Verizane 47

Page 1

BEZPŁATNY MAGAZYN LOKALNY 47| 20 grudnia 2018 ISSN 2449-7916

NA OKŁADCE: AdrianafotoMachnikowskaSnySalomei

Adres redakcji: Starogard Gdański, ul. Reymonta 1

REKLAMA

Gwiazdka bo tak nazywamy potocznie Święta Bożego Narodzenia, jest czasem, kiedy przynajmniej na moment staramy się odstawić na bok zawiść, butę, fałsz i inne negatywne cechy. Pozwólmy więc złym emocjom zasnąć głębokim zimowym snem, ale nie dajmy jednocześnie uśpić naszej wiary w ludzi, bo to człowiek jest napędem wszystkich działań, które dają nam później tyle VERIZANEradości. po raz kolejny przedstawia ludzi, którzy dzięki interesującemu wnętrzu wychodzą poza szablon i tworzą rzeczy zaskakujące. Adriana Machnikowska swoją osobowością wprowadza nas w całkiem inny, często obcy nam klimat. Okazuje się, że korelacja ścisłego umysłu z wrażliwością może przynieść interesujące efekty. Bawi się swoją pasją podobnie jak Joan na Błąk i Paulina Majkowska, które swoje zdolności artystyczne wykorzy stują w rzemiośle cukierniczym. W tym przypadku określenie „rzemiosło” nie jest raczej odpowiednie, bo przygotowane przez nie torty są prawdziwym kunsztem. Nie tylko estetycznym, ale też smakowitym. Warto poznać pry watną stronę obu Pań, o których pisze Małgosia Rogala. W świat sztuki malarskiej przenosi nas Paweł Wyborski, który ma swoim dorobku wiele wystaw. Obrazy tego artysty są wyjątkowe. Dzięki wieloletniemu doświad czeniu, jak sam twierdzi, jego prace są pełniejsze i bardziej przemyślane. Czytając VERIZANE będziecie mogli się dowiedzieć co tkwi w duszy Pawła Chciałbym,Wyborskiego.abyście Państwo poddali się atmosferze Świąt i choć na chwilę zapomnieli o troskach, które nas dotykają. Zdaję sobie sprawę, że ból życia i tak z czasem powróci, ale dzięki pozytywnemu myśleniu i skupieniu się na tym, co robimy najlepiej, łatwiej można opanować czas i przestrzeń, w której egzystujemy. Do następnego numeru już w nowym 2019 roku.

Redaktor naczelny: Krzysztof Łach krzysztof.lach@verizane.pl

Reklama: reklama@verizane.pl

Wydawca: Agencja zabronione.bezmateriałówRozpowszechnianietreśćRedakcjaredagowaniazastrzeganiezamówionychRedakcjaReklamowazastrzeżonecopyrightReklamowaCREATIVEPrasowo-©2018WszelkieprawaAgencjaPrasowo-CREATIVEniezwracatekstóworazsobieprawoichi skracania.nieodpowiadazazamieszczanychogłoszeń.redakcyjnychpublicystycznychzgodywydawnictwajest

Zespół redakcyjny: Małgorzata Rogala, Łukasz Rocławski, Krzysztof Rudek

KRZYSZTOF ŁACH Redaktor Naczelny

A naONIto

Paulina Szulc – absolwentka Zespo łu Szkół Ekonomicznych na kierunku tech nik obsługi turystycznej. Animator kultury, pracownik Grodziska Owidz. Jej główną pasję stanowi harcerstwo. W starogardz kim Hufcu jest instruktorem, prowadzi drużynę harcerską i gromadę zuchową w Skarszewach. Szef zespołu programowe go. „Wolontariusz Roku 2016” w Staro gardzie Gdańskim i „Najfajniejszy Wolon tariusz” Szlachetnej Paczki 2018 w Polsce. Miłośniczka podróży, muzyki (zwłaszcza Kasi Nosowskiej) i... lisów.

Niezapomniany prezent

4V

– Co roku jeżdżę na wigilię dla bezdomnych do Sopotu i Gdyni. To wyjątkowy dzień, ponieważ faktycznie jest organizowany 24 grudnia. Pewnego razu w Gdyni, pod koniec wigilii otrzymałam od jednej pani aniołka. Takiego małego, robionego na szydełku. Pani dzięko wała nam, wolontariuszom, za naszą pracę podczas posiłku (w którym bierze udział ok. 500 osób). To był mały gest, który utkwił mi w pamięci.

Święta to czas prezentów. Czeka się na nie zwłasz cza będąc dzieckiem. Później także cieszą, chociaż pragniemy już zupełnie czegoś innego. Każdy z nas otrzymał kiedyś coś takiego, co na długo zapadło mu w pamięć.

– Nigdy nie zapomnę jak jednego roku dostałem pod choinkę od mojego taty Zygmunta zestaw „Małego Majsterkowicza”. Wtedy dopiero zapoznawałem się z najprostszymi narzędziami. Krótko po rozpakowaniu tego prezentu, razem z tatą, wybraliśmy się do dziadków, którzy mieszkali w rejonie Kochanek. Tam, przy użyciu mojego wspaniałego zestawu, zbudowaliśmy wspólnie karmnik dla ptaków. To był niezapomniany prezent przede wszystkim dlatego, że dzięki niemu zrobiliśmy coś po żytecznego.

Jan Radzewicz – aktor, znawca teatru, muzyk, anima tor kultury. Znany przede wszystkim jako starogardzki św. Mikołaj. Od ponad czterdziestu lat twórca wielu działań kul turalnych, wieloletni pracownik Starogardzkiego Centrum Kultury. Jeden z pomysłodawców „Nocy Bardów” oraz wigi lijnych spotkań dla potrzebujących pod nazwą „Hej Kolęda, Kolęda”.

5V

P

o 5 letnim okresie starań i zabiegów Szwadronu o odzyskanie tego historycznego i bliskiego jego członkom budynku, 31 stycznia 2013 r. podpisany został akt notarialny, na mocy którego Stowarzyszenie stało się jego właścicielem. – Naszym celem było przywrócenie funkcji i wyglądu kasyna do tego z lat 1926-1939. Dysponując materia łami, dokonaliśmy niezbędnych prac adaptacyjnych, remontowych oraz wyposażenia budynku – mówi szef kancelarii Szwadronu Kawalerii im. 2. Pułku Szwoleże rów Rokitniańskich Dariusz Michalski. Budynek najprawdopodobniej powstał w latach 18781881 z pieniędzy z tzw. kontrybucji francuskiej, pła conej w złocie Prusom, po przegranej przez Francję wojnie francusko-pruskiej 1870 r. Wskazuje na to jego architektura zbieżna z innymi powstałymi w tym czasie (w podobnym stylu architektonicznym) gmachami uży teczności publicznej w Starogardzie Gdańskim, Gdań sku i w ogóle na Pomorzu. Początkowo obiekt ten zaj mowany był przez tzw. „Czarnych Huzarów”. Nie ma chyba bardziej rozpoznawalnej (kojarzonej z Gdańskiem i ze Starogardem) jednostki pruskiego wojska, jak słynni „czarni huzarzy”, zwani też niekiedy „huzarami śmierci” (niem. Totenkopfhusaren – dosł. huzarzy trupiej czaszki). Była to elitarna jednostka ka walerii o tradycji sięgającej XVII stulecia. Utworzony na mocy A.K.O. (Allerhöchste Kabinettsordre, rozporzą dzenie królewskie) 5. Pułk Huzarów (H 5) pruskiej armii, otrzymał później oznaczenie Pułk Czarnych Huzarów (niem. Regiment Schwarze Husaren). Po raz pierwszy huzarzy działali na Pomorzu w roku 1758. „Czarni huza rzy” walczyli również wokół Gdańska podczas oblężenia roku 1807.

6V tekst MAŁGORZATA ROGALA

zdjęcie ROKITNIAŃSKICHSZWOLEŻERÓWPUŁKU2.IM.KAWALERIISZWADRONUARCHIWUM

Historia budynku mieszczącego się przy ul. Sobieskiego 14 sięga 1878 r. Większości starogardzian kojarzy się z Miejską Biblioteką Publiczną. Nic dziwnego, bo przez wiele lat stano wił jej siedzibę. Od 2013 r. należy do Stowarzyszenia „Szwadron Kawalerii im. 2. Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich”, które otworzyło tam muzeum.

– Na mocy A.K.O. z 20 grudnia 1808 r. nastąpił podział jednostki na dwa pułki, które od tego momentu stacjo nowały osobno przez ponad 90 lat. Początkowo do wódcą obu wciąż ściśle ze sobą powiązanych pułków pozostał generał Sigmund Moritz von Prittwitz. W 1817 r. do Gdańska sprowadzono 1. Przyboczny Pułk Huza rów (1. Leib-Husaren-Regiment), który został rozloko wany tymczasowo w różnych dzielnicach miasta. Rok później trzy z czterech szwadronów odesłano w inne miejsce: do Elbląga (przebywał tam do 1859 r.), Staro gardu /Gdańskiego/ (do 1895 r.), Dzierzgonia i Suszu (do 1853 r., następnie przeniesieni do Starogardu / Gdańskiego/). Drugi Przyboczny Pułk Huzarów (2. Leib -Husaren-Regiment) w 1817 r. od razu uzyskał dysloka cję do Starogardu /Gdańskiego/ (Preußisch Stargard). W garnizonie rozlokował się 23/24 listopada 1817 r. i stacjonował w mieście do 1852 r., gdy przeniesiono go do Leszna (Lissa) i Poznania, gdzie przemianowano go na 2. Przyboczny Pułk Huzarów Nr 2 (2. Leib-Husaren -Regiment Nr 2). 1 kwietnia 1886 r. zebrano cały pułk w Poznaniu, gdzie 22 marca 1888 r. otrzymał nazwę 2. Przyboczny Pułk Huzarów im. Cesarzowej Nr. 2 (2. Le ib-Husaren-Regiment „Kaiserin” Nr. 2). Po połączeniu obu pułków huzarów przybocznych w Przyboczną Bry gadę Huzarów (Leib-Husaren-Brigade), przydzielono im na garnizon 14 września 1901 r. nowe koszary w Gdań sku-Wrzeszczu (Danzig-Langfuhr). Jednocześnie po raz

