Trendologia

Page 1

James

arkin

NiezbĂšdny przewodnik po przeĂŻomowych ideach



James Harkin

TRENDOLOGIA NiezbÚdny przewodnik po przeïomowych ideach

przeïoĝyï Mateusz Borowski

Wydawnictwo Znak Kraków 2010



SPIS TREŚCI

9• 25• 27• 29• 31• 33• 35• 38• 40• 42• 44• 46• 49• 51• 53• 55• 57• 59•

Wstęp

61• 63•

Antropologia wirtualna Badvertising Boomergeddon Brand America Chrupki konserwatyzm Crowd-sourcing Curation Nation Cyborg Cyfrowe mapowanie Cyfrowy maoizm Czas zabawy Deklinologia Demokratyzacja Długi ogon Dobry interes Dziennikarstwo obywatelskie Efekt gapowicza, czyli problem działania zbiorowego lub dylemat więźnia Ekonomia czasu Ekonomia doświadczenia

65• 67• 69•

Ekonomia prestiżu Ekonomia rzeczywistych kosztów Ekonomia wsparcia

•4 5


SPIS TREŚCI

72• 74• 76• 78• 80• 82• 84• 86• 88• 91• 93• 95• 97• 100• 101• 103• 106• 108• 110• 112• 115• 117• 119• 122• 124• 127• 129• 131• 132• 134• 137• 139• 142• 144• 147•

Europejskie imperium Filoantrokapitalizm Fizyka społeczna Futurologia Infomania Kapitalizm funduszy emerytalnych Kosmetyczna klasa niższa Kosmopolityzm Lęk o status Libertariański paternalizm Magazynowanie życia Maturializm Menesans Miejskie gry Miejskie wioski Miękka władza Muskularny liberalizm Nadzór peer-to-peer Nagie gałęzie Najczarniejsze scenariusze Neuroteologia Nowi purytanie Nowy utopizm Paradoks wyboru Polityka „mam cię” Pozytywna wolność Proletariacki dryf Protirement Przedwczesny spadek Przepaść pokoleniowa Punkt przełomowy Rewolucja rzeczników Samosąd w sieci Serwisy społecznościowe Skruszeni samotnicy


SPIS TREŚCI

149• 151• 153• 156• 158• 160• 162• 165• 167• 169• 171• 173• 175• 177• 179•

Slaktywizm Smart Mobs / Flash Mobs Społeczny jet lag Syntetyczne światy Szczęście Teoria dzikiej karty lub teoria czarnego łabędzia Transhumanizm albo teza o wyjątkowości Wartość publiczna Wirtualna polityka Wojenne porno Wytrzymałość Yeppies Zachęty i przynęty Zasada ostrożności Zmęczenie współczuciem

182•

Twoje idee

•6 7



PUNKT PRZEŁOMOWY

UNKT PRZEŁOMOWY. Wiadomo, wszystko się zmienia. Ile wiemy na temat tej krótkiej chwili, w której jedna rzecz zmienia się w drugą? Zainteresowanie punktem, kiedy coś się „przełamuje”, zaczęło się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy amerykański politolog Morton Grodzins zauważył, że białe amerykańskie rodziny pozostają w miejscu swojego zamieszkania tak długo, jak długo napływ czarnoskórej ludności pozostaje na stałym, niskim poziomie. Kiedy jednak czarne rodziny pojawiały się w większej liczbie, w pewnym momencie biali nagle masowo opuszczali to miejsce. To Grodzins ochrzcił ten moment dramatycznej zmiany mianem „punktu przełomowego”. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych koncepcję punktu przełomowego zapożyczono do opisu tego momentu, w którym nowe technologie – wideo czy telefon komórkowy – nagle wyłoniły się z mroku i zawładnęły zbiorową wyobraźnią. Na początku XXI wieku teorię tę odkurzył i przywrócił do życia utalentowany dziennikarz „New Yorkera” Malcolm Gladwell. Prace Grodzinsa wywarły ogromny wpływ na tego autora, ale ów swoją główną metaforę zaczerpnął ze słownictwa epidemiologicznego. W wydanej w 2000 roku książce Punkt przełomowy Gladwell wysuwa odważną tezę, że najlepiej myśleć o wszystkim – od zmiany mód do wzrostu nałogu tytoniowego wśród nastolatków – wyobrażając sobie, że ludzie to wirusy, a zjawiska społeczne to zakaźne epidemie. Gladwell oparł swoją tezę na trzech związanych ze sobą założeniach. Jak twierdzi, musimy sobie uświadomić, że ogromne zmiany mogą zostać zainicjowane przez niewielkie oddziaływania czy interwencje; niekiedy te zmiany mogą zajść niezwykle szybko; czasem tylko niewielka grupa ludzi ma udział w faktycznym wprowadzaniu tych

