Mój znak

Page 1

jerzy illg

mój znak

o noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach



m贸j znak



jerzy illg

mój znak o noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach

Wydawnictwo Znak Kraków 2009


CopyLeft © 2009 by Jerzy Illg*

* Żaden fragment tej książki nie podlega jakiemukolwiek prawu autorskiemu. Przecież już Kropotkin powiedział: „Któż ma władzę, by ograniczać prawem autorskim myśli czy idee – one pochodzą od wszystkich i zewsząd. Jakim sposobem ktokolwiek mógłby je p o s i a d a ć?”. Nie wahajcie się ani chwili, by wyrywać strony z tej książki. (Książki nie są święte). Nie wahajcie się przedrukowywać fragmenty, robić z nich plakaty i rozwieszać, gdzie wam się żywnie podoba. (Tuli Kupferberg, Don’t make trouble, Strolling Dog Press, New York 1991)


Greta Garbo poezji W taki sposób nazwali Wisławę Szymborską dziennikarze szwedzcy obecni na konferencji prasowej na lotnisku Arlanda w Sztokholmie po przylocie na uroczystości noblowskie. W tym cokolwiek pretensjonalnym określeniu ujawnia się pewna bezradność – jakąś formułę trzeba wszak było dla tego wyjątkowego zjawiska znaleźć – ale przede wszystkim zachwyt. Polska poetka od początku oczarowała wszystkich swoim wdziękiem, elegancją, poczuciem humoru, inteligencją, z jaką odpowiadała na – nie zawsze najłatwiejsze – pytania. Zapytana na przykład, co sądzi o Janie Pawle II jako poecie, z pełnym zakłopotania uśmiechem odparła: „Papież jest nieomylny w sprawach wiary...”. Kolejne wystąpienia – po uroczą gafę, jaka przydarzyła się jej podczas ceremonii wręczania Nagrody Nobla – jedynie te pierwsze wrażenia pogłębiły. Tak, bez dwóch zdań: nasza Greta Garbo podbiła Sztokholm... Wydawnictwo Znak nazywane czasem bywa – nobilitująco, choć niezbyt elegancko – „stajnią noblistów”. Tutaj swą pierwszą po Noblu książkę wydał Czesław Miłosz. To w Znaku – po edycjach podziemnych i emigracyjnych – ukazało się pierwsze oficjalne wydanie tomu wierszy Josifa Brodskiego, możliwe dopiero po „aferze” z Nagrodą Nobla, przyznaną banicie ze Związku Sowieckiego, nie drukowanemu nie tylko w swojej ojczyźnie, ale też w żadnym z państw satelickich Bloku Wschodniego. Znak stał się także domem wydawniczym Seamusa Heaneya – do tej pory ukazało się u nas pięć jego książek, pierwsza jeszcze przed Noblem. Wisława Szymborska powierzyła Znakowi swój pierwszy po Noblu tom Chwila oraz tom najnowszy – Tutaj. Warto też wspomnieć, iż przed Nagrodą Nobla wydaliśmy Hańbę J.M. Coetzee’ ego – który także po Noblu okazał się autorem (i człowiekiem) z klasą, deklarując lojalność wobec wydawców, którzy publikowali go przedtem. Dzięki temu Znak może cieszyć się przywilejem bycia jego jedynym w Polsce wydawcą. Do grona Znakowskich noblistów dołączył niedawno Derek Walcott, na którego okazały wybór wierszy złożyły się przekłady jedenastu tłumaczy, wspaniale redagowanych (i dyscyplinowanych) przez Magdę Heydel. Ulubionym żartem w kręgu krakowskich przyjaciół jest mówienie o Adamie Zagajewskim (także niektóre książki wydającym w Znaku) jako o starym nobliście – po ukazaniu się tomu jego esejów W cudzym pięknie jeden ze wspólnych znajomych zadzwonił do mnie wzruszony: „Adam wydał tom swoich mów noblowskich!”. Pożyjemy, zobaczymy. Nie Nobel jednak i nie tylko publikowanie książek Wisławy Szymborskiej jest powodem, dla którego pragnę o niej napisać. Jeśli Miłosz był dla mnie naj-

