
9 minute read
Rozdział 1. Koroner odchodzi
ROZDZIAŁ 1
Koroner odchodzi
Samochody pędziły The Mall, szeroką aleją łączącą Whitehall, siedzibę ministerstw Wielkiej Brytanii, z pałacem Buckingham. Pogrążona w cieniu kamienna fasada tej liczącej 775 pokojów siedziby króla Jerzego VI i jego żony, królowej Elżbiety, wyłoniła się właśnie na samym końcu drogi. Było wczesne piątkowe popołudnie 10 maja. Wszędzie kwitły dzwonki i pierwiosnki. Delikatne wiosenne liście otulały korony drzew. Pelikany w St. James’s Park pławiły się w cieple i podziwie spacerowiczów, podczas gdy mniej egzotyczne łabędzie statecznie sunęły po wodzie z typową dla siebie obojętnością. Piękno dnia stanowiło szokujący kontrast z wydarzeniami tego ranka, kiedy to niemieckie siły z niezwykłą skutecznością wykorzystały wojska pancerne, bombowce nurkujące oraz oddziały spadochronowe, by wtargnąć do Holandii, Belgii i Luksemburga.
Na tylnym siedzeniu pierwszego samochodu podróżował najwyższy stopniem oficer Royal Navy (Królewskiej Marynarki Wojennej), pierwszy lord admiralicji, sześćdziesięciopięcioletni Winston S. Churchill. Już podczas poprzedniej wojny zajmował to stanowisko, a teraz, wraz z rozpoczęciem kolejnego konfliktu, ponownie został na nie mianowany przez premiera Neville’a Chamberlaina. W drugim samochodzie jechał ochroniarz Churchilla, odpowiedzialny za utrzymanie go przy życiu komisarz policji Walter Henry Thompson, który służył w wydziale specjalnym Scotland Yardu. Wysoki i szczupły, o wydatnym nosie, Thompson był wszechobecny, często widoczny na prasowych fotografiach, lecz rzadko kiedy o nim wspominano. Jak to wówczas określano – „wyrobnik”. Rząd funkcjonował właśnie dzięki takim osobom jak on: niezliczonym osobistym i parlamentarnym sekretarzom, asystentom i stenotypistom, którzy tworzyli siłę roboczą Whitehallu. Jednak w przeciwieństwie do większości z nich Thompson przez cały czas nosił w kieszeni płaszcza pistolet.
Churchill został wezwany przez króla. Powody tego zaproszenia były oczywiste, przynajmniej dla Thompsona. „Jechałem za Starym z niewiarygodną dumą”1 – napisał.
Churchill wkroczył do pałacu. Król Jerzy miał wówczas 44 lata i właśnie mijał czwarty rok jego panowania. Lekko koślawy, o wąskich ustach, odstających uszach, a także niebagatelnej wadzie wymowy zdawał się kruchy, zwłaszcza w kontraście ze swym gościem, który choć niższy o niemal dziesięć centymetrów, był od niego nieporównanie tęższy. Król nie darzył go zaufaniem. Odkąd Churchill okazał poparcie dla Edwarda VIII, pozostawał w napiętych stosunkach z rodziną królewską. Starszy brat Jerzego miał romans z amerykańską rozwódką Wallis Simpson, który stał się iskrą zapłonową kryzysu abdykacyjnego z 1936 roku. Króla Jerzego uraził również otwarty krytycyzm Churchilla wobec poparcia przez premiera Chamberlaina układu monachijskiego z 1938 roku, który pozwolił Hitlerowi na aneksję części Czechosłowacji. Niezależność Churchilla i łatwość, z jaką zmieniał swoją polityczną lojalność, budziły niechęć Jerzego VI.
Król poprosił Churchilla, aby usiadł, i przez chwilę mierzył go bez słowa wzrokiem, który Churchill opisał później jako badawczy i zagadkowy. – Przypuszczam, że nie wie pan, dlaczego po pana posłałem? – odezwał się w końcu. – W istocie. Nie mam pojęcia, sir2 .
