Verizane 41

Page 1

BEZPŁATNY MAGAZYN LOKALNY 41| 30 marca 2018 ISSN 2449-7916 Wiesław SADOWSKI

Adres redakcji: Starogard Gdański, ul. Reymonta 1

REKLAMA

Najnowsze

Redaktor naczelny: Krzysztof Łach krzysztof.lach@verizane.pl Zespół redakcyjny: Małgorzata Rogala, Łukasz Rocławski, Krzysztof Rudek Reklama: reklama@verizane.pl Wydawca: Agencja zabronione.bezmateriałówRozpowszechnianietreśćRedakcjaredagowaniazastrzeganiezamówionychRedakcjaReklamowazastrzeżonecopyrightReklamowaCREATIVEPrasowo-©2018WszelkieprawaAgencjaPrasowo-CREATIVEniezwracatekstóworazsobieprawoichi skracania.nieodpowiadazazamieszczanychogłoszeń.redakcyjnychpublicystycznychzgodywydawnictwajest

wydanie Verizane, zgodnie z tym, co sobie zakładaliśmy od początku na szego funkcjonowania, poświęcone jest przede wszystkim ludziom. Są to osoby o pięknym wnętrzu i niezmierzonych pokładach optymizmu, któ rym na co dzień się z nami dzielą. Niestety nie zawsze to dostrzegamy. Dlatego polecam artykuł Małgosi Rogali o losach chorej na mięśniaka Ewinga Ani Kodryckiej. Delikatność Ani miesza się z ogromną siłą, jaką ma w walce z chorobą. Maluje to obraz pięknego człowieka. Jej postawa też dla nas jest życiowym wskaźnikiem, bo warto walczyć do końca o to, czego najbardziej pragniemy. Dzielnie radzą sobie w życiu codziennym dotknięci przez autyzm Magda i Robert, pracujący na co dzień w staro gardzkim Urzędzie Miasta. Są doskonałym przykładem na to, że z takim zaburzeniem można żyć normalnie. W naszym życiu niezwykle ważne są też pasje, a jeżeli są one częścią życia zawodowego, to można się uważać za szczęściarza. Taki układ łączy dwóch naszych bohaterów. Damian Bazaniak to wielki miłośnik motocykli, a konkretnie stuntridingu. Jeżeli ta nazwa niewiele komuś mówi, zachęcam do lektury artykułu „Pasja z do mieszką adrenaliny”. Wielkim pasjonatem koni, ale nie tych mechanicz nych jest hodowca i mistrz w powożeniu zaprzęgami Wiesław Sadowski. Tę trudną sztukę posiadł od samego Zygmunta Waliszewskiego – wielo krotnego medalisty mistrzostw świata i Europy. Rozmowa, którą udało mi się z nim przeprowadzić pozwoliła mi dostrzec u Wiesława Sadowskiego wrażliwość i szczerość, a co najważniejsze wielką miłość do koni. Nie wy obrażają sobie Państwo, jaką można mieć więź z tym pięknym zwierzę ciem. Ja to widziałem.W tym numerze udało nam się przybliżyć sylwetki przedstawicieli aż trzech pokoleń – utalentowanego tenisisty Kuby Drewy, mistrza dj-ingu Wojtka Cychnerskiego i nietuzinkowej Marii Pstrong. Jeśli na swojej drodze spotykamy wartościowych ludzi, należy dbać o to, by byli blisko nas. Bo warto otaczać się dobrymi ludźmi, dzięki którym i nasze życie staje się piękniejsze. Złych najlepiej omijajmy, gdyż prędzej czy później z ich strony może spotkać nas coś przykrego. Na te Święta Wielkanocne życzę Wam, byście mieli wokół siebie tylko dobrych ludzi. Do następnego numeru.

3V NA OKŁADCE: Elwira Pączek foto Krzysztof Rudek

KRZYSZTOF ŁACH Redaktor Naczelny

na to

– Nigdy nie byłam chronologiczna ani poukładana, dlatego moje myśli często ubieram w słowa, które mają mi przypomi nać realne twarde życie. 1 kwietnia tzw. Prima Aprilis określi łabym tak: Jednorazowe szczęście? Jak żyć, by życia nie zapeszyć? Kogo słuchać, by siebie nie ośmieszyć? Gdzie szukać swojego miejsca, by to nie były jednorazowe szczęścia? Najbardziej wymownym znakiem i zaskoczeniem był Prima Aprilis, kiedy otrzymałam POZYTYWKĘ. To tak, jakby moi przyjaciele z podwórka nareszcie chcieli moje wyskoki uloko wać w jednym kciuku, bo inaczej pokazać tej mojej legendy życia już się nie da.

Maria Jadwiga Janicka-Pstrong

Chyba nikt nie lubi stagnacji. My też nie. Dlatego w naszym czasopiśmie postanowiliśmy wprowadzić nowość. Jak doskonale wiecie, w VERIZANE skupiamy się przede wszystkim na ludziach. To głównie o nich piszemy. Cieszymy się z sukcesów osób pocho dzących z naszego miasta i okolic. Ra zem z nimi przeżywamy ich problemy. Słuchamy ich i pozwalamy wypowie dzieć się na naszych łamach. Nie ina czej będzie w tym przypadku. W każ dym numerze dwóm osobom rzucimy taki sam temat i sprawdzimy, z czym w pierwszej kolejności im się skojarzy. Przed nami 1 kwietnia, a więc

– ur. 22 maja 1948 w Starogardzie Gd., honoro wa studentka Uniwersytetu III Wieku „S – Cen trum”, od 11 lat aktorka Teatru Magiczny Wiek. Zagrała epizody w serialach telewizyjnych m. in. „Słoiki”, „Na sygnale”, „Belle Epoque”, „Korona Królów”, prowadziła koncert życzeń w telewizji TTV, uczestniczka wielu warsztatów teatral nych. Co roku reprezentuje starogardzki Un iwersytet III Wieku na Senioraliach w Krakow ie. Zdobywczyni tytułu „Stylowa Seniorka” w konkursie organizowanym przez czasopismo „Głos Seniora”. Przekraczająca stereotypowe granice osoby w wieku senioralnym. Osoba po godna, wesoła, pełna ekspresji, realizująca się w życiu artystycznym.

Prima Aprilis A Oni

DJ 69 Beats, czyli Wojciech Cychnerski

– ur. 17 września 1988 roku w Starogardzie Gd., na co dzień zajmuje się muzyką, a konkretniej DJ-ingiem. Za swoje największe sukcesy uważa dwukrotne mistrzostwo Polski DJ-ów w zawodach Red Bull 3style, które są obecnie największymi zawodami dla DJ-ów na świecie. Wojtek niedługo zos tanie ojcem.

Prima Aprilis kojarzy mi się głównie z Internetem zala nym żartami na temat spodziewania się dziecka. Sam raczej nie robię sobie tego dnia żartów, bo wychodzą mi aż za dobrze i to chyba niestety w złym tego słowa znaczeniu. Mój ostatni żart polegał na wkręceniu spo rej społeczności DJ-ów w Internecie. Robiąc zdjęcie nie prawdziwego e-maila, mówiącego o błędach w regula minie DJ-skiej licencji, którą kiedyś musieliśmy kupować i idącego za tym zwrotem pieniędzy dla wszystkich któ rzy ją wykupili. Mimo daty i komentarzy osób, które od razu zwęszyły żart, zdecydowana większość ludzi uwie rzyła w treść maila, co nie skończyło się zbyt dobrze i raczej nie było do śmiechu.

Ona siłęma MIŁA, RADOSNA, OPIEKUŃCZA, ZARADNA, BEZINTERESOWNA, CUDOWNA, WSPANIAŁA MAMA I ŻONA. MIMO PRZECIWNOŚCI LOSU UŚMIECHNIĘTA, Z OPTYMIZMEM PATRZĄCA W PRZY SZŁOŚĆ, DAJĄCA SIŁĘ CAŁEJ RODZINIE – TAK O ANI KODRYCKIEJ MÓWI JEJ MĄŻ. AŻ TRUDNO UWIERZYĆ, ŻE TE WSZYSTKIE CECHY MA OSOBA CIĘŻKO CHORA. OD 1,5 ROKU TA MŁODA KOBIETA WALCZY Z MIĘSAKIEM EWINGA, CZYLI NOWOTWO REM ZŁOŚLIWYM KOŚCI. tekst MAŁGORZATA ROGALA

Anna Kodrycka ma 32 lata, męża Marka i trzy letniego synka Artura. Posiada wykształcenie wyższe ekonomiczne. Zanim zachorowała, jej praca zawodowa związana była z branżą ar tykułów biurowych. Obecny stan zdrowia nie pozwala dziewczynie na zbyt wiele. Odkryła jednak w sobie nową pasję, której nauczyła się samodzielnie. – Uwielbiam szydełkować. Z włóczki można zrobić bardzo fajne rzeczy. To zajęcie jest niezwykle precyzyjne, a przy tym rozwijające, szczególnie zdolności manualne – z szerokim uśmiechem mówi dziewczyna. Początki choroby Ani sięgają listopada 2016 r. – To właśnie wtedy pojawił się ból w oko licy stopy. Miała wystarczyć zwykła maść. Jednak ani różne maści ani inne lekarstwa nie pomagały. Ból zaczął się nasilać. Radziłam się wielu specjalistów. Przeprowadzono biop sję, zastosowano poszerzoną diagnostykę i w marcu 2017 r. otrzymałam wiadomość zwa lającą z nóg: nowotwór złośliwy kości – mię sak Ewinga. Nagle świat runął mi w gruzach. Pojawiło się pytanie: Co dalej? Trafiłam do rekomendowanej kliniki leczenia mięsaków ICO w Warszawie. Po miesiącu od diagnozy otrzymałam pierwszą chemioterapię. Potem trzy kolejne, ale to nie wystarczyło. Okazało się, że trzeba stanąć przed ogromnie trudną decyzją: Czy amputować nogę do poziomu podudzia? Naprawdę niełatwo wyobrazić sobie co czuje człowiek w takich okoliczno ściach. Wtedy ceną za życie była moja noga. Pamiętam, że bałam się bólu. Tego, że się nie obudzę, że nie zobaczę już moich bliskich, że już nigdy moje serce nie zabije. Co będzie z moim synkiem, mężem? Bardzo chciałam żyć, dla nich, ale też dla siebie – opowiada Ania.