107


II. Znakomitości ważniejszy, to Wisława jest moją autorką ulubioną, by nie powiedzieć ukochaną. To osoba życzliwa ludziom i serdeczna wobec przyjaciół, ale jednocześnie powściągliwa w okazywaniu uczuć; nawet będąc pewnym jej sympatii, nie należy się spodziewać nadmiernej wylewności. Widać to wyraźnie także w dedykacjach, jakimi opatruje swoje książki. Po ukazaniu się każdego tomiku – w jej wypadku niezbyt często – z nadzwyczajną skrupulatnością sporządza listę przyjaciół, którym w jednakowych żółtych kopertach rozsyła zadedykowane egzemplarze. Do przesyłek tych dołącza czasami swoje słynne pocztówki-kolaże. Dedykacje, jakie mam na jej książkach, są stosunkowo lakoniczne i adresowane prawie zawsze do nas obojga: mej żony Joanny i mnie – jak na Dwukropku: „Joannie i Jurkowi Illgom z nie najgorszymi uczuciami”. Na Rymowankach dla dużych dzieci dedykacja jest aluzją do jednego z „podsłuchańców”: „Drodzy Illgowie, czy u Was woda leci? Bo u mnie na razie leci! Wisława”. („Podsłuchańce” – jeden z gatunków literackich wymyślonych przez Szymborską – to pełne najczystszego absurdu i boskiego idiotyzmu historyjki i anegdoty zasłyszane przez poetkę na targu albo spotkaniu koleżanek szkolnych, opowiadane w niezrównany sposób i wywołujące gromki, zbiorowy śmiech podczas kolacyjek u noblistki). Na wydanej w Znaku Chwili autorka napisała przewrotnie: „Joasi i Jurkowi Illgom z wielką wdzięcznością, która byłaby jeszcze większa, gdyby nie te promocje... Wisława”. To aluzja do nieuchronnych po wydaniu tomiku wystąpień publicznych, których poetka nie znosi i na które udaje się ją namówić z najwyższym trudem. Rola ta niestety przypada na ogół mnie i staram się pełnić ją jak najrzadziej, zawsze z okropnym poczuciem, iż dołączam do sfory osaczających ją prześladowców. Legendarna jest bowiem niechęć Szymborskiej do kamer, obiektywów i mikrofonów. Wywiady, sesje zdjęciowe, nie mówiąc o konferencjach prasowych, to dla niej prawdziwe utrapienie i w unikaniu ich wykazuje się podziwu godną asertywnością. Można sobie wyobrazić, czym dla osoby tak kameralnej i stroniącej od hałaśliwego świata mediów stała się Nagroda Nobla. Niewiele jest przesady w kapitalnym bon mocie Bronka Maja, iż w życiu Wisławy Szymborskiej czas dzieli się na epokę przed tragedią sztokholmską i epokę po tragedii sztokholmskiej. Wiadomość ze Sztokholmu była dla poetki, tradycyjnie spędzającej początek października w zakopiańskiej Astorii, gromem z jasnego nieba. W Polsce rozpętało się patriotyczne tsunami zbiorowego entuzjazmu – w którym Wisława, rzecz jasna, nie zamierzała uczestniczyć. Unikając, na ile to tylko było możliwe, wywiadów i zaproszeń na rozliczne imprezy, powtarzała z uporem, że zawsze starała się być osobą i nie zamierza teraz zostać osobistością.

108


Greta Garbo poezji Przy okazji ja też znalazłem się w trudnej sytuacji, gdyż wszyscy znajomi dziennikarze (a wcale nie najmniej ważnym aspektem mojej pracy są dobre kontakty z mediami) oczekiwali, że jako osoba zaprzyjaźniona z poetką ułatwię wywiad, udział w nagraniu telewizyjnym, sesję fotograficzną itp. Tu musiał spotkać ich zawód – każdemu bez wyjątku oświadczałem, że zrobię dla nich wszystko, tylko nie to. Za bardzo cenię sobie przyjaźń Wisławy i to, że bywa w naszym domu z poczuciem bezpieczeństwa, żeby wystawiać tę przyjaźń na szwank i namawiać poetkę do czegoś, przed czym tak heroicznie się broni. Krzysztof Michalski, dyrektor Instytutu Nauk o Człowieku, gdy odmówiłem nakłaniania Wisławy na przyjazd do Wiednia, oświadczył mi, że „ona ma przecież jakieś obowiązki wobec polskiej kultury” – co doprowadziło mnie do szewskiej pasji. „Jedyny obowiązek, jaki Szymborska ma wobec polskiej kultury – jeżeli w ogóle można tu mówić o jakimś obowiązku – to pisać wiersze. I powinniśmy dać jej święty spokój, aby to umożliwić. Tymczasem wszyscy chcą jej to udaremnić”. Mało kto zdaje sobie sprawę, że Nobel wiąże się dla nagrodzonego z takimi problemami. Szczególnie dotkliwie odczuwają skutki nagłej popularności osoby skromne i prywatne, dla których sława jest wyłącznie ciężarem. Wobec rozmiarów napierającej na biedną Wisławę lawiny propozycji i zaproszeń udało się przekonać ją, że w tej sytuacji jakiś kompromis jest nieuchronny: godząc się na jeden publiczny występ, zaspokoi przynajmniej część oczekiwań. W ten sposób 18 listopada 1996 roku doszło w Starym Teatrze w Krakowie do historycznego wieczoru autorskiego, jedynego pomiędzy ogłoszeniem werdyktu a wręczeniem nagrody. W mieście zapanowała absolutna histeria, pojawiły się fałszywe wejściówki, które – podobnie jak prawdziwe – osiągały na czarnym rynku horrendalne ceny. Udało mi się wykreślić z programu wszelkie oficjalne punkty: przemówienia wojewody i prezydenta Krakowa, odczytywanie telegramów z gratulacjami, wręczanie okolicznościowych wieńców, czyli wszystko, co ukatrupiłoby imprezę, nadając jej charakter nieznośnej –

109


II. Znakomitości i wyjątkowo niemiłej Wisławie – pompy. Podczas wieczoru przyjaciele: pisarze, profesorowie, wydawcy, zaimprowizowali – możliwy do zaaranżowania ad hoc tylko w Krakowie – kabaret literacki, deklamując limeryki i napisane na cześć noblistki groteskowe i zgoła niepoważne hymny, panegiryki, apoteozy, co przekłuło gigantyczny balon narodowej megalomanii. Epidemią układania limeryków Szymborska zaraziła całą Polskę – teraz stała się ich bohaterką: Kiedy Nobla dostała poetka z Krakowa, Wiersze poczęła czytać Polaków połowa. Tylko lud z okolic Płocka Sądził, że Nobla dostała Wisłocka. Ot, typowa freudowa czynność pomyłkowa. (Michał Rusinek)

