gdzie spotkała się pani z najbardziej fantazyjnym pismem niemieckim?

W zeszycie ćwiczeń, podobnie jak dzieci uczą się pisać w pierwszej

More Maiorum


WYWIAD

fot. profil facebooku "dawne pismo niemieckie" ►

klasie szkoły podstawowej, tak i my w wyrysowanych liniach mamy za zadanie przepisywać litery i słowa. O czym należy pamiętać, wykonując te ćwiczenia? Przede wszystkim pamiętajmy o tym, by się nie zniechęcać. Podejdźmy do tego zadania bez strachu, bez uprzedzeń i z ciekawością dziecka, które rozpoczyna naukę. Na pewno większości genealogów, tak bardzo spragnionych wiedzy na temat przodków, nie zabraknie motywacji, by wytrwać w nauce. Pamiętajmy, że praktyka czyni mistrza i im bardziej oswoimy się z kształtem poszczególnych liter, z tym większą łatwością przyjdzie nam je rozpoznawać w archiwalnych tekstach. Z jakiego przyrządu do pisania najlepiej korzystać, ucząc się Kurrentschrift?

marzec | 3 (74)/2019

Najbardziej polecanym przyrządem jest pióro złożone z obsadki i spiczastej stalówki, pozwalającej prowadzić pogrubione i węższe (modulowane) linie pisma, lub pióro wieczne. Można również posłużyć się dość twardym ołówkiem, który należy regularnie temperować podczas ćwiczeń. Na pewno nie warto ćwiczyć się w kurrencie posługując się długopisem, cienkopisem lub flamastrami, gdyż te przyrządy z reguły nie pozwalają na prowadzenie modulowanej linii pisma. Jaki czas jest potrzebny, by w miarę swobodnie móc odczytywać chociażby akta urzędów stanu cywilnego? Jest to kwestia bardzo indywidualna, uwarunkowana czytelnością pisma danego urzędnika i stopniem, w jakim dana osoba opanowała umiejętność

odczytywania kurrenty. W przypadku akt urzędów stanu cywilnego dużą pomoc stanowi fakt, że poszczególne dane wpisane są w rubryki, zatem od początku wiadomo, jakiego typu informację można znaleźć w danym miejscu. Znajomość jakich podstawowych słów jest konieczna, by zrozumieć ogólną treść aktu metrykalnego? Są to oczywiście wyrazy, które opisują osobę lub osoby występujące w danym akcie – ich płeć, zawód, wiek, stan cywilny, miejsce pochodzenia, rolę, jaką spełniają te osoby w opisywanym wydarzeniu lub sakramencie. Warto jest znać określenia dat i świąt liturgicznych. W niemieckich aktach stanu cywilnego czasem pojawiają się (dość standardowo) informacje na temat tego, czy np. osoba zgłaszająca była znana urzędnikowi oraz wzmianki

9


dwóch lat gotowe były do druku. Potencjalni grantodawcy wprawdzie doceniali wagę przedsięwzięcia, ale z różnych powodów odmawiali swojego finansowego wsparcia. Gdy borykałam się z tym problemem, często radzono mi, by zrezygnować z druku książek, by obniżyć ich jakość lub by po prostu opublikować je w Internecie. Uważałam, że są one zbyt ważną i potencjalnie zbyt przydatną pozycją, by zgadzać się na zaniżanie standardów. Wreszcie, dzięki wsparciu Fundacji SANDDORF z Ratyzbony i przy wsparciu organizacyjnym Instytutu Historii Stosowanej z Frankfurtu nad Odrą, udało się dopiąć celu. Jednym z kłopotów okazał się też brak odpowiedniego fontu, który odzwierciedlałby prawidłową grubość i kształt poszczególnych liter. Czy konieczne było odręczne wykreślenie liter?

o tym, że zgłaszający był naocznym świadkiem wydarzeń. Te uwagi często są dość obszerne i budzą w genealogach nadzieję na poznanie dodatkowych faktów na temat przodków, podczas gdy w rzeczywistości niewiele wnoszą do sprawy. Ile trwały prace nad Kurrenta. Zeszyt ćwiczeń do nauki pisma neogotyckiego? Pomysł przygotowania materiałów do nauki pisma neogotyckiego zrodził się

10

już ok. 2011 roku, natomiast prace nad projektem rozpoczęły się cztery lata temu, w 2015 roku. Co było więc najtrudniejsze podczas tworzenia publikacji? Zabrzmi to może paradoksalnie, ale największą trudność stanowiło pozyskanie funduszy na wydrukowanie obu pozycji, które powstały przy wsparciu Pełnomocnik Rządu Federalnego ds. Kultury i Mediów i od niespełna

Gdy wraz z dr Joanną Drejer przystępowałyśmy do prac nad książką i omawiałyśmy szczegóły z naszym grafikiem, Tomaszem Stefańskim, z początku nie przyłożyłyśmy do tej sprawy większej wagi, wychodząc z założenia, że w odpowiednim momencie po prostu wybierzemy czcionkę, która będzie nam najbardziej odpowiadać. Gdy ów „odpowiedni moment” nastał, okazało się, że taka czcionka nie istnieje. Co prawda, można znaleźć różne czcionki komputerowe nawiązujące do krojów pisma neogotyckiego, ale uważna analiza wykazała, że po pierwsze ich autorzy nie zwrócili uwagi na charakterystyczną dla kurrenty zmienną grubość liter, zignorowali też zasady łączenia poszczególnych liter. Przedstawiając czytelnikom poszczególne litery w naszym zeszycie, kładłyśmy duży nacisk na wyjaśnienie tych wszystkich szczegółów. Dlatego wykorzystanie w naszych materiałach do nauki pisma

More Maiorum


WYWIAD

neogotyckiego dostępnych, tak niedoskonałych czcionek komputerowych byłoby niepoważne. Stąd wziął się pomysł, by poprosić o pomoc profesjonalnego kaligrafa. Nasz wybór padł na Ewę Landowską – mistrzynię kaligrafii, która regularnie prowadzi warsztaty kurrenty i która z entuzjazmem i olbr z y m i m z a a nga ż owa n iem dołączyła do naszego zespołu. Nie waham się stwierdzić, że praca pani Landowskiej stała się filarem sukcesu naszego przedsięwzięcia. Jak ocenia pani zainteresowanie czytelników podręcznikiem i ćwiczeniami? Czy przerosło one zainteresowanie autorów?

Czy w przyszłości planowane jest zorganizowanie warsztatów z odczytywania pisma neogotyckiego?

Na Uniwersytecie Europejskim Viadrina we Frankfurcie nad Odrą prowadzi pani zajęcia z przedmiotu „Wstęp do badań genealogicznych w Polsce”. Czego podczas wykładów mogą dowiedzieć się słuchacze? Zajęcia te, prowadzone dla studentów Wydziału Kulturoznawstwa w języku niemieckim, nie bez powodu dotyczą Polski. Dzięki temu, że w naszym kraju istnieje wiele cennych inicjatyw genealogicznych (np. nieodpłatne udostępnianie skanów metryk przez

archiwa państwowe lub zaangażowanie wolontariuszy w projekty indeksacyjne), poszukiwania przodków na terenie Polski są nie tylko dużo łatwiejsze niż w Niemczech; są też dużo tańsze, gdyż sporo informacji można pozyskać nieodpłatnie, nie ruszając się od własnego komputera. Ponadto, dzięki własnemu doświadczeniu i swobodzie poruszania się wśród rozmaitych polskich archiwów, urzędów stanu cywilnego i innych instytucji, mogę realnie pomagać studentom w ich poszukiwaniach, mogę udzielać im praktycznych rad i podpowiedzi, a nie tylko przekazywać im metodologiczne wskazówki odnośnie do prowadzenia badań genealogicznych. Dlatego na moje zajęcia zaproszeni są przede wszystkim ci studenci, których przodkowie (niekoniecznie Polacy) pochodzili z obecnych lub byłych terenów Polski. Ubiegłoroczna grupa składała się głównie z Polaków i Niemców, którzy pragnęli zgłębić historię swoich rodzin. Moim podstawowym celem jest połączenie teorii z praktyką – pragnę dać studentom narzędzia, przy pomocy których będą mogli samodzielnie i skutecznie prowadzić badania genealogiczne.

fot. alan jakman (1), ancestry.com (1)

Sądząc choćby po lekturze internetowych forów genealogicznych, na których osób potrzebujących pomocy przy odczytywaniu dawnych manuskryptów jest zawsze więcej niż osób, które są w stanie tej pomocy udzielić, spodziewałam się dużego zainteresowania. W ciągu zaledwie czterech tygodni od uruchomienia przedsprzedaży złożono zamówienia na ponad 70 proc. nakładu, przy czym nie zdążyliśmy jeszcze rozpocząć właściwej kampanii promocyjnej. Na razie wieść o naszych publikacjach rozchodzi się jedynie za pośrednictwem mediów społecznościowych i naszej strony internetowej.

nauczyciela niż jedynie z książek, lub które pragną pogłębiać swe umiejętności w tym zakresie. Warsztaty te, będące kolejną fazą projektu „Odczytać nieczytelne”, zostaną zorganizowane przez Katedrę Zabytkoznawstwa Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie nad Odrą we współpracy z Fundacją Dobro Kultury oraz z Archiwum Państwowym w Poznaniu, którego pracownicy, Beata Karwalska i Stefan Olejniczak, odegrali istotną rolę przy tworzeniu naszego zeszytu ćwiczeń. Prace nad tworzeniem tej oferty kształcenia zamierzamy rozpocząć w drugiej połowie bieżącego roku.

Jak najbardziej! Tak naprawdę idea zorganizowania warsztatów zrodziła się w mojej głowie jako pierwsza, dopiero później przyszła myśl, że – aby zorganizować takie warsztaty – trzeba przede wszystkim zadbać o przygotowanie materiałów dydaktycznych. Bez wątpienia jest wiele osób, które będą wolały uczyć się kurrenty pod okiem

marzec | 3 (74)/2019

11


Na co położony jest główny nacisk – wiedzę czy umiejętności? Wiedza musi iść w parze z umiejętnościami. Zajęcia trwają jeden semestr i odbywają się co dwa tygodnie. Pozwala mi to z jednej strony na przekazanie podczas każdej czterogodzinnej sesji sporej dawki informacji; jednocześnie przerwy między zajęciami są wystarczająco długie, by przez ten czas studenci mogli zgromadzić nową porcję wiedzy o swoich przodkach. Na początku proszeni są o to, by zapoznać się z archiwum rodzinnym. Uwrażliwiam ich na rodzaje dokumentów, których powinni szukać w szufladach, skrzyniach i na strychach, następnie pokazuję im dostępne wyszukiwarki internetowe i zapoznaję ich z metodami kwerendy archiwalnej. W międzyczasie przekazuję studentom wiele praktycznych rad, starając się możliwie elastycznie reagować na zgłaszane przez nich potrzeby, podpowiadam, jak i gdzie szukać informacji, pomagam w rozszyfrowywaniu znalezionych metryk. Jednocześnie staram się rozbudzać w studentach odruch wzajemnej pomocy, która tak bardzo cechuje środowisko genealogów. Przykładam przy tym dużą wagę do rzetelności i systematyczności prowadzonych przez studentów badań. Dlatego na zaliczenie należy przygotować nie tylko drzewo genealogiczne w graficznej formie, ale też każdy student musi przez cały semestr prowadzić segregator. W segregatorze tym muszą

12

znaleźć się oddzielne formularze osobowe założone dla każdego przodka. Arkusze te należy w miarę pozyskiwania nowych danych uzupełniać i wzbogacać o znalezione zdjęcia, metryki i inne dokumenty. W skoroszycie muszą też znaleźć się kopie korespondencji prowadzonej z członkami rodziny, archiwami, urzędami stanu cywilnego i innymi instytucjami. Co najbardziej zaskakuje słuchaczy podczas zajęć? Od samego początku uprzedzam studentów, że cechami, w które muszą się uzbroić, są: cierpliwość, wytrwałość i dociekliwość. Zważywszy na niejednorodną grupę słuchaczy, od początku wprowadzam wszystkich – Polaków i Niemców – w skomplikowaną sytuację, z jaką mamy do czynienia w polskich materiałach archiwalnych na skutek zaborów. Staram się pomyśleć o wszystkim, co może przydać się początkującym genealogom, dlatego wyposażam ich w różne narzędzia – linki do wyszukiwarek, wzory alfabetów, poglądowe mapy historyczne itd. Moi studenci przechodzą – z konieczności superekspresowy – kurs czytania metryk zapisanych w języku polskim, rosyjskim, niemieckim i łacińskim. Tym, co najbardziej ich zaskakuje i co na pewno jest swoistym znakiem czasu, jest odkrycie, że… nie wszystko da się znaleźć w Internecie. Gdy studenci nie odnajdują w wyszukiwarkach skanów interesujących ich parafii lub metryk, często dochodzą do wniosku, że

to jest kres ich poszukiwań i że dane te po prostu nie istnieją. Oczywiście błyskawicznie przełamuję ten moment defetyzmu. Jak wspomniałam powyżej, jednym z warunków zaliczenia przedmiotu jest udokumentowana korespondencja z archiwami lub urzędami stanu cywilnego i oczekuję od studentów, że będą takową korespondencję prowadzili. Czy studenci po zajęciach porównują badania genealogiczne prowadzone w Polsce i w Niemczech? Na jakie różnice wskazują? Wspomniałam już o kosztach, które w przypadku polskich badań genealogicznych są zwykle sporo niższe niż w Niemczech, lub których da się całkiem uniknąć dzięki dostępności skanów metryk w Internecie. Z drugiej jednak strony ci z moich studentów, którzy poszukiwali swych przodków nie tylko w Polsce, ale równolegle też w Niemczech, w tym ostatnim przypadku byli w stanie dużo szybciej pozyskać interesujące ich dane (zwykle była to kwestia kilku dni, a nie kilku tygodni lub wręcz miesięcy). Ponadto zrobiliśmy pewien eksperyment – każdemu z moich studentów wręczyłam podpisane przez siebie pismo zaświadczające, że dana osoba prowadzi badania genealogiczne w ramach projektu studenckiego. Zawarłam w nim prośbę o obniżenie lub umorzenie kosztów kwerendy. Każdy otrzymał takie pismo w polskiej i w niemieckiej wersji językowej – okazało się, że niemieckie instytucje o wiele chętniej umarzają koszty niż polskie – jednym z chwalebnych wyjątków jest tu Archiwum Państwowe w Poznaniu, które w przypadku studentów przewiduje niższe stawki za swoje usługi. Prowadzone przeze mnie zajęcia prowadziły do wielu ciekawych, choć czasem dość niepokojących obserwacji. Po pierwsze uderzyło mnie, jak mało

More Maiorum


WYWIAD

studenci wiedzą o swoich rodzinach. Gdy na pierwszych zajęciach wręczyłam im pustą tablicę genealogiczną z miejscem na pięć pokoleń (czyli sięgającą od probanta do jego prapradziadków) i poprosiłam o wpisanie wszystkich przodków, których znają lub mogą sobie przypomnieć, studenci wpadli w popłoch, mimo iż zaznaczyłam, że nie jest to zadanie podlegające ocenie. Jedna z dziewcząt zaczęła spisywać dane ze ściągawki, którą otrzymała od swojej matki, pozostali sięgnęli po smartfony i zaczęli gorączkowo komunikować się z rodzicami i – w większości przypadków – żyjącymi jeszcze dziadkami. Mimo tych wysiłków okazało się, że studentka ze ściągawką była w stanie wpisać do tablicy jedną praprababcię, a pozostali – w najlepszym przypadku jednego lub dwoje pradziadków lub jedynie dziadków. Pokazuje to, w jak niewielkim stopniu rozmowy między członkami rodziny dotyczą dziś przeszłości, jak rzadko młodzi ludzie pytają swych dziadków o to, kim byli ich przodkowie

– w końcu prapradziadkowie to dziadkowie dziadków, więc pamięć o nich jest wciąż bez trudu dostępna w wielu rodzinach. Zaskoczyło mnie ponadto, jak mało współcześni młodzi ludzie wiedzą o historii. Nawet dla moich polskich studentów, mimo przypomnienia problematyki zaborów, nie było kwestią oczywistą, dlaczego np. w opisie miejscowości leżących na Podkarpaciu w dziewiętnastowiecznych dokumentach widnieje Austria. Dlatego wszystkie te kwestie trzeba było w ramach zajęć cierpliwie, czasem nawet kilkakrotnie wyjaśniać. Zajęcia pokazały również bardzo wyraźnie, czy dana osoba ma smykałkę do genealogii, czy też badania i kojarzenie faktów (a wszyscy wiemy, jak wiele faktów, okoliczności i przesłanek genealog musi jednocześnie brać pod uwagę) przychodzą jej z nieco większym trudem. Niezależnie od tego, pod koniec semestru niektórzy

z moich studentów, których wyjściowy stan wiedzy – jak wspomniałam – nie były zbyt imponujący, zdołali dotrzeć w swoich poszukiwaniach nawet do XVIII wieku. Oczywiście nie w każdym przypadku było to możliwe, ale zdecydowana większość słuchaczy ukończyła kurs z olbrzymią satysfakcją. Wielu z nich przeprowadziło we własnych rodzinach małą rewolucję, udało im się odkryć niejedną rodzinną tajemnicę, a przede wszystkim zyskali zupełnie nowe, na pewno silniejsze poczucie własnej tożsamości. W ewaluacjach, które zebrałam pod koniec semestru, najbardziej radowało mnie powtarzające się stwierdzenie, że były to jedne z nielicznych zajęć uniwersyteckich, w ramach których studenci zrobili coś naprawdę dla siebie. Nie mogę doczekać się letniego semestru i nowej grupy adeptów genealogii. M *** Zeszyt ćwiczeń i podręcznik do nauki języka neogotyckiego można zakupić tutaj. fot. profil facebooku "dawne pismo niemieckie" (1), alan jakman (1)

marzec | 3 (74)/2019

13


genealogiczny kacik

sataryczny

zapoznaj sie z oferta

jedynego w polsce sklepu dla genealogow:

<<genogaleria>>



losy przodków TŁO HISTORYCZNE polityka GOSPODARKA czyli historie

Z SZUFLADY

GENEALOGA

16

More Maiorum


marzec | 3 (74)/2019

fot. marek krzykała

GENEALOGIA ZNANYCH

17


> dr Małgorzata Stępień

Doktor Władysław Siej

i powiernik pułkownik Ostatnie osiemnaście lat życia inicjator powstania listopadowego spędził w rodzinnej Warce. Mieszkał w niezwykle skromnych warunkach, bywało, że nie dojadał. Stronił od ludzi, niechętnie mówił o zesłaniu. Nad zdrowiem bohatera, steranym w syberyjskich kazamatach, aż do jego ostatniego tchnienia czuwał mój prastryj Władysław.

