Serce z ulicy Drewnianej

Page 1

SERCE Z ULICY DREWNIANEJ Weronika Pawlak Serce moje wciąż bije w tej szkole…


Serce z ulicy Drewnianej Prolog „Przeszłość wpływa na przyszłość. To co było, może się zdarzyć ponownie. Nikt nie zna dnia ani godziny, kiedy koszmar ponownie się zacznie. A gdyby tak... cofnąć się kilkadziesiąt lat wstecz? Zobaczyć znów te wojenne dni... Każdej dwudziestej siódmej wrześniowej nocy, w szkole na warszawskim Powiślu, dzieje się coś niezwykłego. Opuszczone - na czas nocy - szkolne mury, zamieniają się w pełne życia okopy, barykady, schrony, bunkry. W salach kryją się żołnierze, na sali gimnastycznej sanitariuszki opatrują rannych. Na ławkach i krzesłach leżą plany akcji powstańczych, na szafkach wiszą dokładne mapy poszczególnych dzielnic. Korytarzami biegają warszawiacy, przekazują sobie informacje. - Warszawa walczy! - Słychać głosy. - Warszawa się broni! I każdej tej nocy, do szkoły wpadają czarne postacie. Ich twarze są pełne smutku, determinacji, bólu. Pędzą, jakby pchani tajemniczą siłą. Wołają, krzyczą, wręcz wrzeszczą. Co mówią? Trzeba się dobrze wsłuchać. Choć... tak naprawdę, nikt tego nie wie. Nikt nie


wchodzi tam w nocy, nikt nie widzi tych łez, nikt nie pociesza zrozpaczonych. Zmęczeni pracą czy szkołą ludzie śpią w swoich domach, a tamci... Pozostają sami sobie, opuszczeni, postawieni pod ścianą, bez możliwości dokonania wyboru. Tak jak wtedy, tej wrześniowej nocy w 1944 roku, kiedy to śmierć stała się życiem. Żywi nie tracili nadziei... a jednak... ta nadzieja umarła. Odeszła, okrywając ich biało-czerwoną flagą. Płakała, nad tymi, którzy spotkali się z nią za wcześnie. Modliła się za tych, którzy tam byli. Oddawała hołd tym wszystkim, którzy nie bali się umrzeć za Ojczyznę. I znowu słychać głosy: - Warszawa walczy! - Warszawa się broni! - Warszawa... umiera? I nikt nie wie, jak jest naprawdę. Wszystko znika wraz ze wschodem słońca. Korytarze znowu zapełniają się radosnymi uczniami, w salach zaczynają się lekcje, szafki trzaskają, otwierane i zamykane co chwila. I tylko stara sowa, siedząca na dziedzińcu, co rok ogląda to przedstawienie. Kamienne łzy płyną jej po policzkach, a rozpostartymi skrzydłami ochrania szkołę. Aby już zawsze była bezpieczna."


Weronika zamknęła komputer. Praca, którą przed chwilą napisała, podobała jej się. Tylko...czy było w niej ziarno prawdy?


Rozdział 1 3 września 2015 roku. Weronika popatrzyła na Rafała z pogardą, po czym roześmiała się. - Taki z ciebie mężczyzna, że nawet krawata nie umiesz zawiązać? - Zamiast się śmiać, mogłabyś mi pomóc - prychnął blondyn, usiłujący od piętnastu minut zawiązać jakiś w miarę przyzwoity węzeł. Próbował już węzła prostego, Windsora i podwójnego. Wszystko na marne. - Pacan z ciebie - powiedziała, poprawiając mu element szkolnego mundurka - Twoja żona będzie miała z tobą przerypane. - Twój wybranek będzie miał gorzej. - odparował Rafał. - Jesteś ruda. Weronika przewróciła oczami i poprawiła ogniste włosy, spadające jej na ramiona. Była dość wysoka, miała jasną cerę i błękitne oczy. Ręce posiadała delikatne, ale silne - uderzanie w klawisze pianina, jednak się na coś przydało. Nie była najchudsza, ale nie przejmowała się tym zbytnio. Nawet gdyby próbowała się odchudzać, ukochana wychowawczyni, pani Ewa, zaraz urządziłaby jej pogadankę w cztery oczy.


Dziewczyna była ambitna, nieco nieśmiała i skryta, jednak z biegiem czasu otwierała się na ludzi. Krokiem milowym w kształtowaniu jej charakteru, było przystąpienie do harcerstwa. To tam nauczono jej zaradności i pewności siebie. Także ta szkoła, tak bardzo niezwykła, otworzyła jej furtkę do zmiany charakteru. Za to Rafał...Rafał był jej totalnym przeciwieństwem. Towarzyski kajakarz z planami na własną restaurację, ewentualnie cukiernię, w której mógłby częstować (według Weroniki "truć") swoich gości wykwintnymi daniami. Ciemno-niebieskie oczy i wiecznie rumiane policzki sprawiały, że przyjaciele z klasy, wołali na niego "Pulpi". Jednak chłopak, który miał ogromny dystans do samego siebie, nie zważał na to. Ba! Tylko uczniom tej szkoły pozwalał tak do siebie mówić. Bo tu było inaczej. Tu wszyscy byli rodziną i nikt się siebie nie wstydził. I choć na początku pierwszej klasy gimnazjum, unikali siebie nawzajem, jak ognia, to potem jakoś tak się zaprzyjaźnili. Jakoś tak? Hm...to najlepsze określenie. Czasami się nie rozumieli. Ona milczała, a on nie przerywał tej ciszy. Wiedzieli jednak, że byli dla siebie nawzajem oparciem.


Zresztą, cała ich klasa była dla nich opoką. Tak ich tu wychowano. Ta szkoła to nie był tylko smutny, brązowy budynek z krwawą przeszłością. To było coś więcej. Ale o tym mieli się dopiero przekonać. *** Sala gimnastyczna kolejny raz przemieniła się w miejsce spotkań z żywą historią. Piątka patronów zasiadła przy wielkim stole i z miłością popatrzyła na zgromadzoną tu młodzież. Weronika przysunęła się bliżej pana Gniazdowskiego, którego była wielbicielką, by dokładnie słyszeć każde jego słowo. Uwielbiała te chwile, kiedy powstańcy siadali przed nimi i opowiadali o starych czasach. To właśnie pan Gniazdowski zaszczepił w niej miłość do czasów wojny. Kochała go, tak jak kocha się bohatera. Niezwykłość tych spotkań zawdzięczała dyrekcji, która szerzyła wśród „drewnianej” młodzieży postawy patriotyczne. Wychowywano tu w blasku ideałów i pięknych postaw ludzi, uczestniczących w sierpniowym zrywie. - Dwudziestego siódmego września 1944 roku, w murach tej szkoły, Niemcy brutalnie zastrzelili dwudziestu dwóch rannych. - pan Janusz Hilczyński o zacnym pseudonimie "Bocian" zaczął coroczną opowieść, która wpisywała się w tradycję tej placówki.