7V historiikartz

ostatni przemianowano pułk, nadając funkcjonujące do końca istnienia jednostki oznaczenie: 2. Przyboczny Pułk Huzarów im. Królowej Prus Wiktorii Nr. 2 (2. Leib -Husaren-Regiment „Königin Viktoria von Preußen” Nr. 2). Jak się więc wydaje, gospodarzami budynku do 1895 (1896) r., z założenia o przeznaczeniu wojskowym, byli „Huzarzy Śmierci” lub też „Czarni Huzarzy” z jednego ze szwadronów 1. Przybocznego Pułku Huzarów (1. Leib -Husaren-Regiment) – opowiada Dariusz Michalski. – Po odejściu Huzarów do Gdańska budy nek pozostawał we władaniu armii pruskiej do 1920 r. Najprawdopodobniej jego przeznaczeniem od samego początku było kasyno, a gospodarzem po 1911 r. jednostka artylerii, tj. 72. Pułk Artylerii Polowej XVII Korpusu Armii. W 1920 r. do Starogardu przyby wa 65. Pułk Piechoty. Budynek przy ul. Warszawskiej zostaje Kasynem Oficerskim tegoż pułku. W 1926 r. 65. Starogardzki Pułk Piechoty zostaje przeniesiony do Grudziądza, a w jego miejsce przybywa z Bielska owiany sławą 2. Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich – kontynuuje pan Dariusz. – Pułk ten stacjonował w naszym mieście do wybuchu kolejnej wojny. O lokalizacji garnizonu dla pułku ułanów zadecydowały względy narodowościowe (na 12 tys. mieszkańców miasta 90% stanowili Polacy), wzglę dy polityczne (potrzeba szybkiej reakcji na sytuację w Wolnym Mieście Gdańsku), doskonała infrastruk tura (dobra kolejowa sieć komunikacyjna), a przede wszystkim zespół pojemnych koszar z lat 1778-1781 i kawalerii sprzed 1846 r. oraz artylerii z 1911 r., a także obszerne, o urozmaiconej konfiguracji terenowej, pod miejskie place ćwiczeń – tłumaczy kustosz Muzeum 2. Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich Stanisław Michalski. – Budynek, do 1939 r. stał się kasynem oficerskim 2. PSzR. W jego salach umieszczono galerię portretów dowódców pułku, autorstwa gen. Romana Kaweckie go. Ściany zdobił szereg obrazów, szkiców i rysunków o tematyce batalistycznej, głównie z dziejów pułkowych, m. in. prace autorstwa byłego oficera pułku rtm. Józefa Świrysza-Ryszkiewicza. Kasyno zdobiły również przed

mioty, eksponaty z muzeum pułkowego, tzw. Gabinetu Historycznego (wg płk. T. Łękawskiego). Na ścianie ka syna wisiał np. obraz Wojciecha Kossaka „Szarża pod Rokitną”. Jego odsłonięcia 17 września 1934 r. dokonał Prezydent RP prof. I. Mościcki – mówi pan Stanisław. Mury kasyna były świadkiem wielu uroczystości zwią zanych z międzywojennymi dziejami pułku. Odbywały się tam specyficzne i charakterystyczne tylko dla kadry pułku imprezy, wyróżniające ją spośród innych formacji kawalerii. Tutaj każdorazowo byli witani i żegnani dowód cy jednostki oraz jej oficerowie. – Wieczorem w kasynie oficerskim odbywało się oficjalne spotkanie pożegnal ne i jednocześnie zapoznawcze z korpusem oficerskim. Nowy dowódca wchodził w asyście adiutanta pułku na salę kasyna, a trębacze witali go marszem pułkowym (co było zwyczajem w całej kawalerii) i tradycyjnym w pułku „Hejnałem Mariackim”. Ten ostatni zwyczaj był w pol skiej kawalerii wyjątkowy. Kiedy przy uroczystych oka zjach, w kasynie, czy też gdziekolwiek na terenie koszar pułku (bankiety, bale, przyjęcia), na zegarach wybijała północ, na salę wkraczał pułkowy trębacz i odgrywał „Hejnał Mariacki” na pamiątkę utworzenia pułku w Kra kowie, podkreślając tym samym szwoleżerskie związki z miastem – w swojej pracy napisał Wiesław Gogan. Kasyno Oficerskie w latach 1926-1939 stanowiło własność 2. Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich. Sku piało się tam życie zarówno towarzyskie, jak i kultu ralne całego garnizonu. – Budynek ten był także miej scem, w którym nowo przybyli do pułku oficerowie nie tylko zapoznawali się z panującymi zasadami w jed nostce i jej historią, ale byli też przedstawiani oficerom pułku. Sprzyjały temu między innymi znajdujące się na wyposażeniu kasyna eksponaty przypominające o tradycji pułkowej oraz pułkowe pamiątki. W kasynie znajdowała się też całkiem pokaźna biblioteka. Na pa miątkę bohaterskiej szarży pod Rokitną, każdego 13 dnia miesiąca organizowano wspólną i uroczystą kola cję. Uczestniczyli w niej podoficerowie i oficerowie wraz z żonami – z pasją opowiada Stanisław Michalski.

historiikartz

Głównym zadaniem kasyna było rozwijanie życia kultu ralnego, co skutkowało zacieśnieniem więzi wśród puł kowej braci. – Do tej pory nieznana jest niestety historia budynku w latach 1939-1945. Najprawdopodobniej w jego murach funkcjonowało kasyno jednostki Weh rmachtu. W 1946 r. w budynku mieścił się Urząd Bez pieczeństwa Publicznego. W latach 1947-1973 obiekt zajmował Związek Młodzieży Socjalistycznej – oprowa dzając mnie po Muzeum 2. Pułku Szwoleżerów Rokit niańskich, opowiada Stanisław Michalski. W 1973 r., po usilnych staraniach, decyzją władz miej skich, budynek przy ul. Jana III Sobieskiego 14 adapto wano z przeznaczeniem na Bibliotekę Miejską. Z daw nej siedziby na Rynku, biblioteka przeniosła się do ww. budynku w 1974 r. Zorganizowano tam wypożyczalnię i czytelnię dla dorosłych, dział gromadzenia i opracowa nia zbiorów, dział instrukcyjno-metodyczny, pomiesz czenia administracji oraz magazyny. Od 1 czerwca 1975 r. w wyniku dwustopniowego podziału administracyj nego kraju, Bibliotekę Powiatową i MBP w Starogardzie Gdańskim przekształcono w Miejską Bibliotekę Publicz –ną.Doskonale pamiętam jak z siedziby na Rynku przeno siłyśmy się do budynku przy ul. Sobieskiego. Dokładnie wtedy zaczynałam swoją pracę w bibliotece. Pierwsze

dni upłynęły mi na przenoszeniu zbiorów. Bardzo lubi łam tamtą siedzibę. Miała swój niepowtarzalny klimat. Przepracowałam tam wiele lat, które wspominam bar dzo dobrze – z rozrzewnieniem opowiada mi Bożena Kropidłowska. W 2010 r. Miejską Bibliotekę Publiczną przeniesiono do nowej lokalizacji przy ul. Paderewskiego 1, a jej dotychczasową siedzibę wystawiono na sprze –daż.31 stycznia 2013 r. budynek zakupiło nasze Stowa rzyszenie. Od tego dnia dla byłego budynku Kasyna Oficerskiego zaczął się nowy rozdział jego historii… 11 czerwca 2016 r., podczas corocznego Święta Kawale rii w Starogardzie Gdańskim otwarto Muzeum 2. Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich, które jest udostępnione dla zwiedzających od poniedziałku do piątku w godzi nach 10:00-15:00. Istnieje też możliwość indywidual nego umówienia się na zwiedzanie muzeum – zaprasza szef kancelarii Szwadronu Kawalerii im. 2. Pułku Szwo leżerów Rokitniańskich Dariusz Michalski. Gdyby mury Kasyna Oficerskiego mogły mówić, z pew nością opowiedziałyby niejedną ciekawą historię zarów no z życia biblioteki, jak i szwoleżerów. Ściany same nie mogą tego zrobić, ale godnie wyręcza je kustosz Mu zeum 2. Pułku Szwoleżerów Rokitniańskich oraz licznie zgromadzone pamiątki.

Zaczęły od urodzin najbliższych. Żadna z nich nie przypuszczała, że tak dobrze będzie wychodziło jej przygotowywanie nietypowych tortów. Dzisiaj Joanna Błąk i Paulina Majkowska świetnie się tym bawią, ale przede wszystkim sprawiają wielką frajdę solenizantom.