Był pewien mnich z Zagorska, Co stale powtarzał: „Szymborska, Szymborska”. A gdy go spytano, kto ona, On na to: „Zapewne ikona, A może i gwiazda morska”. (Stanisław Balbus)

Pewna poetka uczczona Noblem Drzwi do mieszkania zawarła skoblem I zamiast lecieć do Sztokholmu, Na cyplu skryła się Bornholmu, Szepcząc: „To nie mój problem”. (Jerzy Illg)

Z bohaterką wieczoru przeprowadzono także na poły jedynie poważny wywiad. Na koniec nastąpiło prawdziwe święto poezji: Wisława – jak zwykle wspaniale – przeczytała bodaj sześć nowych wierszy. Miałem zaszczyt prowadzić ten niezwykły wieczór – umierając zresztą z tremy przed wyjściem na deski najważniejszej narodowej sceny. Nigdy przedtem ani potem nie widziałem na spotkaniu literackim tylu ekip telewizyjnych i kamer. Łuna fleszy nie gasła ani na chwilę. Tak było (i jest) z Wisławą właściwie zawsze. To, że tak powściągliwie dozuje zarówno swoje książki, jak i występy publiczne, sprawia, że każdy tom wierszy i każdy wieczór autorski stają się wydarzeniami i wywołują ogromne zainteresowanie.

110


Szczęśliwie udało się rozwiązać kwestię najtrudniejszą, a mianowicie autografów. Konieczność ich rozdawania przy podobnych okazjach stanowi prawdziwą zmorę poetki. Powtarza zawsze, że ze względu na długie imię i nazwisko ręka jej omdlewa po kilkunastu autografach, nie mówiąc już o dedykacjach. Często zwracała się z zazdrością do mnie i do Maja: „Wy to macie dobrze: trzy, cztery litery i gotowe – a tu: Wi-sła-wa Szym-bor-ska. Groza!”. Wymyśliłem zatem, że wszyscy wchodzący do teatru otrzymywać będą numerek, zaś na koniec imprezy Szymborska przeprowadzi publiczną loteryjkę – jak zwykła to czynić w niewielkim gronie przyjaciół. Wylosowanych dwudziestu szczęśliwców miało prawo do uzyskania autografu, zaś wszyscy pozostali – poczucie dopuszczenia do elitarnej, legendarnej zabawy. Słynne stały się już bowiem loteryjki kończące kolacje wydawane przez Wisławę – goście losują z kapelusza numerki, którymi opatrzone są też kunsztownie opakowane fanty: przerażające okazy kiczowatych i doskonale zbędnych przedmiotów, takich jak krzykliwie czerwone skarpetki, piłka ze scenami z safari, nadmuchiwana postać z obrazu Muncha Krzyk, sztuczna szczęka z gumy do żucia, aparat do odciągania pokarmu

111


II. Znakomitości (który ku radości Wisławy wylosował oczywiście mężczyzna) i inne niewyobrażalne gadżety – często dary przywożone z podróży przez przyjaciół. Gospodyni musi jedynie uważać, by na loteryjkę nie przeznaczyć fantów otrzymanych w prezencie od którejś z obecnych osób. Osobiście wręcza szczęśliwcom wylosowane cuda, obmacując opakowania, by odgadnąć zawartość – co przyprawia ją o ataki niepowstrzymanego chichotu. W Starym Teatrze pomysł ten sprawdził się nadzwyczajnie, emocje podczas loteryjki sięgnęły zenitu i przegrana większość wcale nie miała poczucia przegranej. Ponieważ wśród szczęśliwców, którzy otrzymali autografy, znaleźli się między innymi Jerzy Turowicz i Aleksander Fiut, wyobrażałem już sobie rozżalone głosy: „I niech mi ktoś powie, że to nie było ukartowane”. Kwestia autografów wiąże się także z wpisywaniem dedykacji. Pamiętam, jaką radość sprawiło Wisławie znalezisko w postaci pieczątki: WDOWA-SIEROTA. Zwykła nią ostemplowywać książki, czasem zamiast, czasem zaś obok wpisanej dedykacji. Cieszyło ją niepomiernie, że żarcik ten skłonić może niejednego „prawdziwego Polaka” do utwierdzenia się w podejrzeniach o związkach Wisławy Szymborskiej z masonerią. Niecodzienną pasją poetki, sztuką, którą traktuje bardzo poważnie i w której osiągnęła absolutne mistrzostwo, jest wytwarzanie pocztówek-kolaży. Latami gromadzi w specjalnych teczkach wycinane z gazet, starych katalogów i żurnali dziwaczne tytuły, komunikaty, fotografie, ilustracje, fragmenty sztychów i obrazów. Raz na kilka miesięcy wyłącza się na parę dni z normalnego życia. Mieszkanie pokrywają stosy ścinków papieru. Na stole piętrzy się kupka starannie przyciętych kolorowych kartoników, na których operując perfekcyjnie nożyczkami i klejem, Wisława wyczarowuje najbardziej absurdalne i cudowne kolaże. Zderzanie nonsensownych, czasem makabrycznych, czasem idiotycznych tekstów z zaskakującymi, nieomylnie wybieranymi obrazami daje efekt czystego surrealizmu. (O tej dziedzinie jej twórczości powstało już kilka poważnych prac naukowych). Autorka zaśmiewa się wraz z obdarowanymi tymi cudeńkami osobami – z podobizny wielkiego lwa, pod którym doklejono tytuł: „Nie miał ani

