Kornel Maliszewski - Wintro

Page 7

1. Pożegnanie domu rodzinnego Gdy ojciec ukradł moje ciężko zarobione pieniądze, które chowałem głęboko w szafie, a matka pijana w sztok robiła striptiz na oknie: dla mnie, moich kolegów i reszty ulicy, uznałem, że to koniec. Nie było za wiele mieszkań w moim małym mieście. Wolne jamy zajmowały ludzkie szczury. Przygarbione, w ubraniach zrobionych ze starych żagli. Nie mówiące już za wiele, spijające wódkę sączącą się z dachów, zapuszczonych ścian, gnijących lamperii. Na jedno mieszkanie przypadało wiele bezdomnych twarzy, ale miałem nad nimi przewagę, miałem jeszcze pliczek pieniędzy. Mieszkanie wynająłem od ryżego grubasa. Było z tych, które zaczynają się kuchnią, potem są dwa pokoje, jeden większy, drugi mniejszy, a przy okazji gdzieś chowa się łazienka, gdzie jest kilka brudnych wiader, nie ma żarówki, a klosz jest zbity. Jedyną rzecz, którą polubiłem od razu, to stara żeliwna wanna, bardzo wysoka i zimna, jakby przygotowana specjalnie dla trupów – gdy poczujesz w sobie chęć, będzie czekać i przyjmie cię w swoje zimne wargi, nie będzie stroić min, wypominać, krytykować, rozliczać, tylko po prostu chłodno, po raz ostatni, cię ucałuje i zamknie powoli powieki. Wanna została po Niemcach. Gdy Polacy przybyli ze Wschodu, jeszcze ze słomką w ustach, bali się niemieckich wanien. Trzymali w nich świniaki, ale za nic nie wzięliby w nich kąpieli. Zrzuciłem w kuchni plecak i torby, nalałem zimnej wody, bo miałem mieć tylko taką i od razu zanurzyłem się wannie, do której w przyszłości uciekałem jeszcze wiele razy. Był to mój taki prywatny stateczek, u–boot. Zamknąłem oczy i widziałem nasze miasto w słońcu, po ulicach krążył okrągły uśmiech, dzieci zjadały tysiące gałek lodów, a dorośli mieszkańcy szybowali na lotniach nad budynkami, talerzami satelitarnymi, dymami z kominów. Gdy przelatywali nad grupą dzieci, one śmiały się, 5


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.