Wyjazdy Ani na leczenie do Warszawy od bywają się w cyklach co trzy tygodnie. Che mioterapia obejmuje 3 do 5 dni. Zdarza się, że w miesiącu takie wyjazdy są dwa. – Jeżdżę tak daleko, ponieważ w Warszawie znajduje się jedyny w Polsce specjalistyczny ośrodek, który zajmuje się leczeniem mojej choroby.

Od amputacji minęło osiem miesięcy. Po dro dze pojawiły się przerzuty na płuca i wątrobę. Kobieta przeszła już 14 chemii i walczy na dal. – Chociaż czasami nie domagam i blask dnia codziennego przyćmiewają różne przy kre okołoleczeniowe dolegliwości, to ciągle jestem. Mam nadzieję, że moja wola walki napawa nadzieją na lepsze jutro moją rodzi nę. A dla mnie bonusem za to całe cierpienie jest to, jak po powrocie z „chemii” witają mnie moi chłopcy. Synek cieszy się, całuje i przy tula, a mąż, oprócz tego, zbiera zamówienia na pyszne dania, które potem mi przyrządza – powiedziała dziewczyna.

Po powrocie potrzeba mi około tygodnia, abym mogła „stanąć na nogi”. Potrzebuję wielu leków, które pomagają mi zminimalizo wać ból i dobrze funkcjonować – mówi Ania. – Człowiek, który szczęśliwie posiada dwie kończyny na co dzień nie docenia pozytywów z tego płynących. Ja natomiast z całą pewno ścią mogę potwierdzić, że jest to niezwykle istotny dar od Boga. Nawiązuję tu do tego, iż od niedawna mogę pochwalić się możliwością korzystania z protezy podudzia. W końcu mo głam pójść o własnych siłach na wymarzony spacer z rodziną. Była to niezwykle wzrusza jąca chwila, na którą czekałam od miesięcy – dodała kobieta.

Na szczęście kobieta otoczona jest gronem życzliwych, zawsze gotowych pomagać, osób. 25 marca 2018 r. specjalnie dla niej odbył się koncert charytatywny „Gramy dla Ani”. Pomysłodawczynią była Magdalena Ki jak, organizatorem Starogardzkie Centrum Kultury. Zbiórkę pieniędzy przeprowadziła parafia pw. św. Wojciecha w Starogardzie

PodczasGdańskim.imprezy

7V

Teraz najważniejsze jest to, że chemioterapia daje efekty. Zmiany w płucach i wątrobie za częły się zmniejszać, a niektóre zniknęły. To dodaje Ani skrzydeł. Nie wiadomo jeszcze jak długo potrwa leczenie. Wszystko zależy od wyników. Dziewczynę czeka kolejne spraw dzające badanie obrazowe. Jak w wielu przypadkach osób zmagających się z ciężką chorobą wymagającą kosztow nego leczenia, problemem Ani i jej rodziny są też finanse. Przez wiele miesięcy kobieta i jej mąż własnymi siłami pokrywali koszty wyjazdów na leczenie, rehabilitację, czy za kup leków. Obecnie pracuje tylko Marek. Ania otrzymuje świadczenie rehabilitacyjne, a ca łość leczenia pochłania ogromne pieniądze.

powiedziała też, że zebrane pieniądze prze znaczy na leki, rehabilitację, a część kwoty dołoży do ostatecznej protezy nogi.

– Kiedyś nie bałam się o moje zdrowie, bo to dopisywało, a teraz jest moim największym marzeniem. Chciałabym wychować moje go synka i być dobrą matką. Spędzić resztę życia w szczęściu i harmonii z moją rodziną. Wydawałoby się, że to niewiele, natomiast to najwyższe wartości w życiu – stwierdziła młoda Pomimokobieta.przeciwności losu, Anna Kodrycka się nie poddaje. Cały czas walczy o swoje zdrowie i lepsze jutro. Zadziwiające jest, że robi to z uśmiechem na twarzy. Wiele osób mogłaby nauczyć radości życia. Ma w sobie wielką siłę i determinację. Ania chce po pro stu żyć! Każdy z nas może jej w tym pomóc, dokonując wpłaty na konto: Fundacja Po mocy Dzieciom i Osobom Chorym „Kawałek Nieba”, Bank BZ WBK 31 1090 2835 0000 0001 2173 1374, tytułem: „1327 pomoc dla Ani Kodryckiej”. Można także przekazać 1% podatku. Wystarczy w formularzu PIT wpisać KRS 0000382243 oraz w rubryce „Infor macje uzupełniające – cel szczegółowy 1%” wpisać „1327 pomoc dla Ani Kodryckiej”.

udało się zebrać prawie 9 000 zł. – Bardzo się cieszę, że tyle osób przyszło tutaj dzisiaj, żeby być ze mną, żeby mnie wspierać i pomóc. To niezwykłe mieć świadomość, że tylu ludzi trzyma za mnie kciuki. Czuję się podbudowana. Wszystko zostało świetnie zorganizowane. Obejrze liśmy pokaz mody strażackiej, można było podziwiać panoramę miasta z wysokości, zobaczyć przecinanie samochodu specja listycznym sprzętem. Fajne były licytacje. Bardzo podobały mi się wszystkie występy muzyczne, ale najbardziej czekałam na wy jątkowe duety wokalne. Nawet prezydent Starogardu Gdańskiego zaśpiewał specjal nie dla mnie – tuż po zakończeniu koncertu powiedziała mi rozemocjonowana Ania. Za

8V

9

W połowie kwietnia obie panie otwierają jedną z pla cówek sieci franczyzowej pod nazwą „Kobieta i roz wód”. Wspólnie z zespołem specjalistów będą wspie rały rozwodzące się kobiety. – Będziemy świadczyły usługi w zakresie rozwodów skierowane głównie do pań. Zespół naszych specja listów składa się z adwokatów, radców prawnych, notariuszy, mediatorów, księgowych, psychologów, w tym psychologów dziecięcych oraz detektywa. Zna komita większość naszego zespołu to panie, za wyjąt kiem detektywa pana Jarka, któremu z pełną odpo wiedzialnością powierzamy sprawy naszych klientek z racji pełnego profesjonalizmu – mówi Karolina Wo łoszyk. – Zdecydowałyśmy się na taki krok, żeby moż liwie jak najbardziej ułatwić paniom ten wyjątkowo trudny czas w życiu. Kobieta szybciej zaufa drugiej kobiecie. Zwłaszcza, jeśli mówimy akurat o kobiecie

10V

WEDŁUG BADAŃ ROZWÓD ZNAJDUJE SIĘ NA DRUGIM MIEJSCU NAJBARDZIEJ STRE SUJĄCYCH SYTUACJI W ŻYCIU CZŁOWIEKA. KAROLINA WOŁOSZYK I EWA BIESIADA POSTANOWIŁY POMAGAĆ KOBIETOM W PRZEJŚCIU PRZEZ TEN TRUDNY PROCES.

dopiero co skrzywdzonej przez mężczyznę – tłuma czy pani Karolina. – Firma „Kobieta i rozwód” gwarantuje indywidualne podejście do potrzeb każdej klientki. Sytuacja roz wodzącej się kobiety jest każdorazowo inna, dlatego dobór potrzebnych specjalistów uzależniony będzie od zaistniałych potrzeb. Niektóre panie będą potrze bowały tylko porady prawnej, gdyż z resztą same doskonale sobie poradzą. Innym niezbędna będzie pomoc psychologa, czy mediatora, a niektórym de tektywa. Na każdym etapie będziemy im w stanie po móc – deklarują obie panie. – W przypadku rozwodów, szczególnie w sprawach pieczy nad dziećmi ważny jest głos rozsądku. Tutaj właśnie może przydać się taka firma, jak nasza. Nie jednokrotnie jest przecież tak, że kiedy po stronie mężczyzny pojawia się zdrada, to pierwszym odru

Nie taki rozwód straszny

11 11V

chem kobiety jest uniemożliwienie mu kontaktu z dziećmi. To właśnie nasza firma ma się stać oknem dialogowym dającym możliwość odnalezienia naj lepszego rozwiązania dla dziecka, które i tak radzić musi sobie z niełatwą sytuacją rodzinną. Prowadzone przez nas centrum mediacji to najlepsze miejsce, aby wypracować tak ważny dla każdej ze stron kompro mis, jednocześnie gwarantując dziecku jak najmniej szy udział w procesie rozwodowym i umożliwiając zachowanie kontaktu z obojgiem rodziców. Mediacja otwiera szeroko pojętą możliwość rozmowy pomiędzy stronami przy udziale bezstronnego mediatora i za łatwienie spornych kwestii za pośrednictwem dialogu stron, których realizacja nie jest możliwa w sądzie –wyjaśnia Ewa Biesiada. Pani Ewa z wykształcenia jest prawnikiem. Ostatnim miejscem jej pracy był klub piłkarski Lechia Gdańsk. –Moją pasją od zawsze był taniec, niestety ze względów zdrowotnych nie mógł się stać ważną częścią moje go życia. Rodzina i gotowość pomocy innym stała się najważniejszym elementem mojej codzienności. Je stem szczęśliwą żoną i mamą 7-letniej córki Karmen – mówi Ewa Biesiada, dla której prowadzenie firmy „Kobieta i rozwód” stało się możliwością do spełnia nia marzeń o dalszym rozwoju zawodowym. Karolina Wołoszyk z wykształcenia jest psycholo giem. – Pomysł na firmę wziął się stąd, że sama nie dawno przeszłam przez rozwód po zdradzie męża i wiem dobrze jak trudny jest to proces i jak trudno o dobrych specjalistów na każdym jego etapie. Po cza sie wstawania z kolan przyszedł czas na nowe wyzwa nia i rozwój. Dziś jestem szczęśliwą mamą 12-letniego syna Mikołaja i spełnioną kobietą. Moją pasją są konie.