Pierwszoklasiści, nazywani przez starszych "młodą konspirą" wzdrygnęli się na te słowa. No tak, dzieci XXI wieku nie muszą kryć się po domach na tajnych kompletach, tylko niechętnie chodzą do szkoły. No, może nie te dzieci z Drewnianej. Tu każdy przychodził chętnie, nie ważne, czy była kartkówka, czy luźniejszy dzień. Ważna była ta atmosfera i ci ludzie. Miłość do tego miejsca potęgowała się z każdym kolejnym rokiem nauki. Rafał pochylił się w kierunku przyjaciółki. - Myślisz, że na strychu jeszcze są szkopskie mundury? - Raczej się tego nie dowiemy, wiesz, że nie wolno nam tam wchodzić. - Uciszyła go kuksańcem w bok. - Ej, nie tak ostro. - Zaśmiał się. Pani Basia, jedyna kobieta wśród Patronów spojrzała na Rafała z uwagą. Chłopak posłał jej przepraszający uśmiech i dolał kobiecie herbaty do filiżanki. No jasne, grzeczny był z niego chłopiec, gdy patroni patrzyli. Reszta zacnej klasy II C zachichotała widząc, jak Pulpi płonie rumieńcem. Michał, przewodniczący, posłał mu wymowne spojrzenie. Magda i Monika przewróciły oczami. Iza zaśmiała się przez chwilę, po czym schowała twarz w bluzie swojej przyjaciółki. Ola i Marysia oderwały oczy od patronów i pogroziły Rafciowi palcami. Patryk ziewnął i kontynuował spanie, za co został szturchnięty przez Zosię i Natalię.


Wychowawczyni tylko pokręciła z rezygnacją głową. Wiedziała, że ta dwójka, tak pozornie spokojnych uczniów, jeszcze przysporzy jej wielu kłopotów. Jakich? To już pokazał czas. A raczej skok w czasie.


Rozdział 2 27 września 2015 roku. Noc spowiła Warszawę. Wieżowce pogasiły swe jasne światła, latarnie powoli gasły. Jedynie czubek Pałacu Kultury i Stadion Narodowy lśniły dziś swoim blaskiem. Gwiazdy migotały wesoło, gdy Weronika i Rafał biegli mostem Świętokrzyskim. Oboje byli ubrani na czarno. Dziewczyna związała włosy w kucyk i założyła na ramię ukochaną, harcerską torbę, przypominającą wyglądem powstańczy chlebak. Jej przyjaciel, niósł plecak, po brzegi wypchany różnymi potrzebnymi rzeczami. Gdy dotarli do szkolnej bramy, Ruda wyjęła plik kluczy. - Nie mów mi, że masz klucz do szkoły. - Rafał złapał się za głowę. - Zaskoczyłam cię? - Uśmiechnęła się. - Harcerka... - Chłopak pokręcił głową. - Zazdrościsz? - Przygryzła język, próbując otworzyć furtkę. - Podkradłaś woźnemu klucze...nie mam czego. - Pożyczyłam, mój drogi. Oddałam? Oddałam. - Co z tego, że masz kopię. - Przedrzeźniał ją. Pokazała mu język i weszła na dziedziniec. Stare, jeszcze nie odnowione mury placówki zalśniły w blasku księżyca. Duże okna zerkały na podwórze, okryte cieniem pajęczyn. Po parapetach spływały krople, pozostałe z popołudniowego deszczu. Zegar, zatrzymał się na


godzinie "W" i patrzył teraz na dwójkę przyjaciół, śledząc każdy ich ruch. - Wchodzimy! - Pchnęła kolejne drzwi, prowadzące do szatni dla podstawówki. - I gdzie chcesz iść? - zapytał Rafał, uważając by nie narobić hałasu. - Jak to gdzie? Na strych! - Popędziła na schody. Chłopak spojrzał na kamerę, wiszącą nad salą numer pięć. Westchnął głęboko i podążył za przyjaciółką. Idąc szkolnym korytarzem, przypominał sobie 2013 rok, kiedy pierwszy raz wszedł do tej szkoły. Ach, jak on się wtedy bał! A teraz? Teraz był dumny z tego, że należy do tej społeczności. Bo uczyć się na Drewnianej, to zaszczyt. Cztery piętra i byli na górze. Na strych wchodziło się przez ciężkie drzwi. Weronika przekręciła klucz i ramieniem pchnęła przeszkodę. Przywitał ją pył, kurz i zaduch. Kaszlnęła, machając ręką przed twarzą, by odgonić od siebie latające wszędzie białe paproszki. - Co się śmiejesz? - Popatrzyła na Rafała. - Sam byś tego nie zrobił. - Boże, wyglądasz jak Anna z "Krainy Lodu". - Wskazał na jej włosy, na których osiadł biały proszek. - I co? Myślisz, że ci teraz zaśpiewam "Mam te moc"? - A nie? - Zaśmiał się. - Rafał, co ja z tobą mam... Jak nas złapią, to cię sprzedam i nie wyjdziesz z paki do końca życia.


- Za włam do szkoły z rudą harcerką? Już widzę te protokoły... - Wszedł do środka. Strych był ogromny, a do tego ciemny i zakurzony. Weronika z uwagą oglądała każdy element tego miejsca, natomiast Rafał, zajął się przekopywaniem starych książek. - Masz coś? - zapytał po piętnastu minutach poszukiwań. - Tylko to. - Podeszła do niego i podała mu starą apteczkę. - Kobieto! Ona ma chyba z ponad siedemdziesiąt lat! - rzekł Rafał, oglądając zawartość pudełka. Były tam stare, popękane ampułki, pożółkłe bandaże i jakaś kartka. - Szyfr. Tylko nie wiem jaki. - Podał list Weronice. - Przecież to gaderypoluki! - Ja się nie bawię w wasze harcerzykowanie, więc nie wiem. Odszyfrujesz to? - Wątpisz w moje możliwości? - Usiadła na podłodze i zajęła się odszyfrowywaniem. Rafał spojrzał na nią z uśmiechem. Lubił tę rudą kulkę. Mimo tego, jak wredna potrafiła być. Choć…tu nikt nie był wredny, zły… Tu nawet nauczyciele byli aniołami. Nikt się ich nie bał, wszyscy kochali. Po kilku minutach, radośnie podskoczyła i pociągnęła go za rękaw koszuli. - Mam! Czytaj! - Z dumą podała mu świstek papieru.