10V

Moja przygoda z nietypowymi tortami zaczęła się już prawie 9 lat temu. Kiedy moja najstarsza wnuczka miała roczek, córka poprosiła mnie o przygotowanie tortu. Od razu się zgodziłam, ale za częłam zastanawiać się co mogłabym zrobić dla małe go dziecka. Inspirację zaczerpnęłam z Internetu, gdzie zobaczyłam tort w kształcie lalki Barbie. Bardzo mi się spodobał i stwierdziłam, że spróbuję. Oczywiście wy wołałam tym szok w rodzinie. Wszyscy się zachwycali. Cztery miesiące później druga wnuczka też miała roczek i również dostała nietypowy tort. Szybko rozniosło się wśród przyjaciół i znajomych, że potrafię robić takie rzeczy. Zaczęli prosić o przygotowanie kolorowych, tro chę zwariowanych tortów najpierw dla dzieci i wnuków, a potem też dla dorosłych. Widziałam, że sprawia to wszystkim przeogromną radość, a przy okazji jest źró dłem świetnej zabawy, kiedy goście próbują na przykład odgadnąć z jakiej bajki lub filmu są figurki na torcie –opowiada Joanna Błąk. Pani Joanna z wykształcenia jest plastykiem. Ukończyła Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni Orło wie. Dlatego wykonanie takich wspaniałości nie stanowi dla niej problemu. Przyznaje, że czasem zastanawia się jakich użyć składników, żeby tort był nie tylko ładny, ale przede wszystkim trwały i smaczny. Niezwykle ważne dla niej jest też, aby każdy element był jadalny. – Figurki z masy cukrowej przygotowuję na ogół szyb ciej. Czasem jakieś z nich jeszcze trochę stoją w domu na pamiątkę. To niezwykłe uczucie móc sprawić komuś taką przyjemność. Staram się, żeby moje torty napraw dę cieszyły solenizanta. Muszę wiedzieć co może mu się spodobać. Te słodkości robię absolutnie amatorsko. Głównie dla rodziny, przyjaciół i znajomych, a że to gro no jest całkiem spore, czasem niestety muszę odmówić – z żalem przyznaje pani Joanna. – Nigdy nie zapomnę jak zrobiłam tort sama sobie. Oczy wiście podczas przygotowań nie miałam pojęcia, że to dla siebie robię prezent. Wszystko było zgrabną intrygą mojego męża. Pomogli mu przyjaciele. Poprosili o tort z postacią wygrzewającej się na plaży kobiety. Zgodnie z umową, taki przygotowałam. Kiedy pojechaliśmy z mę żem na kolację z okazji moich urodzin, zaskoczyła mnie po pierwsze ilość gości, bo mieliśmy być tam we dwoje, a po drugie, nie muszę chyba mówić jak bardzo zdziwiłam się, gdy na salę wjechał tort, który kilka godzin wcześniej był w mojej kuchni – śmieje się Joanna Błąk. Nietypowe, a nawet zwariowane torty robi także Pau lina Majkowska, która jest architektem krajobrazu i na co dzień pracuje jako asystent projektanta w pracowni architektoniczno-urbanistycznej. W programach gra ficznych kreśli plany miejscowe. – Torty robię od dwóch, no może trzech lat. Zaczęło się właściwie przypadkiem. Moja kuzynka zrobiła na urodziny swojej córki tort z Arielką z masy cukrowej. Troszkę później moja córka również miała urodziny, a ja doszłam do wniosku, że mogłabym zrobić coś podobnego. Udało się. Potem były kolejne urodziny, imieniny. Przygotowywałam torty dla najbliższych. Tak mi się to spodobało, że zaczęłam tylko szukać okazji. W tej chwili właściwie już nie robię innych prezentów, tylko daję tort – mówi Paulina Majkowska, która na Facebooku prowadzi stronę pod nazwą „Chce ktoś tort?”

tekst MAŁGORZATA ROGALA

– Najbardziej rozwinęłam skrzydła, kiedy koledze, który jest miłośnikiem garbusów, postanowiłam zrobić tort 3D w kształcie samochodu. W trakcie przygotowań prze szłam załamanie nerwowe (śmiech), obejrzałam z 1000 filmików na YouTubie. Sądziłam, że się nie uda, a jednak wyszło. Kiedy widziałam radość solenizanta, zachwy ty gości, sesję zdjęciową tortu, którego oczywiście nie chciano zjeść, upewniłam się, że naprawdę warto – cie szy się pani Paulina. – Mam mnóstwo pomysłów. Im dziwaczniej, tym lepiej.

Osobiście od bajkowych wolę „torty z pazurem”, z histo rią. Lubię poszaleć z kolorami, fakturami, postaciami. Jestem dumna zwłaszcza z TechnoKury, którą przygo towałam dla mojej siostry. Rzuciła mi takie właśnie ha sło, a ja zrobiłam stojący trójwymiarowy tort. Siostra jest artystką, magistrem sztuk pięknych, więc odwdzię czyła się namalowanym przez siebie obrazem, na któ rym znalazłam się ja i TechnoKura – opowiada Paulina PaniMajkowska.Paulina, podobnie jak Joanna Błąk, swoje torty przygotowuje dla najbliższych. Tak samo, jak w przy padku pani Joanny, grono obdarowanych coraz bardziej się powiększa. Niedawno jednak zrealizowała pierwsze profesjonalne zlecenie. Przygotowała wioskę pierniko wą, która stanęła na Przystanku Świętego Mikołaja w Drzewinie. – Cała wioska to wielki projekt. Moje chatki z piernika to jej część. Razem z mężem, na miejscu, ze sty roduru przygotowaliśmy też ukształtowanie terenu. Ma kieta ma wymiary 2m x 1m. Teren rzeźbiliśmy, kleiliśmy, malowaliśmy, sypaliśmy sztucznym śniegiem, a potem ustawialiśmy tam piernikowe chatki. To było duże przed sięwzięcie, które wymagało konkretnego planowania i tu przydały mi się, przyznaję, programy graficzne, na których na co dzień pracuję. Długo szukałam też infor macji jakiego ciasta powinnam użyć, żeby jak najdłużej wytrzymało. Na razie wioska stoi. Można pojechać i zo baczyć – zachęca kobieta.

11V

Obie nasze bohaterki zgodnie twierdzą, że aby tworzyć takie smaczne dzieła, trzeba mieć ku temu predyspozy cje, trochę talentu plastycznego i zdolności manualne. Obie je posiadają i wykorzystują także w inny sposób. Paulina Majkowska lubi tworzyć różne figurki z filcu. Joanna Błąk natomiast od lat maluje obrazy. Zaczęła jeszcze w szkole plastycznej. Są to głównie akty. Przy znaje, że trochę zaniedbała tę twórczość z racji licznych

Paulina Majkowska ma takie samo zdanie. Również mówi, że przygotowywanie tortów stanowi odskocznię od codzienności. – Pozwala mi to przenieść się w inny świat i urzeczywistnić pewne wizje. Nie mogę natomiast powiedzieć, że nie towarzyszy mi przy tym stres. Jest obecny, bo zawsze staram się, żeby tort po pierwsze przypadł do gustu solenizantowi, a po drugie, żeby w całości do niego dojechał – śmieje się pani Paulina. Zarówno Joanna Błąk, jak i Paulina Majkowska z two rzenia słodkich dzieł sztuki czerpią ogromną radość. Jeszcze większą dają obdarowywanym nimi osobom. Cieszy nie tylko efekt ich pracy, ale przede wszystkim to jak wiele serca wkładają w przygotowanie prezentu. Pamiętajmy o tym zwłaszcza teraz, przed Świętami Bo żego Narodzenia.

12V obowiązków, ale kiedy tylko może wraca do malowania. – To moja prawdziwa odskocznia. Na ogół nie potrafię „się wyłączyć”, wyciszyć. Mam ciągłą gonitwę myśli, co jeszcze trzeba zrobić, co kupić, gdzie pojechać. Jednak kiedy maluję, znikam, odpływam. Mam już pomysł na stworzenie czegoś nowego. Pochłonie to mnóstwo cza su, ale postaram się zrealizować ten plan – powiedziała nam pani Joanna.

Ostatnio Joanna Błąk odkryła w sobie kolejną pasję. Tworzy lalki na szydełku. – Po raz kolejny inspiracją były moje wnuczki. Lalki zaczęłam robić niedawno, bo chcę dać im coś wyjątkowego pod choinkę. Bawię się tym, a dziergając przy okazji odpoczywam, bo podobnie jak przygotowywanie tortów, czy malowanie takie zajęcie pozwala zapomnieć o codziennych troskach – uśmiecha się pani Joanna.

– Wybrałam system Naturaltech, ponieważ w większości wykorzystuje on składniki naturalne i najlepsze surowce zgodnie z osiągnięciami najnowszych badań. Poza tym produkty, z których korzystam zostały zaprojektowane

Kto nie marzy o pięknych, zdrowych włosach? Każdy chciałby, żeby wyglądały jak najlepiej. Czasem trzeba im w tym pomóc. Natura, człowiek i technologia ra zem potrafią zdziałać cuda.

w bardzo zanieczyszczonym środowisku. W dodatku większość z nas dużo i ciężko pracuje, więc jesteśmy zestresowani. Jemy w pośpiechu, często niezbyt zdrowe posiłki. To wszystko ma nega tywny wpływ na stan skóry głowy i włosów. Żeby go po prawić, najpierw trzeba zdiagnozować problem. Dlatego moim klientom proponuję badanie mikrokamerą – mówi Joanna Ramusiak, współwłaścicielka mieszczącej się przy ul. Hallera 13 Akademii Urody. Mikrokamera to urządzenie elektroniczne działające na zasadzie mikroskopu przenoszącego powiększony kil kaset razy obraz włosa lub skóry głowy na ekran mo nitora. – Badanie mikrokamerą pozwala na dokładne zaobserwowanie zmian skóry głowy i włosów. Daje moż liwość zbadania rdzenia włosa, ogólnego stanu skóry, jej rodzaju i elastyczności, procentu nawilżenia, stanu na czynek krwionośnych oraz stanu mieszka włosowego. Dzięki temu mogę profesjonalnie przygotować program kuracji odpowiadający indywidualnym potrzebom klien

Żyjemy

ta. Mam również możliwość kontrolowania jej przebiegu i rezultatów – tłumaczy Joanna Ramusiak. Do zapobiegania i zwalczania problemów skóry głowy pani Joanna podchodzi holistycznie. Zabiegi i masaże wykonuje z użyciem produktów Naturaltech firmy Davi nes, o których skutecznym działaniu zarówno jej klienci, jak i ona sama przekonali się nie raz. Zabiegi połączone są z pogłębioną konsultacją oraz indywidualną diagno zą, jakiej dokonuje współwłaścicielka salonu. – Podczas takich zabiegów dbam o intymną, przyjemną atmosferę. Klient musi czuć się komfortowo i mieć moż liwość prawdziwego relaksu. Po takim „seansie” wypisu ję receptę i daję konkretne zalecenia. Później sprawdza my efekty. Zazwyczaj są bardzo zadowalające – mówi pani Joanna.