112



II. Znakomitości odrobiny życzliwości dla Polaków”, albo z rysunku czterech potwornych goryli w garniturach i krawatach, nad którymi widnieje anons: „Poszukujemy młodych dziewcząt zainteresowanych pracą”. Przez kilka miesięcy zapas tych kartek pozwala Wisławie na prowadzenie korespondencji z przyjaciółmi. Gdy zapas się kończy, powtarza całą operację. Ozdobą mojego prywatnego archiwum jest arkusz papieru, po którego obu stronach znajdują się odręczne zapisy sentencji wygłoszonych przez Czesława Miłosza i Wisławę Szymborską, przy różnych zresztą okazjach. Owego wieczoru po uroczystości w Starym Teatrze wykończona Wisława dochodziła powoli do siebie, oczywiście paląc papierosa i sącząc wódeczkę przy kuchennym stole u nas w domu. Nie wiedzieć czemu wdała się w quasi-teologiczną dysputę z Tadeuszem Nyczkiem. Gdy wszedłem do kuchni, Tadzio wyrażał właśnie przeświadczenie, iż Pan Bóg ukrywać się może nawet na czubku szpilki, na co Wisława machnęła ze zniecierpliwieniem ręką i kręcąc głową, odparła: „E tam, Pan Bóg się ukrywa diabli wiedzą gdzie”. Gdy do zebranych dotarła głębia tego

paradoksu, zażądali jego utrwalenia na piśmie. Przyniosłem z biurka arkusz, na którym Czesław Miłosz zapisał swego czasu maksymę „Szczęście jest dostępne”, opatrując na naszą prośbę to „przesłanie” datą: 24 maja 1996. Wisława „dopisała się” na odwrocie. Mam więc na czarną godzinę lokatę w papierach wartościowych.

114


Tragedia sztokholmska Tak się złożyło, że miałem możność uczestniczenia w „sztokholmskiej tragedii” Szymborskiej, obserwowania jej perypetii i koszmarnego toru przeszkód, jaki musiała – jak każdy noblista – pokonać podczas tygodnia ceremonii towarzyszących wręczaniu Nagrody Nobla. Ponieważ wcześniej dwukrotnie przyglądałem się z bliska temu maratonowi, gdy nagrodę odbierali Josif Brodski i Seamus Heaney, zostałem „kierownikiem wycieczki” zaproszonych przez noblistkę gości. Oparciem w najtrudniejszych chwilach służyli Wisławie oczywiście niezawodny, elegancki i skuteczny sekretarz Michał Rusinek, a także ostra jak samurajski miecz Teresa Walas. To właśnie Teresa pomagała noblistce skompletować odpowiednią garderobę przed czekającymi ją ceremoniami i bankietami. Odwiedziły w tym celu główną siedzibę Telimeny, której dyrektorka z dumą rozłożyła przed nimi wachlarz tkanin nadających się – zdaniem Teresy – bardziej na zasłony czy obicia. Teresa potoczyła wzrokiem po ozdobnych żakardach, ciężkich welurach i aksamitach, po czym oświadczyła pani dyrektor: „Trzeba nas było poinformować, że firma znajduje się w stanie upadłości”. Jak każdy noblista przybywający do Sztokholmu Wisława miała swojego attaché (funkcję tę pełniła zaprzyjaźniona Mika Larsson, przedtem przez dłuższy czas attaché kulturalna Królestwa Szwecji w Warszawie), miała limuzynę z kierowcą w liberii – i harmonogram spotkań wypełniony do ostatniej minuty. Trzeba przyznać, że mimo odmowy udziału w żelaznych punktach programu noblowskiego tygodnia (Szymborska nie pojawiła się na własnym wieczorze autorskim, a także w księgarni, w której tradycyjnie laureaci nagrody literackiej podpisują książki – dowieziono jedynie trzydzieści [!] podpisanych przez nią egzemplarzy) polska noblistka podbiła serca szwedzkiej publiczności zarówno swoim wykładem w Akademii Szwedzkiej, krótką mową na bankiecie po ceremonii wręczania nagrody, jak i przede wszystkim osobistym urokiem i skromnością. Rozsądni Szwedzi uznali, że przemiła starsza pani ma prawo być zmęczona i zakłopotana rozpętanym wokół niej zamieszaniem. W tym miejscu należy poświęcić słowo Andersowi Bodegårdowi – tłumaczowi poezji Szymborskiej na szwedzki, któremu polska literatura zawdzięcza bardzo wiele. W swoim dorobku ma on przekłady Gombrowicza, Miłosza, Herberta, Kapuścińskiego, Zagajewskiego, Lipskiej – będąc w niewielkiej Szwecji człowiekiem instytucją. Można zaryzykować tezę, że gdyby nie kongenialne tłumaczenia Andersa – a także równie wspaniałe przekłady Stanisława