- "Drewniane serca, czasoprzestrzeń zatrzymają. Co znaczy walczyć i cierpieć, niedługo poznają. Gdy się zamienią miejscem, powrócą za sprawą tajemnicy, co nie jest bajką, ani też zabawą." - przeczytał - Cholera! - Nie klnij, to nie ładnie - zganiła go. - To nie przekleństwo, tylko nazwa choroby. Równie dobrze mógłbym krzyczeć „ebola” albo "ospa". - Dobra, mów lepiej, czy coś z tego rozumiesz. - Nie jestem humanistą. Ty się tym zajmij. - Podał jej kartkę. - Leń. Pani Jagiełłowicz by się tobą załamała. skomentowała i zajrzała do apteczki. - O mój Boże! - Co? - zdenerwował się. - Zobacz! - Wyjęła z pudełeczka stempel z kotwicą i przytuliła do serca. - Ja nie mogę... - załamał się Rafał. - Wszędzie ten twój Rudy. To już jest choroba, Wera. - Cicho! - Przyłożyła stempel do kartki. Nagle poczuli, jakby ktoś uderzył ich w klatkę piersiową. Upadli na ziemię. Weronika upuściła kotwicę, a ta potoczyła się w kąt pomieszczenia i rozbłysła biało-czerwonym blaskiem. Szkoła schowała się w nocnej mgle…


Rozdział 3 Śpiewy i krzyki wybudziły Weronikę. Otworzyła oczy i dłonią dotknęła głowy; upadając uderzyła o jakiś stary mebel. Spojrzała na Rafała i...wybuchnęła śmiechem. Chłopak miał na sobie krótkie, beżowe spodnie na szelkach, do tego białą koszulę i biało - czerwoną opaskę. Włosy mu się potargały, a sylwetka nieco schudła. Jedyne, co pozostało niezmienne, to te czerwone policzki. Cały Pulpi. - Co się śmiejesz? - zapytał, przecierając oczy. - „Z czego się śmiejesz", Rafałku, brzmi ładniej poprawiła go. - Z twojego ubioru. - Sama nie wyglądasz lepiej, ruda wiedźmo. - Zaśmiał się. Dziewczyna spojrzała na siebie. Miała na sobie mundur „Pomarańczarni" i taką samą opaskę, jak Rafał. - Wyglądasz, jak Janek Bytnar - Rafał prawie płakał ze śmiechu - Jesteś tym, co kochasz. - Łzy uciechy już płynęły mu po policzkach. Wtem, drzwi się otworzyły i do środka wpadł jakiś chłopak. - Ruda? Pulpi? Co wy robicie na strychu? - zapytał przybysz. Miał rozczochrane, brązowe włosy, był dość wysoki i ubrany podobnie do Rafała.


- Śpimy - Rafał wzruszył ramionami. - Ewentualnie siedzimy na fejsie, albo rozmyślamy nad sensem istnienia. Jeszcze jakieś propozycje? - Na czym? - Nie zrozumiał chłopak. - Nie ważne. Chodźcie, za chwilę piąta. - Oszalałeś? Oszalałeś, prawda? - Weronika przyjrzała mu się w skupieniu. - W sensie? - Brunet oparł się o drzwi strychu. - Gdzie jesteśmy? Jaka godzina piąta? O co chodzi? zasypała go pytaniami. - Ech...dzieci, dzieci. - Pokręcił głową. - Jest pierwszy sierpnia 1944 roku. Powstanie się zaczyna, a wy tu śpicie. Do broni! Weronika spojrzała na przyjaciela. Czy to możliwe, by przenieśli się w czasie? *** Brunet, jak się okazało, Krzysztof Baczyński, poprowadził ich do jednej z klas. Od razu ją rozpoznali. Była to sala numer siedem, pracownia historyczna, królestwo historyków z Drewnianej i ukochane miejsce Rudej. Baczyński rozłożył na ławce jakieś plany. - Ja jestem z plutonu „Alek", wy zostaliście przydzieleni do zgrupowania „Krybar", zrozumiano? - Tak. - Kiwnęli głowami. Dziewczyna powstrzymywała się od zapytania go o wiersze, Rafał ziewnął. Cóż za


historia! Byli w Krybarze, w tym ukochanym przez nich Krybarze. Zaszczyt i duma rozpierały im serca. Krzysiek już miał kontynuować, gdy do sali wszedł wysoki mężczyzna. Spojrzał na dwójkę przyjaciół i uśmiechnął się. - Cyprian! Nareszcie jesteś! - Ucieszył się poeta. Znalazłeś ich? - Niestety, Alka i Wiesiek zaginęli. Może wyjechali z Warszawy? Nie wiem... - Mężczyzna pokręcił głową, po czym przeniósł wzrok na młodych. - Ale mam was. - Wskazał na Rudą i Pulpiego. - Jestem Cyprian Odorkiewicz, dowódca „Krybara". - Miło nam pana poznać. - Weronika w mig ogarnęła sytuację. Opłacało się słuchać opowieści patronów. Ten, kto wymyślił spotkania z nimi, niech będzie uwielbiony. Mnie również, druhno. Widzę, żeś z „Pomarańczarni". Wspaniała drużyna...wielcy ludzie tam byli. - Byli... - Wstrzymała łzy. - Niech pan nie mówi o Rudym, bo to wrażliwe dziecko, zaraz się rozryczy i znów zacznie pisać epopeje o tym, jak to ona go kocha. Nie chciałby pan tego słuchać, naprawdę. - wtrącił Rafał. Weronika wymierzyła mu kuksańca w bok. Cyprian spojrzał na nich i skinął na Krzysia.


- Weźmiemy ich. Chłopak jest zaradny, nadaje się do dywersji na elektrownię, dziewczyna to typ inteligenta, przydzielimy ją do szpitala. - Tak jest! - Zasalutował Baczyński, po czym oddalił się. Cyprian rzucił w stronę młodych krótki uśmiech i zajął się planowaniem. - Kto to Ala i Wiesiek? - szepnął Rafał. - Pan Wiesław Gniazdowski, ciulu. Patron naszej szkoły. I pani Ala, której nazwiska nigdy nie pamiętam. - odparła Weronika, zawiązując ukochaną chustę. *** Wiesiek i Ala rozejrzeli się. Dwójka uczniów z wojennej Drewnianej, stała przed Stadionem Narodowym. - Co to jest? - zapytał chłopak, przeczesując ciemne blond włosy, chudymi palcami. - Może jakieś więzienie? - zaproponowała blondynka, poprawiając błękitną sukienkę. - Jak Pawiak. Jakieś auto zatrąbiło na nich. Odwrócili się jak oparzeni i odsunęli w głąb chodnika. - Państwo z rekonstrukcji? Podwieźć do Muzeum Powstania Warszawskiego? - zapytał barczysty mężczyzna, wychylający się z auta. - Powstanie? Alka, jest Powstanie! - Ucieszył się Wiesiek. - Będziemy wolni!