W

jednym z listów skarżył się: ...ja tu żyję jak pustelnik. – Nie bywam prawie nigdzie w sąsiedztwie, choć mam pozwolenie bywać w kilku najznakomitszych domach w tej okolicy, ale przyznam się Pani, że do tego stopnia samotność mnie opanowała, że mieszkając za miastem u poczciwego młynarza, nawet, prócz do kościoła, do którego tyłem chodzę, przeszło od czterech miesięcy nie byłem w miasteczku, w którym, prócz burmistrza, jego sekretarza i doktora, nikogo a nikogo nie znam. Zabawą moją są książki i spacer. Autorem tych gorzkich wyznań był ponad sześćdziesięcioletni już wtedy inicjator i uczestnik powstania listopadowego, pułkownik Piotr Wysocki, wspomnianym doktorem, u którego kurował zszargane zesłaniem zdrowie – miejscowy lekarz Sapalski, zaś ową pustelnią – Warka. Kilkanaście lat

18

później Sapalskiego zastąpił mój prastryj – dr Władysław Siejanowski.

W wojskowych kamaszach Cofnijmy się jednak o kilkadziesiąt lat. Wtedy to, 10 września 1797 roku, w Winiarach – obecnie dzielnicy Warki – w ziemiańskiej rodzinie herbu Odrowąż przyszedł na świat Piotr Jacek Wysocki. Jego rodzicami byli Jan (1754-ok.1808) i Katarzyna z Brzumińskich (1770-ok. 1818). Miał czworo rodzeństwa: Józefa (17921879), Urszulę Katarzynę (1802-1803), Jana Karola (1806-?) i Stanisława Floriana (1808-1820). Dorosłości dożył prawdopodobnie tylko Józef. Jako dziewięciolatek Piotr wraz z rodzicami i braćmi zamieszkał w majątku Pawłowice pod Prażmowem

w grójeckiem. Wkrótce jednak familię spotkał cios: zmarł ojciec. Opiekę nad nastolatkiem przejął wuj Brzumiński. W tym czasie Józef pracował już w administracji wojskowej Księstwa Warszawskiego. Ściągnął więc w 1810 roku najmłodszego brata do Warszawy i zapisał do prestiżowej szkoły pijarów przy ul. Długiej. Piotr uczył się tam cztery lata. Gdy Józef stracił pracę i nie mógł już finansować nauki brata, siedemnastolatek wrócił na wieś. Przez cztery kolejne lata doglądał rodzinnych włości i wszystko wskazywało na to, że zostanie ziemianinem. Jednak w 1818 roku – prawdopodobnie tuż po śmierci matki – wstąpił ochotniczo do wojska jako kadet w pułku grenadierów gwardii. Dwa lata później awansowany na sierżanta został instruktorem musztry. W 1824 roku przyjęto go do Szkoły Podchorążych Piechoty w warszawskich Łazienkach: tam zetknął się z zakonspirowanymi organizacjami niepodległościowymi, m.in. Towarzystwem Patriotycznym. W 1827 roku otrzymał szlify podporucznika. W tym czasie Piotr, podobnie jak całe polskie społeczeństwo, doświadczał coraz bardziej brutalnego łamania przez carat postanowień konstytucji z 1815 roku. W 1819 roku zniesiono wolność prasy i wprowadzono cenzurę prewencyjną. W 1821 roku zawieszono

More Maiorum


Z SZUFLADY GENEALOGA

janowski – lekarz

ka Piotra Wysockiego fot. wikimedia commons

wolność zgromadzeń, a dwa lata później rozbito sieć tajnych stowarzyszeń w prowincjach zabranych. W 1824 roku skazano Waleriana Łukasińskiego – przywódcę Wolnomularstwa Narodowego i rozpoczęto prześladowanie członków towarzystw filomatów i filaretów. Dla Wysockiego Łukasiński był wzorcem polskiego patrioty: przypuszczalnie znali się z konspiracyjnych spotkań. W 1825 roku zniesiono jawność obrad sejmowych. Prześladowania polskich organizacji niepodległościowych skutkowały aresztowaniem w 1827 roku członków Towarzystwa Patriotycznego. Sąd sejmowy, oczyszczając ich z zarzutu zdrady stanu i wydając łagodne wyroki, dowodził, że działali oni w ramach konstytucji. Niestety, protesty Polaków, alarmujące światową opinię publiczną o łamaniu przez Rosję postanowień Kongresu Wiedeńskiego, nie przynosiły efektów.

Polacy! Wybiła godzina zemsty W grudniu 1828 roku Wysocki rozpoczął tworzenie tajnego związku niepodległościowego – Sprzysiężenia Podchorążych, do którego przystąpili m.in. Kamil Mochnacki, Karol Paszkiewicz, Karol Kraśnicki, Stanisław Poniński i wielu innych stołecznych inteligentów. Jego celem było wywołanie ogólnonarodowego powstania przeciw caratowi, a następnie oddanie władzy

marzec | 3 (74)/2019

Sejmowi, który ogłosiłby niepodległość Polski w zaborze rosyjskim. Konspiracyjny Komitet Powstańczy na spotkaniu 19 listopada 1830 roku zawarł porozumienie z Joachimem Lelewelem w kwestii ustalenia terminu wybuchu powstania. – Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć

> Piotr Wysocki

lub zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów – wołał, wbiegając do Podchorążówki wieczorem 29 listopada. Jego

19


rys. a. sochaczewski

> Zakuwanie skazańców

podkomendni przerwali zajęcia z taktyki i ruszyli za Wysockim na Arsenał, broniony przez carskie straże. Wysocki odgrywał rolę iskry, która miała wzniecić ogień, rozpalony przez najwyższych dowódców i podsycany przez wszystkie warstwy społeczne. Wkrótce jednak entuzjazm rebeliantów zdominował chaos i brak przywództwa oraz niechęć większości polityków i wyższych dowódców wojskowych. Generał Józef Chłopicki – dowódca z czasów wojen napoleońskich – który 5 grudnia został dyktatorem powstania, wręcz nakazał osadzić w więzieniu spiskowców z Wysockim

20

jako „burzycieli porządku”. Ten kuriozalny rozkaz wkrótce anulowano, bo powstanie urosło w siłę. Wysockiego mianowano inspektorem oddziałów rozlokowanych na terenie województwa sandomierskiego, którego stolicą był wówczas Radom[1]. W styczniu 1931 roku, po ustąpieniu Chłopickiego i powołaniu księcia gen. Michała Radziwiłła, Wysockiego oddelegowano do 7 pułku piechoty. W jego szeregach przeszedł szlak bojowy m.in. przez Wawer, Dobre, Okuniew i Olszynką Grochowską, za co od kolejnego wodza powstania, gen. Jana Skrzyneckiego, którego był adiutantem, otrzymał Krzyż Złoty Orderu Virtuti Militari. W kwietniu uczestniczył w wyprawie gen. Józefa Dwernickiego na Wołyń. Skrzynecki powierzył Wysockiemu dowództwo 10 pułku piechoty, stacjonującego w ówczesnym województwie

sandomierskim. Wraz z podkomendnymi bronił linii Wisły, dokonując wypadów na Lubelszczyznę, gdzie w czerwcu zdobył Kazimierz Dolny. Aresztowany w Galicji przez Austriaków, zbiegł z kolumny prowadzonej do obozu internowania i wrócił do Warszawy.

W carskich kazamatach… Tam został dowódcą 10 pułku piechoty liniowej. Podczas walk na Woli odłamki szrapnela zraniły go w nogę. Po kapitulacji 6 września trafił do niewoli rosyjskiej. Był więziony w Bobrujsku, Zamościu oraz w kazamatach przy kościele pokarmelitańskim na Lesznie. Wielokrotne przesłuchania nie odarły go z godności: chronił uczestników

More Maiorum


Z SZUFLADY GENEALOGA

nie wymierzano osobom wysokiego stanu, jednak Wysockiego pozbawiono szlachectwa. Cudem przeżył tę kaźń, jednak ciężko zrujnowała ona jego zdrowie. Dodatkowo przeniesiono go karnie do kopalni miedzi w Akatui w kolonii w Nerczyńsku: tam pracował przykuty do taczki. Gdy po dwóch latach karę złagodzono i pozwolono mu na osiedlenie się w maleńkiej chatce w pobliskim przysiółku Zakrajka, założył nieźle prosperującą manufakturę mydła, w której zatrudnił wielu zesłańców. Szybko zyskał szacunek miejscowych: wielokrotnie wybierano go arbitrem w różnych spornych sprawach. Lud syberyjski śpiewał o nim pieśni i uważał za symbol polskiego patrioty. Dopiero jednak klęska Rosji w wojnie krymskiej i carska amnestia umożliwiła Wysockiemu powrót do kraju. Mimo wszystko do końca życia miał się trzymać z dala od ukochanej Warszawy.

…i w wareckiej pustelni

Po próbie ucieczki z Aleksandrowska pod Irkuckiem, wspólnie z uczestnikiem Nocy Listopadowej kpt. Franciszkiem Malczewskim i kilkoma kolegami, skazano go na karę dodatkowych 3 lat katorgi oraz 1000 kijów. Kary tej

marzec | 3 (74)/2019

W ten sposób po 23 latach wycieńczony skazaniec powrócił do rodzinnej Warki 27 października 1857 roku. Chłodnego poranka na tamtejszy rynek, na którym zgromadzili się nieliczni mieszczanie, zajechał czarny, pocztowy powóz, zaprzężony w dwa kare konie, eskortowany przez czterech policjantów i zatrzymał się przed zajazdem. Wysiadł z niego wysoki, szczupły, starszy już mężczyzna, odziany w szarą syberyjską burkę i wszedł do miejscowego posterunku żandarmerii. Tam do paszportu wpisano mu adnotację: okaziciel niniejszego biletu przybył do miasta Warki dnia 15/27 października 1857 roku. Burmistrz miasta Warki[1].

Tymczasem jednak mój prastryj Władysław miał zaledwie 10 lat i mieszkał z rodzicami oraz bratem Stanisławem (6 l.) i siostrami: Albiną (8 l.) i Heleną (2 l.) w pobliskiej Górze Kalwarii. Ich ojciec Ksawery (1821-1863) był tam wówczas poczthalterem, czyli kierownikiem urzędu pocztowego, mającym w swym zarządzie powozy pocztowe, zaś matka Bogumiła z Kurowickich herbu Lubicz (1820-1897) prowadziła gościnny, patriotyczny dom i opiekowała się dziećmi. Rząd carski zabronił Wysockiemu oddalać się bardziej, niż na milę od Warki. Chodzi tu zapewne o milę polską, liczącą 7 wiorst, czyli około 8,5 kilometra. Wyjątek stanowiła oddalona od

> Herb Wysockiego ‒ Odrowąż

fot. wikimedia commons

sprzysiężenia, biorąc odpowiedzialność na siebie. Sądzony w pokazowym procesie w Warszawie, 4 lutego 1934 roku został skazany na śmierć przez ćwiartowanie: pozbawiono go też szlacheckiego tytułu i przywilejów. Wyrok przyjął z godnością, odmawiając wystąpienia o darowanie życia, mówiąc: Nie dlategom broń podjął, ażebym cesarza prosił o łaskę, ale dlatego, aby jej mój naród nigdy nie potrzebował. Ostatecznie, pod presją państw zachodnich, na mocy carskiego ukazu zamieniono mu wyrok śmierci na 20 lat ciężkich robót na Syberii.

który jako pierwszy udzielił mu schronienia. Dwie dekady później Kurtzów i Siejanowskich połączy przyjaźń: Władysław zostanie lekarzem Zygmunta Kurtza, a Zygmunt – ojcem chrzestnym jego córki, Marii Heleny…

Kilka minut później Wysocki wyszedł na rynek i z wdzięcznością patrzył na zgromadzonych w oczekiwaniu na kolejny powóz – tym razem przysłany przez właściciela Winiar, Jana Kurtza,

21


Warki o 24 kilometrów Góra Kalwaria. Tutaj – w ramach nadzoru – przychodził początkowo raz w tygodniu, by meldować się w komendzie rosyjskiej żandarmerii. Wtedy to Ksawery Siejanowski poznał Wysockiego: w tamtych czasach bowiem posterunki policji miały wspólną strukturę organizacyjną z urzędami pocztowymi. Po latach nadzór nieco zelżał i sami żandarmi co jakiś czas jeździli do Warki, by sprawdzić, czy Wysocki nadal jest na miejscu. Początkowo Wysocki pomieszkiwał u życzliwych mu osób: najpierw u Jana Kurtza, później u młynarza Jodłowskiego. Był w trudnej sytuacji materialnej, gdyż odrzucił oferowaną mu przez carskie władze emeryturę porucznika gwardii. Nie miał więc żadnego majątku ani funduszy, z których mógłby nabyć jakiś dom. Wtedy powołano społeczny komitet obywatelski, który z inicjatywy grójeckich ziemian: Suskich i Kicińskich zebrał 1 500 rubli i kupił mu 40 morgów ziemi z podominikańskich gruntów

[

który po siedmiu latach więzienia w 1841 roku powrócił w grójeckie. Z kolei od ziemian z Wołynia Piotr otrzymał ponad 2 200 rubli. Wysocki pozostał osobą samotną. Odrzucał oferty mariaży, proponowane mu przez usposobione patriotycznie damy z okolicy, w tym również rękę Józefy Karskiej – swej dawnej miłości, mimo że nadal pozostawała panną. Wobec zakazu uprawy ziemi, a także koniecznej pomocy w obejściu, dokwaterował małżeństwo miejscowych handlarzy – Andrzeja i Juliannę Tabaczyńskich. Niestety, skąpa gosposia wydzielała mu głodowe porcje razowego chleba, kapusty i ziemniaków. Z powodu braku witamin i wartościowych posiłków, zaczęły mu się jątrzyć stare rany. Wysocki podupadł na zdrowiu i tracił siły.

Wysocki nie poparł

[

powstania styczniowego

– tzw. wójtostwo – jako wieczystą dzierżawę od miasta Warki. Stały tam już pod numerem 24 skromne drewniane zabudowania. Za dzierżawę trzeba było płacić miastu rocznie 22 ruble. Tu warto dodać, że Tomasz Kiciński był przyjacielem Wysockiego z dzieciństwa, podchorążówki i także zesłańcem,

22

Nic dziwnego, że żalił się w liście do przyjaciela, Karola Karśnickiego: Ja tu żyję jak pustelnik, jak biedak, nieszczęśliwy biedak[2]. Głośno jednak się nie uskarżał. Niekiedy odwiedzał Kicińskich w pobliskich Lechanicach, a także dwory Suskich, Boskich, Komornickich i Kurtzów. Jednak o minionych

latach i swoich przeżyciach mówił niechętnie. Z czasem zaprzyjaźnił się też z miejscowymi księżmi: Wincentym Grodzickim, Benedyktem Wronkowskim i Piotrem Zborowskim. Chadzał do nich na czerwony barszczyk, twierdząc, że herbata to napój moskiewski. W chwilach lepszego nastroju spisywał powstańcze wspomnienia. Kreślił też szkice z historii Polski, jednak notatki te zaginęły. Widywany był za to często podczas samotnych spacerów, podparty kijem, ubrany w czamarę, niebieskie spodnie wsunięte w oficerki i granatową czapkę-konfederatkę[3].

Obserwator styczniowego zrywu Po zaledwie sześciu latach od powrotu Wysockiego do Warki szykowało się kolejne powstanie – styczniowe. Dawny rebeliant odmówił jednak emisariuszom Organizacji Narodowej swego poparcia i przyłączenia się do tego zrywu. Wiedziony gorzkim doświadczeniem, radził im czekać na bardziej sprzyjający moment.

More Maiorum


Z SZUFLADY GENEALOGA

Jednak mój stryj Władysław miał już 16 lat, uczył się w II Rządowym Gimnazjum Filologicznym w Warszawie przy Nowolipkach 11 i zagrała w nim krew przodków: postanowił wziąć udział w zrywie niepodległościowym – zapewne w tajemnicy przed rodzicami. W walkach prawdopodobnie uczestniczył również jego ojciec Ksawery Siejanowski, który po rezygnacji

z funkcji kierownika poczty kupił i uprawiał w Górze Kalwarii ziemię. Zaginął bowiem w 1863 roku w niewiadomych okolicznościach.

nad Wysockim. Teraz mógł ją kontynuować, praktykując w Warce przez kolejną dekadę. Z czasem obaj panowie się zaprzyjaźnili.

Gdy i to powstanie krwawo stłumiono, Władysław podjął studia medyczne w Szkole Głównej Warszawskiej. Tę uczelnię z polskim językiem wykładowym powołał w czerwcu 1862 roku dyrektor Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego Aleksander Wielopolski na mocy ukazu cesarza Aleksandra II. Dziekanem wydziału lekarskiego został Aleksander Antoni Le Brun, a wykładowcami Władysława byli m.in. Tytus Chałubiński, Ludwik Hirszfeld czy Witold Jodko-Narkiewicz[4].