Koński grzbiet i las to najlepsza forma spędzania cza su. Poza tym lubię wszystko, co ma futro, wąsy i czte ry łapy – opowiada o sobie Karolina Wołoszyk.

Firma „Kobieta i rozwód” powstaje po to, by poma gać i dodawać sił rozwodzącym się kobietom. Panie Karolina i Ewa nie zamierzają nikogo nakłaniać do po rzucania życia rodzinnego i rozwodu. Zależy im, aby kobiety po prostu jak najmniej odczuły jego negatyw ne skutki.

„Kobieta i rozwód” ul. Rycerska 5, lok. 25 Centrum Biznesu Szwarc 83-200 Starogard Gdański nr tel. 720 820 704

12V

Magda Jassak ma 22 lata. Na co dzień pracuje w sta rogardzkim magistracie. Zaczynała w Wydziale Infor macji Społecznej, potem trafiła do Wydziału Spraw Społecznych. Teraz pracuje w urzędowej kancelarii. – Poznałam tu mnóstwo miłych osób. Pracuje mi się wspaniale – powiedziała dziewczyna. Początki nowej pracy, jak dla każdego, były stresujące. – Córka bar dzo się denerwowała. Nie wiedziała, co ją tutaj czeka, co będzie robiła, gdzie dokładnie trafi. Byłam zalewa na sms-ami, które Magda uwielbia pisać. Stresowała się tym, że czegoś nie wiedziała – opowiada mama Magdy. – Koleżanki z wydziału miały do niej wspania łe podejście. Była po prostu jedną z nich. Sądzę, że im też wcale nie było łatwo. Musiały ją poznać, żeby nauczyć się jak reagować w określonych sytuacjach. Parę razy zdarzyło się, że musiałam przyjechać i tro chę córkę wesprzeć, ale to tylko w pierwszych dniach. Potem było dużo lepiej. Praca bardzo Magdzie pomo gła. Otworzyła się, stała się bardziej odważna – mówi Anna Jassak.

Magdę kojarzy większość starogardzian. Nie tak daw no trzymaliśmy kciuki za jej występ w telewizyjnym programie „Jaka to melodia?”. Dziewczyna poradziła sobie znakomicie. Bez najmniejszego problemu wy grała finał odcinka. Magda Jassak uwielbia muzykę. Nie wyobraża sobie bez niej życia. Codziennie słu cha radia oraz piosenek w serwisie YouTube. Nic więc dziwnego, że wiele utworów potrafi rozpoznać po jed nej nutce. Podczas finału odcinka ani przez chwilę nie zawahała się przy żadnej z piosenek, których tytuły musiała podać. Prowadzącego Roberta Janowskiego zadziwiła znajomością daty powstania jednego z fina łowych muzycznych kawałków. – To był już mój czwarty występ w programie „Jaka to melodia?”. Wcześniej także wygrywałam odcinki, ale do tej pory nie udało mi się jeszcze zwyciężyć w finale.

2 KWIETNIA NAJWAŻNIEJSZE BUDYNKI WIELU MIAST NA ŚWIECIE PODŚWIE PRZEJDĄ MARSZE”.

14V

WSZYSTKO TO W RAMACH USTANOWIONEGO PRZEZ ONZ ŚWIATOWEGO DNIA ŚWIADOMOŚCI AUTYZMU. TAKIE ZABURZENIE TO NIE WYROK. MOŻNA ŻYĆ NORMALNIE. UDOWADNIAJĄ TO DOTKNIĘCI NIM MAGDA JASSAK I RO BERT KLIMAS, KTÓRZY PRACUJĄ W URZĘDZIE MIASTA STAROGARD GDAŃSKI.

TLONE ZOSTANĄ NA NIEBIESKO. ULICAMI

Robert Klimas swoją pracę w Urzędzie Miasta zaczął dokładnie 1 czerwca 2016 roku jako stażysta. Na początku grudnia staż został mu przedłużony. Jest absolwentem II Liceum Ogólnokształcącego im. Zie mi Kociewskiej. – W pierwszej klasie było mi trudno. Potem przeszedłem na indywidualny tok nauczania.

W końcu osiągnęłam ten cel i bardzo się z tego cieszę. Nie sama wygrana jest jednak najważniejsza. Pozna łam wielu wspaniałych ludzi: Roberta Janowskiego (poza kamerami także jest przesympatyczny); gwiaz dy estrady; osoby, z którymi grałam oraz wszystkich z produkcji. Udział w takim programie jest świetną przygodą. Miałam okazję od kulis zobaczyć jak two rzy się telewizyjne show. To wspaniałe – z uśmiechem opowiada dziewczyna.

„NIEBIESKIE

tekst MAŁGORZATA ROGALA

Nie ma się czego bać

15V

Ówczesny dyrektor, pan Piotr Cesarz zapewnił mi specjalną, spokojną salę do nauki. Musiało tak być, bo w normalnych warunkach nie mogłem się skupić. Pani psycholog i pani pedagog bardzo mi pomagały. Wiedziały jak do mnie podejść. To właśnie te panie z czasów liceum wspominam najlepiej. W drugiej klasie miałem 100% frekwencji i dostałem nagrodę – opo wiada Robert. – Gimnazjum natomiast nie lubiłem. Pozbawiło mnie zaufania do ludzi. Osoby, na które tam trafiłem doprowadziły do tego, że w pierwszej klasie liceum myślałem, że każdy tylko czeka, żeby zabawić się moim kosztem. Wcale tak jednak nie było. Wszyscy okazali się wobec mnie w porządku – dodaje młody Robertmężczyzna.twierdzi,że w naszym społeczeństwie brak to lerancji wobec osób autystycznych objawia się rzad ko. Ta teza znajduje potwierdzenie także w przypadku urzędników. – Świetnie mi się tutaj pracuje. Ludzie są naprawdę otwarci, chętni oraz gotowi, żeby mnie lepiej poznać i nauczyć się jak ze mną postępować –mówi 23-letni mężczyzna. Sekretarz Miasta Zbigniew Toporowski jest bardzo zadowolony z pracy Magdy i Roberta. – Osoby auty styczne są przeważnie bardzo skrupulatne. Przejmu ją się zadaniem, jakie mają wykonać i świetnie się z niego wywiązują. Tak się złożyło, że wśród osób ubie gających się w 2016 roku o staż w Urzędzie Miasta znaleźli się też Magda i Robert. Postanowiliśmy dać im szansę. Jesteśmy bardzo otwarci. Po rozmowach z rodzicami, wiedzieliśmy, że ci młodzi ludzie poradzą sobie na stanowiskach, które zostaną im przydzielo ne. Takie osoby potrzebują trochę więcej nadzoru i wsparcia od współpracowników. W naszym urzędzie to się udaje. Cieszymy się, że Magda i Robert są z nami – podsumowuje Zbigniew Toporowski. – Magda i Robert to niezwykle sumienni i rzetelni pracownicy. Osobiście jestem pod wielkim wraże niem tego, jaką oboje mają świetną pamięć. My mu simy czasem przejrzeć mnóstwo dokumentów, żeby znaleźć potrzebną, szczegółową informację, a oni pamiętają niemal każdy drobiazg. Robert pracuje w kancelarii od początku swojej kariery w Urzędzie. Jest gońcem. Doskonale zna topografię miasta. Dokładnie pamięta wszystkie adresy. To naprawdę imponujące. Znam go już dość dobrze. Zresztą wszyscy w kance larii wiemy jakie są nasze mocne i słabsze strony. Od początku pracy z Robertem dobrze się dogadywali śmy. Wiadomo, że nie od razu było łatwo. Jak w każdej relacji, musieliśmy się nawzajem poznać, co pozwo liło nam się zrozumieć. Robert się rozwija, zdobywa nowe umiejętności, także te społeczne. Pamiętam jak kiedyś często dzwonił do mamy po poradę. Teraz nie musi już tego robić. Zaufał sam sobie i wie, że na swo ich obowiązkach zna się bardzo dobrze – mówi Doro ta Piechowska z kancelarii Urzędu Miasta. – Magdę dopiero poznaję. Do nas dołączyła niedaw no, ale widzę jaka jest ambitna, jak bardzo się stara. Dobrze się dogadujemy. To ważne, żeby móc ze sobą

pracować. Oboje z Robertem mają też cechę, która w pracy jest bardzo przydatna. Zawsze mówią prawdę. Niczego nie „owijają w bawełnę”. Potrafią powiedzieć, że coś im się nie podoba, coś się gdzieś nie zgadza. To bardzo dobrze, bo od razu możemy reagować – doda ła Dorota Piechowska. Praca zawodowa pozwala tym młodym ludziom zaufać innym, otworzyć się i nabrać pewności siebie. Czerpią z tego na różnych polach. Bliscy dostrzegają w ich za chowaniu znaczącą różnicę. Dzięki temu, że są wśród nas, także i my się uczymy. Oswajamy się z autyzmem, który w dużym uproszczeniu mówiąc, polega na od izolowaniu się człowieka od świata zewnętrznego, a także na ograniczeniu wymiany informacji pomiędzy osobą cierpiącą na tego typu zaburzenie, a środowi skiem zewnętrznym. Jest to rozwojowe zaburzenie o charakterze neurologicznym. Pierwsze objawy poja wiają się w wieku dziecięcym i trwają przez całe ży cie. Zaburzenia różnego typu, powiązane z autyzmem to jedne z najczęściej diagnozowanych całościowych zaburzeń o charakterze neurorozwojowym. Autyzm diagnozowany jest u jednego narodzonego dziecka na 100 przychodzących na świat w Wielkiej Brytanii, czy Stanach Zjednoczonych oraz u jednego dziecka na 300 urodzeń na terenie Polski. Autyzm przestaje być już tematem tabu. Ludzie mają coraz większą świadomość, że z takim zaburzeniem można żyć normalnie. Przyczyniają się do tego róż nego rodzaju akcje społeczne, spośród których w na szym kraju chyba najbardziej znana jest „Cała Polska na niebiesko”. W każdy czwartek na antenie TVP 2 emitowany jest popularny serial „The Good Doctor”. Jego główny bohater Shaun Murphy cierpi na autyzm, ale mimo tego zaburzenia pracuje w zawodzie chirur ga. Wszystko to sprawia, że społeczeństwo staje się coraz bardziej otwarte i tolerancyjne dla osób z auty zmem. Przestajemy się go bać i słusznie, bo naprawdę nie ma czego.