115


II. Znakomitości

Swojego tłumacza Andersa Bodegårda oklaskują aktualni i przyszli nobliści – od lewej: Bronisław Maj, Wisława Szymborska, Ewa Lipska i Adam Zagajewski

Barańczaka i Clare Cavanagh na angielski czy Karla Dedeciusa na niemiecki – Nobla Szymborskiej zapewne by nie było, bo nikt by nie znał tej znakomitej, również w przekładach, poezji. Wydawałoby się, że wiersze oparte na grach słów, ironii i paradoksach wydobywanych dzięki nieomylnemu słuchowi językowemu, bawiące się ukrytymi znaczeniami potocznych związków frazeologicznych, nie mają szans zaistnieć w innym języku aniżeli ten, z którego organicznie wyrastają. Tymczasem w Ameryce, gdzie tomy poetyckie sprzedają się w nakładach podobnych jak w innych krajach, czyli nie przekraczających na ogół 2 tysięcy egzemplarzy, pierwszy po Noblu wybór wierszy Szymborskiej View with a Grain of Sand osiągnął astronomiczny nakład 120 tysięcy egzemplarzy. Stało się tak w dużej mierze za sprawą fenomenalnego tłumaczenia Stanisława Barańczaka w tandemie z Clare Cavanagh. Opowiadała mi ona, że zatrzymywana była na kampusie przez nieznajomych, gratulujących jej przekładów Szymborskiej; nawet sąsiadki mamy spotkane w windzie dziękowały jej za tę poetkę, która trafiła do ich serc i umysłów. Podobnie było w Niemczech, gdzie 60-tysięczne nakłady tłumaczeń Dedeciusa znacznie przekraczają

116


Dedykacja Stanisława Barańczaka dla Wisławy Szymborskiej szczęśliwie odnaleziona w wydaniu View with a Grain of Sand


II. Znakomitości tamtejsze standardy. Także w Szwecji – sprzedanych kilkanaście tysięcy każdego tomu wierszy Wisławy to absolutny rekord. Przed wyjazdem do Sztokholmu Szymborska zamknęła się na kilka dni w domu, by napisać wykład noblowski. Jej spokoju bronił wtedy właśnie zatrudniony na stanowisku Pierwszego Sekretarza Michał Rusinek. Nie tylko odpisywał na setki listów i odpierał prawdziwy huragan obcojęzycznych telefonów, ale także okazał się niezastąpiony w roli „ochroniarza”, kulturalnie, delikatnie, lecz stanowczo strzegącego dostępu do Szefowej. Niemniej kompromisy były nieuniknione. Któregoś dnia zadzwoniła do mnie roztrzęsiona Wisława: „Ratuj! Przyjeżdża tu ze Szwecji fotografka, przyjaciółka Andersa, której nie mogę nie przyjąć. Ma robić dla szwedzkich gazet moje portrety. Ja tego nie wytrzymam – ona będzie siedzieć za stołem i fotografować mnie z bliska”. Na poczekaniu wymyśliłem rozwiązanie: „Zabierzemy ją na spacer z Noblem pod kopiec Kościuszki. Będzie miała ciebie, piękne plenery i Nobla”. Nobel – takie imię nosił nasz dorodny owczarek berneński – w listopadowych liściach zaściełających alejki pod kopcem prezentował się wyjątkowo dostojnie. Fotografka była zachwycona. My zaś byliśmy zachwyceni fotografką, Marią Söderberg – świetną i odważną dziewczyną, która robiła wcześniej zdjęcia w Afganistanie, angażowała się w ruchy ekologiczne i feministyczne, jeździła na Białoruś z Ryszardem

118


Tragedia sztokholmska Kapuścińskim, a potem już bez niego, pomagając niezamożnym i zdolnym kobietom w uzyskaniu zagranicznych stypendiów i zdobyciu wykształcenia. Maria nie spuszczała palca z migawki. Nobel początkowo nie chciał słyszeć o spoufalaniu się z noblistką, ale ostatecznie zgodził się podać jej łapę. Ich kolorowe zdjęcia zamieściły największe szwedzkie czasopisma. W jednym podpisano je nieopatrznie: „Wisława Szymborska z Noblem, psem swojego wydawcy”. Skłoniło to ponoć Ryszarda Krynickiego do zamieszczenia sprostowania wyjaśniającego, że to on jest wydawcą noblistki, ale pies nie jest jego, natomiast właściciel psa nie jest wydawcą Szymborskiej. Myślę, że zrobił to w obawie przed gniewem swoich czterech kotów, które krótko go trzymają. Obecnie ma ich sześć. Wydawca noblistki przeżyć miał w Sztokholmie ciężkie chwile, zasługując na tytuł największego pechowca w polskiej ekipie. Dzień, w którym Wisława Szymborska wygłaszała w Wielkiej Sali Akademii Szwedzkiej swój wykład noblowski, grono jej gości zakończyło w lokalu sztokholmskiego PEN Clubu. Przy wyjściu okazało się, że słynącemu z nienagannej elegancji Ryszardowi skradziono legendarny czarny płaszcz. Zmartwiony i zziębnięty dotarł do hotelu. Jeszcze tej samej nocy – po próbach rozgrzania i pocieszenia Ryszarda – wyruszyła z hotelu ekspedycja karna, składająca się z rozsierdzonego Andersa Bodegårda oraz Bo Perssona, reżysera, przed którym nocny Sztokholm nie ma tajemnic. Udali się do mieszkania pewnego podupadającego krytyka, który podobno opuścić miał siedzibę PEN Clubu w czarnym, eleganckim okryciu. Nie podejrzewając niczego, spał beztrosko w barłogu pod rozprutą pierzyną – w płaszczu, któremu niepocieszony właściciel nie był już w stanie przywrócić utraconej świetności. Sprawiedliwości stało się zadość, ale płaszcza nie udało się uratować. Opowiadając Wisławie tę sensacyjną historię przy śniadaniu na oszklonym tarasie Grand Hotelu, skąd rozpościera się piękny widok na zatokę, wpatrywaliśmy się w ciemne, spienione wody. Ciało krytyka do tej pory nie wypłynęło. Podobnie bolesna i zdumiewająca przygoda spotkała przydającego blasku naszej ekipie profesora Tadeusza Chrzanowskiego. Otóż znakomity ten mąż,