SPA dla włosów tekst MAŁGORZATA ROGALA AKADEMIA URODYAKADEMIA URODYRamusiakJoanna Ramusiak Fryzjerstwo Fryzjer st wo Joanna Ramusiak QuinchoCalibri Script PERSONAL USE AKADEMIA URODY Fryzjerstwo AKADEMIAAKADEMIAURODYURODY Usługi fryzjerskie Joanna Ramusiak Ekskluzywny salon DAVINES AKADEMIA URODYAKADEMIA URODY Joanna RamusiakJoanna Ramusiak Fryzjerstwo Fryzjer st wo Joanna Ramusiak QuinchoCalibri Script PERSONAL USE AKADEMIA URODY Fryzje rstwo AKADEMIAAKADEMIAURODYURODY Usługi fryzjersk ie Joanna Ramusiak Eksk luz ywny salon DAVINES

14V

tak, aby umożliwić wykonanie określonego zabiegu nie tylko w salonie, ale też w domu. Wszystkie produkty są bardzo wszechstronne. Działają samodzielnie lub w po łączeniu z innymi. Daje to możliwość kompleksowego działania. To ważne, bo często problemów ze skórą gło wy mamy kilka. Chciałabym też dodać, że linia została rozszerzona o nową gałąź przeznaczoną do utrzyma nia idealnej kondycji skóry głowy i włosów oraz zapo biegania oznakom starzenia, które widoczne są już po 25. roku życia – powiedziała Joanna Ramusiak. – Osobiście takie zabiegi wykonuję z wielką przyjemno ścią. Głównie dlatego, że po pierwsze widzę ich efekty, a po drugie klienci czują się po nich naprawdę odprężeni. Często śmieję się, że to takie „SPA dla włosów”. Działa nie tylko na ciało, ale też na duszę. Niezwykle relaksują ce zapachy, muzyka, no i rozmowa. Ten ostatni element klientom przynosi ulgę, a mnie dodatkową wiedzę, któ rą mogę wykorzystać przy doborze dalszej kuracji –mówi współwłaścicielka Akademii Urody. Chociaż widok powiększonego kilkaset razy włosa może szokować, a nawet przerażać, na pewno warto sprawdzić co się z nim dzieje i jak wygląda skóra naszej głowy, żeby podjąć odpowiednie działanie, a w efekcie cieszyć się pięknymi, lśniącymi, a przede wszystkim zdrowymi włosami.

zdjęcie OPALAIZA

rozmawiał KRZYSZTOF ŁACH

Jestem zbiorem przeciwieństw

PATRZĄC NA ZDJĘCIA, NA KTÓRYCH JE PREZENTU JESZ PRZYPUSZCZAM, ŻE NIE SĄ PRZEZNACZONE DO CODZIENNEGO UŻYTKU. STANOWIĄ RACZEJ FORMĘ SZTUKI I PREZENTACJI SWOJEJ OSOBOWOŚCI.

Tak naprawdę moja pasja związana z gorsetami jest ści śle skorelowana z zainteresowaniem subkulturą gotyc ką, której początek sięga moich czasów licealnych. Gdy rozpoczęłam naukę w I LO w Starogardzie Gdańskim miałam sposobność poznawania nowych ludzi z tego klimatu, zaczęłam jeździć na koncerty metalowe, zaku piłam swoje pierwsze glany, zaczęłam zmieniać garde robę… Muszę przyznać, że na początku mój styl ubioru był daleki od elegancji, która kojarzy się z gorsetami. Jednak od zawsze piękne, gotyckie kobiety w wielkich balowych sukniach o talii osy budziły we mnie ogromny podziw. Swój pierwszy gorset zakupiłam w wieku 18 lat. Był czarny, wykonany z przepięknej barokowej tkaniny oraz strasznie niewygodny. Wtedy jeszcze nie posiada łam żadnej specjalistycznej wiedzy na temat gorsetów, ale i tak byłam z niego niebywale dumna. Niestety mój nabytek nie tworzył u mnie wymarzonej, wąskiej talii. Chcąc dowiedzieć się gdzie leży przyczyna tego zja wiska, zaczęłam przeszukiwać Internet żądna wiedzy na temat gorsetów. Tak trafiłam na grupę „Gorsecia ry” na Facebooku i właśnie ten moment stał się chyba najbardziej przełomowym wydarzeniem w moim życiu.

Rodzajów gorsetów, wbrew pozorom, jest naprawdę dużo, a ich zastosowanie jest bardzo zróżnicowane. Warto zaznaczyć, że wyróżniamy gorsety pod ubranie (nie myląc pojęcia gorsetu z erotyczną bielizną, czy bluzką gorsetową) jak i takie, które nosimy na ubranie. Zarówno te pierwsze, jak i te drugie nadają się do no szenia na co dzień. Wszystko zależy od osobistych pre ferencji i upodobań. Ja gorsety głównie traktowałam i traktuję nadal jako element sztuki. Bardziej ze wzglę dów fascynacji konstrukcją, rodzajem wykorzystane go materiału, czy ozdób. Po pewnym czasie zaczęłam je również kolekcjonować. Oczywiście zdarza mi się zakładać gorset na co dzień. Nie jest to dla mnie nic nadzwyczajnego. Jednak teraz głównie wykorzystuję je jako element stylizacji do sesji zdjęciowych.

Większość mojej kolekcji liczącej 40 gorsetów pocho dzi ze sklepów internetowych takich, jak papercats.pl, czy rebelmadness.pl. Mam w swoim zbiorze również gorsety szyte na miarę przez nasze polskie Gorseciar ki. W te wakacje jednak postanowiłam poszerzyć swoją kolekcję o własnoręcznie szyte gorsety. Zaczęłam od możliwie najprostszego rodzaju gorsetu, czyli gorsetu na szyję, który co prawda do codziennego użytku się nie nadaje, ale jako ciekawy element do sesji zdjęciowej już tak. Kolejnym był gorset na szyję dla przyjaciółki, aż w końcu zdecydowałam się uszyć klasyczny gorset typu underbust (kończący się poniżej biustu).

JESTEŚ MIŁOŚNICZKĄ GORSETÓW, CO JEST DOŚĆ ZA SKAKUJĄCĄ I MUSZĘ PRZYZNAĆ ORYGINALNĄ JAK NA TE CZASY PASJĄ. SKĄD ZAMIŁOWANIE DO TEGO TYPU GARDEROBY?

SAMA JE PROJEKTUJESZ I SZYJESZ?

WYKONANIE TAKIEGO TYPU GARDEROBY TO CHYBA TRUDNA SZTUKA?

18V

ZDJĘCIA Z TWOIM UDZIAŁEM ROBIĄ WRAŻENIE, MAJĄ MOCNY PRZEKAZ. JAKĄ JESTEŚ KOBIETĄ?

Tak naprawdę uważam, że zaczęłam od zdjęć po pro stu ładnych, nie niosących za sobą żadnego większego przekazu oprócz ukazania mojej artystycznej wrażli wości. Jednak ostatnimi czasy miałam przyjemność wielokrotnie pracować w bardziej klasycznej, kon ceptualnej fotografii. Mowa tutaj głównie o fotografii analogowej. Ten rodzaj fotografii jest uważam zupeł nym przeciwieństwem tej, od której zaczynałam. Nie jestem na niej „przebrana” i głównej roli nie odgrywa sama stylizacja, a moja osoba i emocje. Przyznam, że pomimo iż są to odmienne rodzaje fotografii to w obu czuję się wspaniale i swobodnie. Myślę, że jestem zbio rem przeciwieństw. Mam umysł ścisły. Co przekłada się na umiłowanie do symetrii, czy brył geometrycznych

SWOJĄ PASJĘ WYRAŻASZ M. IN. POPRZEZ ZDJĘCIA, KTÓRE SĄ PEWNEGO RODZAJU OPOWIEŚCIĄ. WIDAĆ, ŻE PRACUJESZ Z PROFESJONALISTAMI. MASZ WPŁYW NA STYLIZACJĘ I NA TO CO DZIEJE SIĘ NA PLANIE? Oczywiście, że tak. Tak naprawdę to robienie styliza cji, szycie sprawia mi największą frajdę w tym wszyst kim i jest główną przyczyną, dlaczego w ogóle tym się zajmuję. Przez tworzenie stylizacji mogę wyżyć się artystycznie. Stylizacje przeważnie wybieram sama, konsultując tylko swój wybór z fotografem. Ustalamy również miejsce sesji oraz wszystkie szczegóły tak, aby nasza współpraca przyniosła jak najlepsze efekty. Mam również wpływ na to, co dzieje się na samej sesji zdję ciowej. Na początku mojej przygody z pozowaniem, jako osoba, która od zawsze nienawidziła gdy robiono jej zdjęcia dawałam się ustawiać przez fotografa. Jed nak z każdą kolejną sesją, przyswajając pewne zasady i zdobywając pewność siebie przed obiektywem uległo to szybko zmianie. Patrząc na moje sesje zdjęciowe, mogę tylko powiedzieć, że to często ogromny zbiór szalonych pomysłów płynących zarówno ze strony fo tografa, jak i mojej. Często najlepsze zdjęcia to te, które powstały z przypadku.