SADOWSKIWIESŁAW

HODOWLA SIĘ ROZRASTAŁA I TO W DOŚĆ SZYBKIM TEMPIE. KIEDY ZAŁOŻYŁ PAN WŁASNĄ STAJNIĘ? Na początku nasze konie mieliśmy w stajni u mojego brata, bo nie mieliśmy swojej. Potem założyliśmy staj nię przy ul. Dąbrowskiego, gdzie mieszkaliśmy. Tam rozpoczęliśmy tę naszą hodowlę. Później stopniowo zaczęliśmy się przekwalifikowywać. Mnie zawsze po dobały się zaprzęgi, a jeździłem trochę ujeżdżeniowo. Trenowała mnie pani Nina ze starogardzkiego Stada Ogierów. Potem już „na amen” zakochałem się w za przęgach. Podziwiałem Zygmunta Waliszewskiego. Śledziłem jego historię, osiągnięcia. W końcu zdecy dowałem, żeby zlikwidować te konie ujeżdżeniowe, skokowe i przejść na konie zaprzęgowe.

17V

Konie są dla mnie wszystkim

Pierwszego konia kupiłem w 1991 r. To była klacz o imieniu Paradna. Kupiłem ją jako źrebaka i wycho wałem. Dała nam później kilka wspaniałych źrebiąt. Dość szybko wciągnęliśmy się w hodowlę. Z czasem zaczęliśmy jeździć na pokazy, wystawy. Kryliśmy na sze klacze dobrymi ogierami – reproduktorami zna nymi z europejskich zawodów. Nasza hodowla zaczęła się rozrastać i wybijać. Sprzedawaliśmy konie. Klacz Złota Jesień pojechała na przykład do Kanady. To był bardzo dobry koń skokowy. Potem mieliśmy takiego, jak Pawius, który został czempionem. Był po znanym starogardzkim koniu Paradoksie. Bardzo dobrze ska kał. Kupił go od nas pan Sarnowski, potem go komuś sprzedał. Następnym naszym koniem była Karolina.

rozmawiała KRZYSZTOF ŁACH zdjęcia KRZYSZTOF RUDEK

Wszystko zaczęło się już w dzieciństwie. W wieku 6-7 lat, kiedy obserwowałem wujka, który przyjeżdżał do Starogardu na jarmarki. Odkryłem wówczas ile cieka wych rzeczy można robić z końmi, a przede wszyst kim zobaczyłem, że można powozić. Bardzo mi się to spodobało.

Spodobała mi się historia koni zaprzęgowych, w tym historia naszego starogardzkiego zawodnika Zyg munta Waliszewskiego. Interesowały mnie głównie zaprzęgi wielokonne, składające się z 4, 5, 6 koni. W naszych stronach nie było nikogo, kto powoziłby czymś takim. No poza panem Waliszewskim właśnie, ale on specjalizował się w powożeniu zaprzęgami 4-konnymi. Kiedyś na Torwarze widzieliśmy z żoną pięknego konia fryzyjskiego prezentujące się w za przęgu. Skłoniło nas to do tego, żeby zainteresować się tymi końmi. Pojechaliśmy do Holandii, gdzie mieli śmy okazję podziwiać te wszystkie wspaniałe ogiery. Tam nawiązaliśmy też kontakty z hodowcami. Dopie ro wówczas zobaczyliśmy jak właściwie wygląda ten cały świat zaprzęgowy. To właśnie w Holandii jest całe skupisko tego rodzaju koni. Kupiliśmy wtedy 6, czy 7 koni fryzyjskich – młode ogiery i jedną parę doro słych. To było jakieś 15 lat temu. Niedługo potem do Starogardu wrócił Zygmunt Waliszewski. Nawiązałem z nim kontakt i zapytałem, czy mógłby mnie treno wać. Zgodził się. Został już wtedy w Polsce. Ostatnich 7 lat przed śmiercią spędził w mojej stajni. Właściwie trenował do końca. Trenowaliśmy młode konie. Po znawałem wszystkie tajniki zaprzęgania i zajeżdżania. Pan Zygmunt nauczył mnie zakładać zaprzęgi wielo konne. To właśnie dzięki niemu teraz jako jedyny w Polsce jeżdżę zaprzęgami 6, 7-konnymi. Potem zaczę liśmy jeździć na pokazy, Cavaliadę, a także zawody. Jesteśmy członkami PZK PT. Tam każdy pojazd musi mieć przynajmniej 100 lat, wszystkie uprzęże też, czyli przenosimy się w czasie. My mamy trzy pojazdy, które są z 1880 r. Były sprowadzone ze Stanów. Prze prowadzone zostały na nich renowacje w najlepszym polskim zakładzie u pana Medyki. Jeździmy na zawody do Książa, Koszęcina. Odbywają się one 2 razy w roku. Startuje mniej więcej 30-40 zawodników. Trzykrotnie udało nam się te zawody wygrać. Teraz zaczynamy jeździć 4-konnymi zaprzęgami sportowymi na wyso kim poziomie. 2-konne zaprzęgi jeżdżą cały czas, ale

NIE DA SIĘ UKRYĆ, ŻE KONIE SĄ PANA NAJWIĘKSZĄ PA SJĄ. SKĄD SIĘ WZIĘŁA?

CO PANA TAK W TYCH ZAPRZĘGACH URZEKŁO?

ROZUMIEM, ŻE FASCYNACJA DOJRZEWAŁA RAZEM Z PANEM. KIEDY NA POWAŻNIE ZAJĄŁ SIĘ PAN HODOWLĄ?

18V

System Achenbach to prowadzenie koni z jednej ręki. 4-konne zaprzęgi to są oczywiście cztery lejce. Wszyscy jeżdżą trzymając je w dwóch rękach, a system Achen bach polega na tym, że cały komplet lejc wkłada się w jedną rękę, konkretnie lewą, a prawą się tylko nabiera i steruje. To na tyle trudna sztuka, że jeśli ktoś potrafi tym Achenbachem jeździć, to ma od razu 10 dodatkowych punktów na zawodach, a to jest bardzo dużo.

6- LUB NAWET 7-KONNYM.

Przeważnie jadą do Stanów Zjednoczonych, ale tra fiają też do polskich dobrych, uznanych hodowców, którzy wiedzą już, że nasze konie są dobre, że z powo dzeniem startują w zawodach. Bez żadnego problemu

PAMIĘTAM, ŻE KIEDY BYŁEM MAŁYM CHŁOPCEM I OGLĄ DAŁEM ZAWODY W POWOŻENIU, TO ZASTANAWIAŁEM SIĘ DO CZEGO POTRZEBNE SĄ TE OSOBY, KTÓRE SIEDZĄ

Z TYŁU.

dalej można nimi startować. Mamy zarówno single, jak i pary oraz czwórki.

CHCIAŁBYM JESZCZE NA CHWILĘ WRÓCIĆ DO KONI FRYZYJSKICH. MÓWIŁ PAN, ŻE ZAFASCYNOWAŁO PANA TO JAK WYGLĄDAJĄ ONE W ZAPRZĘGACH. ZAJMUJE SIĘ PAN TAKŻE ICH HODOWLĄ? Nie. Ja kupuję te konie, ale od czterech lat mam ara bo-fryzy. Zmieniłem profil, bo konie fryzyjskie to jest najstarsza, zamknięta i mocno selekcjonowana rasa. Pochodzący z niej koń musi być wpisany w Królew ską Księgę związku w Holandii. Obecnie w mojej stajni mam dwa ogiery fryzyjskie, a pozostałe konie to są już arabo-fryzy. Dwa z nich kupiłem z Finlandii, inne z Holandii i Belgii. Kupiłem te konie od najlepszego zawodnika na świecie Edwarda Simone. Kupiliśmy 15 sześciomiesięcznych koni. W tej chwili one rosną. Czekam na nie. Teraz mają trzy lata i w tym roku za bieramy się za robotę. Będę je układał. Trwa to trzy, cztery lata. Jak się uda, to takie konie się sprzedaje.