Bardzo wam dziękuję…

Ledwie Władysław ukończył w 1871 roku studia – i to z wyróżnieniem, o czym doniósł Kurier Warszawski z 30 września[5] – uczelnię zamknięto w ramach represji po powstaniu styczniowym. W tym czasie jego owdowiała matka kupiła w Warce dom i rodzina tam się przeniosła. Jeszcze studiując, Władysław roztoczył medyczną opiekę

Szkoda, że nie zachowały się żadne pamiętniki mojego stryja Władysława. O czym rozmawiał z Wysockim podczas wspólnych spotkań? O co się spierali? O jakiej Polsce marzyli? Warecka „pustelnia” i nędzna egzystencja musiały się Wysockiemu mocno dać we znaki, gdyż w końcu lat 60. XIX wieku zaczął zabiegać o pozwolenie władz carskich na zamieszkanie w Warszawie. Widać zaborca uznał, że starzec, który nawet nie poparł kolejnego powstania, nie jest już żadnym zagrożeniem i w 1874 roku wyrazili zgodę. Pułkownik sprzedał więc swą dzierżawę za 3 300 rubli: fundusze chciał przeznaczyć na egzystencję w przytułku, w którym miałby

> W tym miejscu stał dom Piotra Wysockiego. Dziś upamiętnia go tablica fot. archiwum własne (1), e-buw (2)

marzec | 3 (74)/2019

23


fot. wikimedia commons (1), metryki.genealodzy.pl (1)

> Uroczystości przy grobie Piotra Wysockiego, okres miedzywojenny. Obok akt zgonu Piotra Wysockiego, rok 1875, Warka

zapewnioną stałą opiekę na godziwym poziomie. W ostatnim liście z 10 grudnia tego roku żegnał się z zaprzyjaźnionymi ziemianami: Bardzo wam dziękuję, żeście mnie raczyli wziąć pod swoją opiekę i zająć się mym losem, lecz obecnie jestem tak słaby i cierpiący, że nie wiem, czy Pan Bóg pozwoli mi dożyć Wielkiej Nocy.

24

Miał rację, przeprowadzić się nie zdążył. Osłabiony, nie wstawał z łóżka. Do ostatniej chwili czuwali przy nim trzej oddani przyjaciele: Maksymilian Kłosowski – właściciel majątku Wichradz, ks. Piotr Zborowski, który wysłuchał jego spowiedzi i udzielił mu ostatnich sakramentów oraz Władysław, który zamknął oczy zmarłemu bohaterowi nocą 6 stycznia 1875 roku. W akcie zgonu o śmierci Wysockiego świadczą wspomniani obywatel ziemski Maksymilian Kłosowski, czterdzieści

More Maiorum


Z SZUFLADY GENEALOGA

dwa lat oraz Władysław Siejanowski, lekarz, lat dwadzieścia osiem. Odnotowano w nim, że zmarły o jedenastej wieczorem to były oficer byłego Wojska Polskiego, 77 lat od urodzenia, syn nieżyjących Jana i Katarzyny, małżonków ślubnych Wysockich, urodzony i zamieszkały w mieście Warka[6]. Wysocki spoczął na miejscowym cmentarzu parafialnym. Jego pogrzeb stał się wielką narodową manifestacją, na której nie zabrakło Władysława, jego matki i rodzeństwa. Na płycie nagrobnej wyryto jakże prawdziwe epitafium: Wszystko dla ojczyzny – nic dla mnie[7]. Stołeczna prasa, podporządkowana carskiej cenzurze, w obawie przed demonstracjami nie odnotowała informacji o śmierci Wysockiego, a władze rosyjskie zablokowały

mokotowskie rogatki. Mimo to na pogrzeb Wysockiego dotarły tłumy warszawiaków. Nekrologi o śmierci inicjatora powstania zamieściły jednak gazety w zaborze austriackim i pruskim, a w kościołach odprawiono nabożeństwa w intencji zmarłego. Przez kolejny miesiąc młodzież Krakowa, Lwowa czy Poznania nosiła żałobę po bohaterze – symboliczną białą różę na czerwonym tle. Musiały jeszcze minąć czterdzieści trzy długie lata, nim Polska odzyskała niepodległość, której tak pragnęły pokolenia Piotra Wysockiego i jego lekarza, Władysława. Wywalczył ją dopiero jego syn Zygmunt Siejanowski – adiutant 1. Pułku Szwoleżerów Józefa Piłsudskiego i bohater Virtuti Militari. Ale to już zupełnie inna historia… M *** Autorka artykułu prosi wszystkich, którzy mają informacje o wspomnianych tu osobach o kontakt: mstepien11@op.pl. Źródła: [1]

A. Z. Rola-Stężycki, Oficer z dewizą

[w:] OKOLICA nr 12 (32) 2002 rok, dostęp online tutaj, [2]

R. Matyjas, Tradycja Mazowsza. Powiat

grójecki. Przewodnik subiektywny, s. 26, [3]

M. Gałęzowski, Los Wysockiego. Co się

stało z bohaterem nocy listopadowej? [w:] Do Rzeczy Historia, dostęp online tutaj, [4]

Szkoła Główna Warszawska, więcej

informacji tutaj, [5]

Kurier Warszawski, numer z 30 września

1871 roku, [6]

Akt zgonu Piotra Wysockiego nr 3,

z 1875 roku, parafia Warka, [7]

Piotr Wysocki, więcej tutaj oraz

J. S. Harbut, Noc Listopadowa w świetle i cieniach historii i procesu przed najwyższym sądem kryminalnym, Warszawa 1930.

marzec | 3 (74)/2019

25


> Aleksandra Szafrańska-Dolewska

Ostatnie chwile dworu Jadąc drogą z Kiernozi do Żychlina, wzdłuż granicy województwa łódzkiego i mazowieckiego, po prawej stronie na wzgórzu można dostrzec niepozorne ruiny domu. Powybijane szyby w oknach, zawalony dach, zarośnięte schody – obecnie trudno dopatrzyć się w tym budynku dawnego dworu szlacheckiego…

Na

przełomie wieku XVII i XVIII Wola Stępowska należała do rodziny Łączyńskich herbu Kościesza. Jan Franciszek Łączyński z małżeństwa z Zofią Anną Lasocką herbu Dołęga, córką Wacława i Jadwigi Krajewskiej, miał sześcioro dzieci – Józefa (późniejszego skarbnika rawskiego i gostynińskiego, podczaszego gostynińskiego), Franciszka, Michała, Ludwika, Helenę i Ewę. W 1726 roku synowie Jana dokonali podziału dóbr Kiernozia, Sokołów i Wola Stępowska.

W rękach Grabskich W XIX wieku Wola Stępowska była prawdopodobnie w posiadaniu kilku rodzin. Jej część wchodziła w skład dóbr Luszyn, których właścicielami byli Grabscy herbu Pomian. Pierwszym właścicielem majątku z tego rodu był Franciszek Wincenty Grabski, urodzony 3 marca 1781 roku w Kamienicy, syn Józefa Jana Grabskiego. 23 lipca 1820 roku poślubił w Łękach Kościelnych Balbinę Górską herbu Bożawola,

26

urodzoną w 1794 roku córkę Walentego i Katarzyny Mikorskiej. Małżonkowie mieli czworo dzieci – Leokadię (ur. w 1820 roku), Emilię (ur. w 1823 roku), Pelagię (ur. w 1826 roku) i Majola Ignacego (ur. 24 kwietnia 1821 roku). Balbina zmarła 29 października 1848 roku. Franciszek Wincenty zmarł 3 stycznia 1859 roku w Warszawie, w domu przy Nowym Świecie pod numerem 1257, w wieku 78 lat. Nabożeństwo żałobne odbyło się w warszawskim kościele Kapucynów, a następnie ciało przetransportowano do grobu rodzinnego na cmentarzu w Luszynie. Majątek po ojcu przejął Majol Ignacy Grabski. Ożenił się on z Ludwiką Byszewską herbu Jastrzębiec, urodzoną w 1833 roku córką Floriana Stanisława i Marii Tekli Katarzyny Gałczyńskiej herbu Sokola. Urodziła im się córka Maria (ur. w 1858 roku) i synowie – Adam Majol (ur. 23 grudnia 1855 roku) i Wincenty (ur. w 1860 roku, zmarły w dzieciństwie). Ludwika zmarła 4 stycznia 1861 roku w Warszawie w domu przy ul. Marszałkowskiej

nr 1396 w wieku zaledwie 28 lat. Pochowano ją w Luszynie. Majol Ignacy zmarł 30 czerwca 1874 roku. Spoczął w katakumbach kościoła w Luszynie. Kolejnym właścicielem majątku został Adam Majol Grabski. Około 1880 roku ożenił się z Zofią Krzymuską

More Maiorum


DAWNE DWORY

u w Woli Stępowskiej fot. aleksandra szafrańska-dolewska

herbu Radwan, urodzoną 30 października 1866 roku w Zagrodnicy córką Marcina i Marii Koźmian herbu Nałęcz. W 1887 roku urodziła im się córka Maria Ludwika. Adam opatrzony św. Sakramentami, po krótkiej lecz ciężkiej chorobie zakończył życie w Wiedniu 19 października 1906 roku. Ciało

marzec | 3 (74)/2019

przetransportowano do majątku w Luszynie, gdzie 26 października w tamtejszym kościele odbyło się nabożeństwo żałobne. Pochowano go na cmentarzu parafialnym w Luszynie. Po śmierci Adama Zofia ponownie wyszła za mąż za Stanisława Aleksandra Godlewskiego herbu Gozdawa. Owdowiała

> Ruiny dworu w Woli Stępowskiej

ponownie w 1933 roku. Zmarła po długich i ciężkich cierpieniach 14 stycznia 1937 roku. Pochowana została w Luszynie.

27


> Ganek z piętrową facjatą. Na zdjęciu obok pozostałości zabudowań folwarcznych

Pozostali właściciele Poza Grabskimi Wola Stępowska miała jeszcze innych właścicieli – w 1833 roku jako dziedzic wymieniony jest Antoni Podczaski, a w 1844 roku Łabędzki. W 1859 roku majątek należał także do Jana Baltazara Chodakowskiego herbu

28

Dołęga, syna Marcina i Łucji Kawałowskiej. W 1861 roku poślubił on w warszawskiej parafii św. Jana Marię Zofię Zgórską herbu Łodzia, córkę Antoniego i Gabrieli Zelinger. 19 maja 1863 roku urodziła im się córka Helena Joanna. W 1866 roku majątek należał już do Heleny. W 1887 roku wyszła ona za mąż w warszawskiej parafii św. Aleksandra za Tytusa Dybowskiego, syna Tomasza i Róży Zgórskiej herbu Ło-

dzia. W 1890 roku urodziła im się córka, która zmarła krótko po urodzeniu. Majątek Heleny borykał się ze sporym zadłużeniem. W 1871 roku doszło do wystawienia na sprzedaż z wolnej ręki w Gostynińskim dóbr Wola-Stępowska z inwentarzami żywym i martwym, położonej 14 wiorst od stacji Pniewo, przy kolei żelaznej WarszawskoBydgoskiej, a wiorst 3 od fabryki cukru w Sannikach obejmujących po uwłaszczeniu dzies. 495 (włók 33), w glebie więcej pszennej.

More Maiorum


DAWNE DWORY

Znajdowało się tam 6 budynków murowanych i 8 drewnianych oraz wiatrak.

Powstaniec-społecznik W 1926 roku właścicielem Woli Stępowskiej był Władysław Lityński. Brał udział w powstaniu styczniowym – walczył w oddziale Puławiaków. W 1926 i 1930 roku gospodarstwo Lityńskiego miało 490 hektarów. Udzielał się w życiu społecznym okolicy, wspierał różnego rodzaju organizację, m.in. Komitet Niesienia Pomocy Bezrobotnym w Łowiczu, Straż Pożarną Ochotniczą Łowicką czy żołnierzy 10 pułku piechoty. Lityński zmarł w majątku po długich i ciężkich cierpieniach 3 marca 1931 roku. Nabożeństwo żałobne odbyło się 6 marca w kościele Kolegiaty w Łowiczu, po czym pochowano go w grobie rodzinnym na miejscowym cmentarzu.

Dwór w Woli Stępowskiej powstał najprawdopodobniej pod koniec XIX wieku. W 1929 roku został przebudowany, o czym świadczy data umieszczona na elewacji. Jest to budynek drewniano-murowany, na planie wydłużonego prostokąta, parterowy, ośmioosiowy. Posiada wysunięty przed korpus budynku ganek z piętrową facjatą zwieńczoną trójkątnym szczytem, na którym umieszczono wspomnianą wcześniej datę „1929”. Przy dworze zachowały się resztki zabudowań gospodarczych – murowana obora z kamienia i czerwonej cegły. Całość otacza pozostałość parku dworskiego. M *** Zapraszamy do lektury portalu Dwory i Pałace Polski, gdzie znajdziecie inne ciekawe historie.

Po II wojnie światowej w wyniku reformy rolnej majątek w Woli Stępowskiej, liczący wówczas 115,4 ha został rozparcelowany. Jeszcze do niedawna dwór pełnił funkcje mieszkalne, obecnie jest opuszczony i w stanie ruiny.

Zespół architektonicznoparkowy fot. aleksandra szafrańska-dolewska (2)

W tym samy roku jako nabywczyni i wierzycielka dóbr występuje Maria Zofia ze Zgórskich primo voto Chodakowska secundo voto Gaszyńska – matka Heleny Chodakowskiej, która po śmierci Jana wyszła za Leopolda Norberta Feliksa Gaszyńskiego. W 1872 roku majątek w Woli Stępowskiej rozciągał się na 944 morgach, z czego grunty orne i ogrody stanowiły 776 mórg, łąki 55 mórg, lasy 76 mórg, wody 1 morgę, zaś nieużytki 76 mórg.

marzec | 3 (74)/2019

29



Wygłoś prelekcję na Ogólnopolskiej Konferencji

Genealogicznej w Brzegu! Stowarzyszenie Opolscy Genealodzy ogłasza otwarty nabór i zaprasza do zgłaszania się – na wystąpienia, targi i wystawy podczas 6. Ogólnopolskiej Konferencji Genealogicznej na Zamku Piastów Śląskich w Brzegu (20-22 września 2019 roku), którą współorganizują: Stowarzyszenie Opolscy Genealodzy, Archiwum Państwowe w Opolu, Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. E. Smołki w Opolu oraz gospodarz miejsca, Muzeum Piastów Śląskich w Brzegu. Zgłoszenia przyjmujemy w ogólnych obszarach tematycznych (dziedzinach, kategoriach), które należy zawęzić, proponując konkretny tytuł. Oczekiwane są zarówno wykłady o szerszym charakterze przeglądowo-porównawczym, jak i węższe prelekcje skupione na jednym z zagadnień danego obszaru. Zgłoszenia przyjmujemy do 5 kwietnia 2019 roku. Dokładne informacje dla prelegentów i wystawców znajdują się tutaj.

Obszary tematyczne: 1. wprowadzenie do genealogii dla początkujących – od czego zaczynać, jakich błędów nie popełniać, dobre praktyki; podstawowe źródła tradycyjne i internetowe itp., 2. kontekst historyczny badań genealogicznych – np. historia wybranej kolonizacji, demografia historyczna, dzieje wybranego mikroregionu, problematyka obszarów nadgranicznych, rozwój wybranego rzemiosła, historia pieniądza, pańszczyzna, wybrany aspekt życia codziennego itp., 3. odczytywanie narracyjnej łaciny metrykalnej, 4. źródła litewskie, białoruskie, czeskie, żydowskie oraz archiwa kościelne w badaniach genealogicznych – tj. rodzaje źródeł dotąd najsłabiej reprezentowane na naszych konferencjach (zależy nam, by uzupełniać lukę i potrzeby w tym zakresie); zasoby archiwów, USC, źródła pozametrykalne, ich udostępnianie, bazy danych, strony internetowe, odczytywanie i rozczytywanie itp., 5. organizacja archiwum rodzinnego, prezentacja i utrwalanie genealogii – jak zacząć tworzyć archiwum rodzinne, sprawdzone metody porządkowania i udostępniania domowych zasobów dotyczących rodziny; fotografie; nagrywanie, udostępnianie i archiwizacja historii mówionej i wspomnień (dźwiękowe, filmowe) itp., 6. źródła do badań genealogicznych z okresu ii rp – specyfika zasobów i możliwości ich udostępnienia, depozytariusze tacy jak Centralne Archiwum Wojskowe WBH, Instytut Piłsudskiego czy Instytut Sikorskiego itp., 7. genealogia genetyczna – sposoby interpretacji badań, co zrobić z otrzymanymi wynikami; internetowe projekty (grupy) badawcze (robocze); główne haplogrupy Y i mt-DNA, ich migracje itp.


> Iwona Fischer (Archiwum

Drzewa gen Archiwum N fot. marek krzykała (5), alan jakman (4)

GENEALOG

w

ARCHIWUM

W zbiorach archiwów państwowych znajdują się akta dotyczące genealogii rodów i rodzin. Pośród tych dokumentów, znajdziemy także liczne drzewa genealogiczne. Ich tworzenie jest zazwyczaj ostatnią czynnością przy wykonywaniu poszukiwań genealogicznych. Gdy wiemy już wszystko o naszej rodzinie, bądź wykorzystaliśmy już wszelkie możliwości badań, rezultat naszych odkryć przekładamy na formę graficzną.

W

archiwum państwowym, a zwłaszcza tym, mającym długą historię i tradycję wykonywania kwerend genealogicznych, jakim jest Archiwum Narodowe w Krakowie, znaleźć możemy zarówno pierwszy podręcznik do genealogii – wydaną w 1959 roku Genealogię Włodzimierza Dworzaczka, jak i metodyczne informacje dotyczące praktycznej strony tej dyscypliny.


GENEALOG W ARCHIWUM

m Narodowe w Krakowie)

nealogiczne w zbiorach Narodowego w Krakowie fot. ank, zespół nr 29/819 archiwum państwowe w krakowie

Zarówno genealogia, jak i archiwistyka to nauki pomocnicze historii – obie dziedziny wiedzy wciąż aspirują do samodzielności, obie bazują na tych samych dokumentach źródłowych. Bardzo ciekawą rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę, są rozważania jednego ze sławnych dyrektorów ówczesnego Archiwum Akt Dawnych Miasta Krakowa Adama Chmiela (1865-1934). Spędził on w krakowskim archiwum całe swoje zawodowe życie, rozpoczynając pracę jako adiunkt, kontynuując jako archiwariusz (odpowiednik dzisiejszego archiwisty), a kończąc jako dyrektor. Osoba ta, zasłużona niewątpliwie dla archiwistyki, ale parająca się także sfragistyką, heraldyką i paleografią, pozostawiła w swojej spuściźnie Schemat sporządzania drzewa genealogicznego opatrzony fachowymi uwagami. Warto postudiować ten rysunek wyjaśniony tekstem i okraszony licznymi oznaczeniami literowymi. Dodać trzeba, iż schemat pochodzi z 1899 roku – z okresu na długo przed masowym zainteresowaniem badaniami historii rodziny.