•136 137


PUNKT PRZEŁOMOWY

zmian. Weźmy za przykład poziom przestępczości w Nowym Jorku w latach dziewięćdziesiątych. W latach osiemdziesiątych Nowy Jork był przestępczym gettem i wielu jego mieszkańców bało się wychodzić z domu po zmierzchu. Jednak w pewnym momencie wszystko to zaczęło się zmieniać i poziom przestępczości zaczął spadać. Ekonomiści i socjologowie łamali sobie głowy, żeby wyjaśnić to zjawisko, jednak nie byli w stanie wytłumaczyć, dlaczego zmiana zaszła tak nagle. Gladwell uważa, że tę transformację można pojąć tylko pod warunkiem, że najpierw zanalizuje się dokładnie przyczyny powodujące, iż zachowanie niektórych niedoszłych przestępców zaczęło się zmieniać, co w konsekwencji wpływało na inne podobne sytuacje. W jakiś sposób, jak twierdzi, ogromna liczba ludzi w Nowym Jorku została zainfekowana „wirusem antyprzestępczym”, który po prostu zaczął się rozprzestrzeniać. Punkt przełomowy Gladwella to intrygująca i prowokująca do myślenia książka, której redukcyjne podejście do problemów społecznych zyskało wkrótce zbyt szerokie zastosowanie – użytek zaczął z niego robić każdy, kto chciał po minimalnych kosztach odmienić swój publiczny obraz, strategię marketingową lub metodę walki z przestępczością. Jak się okazało, koncepcja punktu przełomowego zrobiła furorę wśród producentów, których tradycyjne metody zaczynały wyglądać na zużyte i anachroniczne i którzy chcieli sami rozpocząć społeczną epidemię – „wieść gminna” albo „cynk” miały skłonić ludzi do rozmawiania o ich produktach. Gladwell pomógł im o tyle, że zidentyfikował tych, którzy odegrali najważniejszą rolę w rozsiewaniu tej społecznej epidemii: „znawców”, których praca polega na tym, że mają znać produkty, i którzy chcą informować innych o tym, co wiedzą; „łączników”, których robota polega na


REWOLUCJA RZECZNIKÓW

przekazywaniu informacji, oraz „sprzedawców”, których perswazyjnemu urokowi trudno się czasem oprzeć. Gladwell jako pisarz łączy w sobie po trosze wszystkie te funkcje, ale na rynku idei najlepiej idzie mu sprzedaż.

EWOLUCJA RZECZNIKÓW. Czy ktokolwiek słyszał o Stowarzyszeniu Brytyjskich Kierowców (Association of British Drivers, ABD)? Na swojej stronie internetowej ABD przedstawia się jako wolontariacka organizacja non profit, finansowana ze składek pobieranych od zwykłych kierowców. Roczna opłata członkowska wynosi dwadzieścia funtów. Stowarzyszenie to nie chwaliło się na prawo i lewo tym, ilu liczy członków, lecz w 2004 roku dziennik „The Guardian” przeprowadził dochodzenie w sprawie jego działalności i odkrył, że w ciągu poprzednich dwunastu miesięcy opłatę wniosło dwa tysiące dwieście pięćdziesiąt sześć osób. To niewiele. W końcu w Wielkiej Brytanii prawie trzydzieści dwa miliony ludzi jeździ samochodem, więc – zgodnie ze statystykami podawanymi przez samo ABD – organizacja ta zrzesza tylko 0,007 procent kierowców. Jak to możliwe, że stowarzyszenie powołane, by reprezentować interesy brytyjskich kierowców, ma ich w swoich szeregach tak niewielu? W ciągu ostatnich dwudziestu lat w krajach zachodnich jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać rozmaite grupy nacisku i organizacje lobbingowe. Najliczniej powstawały zaś takie stowarzyszenia, które – jak ABD – rzekomo mogą wywierać niemały wpływ na przebieg pewnych procesów politycznych w imieniu określonych grup społecznych. Problem polega na tym, że wiele z tych organizacji nie jest tym, czym twierdzi, że jest. Weźmy kolejny niedorzeczny