Jedna z tych osób jest nawigatorem, a druga zajmuje się balastem. Zawodnik, który prowadzi musi się sku pić na koniach. Wtedy łatwo jest na przykład pomy lić trasę. Właśnie w takich sytuacjach niezbędny jest nawigator, tzw. „mapowiec”. To tak, jak w przypadku kierowców Formuły 1. Zresztą sport 4-konny na ca łym świecie porównywany jest do Formuły 1. Nie do tyczy to zaprzęgów 1-, czy 2- konnych, ale 4-konnych już tak. To są 4 istoty. Każda z nich ma inny charakter. Żeby to wszystko chodziło równo, muszą mieć takie same temperamenty. Niełatwo jest odpowiednio do brać konie. Mistrz Zygmunt Waliszewski opowiadał, że żeby dobrze złożyć cztery konie, musiał przerzu cić 100. Tylko to były inne czasy. My musimy kupić czwórkę i dopiero wtedy ją sprawdzamy, nie możemy zwrócić tych koni, a za jego czasów rozprowadzane były tzw. „remonty”. To się tak nazywało. Mógł wybie rać spośród różnych koni. W swojej karierze stworzył trzy mistrzowskie czwórki, które jeździł w Starogar dzie Gdańskim. Teraz znaczący mistrz w powożeniu Bartłomiej Kwiatek, który od wielu lat jeździ singlami i odnosi naprawdę duże sukcesy zdecydował się, żeby zacząć jeździć czwórką. Jest to zawodnik Państwowe go Stada Ogierów Książ i dlatego ma dostęp do 50, 60 koni do treningu. Jest w zupełnie innej sytuacji niż ja. Zaprzęgami 4-konnymi najdłużej jeździ Piotr Ma zurek, który od 10 lat jest w kadrze narodowej. Jeździ też Ireneusz Kozłowski, wspomniany wcześniej Bar tłomiej Kwiatek i ja.

W TAKIM RAZIE W JAKI SPOSÓB UDAŁO SIĘ PANU PRZEKONAĆ MISTRZA, ŻEBY PANA TRENOWAŁ?

PO KILKUDZIESIĘCIU LATACH OD SPEKTAKULARNYCH SUKCESÓW ZYGMUNTA WALISZEWSKIEGO TO WŁAŚNIE PANU UDAŁO SIĘ ZDOBYĆ DLA STAROGARDU GDAŃSKIEGO MEDAL W POWOŻENIU. TRENOWAŁ PAN POD JEGO OKIEM. JAKIM BYŁ CZŁOWIEKIEM?

4-konne na wiele lat przestały, bo po prostu nie było zawodników.

Złapaliśmy wspólny język. Mieliśmy dobry kontakt. Dobrze Pan to ujął, bo Zygmunt Waliszewski napraw dę był Mistrzem. Pomimo przejścia na emeryturę, pan Zygmunt nadal bardzo chciał przebywać z końmi i to, że trafił do nas wynikało właśnie z tej potrzeby. On miał już swoje lata. Otrzymywał liczne propozycje pracy za wielkie pieniądze, ale już nie bardzo chciał jeździć po świecie. A tutaj miał blisko i nadal mógł robić coś, co naprawdę kochał. Szkolił mnie w czymś, co robił całe życie i co opanował do perfekcji. Bardzo dużo się od niego nauczyłem. Wiadomo, że kiedyś sport był inny. W dzisiejszych czasach pan Zygmunt nie odnalazłby się w jeżdżeniu, bo to wygląda już zupełnie inaczej. Poprzeczka postawiona jest już wyżej. Pan Zygmunt jako jedyny na świecie jeździł systemem Achenbach. Ja przejąłem go po nim. W Polsce tym Achenbachem nikt inny nie jeździ. Generalnie się nim nie startuje w zawodach, bo jest to bardzo trudne.

Tak. Obecnie nikt tego nie robi, bo nawet nie ma już

JAKO JEDYNY W POLSCE JEŹDZI PAN TEŻ ZAPRZĘGIEM

GDZIE ONE GŁÓWNIE TRAFIAJĄ?

Był przede wszystkim człowiekiem bardzo skromnym, zamkniętym w sobie. Można powiedzieć, że miałem szczęście, bo to akurat ja miałem okazję uczyć się od niego, zwłaszcza, że nikomu nie chwalił się tym, co ro bił. Jeździł i trenował w Niemczech, ale nie zdradzał swoich jeździeckich tajemnic. Kiedy w naszym mieście odszedł na emeryturę, przez 15 lat jeździł w Niem czech, ale trenował konie, a nie zawodników. Ja tego człowieka obserwowałem i za wszelką cenę chciałem nauczyć się tego, w czym on był świetny. Warto przy pomnieć, a młodszym Czytelnikom powiedzieć, że Zygmunt Waliszewski był 12-krotnym mistrzem Pol ski w powożeniu. Mistrzostwa zdobywał rok po roku. Obok niego znanymi w Polsce zawodnikami byli jesz cze Szymoniak i Musiał. Waliszewski był też wicemi strzem świata w zawodach indywidualnych. Prywat nie był skrytym samotnikiem.

NA CZYM POLEGA TEN SYSTEM?

NA PEWNO. A DLA PANA KONIE TO… ... Konie są dla mnie wszystkim. Są moimi przyjaciół mi. To wspaniałe istoty. Nie sztuką jest pokochać ko nia, sztuką jest, żeby koń pokochał Ciebie. Nie jest to łatwe, bo konie potrafią wyczuć ludzkie intencje.

Z TEGO, CO WIEM JEŹDZIECKIEGO BAKCYLA ZŁAPAŁA TEŻ PANA 10-LETNIA CÓRKA. TO PRAWDA?

TAK TO JUŻ JEST, ŻE NA SUKCES PRACUJE NIE TYLKO JEDEN CZŁOWIEK, ALE CAŁY TEAM. TA ZASADA ZNAJDUJE ODNIESIENIE RÓWNIEŻ W POWOŻENIU ZAPRZĘGAMI?

Jeźdźmy na prestiżowe pokazy. Na przykład do stad niny Ciekocinko. Pokazujemy się też na Baltice. To są w tej chwili największe zawody światowej klasy. Od 3, 4 lat jeździmy do Sopotu, na zawody, które mają pięć gwiazdek, czyli są zawodami najwyższej rangi na świecie. Uczestniczymy w nich co roku. Można nas też zobaczyć w stadninie u państwa Ferensteinów w Gałkowie. Naszą szóstką wieźliśmy na przykład pre zydenta, czy Darka Michaleczewskiego do ślubu po Parku Oliwskim.

szkoleniowców, którzy mogliby nauczyć takiej sztuki. Czasem spotyka się takie zaprzęgi za granicą. Ostat nią osobą w Starogardzie Gdańskim, która założyła zaprzęg wielokonny był koniuszy Zaworski. On założył chyba dziewiątkę, ale to były lata 60’te.

Sportowo rywalizuje Pan dopiero od roku, a na swoim koncie ma Pan już wiele sukcesów. To talent? Trudno mi to stwierdzić. Na razie mi się udaje. Rze czywiście sportem konnym zająłem się w ubiegłym roku. Na wyniki muszę pracować sam. Nie mam takie go komfortu, jak zawodnicy którzy poza trenowaniem nie zajmują się niczym innym. Ja na trening mogę sobie pozwolić tylko 2-3 razy w tygodniu, bo pracuję zawodowo.

Cavaliada to największa konna impreza. Nie pojawiają się na niej ludzie z przypadku. Tam przyjeżdżają uzna ni zawodnicy z bardzo dużymi osiągnięciami, z bardzo dużym bagażem doświadczeń. Selekcja jest ogromna zarówno w zakresie skokowym, w ujeżdżaniu, jak i w zaprzęgach. Kwalifikacje nie są łatwe. Przechodzą je tylko najlepsi. Ja w tym roku nie musiałem w nich star tować, ponieważ byłem brązowym medalistą Polski. Cavaliada to impreza międzynarodowa składajaca się z trzech cykli. Zaczyna się już w grudniu w Poznaniu, w lutym w Lublinie, a finisz jest w Warszawie. To mię dzynarodowy konkurs o dużej renomie. Gromadzi 7-8 tys. miłośników koni. Trwa dość długo, bo w sumie

POWSZECHNIE WIADOMO, ŻE KONIE TO ZWIERZĘTA WRAŻLIWE. RELACJA Z NIMI JEST BARDZO WAŻNA, A NA ZAWODACH PEWNIE KLUCZOWA. Relacja z końmi jest najważniejsza. Ja muszę bezgra nicznie ufać moim koniom, a one mnie. Nauczył mnie tego pan Waliszewski. Moje konie reagują na głos. To jest chyba cały czar i magia tego sportu. Myślę, że zrozumie to każdy, kto trenuje ze zwierzętami.

DZIĘKUJĘ ZA ROZMOWĘ.

Zgadza się. Nigdy nie namawiałem jej do jeździec twa. Sama poczuła, że chce spróbować. Najpierw przychodziła do stajni, bawiła się z końmi, głaskała je, czesała, aż w końcu przyszedł czas, żeby zacząć jeździć. W tym roku, 5 sierpnia Monika wystartuje na międzynarodowych zawodach w Koszęcinie.

ZASTANAWIA MNIE, GDZIE POKAZUJE PAN TE SWOJE ZAPRZĘGI WIELOKONNE, SKORO NIKT W POLSCE JUŻ TAKIMI NIE JEŹDZI.

OD KILKU LAT JEST PAN STAŁYM UCZESTNIKIEM CAVALIADY. PROSZĘ PRZYBLIŻYĆ NASZYM CZYTELNIKOM SPECYFIKĘ TEJ IMPREZY.

przez 5 dni. Na pewno warto na Cavaliadę pojechać i na własne oczy zobaczyć co się tam dzieje.

Zdecydowanie. Powożenie bez teamu nie ma szans. Team składa się z czterech koni i dwóch luzaków. Trzeba dzielić pasję, współpracować, dogadywać się, często bez słów, przewidywać. Osoba, która siedzi za mną musi znać mnie na tyle, żeby doskonale wiedzieć co zamierzam zrobić i jeśli widzi, że zanosi się na po pełnienie błędu, odpowiednio zareagować. Na sukces drużyny pracują też ludzie, którzy na zawodach są niewidoczni. To osoby, które zajmują się karmieniem koni, czyszczeniem ich, składaniem sprzętu. Każdy z tych aspektów jest niezwykle ważny.