WOKÓŁ GORSETÓW KRĄŻY WIELE MITÓW. NA PEWNO SPOTKAŁAŚ SIĘ Z RÓŻNYMI OPINIAMI NA TEN TEMAT. JAKIE DO CIEBIE NAJCZĘŚCIEJ DOCIERAŁY? Pojawiają się trzy podstawowe pytania na mój widok.

Mogę zapewnić, że do najłatwiejszych nie należy. Pod stawą dobrego gorsetu jest dobry wykrój. Jeżeli ma się dobry wykrój to powiedziałabym, że połowa sukcesu już jest za nami. Następnie trzeba skroić materiał na panele (w przypadku mojego gorsetu zajęło mi to bar dzo dużo czasu, ponieważ wzór musiał płynnie prze chodzić z jednego panelu na drugi). Kolejnym etapem jest zszycie wszystkiego w odpowiedniej kolejności, dodając w talii waste tape (taśma wzmacniająca w talii, mająca na celu zapobieganie rozciąganiu się gorsetu w tym newralgicznym miejscu), wszycie busku (zapięcie z przodu), włożenie fiszbin oraz wbicie oczek z tyłu gor setu. Ostatnim etapem jest przyszycie lamówki i ewen tualnych ozdób. Tak, jak widać jest to proces wieloeta powy, który wymaga dużej dozy precyzji i cierpliwości.

(możliwe do zaobserwowania w moich stylizacjach). A jednocześnie mam duszę artystki. Cecha, która z pew nością towarzyszy mi w życiu to perfekcjonizm, wręcz pedantyzm.

zdjęcie STORIESENCHANTED-PAWSKAANETA

Pytaniem, które pada jako pierwsze jest „Możesz w tym oddychać?!” ( W gorsecie o odpowiednim kroju jest to możliwe i absolutnie nieutrudnione). Kolejne na ogół brzmi: „Czy masz wszystkie narządy wewnętrzne i czy aby na pewno nie wycięłaś sobie żeber?”. Ostat nim, moim ulubionym, pytaniem jest: „Jak długo trzeba nosić gorset, żeby tak wyrobić sobie talię?!”. Do tego ostatniego pytania ktoś kiedyś podał idealny przykład rozwiewający wszelkie wątpliwości. Dlatego też na to pytanie odpowiadam tą krótką historią: „Jeżeli ktoś ubierze buty na 7 centymetrowym obcasie to staje się automatycznie 7 centymetrów wyższy. Czy jeżeli zdejmie owe buty na obcasie to pozostanie te 7 centy metrów wyższy, czy powróci do swojego pierwotnego wzrostu?”. Wtedy ludzie już w ogóle są zdezorientowa ni, ponieważ chcą uzyskać odpowiedź na temat gorse tu a ja zaczynam opowiadać im o butach… Otóż działa to na takiej samej zasadzie. Jeżeli ubierzemy gorset, to on magicznie nie usunie nam naszego ciała, a jedynie skompresuje je na czas jego noszenia. Gdy go zdejmie my powrócimy do tej samej sylwetki, która była przed jego założeniem. Istnieje coś takiego jak tight lacing, czyli trening talii, aczkolwiek jest to bardzo długotrwa ły proces polegający na noszeniu gorsetu przez 23h/ dobę (godzina w ciągu dnia poświęcona jest na pielę gnację skóry oraz ćwiczenia wzmacniające mięśnie tu łowia). Do tego rodzaju działań potrzeba jest ogromna wiedza z zakresu gorseciarstwa oraz regularne konsul

tacje lekarskie. Na temat gorsetów istnieje bardzo dużo mitów, ale żeby opisać i obalić je wszystkie musiałabym zająć całe miejsce w gazecie (śmiech).

TO PRAWDA, ŻE NOSZENIE GORSETÓW JEST NIEWYGODNE I NIEZDROWE?

To pytanie wiąże się z poprzednim, ponieważ jednym z głównych mitów na temat gorsetów jest deforma cja i przesuwanie się narządów wewnętrznych jamy brzusznej. Zacznijmy od tego, że większość narządów wewnętrznych jamy brzusznej fizjologicznie nie znaj duje się cały czas w jednym i tym samym miejscu, a przez umiejscowienie ich w otrzewnej, zawieszenie na więzadłach oraz kresce mają pewną możliwość ruchu (np. nasze nerki w ciągu dnia obniżają się o 1-3 cm). Tak więc spokojnie, narządy się delikatnie przesuną na czas noszenia gorsetu, ale nasza nerka nie wyląduje w jamie czaszki, o tym mogę zapewnić! Doskonałym przykładem jest również jeden z najbardziej znanych, fizjologicznych procesów ludzkiego życia, czyli ciąża, podczas której narządy wewnętrzne kobiety ulegają lekkiemu przemieszczeniu w celu „zrobienia miejsca” na przyszłego potomka, a jednak stan ciąży nie pod lega takim kontrowersjom. Pytanie, czy noszenie gor setu jest niezdrowe? Oczywiście gorsetem można so bie zrobić krzywdę, tak jak wieloma innymi rzeczami codziennego użytku, jednak gdy używamy go z głową posiadając przynajmniej podstawową wiedzę na temat

zdjęcie PHOTOGRAPHYFOX

zdjęcie SALOMEISNY

zdjęcie GRZESIKMICHAŁ

20V gorsetów, nie powinniśmy wyrządzić sobie krzyw dy. Czy noszenie gorsetu jest niewygodne? To już jest bardzo indywidualna sprawa związana z oso bistymi uwarunkowaniami oraz samym krojem gorsetu. Prawdą jest, że każda z osób ma różne możliwości ściśliwości organizmu i jak u jednych dyskomfort będzie powodowała redukcja wymia ru talii równa 3 cm, tak u innych redukcja rzędu 15 cm będzie znajdowała się w sferze komfortu. Inną kwestią jest krój gorsetu. Jak wcześniej wspo mniałam mój pierwszy gorset był bardzo niewy godny, a powodem był właśnie nieodpowiedni wy krój. Panele w tamtym gorsecie były prostokątne, więc w rezultacie gorset miał kształt tuby, która powodowała ucisk na żebra oraz talerze kości biodrowych, dodatkowo niwelując moją naturalną talię (polecam sobie wyobrazić chomika wciśnię tego w rolkę po papierze toaletowym, tak to mniej więcej wygląda)… Jednak w przypadku dobrze dobranego gorsetu nie powinien on sprawiać ab solutnie żadnego dyskomfortu.

SKĄD PSEUDONIM ARTYSTYCZNY DEHADRIA?

Jestem umysłem ścisłym, więc wszystko co odby wa się w moim życiu jest uporządkowane w jakimś systemie lub ma znaczenie symboliczne. Tak też jest i w tym przypadku. Tworząc pseudonim ar tystyczny chciałam, aby był nierozerwalnie zwią zany z moją osobą. Wykorzystałam coś bardzo osobistego, czyli moje imię. Imię Adriana pochodzi od imienia Adrian, z łaciny Hadrian, co oznaczało osobę pochodzącą z Hadrii (starożytne miasto we Włoszech). Tak więc mój pseudonim DeHadria do sadnie tłumacząc oznacza „Z Hadrii”, czyli genezę powstania mojego imienia.

Adriana Machnikowska – studentka fizjoterapii drugiego stopnia na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu, pasjonatka sztuki oraz gorseciarstwa spełniająca swoje pasje jako fotomodelka alternatywna

SWOJĄ PRZYSZŁOŚĆ CHCESZ ZWIĄZAĆ WŁAŚNIE Z PROJEKTOWANIEM I MODELINGIEM?

JAK PODCHODZI DO TWOJEJ PASJI RODZINA, ZNAJO MI?

ARTCAMBION 21

będę rozwijać swoją pasję w tym kierunku, ale tylko w ramach hobby.

GORSETY ZAPEWNE POMOGŁY CI SPEŁNIĆ WIELE MARZEŃ. MASZ JESZCZE JAKIEŚ NIESPEŁNIONE? Rzeczywiście dzięki gorsetom w zasadzie bardzo duża ilość moich marzeń już się spełniła. Chociażby jeżeli chodzi o podjęcie współpracy z genialnymi fotografa mi, których twórczość podziwiałam od długiego czasu, czy otrzymanie na zdjęcia cudownej stylizacji gorseto wej od znanej kanadyjskiej Gorseciarki działającej pod nazwą Retrofolie. Na dzień dzisiejszy marzę o pogła skaniu żyrafy oraz zwiedzaniu Tajlandii, Chin i Rosji.

21V

Swoją przyszłość zawodową wiążę głównie ze studia mi, które ukończyłam. Myślę, że jednak zamiłowanie do szycia, tworzenia oraz pozowania mnie nie opuści i

SKORO WIELE TWOICH MARZEŃ JUŻ SIĘ SPEŁNIŁO, Z TYMI NA PEWNO BĘDZIE TAK SAMO. DZIĘKUJĘ ZA ROZ MOWĘ.

zdjęcie

Rodzina i znajomi są dla mnie niewiarygodnie wielkim oparciem i motywacją do działania. Bardzo mnie wspie rają w tym co robię, zarówno pod względem finanso wym, jak i emocjonalnym. Rodzina, znajomi, a nawet znajomi znajomych niejednokrotnie bardzo angażują się w pomoc przy przygotowaniu stylizacji oraz orga nizację ciekawych wnętrz, czy zwierząt do zdjęć, za co jestem im niezwykle wdzięczna, bo bez takiego wspar cia mogłoby się to tak nie rozwinąć.

I cyprys cicho stoi?