Drzewo Jessego Dawniej kwerendy genealogiczne przynależały osobom mającym odpowiednie pochodzenie – stąd w aktach rodów i rodzin szlacheckich znajdujemy zarówno wywody genealogiczne,

marzec | 3 (74)/2019

33


fot. ank, zespół nr 29/819 archiwum państwowe w krakowie

34

More Maiorum


GENEALOG W ARCHIWUM

dokumenty źródłowe do tychże, jak i rozrysowane drzewa genealogiczne. Pamiętać też trzeba, że drzewo genealogiczne jest graficznym przedstawieniem kompletnej (albo przynajmniej prawie kompletnej) kwerendy genealogicznej i dotyczy jednej rodziny. Tak więc, chcąc rozrysować np. własne drzewo genealogiczne – narysujemy nie jedno, a co najmniej cztery. I na tym wcale nie musimy poprzestać, rozrysować możemy także kolejne przyżenione czy skoligacone rodziny. Skąd pomysł na drzewo jako graficzne przedstawienie genealogii? W Biblii napisano: I wyrośnie różdżka z pnia Jessego, wypuści się odrośl z jego korzeni – i zaczęto w sztuce przedstawiać genealogię Chrystusa za pomocą tzw. Drzewa Jessego, Stało się ono szybko pierwowzorem drzewa genealogicznego. I choć dziś raczej stosujemy bardziej tabelaryczne lub schematyczne rozwiązania (podpowiadane zresztą przez odpowiednie programy komputerowe), to każdy z genealogów marzy o wyrysowaniu bogato zdobionego, zarówno w podobizny przodków, jak i inne elementy ikonograficzne drzewa genealogicznego. W Archiwum Narodowym w Krakowie znajdziemy także przedstawienia Drzewa Jessego – jako przykład tych pierwszych i powielanych później w sztuce czy rękopisach drzew genealogicznych. Nie sposób nie wymienić, pisząc o zbiorach krakowskich, słynnego ołtarza Wita Stwosza z Kościoła Mariackiego w Krakowie. Ołtarz i znajdujące się na jego predelli Drzewo Jessego to jeden z najwybitniejszych zabytków późnogotyckiej rzeźby w Europie, dzieło najwyższej artystycznej klasy. W zbiorach archiwalnych znajdują się jego liczne przedstawienia (ikonografia, fotografie). W Drzewie Jessego zdecydowanie bardziej chodziło o wiarę i o sztukę, niż o samą genealogię. Na jednym

marzec | 3 (74)/2019

z przykładów zobaczymy drzewo wijące się przedziwnie niemalże dookoła siebie, na drugim dla odmiany nie znajdziemy wymienionych w Piśmie Świętym imion z wywodu genealogicznego Chrystusa, odkryjemy za to kontynenty, państwa, krainy (wśród nich także Polskę) i reprezentujących je świętych, eremitów, biskupów, doktorów kościoła czy władców. Tym samym bardziej chciano przekazać w tej formie, iż wszyscy wywodzimy się od Chrystusa i że jest to też w duchowym wymiarze nasze własne drzewo genealogiczne. Genealogia w pierwszym swoim okresie dotyczyła przede wszystkim władców i rodów panujących – stąd

[

Sanguszków, Archiwum Młynowskie Chodkiewiczów, Archiwum Götza-Okocimskiego. W zasobie tym znajdziemy także dokumenty dotyczące zarówno tychże rodów, jak i rodzin z nimi spokrewnionych i skoligaconych. Warto dodać, iż nie są to zbiory zamknięte – dalej Archiwum gromadzi dokumenty dotyczące znanych i zasłużonych rodzin i osób. Zawierają oczywiście nie tylko same drzewa genealogiczne – ale przede wszystkim zebraną bardzo ciekawą dokumentację dotyczącą poszczególnych członków rodziny, oryginalne dokumenty, jak i ich odpisy czy wypisy. To materiał źródłowy, który posłużył do wyrysowania schematu czy drzewa genealogicznego.

W archiwach

znajdziemy teczki

[

dotyczące całych rodzin

takie drzewa genealogiczne znajdujemy z najdawniejszych czasów. Nawet Genealogia W. Dworzaczka dołącza w formie tabel właśnie schematy genealogiczne najważniejszych domów panujących Europy – i służy to także jako przykład do tworzenia własnych.

Akta archiwalne rodów W zasobie Archiwum Narodowego w Krakowie posiadamy liczne akta rodów i rodzin. To niezwykle cenne zbiory, pośród których wymienić należy choćby Archiwum Dzikowskie Tarnowskich, Archiwum Potockich z Krzeszowic, Archiwum Chorzelowskie Tarnowskich, Archiwum

I tak drzewa genealogiczne wraz z materiałami źródłowymi znajdziemy w Archiwum Potockich z Krzeszowic, Archiwum Chorzelowskim Tarnowskich, Archiwum Dzikowskim Tarnowskich, Archiwum Sanguszków, Götza-Okocimskiego, Archiwum dóbr Pomorzany i wielu, wielu innych. Spośród sławnych rodzin, oprócz wymienionych wcześniej nazwisk, znajdziemy drzewa genealogiczne Radziwiłłów, Daunów, Rajskich, Trzebińskich, Michałowskich, Ciołków-Żeleńskich, Jammonttów, Mackiewiczów, Sumińskich, Przypkowskich, Szyszko-Bohuszów itd. Drzewa genealogiczne ze zbiorów archiwalnych są niezwykle różnorodne

35


– od rozbudowanych i pięknie zdobionych po schematyczne, częściowe, wyrysowane choćby na marginesie kwerendy genealogicznej. Jako przykład wymienić trzeba piękne i bogato zdobione drzewo genealogiczne rodziny Radziwiłłów znajdujące się w zespole Archiwum Sanguszków. Wywód genealogiczny umieszczony na jedwabiu sięga zamierzchłych czasów, a na pniu drzewa odnajdujemy m.in. książąt litewskich Trojdena, Giedymina, Olgierda i Władysława Jagiełłę. Dla przeciwwagi podać można inny przykład – wyrysowany schemat rodziny Matczyńskich. Na podaniu o wykonanie

36 sp fot. ank, ze

ół

akowie (2) twowe w kr chiwum pańs nr 29/819 ar

More Maiorum


fot. ank, zespół nr 29/819 archiwum państwowe w krakowie (2)

kwerendy genealogicznej właśnie tej rodziny, przesłanego za pośrednictwem Instytutu Heraldycznego Gryf z Poznania, wyrysowano roboczy schemat obejmujący zaledwie 5 osób. Nie wiemy, kto go dorysował – czy była to podpowiedź ze strony wnioskującego, czy, co bardziej prawdopodobne, notatki robocze archiwisty sporządzającego kwerendę. Pomiędzy tymi dwoma, jakże różnymi przykładami, znajdziemy całe mnóstwo drzew genealogicznych narysowanych odręcznie, tabelarycznie, schematycznie, bardziej lub mniej starannie, bez zdobień, z ilustracjami herbów. Czasem są one opatrzone dodatkowymi uwagami o poszczególnych członkach rodziny.

marzec | 3 (74)/2019

Zachowane fragmenty Poza wymienionymi zbiorami, Archiwum, z uwagi na specyfikę swojej pracy i sięgające już tradycji wykonywanie kwerend genealogicznych dla ludności, w swojej registraturze (akta własne) posiada mnóstwo drzew genealogicznych. W prowadzonych przez ówczesnych archiwariuszy kwerendach znajdziemy liczne przykłady. Są to wykresy zarówno nadsyłane w korespondencji przez samych zainteresowanych, jak i te opracowane przez archiwistę. Jedne i drugie miały ułatwić dalsze poszukiwania genealogiczne. Bo gdzież lepiej, jak nie na takim właśnie drzewie, widać braki w naszej wiedzy o przodkach?

Patrząc na te nadesłane drzewa genealogiczne, widać zarówno rozmaite formy sporządzania takowych, jak i różny zasób wiedzy o własnej rodzinie. Czasem mamy tylko imiona i nazwiska, czasem dodatkowo daty urodzeń i śmierci, niekiedy informacje o przynależnych tytułach, pełnionych funkcjach czy posiadanych dobrach. Domniemać trzeba, że te wyrysowane odręcznie i skrótowo schematy genealogiczne były zapewne roboczą kopią tego, co dana osoba posiadała w swojej dokumentacji rodzinnej – a co pozostawało niezmiennie w rodzinie, uzupełniane przez kolejne pokolenia. Z korespondencją do Archiwum trafiały więc te fragmenty,

37


Miłkowscy, Cichoccy, Kamieńscy, Kołakowscy. Kompletna lista zawierałaby pewnie kilka setek nazwisk.

fot. ank, zespół nr 29/819 archiwum państwowe w krakowie (4)

Wskazówki poszukiwawcze

które wymagały jeszcze uzupełnienia czy uszczegółowienia. Dawny archiwista „nie bawił się” zbytnio w oprawę czy wyrysowanie pięknego drzewa genealogicznego. Wykonując poszukiwania, nierzadko rozrysowywał je czysto schematycznie i roboczo. Miało być narzędziem do sprawnego wykonania kwerendy genealogicznej – musiało być przejrzyste i pozwolić na zestawienie posiadanych informacji nie tylko w układzie chronologicznym, ale też rzeczowym według kolejnych pokoleń czy konkretnych osób.

38

Pamiętać trzeba, że w registraturze archiwalnej znajdziemy drzewa genealogiczne tych rodzin, które już poszukiwały swojej historii w archiwum we wcześniejszych czasach. Teoretycznie wydaje się, że to niewielki zasób wiedzy, ale praktycznie warto sprawdzić, czy przypadkiem nie natrafimy na pismo naszego przodka zamawiającego w Archiwum odszukanie konkretnych informacji. I znowu dla przykładu można wymienić kilka nazwisk, które figurują w archiwalnej ewidencji. To m.in. Górscy, Komarniccy, Dziewiałtowscy, Stadniccy,

Nie wszystkie drzewa czy schematy genealogiczne są odnotowane w ewidencji archiwalnej. Czasem znajdują się w jednostkach archiwalnych zawierających tzw. papiery – dokumenty rodzinne czy metryki. Tak więc inwentarz nie zawsze odeśle nas pod konkretną sygnaturę archiwalną, ale tak wszakże jest z każdym przedmiotem archiwalnych poszukiwań. Korzystając z baz danych, prosto wyszukujemy jednostki, których tytuł zawiera kluczowe dla nas słowa czy określenia (w tym wypadku „drzewo genealogiczne” lub „schemat genealogiczny”), a także konkretne nazwiska. Potem zastanawiamy się nad innymi archiwaliami, aby przykładowo znaleźć takie jednostki, jak: Spuścizna po dr. Walterze Zulch. Badania nad genealogią rodziny Zulch – korespondencja, pocztówki, druki okolicznościowe, tablice genealogiczne czy w największym skrócie Akta rodziny Josse. Oczywiście, jeśli akta są nie tylko opisane, ale fachowo opracowane, powinniśmy informację o załączonych drzewach genealogicznych znaleźć w opisie jednostki archiwalnej (albo w jej tytule, albo częściej w opisie zawartości). Szczególnym przykładem skomplikowanego poszukiwania są opisane powyżej kwerendy genealogiczne wykonywane przez archiwistów

More Maiorum


krakowskich przede wszystkim w XIX wieku. Przykładem mogą tu być choćby opisy registratury archiwalnej – mamy tam informację o kwerendach – nie ma już niestety o tym, że są one genealogiczne (bo nie tylko takie są). Opis archiwalny podporządkowany jest zespołowi archiwalnemu i jego twórcy – stąd z punktu widzenia archiwum ważne jest wyszczególnienie załatwianych spraw, a nie wypisywanie konkretnych kwerend i sporządzonych w ich trakcie drzew genealogicznych. Tu musimy mieć zarówno wiedzę o samym zespole archiwalnym, jak i pomysł na poszukiwanie i odkrywanie akt pod kątem własnej genealogii. Na koniec warto dodać, że każde archiwum państwowe ma do zaoferowania podobne, mniej lub bardziej pokaźne czy ciekawe zbiory, w których znajdują się drzewa genealogiczne. I tak dla przykładu, pokazując różnorodność na ten temat, wymienić można: drzewo genealogiczne bóstw starożytnych (Archiwum Główne Akt Dawnych w Warszawie), drzewo dynastii Jagiellonów (Archiwum Akt Nowych w Warszawie), drzewo genealogiczne dynastii habsbursko-lotaryńskiej (AP w Przemyślu), drzewo genealogiczne Zamoyskich (AP Zamość), materiały dotyczące genealogii rodziny Wigurów herbu Szaława (AP w Radomiu), tablice genealogiczne rodziny Biedermannów (AP w Łodzi). Warto więc sięgać do tych archiwalnych skarbów, szukając zarówno drzewa genealogicznego własnej rodziny, jak i inspiracji co do jego formy czy artystycznej oprawy. M

marzec | 3 (74)/2019

39


Trudna powojenna his Ślązaków

> Piotr Ryttel Dla nieznających powojennej historii Śląska ogłoszenie sądu grodzkiego w sprawie rehabilitacji osób z powołaniem się na ustawę z 1945 roku może wydać się niezrozumiałe. Tym bardziej że zawiadomienie mówi o wszczęciu postępowania przeciwko wymienionym osobom, mimo że dotyczy bardziej oczyszczenia niż oskarżenia. 40

S

praw o rehabilitację, prowadzonych przez sądy grodzkie było pewnie tak wiele, jak wielu było ludzi, którzy zdecydowali się na podpisanie Niemieckiej Listy Narodowościowej. Deutsche Volksliste została ustanowiona rozporządzeniem z 1941 roku, z późniejszymi zmianami w 1942. Wobec ludności Górnego Śląska, bo o te tereny najbardziej chodziło, stosowany był przymus składania wniosków o wpisanie do niemieckiej listy narodowej.

More Maiorum


HISTORIA XIX/XX WIEKU fot. wielkiekatowice.blogspot.com

jednak kulturę typowo niemiecką. Osoby te otrzymywały dowody osobiste również niebieskie, z wpisem o przynależności do Niemiec. Grupa trzecia – w tym przypadku osoby otrzymywały dowody osobiste zielone, początkowo bez wpisu o niemieckiej przynależności państwowej, później już taka adnotacja istniała, z możliwością odwołania w ciągu dziesięciu lat. Ta grupa różniła się od poprzednich stosowanymi wobec niej ograniczeniami w życiu prywatnym i publicznym. Policja mogła nakazać volksdeutschom tej grupy zmianę miejsca zamieszkania, nie mogli być urzędnikami, ani zajmować stanowisk wymagających zaufania, takich jak opiekunowie, kuratorzy, zarządcy majątków.

storia

Grupa czwarta – należały do niej osoby określane przez policję jako pochodzenia niemieckiego, ale zaangażowane w polską politykę. Otrzymywały paszport czerwony bez wpisu o przynależności państwowej. Wobec tych osób stosowana była restrykcyjna polityka. Przeznaczeni byli do osiedlenia w Rzeszy, a w przypadku gdy dana osoba była uznana za „renegata”, odpowiednie placówki oddzielały dzieci z przeznaczeniem na germanizację w Rzeszy, a rodzica lub rodziców kierowano do obozów koncentracyjnych. Zgodnie z rozporządzeniem Himmlera, policja była zobowiązana do ustalenia listy osób, które nie złożyły odpowiedniej deklaracji. Został im wyznaczony ośmiodniowy termin na wywiązanie się z polecenia. W przeciwnym razie groził obóz koncentracyjny. Na Pomorzu i na Śląsku mieszkańcy powtarzali sobie wierszyk:

Niemiecka Lista Narodowościowa nie była jednolita, istniał podział na grupy.

Jeśli się nie wpiszesz – twoja wina, Bo wnet cię wyślą do Oświęcimia. A jak się wpiszesz, ty stary ośle, To ciebie Hitler na Ostfront pośle.

Grupa druga – dotyczyła osób pochodzenia niemieckiego, które przed 1939 rokiem deklarowały przynależność do polskich organizacji, zachowując

marzec | 3 (74)/2019

Grupa pierwsza – należały do niej osoby narodowości niemieckiej i posługiwały się dowodem osobistym w kolorze niebieskim. W dokumencie znajdował się wpis o niemieckiej przynależności państwowej.

Zdrada czy przymus? Ludność polska na Śląsku miała swój osobisty stosunek do poszczególnych grup Volkslisty. Często bywało, że odzwierciedleniem poglądów były przekazywane nawzajem dowcipy, anegdoty i kuplety. I tym razem ulica ułożyła wierszyk: Ein, zwei – uciekaj. Drei, vier – bleiben hier!1

1  Raz, dwa – uciekaj. Trzy, cztery – zostań tu.

41


42

More Maiorum


HISTORIA XIX/XX WIEKU

Pierwsza i druga grupa zrzeszały głównie Niemców i osoby pochodzenia niemieckiego, przystępujące do Volkslisty z własnej woli. Ludzie z pierwszej grupy już przed 1939 rokiem należeli do politycznych i wojskowych organizacji niemieckich, natomiast z drugiej, nie udzielali się politycznie, ale uważali się za Niemców.

pozorem wcześniejszej działalności przeciw Rzeszy. Faktycznie chodziło o zajęcie gospodarstw. W tym samym powiecie, innych mieszkańców wpisywano na listę, nie czekając na zgodę.

Niemcy uważali, że Ślązacy są pochodzenia niemieckiego i powinni obowiązkowo wpisać się do listy narodowościowej. Tych, którzy tego nie zrobili, czekały represje. W powiecie bielskim wielu Polakom rzemieślnikom zostały odebrane warsztaty pracy, a w niedługim czasie właścicieli wysłano do obozów koncentracyjnych lub do prac rolnych w Rzeszy.

wobec pracowników podatki według stawek dla Niemców i zapewniając większą opiekę społeczną.