•138 139


REWOLUCJA RZECZNIKÓW

przykład, tym razem ze Stanów Zjednoczonych. Amerykańskie Stowarzyszenie Osób Samotnych (American Association of Single People, AASP) to organizacja, która w założeniu ma reprezentować interesy osiemdziesięciu sześciu milionów samotnych Amerykanów, dbając o to, by nie zostali oszukani, gdy rezerwują hotel, albo pokrzywdzeni, kiedy rząd postanowi przeprowadzić reformę podatkową. Jednak nie rozgłasza wszem i wobec, że tylko jeden na pięćdziesiąt cztery tysiące sześciuset sześćdziesięciu sześciu samotnych Amerykanów zadał sobie trud, by się do niej zapisać. Co robić w tej sytuacji? Kilka podpowiedzi można znaleźć w pracach Thedy Skocpol, socjolożki z Harvardu. W książce Diminished Democracy. From Membership to Management in American Civic Life (Okrojona demokracja. Od przynależności do kierownictwa w amerykańskim życiu obywatelskim, 2003) Skocpol zwraca uwagę na zastanawiający, choć rzadko odnotowywany paradoks współczesnego życia politycznego: w ostatnich latach bezprecedensowo wzrosła liczba zrzeszonych formalnie grup, które mają bardzo niewielu faktycznych członków. Ponadto twierdzi, że wpływu politycznego nie wywierają już dziś społeczności ani zrzeszenia wolontariackie, ale profesjonalnie zarządzane organizacje stowarzyszające rzeczników. Analizując za pomocą naukowych narzędzi amerykańską historię polityczną, Skocpol zauważa, że w Stanach Zjednoczonych od końca XIX do połowy XX wieku o postawie obywatelskiej świadczyła przede wszystkim przynależność do takich organizacji jak związki zawodowe czy Kościoły. Jak dowodzi, grupy te na wiele sposobów zapewniały sprawne funkcjonowanie mechanizmów demokracji. Nie tylko otwierały dla zwykłych ludzi przestrzeń publicznej dyskusji nad wieloma kwestiami, lecz także pozwalały


REWOLUCJA RZECZNIKÓW

ćwiczyć się w procedurach demokratycznych, takich jak przeprowadzanie wyborów czy służba na stanowiskach publicznych. Radykalna zmiana nastąpiła w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy miejsce tych grup zajęły „grupy bez członków” czy „organizacje z list mailingowych”. Nie stawiały sobie one za cel udziału w demokracji, członkostwo zaś w nich ograniczało się do podpisania rachunku albo zaznaczenia odpowiedniej rubryki w formularzu. Ster demokracji przejęli profesjonalni kierownicy i lobbyści, co w rezultacie ją ograniczyło. Jak do tego doszło? Skocpol wskazuje na to, że rozmnożenie się różnego rodzaju społecznych strażników i instancji regulujących oraz wzrost roli prawa w życiu politycznym w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych doprowadziły do tego, że masowe zaangażowanie stało się niewygodne czy wręcz zbędne. Po co ci poparcie wielu członków, skoro możesz zlecić podwładnemu, aby ułożył przepis prawny, lobbyście – aby zaprzyjaźnił się z parlamentarzystami, a ekspertowi od reklamy – aby nagłośnił sprawę w mediach? Jak dowodzi Skocpol, „obecnie w Ameryce aż roi się od rzeczników spraw publicznych, którzy bezustannie gawędzą z miliarderami w poszukiwaniu potencjalnego Anioła Stróża”. To niekoniecznie zła wiadomość. Niektórzy twierdzą, że inicjatywy oddolne, które straciły rację bytu ze względu na wzrost znaczenia wiedzy eksperckiej i zawodowych umiejętności, można przywrócić do życia dzięki nowym ruchom społecznym funkcjonującym w Internecie jako tak zwane sieci oddolne. W tym kontekście często jako przykład podaje się stowarzyszenie amerykańskich liberalnych aktywistów MoveOn.org, zrzeszające niemal trzy miliony członków. Jednak samo kliknięcie myszką wcale nie dowodzi tego, że stoi za nim demokratyczna decyzja podjęta po gruntownym