W Izbie Gmin wrzało, a rząd Chamberlaina chwiał się w posadach. Protesty wybuchły w trakcie debaty na temat porażki brytyjskich sił zbrojnych, którą poniosły miesiąc wcześniej podczas próby wypchnięcia Niemców z Norwegii. Churchill, jako pierwszy lord admiralicji, odpowiadał za morską część tego przedsięwzięcia. Wróg prowadził jednak kampanię tak zmasowaną, że teraz to Brytyjczycy stanęli przed groźbą odwrotu. W opinii buntowników siedemdziesięciojednoletni Chamberlain, zwany niekiedy Koronerem bądź Starym Parasolem, nie radził sobie w obliczu błyskawicznie rozwijających się działań wojennych. W przemówieniu z 7 maja jeden z członków parlamentu, Leopold Amery, wystąpił z miażdżącą krytyką Chamberlaina, posiłkując się słowami Olivera Cromwella z 1653 roku: „Zajmował pan to stanowisko zbyt długo, zważywszy na pana dokonania. Niechże pan odejdzie, powiadam,
1 W. Thompson, Assignment: Churchill, Farrar, Straus and Young, New York 1955, s. 164. 2 J. Wheeler-Bennett, King George VI: His Life and Reign, Macmillan, London 1958, s. 444n.
Więcej informacji na temat uczuć króla względem Churchilla, patrz tamże, s. 445–446.
i niech pozwoli nam pan o sobie zapomnieć! W imię Boga, niech pan odejdzie!”3 .
Izba udzieliła rządowi wotum zaufania – podczas głosowania parlamentarzyści ustawili się w lobby w dwóch rzędach, zgodnie z tym, czy są za czy przeciw, a następnie przeszli obok specjalnie wyznaczonych osób, które zliczyły obie strony. Na pierwszy rzut oka wynik zdawał się zwycięski dla Chamberlaina – 281 za, 200 przeciw – jednak dopiero porównanie z wcześniejszymi głosowaniami unaoczniło, jak bardzo osłabło jego polityczne poparcie.
Po wszystkim Chamberlain spotkał się z Churchillem, by go poinformować, że planuje podać się do dymisji. Churchill pragnął udowodnić swoją lojalność, więc przekonywał go, by nie decydował się na ten krok. To pokrzepiło króla, lecz skłoniło jednego z buntowników, wzburzonego możliwością odroczenia zmian w rządzie, do porównania premiera do „brudnej gumy do żucia przyklejonej u spodu krzesła”4 .
W czwartek 9 maja siły przeciwne Chamberlainowi nasiliły protesty. Wraz z upływem godzin prawdopodobieństwo jego odejścia wzrastało, pojawiły się też prawdopodobne kandydatury na jego następcę. Na przyszłego premiera typowano lorda Halifaxa, ministra spraw zagranicznych w rządzie Chamberlaina, oraz Churchilla, pierwszego lorda admiralicji i ulubieńca znacznej części społeczeństwa.
Piątek 10 maja przyniósł katastrofalne zmiany: Hitler przypuścił błyskawiczne uderzenie na Holandię. Na tę wieść w Whitehallu powiało grozą, lecz dla Chamberlaina był to okruch nadziei, że uda mu się utrzymać stanowisko. W obliczu tak dynamicznie rozwijających się wydarzeń zmiana rządu mogłaby zostać uznana przez Izbę za posunięcie co najmniej lekkomyślne. Buntownicy jednak ani myśleli się poddawać – z całą stanowczością odmówili pracy pod rządami Chamberlaina i nalegali na mianowanie Churchilla nowym premierem.
Chamberlain zrozumiał, że pozostało mu jedynie podać się do dymisji. Zachęcał lorda Halifaxa do przyjęcia stanowiska, jako że jawił się on jako bardziej zrównoważony niż Churchill i raczej nie poprowadziłby Albionu ku kolejnej katastrofie. W Whitehallu Churchill uchodził za wybitnego mówcę, jednak wielu sądziło, że brak mu zdrowego rozsądku. Sam Halifax zwykł
3 L. Olson, Troublesome Young Men, Farrar, Straus and Giroux, New York 2007, s. 294;
A. Roberts, „The Holy Fox”: The Life of Lord Halifax, Orion, London 1997, s. 196. U Olsona pojawiają się trzy wykrzykniki; u Robertsa tylko jeden, na końcu zdania. Jednak zdaje się oczywiste, że była to chwila pełna emocji. 4 L. Olson, dz. cyt., s. 306.
określać go mianem „nieobliczalnego słonia”5, lecz mimo to sam nie chciał objąć władzy. Obawiał się, że nie podoła dzierżeniu steru w czasie wojny, co dobitnie udowodnił, gdy wysłano do niego posła, by nakłonił go do zmiany decyzji. Zanim gość się zjawił, Halifax udał się do dentysty6 .
Ostateczna decyzja leżała w gestii króla. Władca najpierw wezwał do siebie Chamberlaina. „Przyjąłem jego rezygnację” – napisał potem w swoim dzienniku. „Powiedziałem mu, jak bardzo niesprawiedliwie został w mojej opinii potraktowany i jak bardzo mi przykro, że doszło do wszystkich tych kontrowersji”7 .