Kierowca spojrzał na nich znad czarnych okularów. Zachowanie dwójki dzieciaków bardzo go zdziwiło. Zresztą, nie tylko jego.


Rozdział 4 - Że niby co mamy zrobić?! - Weronika wytrzeszczyła błękitne oczy. - Budować barykady. To chyba nie takie trudne. Cyprian nie rozumiał jej zdziwienia. - Okay. Prycz zbuduje, nie ma problemu. Bramę też, nawet kuchnię polową...ale barykady?! Nie możemy działać w Poczcie Harcerskiej, albo...no nie wiem, malować kotwice? - Chciałabyś, co? - Zaśmiał się Rafał. - Janeczek byłby dumny? - Milcz! - Wepchnęła mu do buzi pajdę chleba, na co chłopak roześmiał się głośno. Siedzieli na korytarzu szkoły. To miejsce wyglądało zupełnie inaczej, niż to, które pamiętali z codziennych wędrówek korytarzami. Zamiast niebieskich szafek były tu maleńkie ławki, jakieś plany, cegły, bandaże. Do Odorkiewicza co rusz podchodził ktoś z grupy bojowej i informował o stanie elektrowni, zdobytej przez „Krybara". Było to jedno z największych osiągnięć tej grupy. - Nie wezmę was do dywersji na uniwersytet, jesteście za młodzi. - rzekł Cyprian. - Machnicki! - zwrócił się do jakiegoś wysokiego okularnika. - Czy wszystko gotowe? - Tak jest! - Zasalutował tamten.


- Dobrze. Idziemy. A wy zróbcie, co wam kazałem, jasne? - Ma się rozumieć - odparł Rafał. Gdy dowódca się oddalił, Weronika wstała. - Musimy wrócić do naszych czasów - powiedziała poważnie. - A co? Nie podoba ci się tu? Podobno kochasz opisywać te realia. - Opisywać, a przeżyć, to co innego. A z tobą, to nie wiem, czy przeżyję... - Zlustrowała go od stóp do głów. - Oj, Ruda. Nie marudź. - Cicho bądź! Musimy przedostać się na teren Śródmieścia. - Zapanowała do torby resztki jedzenia. - Powiśle jest lepiej uzbrojone. - zauważył chłopak. - Nie słuchałeś na lekcjach. Na Dobrej i na Tamce stoją Niemcy. Jeśli nie wyjdziemy teraz, to utkniemy tu do końca walk. - Dziecino, nie wiem jakim cudem, ale mamy już połowę sierpnia. Musimy jeszcze trochę poczekać. Do dwudziestego siódmego września, pamiętasz? - Rafał również się podniósł. - Nie mamy czasu! Zastrzelą nas. A wtedy... - Rzuciłbym teraz twoim ukochanym fragmentem z „Testamentu mojego", ale chyba się powstrzymam. Zaśmiał się Rafał. - Oj, weź. To tylko kilkanaście dni. Damy radę. - Trochę się boję... - przyznała rudowłosa.


- Spokojnie. Dopóki znamy bieg historii, nie musimy się bać. Uważałaś przecież na lekcjach pana Nadarzyńskiego i pani Yacoub, prawda? - Prawda. Zresztą, na innych też. - Oj, już mnie nie oszukuj. Każdy zasnąłby na angielskim. To taka spokojna lekcja… - A co na to pan Kryspin? - Uwierz mi, że pewnie pochwaliłby mój sen. „Sleep time” i te sprawy. - Kocham naszych nauczycieli. Są niesamowici. - I zawsze będą, Ruda. Zawsze… *** Alicja i Wiesław spacerowali ulicami Warszawy. Odbudowane po wojnie budynki zachwycały ich, choć wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak wielkie zniszczenie przyniesie Powstanie Warszawskie. - Patrz, przecież tu był mój dom. - Ala wskazała na starą kamienicę. - Dziwnie tu. - Wiesiek przejrzał się w wielkiej szybie wieżowca. - O mój Boże! - Usłyszeli za sobą pisk. Odwrócili się. Przed nimi stała grupka nastolatek z telefonami w dłoniach. - Anka, czy to nie on grał ”Zośkę" w "Kamieniach na szaniec"? - zapytała jedna z nich, patrząc ma Wieśka.


- Nie, Marcel Sabat jest przystojniejszy. - Druga podeszła do Ali. - A ty? Nie grałaś „Biedronki" w „Mieście 44"? - W czym? - zdziwiła się Ala. - Znowu coś kręcicie, tak? Mogę selfie? - Brunetka włączyła aparat i podeszła do nich. Wiesław, widząc jak dziewczyna unosi telefon i mierzy nim w ich twarze, wytrącił jej go z ręki. - Co robisz, to najnowszy IPhone! - pisnęła. - Niemiecka świnia. Myślałaś, że damy się omamić? To nowa broń, tak?! - krzyknął, chowając za siebie przestraszoną Alę. - O czym tu gadasz, człowieku?! - Gdzie jest wasz schron, gadaj zaraz! - Chłopak przygwoździł ją do ściany budynku. - Policja! Ratunku! - piszczała tamta. - Szkopy biegną. Jazda! - Ala złapała Wiesia za rękę i pognali w stronę mostu. Brunetka odetchnęła z ulgą i pokręciła z rezygnacją głową. Życie w stolicy jednak było zbyt szalone, jak dla niej…


Rozdział 5 W dniach 3-6 września 1944 r. Niemcy przeprowadzali zmasowane ataki w rejonie Powiśla, w wyniku których oddziały zgrupowania „Krybar" zmuszone były wycofywać się ul. Foksal na drugą stronę ul. Nowy Świat. Weronika i Rafał, w ogóle nie przejęci tym, co dzieje się na ulicach Warszawy, chodzili bez celu po dzielnicy. Starali się zapamiętać każdy detal szkoły i jej otoczenia. - Aż żałuję, że nie przenieśliśmy się tu z telefonami. mówił Pulpi - Szóstka z historii gwarantowana. - No zobacz, a mi się udało mieć celującą ocenę z historii, bez zdjęć z powstania warszawskiego Zaśmiała się Ruda. - To się nie liczy. Wcisnęłaś nauczycielowi swoje fan fiction o Rudym, to ci postawił szóstkę. - Znowu zaczynasz? - Ja tylko kończę, moja droga - odparł, po czym pociągnął ją w najbliższą bramę - Co robisz, pacanie? - Kopnęła go w kostkę. - Cicho. Spójrz! - Wskazał na małego harcerza, biegnącego wzdłuż muru. Weronika przewertowała w głowie wszystkie wywiady i spotkania z powstańcami. Myśli biegły szybciej niż powstańcy do barykad. - Rafał, wciągnij go tu. - wyszeptała po chwili.