119


II. Znakomitości uwiadomiony, że na uroczystości noblowskie panowie zwykli przypinać do fraka wszystkie ważniejsze odznaczenia, obok innych medali umieścił na widocznym miejscu wspaniały, złocisty Krzyż Komandorski Polonia Restituta. Jakież było jego przerażenie, gdy po przyjeździe do Ratusza odkrył brak cennego odznaczenia. Podczas bankietu siedział markotny, bolejąc nad utratą pamiątki, zwłaszcza że zasiadający o dwa miejsca dalej Karl Dedecius oślepiał biesiadników vis-à-vis lśniącymi orderami na paradnych, czerwonych wstęgach. Biedny profesor wywiesił nazajutrz ogłoszenie, iż uczciwego znalazcę swego odznaczenia wynagrodzi sowicie w naturze. Następnego dnia u wejścia do Grand Hotelu ustawiła się długa, sięgająca aż za róg budynku kolejka ludzi z najprzeróżniejszymi orderami, medalami i najzwyklejszymi błyskotkami – niestety drogiej pamiątki wśród nich nie było. Już po wyjeździe Deda Chrzanowskiego z częścią polskiej ekipy, która opuściła Sztokholm wcześniej, nieoczekiwanie doręczyła mi nienaruszony order Polonia Restituta recepcjonistka Grand Hotelu, która z opóźnieniem przeczytała ogłoszenie. Honorowo dopełniwszy jego obietnicy, oddałem w Krakowie uszczęśliwionemu profesorowi odzyskany Krzyż. Na zakończenie tych sztokholmskich wspominków pozwolę sobie tutaj przytoczyć z moich korespondencji pisanych dla „Tygodnika Powszechnego” opis dwóch momentów szczególnych: wykładu noblowskiego, w którym poetka zawarła swoje znaczące credo, oraz cudownego faux pas, jakie przydarzyło jej się podczas ceremonii wręczania nagrody: Zapowiadany przez prasę jako najkrótszy wykład noblowski w historii tej nagrody, wcale nie był taki krótki, bowiem wraz z mistrzowsko dobranymi trzema wierszami (Psalm, Jacyś ludzie, Wersja wydarzeń) trwał blisko 40 minut i został przez dostojną, starannie skompletowaną publiczność, wypełniającą salę do ostatniego miejsca, przyjęty niezwykle ciepło. [...] Mimo wcześniejszych zarzekań się poetki, że pisanie przemówień nie jest jej specjalnością, w wystąpieniu tym – na które, jak wyznała przyjaciołom – „poświęciła” jeden wiersz, wtopiony w tekst mowy – zaprezentowała charakterystyczne cechy zarówno swego warsztatu poetyckiego, jak i „światoodczucia”. Obok lakoniczności i precyzji słowa, wrażenie na słuchaczach zrobił deklarowany przez poetkę brak zaufania do wszelkiej pewności, pochwała dystansu, wahania i wątpienia, opowiedzenie się po stronie słów „nie wiem”. Te właśnie słowa – jak pięknie powiedziała laureatka – przywodzą często do Sztokholmu „ludzi o duchu niespokojnym i wiecznie poszukującym”, których nagradza się tutaj Nagrodą Nobla. Drugą „szymborską” cechą wystąpienia było podkreślenie – wielokrotnie zauważanego w jej poezji przez krytykę – bezustannego zadziwienia: chaosem i porząd-

120


Tragedia sztokholmska kiem, przypadkiem i koniecznością, bogactwem i złożonością form świata zarówno ludzi, jak i zwierząt, roślin, minerałów, gwiazd. Nie można nie zgodzić się z ostatnim zdaniem tego wystąpienia – rzeczywiście wygląda na to, że opisujący ten świat poeci, dający wyraz wiecznemu zdziwieniu, „będą mieli zawsze dużo do roboty”.