Następnie mężczyźni omówili temat możliwych następców. „Ja oczywiście sugerowałem kandydaturę Halifaxa” – napisał król. Uważał Halifaxa za „oczywistego kandydata”.
Jednak Chamberlain zaskoczył go, proponując Churchilla.
Król napisał: „Posłałem po Winstona i poprosiłem go o sformowanie rządu. Przyjął tę propozycję ze stwierdzeniem, że nie przypuszczał, iż właśnie po to go wezwałem”8. Jednak zgodnie z relacją króla, już na tym spotkaniu Churchill miał przy sobie listę kilku osób, które chętnie by mianował na członków rządu.
Samochody przewożące Churchilla i komisarza Thompsona powróciły do budynku Admiralicji, siedziby dowództwa Royal Navy w Londynie, a zarazem tymczasowego miejsca zamieszkania Churchilla. Mężczyźni wysiedli z pojazdów. Thompson, jak zawsze, trzymał jedną rękę w kieszeni płaszcza, by w razie czego móc szybko dobyć pistoletu. Straż pełnili wartownicy z bagnetami na karabinach. Inni żołnierze, uzbrojeni w lekkie karabiny maszynowe Lewis, zajmowali pozycje umocnione workami z piaskiem. Pośród zieleni znajdującego się obok St. James’s Park ustawione były działa przeciwlotnicze, których długie lufy patrzyły w górę, pod kątami właściwymi raczej stalagmitom.
Churchill zwrócił się do Thompsona: – Pan wie, dlaczego byłem w pałacu Buckingham, nieprawdaż?9
Thompson potaknął i pogratulował mu. Zaraz dodał jednak, że wolałby, aby ta nominacja nastąpiła wcześniej i w lepszych czasach, ponieważ teraz na horyzoncie rysowało się potężne wyzwanie.
5 A. Roberts, dz. cyt., s. 209. 6 Tamże, s. 208. 7 J. Wheeler-Bennett, King George VI, s. 443–444. 8 Tamże, s. 444. 9 W. Thompson, dz. cyt., s. 164–165.
– Jeden Bóg tylko wie, jak wielka to chwila – stwierdził Churchill.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, poważni niczym żałobnicy na pogrzebie. – Mam jedynie nadzieję, że jeszcze nie jest za późno – dodał nowo mianowany premier. – Bardzo się obawiam, że jest, ale musimy zrobić, co w naszej mocy, i dać z siebie wszystko. Tylko to nam jeszcze pozostało.
Mimo tych gorzkich słów Churchilla w duchu przepełniała duma. Przez całe życie czekał na tę chwilę i to, że nadeszła w tak ponurych czasach, nie miało znaczenia. Wręcz przeciwnie: powaga sytuacji dodawała funkcji premiera znakomitości.
W zapadającym zmroku komisarz Thompson dostrzegł spływające po policzkach Churchilla łzy. On sam też poczuł, że oczy mu wilgotnieją.
Późnym wieczorem tego samego dnia Churchill leżał w łóżku podekscytowany na myśl o nadchodzących wyzwaniach i otwierających się możliwościach. „W czasie moich wieloletnich doświadczeń politycznych piastowałem większość uznanych stanowisk państwowych, ale chętnie przyznaję, że obecne podoba mi się najbardziej” – napisał. Nisko oceniał dążenie do władzy po to tylko, by ją sprawować, dodał jednak szybko: „władza w czasie kryzysu narodowego, gdy człowiek wierzy i wie, jakie wydawać rozkazy, jest błogosławieństwem”10 .
Poczuł ogromną ulgę. „Nareszcie dostałem możliwość sprawowania kontroli nad całą sytuacją. Czułem, że los jest w moich rękach, a całe moje dotychczasowe życie przygotowało mnie na tę chwilę i na tę próbę… Chociaż nie mogłem doczekać się poranka, spałem mocno i nie potrzebowałem krzepiących snów. Fakty są lepsze od marzeń sennych”11 .