23V

- To Pan Adam do H., wzywając do Neapolu. Nawet jeśli mamy swoje skarby, to na niczyjej leżą ziemi…

tekst REMIGIUSZ GRZELA

Widziałem 24 BŁĘDÓW

Szczerze mówiąc, mazowiecka równina nigdy mnie nie zachwycała. Podwarszawskie miasteczka często sprawiają wrażenie sennych, nieuporządkowanych, o przypadkowej, chaotycznej architekturze… Taki jest też Tarczyn. Dziwię się zawsze, że tak jak w okolicach winnic można skosztować lokalnego wina, w Tarczy nie i jego okolicach nie ma lokali z cydrem, sokiem tłoczonym z jabłek… Przecież można by tu ściągnąć turystów. Nie doceniamy własnych skarbów. A po tencjał turystyczny mają nie tylko pejzaże, regionalne produkty, ale również niektóre nazwy miejscowości. Choćby nasze Trąbki Wielkie. Dlaczego przy wjeździe nie ma np. pomnika wielkich trębaczy – weźmy Mile sa Davisa, Louisa Armstronga czy Tomasza Stańki? Przecież wielu przejeżdżających zatrzymywałoby się aby zrobić zdjęcie, a może nawet chciało same Trąbki zobaczyć. Kawiarenki grające jazzową muzykę, może jakiś jazzowy festiwal trębaczy? Davis, Armstrong czy Stańko to przecież „trąbki wielkie”, można by powie dzieć „największe”. Kilka lat temu napisałem dwu krotnie do gminy Trąbki Wielkie, oddając swój pomysł zupełnie za darmo, ale nawet odpisać się nikomu nie chciało…

Znasz-li ten kraj, Gdzie cytryna dojrzewa, Pomarańcz blask Majowe złoci drzewa? Gdzie wieńcem bluszcz Ruiny dawne stroi, Gdzie buja laur

Jadąc dalej w stronę Radomia, mijając Tarczyn i pola z jabłoniowymi sadami, można zajechać w okolice Grój ca, do Błędowa, miasteczko i gmina 60 kilometrów od Warszawy, ponad 7700 mieszkańców. Nad wjazdem króluje wielka stalowa brama z nazwą miasta. Taka sobie ta brama. Ani ładna ani brzydka. Właściwie nie potrzebna. Aż by się chciało ponadczasowego dzieła sztuki, optycznej pułapki. Żeby miało coś wspólnego z wielobarwnymi, energetycznymi grafikami drugiej linii metra w Warszawie. Ich autorem był wielki ma larz, którego awangarda za życia stała się klasyką, Wojciech Fangor. Tak żałuję, że Błędów nigdy nie zło żył mu takiego zamówienia, ale najtrudniej być proro kiem we własnym kraju. Fangor mieszkał w Błędowie w ostatnim rozdziale swojej biografii, od roku 1999 do śmierci 25 października 2015 roku. W Błędowie mieszka nadal jego żona, malarka Magdalena Shu mmer-Fangor. Jeszcze za życia artysty jego obrazy optyczne (a był jednym z najważniejszych twórców op-artu), tak zwane koła, na aukcjach osiągały ceny powyżej miliona złotych. Omal dokładnie w trzy lata po jego śmierci, obraz Fangora „M 39” podczas au kcji w Desie Unicum osiągnął rekordową cenę czte rech milionów siedmiuset dwudziestu tysięcy złotych, stając się najdrożej sprzedanym dziełem w Polsce. Poprzednim rekordzistą był obraz „Macierzyństwo” Stanisława Wyspiańskiego, „tańszy” o bagatela trzy sta sześćdziesiąt tysięcy złotych. Co ciekawe, kiedy Fangor zaczął malować obrazy optyczne spotykał się z niezrozumieniem krytyków i publiczności. Kiedy wystawiał je w Paryżu, właścicielka galerii odwróciła swoje biurko, bo nie mogła na nie patrzeć, bolały ją oczy. Teraz najwięksi kolekcjonerzy poszukują jego prac, gotowi zapłacić fortunę.

Prowansja – lawendowe pola i winnice. Walencja – po marańcze, cytryny, limony. Wyspy greckie – gaje oliw ne. Okolice Tarczyna – kilometry jabłoniowych sadów. Lubię rozległy pejzaż wąskich, przycinanych jak krze wy kwitnących jabłoni. Wystarczy wyjechać z Warsza wy, 30 kilometrów w stronę Radomia.

Mnie hipnotyzuje sam Fangor i dzieło jego życia. Bo nawet gdyby na jego biografię spojrzeć zupełnie skró towo… Urodził się w zamożnej warszawskiej rodzinie. Matka interesowała się sztuką i zorganizowała synowi lekcje rysunku a potem malarstwa. Ojciec był przed siębiorcą. Kiedy Wojciech był chłopcem sam skon struował lunetę, aby obserwować niebo. Astronomia

24V

Dość skrótowo opowiadam, rzecz jasna, na potrzeby niewielkiego tekstu, ale chcę ujawnić swoje zaintere sowanie, które zaprowadziło mnie do starego, obro śniętego winem i bluszczem młynu w Błędowie, gdzie odwiedziłem malarza i jego żonę pod koniec lata 2015 roku. Ten dom zrobił na mnie ogromne wrażenie, bo jego wnętrza pełne koloru, a zwłaszcza czerwieni, ko baltu, błękitu przypominają wnętrza meksykańskich willi. Widać było wielką fascynację właścicieli hiszpań ską i meksykańską sztuką, a sprowadzili się do Polski po kilkudziesięciu latach, w czasie których mieszkali m.in. w Wiedniu, Paryżu, Nowym Jorku czy Nowym Meksyku właśnie. Przed tym spotkaniem widziałem Wojciecha Fangora tylko raz. Kilka lat wcześniej od bierał na Zamku Królewskim Nagrodę im. Norwida. I ten obraz zostaje mi właściwie do dzisiaj - wielki, prawie dwumetrowy mężczyzna idący za pomocą po

Remigiusz Grzela – dziennikarz, pisarz, dramaturg. Autor kil kunastu książek. Ostatnie to m.in.: „Krafftówna w krainie czarów”, „Bądź moim Bogiem”, „Podwójne życie reporterki. Fallaci. Torań ska”. Mieszka w Warszawie.

i optyka stały się jego ważniejszymi fascynacjami. Jako dojrzały malarz nie przestawał badać perspek tywy, światła, widzenia, wychodzenia obrazu z ram i wciągania widza w obraz. Z jednej strony, na płótnie kolorowe koła, których okręgi rozmywają się i płyn nie przechodzą w większe, o innej barwie a z drugiej soczewka oka usiłuje je wyostrzyć. Obraz przybliża się i oddala. Oko usiłuje uporządkować barwy i cie nie, kontury i okręgi. Fascynująca gra z widzem, który czuje jakby wchodził w przestrzeń obrazu. Kiedy Fan gor zamieszka w Ameryce, wybuduje obserwatorium astronomiczne. Ale zanim zaczął próby stworzenia op-artu, czyli sztuki optycznej, malował realistycznie, nawet socrealistycznie, jednym z bardziej znanych jego obrazów powojennych jest „Matka Koreanka” – zabitą leżącą na spalonej ziemi matkę usiłuje prze wrócić na plecy jej mały synek (1951 rok).

tężnych drewnianych inwalidzkich kul pachowych. W ostatnich latach cierpiał na choroby kręgosłupa, któ re powodowały, że nie mógł w ogóle być bez wsparcia w pozycji pionowej. Kiedy przyjechałem do Błędowa, pani Magdalena usadziła mnie w fotelu obok wielkiego kominka z białej ceramiki, ręcznie zdobionej błękitny mi rysunkami, tymczasem mistrz zjeżdżał z piętra w specjalnym fotelu przymocowanym do poręczy scho dów. Dokładnie pamiętam swoje wrażenie, bo chociaż rozmowa była miła i dla mnie arcyciekawa, bo zanu rzaliśmy się daleko w przeszłość, aż do dzieciństwa, czasu wojny, byłem poruszony. Skóra malarza była cienka, krucha jak papier, bardzo blada, prawie prze zroczysta, jakby rozmywała kontury, zupełnie jak koła na jego obrazach. Miałem poczucie, że choć intelektu alnie jest fantastycznie sprawny, to jest to naprawdę ostatni rozdział jego biografii. Byłem dosyć długo, na pożegnanie Fangor podpisał mi jeden ze swoich albu mów. Odprowadził do drzwi, a ja wychodziłem mając poczucie, że to nasze pierwsze i ostatnie spotkanie. I tak było. Wkrótce trafił do szpitala. Wywiad, który okazał się w ogóle ostatnim, jakiego udzielił, został opublikowany w „Zwierciadle” tuż po jego śmierci i miał tytuł „Płynna granica bieli”. Wysłałem go pani Magdalenie Shummer-Fangor. Mniej więcej dwa lata później namówiłem ją na rozmowę do większego tekstu o Fangorze. Zaprosiła mnie do Błędowa. Po sadziła w tym samym, co poprzednio fotelu. Opowie działa o ich wspólnym życiu (kiedy poznała Fangora była studentką, zostawiła dla niego męża i dzieci), a zwłaszcza jak oboje uwielbiali tworzyć nowe miejsca. Kupowali zrujnowany dom czy mieszkanie, które nie nadawało się do życia, burzyli, budowali, remontowa li, odwiedzali pchle targi i sklepy z antykami i tworzyli miejsce niepowtarzalne, obdarowując je swoją ener gią. Nowojorską piwnicę zamienili w loft, ze starego zamurowanego teatru zrobili mieszkanie z oryginalną pracownią. W końcu wrócili do Polski, kupując pod Warszawą zrujnowany pałac. Wyremontowali go. I już mieli się tam przeprowadzać, ale któregoś dnia mijali stary, zaniedbany młyn w Błędowie. Zatrzymali auto. Zaglądając w okna wiedzieli, że w nim zamieszkają. Natychmiast sprzedali pałac. Fangorowie fascynują mnie tak samo jak szwedzki lekarz Axel Munthe, który kupił willę San Michele na Capri i zamienił w jedno z najpiękniejszych miejsc świata, hiszpański malarz Ce sar Manrique, który postanowił zamienić Lanzarote w diament, i portugalski noblista Jose Saramago, który na Lanzarote zbudował otwarty dzisiaj dla zwiedzają cych oszałamiając dom z widokiem na Ocean Atlan tycki i imponującą bibliotekę po drugiej stronie ulicy… Wizjonerzy, którzy rozumieją, że świat jest również teatrem, galerią i dziełem, jaki zostawiamy kolejnym pokoleniom.