Obok represji Niemcy stosowali rodzaj zachęty, dając trzeciej grupie niemieckie kartki żywnościowe, stosując

obóz lub wysiedlenie w przypadku odmowy wpisania na listę. Nie każdy też nadawał się na bohatera. Biskup uznał, że w przypadku grożących represji lepiej poddać się i dać się wpisać na Volkslistę. Podobno problem ten biskup konsultował z generałem Sikorskim. Początkowo Niemcy tolerowali obecność biskupa na Śląsku, jednak w 1941 fot. wikimedia commons (2)

W powiecie żywieckim właścicieli większych gospodarstw Niemcy nie wpisywali do NLN, wysiedlali ich pod

marzec | 3 (74)/2019

Dwie strony medalu W sprawie przynależności Ślązaków do Volkslisty nie sposób pominąć osoby biskupa katowickiego, Stanisława Adamskiego. Wierni zwracali się do niego ze swoimi dylematami związanymi z przystąpieniem do NLN. Biskup Adamski wiedział, ile istnień ludzkich narażonych było na śmierć,

> Antrag

roku został wysiedlony do Generalnej Guberni. Istotne jest pojęcie terroru stosownego przez Niemców wobec mieszkańców Śląska. Nie można było rozmawiać po polsku, szpiegowali i donosili za każdy objaw polskości nie tylko urzędnicy policyjni, ale również nauczyciele,

43


a nawet sklepowe. Sąsiad podsłuchiwał sąsiada, czy aby nie słychać przez drzwi polskiej mowy. Zdarzały się też przypadki okazywania wyjątkowej łaski dla osoby nieczekającej na to i na to nieliczącej. Oto pielęgniarka pomogła niemieckiemu dziecku i została za to, a nie – dzięki temu, wpisana do drugiej grupy. Z kolei pewien blockleiter2, który w dzień prowadził sklep, a wieczorami 2  Niższy rangą funkcjonariusz NSDAP.

44

udzielał się w NSDAP, protegował swoich dobrych klientów, Ślązaków, z takim skutkiem, że nagle znaleźli się w drugiej grupie NLN.

Groźba utraty tożsamości śląskiej Okazało się, że podział Volkslisty na cztery grupy nie całkiem odpowiadał prawdzie. Z jednej strony był przymus, z drugiej wpis w nagrodę, z trzeciej może właśnie z własnej woli.

Według niektórych szacunków, 95 proc. ludności polskiej na Śląsku zostało zaszeregowanych w Niemieckiej Liście Narodowej w grupach od drugiej do czwartej. Czynnikami, które to spowodowały, był przymus i terror, ale też, nie ma co ukrywać, deprawacja, jak ktoś to określił, „duszy śląskiej”. Nie można tego nazwać inaczej, gdy zdarzało się, że stawką nie było już życie, czy nawet utrata mieszkania, ale perspektywa polepszenia warunków w postaci wyższego wynagrodzenia, godniejszej pracy, bogatszych kartek na żywność. Byli tacy, którzy podpisali tzw. „palcówkę” (deklarację z odciskiem palca) o swej przynależności do

More Maiorum


HISTORIA XIX/XX WIEKU

a jednak: starsi ludzie do napotkanego księdza odzywali się Grüß Gott!6. W tym czasie zapatrzenie na zachodnie Niemcy miało też uzasadnienie ekonomiczne: szarość PRL przegrywała z bogactwem NRF.

Niemiec, kierując się niższymi wartościami, by w niedługim czasie przejść do Volkslisty z pozycją w grupie co najmniej trzeciej albo i drugiej. Za tą przynależnością szły rekwizyty materialne i niematerialne: portret Hitlera na ścianie, udział w manifestacjach z obowiązkowym „heilowaniem”, zapisywanie dzieci do Hitlerjugend i do Bund Deutscher Mädel3. Krwawą ofiarą był udział śląskich mężczyzn w walkach na froncie. Zależność od Niemiec pozostawiła na Śląsku ślady przez długie lata. W niektórych wioskach w województwie opolskim jeszcze w latach 3  Związek Niemieckich Dziewcząt.

marzec | 3 (74)/2019

[

Pojawiło się pojęcie volkswagendeutsche i groźba utraty tożsamości śląskiej, podobnie jak w 1941 roku. Grunt był podatny: mimo że władze komunistyczne oficjalnie temu zaprzeczały, trwała akcja łączenia rodzin, do RFN wyjeżdżały całe wsie. Nie było to zauważalne, emigracja trwała stopniowo, a domy nie stały opustoszałe. Nie można było ich sprzedawać, ale

[

Ślad niemiecki był głęboko widoczny po 1945 roku

sześćdziesiątych, a nawet siedemdziesiątych XX wieku, sklepowe liczyły „na piechotę” po niemiecku, ouma4 pytana kaj jedziecie?, odpowiadała nach Krappitz5. To wprost nie do wiary, 4  Babcia. 5  Do Krapkowic.

podarować ‒ tak, więc w krótkim czasie były zasiedlane. Ciąg dalszy nastąpi...

M

6  Szczęść Boże.

45


> dr Arkadiusz Więch

Poczet archiwistów pol

Henryk Barycz (1901-19 Urodzony w Starym Sącz z ojca Michała szewca - i matki Walerii, Henryk Barycz jest jednym z najbardziej uznanych polskich archiwistów. A swoje imię zawdzięcza samemu Sienkiewiczowi. Jego zainteresowania naukowe były niezwykle rozległe i skupiały się na wielu aspektach badań historycznych.

P

rofesor Henryk Barycz należał do grona najwybitniejszych przedstawicieli polskiej historiografii oraz luminarzy życia naukowego nie tylko Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale i całej polskiej humanistyki. Stąd też nie bez powodu jest zaliczany do grona pięciu, obok profesorów: Aleksandra Brücknera, Stanisława Estreichera, Stanisława Kota oraz Juliusza Krzyżanowskiego, tzw. polihistorów, a więc historyków, którzy z niezwykłą swobodą i kompetencją oraz erudycją poruszali się po całej polskiej historii od czasów średniowiecznych aż po czasy im współczesne1. Był humanistą ukształtowanym przez atmosferę odradzającej się Polski, któremu w swej naukowej drodze doświadczyć przyszło zarówno czasów naukowego rozbłysku 1  A. K. Banach, H. Barycz (1901-1994), [w:] Uniwersytet Jagielloński. Złota Księga Wydziału Historycznego, pod red.: J. Dybiec, Kraków 2000, s. 404.

46

lat II Rzeczpospolitej, nocy okupacji hitlerowskiej podczas II wojny światowej, jak i trudnych lat Polski Ludowej oraz upragnionego okresu naukowej wolności po 1989 roku. Henryk Barycz urodził się 26 czerwca 1901 roku w Starym Sączu. Pochodził z biednej, chłopskiej rodziny, jego rodzicami byli Michał i Waleria z Koronów. Czas swojego dzieciństwa wspominał po latach: …wyszedłem ze środowiska, które swym patriarchalizmem i tradycjonalizmem, sielskością, światem pojęć, całą swą mentalnością, zwyczajem i moralnością, było cofnięciem się o dwa wieki wstecz, stanowiło wierne odbicie czasów saskich. Nie było w tym świecie większej świadomości narodowej. Uważano się za Polaków, ale czynnego udziału w życiu narodowym nie brano, ograniczając się najwyżej do stwierdzenia, że „panowie Polskę przepili i przejedli” (czasem w sformułowaniu

jeszcze drastyczniejszym). […] Dziadek mój Jakub był analfabetą, podpisywał się krzyżykiem, rodzice przeszli tak zwaną szkołę ludową i tradycyjnie oddawali się pracom na roli. Matka celowała inteligencją i miała pociąg do książek, tuż przed ślubem przypadkiem przeczytała „Krzyżaków” Sienkiewicza i to spowodowało, że na chrzcie otrzymałem niezwyczajne w naszej rodzinie imię Henryk2. Matka wywarła największy wpływ na wychowanie syna, widząc drzemiące w nim zdolności, poświęcała się całkowicie, nieraz drogą wielkich wyrzeczeń i kosztem własnego zdrowia, by móc sfinansować jego 2  H. Barycz, Moje szkoły historyczne, „Roczniki Biblioteczne”, R. 13: 1960, z. 1-2, s. 3.

fot. ad tarnów (1), nac (1)

More Maiorum


100 LAT ARCHIWÓW PAŃSTWOWYCH

lskich:

994)

3  A. K. Banach, Henryk Barycz (1901-1994), [w:] Złota…, op. cit., s. 404-405, 406. 4  Ibidem.

fot. apk o. bb

edukację. Pierwszą literaturą historyczną młodego Henryka, były kalendarze i literatura popularna dla ludu. Czytywał także, pożyczane od zamożnych sąsiadów gazety: Nową Reformę oraz Słowo Polskie3. Rodzącą się w nim pasję historyczną ugruntował dodatkowo jego nauczyciel ze szkoły ludowej w Starym Sączu – Kazimierz Bojarski. W latach 1911-1920 uczęszczał do I Gimnazjum w Nowym Sączu, w którym, jak sam wspominał nauczycieli historii przez całe gimnazjum miałem dobrych4. Dużo czytał, m.in.: powieści historyczne Jarosława Wita Opatrnego,

Józefa Ignacego Kraszewskiego, Szkice historyczne Tadeusza Wojciechowskiego oraz Liberum Veto Władysława Konopczyńskiego. Interesował się także filozofią i religioznawstwem, głosił hasła wolnomyślicielskie, a za udział w socjalistycznym pochodzie 1 maja 1918 roku miał obniżone zachowanie i o mało co, na skutek nacisków

> Akt urodzenia Henryka Michała Barycza, Stary Sącz, rok 1901

gimnazjalnych katechetów, nie został wyrzucony ze szkoły. Profesor Barycz był osobą wierząca, ale podchodzącą z dużym dystansem do Kościoła katolickiego i nieukrywającą swojego antyklerykalizmu5.

Studia historyczne W latach 1920-1924 odbył studia historyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, którym był zafascynowany. Uczęszczał na wykłady: Jana Dąbrowskiego, Romana Grodeckiego, Władysława Semkowicza, Władysława Konopczyńskiego. Każdą wolną chwilę poświęcał lekturze, bardzo cenił prace Aleksandra Brücknera, których lektura zrodziła w nim i utwierdziła przekonanie o potrzebie i obowiązku spoczywającym na uczonym – obowiązku dbałości nie tylko o poziom merytoryczny swojej pracy naukowej, ale także i o odpowiednią formę stylistyczną6. Z racji swojego szczególnego zainteresowania epoką nowożytną, mistrzami, młodego adepta historii, stali się dwaj wybitni

5  Ibidem. 6  Ibidem.

marzec | 3 (74)/2019

47


fot. wikimedia commons

Uniwersytetu Jagiellońskiego. Poświęcił się wówczas uporządkowaniu i reorganizacji archiwum – polegającej m.in. na przekształceniu je w profesjonalną placówkę badawczą. Przez cały ten okres, już od studiów, aktywnie włączał się w prace poszczególnych Komisji Polskiej Akademii Umiejętności, szybko zyskując uznanie przełożonych swoją sumiennością oraz erudycją. Odbył wówczas szereg kwerend zagranicznych w całej Europie (we Włoszech, Niemczech, Austrii, Czechach, na Śląsku). W 1935 roku przygotował dzieło, które nie tylko stało się podstawą jego habilitacji, ale do dzisiaj jest uważane za jedną z najważniejszy prac z zakresu badań nad dziejami nauki w Polsce: Historię Uniwersytetu Jagiellońskiego w epoce humanizmu.

Cenił niezależność poglądów

znawcy XVII wieku: Wacław Sobieski, (dzięki, któremu Barycz otrzymał stypendium raperswilskie) oraz Stanisław Kot, który stał się największym mentorem i naukowym wzorem dla Barycza. Podczas studiów przez kilka tygodni pracował w Archiwum Akt Dawnych Miasta Krakowa, zaś po ich ukończeniu przez krótki okres jako nauczyciel gimnazjalny w Mielcu. Pomimo trudności starał się pracować naukowo i w latach 1924-1925 ogłosił drukiem trzy rozprawy pod wspólnym tytułem: Trzy studia do historii

48

kultury XVI wieku poświęcone Marcinowi Krowickiemu, Janowi Mączyńskiemu oraz Piotrowi Kmicie. Stały się one podstawą otrzymanego 13 marca 1926 roku tytułu doktora na Uniwersytecie Jagiellońskim, na którym też od października tegoż roku, rozpoczął pracę jako asystent prof. Kota w Seminarium Historii Kultury UJ i pracował w nim aż do likwidacji Katedry Historii Kultury w 1934 roku. Wówczas też, dzięki pomocy rektora Stanisława Kutrzeby oraz profesora Stanisława Estreichera, objął stanowisko archiwisty, a w 1935 roku kierownika Archiwum

Jesień 1939 roku, na szczęście dla siebie, profesor Barycz spędził poza Krakowem, co uchroniło go przed aresztowaniem i wywiezieniem w ramach tzw. Sonderaktion Krakau do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Przez cały okres wojny zdecydowanie odmawiał niemieckiemu okupantowi współpracy, został bowiem powołany przez władze okupacyjne do służby archiwalnej, a w 1941 roku mianowany dyrektorem Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. Nominacji nie przyjął. Podczas wojny pracował w krakowskich tramwajach, Izbie Aptekarskiej oraz Radzie Głównej Opiekuńczej. Z chwilą końca wojny aktywnie włączył się w odbudowę życia naukowego w Krakowie. W 1946 roku otrzymał nominację na stanowisko profesora nadzwyczajnego oraz kierownika Katedry Średniowiecznej i Nowożytnej, Wychowania i Oświaty na UJ. Niestety

More Maiorum


szybko został uznany przez nowe, komunistyczne władze, jako uczeń profesora Stanisława Kota, za osobę niepewną pod względem politycznym i przeniesiono go na Uniwersytet Wrocławski, na którym pracował w latach 1949-1953. Profesor miał zawsze lewicowe sympatie, ale zdecydowanie odcinał się od bieżącej polityki, a do władz komunistycznych odnosił się z dużym dystansem. Nie angażował się jednak w antykomunistyczną działalność opozycyjną, nie był sygnatariuszem różnorakich protestów intelektualistów, nie wierząc w skuteczność takiego działania. Cenił niezależność poglądów. W jego licznych pracach (cały dorobek to 647 prac naukowych) nie znajdziemy oportunizmu, ani odwoływania się do klasyków marksizmu i leninizmu. Przez władze komunistyczne był szykanowany, kiedy odmówił współpracy z SB, ta spreparowała anonim, który przekazany środowisku akademickiemu, miał skompromitować profesora. W jego mieszkaniu założono podsłuch, kontrolowano liczną korespondencję, uniemożliwiano wyjazdy za granicę. W 1959 roku został nawet umieszczony na liście osób zagrażających państwu komunistycznemu. Posądzano go o szpiegowanie na rzecz polskich władz emigracyjnych w Londynie7. W 1953 roku powrócił na UJ (Katedra Polski Feudalnej), w latach 1956-1958 był dziekanem Wydziału Filozoficzno-Historycznego UJ, zaś w 1957 roku, już jako profesor zwyczajny, objął kierownictwo Katedry Historii Nauki na tymże wydziale. Jednocześnie w latach 19571963 ponownie kierował Archiwum UJ, czyniąc je nowoczesną placówką nie tylko archiwalną, ale i naukowo-badawczą. Uporządkowano wówczas zbiory, przeprowadzono rewindykację akt dotyczących dawnych wydziałów 7  R. Terlecki, Profesorowie w aktach UB i SB, Kraków 2002, s. 12-37.

marzec | 3 (74)/2019

[

[

POCZET ARCHIWISTÓW POLSKICH

Ojciec Barycza był

szewcem w Starym Sączu

uniwersyteckich: lekarskiego i rolniczego. Współpracował z Polską Akademią Nauk oraz Polskim Słownikiem Biograficznym. W 1970 roku został odwołany i przeniesiony w stan spoczynku. Dalej jednak aktywnie działał naukowo na licznych polach badawczych. W 1973 roku został członkiem zwyczajnym PAN. Rok wcześniej został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski oraz otrzymał za wybitne osiągnięcia dla kultury polskiej nagrodę nowojorskiej fundacji Alfreda Jurzykowskiego. W 1989 roku był jednym z inicjatorów reaktywowania zlikwidowanej przez komunistów Polskiej Akademii Umiejętności, której został wiceprezesem8. Zmarł w Krakowie 9 marca 1994 roku i został pochowany w grobowcu rodzinnym na Cmentarzu Rakowickim.

Rozległe zainteresowania badawcze Jako historyk, profesor wybierał tematy, które pasjonowały go pod względem badawczm. Nie był marksistą, a w swoich badaniach opierał się na szerokich, zachodnioeuropejskich kwerendach archiwalnych9. Cechowała go duża dyscyplina wewnętrzna. Pracował 8  R. Majkowska, Henryka Barycza związki z Polską Akademią Umiejętności, [w:] Henryk Barycz 1901-1994. Materiały z Posiedzenia Naukowego PAU w dniu 22 czerwca 2001 r., pod red.: R. Majkowskiej, Kraków 2004, s. 97-114. 9  H. Kramarz, Żywi i zmarli myśli polskiej strzegą…, [w:] Henryk Barycz …, s. 135.

systematycznie, stosując zasadę, którą sam określał mianem „płodozmianu”, tzn. o określonych porach dnia pracował równolegle nad różnymi zagadnieniami. Był nade wszystko naukowcem, którego najbardziej pociągała praca badawcza i twórcza. Ważną dziedziną była także dydaktyka; zawsze skupiony i przygotowany, opierał się na przygotowanym uprzednio konspekcie, który „trzymał go w ryzach” i nie pozwalał na zbytnie odchodzenie od tematu głównego prowadzonych zajęć. Cieszył się olbrzymim szacunkiem studentów. Wychował kilka pokoleń historyków kultury polskiej. Historia stanowiła dla niego: ...ważny składnik myślenia współczesnego człowieka i współczesnej kultury, zapewniający łączność i więź między dawnymi a nowymi laty, między dzisiejszością a tradycją kultury społeczeństw. Stąd historia powinna być umiejętnością żywą, podaną w sposób pociągający, przystępny i twórczy, bo jak powiedział C. Konrad: „Przeszłość – jest to dziś, tylko cokolwiek dalej”10. Jako recenzent nie kierował się względami koniunkturalnymi i nikogo, nawet przyjaciół, nie traktował ulgowo. Wielką pomocą była dla niego zawsze żona, dr Maria z Nalepów Baryczowa, posiadająca wielką, historyczną erudycję. Stworzyła profesorowi ciepły dom, odgrodziła od trosk codzienności i nade wszystko służyła pomocą i radą, pomagała w kwerendach, korektach, była pierwszym czytelnikiem i najsurowszym recenzentem jego prac.