Pomimo wątpliwości, jakie wyraził w rozmowie z komisarzem Thompsonem, Churchill wkroczył do budynku przy Downing Street pod numerem 10 z niezachwianą pewnością, że pod jego przywództwem Wielka Brytania wygra wojnę – mimo że każdy obiektywny obserwator stwierdziłby, iż nie ma na to najmniejszych szans. Churchill zdawał sobie sprawę, że od teraz jego wyzwanie będzie polegało na zarażaniu entuzjazmem wszystkich pozostałych – współobywateli, dowódców, ministrów w swoim gabinecie oraz co najważniejsze, prezydenta Ameryki Franklina D. Roosevelta. Od samego początku Churchill rozumiał podstawową prawdę na temat tej wojny: nie wygra jej bez udziału Stanów Zjednoczonych. Uważał, że Wielka Brytania pozostawiona sama sobie
10 W. Churchill, Druga wojna światowa, t. 2, ks. I, tłum. K. Mostowska, Phantom Press,
Gdańsk 1995, s. 14. 11 G. Pawle, The War and Colonel Warden, Knopf, New York 1963, s. 39.
da radę stawiać długi opór Niemcom, odpierać ich ataki, lecz jedynie przemysłowej i militarnej potędze Ameryki uda się doprowadzić do ostatecznego upadku Hitlera i narodowego socjalizmu.
Sprawę dodatkowo komplikował fakt, że Churchill musiał osiągnąć te cele szybko, zanim Hitler skupi całą swoją uwagę na Wielkiej Brytanii i skieruje na nią swoje siły lotnicze, Luftwaffe, które brytyjski wywiad uznawał za znacznie silniejsze niż Royal Air Force.
Churchill musiał się równocześnie mierzyć z wieloma innymi wyzwaniami. Pod koniec miesiąca przypadał termin zwrotu ogromnego osobistego długu, a on nie miał środków, by go spłacić. Sytuacja finansowa jego jedynego syna, Randolpha, była równie kiepska. Młodszy Churchill nieodmiennie wykazywał się dwiema zdolnościami: do wydawania pieniędzy i przetracania ich w hazardzie, do którego, nawiasem mówiąc, przejawiał legendarny wręcz brak talentu. W dodatku pił zbyt dużo i miał skłonność do wszczynania pod wpływem alkoholu awantur, co zdaniem jego matki Clementine (nalegała, by jej imię wymawiać KlemenTIN) niechybnie miało sprowadzić na rodzinę nieodwracalną hańbę. Uwagę premiera zaprzątały także zarządzenia dotyczące zaciemniania miasta, ścisłe zasady reglamentacji dóbr oraz wciąż narastająca natarczywość funkcjonariuszy, którzy starali się uchronić go przed śmiercią w zamachu. Dodatkowo, co nie mniej istotne, znosić musiał bezustanne narzekania armii pracowników oddelegowanych do wznoszenia umocnień przeciwlotniczych wokół Downing Street 10 i Whitehallu oraz związane z budową ciągłe odgłosy kucia młotami, które doprowadzały go do szewskiej pasji szybciej niż jakikolwiek inny irytujący dźwięk.
Może za wyjątkiem pogwizdywania.
Jego wstręt do gwizdu, jak niegdyś stwierdził, to jedyne, co łączyło go z Hitlerem. Był czymś więcej niż obsesją. „[Gwizd] wywołuje w nim reakcję potężną, nagłą i nieracjonalną, o wymiarach bliskich wręcz zaburzeniu psychicznemu” – napisał komisarz Thompson12. Pewnego razu, kiedy mężczyźni zmierzali razem w stronę Downing Street 10, napotkali idącego w ich kierunku roznosiciela gazet, w wieku może trzynastu lat. Chłopak szedł „z rękami w kieszeniach i gazetą pod pachą, gwiżdżąc głośno i radośnie” – wspominał Thompson.
W miarę jak chłopiec się zbliżał, w Churchillu coraz bardziej narastała złość. Zacisnął pięści i warknął w stronę małego: – Skończ z tym gwizdaniem!
12 W. Thompson, dz. cyt., s. 183.
Chłopak spojrzał na premiera z kompletną obojętnością i odparł: – Dlaczego miałbym to zrobić? – Bo tego nie lubię i bo to paskudny hałas – warknął Winston.
Chłopak zrobił kilka kroków, po czym odwrócił się i zawołał: – Cóż, mógłbyś po prostu zatkać uszy, czyż nie?13
Premier na chwilę zaniemówił. Poczerwieniał ze złości. Jednak do jego największych zalet należała umiejętność łapania dystansu, dzięki której potrafił nie przejmować się błahostkami, a jego zły humor w jednej chwili przeradzał się w rozbawienie. – Cóż, mógłbyś po prostu zatkać sobie uszy, czyż nie? – powtórzył cicho i zaśmiał się w głos.
Churchill natychmiast rzucił się w wir swoich nowych obowiązków, co niektórym osobom w jego otoczeniu dodało otuchy, ale jednocześnie potwierdziło najgorsze obawy innych.
13 T. Hickman, Ochroniarz Churchilla: biografia Waltera H. Thompsona oparta na jego pamiętnikach, tłum. K. Janicki, Wydawnictwo Replika, Zakrzewo 2011, s. 156–157.