Fangor kilkakrotnie zmieni styl, nieustannie poszuku jąc. Z op-artu przejdzie do pop-artu, tzw. obrazów te lewizyjnych, czyli malowanych z telewizyjnego ekranu - przenosił na płótno zakłócenia w emisji, śnieżenie, pionowe pasy. Co ciekawe, dużo wcześniej, bo już w 1950 roku namalował quasi-socrealistyczny obraz „Postaci”, który wyprzedzał czas. Kobieta stojąca obok pary robotników, wygląda jakby uciekła z obrazu Andy Warhola. Jest w dużych słonecznych okularach. Ma sukienkę w aplikacje, angielskojęzyczne napisy typu „Wall Street”. Dla mnie ten obraz był zawsze iro nicznym spojrzeniem Fangora na własny socrealizm a zarazem dialogiem ze sztuką pop. Warhol był od Fan gora młodszy o sześć lat.

Świątecznie z biznesem

26

- Przedmiotem naszego działania jest szeroka paleta zagadnień, które są ważne z punktu widzenia rozwoju naszego regionu i mają wpływ na jakość życia mieszkańców i funkcjonowanie firm – mó wił Edward Sobiecki, dyrektor Biura SKB-ZP.

W Restauracji Bachus odbyło się tradycyjne spotkanie opłatkowe organizowane przez Starogardzki Klub Biznesu – Związek Praco dawców. Wzięli w nim udział posłowie, samo rządowcy, przedsiębiorcy, ludzie kultury oraz przedstawiciele nauki i sportu.

Na wniosek Starogardzkiego Klubu Biznesu – Związku Pracodaw ców Minister Infrastruktury wyróżnił honorową odznaką za zasłu gi dla budownictwa Zbigniewa Ciecholewskiego, właściciela firmy Ciecholewski Wentylacje, Zygmunta Oelricha, właściciela firmy budowlanej ze Skarszew oraz Michała Pączka, firma Dak-Bud z PodczasPelplina. spotkania przygotowanego przez Starogardzki Klub Biznesu – Związek Pracodawców wręczone zostały odznaczenia.

SKB-ZP Edward Sobiecki Prezes SKB-ZP Grzegorz Borzeszkowski Z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku 2019 pragniemy wszystkim naszym naszym członkom, sympatykom, partnerom, przyjaciołom, władzom państwowym, samorządowym, urzędom i instytucjom złożyć najserdeczniejsze życzenia: zdrowia, wszelkiej pomyślności oraz sukcesów w życiu osobistym i zawodowym. Dziękując za dotychczasową współpracę wyrażamy nadzieję, że nadchodzący rok 2019 przyniesie nam wzajemne korzyści i zadowolenie.

Dyrektor

Na wniosek SKB-ZB Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego przyznał również honorowe odznaki „Zasłużony dla kultury pol skiej”. Odznaki przyznał także Minister Sportu i Turystyki.

M

Przed nami szczególny czas

27V

am nadzieję, że udało Wam się uniknąć przed świątecznej gorączki. Myślę, że ten magiczny czas jest wytchnieniem od codziennej gonitwy, a nie obciążeniem i teraz wspólnie cieszycie się swoim Gościetowarzystwem.zapewne już zaczęli się zjeżdżać z odległych stron. Cały dom tętni życiem, wypełnia się bliskimi, robi się ciasno. Mama jak wprawny dyrygent kieruje naszym rodzinnym zespołem. Wujek głośno pokrzykuje, a ciocia wyjmuje zastawę. Wydaje się, że jest harmider i gwar, ale jest pięknie. W każdym kącie unoszą się aromatyczne zapachy. Wszyscy dopracowują przyniesione przez sie bie danie. Ja byłam odpowiedzialna za pierogi! Może nie są ulepione najpiękniej, ale jestem z nich dumna. Kolędy słychać w tle. Nasze leśne drzewko pięknie się prezentu je. Lampki swoim blaskiem i cudne, błyszczące, krysz tałowe sople przyciągają uwagę. Zostało już niewiele czasu do rozpoczęcia wspólnej, wigilijnej wieczerzy. Emocji moc. Mały Jaś na czworaka przemierza podłogę, z uporem podążając w kierunku choinki. Ona podoba mu się najbardziej. Maluchy wypatrują pierwszej gwiazdki, przepychając się przy oknie. Jak co roku, mają nadzieję, że tym razem przyłapią Mikołaja, gdy wślizguje się przez komin do pokoju. Nadia i Amelka chciałyby podziękować mu za to, że zawsze wie czego pragną, i co roku spełnia ich marzenia. Ciekawe jak on to robi? Pięknie przystrojo ny stół zaprasza do biesiadowania. Tata zapala świece. Czego więcej trzeba? Obrazek iście świąteczny. Wszyst ko gotowe możemy zaczynać. … To widok, który uwielbiam. Tata sięga po opłatek i pierwsze kroki kieruje do mamy. Wszyscy składają sobie życzenia, ciesząc się, że mogą być tu razem, bo najlepiej jest tam, gdzie czujemy się Panujekochani.nastrój świąteczny, wszyscy w świetnych humo rach zajadają przepyszne potrawy. Każdy rekomenduje swoją specjalność. Nie wiem, które danie najlepsze. Ja w każdym razie uwielbiam ruskie pierogi. To tradycyjne danie przygotowuje się w naszym domu według prze pisu mojej prababci. Mmmm…, pychota. Cudownie jest tak siedzieć i dzielić wolny czas z najbliższymi. Niestety znów się nie udało! Mikołaj magicznie podrzucił prezenty i ulotnił się jak kamfora. Smutne buzie dzieci szybko znikają i rozpromieniają się na widok upomin ków. Ponownie. Wyśnionych i wyczekiwanych, właśnie takie miały być. Milusińscy cieszą się i podskakują. Do rośli gromadnie zebrali się wokół choinki, rozpakowując również wymarzone podarki. Nadszedł czas na zabawę. Trzeba przecież przetestować nowe zabawki. Wnuki zawłaszczają dziadków. Wspólne szaleństwo trwa. Po

świetnej zabawie małe łobuziaki zasnęły, a starsza część rodziny rozsiadła się wygodnie na kanapie, młodsza na Wdywanie.naszym domu od kilku lat w wigilijny wieczór gości tradycja, którą zaadaptowaliśmy od przyjaciół rodziny. Opowiadamy sobie najbardziej obciachowe historie, które przydarzyły nam się minionego roku. Najlepsza wygrywa. Na początku każdy się wzbrania, mówiąc: nie, nie… mnie się nic takiego nie przytrafiło, nie, nie… w tym roku nic podobnego nie miało miejsca. W końcu jednak, po namyśle ktoś się wyłamuje i nieśmiało zaczy na swoją opowieść. Po wysłuchaniu wszystkich stwier dzamy, która była najzabawniejsza. Cała rodzina jest roześmiana i wspólnie świetnie się bawimy! W tym roku zwyciężyły perypetie mojej mamy, o których z przyjem nością Wam opowiem. A więc to było tak… Moja mama, która zawsze towarzyszy mi podczas moich codzien nych, żmudnych „treningów” z pośpiechu zapomniała zdjąć ochronne obuwie! Dumnym krokiem razem ze mną podążała w stronę samochodu. Tata, który po nas przy jechał przywitał się z nami i nagle zaczął się głupkowato uśmiechać. Mama nie zważając na niego zapakowała się do auta. Tata szepnął mi na ucho: „Zobacz co mama ma na nogach, chyba spodobały jej się nowe, niebieskie pa putki”. Wówczas zorientowałam się o co chodzi i również parsknęłam śmiechem. Podczas drogi nie mogliśmy się opanować! Mama w dalszym ciągu nic nie zauważała. Chciała się koniecznie dowiedzieć co nas tak bawi. Usi łowaliśmy tłumić śmiech, niestety to było silniejsze od nas. Tata zatrzymał się obok małego osiedlowego skle pu i poprosił, by mama kupiła mleko, bo się skończyło i nie będzie jutro do kawy. Moja rodzicielka nadal niczego nieświadoma, udała się do sklepu. Poczyniła zakupy i jak gdyby nigdy nic… wsiadła do auta. I w tym momencie, stawiając siatkę na podłodze, spojrzała na swoje buty. „O Wy prosiaki!” Krzyknęła! Na początku była na nas zła, że nic jej nie powiedzieliśmy, ale po chwili również zawtó rowała śmiechem. A tata jak to tata, powiedział: „Masz szczęście Kochanie, że Cię do Tesco nie zawiozłem!”. Żadne zdjęcia nie są w stanie oddać tego, co dzieje się podczas tak cudownych spotkań. Z wiekiem doceniam to coraz bardziej. Staję się zagorzałą kolekcjonerką ta kich chwil. Uświadamiam sobie, że Boże Narodzenie to szczególny czas, nie tylko dlatego, iż jest uroczyście, bo uroczyście jest dlatego, że oddajemy się tym chwilom. Nie ma trosk, telewizji, smartfonów, jesteśmy tu i teraz. Wszyscy razem.

tekst SARA BŁĄK

Pozwolę sobie, wszystkim czytelnikom Verizane życzyć pięknych Świąt Bożego Narodzenia, przepełnionych mi łością, wspaniałymi zapachami i gromkim śmiechem.