20V

21V

22V

by przenosiła się w czasie, i zarazem nas tam prze prowadzała. Pamiętała specyficzne zwroty, rodzinne anegdoty, którymi mogliśmy nasączyć dialogi, nawet charakterystyczne gesty gości Stawiska. Opowiada ła o kucharce Pawłowej, o jej pomocy, Wróblewskiej, ogrodniku, słowem: namalowała całe tło. Gwarny dom jej dzieciństwa i młodości zaczął i dla nas wypełniać się realnymi ludźmi.

Przez ich dom przewijali się wówczas uciekinierzy z Powstania, dalsza i bliższa rodzina, ale też pisarz Je rzy Andrzejewski z żoną Marią, pisarka Pola Gojawi czyńska z córką Wandą, krytyk muzyczny Jerzy Wal dorff ze swoim partnerem Mieczysławem Jankowskim, tancerzem, reżyser Wilam Horzyca z ekscentryczną żoną, pianista Roman Jasiński… Intelektualiści, arty ści, konspiratorzy, bo w naszym filmie miały się poja wić Biała i Czarna Mata Hari, studentki profesora Ko tarbińskiego. Mimo wojennej grozy dom na Stawisku zachowywał wszelkie pozory elegancji. Nadal do stołu podawano na porcelanie i srebrach (choć właściwie nie było co podawać), rozmawiano o literaturze, sztu ce, polityce. Tam płonęła Warszawa, tu była wyspa jak ze snu, prawie… Rzuciłem się w lekturę wszelkie go rodzaju wspomnień, pamiętników, listów, ale nie umiałbym bazować na samej literaturze. Iza zadzwo niła do pani Marii Iwaszkiewicz, proponując wspólne spotkanie i tak, bardzo szybko, znaleźliśmy się w jej mieszkaniu na Ursynowie. Zabrałem dyktafon. Pani Maria okazała się osobą bardzo mądrą, otwartą, a do tego ma encyklopedyczną pamięć. Mówiąc, jak

Pracując nad filmem „Kochankowie z Marony”, wspól nie z Karoliną Gruszką odwiedzały córkę pisarza, Ma rię Iwaszkiewicz. Opowiadała im o domu na Stawisku (Podkowa Leśna) w czasie Powstania Warszawskiego. Iza uznała to za kapitalny pomysł fabularny, bo Iwasz kiewiczowie dawali dach nad głową, a nawet miejsce pod biurkiem wielu warszawskim znajomym.

Chyba nawet nie powiedziałem Izie, że w Starogardzie mieszkałem przy ulicy Iwaszkiewicza.

Widziałem 19

STAWISKO

tekst REMIGIUSZ GRZELA

Żył „salonu” i ożywała „kuchnia”. Wracaliśmy do pani Marii wielokrotnie, z nią pojechaliśmy na Stawisko. Oprowadziła nas po tym domu jakby nigdy z niego nie wyszła. Pamiętała, kto spał pod biurkiem, kto pod for tepianem a kto na słynnej czerwonej kanapie. Odtąd nie mogłem już traktować tego miejsca jak muzeum. Dla mnie był jej domem. Wciąż mieszkała w nim pani Zosia, czyli Zofia Dzięcioł, dawna gospodyni Iwaszkie wiczów. Zdarzało się, że niektórzy odwiedzali dom na Stawisku również ze względu na nią, przecież łączyła tamte i te czasy. Zajechać na Stawisko i dostać her batę od pani Zosi to było wydarzenie! Niestety umarła w marcu 2017 roku.

Tę opowieść powinienem zacząć od ulicy Piwnej na Starym Mieście, od mieszkania Izabelli Cywińskiej, reżyserki, byłej minister kultury i jej męża, Janusza Michałowskiego, aktora. Usłyszałem któregoś dnia, przy kawie: - Może napisałbyś ze mną film o Jarosła wie Iwaszkiewiczu? Słysząc propozycję Izy, prawie upuściłem filiżankę. Odkąd pamiętam byłem czytelni kiem Iwaszkiewicza, mam chyba wszystkie książki, do wielu opowiadań wracałem wielokrotnie. Z polskich nowelistów dwóch ceniłem wyżej niż innych: Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i Jarosława Iwaszkiewicza.

Rozmowy z Marią Iwaszkiewicz zawsze były ożywcze, świeże, energetyczne. Kochająca życie, podróże, spo tkania autorskie, spektakle, jeszcze jeździła gdzieś na ostrygi, bo we czwartki w Warszawie, w hotelowej restauracji… Silna i niezależna. Przyjmując los takim, jaki jest. Nie bez sporu, jednak bez zanurzania się w smutku czy rozpaczy. A przecież wiele przeszła, w tym mieszkaniu na Ursynowie powiesił się jej mąż, wybitny pisarz Bogdan Wojdowski, autor „Chleba rzuconego umarłym”, jednej z najważniejszych książek o Holo cauście, ocalony. Mówiła mi pani Maria w rozmowie do książki „Obecność”: „Poszłam go prosić na obiad i zobaczyłam, że wisi… To ciągle za nim chodziło. Miłosz kiedyś mnie zapytał: dlaczego on popełnił sa mobójstwo? Mówię: Czesiu, Holocaust zabija wszyst kich. To nie jest jedyny wypadek. Żona Karskiego Pola Nireńska popełniła samobójstwo. Kosiński popełnił samobójstwo. Nie można z tym żyć”.

Bo rozmawialiśmy nie tylko o Iwaszkiewiczach, jest świadkiem swojej epoki, znała najważniejszych przed stawicieli życia kulturalnego, nie tylko w Polsce. W pa

Znakomitą książkę o rodzinie Iwaszkiewiczów („Pra”) napisała Ludwika Włodek, prawnuczka Anny i Ja rosława, wnuczka Marii, moja koleżanka. Któregoś dnia, kilka lat temu, zamieściła na Facebooku rysunek swojego wówczas chyba siedmioletniego syna, Wit ka. Jest na nim Lech Wałęsa ubrany jak papież, ma mitrę i pastorał. – Dlaczego Wałęsa jest papieżem? – zapytała. – Mama, nie czujesz abstrakcji? Zadzwo niłem do Ludwiki i zaproponowałem, że rysunek od Witka kupię. Byłem akurat po napisaniu książki której bohaterką jest prof. Joanna Penson, lekarka Wałęsy, najbardziej zaufana mu osoba. Witek od razu zapytał: za ile? Utargowaliśmy, że za pudełko lego. Opowie działem to pani Marii. – No, proszę, on jeden wśród Iwaszkiewiczów ma głowę do interesów! A rysunek dzisiaj wisi w mojej pracowni i bardzo lubię na tę „abs trakcję” od czasu do czasu spojrzeć. Bardzo to dobre dla Naszwyobraźni.scenariusz

I choć minęło wiele lat, wciąż mam nadzieję. Otwiera łaby go taka scena: Plener. Gorące sierpniowe popołu dnie. Park. Aleja lipowa prowadząca od bramy wjazdo wej do domu. Spokój, cisza, śpiewają ptaki. Przez aleję przebiega wiewiórka, wskakuje na drzewo. Coś chru pie. Słyszy kroki. Spłoszona, wspina się wyżej. Od stro ny bramy idzie Jarosław. Nie śpieszy się, rozgląda. Za uważa jakiś papier na ścieżce, podnosi go, idzie dalej.

Szukając różnych tropów odnalazłem mieszkające go w Szwecji wnuka Poli Gojawiczyńskiej, zamykają cej się na Stawisku w pokoju, by swobodnie popijać wódeczkę. Opowiedział mi więcej o swojej babce, au torce „Dziewcząt z Nowolipek”, ale dla mnie przede wszystkim przejmującej autobiograficznej powieści o kobietach na Pawiaku „Krata”. Myślałem, by napi sać o Gojawiczyńskiej książkę. O „self made woman”, córce stolarza z Nowolipek, którą wydalają ze szkoły, i która staje się jedną z najpopularniejszych pisarek, i najlepszych portrecistek miasta. Kilkakrotnie do tego pomysłu wracałem, nagrałem parę osób, które ją pa miętały, ostatecznie jednak książki nie napisałem.

Nie wierzył, że ktokolwiek da pieniądze na ten arty styczny, niszowy projekt.

Pani Maria Iwaszkiewicz była cudowną i najważniej szą przewodniczką. A potem zamykaliśmy się z Izą w jej bibliotece na Piwnej i wymyślaliśmy sceny, dialogi, dzieliliśmy się pracą, wzajemnie siebie inspirując. Od czasu do czasu zaglądał jej mąż, Janusz i mówił: O, znowu piszecie do szuflady. Przecież piszecie to do szuflady…

Pracując z Izą, zapełniałem pudła notatkami, jakby chodziło o więcej niż film. Nie miałem ochoty wycho dzić z tamtego świata. Zawsze jest w nas, współcze snych, nostalgia za minionym, za czasem, na który się spóźniliśmy. Doskonale pokazał to Woody Allen w filmie „O północy w Paryżu”, dobrze jest się zgubić w czasie, i żadne pokolenie nie jest od tej nostalgii wol ne.

24V

mięci zachowałem wspólną wizytę na Francuskiej, u Teresy Markowskiej, jej siostry, nie żyjącej już dzisiaj. Kiedy mówiły o Stawisku, o rodzicach, kiedy przypo minały sobie różne fakty, czasem spierając się o nie, kiedy się razem zaśmiewały, były znów młode, dziew częce. Takie je widzę, pisząc ten tekst. Siedzą po jed nej stronie stołu, ja z Izą Cywińską po drugiej. Ale my właściwie tylko słuchamy. Zanurzamy się w rzece, do której weszły, idziemy za nimi. A rzeka pamięci płynie, woda ma pamięć…

Pracując nad scenariuszem poznałem uroczego Wie sława Kępińskiego. Jego rodzice zginęli w tzw. Rze zi Woli. Niemcy zabili na jego oczach sześćdziesiąt osób, w tym jego rodziców i rodzeństwo, on, wówczas czternastolatek miał być sześćdziesiąty pierwszy. Rzucił się przez pola rzepaku i udało mu się uciec. Błąkał się, w końcu odnalazł dorosłą siostrę, która właściwie nie była w stanie zastąpić mu rodziców. Tuż po wojnie napisał do „Expressu Wieczornego”, że jest sierotą, szuka rodziny, która by go przygarnęła. Zgło sili się Iwaszkiewiczowie. W latach 30. Anna Iwaszkie wicz poroniła, jej mąż wierzył, że to był syn. Została w nich tęsknota za synem, być może dlatego postano wili odpowiedzieć na anons chłopaka. Tak Wiesio trafił na Stawisko. Był na tyle rezolutny, że od pierwszego dnia pisał coś w rodzaju dziennika.