- Co? - Nie rozumiał. - No, weź tego dzieciaka! - Ale... - Rób, co ci każę - powiedziała chłodno. Nim Rafał zdążył zareagować, padł strzał „gołębiarza" z sąsiedniej kamienicy. Dziewczyna osunęła się na ziemię, a chłopak tylko otarł łzę. Bycie uczniem szkoły na Drewnianej nauczyło go wrażliwości na ludzkie cierpienie. *** Alicja przyglądała się budynkowi Muzeum Powstania Warszawskiego. Byli tu z Wieśkiem drugi raz, ale bali się wejść. - Otwórz te drzwi - rzekł znudzony chłopak. - Ale...zobacz, one całe są w kotwicach. - Wskazała na znaczki, opracowane przez harcerzy Szarych Szeregów. - No to co? To znaczy, że nasi tu są, prawda? - Wiesław wszedł do środka. Gdy tylko przekroczyli próg muzeum, ich oczom ukazał się Liberator, ogromny samolot do zrzutów. Bicie serca, rozpoznawczy dźwięk tego miejsca, wkradł się do ich uszu. W tle słychać było komunikaty radiowe, jakieś pieśni powstańcze, fragmenty listów. Alicja patrzyła na to wszystko wielkimi oczyma. Jej uwagę, przyciągnął portret na ścianie.


- Patrz, toż to Krzysiek! - Wskazała na zdjęcie Baczyńskiego - Poległ czwartego sierpnia, przy obronie pałacu Blanka. - przeczytała. - Że niby co? Wiesiu, oni tu piszą, że Krzysiek nie żyje. - Brednie. - Chłopak machnął ręką. Szli powoli, oglądając każdy fragment muzeum. Wtem, naprzeciw nich, pojawiła się grupa uczniów w strojach do rekonstrukcji. I to jakiej rekonstrukcji! Chłopcy mieli esesmańskie płaszcze, a dziewczęta mundury kobiece ze srebrnymi, nazistowskimi orłami. No tak, niedługo miała być inscenizacja ważnych wydarzeń powstańczych, a także niektóre grupy harcerskie przygotowywały się do marcowej akcji odbicia Rudego. Alicja struchlała ze strachu. Stanęła za Wieśkiem i przymknęła oczy. - Hejka - przywitała się jedna z dziewcząt - Wy też na rekonstrukcję „Akcji pod Arsenałem"? - Co? - nie zrozumiał Wiesław. - Chcecie zabić niewinnego harcerza i jeszcze nas na to zapraszacie?! - No... - zmieszała się dziewczyna - Mamy super sprzęt, będzie bardzo realistycznie. Przyłączycie się? Mogę wam później załatwić papiery o wolontariacie w muzeum. - Chyba w snach! Nie przyłożymy ręki do zabicia Bytnara - krzyknęła Ala. - Nieźli są - szepnął jeden z "esesmanów".


- Chcecie nas rozstrzelać, tak? - wycedził Wiesiek. Proszę bardzo. Strzelajcie! - Uniósł ręce do góry. Rekonstruktorzy roześmiali się. - Jak tak lubicie powstanie, to idźcie na Pawiak poradziła dziewczyna Mocne wrażenia gwarantowane. - Z własnej woli na Pawiak? Dziewczyno, gdzie ty masz głowę?! - oburzyła się Ala. - Jest Niemką, odpuść jej. Szkopom ciężko się myśli odparł chłopak. - Andrzej, oni są jacyś psychiczni. Weź zadzwoń na niebieską linię. Dzieciaki pewnie uciekły z domu. Szefowa grupki zwróciła się do jednego z chłopaków. - Tak jest! - rzekł tamten. - Nie powinieneś mówić „Heil Hitler", ty pomiocie nazistowski?! - wybuchł Gniazdowski. Ala uspokoiła go przytuleniem. Coraz bardziej dziwiło ją to miejsce. Chciała już wrócić na Drewnianą, do domu. Problem w tym, że nie wiedziała jak… *** Wrześniowa noc była cicha, czasami tylko przerywana strzałami. Weronika siedziała w szpitalu polowym, przeglądając jakieś papiery. Usilnie próbowała znaleźć kartkę z apteczki. Musiała gdzieś tu być. Musiała. A jeśli...jeśli już nie wrócą do domu? Co wtedy? Czy to wszystko ma w ogóle sens?


Przebywanie w tej szkole podczas Powstania Warszawskiego, było dla niej doświadczeniem tak silnym, że nie mogła zasnąć. Oddała Krybarowi całe swe serce już w pierwszej klasie. Uwielbiała angażować się we wszystko, co tylko zaproponowała jej ukochana polonistka czy wychowawczyni. - Czyżby jakaś nocna warta? - Zaspany Rafał usiadł obok niej. - Można tak powiedzieć. - Ziewnęła. - Dalej dręczysz się tym małym listonoszem? - Nie. - stwierdziła zimno. - Chyba przywykłam do takich widoków. - Mówiłem, żebyś nie szła na Szucha z Zośką, tylko ze mną. Tak bym cię wystraszył, że przestałabyś jarać się wojną. - Nie „jaram się" wojną, tylko lubię poznawać te czasy. - Chyba już zbytnio poznałaś, co? - Uśmiechnął się smutno. - Chyba tak... - Odłożyła kartki i podparła głowę łokciem. Księżyc wpadał do środka przez okno i oświetlał ich twarze. Melodia wojny usypiała dziewczynę. Już miała zasnąć, gdy Rafał potrząsnął nią szybko. - Ej, nudziaro? Uśmiechnij się, dobrze? - poprosił. - Dobrze...pacanie - Zaśmiała się. Rafał poczochrał jej włosy. - Już tylko kilkanaście dni. - I niecały miesiąc do końca...


- Ale popatrz na to tak. - zaczął - Nie naszego końca. - Cham z ciebie. - Mam to po tobie. - To my jesteśmy spokrewnieni? Boże, niech mnie zastrzelą, błagam. - O nie, tak łatwo nie będzie. - Zawiązał jej chustę. Jeszcze musisz się ze mną pomęczyć. Po chwili oberwał pomiędzy żebra i zaniósł się pociesznym śmiechem. - Ruda wiedźma! Wiedźma! - Śmiał się. - Cicho, pączku, bo wszystkich obudzisz. - Mmm, to teraz jestem pączkiem? Chcesz mnie zjeść, tak? - Nie mógł przestać się śmiać. - No co ty! Sama?! Tobą najadłoby się pół Warszawy! Przewróciła oczami i również się roześmiała. Cyprian, dowódca „Krybara" stał przy drzwiach i patrzył na nich z uśmiechem. Polubił tę dwójkę, choć wiedział, że niedługo się z nimi rozstanie.