Między minionym, aktualnym, a nadchodzącym

Pierwsza wystawa artysty otwarta została dokład nie 3 grudnia 1998 r. w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku. – Teraz pokazuję w Szafie głównie star sze obrazy, niektóre właśnie sprzed dwudziestu lat. To zupełnie niezwykła przyjemność z perspektywy auto ra cofnąć się do czasów dość dawno minionych. To są obrazy, których już od dawna nie wystawiam. Nie mam do nich dostępu, zostały wypożyczone z różnych zbio rów prywatnych specjalnie na tę wystawę. To są prace z cyklu całuny, mandyliony, czasami jeszcze z użyciem kawałków bursztynu. Te najnowsze obrazy, z ostatnich lat, prezentuję akurat w Płockiej Galerii Sztuki. Otwarcie tej wystawy odbyło się 7 grudnia. W Starogardzie poka żę ją we wrześniu w Galerii „A” – mówi Paweł Wyborski. Pomiędzy obrazami sprzed lat, a najnowszymi jest duża różnica. Można zauważyć, że artysta teraz tworzy w inny sposób. – Wtedy malowałem inaczej, szybciej, czasami zbyt pospiesznie. Dzisiaj podejście mam zupełnie inne. Maluję powoli, obrazy są wielowarstwowe, laserowane, wymagają czasu i wielu malarskich prób. Wspólna wciąż jest tematyka. Kiedyś były to całuny i pokrewne im wąt ki, teraz to szerokie odwołanie do ikony, jej struktura, która staje się pretekstem do rozważań na temat mate rialności obrazu w ogóle, jego cielesności i pola obrazo wania. Ikonowość jest już tylko punktem wyjścia. Dzisiaj to, co robię jest pełniejsze, bardziej przemyślane. Tym,

Dwadzieścia lat temu zorganizowana została pierwsza wystawa jego prac. Z tej okazji postanowił cofnąć się w czasie i przypomnieć swoje dawne obrazy. To jednak nie wszystko. Paweł Wyborski zestawił tamtą twórczość z tym, co maluje obecnie. Ekspozycję „Kilka sta rych, kilka nowych” w grudniu oglądać można było w Klubokawiarni Szafa.

zdjęcie MAJEWSKIMICHAŁ

tekst MAŁGORZATA ROGALA

Jak każdy twórca, Paweł Wyborski nie zawsze jest za dowolony ze swoich obrazów. – Jeśli mogę, bo wciąż są w moim zasięgu, to je zamalowuję, przemalowuję. Ro bię tak często. Nigdy nie pozostawiam obrazu, co do którego mam jakiekolwiek wątpliwości, zawsze wów czas zmieniam, domalowuję, przekształcam, nawet po latach. Naturalnie, chyba to zdrowy objaw, najbardziej doceniam prace najnowsze. To dobrze, bo świadczy o jakimś postępie, ścieżce rozwojowej, z której staram się nie schodzić. Byłbym szczerze zaniepokojony, gdyby najbardziej podobały mi się dawne prace – zamyśla się Paweł MalowanieWyborski.jestdla niego stałym, nieustannym zadaniem do wykonania i nie ma w nim miejsca, jak mówi, „na pięk noduchowskie natchnienia”. – To konkretna intelektu alna (często i fizyczna) praca, która musi być zrobiona. Oczywiście w takim szerokim sensie, inspiruje i pomaga mi cała sfera dawnej sztuki: flamandzka, niderlandzka, włoska, ale też oczywiście estetyka wschodnia, przede wszystkim rosyjskie malarstwo cerkiewne. Spacery i podróże oczywiście także. W Polsce najchętniej według schematu: Białowieża, Wirty, Kocborowo – mówi. Bar dzo ważna jest dla niego również muzyka, bez której nie wyobraża sobie pracy. Do ulubionych muzycznych twórców pana Pawła należą Bach, Haendel, Mozart, Sweelinck, z nowszych Tavener, Richter, Part. Artysta od

29

co niespecjalnie w sztuce cenię jest ilustracyjność, taka fasada, za którą nie stoi nic oprócz próby naśladownic twa. Dlatego dzisiaj w znacznie większym stopniu niż dawniej stronię od takiej ilustracyjnej figuratywności. Jakkolwiek paradoksalnie by to nie brzmiało, uważam, że obraz powinna cechować świadomość tego, że jest to właśnie obraz, czyli specyficzny fragment rzeczywisto ści, posiadający właściwy sobie status i swoistą naturę – powiedział nam pan Paweł. Bohater artykułu maluje dosłownie od najmłodszych lat. Zawsze i nieprzerwanie bardzo dużo rysował. Chciał studiować w gdańskiej Akademii Sztuk Plastycznych (wtedy była to Państwowa Wyższa Szkoła Sztuk Pla stycznych). – Za pierwszym razem, w 1994 r. pole głem na egzaminie wstępnym i odpuściłem, więcej nie próbowałem. Studiowałem socjologię kultury na Uni wersytecie Gdańskim i postanowiłem jedno z drugim łączyć. Z perspektywy czasu widzę, że to był właściwy, choć niełatwy wybór. Myślę, że po studiach na ASP nie miałbym takiej woli i determinacji do pracy malarskiej. A tak musiałem bardzo intensywnie przepracować ten kompleks braku kierunkowego wykształcenia. To był i jest niesamowity motor napędowy. Z kolei humanistyka skierowała mnie na właściwe tory, pomogła poszerzyć tematykę obrazów, dopracować ją, wzbogacić o wątki filozoficzne i religioznawcze, nadać tym poszukiwaniom strukturę, porządek, wprowadzić narrację. Jednocze śnie stale i skrupulatnie pracowałem nad warsztatem malarskim. Realizowałem wystawy, malowałem, opra cowywałem kolejne malarskie cykle. Dzisiaj mam na koncie ponad czterdzieści indywidualnych wystaw ma larstwa. W tym także trochę zagranicznych. A następne wystawy czekają w kolejce, rozpisane na nadchodzące lata – uśmiecha się artysta.

29V

7 grudnia artysta otworzył bardzo dużą wystawę „Iko nopasaże: kształty i materie” w renomowanej Płockiej Galerii Sztuki. Tydzień później wziął udział w wystawie Gdańskiego Biennale Sztuki 2018, do którego został zakwalifikowany. Zaproszono go również do udziału w Festival d’Art Sacre we francuskim Senlis. Wystawa odbędzie się w kwietniu 2019 r. Na przyszły rok Paweł Wyborski zaplanował też inne ekspozycje, np. w Gale rii „A” SCK we wrześniu 2019, czy w Galerii Podlaskiej w Białej Podlaskiej. Już teraz planuje też kilka innych w latach 2020-2021. Pan Paweł maluje tak dużo, że jego wystaw spodziewać można się w jeszcze większej ilości, czego serdecznie mu życzymy.

dwudziestu pięciu lat słucha i ogromnie szanuje Dead Can Dance. W przyszłym roku już po raz trzeci wybiera się na ich koncert w Warszawie. Paweł Wyborski przyznaje, że jego malarstwo w ostat nich latach jest dość poukładane. To, według niego, po niekąd efekt tego, że jest dokładnie opisane. – Staram się sporo pisać na temat obrazów: tych, które już powstały, ale i tych, które dopiero wykonam. Profesor Anna Kró likiewicz z gdańskiej ASP powiedziała mi kiedyś, żebym spróbował opisać to, co chcę malować, jaki jest mój wła ściwy cel, jakie intencje. Spróbowałem i przekonałem się, że jest to niezwykła strategia, że pisanie niesamowi cie oświetla te obrazy, naznacza je sensem. Odtąd piszę o obrazach dużo, analizuję i spinam w całościowe pro jekty. Dzięki słowom obrazy zaczęły układać się w ciągi, serie, cykle, nabrały dodatkowego znaczenia. Jest mię dzy tymi dwiema aktywnościami niewątpliwa i głęboka symbioza: pisanie napędza malarstwo: odkrywa tematy i szuka między nimi powiązań, z kolei wizualność obrazu domaga się kontroli i refleksji, ich instrumentem staje się pisanie właśnie – tłumaczy twórca. Od sierpnia 2012 r. Paweł Wyborski, razem z żoną Ju styną prowadzi w Starogardzie Gdańskim Kluboka wiarnię „Szafa”. Miejsce, które doskonale wpisało się w krajobraz naszego miasta. To nie tylko kawiarnia, ale też galeria sztuki. – Od roku w jej części funkcjonuje też moja galeria autorska. Jest to miejsce stałej ekspozycji obrazów, dostępne tu są też materiały z aktualnych wy staw. Co do samej Szafy jako kawiarni, powiem tylko, że jest to miejsce, które miało być takim, do którego sami chcielibyśmy chodzić. No i chodzimy, często i chętnie –Pawełpowiedział.Wyborski ze Starogardem Gdańskim związany jest od urodzenia. Tutaj się wychował, chodził do szkoły podstawowej i I LO. – W sumie mieszkałem w Starogar dzie prawie trzydzieści lat. Obecnie mieszkam w Gdań sku, ale ze stolicą Kociewia jestem wciąż bardzo zwią zany. Jestem tutaj co najmniej kilka razy w tygodniu. Głównie z powodu Szafy, którą prowadzimy i będziemy prowadzić przez kolejne lata. Nie zamierzamy w żadnym razie wyprowadzać się z ulicy Kilińskiego. W Starogar dzie mieszkają moi rodzice, siostra z rodziną, tutaj znaj dują się miejsca dla mnie znaczące, choćby Kocborowo, które jest miejscem absolutnie wybitnym. Starogard za wsze pozostanie moim miastem: jestem ze Starogardu, wyjechałem stąd, ale też w znacznym stopniu realnie i symbolicznie wróciłem. To jest niezwykłe doświadcze nie, które pozwala docenić to miasto – szczerze mówi pan Paweł.

Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.