Grimm City. Bestie

Page 26

kapelusz, nie prostacki kaszkiet. Rozpięty granatowy płaszcz, a pod nim idealnie skrojony garnitur… Otworzył oczy, by się przekonać, że pomylił się nieomal we wszystkim. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego sekretarka stał teraz krótkonogi grubasek, młokos z kozią bródką, rzadkimi włosami pokrytymi brylantyną i zaczesanymi na bok, z podkreśleniem przedziałka. W dłoniach faktycznie trzymał kapelusz, ale jego płaszcz barwy burzowych chmur był zapięty po ostatni guzik. Oleander oparł ręce na poręczach fotela i powoli wstał. Pokonał kilka kroków dzielących go od drzwi i podał rękę najpierw starszemu z gości, a następnie młodszemu. – Oleander Walsh – przedstawił się. – Przecież wiemy, kim pan… – zaczął młodszy, ale jego towarzysz uciszył go, unosząc palec. – Agent McShane, panie Walsh – powiedział cicho. – A to jest agent Labrou. Reprezentujemy Szlachetną Posługę. Sięgnął do kieszeni i podał kwiaciarzowi legitymację służbową. Ten zerknął na nią pobieżnie, nie mając pewności, co właściwie powinien sprawdzić. Nazwisko rzeczywiście się zgadzało z podanym. Oddał dokument. – Mogę wiedzieć, co to za nakaz, agencie McShane? Ten, o którym mówił pański kolega? – Podwładny – poprawił go McShane, a Oleander dostrzegł wyraźną satysfakcję, jaką sprawił mu nagły grymas na twarzy młokosa. Nie za bardzo wiedział, co powinien zrobić z tą obserwacją, ale intuicja, ta sama, która prowadziła jego rękę podczas układania kwietnych wiązanek, podpowiadała mu, że jeszcze mu się to przyda. – Tak, oczywiście, podwładny – przytaknął, skupiając wzrok już wyłącznie na McShanie. – Wracając do nakazu, 26


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.