Z czułością wspominam tamte tygodnie, a właściwie miesiące, kiedy pisaliśmy. Za oknami biblioteki, któ re wychodzą na dziedziniec klasztoru, spacerowa ły zakonnice… W pewnym momencie Iza wpadła na pomysł, że Niemcy zajeżdżają na Stawisko i aresztują zięcia Iwaszkiewiczów, pierwszego męża Marii. Nie było to zgodne z prawdą. Zapytaliśmy więc panią Ma rię, czy się na to zgadza. Odpowiedziała: Czy ja wiem, dlaczego nie? Nawet zabawne było, jak szybko przy stała na areszt dla ukochanego.

Historia za historią teraz wracają. Napominają. Na przykład obsesja Anny Iwaszkiewicz na punkcie czy stości. Bała się zarazków i chodziła ze ściereczkami, dezynfekowała poręcze schodów i meble… Była oso bą z problemami psychicznymi, jednak zdaniem pani Marii, to wojna wyleczyła jej matkę. Nigdy nie była tak racjonalna, tak realnie działająca jak właśnie w czasie wojny, organizując pomoc i dając schronienie.

pt. „Taki Raj” ukazał się w miesięcz niku „Dialog”. Jedna ze znanych profesorek zajmują cych się życiem Wilama Horzycy, po lekturze przysła ła sprostowanie. Horzycowa nie mogła przy śniadaniu widzieć elfów, bo należą do kultury skandynawskiej. Horzycowa mogła co najwyżej zobaczyć rusałki. Film, jak przewidział Janusz Michałowski, nigdy nie powstał.

Postawy i dokonania takich postaci jak Babilińska i Goldfarb, a także nasza pamięć o nich stanowią ważną lekcję historii dla kolejnych pokoleń. A w kształtowaniu wspólnej przestrzeni nie ma nic lepszego niż edu kacja i kultura. Są najważniejsze i nie mogą być spychane na margines. Władze Starogardu doskonale to rozumieją. Dziękuję.

też dumny, że mogę pisać dla Państwa felietony w „Verizane”, sam zresztą zaoferowałem pismu swoją współpracę, bo to również łączy mnie z rodzinnym miastem.

Pozdrawiam serdecznie Mieszkańców Starogardu Gdańskiego, z którymi mam nadzieję zobaczyć się na wręczeniu przyznanego mi Medalu 14 kwietnia w Starogardzkim Centrum Kultury. Tego wieczoru Ewa Błaszczyk zaprezentuje monodram, jaki dla niej napisałem. Pan Prezydent Janusz Stankowiak był łaskaw zaprosić spektakl do Starogardu. Zaś 15 kwietnia zapraszam Państwa, również do SCK na promocję mojej książki „Podwójne życie reporterki. Fallaci. Torańska”, którą poprowadzi Barbara Szczepuła.

Jestem szczęśliwy.

Panu Staroście Leszkowi Burczykowi i Kapitule Nagrody Kociewski Gryf za przy znanie mi Nagrody Specjalnej i Medalu Starosty Starogardzkiego za moją działalność dziennikarską i literac ką a zwłaszcza za ostatnią książkę „Podwójne życie reporterki. Fallaci. Torańska”. Miałem zaszczyt odebrać tę nagrodę na uroczystości 14 marca w liceum, które skończyłem dwadzieścia dwa lata temu. Patryk Ga briel, mój szkolny kolega przypomniał tego wieczora, że nasza wspólna polonistka prof. Teresa Jankowska wróżyła kiedyś, że zostanę uznanym awangardowym pisarzem. Patryk sprostował z perspektywy czasu, że zostałem klasycznym pisarzem. Awangarda bywa zazwyczaj konsekwencją klasycznych poszukiwań, więc ciągle przede mną. Chodzi mi nawet po głowie pewien pomysł…

BardzoPodziękowaniaserdeczniedziękuję

25V

Bardzo serdecznie dziękuję Radzie Miasta Starogardu Gdańskiego za przyznanie mi Medalu za Zasługi dla Starogardu Gdańskiego, który odbiorę 14 kwietnia. Ta wiadomość, którą przekazali mi Pan Jarosław Czyżewski, Przewodniczący Rady Miasta i Pan Janusz Stankowiak, Prezydent Starogardu Gdańskiego nie tylko bardzo mnie ucieszyła, ale przede wszystkim wzruszyła. Ten wielki zaszczyt potwierdza mój związek z rodzinnym miastem a równocześnie zobowiązuje do dalszego działania. Cieszę się tym bardziej, że uwzględ niono moją działalność kulturalną a zwłaszcza książkę „Podwójne życie reporterki. Fallaci. Torańska” i monodram „Oriana Fallaci. Chwila, w której umarłam”, który w Teatrze Studio w Warszawie gra wspaniała aktorka Ewa Błaszczyk.

Dziękuję Krzysztofowi Łachowi, a także Całemu Zespołowi Pisma, które wysoko cenię. Małgorzacie Rogali za świetny tekst o mnie. Krzysztofowi Rudkowi gratuluję znakomitych zdjęć. Dzięki „Verizane” odnalazłem też rodzinę, i z tego miejsca pozdrawiam mojego kuzyna, Olgierda Lichego.

Z wyrazami Warszawa,Remigiuszszacunku,Grzela22marca2018 roku.

Jestem dumny, że mogę nazwać siebie starogardzianinem, choć od ponad dwudziestu lat mieszkam w War Jestemszawie.

To, że władze Powiatu i Miasta dostrzegają, jak ważna jest rola kultury w tworzeniu społeczeństwa obywa telskiego i stawiają na nią, nie jest takie częste i oczywiste. Po raz kolejny Starogard Gdański okazał się mia stem wyjątkowym, miastem wspólnej przestrzeni, nie tylko tej topograficznej. Korzystając z tej wyjątkowej okazji chciałbym równocześnie podziękować za nazwanie jednej ze starogardzkich ulic imieniem Gertrudy Babilińskiej, pochodzącej ze Starogardu bohaterki, Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata a także za prze mianowanie Mostowej na Trakt A. I. Goldfarba, wiceburmistrza, miejskiego radnego, przedsiębiorcy, ale co ważne mecenasa kultury.

się tricków, które wtedy tak bardzo mi imponowały. Z biegiem lat przesiadłem się na większe motocykle. Dla Damiana Bazaniaka Starogard stał się za mały. Kilka lat temu przeniósł się więc do Trójmiasta z racji większych możliwości, jakie oferuje aglomeracja. Po czątkowo na studia oraz do pracy. – Około 2010 roku z przyczyn prywatnych sprzeda łem wszystkie jednoślady. Żeby nie wypaść z tematu i dać upust ogromnym pokładom pasji do tego sportu, stworzyłem prosty portal informacyjny „Stunters Blog” – mówi Damian. – Spółka StuntersBlog sp. z o.o. obecnie jest moim głównym zajęciem. Jesteśmy swego rodzaju agencją marketingową, zajmującą się stricte branżą motocyklową. Blog w pewien sposób pomagał mi się dalej realizować. W tej chwili na sa mym Facebooku zgromadził ponad 2,4 miliona fanów

z

Stuntriding to wykorzystywanie motocykli do wyko nywania ekstremalnych ewolucji. Ściślej mówiąc, jest to jazda na przednim lub tylnym kole albo wykony wanie innego rodzaju akrobacji. Nie chodzi tutaj o zabawę motocyklami na ulicach, lecz na zamkniętych parkingach, aby doskonalić jazdę do perfekcji i brać udział w zawodach. Stuntriding narodził się ponad 20 lat temu w USA. Za pośrednictwem Internetu dotarł do Europy i również dla Damiana stał się inspiracją. – Starogard to moje kochane rodzinne miasto, gdzie wszystko się zaczęło. Wraz z grupą przyjaciół z okolic – Skórcz, Tczew, Gniew i innych miejsc, realizowaliśmy się w naszej pasji – stuntridingu – wspomina bohater naszego artykułu. – Pasja narodziła się wraz z kup nem pierwszego skutera przez moich wspaniałych rodziców. Oglądając filmy, które znajdowałem w In ternecie, jako 13-letni chłopak zapragnąłem nauczyć

MOTOCYKLE ZWYKŁEMU ZJADACZOWI CHLEBA KOJARZĄ SIĘ PRZEWAŻ NIE Z JAZDĄ Z ZAWROTNĄ SZYBKOŚCIĄ. ŚCIGANIE SIĘ TO DLA NIEKTÓRYCH ZBYT OCZYWISTA SZTUKA PROWADZENIA JEDNOŚLADU. OKAZUJE SIĘ, ŻE ISTNIEJE TAKŻE BARDZO EFEKTOWNA, ALE ZDECYDOWANIE MNIEJ ZNANA KONKURENCJA – STUNTRIDING. STAROGARD GDAŃSKI WYCHOWAŁ SPE CJALISTĘ W TYM MOTOCYKLOWYM SPORCIE. NAZYWA SIĘ DAMIAN BAZA NIAK. TO CZŁOWIEK, KTÓRY POŚWIĘCIŁ SIĘ SWOJEMU HOBBY. JEST SZCZĘ ŚCIARZEM, BO JEGO WIELKA PASJA STAŁA SIĘ TEŻ SPOSOBEM NA ŻYCIE.