Zacytowałem te słowa, gdyż będąc świeżo po lekturze najnowszego tomu Szymborskiej, zatytułowanego Tutaj, uświadomiłem sobie, że mogłyby znaleźć się w recenzji także tej książki. Relację z wręczania Nagrody Nobla przytaczam właściwie z czystego zachwytu, że nawet tam Wisławie udało się zademonstrować swą niepowtarzalność. Przed południem w dniu uroczystości czcigodni laureaci odbyli próbę odbierania dyplomu i medalu z rąk Króla oraz ukłonów na środku sceny składanych kolejno: Jego Królewskiej Mości, następnie członkom Akademii, na samym zaś końcu publiczności. A oto, co ujrzeliśmy na rozświetlonej scenie sztokholmskiej Filharmonii podczas ceremonii:

121


II. Znakomitości Laureatka Nagrody Literackiej – mimo że była jedyną kobietą wśród noblistów – zgodnie ze zwyczajem odbierała wyróżnienie jako przedostatnia. Do tej pory cały ceremoniał odbywał się z precyzją tak nieubłaganą, że chwilami aż nudną. Dopiero Wisława wprowadziła do niego nieoczekiwane urozmaicenie, przyjęte z aplauzem i rozbawieniem przez zgromadzonych. Po odebraniu insygniów skłoniła się Królowi, po czym – miast Akademii – publiczności. Przyłapując się natychmiast na tym potknięciu, wykonała niepowtarzalny układ choreograficzny, wznosząc dłonie w pełnym rezygnacji geście, który miał oznaczać: „No oczywiście, to mogło się przytrafić tylko mnie”. Sala nagrodziła to cudowne pas długo nie milknącą owacją na stojąco. Okazało się szybko, że za sprawą polskiej poetki przed oczami zachwyconej publiczności nieoczekiwanie rozpostarł się swoisty „widok z ziarnkiem piasku”, które sobie tylko wiadomym sposobem zdołała ona umieścić w trybach tej perfekcyjnie funkcjonującej maszynerii, dając początek serii dalszych omyłek i zakłóceń. Oto członek Akademii mający prezentować laureata z zakresu ekonomii zapomniał, że jego wystąpienie poprzedzać winny dwie arie z Don Giovanniego Mozarta i po pierwszej z nich wystąpił na podium, by po kolejnych taktach muzyki wycofać się chyłkiem na swoje miejsce. Z kolei profesor Harris, odbierający jako ostatni Nagrodę w imieniu swego przyjaciela, zmarłego w kilka dni po jej przyznaniu profesora Vickreya, zapomniał w ogóle ukłonić się komukolwiek i godnie pomaszerował z medalem i dyplomem pod pachą w kierunku swojego miejsca.

W dwa dni po tej uroczystości, 12 grudnia, laureatka złożyła rano wizytę w Fundacji Noblowskiej, gdzie dopełniła formalności związanych z przekazaniem nagrody na jej konto w banku. Mając w perspektywie powrót do kraju samolotem w towarzystwie niżej podpisanego, który znany jest z nieprzewidywalnych przygód w podróży, wiedziała, że nie może ryzykować przewożenia takiej ilości gotówki. Nieoczekiwanie podróż powrotna odbyła się bez zakłóceń i wraz z Teresą Walas i Michałem Rusinkiem dostarczyliśmy kompletnie wycieńczoną bohaterkę pod drzwi jej skromnego mieszkanka przy ulicy Chocimskiej. Wstrząs przeżyty w Sztokholmie odbił się na życiu Wisławy dotkliwie. Jednym z przejawów światowej sławy była lawina listów od osób, które pragnęły uszczknąć coś z jej noblowskich laurów. W liście nadesłanym z Australii ktoś zapewniał ją, że nie musi się czuć samotna, gdyż ma dalszą rodzinę, która chętnie wytłumaczy jej zawiłości familijnych koligacji, jeżeli tylko opłaci im cztery bilety lotnicze do Krakowa. Dla odmiany jakiś zamożny Niemiec pragnął zapisać naszej noblistce wszystko w testamencie. Upewniałem się, czy dobrze przetłumaczono jej list

122


Tragedia sztokholmska hojnego ofiarodawcy i czy przypadkiem nie miało być odwrotnie. Po jej uprzejmej odpowiedzi ów mocno starszy – wnosząc z drżącego pisma – korespondent raz jeszcze się odezwał, a następnie wymiana listów ustała najprawdopodobniej z przyczyn naturalnych. Były niezliczone zaproszenia do komitetów honorowych i najbardziej nieprawdopodobnych gremiów, prośby o przewodniczenie, zaszczy-

„... gdyby nas lepiej i piękniej kuszono...”

cenie i uświetnienie. Szymborska wykazała się nieugiętą asertywnością, oświadczając kiedyś, iż gdyby chciała stanąć na czele wszystkich pochodów, którym miałaby przewodzić, pochody te niewątpliwie zderzyłyby się ze sobą. Podobnie raz na zawsze załatwiła problem doktoratów honorowych, obiecując przyjąć tylko jeden: z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, mieście najbliższym miejsca jej urodzenia. Konsekwentnie trzymała się raz danego słowa i nic ani nikt nie był w stanie skłonić jej do zmiany stanowiska. Drugim, znacznie boleśniejszym następstwem „tragedii sztokholmskiej” było to, że zamieszanie wokół jej osoby wytrąciło ją na dłuższy czas z równowagi, uniemożliwiając skupienie niezbędne do pisania. Rok 1997 był dla poezji stracony. Tym większe było nasze podniecenie, gdy przychodząc do nas któregoś razu w tym czasie, oświadczyła nieoczekiwanie: „Napisałam dla was wierszyk”. Wierszyk zapisany był na żółtej karteczce wetkniętej w szparkę ohydnej

123


II. Znakomitości biedronko-świnko-skarbonki. Rzuciliśmy się na karteluszek – w końcu był to tak długo wyczekiwany, historyczny, pierwszy wiersz po Noblu! Okazało się, że – jak cała twórczość Wisławy – jest arcydziełem lakoniczności: Dzieło mistrza spod Krakowa. Michał Anioł niech się schowa!

