b ierze na noc i ogień stygnie pod blachą, jak się nafta w lam pie z płomieniem liże, a pisklęta klują się z martwoty w opałce pod stołem. W takiej to ciszy rodzą się przeczucia, szmery przemieniają się w przestrogi, a senność w śmierć. Takiej ciszy potrzebował zwykle ojciec, aby powiedzieć dwa, trzy słowa. Ale bywało, że odkładał, co miał rzec, i na nie dzielę. Chociaż najczęściej milczał. Lubił to swoje milczenie, w nim pomoc znajdował, otuchę, poradę, częściej niż u ludzi. Nie lubiłem, kiedy ojciec siedział i milczał albo szedł ze mną i milczał. Nie byłem wtedy w stanie spokojnie myśleć czy zająć się czymkolwiek, ani też na obojętność nie potrafiłem się zdobyć. Czułem się zmuszony do odgadywania tego mil czenia, do snucia domysłów i podejrzeń, stawałem się czujny, nieufny, drażniło mnie to posępne milczenie i ciekawiło zara zem. Wydawało mi się, że obojętne z wyglądu, przemęczone i nijakie, pełne jest jakiejś ważnej mowy, przeczuć i zaklęć, przepowiedni, udręczenia, jakiejś mądrości własnej, którą taił przed światem, i że chodzi w nim o mnie. Jeszcze gdy dzieckiem byłem, trwogą mnie przejmowało, gdy siedział pogrążony w tym milczeniu jak w półśnie i nie ruszył się z miejsca, znosząc molestowania matki, dopóki my ślenia swojego nie dokończył. Bałem się nawet przebywać w izbie, jeśli matki nie było, tylko on siedzący na skraju łóżka czy na stołku przed kuchnią, nigdy przy stole – bo odkąd do szkoły poszedłem, stół był tylko do nauki i na posiłki – i swoim zwyczajem milczący. Starałem się wtedy siedzieć jak najciszej, aby zapomniał o mojej obecności. Pióro odkładałem, bojąc się, że za głośno skrzypi, a zabierałem się do książki, żeby tylko jakoś przetrwać 25