Rozdział 6 20 września 1944 roku. Powstańcy powoli się poddawali. Dzielnice padały, broni było coraz mniej. Uśmiechy, które towarzyszyły warszawiakom w pierwszych dniach sierpnia, wyblakły teraz i zamieniły się w łzy. Weronika służyła w szpitalu na Drewnianej. Kontakt z rannymi żołnierzami, był dla niej czymś wyjątkowym. Każdego dnia siedziała przy harcerzach i wypytywała ich o wspomnienia, o to, jak żyło im się przed wojną. Opowiadali chętnie, cieszyli się, że ktoś ich słucha. Dziewczyna wszystko skrzętnie notowała, podając im kawałki suchego chleba, szklanki z cudem zdobytą wodą. Przecierała zmęczone czoła, bandażowała rany. W wolnych chwilach, gdy pacjenci spali, spacerowała po szkole. Brązowe mury pachniały krwią, brudem i starą wodą. Sale lekcyjne zamieniono na szpitalne pokoje, miejsca, gdzie ostatkiem sił ratowano ludzkie życie. Z ostatniego piętra budynku, widać było Pragę, tak pozornie bezpieczną. Samoloty co raz przelatywały nad Powiślem, ostrzeliwując i bombardując kamienice.


Siedziała teraz przy młodym drużynowym i wypytywała. - A Zośka? Powiedz mi o nim coś więcej. - Męczyła powstańca. - Nie znosił zupy pomidorowej. Twierdził, że przypomina mu krew. - odparł tamten. - A po śmierci Rudego wcale nie chciał jeść. - Niezwykłe... - Dziewczyna westchnęła cicho i zanotowała. – A jak ci się podoba Drewniana? - To miejsce? Nie oddałbym go za żadne skarby świata. - Ja też nie, uwierz mi… Rafał patrzył na przyjaciółkę z uśmiechem. Krybarowcy zdecydowali, że wezmą go na kilka swoich akcji, z czego bardzo się cieszył. Dziękował Bogu za to, że przed znalezieniem się tutaj, dołączył do drużyny ASG i umiał strzelać. Przydała się także - mała, ale jednak - znajomość języka niemieckiego, którą zawdzięczał swojej wychowawczyni. Swoją postawą i wiedzą, blondyn wzbudzał zaufanie żołnierzy. Traktowali go, jak wszechwiedzącego. A on tylko znał historię. Ich historię. Dni mijały, a dwójka przyjaciół ani myślała o powrocie do domu. Tu czuli się dobrze, wśród powstańców odnaleźli bratnie dusze. Stempel z kotwicą i kartka z zagadką zniknęły. Jednak...nie na długo.


*** Wiesław i Alicja stali przed bankomatem. - Jak myślisz, co to jest? - zapytał chłopak. - Może jakiś schowek? - zaproponowała blondynka. - Spróbujmy go otworzyć, dobrze? - Nie wiem, czy to dobry pomysł. To może być jakiś pocisk. Jak ten czołg -pułapka ze Starówki, o którym pisali w muzeum. - W sumie racja. To co...gdzie idziemy? - Chodźmy tam! - Wskazała na gmach szkoły. - A co jeśli tam są Niemcy? - Damy radę, zobacz co mam. - Wyjęła z torby rewolwer. - Skąd to masz?! - Przestraszył się Gniazdowski. - Z tego muzeum. - Zaśmiała się. - Zabrałam tym esesmanom, kiedy nie patrzyli. Szli powoli Mostem Świętokrzyskim, patrząc jak promy płyną po Wiśle. Wtem, jakieś auto zatrzymało się przed nimi. Z okna wychyliła się jakaś kobieta. - Wiedzą może państwo, jak dojechać na Powązki? - Nie... - odparł Wiesław - Ale moglibyśmy się z panią zabrać? - To zależy... - Uniosła brwi. - Nie mamy pieniędzy, nasz majątek zabrali Niemcy przyznała Ala. - Bardzo śmieszne, ale nie kupuje tego - powiedziała kobieta i odjechała.


- Przecież my nic nie sprzedaliśmy... - Wiesław odprowadził ją wzrokiem i wzruszył ramionami. Chodźmy do prezydenta. On nam pomoże. - A to on nie jest na uchodźstwie? - zagadnęła Ala. - Miejmy nadzieję, że nie. - Chłopak skierował się w stronę Starówki. Stanęli przed Pałacem Prezydenckim i z podziwem popatrzyli na budynek. - Nie wpuszczą nas. Widzisz tych żołnierzy? - Ala wskazała na służby mundurowe. - Przesadzasz. - stwierdził Wiesiek i stanowczym krokiem ruszył w stronę bramy, przez którą właśnie wyjeżdżał samochód z prezydentem. - Odsunąć się! - rozkazali ochroniarze, jednak Wiesiu nic sobie z tego nie robił. Krzyknął coś, a drzwi auta po chwili się otworzyły i stanął w nich uśmiechnięty Andrzej Duda - Panie prezydencie, niech nam pan pomoże - prosiła Ala. - W czym, moje dziecko? - Mężczyzna podszedł do niej, mimo przestróg ochrony. - Tu tyle Niemców, tyle... - tłumaczyła. - Kazik! Zadzwoń do ministra spraw zagranicznych Duda zwrócił się do jednego z towarzyszy, uśmiechając się przy tym - Sprawdź mi to. - Dobrze. – Tamten prawie udusił się ze śmiechu. - A wy. - Duda ponownie spojrzał na dwójkę powstańców - Chodźcie ze mną. Akurat jadę na Powązki, zabiorę was ze sobą. No, chodźcie dzieci.


Ala i Wiesiek spojrzeli po sobie. Mężczyzna w garniturze wzbudził ich zaufanie. Posłusznie wsiedli do samochodu, szukając na nim znaków swastyki, której się jednak nie doszukali. *** 26 września 1944 roku. - To już jutro - powiedziała Ruda, patrząc, jak Pulpi czyści lufę karabinu. - Spokojnie, wrócimy do domu. - Uspokoił ją. Wrócimy...