•140 141


SAMOSĄD W SIECI

namyśle. Działanie to nie ma większej wagi niż wysłanie czeku. Co gorsza, organizacje z list mailingowych i inicjatywy internetowe zasadniczo skierowane są do osób bogatych, które nie narzekają na nadmiar czasu i chętnie korzystają z możliwości tego rodzaju działania per procura. Skocpol wysuwa interesującą sugestię, że gdyby więcej stowarzyszeń domagało się od zwykłych obywateli, aby naprawdę coś zrobili, to mile by się rozczarowały. Na dobry początek wystarczyłoby jednak, gdyby każda cierpiąca na niedobór członków organizacja, taka jak choćby Stowarzyszenie Brytyjskich Kierowców czy Amerykańskie Stowarzyszenie Osób Samotnych, powiedziała prawdę i przyznała się, że nie reprezentuje nikogo poza sobą samą.

AMOSĄD W SIECI. Kampania na rzecz podboju Dzikiego Zachodu wirtualnego świata trwa, a wyjęci spod prawa wciąż zbierają skalpy. Weźmy przykład Kaavyi Viswanathan, dziewiętnastolatki z Uniwersytetu Harvarda. Jeszcze jako studentka studiów magisterskich podpisała kontrakt na książkę opiewający rzekomo na sumę pół miliona dolarów. Na początku maja 2006 roku Viswanathan poległa, kiedy okazało się, że olbrzymie fragmenty jej debiutanckiej powieści zostały odpisane z innej książki. Najpierw takie oskarżenia pojawiły się w gazetce Harvardu, po czym bardzo szybko przeniknęły do blogosfery. Gdy jej powieść znalazła się na cenzurowanym w Internecie, szybko lista przewin autorki powiększyła się i ostatecznie wydano na nią literacki wyrok śmierci. Książkę skierowano na przemiał, a Viswanathan okryła hańba. „The New York Times” określił to jako przykład samosądu, ale przynajmniej tym razem użytkownicy Internetu


SAMOSĄD W SIECI

stanęli po stronie sprawiedliwości. Ze względu na to, że Internet znacznie ułatwia dystrybucję i manipulację tekstów artystycznych, od dawna oskarżano go o stwarzanie dogodnych warunków do plagiatu. Na studentów, którzy muszą wkrótce oddać pracę, czyha tu wiele pokus – niektórzy decydują się zamówić eseje z szemranych stron internetowych, inni wolą na okrętkę zszywać kawałki różnych tekstów, tworząc końcowy produkt, który mogą nazwać własnym. To także kopalnia złota dla pisarzy poszukujących nowych historii. W trakcie wygranego procesu o plagiat w marcu 2006 roku powieściopisarz i teolog amator Dan Brown, odsłaniając arkany swojego warsztatu pisarskiego, przyznał, że za inspirację dla książki Kod Leonarda da Vinci posłużyły mu mało wiarygodne historyjki, które jego żona wyszperała w Internecie. Jednak powoli sytuacja się zmienia. Bogate złoża materiałów w sieci aż proszą się o to, by z nich nieprawnie korzystać, zarazem ułatwiając wykrycie kradzieży. Wystarczy, że nauczyciel wpisze wybrane na chybił trafił zdania z podejrzanie erudycyjnej pracy seminaryjnej w wyszukiwarkę Google, żeby upewnić się, czy wypracowanie, które mu oddano, nie miało wcześniej innego autora. Wszędzie reklamuje się teraz najnowocześniejsze oprogramowanie i bazy danych pomagające wykryć przypadki literackich kradzieży. Gdyby wydawcy książki Viswanathan zainwestowali w taki program, na pewno znacznie wcześniej wykryliby, że to towar z paserki. Jednak najlepszy system wykrywania tkwi w samych ludziach. Internet to świetne narzędzie rozpowszechniania bezpodstawnych plotek i złośliwości, ale także doskonałe narzędzie do wzywania plagiatorów do tablicy. Od kiedy krytyka literacka rozszerzyła zakres swojego zainteresowania na internetową paplaninę, pisarze musieli zacząć bronić