Wzruszony Bronek Maj uściskał opędzającą się od niego autorkę: „Brawo, Wisełko! Ty masz talent – ty powinnaś pisać!”.

124


Spis treści Już pora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6 Część I. Skąd się tutaj wziąłem? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Zwrotnica Fortuny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Cudowna przygoda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Mityczna redakcja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Szef Europejczyk... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ... i wspaniały „personel” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Endywia Pattison . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Poetycki pomost między obiegami . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Trudna sztuka odmowy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Powrót do Krakowa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

9 11 15 21 25 31 34 39 41 44

Część II. Znakomitości . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 49 Tropiciel Istotności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51 „Żywy” Miłosz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51 W Krakowie, czyli w Znaku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 57 Widzenia nad Zatoką . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 70 Kalifornijski „NaGłos” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 76 Festiwal w Claremont . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 83 Rok myśliwego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 88 Lata przedostatnie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 93 Kontynent Miłosz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 102 Greta Garbo poezji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 107 Tragedia sztokholmska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 115 Wenecja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 125 Inne podróże . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 131 Z Wisławy Szymborskiej opowieści o przyjaciołach . . . . . . . . . . . . . 133 Kożuch Jerzego Hordyńskiego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 133 Pan Prix Goncourt . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 135 Wyprawy krajowe . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 137 Nienawistni lustratorzy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 140 Od Moczopląsu po Tutaj . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 143 Prywatny panteon . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 146 Przewodnik Barańczak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 151

473


Spis treści „Myślę, że to od Boga...” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 181 Sztokholm . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 185 Katowice . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 192 Dwa pogrzeby . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 198 „Seamus is famous” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 203 Irlandia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 217 PS Opera noblistów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 226 Góralska nawałnica . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 231 Dobry Ksiądz Jan . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 239 Mędrzec . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 245 Dziejopis . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 261 Wędrowiec . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 273 Uzdrowiciel . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 283 Piżama profesora Szczeklika . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 288 „Ten mały gnojek jest genialny”. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 293 „Majówka z Majem” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 297 Część III. „NaGłos” i do rozpuku . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 303 Mówimy „NaGłos” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 305 Afera z Ginsbergiem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 317 Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 319 Monika Żeromska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 322 Bronio... . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 326 ... i Marian . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 327 Zabawy redaktorów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 334 Część IV. W drodze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 347 Rzym . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 348 Paryż . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 354 Kalifornia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 364 Wielka podróż . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 364 „Czarodziejska góra” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 368 „America is beautiful!” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 375 Targi Książki we Frankfurcie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 378 Koncerty w Londynie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 390 Bazar Różyckiego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 393 Marcówka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 398 Pietuszki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 404

474


Spis treści Część V. Kabaret Znak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 411 „Pisarze do piórka” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 412 Promocje i happeningi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 412 Kabaret jubileuszowy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 417 „Klinika doktora Szczeklika” . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 429 Nowa Prowincja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 438 Inne zabawy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 446 Wyznanie na pożegnanie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 449 Indeks osób . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 459 Autorzy rysunków i fotografii . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 471

Rys. Jacek Gawłowski


Wspomnienia redaktora naczelnego Wydawnictwa Znak ujawniają kulisy wielu wydarzeń literackich i artystycznych ostatniego ćwierćwiecza, w których uczestniczył bądź je organizował. Jego zainteresowanie literaturą to pasja, dzięki której ma życie barwne, ciekawe i pełne zgoła niepapierowych przygód. Zasadniczym tematem tej opowieści są przyjaźnie z pisarzami. Jerzy Illg dowcipnie i ze swadą kreśli prywatne, serdeczne portrety Miłosza, Szymborskiej, Kapuścińskiego, Barańczaka, Heaneya, Brodskiego – tych spotkań, rozmów, wspólnych podróży, nocy pełnych whisky i poezji nie filmowały kamery, nie było przy nich dziennikarzy. Nietypowe podejście do pracy i poczucie humoru pozwoliły mu nie tylko być wydawcą Tischnera, Kołakowskiego i Daviesa, ale też wystawiać kabarety, robić filmy, wymyślać niezwykłe promocje i… nieistniejące dzieła. Jego wspomnienia pokazują, że książki mogą być najważniejszą, najbardziej pasjonującą sprawą na świecie.

W młodości Jerzy Illg na saksach w Szwecji remontował domek należący niegdyś do dziadka Alfreda Nobla. Nie wiedział, że po latach zostanie gospodarzem noblowskiej kanapy, w której zatapiać się będą laureaci tej najważniejszej nagrody. Czytelnicy książki Mój znak dowiedzą się niezwykłych rzeczy o nich i o samym autorze: jest wydawcą szczęśliwym, człowiekiem, który ma rzadki dar wdzięczności wobec losu. Małgorzata Szejnert Jerzy jest poetą, fanatykiem rock and rolla, synem lat sześćdziesiątych, człowiekiem, który czuje się równie swobodnie w Haight Ashbury, hippiesowskiej dzielnicy San Francisco, jak w noblowskiej sali bankietowej w Sztokholmie. Seamus Heaney

ISBN 978-83-240-1244-2

9 788324 012442

Cena detal. 49,90 zł


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.