Pasja domieszką adrenaliny

26V

W tym sporcie Damiana od początku fascynowała dy namika jazdy i poniekąd niebezpieczeństwo, jakie się z tym wiązało.

z całego świata i rozpoznawalny jest prawie w każdym jego zakątku.

27V

Start w zawodach rangi międzynarodowej wiąże się też z podróżami, co dla Damiana jest dodatkowym bonusem.

Takie doświadczenia zmieniają człowieka na zawsze. I ciągle chce się więcej. W minionym roku udało mi się zwiedzić około 10 krajów: Hiszpania, Francja, Włochy, Irlandia, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Łotwa, Cze chy, Maroko i inne. W tym roku zaproszeni jesteśmy już na podobną liczbę wyjazdów, a sezon dopiero się zaczyna. Są również plany na „tripy” poza Europę, do Brazylii, czy USA. Jednak, żeby nie było tak miło, spę dzanie czasu na lotniskach lub w podróży bywa rów nież bardzo męczące – powiedział Damian Bazaniak. Za swój największy sukces uznaje możliwość robie nia tego, co kocha i oddawania się temu w stu pro centach. – „Rób to, co kochasz, a nigdy nie będziesz musiał pracować” – pod tą frazą mogę podpisać się obiema rękoma. Możliwość podróżowania i zwiedza nia świata, poznawania innych kultur oraz ludzi, sty lów jazdy. Trudno tutaj mówić o pracy, bo każdego dnia z przyjemnością udaję się do biura. To coś, czego życzę każdemu – kończy nasz rozmówca.

– Zwiedzanie innych krajów, integrowanie się z ludźmi i poznawanie ich to coś, czego nie można przecenić.

nia się doświadczeniami z przyjaciółmi. Od początku wiedziałem, że jest to coś, czym chcę żyć i nie odpusz czałem za wszelką cenę – opowiada Damian Bazaniak, który stuntridingiem zajmuje się już od 15 lat. – Ogólnie rzecz biorąc na światowej scenie stuntu najbardziej liczą się trzy kraje – USA, Francja i Polska. Jednak to my w naszym kraju mamy wielokrotnych mistrzów świata i bardzo wielu utalentowanych stun terów. Niestety jednak ten sport cały czas traktowany jest przez społeczeństwo jak „chuliganka” na moto cyklach. Brakuje również miejsc do jazdy, a jeśli takie są, jak świetny autodrom w Pszczółkach, to niestety znajdą się również osoby, którym to przeszkadza. Jak twierdzi nasz rozmówca, do stuntu, jak do każ dego innego sportu, potrzeba determinacji i zacięcia. Pewnego rodzaju zdolności prowadzenia motocykli również są ważne, ale bez tego pierwszego zupełnie nic nie znaczą. Każdego, kto próbuje stawiać pierw sze kroki w stuntridingu początkowo przeraża moc, którą trzeba opanować. Ponad sto koni mechanicz nych przy małej masie motocykla wymaga od kie rowcy cierpliwości podczas nauki. Jednak osiągając

– Podczas nauki błędów nie brakowało, a te zawsze były kosztowne. Poza tym to była dla mnie ucieczka od szarej codzienności, możliwość spotkania i dziele

pewien poziom umiejętności, szybko można rozwijać się Damiandalej.Bazaniak od kilku lat jest zapraszany na im prezy stuntowe jako sędzia. – Na zawodach oceniamy jakość przejazdu. Począwszy od tricków, które wy konują stunterzy – wheelie, stoppie, akrobacje, czy drifting, po sposób wykonywania i łączenia tricków, styl jazdy, choreografię przejazdu i inne. Zawodnicy zaś mają trzy minuty na pokazanie całego wachlarza tricków. Cały czas pracujemy nad ulepszaniem zasad oraz ich unifikacją na całym świecie, aby stały się jak najbardziej przejrzyste i równe – tłumaczy bohater naszego artykułu.

28V Kaliskie Słoneczniki W GMINNYM OŚRODKU KULTURY W KALISKACH ODBYŁA SIĘ 17. GALA WRĘ CZENIA NAGRÓD WÓJTA GMINY „SŁONECZNIK 2017”. DZIAŁALNOŚĆ WyróżnienieSPOŁECZNO-EDUKACYJNA • Zespół „Mali Kociewiacy” z SPP w Kaliskach wraz z opiekunkami: Ewą Kujawską i Karoliną Du •najskąDominika Fijał Słonecznik 2017 • Stowarzyszenie Rodziców Wychowujących Dzieci Niepełnosprawne „Dziecko Miłości” w Ka liskach DZIAŁALNOŚĆWyróżnienieKULTURALNO-SPORTOWA • Dawid Dadura • Beata Zaręba Słonecznik 2017 • Adrian Prabucki PRZEDSIĘBIORCZOŚĆWyróżnienie • Waldemar Zaorski Grill Bar „Kamienna Karczma” • Joanna Andrearczyk-Frost Apteka CENTRUM Kaliska Słonecznik 2017 • Renata i Roman Chajewscy EUROBUD Sp. J. Sta rogard Gdański LAUREACI INICJATYWAWyróżnienieROKU: • Parafia p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Piecach • Stowarzyszenie „Kaliskie SłonecznikPegazy”2017 • Zarząd PowiatuŻYCZLIWAStarogardzkiegoDŁOŃWyróżnienie • Ewa Węsierska • Bożena NadolskaSłonecznik 2017 • Ariel Wysocki LAUREACI HONOROWEJ NAGRODY „SŁONECZ NIK 2017” ZA CAŁOKSZTAŁT DZIAŁALNOŚCI NA RZECZ GMINY • Jan Marulski • Monika i Jacek Brzezińscy • KrzysztofWyróżnienieFrydelspecjalne „SŁONECZNIK 2017” • Ryszard Wojdowski • Edward Sobiecki

REKLAMA

miesiąc robi coraz większe postępy. Po kilku miesiącach treningów tata zabierał Kubę na turnieje po całej Polsce. O jego talencie niech świadczy fakt, że rywalizuje głównie z dziećmi o rok i 2 lata starszymi od siebie. Tak naprawdę w Trójmieście i okolicach nie ma przeciwnika w swoim wieku. – Zdarzało się, że wygrywał z chłopcami o 6 lat starszymi od siebie – powiedział Jarosław Drewa. –Praktycznie każdy weekend to zawody. Przez ostatni rok wziął udział w 39 turniejach, rozgrywając około 150 Kubameczów.odnajmłodszych lat przyzwyczaja się do sukcesów. Wystarczy dodać, że 10 razy zajął 1. miejsce, 8 razy 2. miejsce i 9 razy 3. miejsce. Na koncie ma już zwycięstwa w Gdańsku, Sopocie, Nowej Wsi pod Warszawą i Poznaniu. Zaliczył też podium na turniejach w Toruniu, Gdyni i Tychach. Można pokusić się o stwierdzenie, że Kuba ma charakter zwycięzcy, a to w sporcie jest niezwykle Obecnieważne. Kubuś ma 4 godziny tenisa w tygodniu. Jednak już niedługo trzeba będzie dołożyć kolejne, żeby konkurencja nie uciekła. Wiąże się to z dodatkowymi nakładami finansowymi. Ulubionym tenisistą Kuby jest Rafael Nadal, którego ceni za charakter i ogromną wolę walki. Marzeniem małego uzdolnionego tenisisty jest zobaczyć Hiszpana „na żywo” podczas jakiegoś turnieju. – Pamiętam jak po jednym z treningów syn przybiegł do nas i powiedział: „Mamo, tato, kiedyś będę Nadalem” – mówi tata Kuby, miłego, grzecznego i wrażliwego chłopca, lubianego przez kolegów. Jakub aktywnie spędza większość czasu. Poza treningami, uwielbia jeździć na rowerze oraz grać w piłkę nożną. To zwyczajny, fajny chłopak, który idealnie sprawdza się również w roli starszego brata.

30V

NIEŁATWO WYBIĆ SIĘ W TAK ELI TARNYM I TRUDNYM SPORCIE, JA KIM JEST TENIS ZIEMNY. CZĘSTO RODZICE POŚWIĘCAJĄ SWÓJ CZAS I DUŻE PIENIĄDZE, ABY Z ICH DZIEC KA WYRÓSŁ PRAWDZIWY MISTRZ. NIE WIEM JAK BĘDZIE WYGLĄDAĆ SPORTOWA PRZYSZŁOŚĆ BOHATERA NASZEGO ARTYKUŁU, ALE MAMY DO CZYNIENIA Z DUŻYM TALENTEM. O KIM MOWA? O UCZNIU PUBLICZNEJ SZKOŁY PODSTAWOWEJ NR 4 JAKU BIE DREWIE, KTÓRY W CZERWCU SKOŃCZY 8 LAT.

Pasja do tenisa zrodziła się u Kuby w wieku 3 lat, kiedy tata, były koszykarz, a obecnie asystent Miliji Bogicevića w drużynie Polpharmy zabrał go na kort. – Bardzo szybko załapał grę forehandem i już wtedy potrafił kilka razy przebić piłeczkę na drugą stronę. Były to jednak bardzo sporadyczne wizyty na korcie – wspomina Jarosław Drewa. – Prawdziwa przygoda Kubusia z tenisem zaczęła się 2 lata temu, kiedy dowiedzieliśmy się, że w klubie Beniaminek 03 tworzy się grupa tenisowa dla dzieci. Godzinne treningi odbywające się dwa razy w tygodniu z chłopcami o 3-4 lata starszymi od razu przypadły Kubie do gustu. Widząc ogromne zaangażowanie i miłość do tej dyscypliny po paru miesiącach dołożono treningi indywidualne. Pod okiem trenerów Waldemara i Dawida Żygowskich, którzy, jak mówi tata Kuby, wykonują świetną robotę, 8-latek z miesiąca na

Talent czystej wody

Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.