•142 143


SERWISY SPOŁECZNOŚCIOWE

się przed piraniami internetowymi, które żywią się każdą nieścisłością i bezwstydnie zwierają szyki przeciwko każdej ofierze. Nie boją się też wymierzać sprawiedliwości sobie nawzajem. Konserwatywny bloger wynajęty przez „The Washington Post” bardzo szybko został wylany z pracy po linczu, jaki zgotowali mu radykalni liberalni blogerzy, odkrywszy, że jego niektóre teksty były częściowo zapożyczone od innych autorów. Zanim jednak blogerzy staną się zbyt pewni siebie, powinni zdać sobie sprawę z tego, że sami znaleźli się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Pisanie blogów wychodzi najlepiej wtedy, gdy jest nieskończenie elastyczne i w każdej chwili podatne na modyfikacje. Większość z tego, co robią blogerzy, polega na wycinaniu, sklejaniu na nowo i modyfikowaniu tekstów profesjonalnych dziennikarzy w nowe, interesujące kształty. To samo można powiedzieć o klipach zamieszczanych na takich stronach jak YouTube, gdzie obejrzeć można wiele mainstreamowych filmów tak zmodyfikowanych, by przybrały nową formę. Próba objęcia tych zjawisk regulacjami prawnymi może doprowadzić do tego, że ugrzęźniemy w bagnie dysput o to, na ile nowy kontekst wpływa na rozumienie kwestii własności. Etyka Internetu, narzędzia stałej wymiany informacji, zasadza się na pewnego rodzaju kradzieży. Ci, którzy korzystają z bezprawia, powinni dwa razy się zastanowić, zanim sięgną po odznakę szeryfa.

ERWISY SPOŁECZNOŚCIOWE. W Internecie prawdziwe pieniądze robi się, jak się okazuje, nie na zakupach i seksie, ale po prostu na zwyczajnym akcie łączenia ludzi w grupy. Panuje powszechna zgoda co do tego, że powtórne za-


SERWISY SPOŁECZNOŚCIOWE

istnienie Internetu jest wynikiem powstania tak zwanych serwisów społecznościowych, jak MySpace czy YouTube, gdzie ludzie mogą ze sobą rozmawiać na czacie i obnażać swoje życie wobec zupełnie nieznajomych osób. MySpace z dumą ogłasza, że ma obecnie siedemdziesiąt milionów użytkowników. Gdyby był to program telewizyjny, cieszyłby się największą popularnością i miałby najwyższą oglądalność w dziejach Ameryki. To z tego powodu Rupert Murdoch wyłożył prawie sześćset milionów dolarów, by kupić ten portal. Jednak boom na serwisy społecznościowe nie ogranicza się tylko do Ameryki. Brytyjczycy, jak głoszą wyniki ankiety opublikowanej w marcu 2006 roku przez Google, spędzają teraz więcej czasu, surfując po Internecie, niż oglądając telewizję. Zamiast gapić się niemo w czarne pudło stojące w rogu salonu, wolą komunikować się za pomocą sieci. Wszystko to stanowi świadectwo niewiarygodnej siły portali społecznościowych. Teoria sieci społecznych jest najeżonym trudnościami dodatkiem do nauk społecznych, opartym na matematyce i informatyce oraz zaczynającym nabierać niemal kosmologicznego znaczenia. Socjologowie z Pew Research Centre w Ameryce wskazali niedawno na zjawisko zwane „indywidualizmem sieciowym”, które jest nowym rodzajem wspólnoty – w niej ludzie szukają więzów społecznych nie tyle w ramach lokalnej grupy, ile w geograficznie rozsianych sieciach. Parafrazując słynne dowodzenie Roberta Putnama na temat zatomizowanej natury współczesnego życia w Ameryce: Amerykanie mogą iść sami na kręgle, a jak wrócą do domu, chcą stanowić część grupy w Internecie. Jeśli XX wiek ukształtowała władza ludu, to XXI stulecie kształtuje potęga Internetu. Radykalny włoski intelektualista Antonio Negri twierdzi, że sieci społeczne w formie