10  Zob.: H. Barycz, Moje szkoły historyczne, Wrocław 1969.

49


Rozległe zainteresowania badawcze profesora Henryka Barycza pogrupować możemy w dziesięć płaszczyzn tematycznych. Przede wszystkim należał do najwybitniejszych badaczy dziejów Uniwersytetu Jagiellońskiego, jego Historia Uniwersytetu Jagiellońskiego w epoce humanizmu stanowi do dzisiaj klasykę historiografii uniwersyteckiej w Polsce. Badał sylwetki jego wykładowców: Stanisława Grzepskiego, Macieja z Miechowa, Jana Brożka; zajmował się sporami nad modelem oświaty w Polsce, prowadzonymi przez

[

z badania dziejów Uniwersytetu Jagiellońskiego – prace z zakresu dziejów edukacji i polskiej myśli pedagogicznej. Przygotował monografie szkół pozostających pod opieką Akademii Krakowskiej (Historia szkół nowodworskich od założenia do reformy Hugona Kołłątaja (1939-1947). Prowadził liczne studia poświęcone edukacji młodzieży szlacheckiej. Badał również poglądy pedagogiczne m.in.: Andrzeja Maksymiliana Fredry i Szymona Marycjusza z Pilzna. Trzecia płaszczyzna to studia nad dziejami nauki polskiej, w których zwracał szczególną uwagę na powiązaniach nauki polskiej z europejską

[

Jego zainteresowania dotyczyły również Sądecczyzny

nowożytnych akademików z jezuitami, tzn. czy w Polsce miał dominować model oświaty elitarnej, dostępnej właściwie jedynie dla szlachty i prowadzonej przez jezuitów, czy też, szkolnictwo miało być dostępne dla wszystkich w zasadzie warstw społeczeństwa polskiego i cechować go miała dbałość o potrzeby państwa i jego obywateli - jak chciała Akademia Krakowska. Inne jego prace dotyczące uniwersytetu to: Szkice z dziejów Uniwersytety Jagiellońskiego (1933), Alma Mater Jagiellonica (1958), Uniwersytet Jagielloński w życiu narodu polskiego (1964), Między Krakowem a Warmią i Mazurami (1987)11. Drugą płaszczyzną badawczą, interesująca Profesora, były poniekąd wynikające 11  K. Stopka, Henryk Barycz jako dziejopis Akademii Krakowskiej, [w:] Henryk Barycz…, s. 37-50.

50

myślą badawczą oraz na zachodzące przemiany mentalnościowe polskiego społeczeństwa.

Niestrudzony badacz Z prac warto tutaj przywołać: Dzieje nauki polskiej w epoce Odrodzenia (19541957); Na przełomie dwóch stuleci. Z dziejów polskiej humanistyki w dobie Młodej Polski (1977); Szlaki dziejopisarstwa polskiego (1981). Opracował także monografie profesorów UJ: Stanisława Smolki, Wacława Sobieskiego. Kolejna płaszczyzna dotyczyła prowadzonych przez Profesora studiów nad dziejami związków intelektualnych Polski z Zachodem, zwłaszcza w najbardziej interesującym Go okresie staropolskim. Badał społeczność polskich żaków

na uniwersytetach włoskich np. w Padwie, Neapolu, Rzymie, ale także w Paryżu, Wiedniu, Pradze, Bazylei i Genewie, wszędzie tam odbywając szerokie kwerendy archiwalne. Wśród publikacji, będących ich efektem, możemy m.in. wymienić: Polacy na studiach w Rzymie w dobie odrodzenia (1938), Spojrzenia na przeszłość polsko-włoską (1965), Z dziejów polskich wędrówek za granicę (1969). Niezwykle ważnymi były dla profesora Barycza badania nad epoką renesansu i reformacji (piąta płaszczyzna), w których skupiał się nie tylko na powiązaniach z renesansem na Zachodzie, na kontaktach intelektualnych, ale kładł nacisk na indywidualne losy ludzi i ich trudne wybory ideowe w czasach reformacji. Przygotował studium o plebejsko-inteligenckim rodowodzie kalwinizmu; monografie poświęcone Janowi Łasickiemu oraz Stanisławowi Lubienieckiemu, ale także opracował szereg szkiców zawierających portret ludzi z epoki: humanistów, działaczy reformacyjnych, awanturników: tomy studiów W blaskach epoki Odrodzenia (1968), Z epoki renesansu, reformacji i baroku (1971). Szósta płaszczyzna, tzw. Silesiana i Galicjana, stanowią istotny punkt w biografii naukowej profesora Barycza. Rozpoczęte jeszcze w latach 30. i kontynuowane po wojnie skupiały się na prowadzeniu szerokiej kwerendy archiwalnej oraz wykazywaniu polskich śladów na Śląsku, a także roli Ślązaków w polskiej kulturze umysłowej na tle polsko-śląskich kontaktów. Zaowocowały opublikowaniem cyklu odczytów poświęconych Ślązakom na UJ od XV do XVIII wieku oraz monografii Śląsk w polskiej kulturze umysłowej (1979). W przypadku Galicjanów Profesor skupiał się na ukazywaniu roli Galicji dla rozwoju i kultywowania kultury polskiej oraz umacniania polskiej tożsamości narodowej (Wśród gawędziarzy, pamiętnikarzy i uczonych

More Maiorum


POCZET ARCHIWISTÓW POLSKICH

fot. wikimedia commons

galicyjskich (1963). Z Galicją związane były liczne publikacje naukowe m.in. w Roczniku Przemyskim, a także biogramy 191 osób przygotowane dla Polskiego Słownika Biograficznego. Henryk Barycz był także niezrównanym biografem12 (siódma płaszczyzna – biografistyka), o którym prof. Lech Szczucki powiedział: był mistrzem gatunku, który można określić nazwą profilu biograficznego, subtelnej, wyzyskującej rozmaite źródła analizy życia i działalności wybitnych, a niekiedy – co daleko trudniejsze – przeciętnych jednostek: uczonych podróżników, literatów, działaczy reformacyjnych rozmaitej proweniencji i autoramentu13. Jedną z największych pasji było przygotowywanie edycji źródłowych (płaszczyzna ósma), w szczególności metryk uniwersyteckich i dzieł profesorów np. Stanisława Grzepskiego, Macieja z Miechowa, Jana Brożka, Jana Śniadeckiego oraz edycji źródeł do dziejów Uniwersytetu Jagiellońskiego – Conclusiones Universitas Cracoviensis z lat 1441-1589, a także opracował metryki nacji polskiej na Uniwersytecie Padewskim, źródła do dziejów polskiej reformacji, jak i dziewiętnastowieczne pamiętniki Fryderyka Hechla, Franciszka Ksawerego Preka, Ludwika Łętowskiego oraz dwutomową korespondencję Karola Szajnochy14. Dziewiątą płaszczyznę pracy badawczej stanowiły studia regionalne dotyczące rodzinnej Sądecczyzny, dzieje Biecza, Pińczowa, Miechowa. Z jego inicjatywy i pod jego redakcją, ukazała się w 1979 roku Historia Starego Sącza od czasów najdawniejszych do 1939 roku. Ostatnią sferę zainteresowań badawczych profesora stanowiła kultura naukowa XIX i XX 12  J. Dybiec, Henryk Barycz jako badacz XIX i XX wieku, [w:] Henryk Barycz…, s. 31. 13  L. Szcucki, Henryk Barycz jako badacz renesansu i reformacji, [w:] Henryk Barycz …, s. 9. 14  Korespondencja Karola Szajnochy, t. 1-2, wyd. H. Barycz, Kraków 1959.

marzec | 3 (74)/2019

wieku oraz historia medycyny, w której szczególny nacisk kładł na przywracanie pamięci o wybitnych przedstawicielach świata polskiej nauki. Podsumowując powyższe rozważania, jasno stwierdzić możemy, że profesor Henryk Barycz był nie tylko

wybitnym nauczycielem uniwersyteckim, który wykształcił wiele pokoleń polskich historyków, ale także niestrudzonym badaczem polskiej przeszłości, archiwistą – szczególnie zasłużonym dla Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz wielkim erudytą i literatem. M

51


> Sławomir Żak

Jak NIE pisać kroniki Stworzenie książki czy kroniki rodzinnej nie należy do czynności najprostszych. Co prawda jesteśmy już w połowie drogi, ponieważ wykonaliśmy badania genealogiczne, ale jeszcze wiele przed nami. Na co powinien zwrócić uwagę początkujący genealogiczny pisarz? Jakich błędów musi uniknąć? Porady przedstawia Sławomir Żak.

W

pracy każdego genealoga nadchodzi moment, który wiąże się ze spisaniem swoich ustaleń. Jednakże samo napisanie publikacji nie zawsze oznacza, że zostanie ona ciepło przyjęta przez naszych odbiorców. Jak więc pisać tak, by zainteresować najbliższych, a nie totalnie ich zanudzić? Powstało mnóstwo różnych poradników w tej materii, jednakże na forach genealogicznych temat kronik powraca notorycznie. Każdy pasjonat genealogii ma nieco odmienne zdanie, co do formy przekazania swej historii. Dlatego też z myślą o początkujących kronikarzach, postanowiłem stworzyć subiektywny wykaz najczęściej popełnianych błędów, które mogą niszczyć efekt pracy. Spis jest bardzo okrojony w swej treści, bo każdy punkt można by omawiać bardzo szeroko. Wykaz ten powstał po analizie treści kilkunastu różnych kronik, które miałem przyjemność przeczytać. Mam nadzieję, że poniższe uwagi pomogą czytelnikowi w udoskonaleniu swego ,,warsztatu”,

52

który wszakże ma służyć nie tylko współczesnym, lecz przede wszystkim potomnym.

Dla kogo piszemy? Różnica pomiędzy książką a kroniką Powyższe pytanie powinno być kluczowym punktem wyjścia dla naszej pracy. Innymi bowiem cechami wyróżnia się praca, która zostanie upubliczniona, odmiennymi zaś prywatna kronika. Pisząc z zamiarem wydania swej pracy w formie publicznej (tj. książki), pamiętać powinniśmy o zwartej formie wypowiedzi. Co to oznacza w praktyce? Częstym błędem monografii rodzinnych jest ,,zapychanie” treści, gdy nie mamy dostatecznej wiedzy o danym przodku. I tak zdarza się, że autor przeskakuje z tematu rodzinnego do kwestii polityki, zalewając kolejne strony wywodami encyklopedycznymi, np.: W momencie, gdy rodził się Jan Kowalski, cały kraj żył postanowieniami tzw. Sejmu Niemego, który skutkował redukcją armii względem państw ościennych (…).

Od tej chwili Polska już nigdy nie odzyskała dawnego splendoru. Czy powyższa informacja jest konieczna w wydanej monografii? Otóż nie. Czytelnik sięgający w bibliotece po naszą pracę, prawdopodobnie uczyni to nie po to, by czytać o wydarzeniach ogólnych, lecz oczekiwał będzie konkretów, być może wspomagających jego własną pracę. Dla tego odbiorcy ważniejszym będzie skrupulatne trzymanie się historii rodu, pomijając tło historyczne, które dostępny jest przecież w szerokiej literaturze przedmiotu. Odmienną tendencję ma natomiast kronika prywatna. W jej przypadku podanie powyższego fragmentu będzie jak najbardziej uzasadnione – zabieg ten pozwala umiejscowić

More Maiorum


PORADNIK GENEALOGA

rodzinnej? przodka na ,,linii czasu” w nieco inny, szerszy sposób. Jest to niezwykle ważne, ponieważ publikacja prywatna musi cechować się uniwersalnością. Inny bowiem pogląd na historię rodu będzie miał sam genealog, zaś inny rodzinny ,,laik”, który może po prostu nie mieć dostarczającej wiedzy, by umiejscowić przodka w okresie przedrozbiorowym. Nie każdy przecież musi być historykiem.

naszej pracy. Jeżeli decydujemy się na kronikę przeznaczoną tylko dla najbliższej rodziny, to warto uwzględnić to również w naszej formie wypowiedzi. Wszyscy wiemy, że większości z nas przyjemnie czyta się ,,lekkie” pozycje, które łatwo zapamiętujemy. Powyższa cecha jest bardzo pożądana w kronice rodzinnej. Chodzi bowiem nie o to, by tworzyć ,,encyklopedię”, lecz raczej podręcznik, który już po jednokrotnym

przeczytaniu powinien pozostawić po sobie duży zasób informacji. Dlatego też używanie języka naukowego lub literackich przenośni, które wydawałoby się – upiększają naszą pracę – może rodzić po prostu niezrozumienie u osoby postronnej, nieposiadającej dostatecznej wiedzy. ,,Ciężki język” powoduje niestety, że przeciętny czytelnik ,,czyta na skróty”, kartkuje, wyłapuje tylko pobieżne informacje. Krótko mówiąc,

Naukowy… bełkot? Czyli o języku słów kilka Ustaliwszy naszego odbiorcę, powinniśmy określić jednolity ,,język”

luty | 2 (73)/2019

53


nuży się naszą pracą. Musimy również pamiętać, że język ewoluuje. Chyba każdy genealog spotkał się z notatkami przodka, których nie rozumie. W moim przypadku jest to zwrot ,,Sząbateli”, który został zapisany w latach 30. XX wieku przez mojego pradziadka, a którego sensu nie mogę wyłapać ani z kontekstu, ani z literatury (francuskojęzycznej?). Zastanówmy się, czy nasz prawnuk nie stanie przed podobnym wyzwaniem, a przede wszystkim, czy zechce zadać sobie trud, by zrozumieć ,,wysublimowany” język naszej kroniki.

Szwagier mego szwagra. Problem ,,gumowej” genealogii Problemem każdego genealoga jest rozległa przestrzeń poszukiwań. Bardzo szybko bowiem przybywa imion, nazwisk, dat… Zeszyty wypełniają się ,,kuzynami”, osiągając liczbę setek. To bardzo dobra wiadomość, ale niestety niekoniecznie dla naszej kroniki. Dlaczego?

54

More Maiorum


PORADNIK GENEALOGA

zakończeniu lektury: to który Jasiek był nasz?

pozytywnym, o czym więcej rozpiszę się później.

Pradziad w herbarzu… Czyli mity tradycyjne

Szlachetne wzorce. Czy prawdziwe? O upiększaniu stylistycznym

Tematu mitów w genealogii nie trzeba nikomu raczej przedstawiać. Każdy z nas spotkał osobę, która oparła swoją pracę na zbieżności imion w herbarzu lub powoływał się na legendę rodzinną. Oczywiste jest, że informacje zawarte w kronice powinny być podparte dowodami w postaci ilustracji, skanów i fotografii, by nie narazić się na śmieszność lub kategoryczne odrzucenie kroniki jako całości. Chociażby była w dalszej części niezwykle Otóż wielu genealogów ulega pokusie ,,upchania” maksymalnej ilości krewniaków do jednej pracy, argumentując to szerokim aspektem swego dzieła, chęcią wykazania pokrewieństwa. Niestety, w praktyce rodzi to dla odbiorcy problemy, z którymi niegdyś sami z trudem się mierzyliśmy. Wystarczy bowiem, że w rodzinie ,,Żak” pojawi się w jednym pokoleniu trzech Janów i trzy Marianny, będąc spowinowaconymi członkami jednego rodu. Pisząc o wszystkich tych osobach równocześnie, wprowadzamy chaos, z którego ciężko się wydostać samemu autorowi, a co dopiero osobie, która dopiero odkrywa istnienie tychże osób? W takim przypadku musimy ograniczyć zakres naszej pracy do najbliższej rodziny, najlepiej skupiając się na bezpośredniej historii rodu, sięgając coraz głębiej i dopiero wówczas ewentualnie wykazać nasze pokrewieństwo. Zawsze pozostają dodatkowe zapisy w odrębnych pracach, opisujące boczne linie rodu. Co może bowiem bardziej irytować autora, niż pytanie kuzyna po

marzec | 3 (74)/2019

merytoryczna. Osoba, która uzna początek naszej historii za wymysł, do dalszej części będzie podchodziła już z rezerwą. Fundament naszej kroniki powinien być zatem niepodważalny i klarowny. Albo wywodzę się ze szlachty albo nie mam na to dowodów. Twarde stwierdzenie, że pradziad – chociażby herbowy, był pod Grunwaldem niczemu nie służy jeżeli nie mamy żadnych dowodów. Co ciekawe można bardzo łatwo wykorzystać ,,rodzinny mit” w sensie

Pisanie dobrej kroniki może przypominać tworzenie ciekawej powieści, posuwając akcję pokoleniami – zwłaszcza dotyczy to rodzin dotkniętych bezpośrednio historią. Niestety, często kronikarz ulega własnej fantazji, co rzutuje na odbiór samej kroniki. Sam fakt, że przodek był hallerczykiem, nie powinien być argumentem o przypięciu jego osoby do konkretnej bitwy. Odtworzenie ,,szlaku bojowego” jednostki jest bowiem zadaniem niekiedy bardzo skomplikowanym i czasochłonnym. Niestety, w niektórych pracach możemy przeczytać, jak przodek dzielnie odpierał ataki przeważających sił (bez ustalenia odcinka frontu), jak dziadka wcielono przymusowo do Wehrmachtu (pomijając zgrabnie fakt jego szybkiego awansu w tej formacji), czy jak w bliskim mi przypadku – dezercji z armii polskiej pod Lwowem z przyczyn… wygodnictwa. Dobry kronikarz nie powinien uszlachetniać czy tłumaczyć działań przodków, nie mając dostatecznej wiedzy. Jego zadaniem jest spisanie historii, ocenę zachowań pozostawiając potomnym. Zachowanie bezstronności, chociaż trudne, niesie jednak korzyści – nikt nie zarzuci nam, że pradziad kawalerzysta nie mógł walczyć w tym miejscu, ponieważ była to bitwa pozycyjna, że dziadek miał jednak dobre stosunki z okupantami, lub że zdezerterował po prostu ze strachu. Piszmy kronikę, nie scenariusz.