Rozdział 7 Ala i Wiesiek czuli się bezpiecznie w towarzystwie prezydenta Dudy. Uśmiechnięty pan w garniturze opowiadał im o Powązkach, pokazywał kwatery. Zachowywał się bardzo swobodnie, mimo kilku ochroniarzy, nie odstępujących go ani na krok. - No, to ja was teraz zostawiam - rzekł po godzinie spaceru. - Sprawy dla Polski, same się nie załatwią. - Dziękujemy. - Wiesław wyjął z kieszeni stempel z kotwicą i podał prezydentowi. Ten skłonił w podzięce głowę i oddalił się. - To co teraz? - zapytała Alicja, kiedy wyszli z cmentarza. - Może pójdziemy do naszej szkoły? - Dobry pomysł. Chodźmy. - Wiesiek podszedł do jednego z wieżowców i przejrzał się w nim jak w lustrze. - Nie rozumiem tych ludzi. Przecież wyglądamy całkiem normalnie. *** W końcu nastał ten dzień - 27 września 1944 roku. Weronika i Rafał, wykończeni codzienną służbą, dowlekli się do bram szkoły. Wracali z akcji - Krybar ponownie zaatakował uniwersytet, a sprytna dwójeczka, mimo zakazu Cypriana, podążyła za żołnierzami.


Pomarańczową chustę dziewczyny pokrył kurz, jedna z szelek chłopaka zgubiła się. Jednak mimo to, przyjaciele nie poddawali się. - Musimy znaleźć tę kotwicę - powiedziała Weronika, bez sił opadając na ławkę. - A nie masz żadnej przy sobie? Zawsze miałaś ich pełno - zauważył. - Miałam też siekierę w szafce i co z tego? - Zaśmiała się. - No nie wiem, no...użyj tej wiedźmińskiej, rudej mocy i wyczaruj ładny stempelek. - Wiesz co... - zastanowiła się. - Skoro jesteśmy w czasach powstania, a więc rok po śmierci Bytnara, to na pewno żyje ktoś, kto ma te stemple. - O kim myślisz? - Basia Sapińska. - Zwariowałaś?! Nie znajdziemy jej teraz! Katowałaś mnie opowieściami o tym, że mieszka w Chybicach. To za daleko. - To może ktoś z Szarych Szeregów? - zaproponowała. - Nie wiem, jak chcesz ich znaleźć, ale jeśli ci się uda, stawiam ci kebaba - przysiągł Rafał. - No dobrze. - Roześmiał się. - Ale najpierw chodź. Mam pewien pomysł. - Boję się twoich pomysłów. - No i prawidłowo! - Pociągnęła go za rękę w stronę wyjścia. Zatrzymała się dopiero przed wejściem do kanałów. - Czy ty... - zaczął Rafał, ale nie zdążył dokończyć.


- Właź! Musimy dostać się na aleję Niepodległości sto pięćdziesiąt osiem. - Po co? - Tam mieszkał ktoś, kogo rodzina nam pomoże. - Otworzyła właz i zeszła po drabince do kanału. Rafał podążył za nią, uprzednio przeładowując broń. Szli ciemnymi, brudnymi dróżkami. - Tu śmierdzi gorzej niż w naszej szatni - przyznał Pulpi. - Serio? A myślałam, że nic nie cuchnie bardziej niż wasze koszulki. - Bardzo śmieszne. Uważaj, tu jest jakaś przeszkoda. Jezu, czuję się, jakbym brnął przez morze wymiocin. - Fujka, przestań! - Pisnęła dziewczyna. - I bądź cicho, bo zaraz wrzucą nam tu granat. - Będzie bombowo - stwierdził Rafał, czując na sobie karcące spojrzenie rudej harcerki. W końcu dotarli do właściwego wyjścia. Rafał wygramolił się na ulicę i pomógł Werce wyjść. - Wyglądamy, jak Biedronka i Stefan z „Miasta 44" oznajmił, patrząc na ubrania, lepiące się im do ciał. - Nawet nie licz na pocałunek, Pulpi - przestrzegła go Ruda. - No tak. Zapomniałem, że jesteś cholerną nekrofilką z zamiłowaniem do zmarłych harcerzy. - Zapomniałeś o byciu psychofanką Tomka Ziętka. dorzuciła i poszła w stronę kamienicy.


Blondyn poszedł za nią, wyjmując broń. Wyważył ramieniem drzwi i wszedł do środka. Weronika przełknęła ślinę. Dotknęła starych murów. Po policzku spłynęło jej kilka łez. - Ej, no. Nie rycz. - Rafał popatrzył na nią z troską. Jeszcze znajdziemy ci Janeczka i będzie najlepszy na świecie, dobrze? - No dobrze. - Pociągnęła nosem, po czym wbiegła po schodach i zapukała do drzwi. Otworzyła jej drobna brunetka. - Danka Bytnar? - zapytała rudowłosa. - Tak... - Dziewczyna zmierzyła ją wzrokiem. - A pani to... - Weronika Pawlak, Ruda. To mój przyjaciel. - Wskazała na blondynka. - Rafał Ratajczyk, Pulpi. Mam do pani prośbę. - Zatem słucham. - Czy mogłaby pani dać nam jeden ze stempli, które zrobił Ru...druh Jan Bytnar? - poprawiła się. - Oczywiście. - Ożywiła się dziewczyna. Zniknęła na moment w mieszkaniu, po czym wróciła z dużym, nowym stemplem. - Mój brat byłby z was dumny, dzieciaki - powiedziała z uśmiechem. - Dziękuję. - Weronika przytuliła się do niej ze łzami w oczach. Danka przygarnęła do siebie drobną harcerkę.


- Zawsze więcej kobiet do przytulania - mruknął Rafał i dołączył do tulenia. Po chwili, Ruda ogarnęła się i zaciskając usta, by się nie rozpłakać, zasalutowała Dance. - Chwała bohaterom! - Ona tak zawsze - szepnął Rafał, po czym pociągnął przyjaciółkę za rękę. - Chodźmy. Muszę wrócić i zdać test z majmy, no nie? Pani Król mi nie odpuści. - Matematyk... - Weronika przewróciła oczami i pobiegła za nim, choć wokół nich szalała wojna. *** W drodze do szkoły, przyjaciele z powstania, zatrzymali się na Nowym Świecie. Natłok sklepów, neonów i ogólnego hałasu, przytłoczył młodzież. W oczy rzucił im się pewien sklep, mianowicie ten z gadżetami do gier wideo. Weszli do środka, oglądając wielkie telewizory, komputery... Wszystko ich dziwiło, jednak największe wrażenie, zrobiły na nich chyba okulary 3D Gdy tylko założyli je na oczy, pisnęli z przerażenia. „Żywe" obrazy zaatakowały ich. Ze strachu, Wiesiek zrzucił jeden z laptopów na ziemię. - Co robicie?! Zapłaćcie za to! - krzyknął sprzedawca. - Nie mamy pieniędzy… - Co?! Halo?! Policja?! - Mężczyzna wyjął telefon.


Wiesiek spojrzał na swoją towarzyszkę z lękiem. Chyba właśnie skazali się na śmierć.