•144 145


SERWISY SPOŁECZNOŚCIOWE

nowych nomadycznych ruchów społecznych operujących na skalę globalną wkrótce staną się gwoździem do trumny kapitalizmu w XXI wieku. Nawet terroryści nie ustrzegą się przed zmianami mód intelektualnych. W niedawno wydanym eseju niemiecki myśliciel Hans Magnus Enzensberger scharakteryzował al Kaidę jako „elastyczną sieć społeczną: niezwykle innowacyjną strukturę, która odzwierciedla ducha naszych czasów”. Jak donosił „The New York Times”, Agencja Bezpieczeństwa Narodowego także używa teorii sieci społecznych, próbując zrozumieć modus operandi islamskich terrorystów. Jednak sieci społeczne są rozproszone i nie mają centrów, więc często mówi się, że są nieskończenie odporne i niemal niezniszczalne. Czy sieci społeczne są faktycznie aż tak odporne? Ależ skąd. Niektóre są tak wrażliwe jak liście na jesiennym wietrze. MySpace może w ciągu jednej nocy stracić swój prestiż i patronów, tak jak jego poprzednik Friendster przegrał walkę z MySpace kilka lat temu. Jako narzędzie organizacji politycznej, sieci społeczne są także wysoce niegodne zaufania. Kiedy Howard Dean, ten przez krótki okres agresywnie promowany kandydat demokratów w wyborach prezydenckich w 2004 roku, próbował zorganizować masowy ruch wokół strony internetowej, wkrótce stracił zasięg oddziaływania, a jego kampania padła. Sieci społeczne rozciągają się ponad granicami geograficznymi i politycznymi, są zatem idealnym dodatkiem do tej mętnej zupy złożonej z wielu koncepcji, którą zwie się globalizacją. Stanowią marny erzac bardziej tradycyjnych form demokracji. Może zyskalibyśmy więcej, gdybyśmy przestali kraść metafory naukowcom i informatykom, żeby wyjaśnić zjawiska życia społecznego. Bo choć być może jesteśmy węzłami w sieci, to wciąż jesteśmy sobie obcy.



Czy uważasz, że: • „stara bieda” to najlepsza odpowiedź na pytanie: „co słychać?” • najładniejsze są piosenki, które już znasz • najlepsze metody to sprawdzone metody • nie warto nic zmieniać, bo z tego są tylko kłopoty Jeśli zaznaczyłeś więcej niż jedną odpowiedź, ta książka nie jest dla ciebie. Seria uczy myśleć inaczej.


W serii: MALCOLM GLADWELL Błysk! Potęga przeczucia MALCOLM GLADWELL Poza schematem. Sekrety ludzi sukcesu MALCOLM GLADWELL Punkt przełomowy. O małych przyczynach wielkich zmian MARTIN LINDSTROM Zakupologia. Prawda i kłamstwa o tym, dlaczego kupujemy W przygotowaniu: LEANDER KAHNEY Być jak Steve Jobs CHRIS ANDERSON Free. The Future of Radical Price


Czy chcesz zrozumieÊ, o co chodzi, gdy mowa o „mÈdroĂci tïumów” lub „ekonomii doĂwiadczeñ”? Zaleĝy ci na tym, by wiedzieÊ, kim jest ktoĂ, kto na przyjÚciu przedstawiï siÚ jako „liberalny paternalista”, „slacktywista” czy „transhumanista”? Nie zdÈĝyïeĂ przeczytaÊ Dïugiego ogona, Punktu przeïomowego, Masy krytycznej i innych ksiÈĝek, o których wszyscy mówiÈ? JeĂli odpowiedě na te pytania brzmi „tak”, to znaczy, ĝe potrzebna ci Trendologia. James Harkin – wspóïpracownik „Guardiana” i „Financial Timesa” – oprowadza czytelników po szybko zmieniajÈcym siÚ Ăwiecie modnych idei i aktualnych trendów. Jego teksty nie tylko dostarczajÈ niezbÚdnych informacji, ale teĝ uwodzÈ bïyskotliwym stylem i ciÚtym poczuciem humoru.

Trendologia to niezbędnik pokazujący przełomowe idee kształtujące XXI wiek.

Cena detal. 29,90 zï


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.