55


Wolność słowa czy pisanie pod dyktando? O problemie odbiorcy

potomnym, bez obrażania kogokolwiek.

Pisanie obiektywne nie zawsze jest dopuszczalne w pełnym zakresie tego słowa. Słowa powinniśmy dobierać tak, jakby osoba opisywana sama miała to przeczytać. Niestety z zachowaniem umiaru bywa różnie… Spotyka się kroniki, w których opisuje się szczegółowo choroby alkoholowe, choroby psychiczne – i to, o zgrozo, osób żyjących! Nieliczni mają nawet odwagę opublikować

Poważnym problemem kroniki może być zwykła nuda. Problem ten dotyczy zwłaszcza genealogii chłopskiej, gdzie ciężko opisać w dostateczny sposób danego przodka. Nie zostawił bowiem po sobie niczego poza imieniem i być może

Szara, nudna kronika. Jak łamać konwencje?

dworu ,dostrzegamy, jakimi problemami żyli mieszkańcy mu podlegli.

Moja racja. Czy na pewno? O ,,furtce bezpieczeństwa” i niedomówieniu

takie ,,dzieło”. Trzeba się zastanowić, czy warto niszczyć relacje rodzinne w zamian za określenie wuja mianem sięgającego do kieliszka… Czy ta informacja rzeczywiście wniesie coś dla potomnych? Powyższe nie oznacza jednak, że mamy pisać pod dyktando. Chodzi jednak o zachowanie subtelnego poziomu. O uzależnieniach czy chorobach (zwłaszcza dziedzicznych), należałoby wspomnieć, jednak bez piętnowania konkretnych osób. Zawsze można stworzyć bowiem ,,bezosobowy” wykaz chorób występujących w rodzinie, co przekaże niezbędną medyczną wiedzę

56

podstawowym spisem inwentarza… Ale także na ten problem istnieje rada. Nasza praca powinna być żywa i wielobarwna – pełna opisów, chociażby codziennej doli ,,statystycznego” chłopa czy kmiecia, lokalnych przesądów czy folkloru. Oparcie swej pracy tylko na suchych datach, miejscach i imionach można określić genealogią ,,martwą”. Szczegół z życia chłopa, jak np. znak krzyża czyniony zbożem na pierwszym zasiewie, czy techniczny opis orki za pomocą wołów, to ciekawa inicjatywa do rutynowego wymienienia gromadki dzieci dla ,,zapełnienia stron”. Zawsze też łatwo określić, komu podlegał nasz chłopski przodek. Ustalając perypetie lokalnego

Dużą pokusą dla genealoga jest przyjęcie ,,protekcyjnego” tonu swoich wypowiedzi w pracy. Oznacza to, że autor narzuca odbiorcy swoją interpretację i światopogląd, co niestety nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem. Aby stosować taką wykładnię, musimy bowiem dysponować zarówno obszernym materiałem ,,dowodowym”, jak również nie mieć żadnych wątpliwości, co do swych racji, a to bywa niekiedy trudne w opisie starszych pokoleń. Dobry genealog nie daje się ponieść emocjom – pisze stonowanie i niekoniecznie wyczerpuje temat, jeżeli nie ma dostatecznej wiedzy. Pozostawiając ,,furtkę bezpieczeństwa”, klarownie zaznaczając, że dany zapis to tylko teoria, nasza praca uzyskuje miano szczerej i nieprzekłamanej. Co ciekawe, jest to sprytny sposób, by zachęcić potomnych do dalszej pracy nad historią rodu, zwłaszcza

More Maiorum


PORADNIK GENEALOGA

jeżeli w kronice zawrzemy celowe niedomówienie. Najprościej oprzeć taki zapis na niewyjaśnionym micie rodowym, ewentualnie na postawieniu hipotetycznej tezy przy najstarszym przodku. Intencją naszą powinno być bowiem wywołanie zaciekawienia u potomnych, tak by nasz ,,bakcyl genealogiczny” został podjęty przez kolejne pokolenia. Pamiętajmy też, że internetowe bazy danych dopiero zapełniają się skanami, przez co za półwiecze mogą odnaleźć się dokumenty częściowo podważające nasze obecne teorie, stąd ostrożność w opisie jest tak bardzo wskazana.

,,Jestem inżynierem”. Pisanie o sobie Końcową część kroniki przeważnie zapełniamy informacjami o sobie – i tutaj najczęściej kroniki zaczynają ,,przynudzać”. Pisanie o sobie nigdy nie jest łatwe, co oczywiste, jednakże siadając przed monitorem, powinniśmy zastanowić się głęboko, co mamy do powiedzenia potomnym. Częstym błędem jest rozpisywanie się na wielu stronach o rzeczach nieistotnych dla odbiorcy, bogato opisując ukończone szkoły podstawowe, liceum, studia… Czy potomny zainteresuje się faktem, że ukończyliśmy podstawówkę w 1996 roku? Zwłaszcza jeżeli przechowujemy dyplomy w sposób zarchiwizowany

marzec | 3 (74)/2019

i bezpieczny? No właśnie, niekoniecznie. Naszym zadaniem nie jest bowiem tworzenie własnej biografii, zwłaszcza pochwalnej, w której nasza osoba przyćmi swym blaskiem dokonania przodków… Pisząc o sobie, starajmy się raczej określić swoje cechy charakteru, zainteresowania – w tym polityczne. Określmy, czy jesteśmy ludźmi otwartymi, czy skrytymi. Te wszystkie dane będą bezcenne dla prawnuków, którzy uznają nas za osoby ,,żywe”, nie zaś za encyklopedyczny biogram. Nieliczni bowiem z nas mają wiedzę, czy przodek cenił bardziej Piłsudskiego czy Witosa… A w kwestiach wykształcenia, pozostańmy przy skromnym określeniu ostatniej szkoły.

,,Moje słowo jest wieczne”. Odwieczny błąd genealoga Ostatnim, lecz kardynalnym błędem wielu kronikarzy, jest uznanie swej publikacji za ,,dzieło ostateczne” i uniwersalne. Często ulegamy pokusie, by uznać swoją kronikę za ,,dzieło życia” – i zapewne tak jest. Jednakże naszego entuzjazmu nie musi wcale podzielać nasz krewniak. Żadna praca genealogiczna nie przetrwa, jeżeli nie przekażemy zainteresowania potomnym. Nawet najdroższy papier i skóra podlegają prawom czasu. Jeżeli nasze dzieci, znudzone naszą kroniką, wrzucą publikację do piwnicy, to na nic bogactwo materiału, z jakiego ją wykonaliśmy. Dlatego naszą pracę powinniśmy traktować jako dzieło czasowe, tylko tego wieku. Nasz prawnuk powinien czuć się zobowiązany do jej przepisania i utrwalenia na kolejne dziesięciolecia. Jesteśmy bowiem tylko ogniwem łańcucha, który łączy to, co było z tym, co będzie. M

57




> Krystyna Nowacka

Kobieta Niepodległe Nowicka Moja matka, Barbara Fricze z domu Bobrownicka, przeżyła II wojnę światową jako jedyna z trojga rodzeństwa. Jędrka – średniego, Niemcy powiesili w lutym 1944 roku po tym, jak ranny, nieprzytomny wpadł im w ręce w podwarszawskim lesie podczas nieudanej akcji odbioru zrzutu broni z alianckich samolotów. Najmłodsza Mysia miała 18 lat, kiedy powstańczy dowódca posłał ją z meldunkiem ze Starówki na Żoliborz, na misję, z której nie powróciła.

M

fot. archiwum rodzinne (2)

60

ama, podobnie jak siostra łączniczka i sanitariuszka w batalionie Bończa, po kapitulacji powstania trafiła do Stalagu VI C Oberlangen. Jej ojciec, Teofil Bobrownicki-Libchen, oficer wywiadu Armii Krajowej w randze rotmistrza opuścił miasto wraz z ludnością cywilną. Kiedy oboje wrócili do zrujnowanej Warszawy, o znalezieniu szczątków rodzeństwa nie mogło być mowy. Jeśli jednak nie wiadomo, dokąd dokładnie zawiodła ich droga przez konspirację do anonimowego dołu w ziemi i na pamiątkowe tablice, to wiadomo doskonale, skąd się wzięli i co ich na tę drogę zawiodło. Bo tradycje patriotycznej walki sięgają u nas samych początków rodzinnej pamięci. Dziś pragnę opowiedzieć o szczególnym jej przykładzie, o przykładzie walki o polską niepodległość, która nie miała miejsca na polach bitew – o mojej ciotecznej babce – Filipinie Nowickiej – która więcej może zrobiła, by ukształtować pokolenie mojej matki niż ktokolwiek inny.

More Maiorum


fot. archiwum rodzinne

WYWIAD

ej - babcia Babcia Nowicka przeżyła obie wojny światowe i choć nie oddała ani jednego strzału, to swoją pracą służyła sprawie niepodległości, jak wiele innych kobiet. Stulecie wojny, która przyniosła Polsce niepodległość, ale milionom Polaków śmierć lub służbę w zaborczej armii, stanowi idealną okazję, by przypomnieć walce kobiet o polską niepodległość. W czasie Wielkiej Wojny tylko garstka mężczyzn doświadczyła zaszczytu przywdziania polskiego munduru, munduru nieistniejącego państwa. Jeśli jednak w wyniku wojny powstała nieodparta presja na wskrzeszenie niepodległej Polski, to stało się tak dzięki między innymi milionom Polek takich, jak babcia Nowicka, które podtrzymywały polską kulturę i wychowywały dzieci w duchu patriotycznej ofiarności.

poprzez występy teatralne i muzyczne. Urodzone na Syberii sześcioro dzieci zmarło wskutek zarazy, dopiero urodzony w 1910 roku siódmy, Maciej miał doczekać dorosłości i stać się znanym na cały świat architektem.

Ufundowała bibliotekę

W 1915 roku za własne pieniądze założyła Towarzystwo Oświaty Polskiej Ludowej, fundując bibliotekę z 300 tomami z własnego księgozbioru. Ściągała też prelegentów i muzyków z Krakowa, by wśród wiejskiej ludności krzewić polską kulturę i edukację.

Urodzona 29 kwietnia 1869 roku na Kresach jako Filipina Filipowicz, babcia Nowicka poślubiła prawnika Zygmunta Nowickiego w 1900 roku. Już wcześniej, w czasie studiów na uniwersytetach w Sankt Petersburgu i Odessie dziadek był działaczem niepodległościowym w ramach tajnych organizacji polskich studentów takich, jak Czynna Obrona Kraju czy Grupa Braci. Po ślubie oboje wyjechali na Syberię, gdzie dziadek kierował budową kolei, z czego musiał w końcu zrezygnować po tym, jak zorganizował strajk robotników. Babcia w tym czasie podtrzymywała pamięć o kulturze i języku wśród licznej społeczności polskich emigrantów

marzec | 3 (74)/2019

Z Zygmuntem i Maciejem, Filipina wróciła do Polski i osiedliwszy się w Słomniczkach, dworku na wzgórzu między Krakowem a Miechowem, wraz z wybuchem Wielkiej Wojny na dobre zaangażowała się w budowę instytucji, które miały w przyszłości służyć odrodzonemu państwu.

Za zaciągniętą pod zastaw majątku ziemskiego pożyczkę, babcia opłaciła powstanie ochronki dla dzieci wiejskich dotkniętych na różne sposoby wojną: tak z powodu wywołanego działaniami wojennymi niedostatku, jak i częściowego osierocenia przez powołanych do wojska ojców. Instytucja ta zastąpiła też zamkniętą z powodu walk szkołę, dzieci uczyły się czytania, pisania, rachunków, historii Polski i pacierza.

Sprzeciw Kościoła Działalność jej nie spotkała się z aprobatą władz kościelnych, które w programie walki z analfabetyzmem chłopów – bo babcia zorganizowała także kursy czytania dla dorosłych – dopatrzyły się oznak niebezpiecznego społecznego radykalizmu. Pomimo odczytania z ambony listu pasterskiego, w którym biskup potępił jej działalność oświatową, babcia nie tylko jej nie zaprzestała, ale przeniosła ją na nowe tereny, do Kielc, gdzie jej mąż przez rok był prezesem sądu. Tam też organizowała pomoc dla powracających z internowania legionistów, dostarczając na własny koszt bieliznę, ubrania, a nawet sfałszowane dokumenty, które pomagały im ukrywać się przed niemiecką władzą okupacyjną. Prócz pracy u podstaw, zaangażowała się w działania bardziej bezpośrednio

61


z Miechowa i Olkusza. Także i później wspierali Nowiccy oświatę ludową, przeznaczając 100 tys. złotych oszczędności na szkolenie mechaników w Pruszkowie w 1929 roku, a dwa lata później – 10 tys. dolarów na kolonie dla polskich dzieci nad Ukajali w amazońskiej dżungli. Przy takim zaangażowaniu w sprawę poprawy bytu ludności wiejskiej, po powrocie z Chicago dziadek kandydował do Senatu z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego „Wyzwolenie” – i wybory wygrał. Był senatorem I kadencji w latach 1922-1927. Dziadek zmarł wkrótce po rozpoczęciu II wojny światowej, na początku 1940 roku. Już jako wdowa i w warunkach okupacji, Filipina Nowicka zdołała opłacić w 1941 roku kurs instruktora rolnego dla jednego jeszcze chłopa. Ale dobre dla niej czasy już miały się ku końcowi: jej mieszkanie z całym dobytkiem spłonęło na samym początku powstania warszawskiego, przesiedziała więc sześć tygodni w piwnicy w jednej starej sukni i palcie.

Czy jestem kapitalistką? polityczne, już od 1915 roku prowadząc w Słomnikach, pobliskim miasteczku, Ligę Kobiet Pogotowia Wojennego. Organizacja ta, choć jawna, wspierała działania Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), narodowej konspiracji zbrojnej pod komendą Józefa Piłsudskiego: za pieniądze babci wyszkolono siedmiu instruktorów POW. Jej działalność nie uszła po odzyskaniu niepodległości uwadze władz państwowych: choć sama nie była żołnierzem, babcia Nowicka dostała 17 lipca 1922 roku Krzyż Walecznych za działalność na rzecz POW. Jej mąż dostąpił większych zaszczytów, odznaczony Złotym Krzyżem

62

Zasługi, Krzyżem Niepodległości i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Nowicki mianowany w 1917 roku szefem sądu w Kielcach, zaraz po odzyskaniu niepodległości przeniósł się do pracy w ministerstwie sprawiedliwości odradzającego się państwa. Wkrótce potem, w 1920 roku, powierzono mu funkcję pierwszego konsula generalnego Rzeczypospolitej w Chicago. W USA wspólnymi siłami Zygmunt z Filipiną uzbierali 14 tys. dolarów, które przesłali do Polski na Skarb Oświatowy im. S. Staszica. Środki te przeznaczono na budowę bursy dla studentów chłopskiego pochodzenia, szczególnie

Okoliczności te znamy z własnoręcznie przez babcię napisanego dokumentu pod znamiennym tytułem Czy jestem kapitalistką? Datowany na rok 1949 tekst 80-letniej już wówczas kobiety, adresowany był do ówczesnego wicemarszałka Sejmu Stanisława Szwalbego. Znany jej z czasów przedwojennych jako działacz Polskiej Partii Socjali­ stycznej, teraz już członek PZPR, miał ją uchronić przed ode­ braniem tych nędznych przywilejów, którymi się jeszcze cieszyła: Dziś mam 218 złotych emerytury i od czasu do czasu paczkę żywnościową od synowej (żony architekta, Macieja Nowickiego). Stawką była tu chyba przede wszystkim – choć nie ma o tym słowa w samym liście

More Maiorum


KONKURS GENEALOGICZNY

– możliwość dalszego mieszkania w Słomniczkach, które jednak przeszły na własność państwa.

fot. archiwum rodzinne (2)

fot. archiwum własne

Taki przynajmniej był tego skutek, że pozwolono babci dożyć w spokoju, acz nie w dostatku, wieku 91 lat. Przeżyła stalinizm i zmarła dopiero w 1960 roku. Słabo ją pamiętam, wciąż jeszcze wtedy byłam dzieckiem. Jednak moja matka, którą wraz z rodzeństwem babcia Nowicka wychowywała po śmierci jej matki, a swojej siostry, pozostała jej dozgonnie wdzięczna i zaświadczyć

przeczytaj także:

jak uzyskać dokumentację z zus-u?

Część z nas ogranicza się w tworzeniu drzewa genealogicznego jedynie do danych metrykalnych. Jednakże warto uzupełnić dane o informacje z innych źródeł. Cennym źródłem dokumentów może okazać się Zakład Ubezpieczeń Społecznych. fot. archwum własne

jak przeprowadzić

mogła, że to jej przykład w dużym stopniu zadecydował o ich podjętej bez wahania decyzji, by zaangażować się w konspirację w czasie niemieckiej okupacji. Mogła też potwierdzić prawdziwość słów starej kobiety napisanych w desperackiej próbie ratowania się przed stalinowskim terrorem: Przez cały czas posiadania Słomniczek, aż po dzień dzisiejszy wszystkim wiadomo było, że dom mój, jak poczta, oberża na rozdrożu przyjmie bezpłatnie każdego potrzebującego, opatrzy jego nieosiągnięcia życiowe, opatrzy według możliwości gotówką, radą osobistą, interwencją, współczując jego niedoli. Do kogo udać się w razie biedy – głos ogólny odpowiadał – do Nowickiej i to było moją radością. M

marzec | 3 (74)/2019

wywiad rodzinny?