Rozdział 8 27 września 1944 roku. Południe było parne i słoneczne. W szpitalu panowała cisza i spokój, jednak Weronika nie mogła ustać w miejscu. Krążyła pomiędzy łóżkami i co raz spoglądała na zegarek. Dobrze wiedziała, że zaraz zacznie się rzeź. Ta szkoła żyła, by umrzeć. Umrzeć w sierpniową noc. Zabito tu wszystkie wspomnienia, by mogły narodzić się nowe. - Co druhna taka nerwowa? - zagadał młody drużynowy, który opowiadał jej o Zośce, Alku i Rudym. - Okres? - Zaśmiał się Rafał, który właśnie wszedł do sali. Cały był w kurzu i pyle. Oczy mu błyszczały, włosy były w nieładzie. W dłoniach trzymał pistolet. - Bardzo śmieszne. - Weronika przewróciła oczami. Jakiś ty zabawny! - Wiem, że mnie lubisz, nie wymigasz się. - Podszedł do niej i pociągnął ją na bok. - Musimy przybić ten stempel i wrócić. Zaraz będą tu Niemcy. - Nie mam tej kartki. - syknęła. - Nie ważne, damy bez niej radę. - Ale Pulpi, co z tymi ludźmi? - Jak to co? Nie uważałaś na lekcji?


- Ha ha, ostrzegaj następnym razem, okay? Taki suchar poleciał, że ja nie mogę. - O ho ho, czyżby foszek? - Wziął się pod boki. Ruda przycisnęła do siebie stempel. Dobrze wiedziała, że nie zdołają uratować tych ludzi. Historia musiała pozostać niezmieniona, choć serce dziewczyny łamało się na pół. *** Ala i Wiesiek stali przed budynkiem szkoły. Placówka olśniewała ich swoim ogromem. Okna odbijały światło słoneczne, parapety ociekały jesiennym deszczem. - Wejdźmy do środka - zarządził Gniazdowski. Ala pokiwała głową i przygryzła wargi. Powoli nacisnęła klamkę drzwi.


Rozdział 9 - Rafał, biegnij! - Rudowłosa popchnęła przyjaciela w stronę schodów. - Oni za chwilę tu będą! - Boisz się? - zapytał, podnosząc jedną z rannych dziewcząt i układając ją sobie na rękach. - Boję. Strach jest czymś naturalnym podczas wojny. Choć...to nie jest zwykły strach. To nie słabość. To znak, że jeszcze nie zostałeś wyprany z człowieczeństwa. - To tekst z jakiejś twojej pracy? - Nie, to moje przemyślenia. A teraz jazda! Ostatni raz spojrzała na drużynowego, z którym niedawno rozmawiała. Kilka łez spłynęło jej po policzku. Czuła, że właśnie coś traci. - Czuwaj... - szepnęła, wyciągając w jego stronę dłoń. Gdy już tam będziesz, to pozdrów...pozdrów Rudego... Chłopak przekręcił się na drugi bok i zamruczał coś przez sen. Ruda przeliczyła ludzi. Dwudziestu dwóch rannych. Dwudziestu dwóch straceńców. Przymknęła oczy i wyjęła stempel z kotwicą. Podeszła do drużynowego i spojrzała na jego notatnik. Wśród planów i zapisków, dostrzegła znajomy wiersz. "Drewniane serca, czasoprzestrzeń zatrzymają. Co znaczy walczyć i cierpieć, niedługo poznają.


Gdy się zamienią miejscem, powrócą za sprawą tajemnicy, co nie jest bajką, ani też zabawą." Wzięła kartkę i spojrzała na okno. Wtem, drzwi opadły na ziemię, wyważone ciężkim butem. Krzyki w języku niemieckim odbijały się od ścian. - Wera! - Rafał porwał przyjaciółkę w ramiona i cofnął się w kąt. - Przybij tę kotwicę! Dziewczyna odetchnęła głęboko. Ręka bezwiednie opadła jej na papier. Spuściła oczy i osunęła się na ziemię, bo młody drużynowy, właśnie otrzymał gorący, stalowy, pocałunek. Ten zabójczy, pierwszy pocałunek... *** Ala i Wiesiek weszli do szkoły. Wielka powstańcza kotwica namalowana mad wejściem, rozbłysła jasnym światłem. Młodzi przesłonili oczy i powoli upadli, uderzając o niebieskie szafki. *** Weronika otworzyła oczy. Leżeli z Rafałem na strychu. Wokół nich były stare pudła i kurz. Popatrzyła na swoją rękę. Ściskała w niej pomarańczową chustę i stempel.


Rafał dzierżył w dłoniach rewolwer i opaskę powstańczą. - Co się stało? - zapytał i wsłuchał się w coś. - Słyszysz? - Słyszę. To serce. Serce z ulicy Drewnianej powiedziała, zatapiając się w symfonii starych murów. Murów, które przeżyły śmierć.

Słowo na koniec Zdawać by się mogło, że to było tak niedawno. Przekroczyłam mury tej szkoły ze świadomością, że idę naprzeciw czegoś nowego, że to, co mnie tu spotka, będzie niezapomniane. Nie myliłam się. Dziś wiem, że choć ciało jest już w liceum, to moje serce wciąż bije dla tej szkoły w rytm dzwonków, powstańczych walk i tego, czego się tu nauczyłam. A nauczyłam się wiele i nie chodzi mi tu o matematykę, biologię czy polski, choć to bardzo ważne. Tu nauczyłam się żyć, być patriotką, dostrzegać w drugim człowieku więcej, niż tylko jego wygląd zewnętrzny. Ta szkoła kształtuje ludzi i wychowuje ich. Wychowała mnie. Dziś, przekraczając jej mury, znów czuję się jak pierwszoklasistka, pełna niepewności i jakiegoś takiego dziecinnego lęku. A jednak jest coś, co każe mi wracać na Drewnianą. Czuję się nierozerwalnie związana z tą szkołą, z tymi ludźmi,


którzy stali się na te trzy lata moją rodziną. I dalej nią są. Nie ma nic piękniejszego niż świadomość, że jest się absolwentem tak wspaniałej placówki. Za żadne skarby nie oddałabym tych trzech lat mojego życia. To tu pokazano mi, że wszyscy, Ci pełnosprawni i Ci niepełnosprawni, są równi. Tu wpojono mi wartości, które do dzisiaj goszczą w moim sercu. Tu można było poczuć historię, jej dotyk, żywych świadków, z którymi tak uwielbiałam się spotykać. Mogę dziś śmiało powiedzieć, że jestem wdzięczna mojemu gronu pedagogicznemu, które wspierało mnie przez te trzy lata. Jestem szczęśliwa, że wybrałam akurat to gimnazjum. Bo o tym miejscu się nie zapomina. I ono o nas też nigdy nie zapomni.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.