[7

porad]

Praktycznie każdy z nas ma w rodzinie jakąś bliższą lub dalszą ciotkę, 90-letniego kuzyna dziadka… – w trzech słowach, najstarsze osoby w rodzinie. Często są one już w słusznym wieku i nie zawsze wszystko pamiętają, ale zawsze należy podjąć próbę przeprowadzenia rozmowy. Może ona być naprawdę owocna.

63


fot. wikimedia commons

> Grażyna Stelmaszewska

Eliksir miłości, czyli jak zatrzymać ukochanego?


OKIEM STELMASZEWSKIEJ

Chyba każdy z nas wie, czym jest eliksir, a już na pewno słyszał o eliksirze miłosnym. Tym, którzy mają jakieś wątpliwości, przypomnę, że eliksir miłości to magiczny, czarodziejski napój mający na celu wywołanie uczucia miłości do osoby, która tę miksturę podała.

Do

sporządzania napojów miłosnych używano ekstraktów z roślin, głównie rodziny psiankowatych np.: wilczą jagodę, lulka czarnego czy mandragorę, które w dużej części zawierały halucynogenną atropinę czy skopolaminę. We Francji powszechnie używany był lubczyk, a w Czechach do piwa dolewano krople krwi nietoperza. Właściwości ziół, niektórych roślin czy nawet zwierząt badane były na przestrzeni wieków metodą prób i błędów. I pewne jest, że ta wiedza pochłonęła wiele żyć. Niedobrane składniki, często trujące zamiast miłości, niosły śmierć. Mimo wszystko wszelkie eksperymenty przyczyniały się do odkrycia właściwości leczniczych i segregacji roślin. Informacje na temat tych mieszanin odnajdujemy w Egipcie. Nie sposób tu nie wspomnieć o faraonie Dżedkare. Zafascynowany właściwościami roślin, zbierał je, poznawał, katalogował, prowadził pewnego rodzaju zielnik, w którym zapisywał informacje i swoje spostrzeżenia. Oczywiście wszystkie właściwości, cechy odkrywano metodą prób i błędów,

marzec | 3 (74)/2019

toteż śmierć na skutek działań substancji toksycznych nie była rzadkością. Mimo tego możemy zaobserwować dość efektowny rozwój alchemii w Egipcie. Nie tylko Dżedkare miał wkład do nauki o eliksirach i nie tylko w tych miłosnych. Kolejnym etapem budowania wiedzy na temat eliksirów była praca greckiego czarodzieja Filibetera Grux’a. On jako pierwszy opatentował kształt kociołka w 100 roku n.e. i nadał mu taką nazwę. W swoich prywatnych zapiskach używał już terminu eliksir.

Zwykła woda jako eliksir W roku 395 n.e. Ilyas Dawid Mahomet Al Arbeit – arabski podróżnik – spisał wszystkie poznane eliksiry podczas swoich wypraw po świecie. Dzięki niemu także dzielimy eliksiry na współczesne oraz pradawne. Stosowanie eliksirów i miłosnej magii było rozpowszechnione w wielu krajach i we wszystkich klasach społecznych. Zawsze zawierały elementy wiedzy tajemnej, sztuki czarodziejskiej. Wypowiadano formułki zaklęć, zwracano się do bogów. Zachował się nawet papirus z 1000 roku p.n.e. zawierający przepisy na eliksiry miłości. W całości zachował się papirus z III wieku n.e., a także przepis na miłosny napój pozwalający mężczyźnie zdobyć miłość wybranej kobiety. Trzeba było m.in. wziąć: trochę łupieżu z głowy zamordowanej osoby, siedem ziaren jęczmienia zakopanych w grobie umarłego mężczyzny, i rozgnieść razem z pestkami jabłek w ilości 10 jednostek objętości oipe. Następnie należało dodać krew z kleszcza pasożytującego na czarnym psie, kroplę krwi z palca serdecznego swojej lewej ręki i swoje nasienie. Całość wyrobić na masę, po czym

umieścić w pucharze wina, wypowiedzieć siedem razy magiczne słowa i dać do wypicia wybrance. Wiedzę na temat eliksirów (nie tylko miłosnych) można czerpać z prac greckiego czarodzieja Filibetera Grux’a. On jako pierwszy opatentował kształt kociołka w 100 roku n.e. i nadał mu taką nazwę. W swoich prywatnych zapiskach używał już terminu: „eliksir”. Magicznym napojem miłosnym mogła też stać się zwykła woda po pobłogosławieniu jej, a taki napój był wykorzystywany także w celu ożywienia miłości łączącej małżonków. Ale takie napoje nie zawsze spełniały swoje role, więc szukano innych metod. Mężczyźni, by wywołać miłość u upatrzonej sobie kobiecie, stosowali …jabłka serwowane spod pachy, ryby aplikowane dopochwowo, zupa z miesiączką oraz starte jądra zająca. A to tylko niektóre z niezawodnych porad…

Przepis na eliksir Eliksirami miłości zajmowały się wiejskie babki, znachorki, alchemicy, ale też zwykli ludzie wykorzystując do tego przepisy przekazywane z pokolenia na pokolenie. W tej tajemnej pracy bardzo ważne były nie tylko składniki, ale miejsce, pora dnia czy nocy. Do dziś rozpowszechniona jest mikstura zwana Eliksirem Wenus. By ją przygotować potrzebne są następujące składniki: 9 łyżeczek słodkiego czerwonego wina, 9 liści bazylii, 9 goździków, 9 pestek jabłka, 9 kropli wyciągu z wanilii, 9 kropli soku poziomkowego, 9 kropli soku z malin, 1 korzeń żeńszenia, pocięty na 9 równych kawałków. Wszystkie 9 składników włożyć do naczynia przy blasku 9 poświęconych różowych świec o godzinie 21.00, dziewiątego dnia, dziewiątego miesiąca roku. Zamieszaj dziewięć razy napój drewnianą łyżką, za każdym

65


fot. wikimedia commons (2)

razem wymawiając następujące zaklęcie. Spraw, by osoba, która wypije to wino oblała mnie boską miłością. Słodki napoju miłosny, zaklęty przez dziewięć spraw, by jego (jej) miłość była mija na zawsze. Sztuka ważenia eliksirów miłości znalazła także swoje miejsce w literaturze. Kto czytał Tristana i Izoldę, ten wie, że to matka Izoldy przygotowywała dla niej eliksir miłości składający się z kwiatów, korzeni i ziół – który zmieszany z winem i przyprawiony zaklęciami miał zapewnić uczucie męża. Historia Tristana i Izoldy, którzy zakochali się w sobie po wypiciu miłosnego napoju, była przekazywana ustnie na terenie Anglii, Irlandii i północnej Francji już w VI wieku, a została spisana w XII wieku, m.in. około 1210 roku przez Gottfrieda von Straßburga, który posiadał także wiedzę alchemiczną. W poemacie napój miłosny, który miała w swoim posiadaniu matka Izoldy (także o imieniu Izolda), był przeznaczony na noc poślubną dla jej córki

i króla Marka, których małżeństwo zostało zaaranżowane, lecz pomyłkowo napój miłosny został wypity wspólnie przez jej córkę i rycerza Tristana, którzy po jego wypiciu zakochali się w sobie bez pamięci i zapłonęli wzajemnym erotycznym pożądaniem. Jako ciekawostk warto podać, że z tej wersji legendy korzystał Richard Wagner, komponując operę o sławnych kochankach. Po eliksiry, zioła i napoje ziołowe najczęściej kierowano się do zielarek, bab i czarownic. W średniowieczu słowem czarownica, zielarka określano czasem miejscową mądrą kobietę, która leczyła za pomocą ziół, przygotowywała amulety, eliksiry, oddalały złe duchy i parała się wróżbiarstwem. I takim kobietom średniowieczni zakochani ufali najbardziej. Do zielarek przybywały też panny i mężatki, wieśniaczki i dobrze urodzeni. Potrafiła pomóc zakochanych pannom, kawalerom, ale ziołami i eliksirami miłości mogła przywołać wygaszającą miłość pomiędzy małżonkami.

66

Lepienie figurek kochanka Gdy dziewczyna marzyła, by kawalerowie za nią szaleni, wzdychali powinna wybrać się nocą po nasięźrzał pospolity, niepozornie wyglądający liść z długim kłosem. Dokładnie nie wiadomo, o jaką tu chodzi roślinę. Niektórzy uważają, że była ona pierwowzorem legendarnego „kwiatu paproci”. Ale to nie wszystko. Wyprawa musiała być w nocy, a dziewczyna naga poruszać się mogła tylko tyłem. Przy tym musiała wypowiadać zaklęcia: nasięźrzele, rwę cię śmiele, pięciu palcy, pełną dłonią, niech się za mną chłopcy gonią. Zerwanie tajemniczej rośliny gwarantowało powodzenie i miłowanie. Ale bywało coś zupełnie odwrotnego. Ot, na przykład młodzieniec chciał się odkochać! Wtedy musiał porwać koszulę (giezło) dziewczyny i przerzucić je wokół swojego kołnierza. Mógł też wypić napar z zioła zwanego rozchodnikiem. Musiał to jednak zrobić z umiarem, bowiem zbyt dużo wypitego zioła

More Maiorum


OKIEM STELMASZEWSKIEJ

fot. wikimedia commons

mogło spowodować zatrucie i rozstania nie tylko z dziewczyną, ale i zdrowiem, a nawet życiem. Bardzo powszechne było lepienie figurek kochanka lub męża z ciasta lub wosku. By spowodować cierpienie nielubianej i niekochanej już osoby wystarczyło figurkę rzucić w mało przyjemne miejsce np. płomienie. Bywało, że zakopywano w mrowisko. By potęgować cierpienie, kłuto i uderzano. Żeby oczarować wymarzonego chłopca niekonieczne były eliksiry. Wierzono, że wybrankowi można podać do picia wodę, w której myła się panna, albo podać do zjedzenia połówkę jabłka, która nosiła... pod pachą! Jeśli i te metody zwodziły należało: w piątek przed wschodem słońca zerwać piękny owoc z jabłoni, przeciąć na pół i włożyć między jego połówki zwiniętą karteczkę. Na jednej jego stronie napisać własne imię, na drugiej wybranka, a do tego dodać jego trzy włosy. Połączyć obie połówek jabłka, owoc wysuszyć, zawinąć w liście laurowe i położyć pod poduszką ukochanego. Ta metoda dotyczyła chyba tylko wykształconych, bo rzadko kto z niższych warstw potrafił pisać. Powszechną metodą było podawanie chłopcom napoju z domieszką lubczyku. By utrzymać kochanie i ciągłe zainteresowanie męża, żony sięgały po dosyć drastyczne metody. Otóż dodawały mężowi do jedzenia swoją krew miesiączkową, ciasteczka z krwią oraz włosami kobiety. A czegóż się nie robiło, by złapać upatrzonego kawalera. Zamiast eliksiru miłości stosowano metodę „na rybkę”. Trzeba było włożyć trzy małe rybki w trzy miejsca: w usta, między piersi i w pochwę. Nosić je dotąd aż zdechną. Zetrzeć je na proszek i dodać wybrankowi do jedzenia. Czegóż to te kobiety nie wymyślały! Ot, by zapewnić sobie wierność kochanka, należało pocałować go, trzymając jednocześnie w ustach hostię. Skąd hostia? Należało przystąpić do komunii i zatrzymać ją w ustach. W średniowieczu ksiądz raczej przymykał oko na takie praktyki, wiedząc, że zakochani wcześniej czy później staną przed ołtarzem, a ta metoda była znacznie lepsza niż podejrzane eliksiry czy pogańskie metody Mąż stracił zainteresowanie żoną po połogu? Małżonka boi się, że jej ślubny zrobi „skok w bok”? Życie seksualne ożywi afrodyzjak z kości zmarłych, cmentarnych drzew i pokrzyw pokropionych moczem. Nie pozostaje więc nic innego, jak skorzystać ze stosowanych przez naszych przodków metod. Bo czegóż to nie robi się dla miłości!? M

marzec | 3 (74)/2019

genealogiczny

newsroom Genealodzy roku 2018 wybrani

Podczas XVI urodzin "Genpolu", jak podczas każdego spotkania, wybrano genealoga roku. Tym razem tytuł ten przypadł trzem osobom: Jolancie Ilnickiej, Maciejowi Rogowi i Zbigniewowi Nalichowskiemu - organizatorom corocznych konferencji genealogicznych w Brzegu. Serdecznie gratulujemy! *** Prawie 3 500 000 nowych skanów w szukajwarchiwach.pl! 25 lutego 2019 roku Narodowe Archiwum Cyfrowe udostępniło pierwsze w tym roku skany w serwisie szukajwarchiwach.pl. Aktualizacja objęła łącznie 49 archiwów i blisko 3,5 mln zdjęć. Jakie dokumenty zostały udostępnione? Spis zespołów tutaj. ***

3

25 milionów zdigitalizowanych dokumentów trafi z Bundesarchiv do Instytutu Pileckiego 26 lutego 2019 roku dr Wojciech Kozłowski – dyrektor Instytutu Pileckiego oraz dr Michael Hollmann – dyrektor Bundesarchiv podpisali umowę, na mocy której do Polski trafi 25 milionów sfotografowanych stron dokumentów NSDAP. Wicej informacji tutaj.

67


fot. dawnepismo.com (2)

>> Alan Jakman

68

More Maiorum


KSIĘGARNIA GENEALOGA

Autorzy: H. Süß (podręcznik), J. Drejer, I. Parowicz (zeszyt ćwiczeń) Stron: 84 (podręcznik), 144 (zeszyt ćwiczeń) Data wydania: 2019 Do kupienia tutaj

Kurrenta. Zeszyt ćwiczeń do nauki pisma neogotyckiego oraz Dawne pismo niemieckiego. Podręcznik do nauki pisma neogotyckiego to zestaw publikacji, który powinien mieć w swojej biblioteczce każdy genealog ‒ szczególnie ten, który poszukuje swoich przodków na terenie byłego zaboru pruskiego lub obszarach niemieckojęzycznych. W podręczniku przygotowanym przez Haralda Süß oprócz historii pisma niemieckiego i tabeli porównawczej jego różnych form, znajdziemy także dwie części: czytanie i pisanie. W pierwszej możemy zapoznać się ze wskazówkami do poprawnego odczytywania pisma oraz przykładami dokumentów wraz z ich transkrypcjami. W drugiej z kolei poznamy m.in. szczegóły dotyczące poprawnego pisania poszczególnych liter, co może nam w poprawnym odczycie dokumentów. W zeszycie ćwiczeń przygotowanym przez Joannę Drejer i Izabellę Parowicz kładzie się nacisk przede wszystkim na naukę pisania Kurrentschrift. Będziemy musieli przepisywać poszczególne słowa, często spotykane też w aktach metrykalnych, imiona i pojedyncze litery. Do zestawu dołączona jest także zakładka do książki z alfabetem pisma niemieckiego, którą możemy schować chociażby w torbie. Będzie to szczególnie przydatna "szybka" pomoc w archiwach. M

marzec | 3 (74)/2019

69


> Piotr Ryttel

Rząd Narodowy i jego organizacje centralne i prowincjonalne tworzyły swoistą biurokrację: były pisma, rozkazy, rozliczenia, pokwitowania, zapotrzebowania itp. Korespondencje powstańcze były załatwiane bardzo szybko, zwykle przesyłki docierały w ciągu doby. Używany był telegraf, z którego wychodziły szyfrowane depesze. Klucz do nich dostarczył Władysław hrabia Czartoryski. Organizacja poczty narodowej była bardzo sprawna, moskiewskim służbom śledczym nie udało się jej wykryć. Ze względu na bezpieczeństwo Ekspedyturę trzeba było przenosić co pewien czas z miejsca na miejsce. Z lokalu na Lasockiem najważniejsze papiery zostały wywiezione do prywatnego domu Emilii Barczówny przy Podwalu, róg Kapitulnej. Droga dokumentów w miarę upływu czasu wyglądała następująco:

70

Nowy Świat 53, sklep korzenny Franciszka Rozmanita,

Długa 551, dawny zajazd na Lasockiem,

Długa 555, dom Ostrowskiego zwany łaźniami Ossowskiego lub na rurach,

Podwale, róg Kapitulnej, dom Emilii Barczówny,

Nowolipie, dom sędziny Pryszczyńskiej,

Hotel Rzymski, schowek na strychu,

Senat Królestwa Polskiego, w sali przechodniej w nieużywanym piecu i w wydziale drugim, pod ławą dla adwokatów,

More Maiorum


POWSTANIE STYCZNIOWE

Sienna, róg Wielkiej, dom wynajęty przez siostry Guzowskie,

Świętokrzyska, róg Mazowieckiej, dom Multanowskiego.

W zestawieniu lokali, w których ukrywała się Ekspedytura, nie miejsca były najważniejsze, tylko „cisi bohaterowie”, którzy narażali swoje życie dla sprawy narodowej, pracując w powstańczej poczcie. Raczej nie trafiali do panteonu narodowych herosów. Duża ilość przesyłek powstańczych docierała koleją, część jako nadania kolejowe, część w skrytkach w wagonach. Schowki były bardzo sprytnie urządzone, a pakiety zmyślnie przygotowane. Owinięte w szary papier, tak aby miały płaski kształt, umieszczane były pod stopniami wagonów. Nie rzucały się w oczy i zwykle mimo częstych rewizji, nie trafiały w ręce żandarmów. Listy były chowane pod siedzeniami w wagonach i pod dywanami na podłodze, również w długich rurkach latarń wagonowych oraz w szparach w drzwiach i oknach. Przesyłki powstańcze przewozili również urzędnicy jadący w wagonach pocztowych. Paczki wówczas nie były stemplowane i ewidencjonowane, aby w razie rewizji można było twierdzić, że dopiero zostały nadane. Ukryta w skrytkach korespondencja była wyjmowana dopiero w nocy, gdy wagony znajdowały się już w remizie.

marzec | 3 (74)/2019

71


More Maiorum

fot. anna brochocka (11)


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.