Indeks (177-178) czerwiec 2017

Page 33

65 /// INDEKS nr 5–6 (177–178) / Publicystyka, sztuka /

DOKLEJONE WĄSY A Jerzy Beski nie miał pomocników. Sam znosił na poddasze rurki, kije i piłeczki golfowe, gromadził brystole i tektury, upychał pod stołem zwoje materiałów, prasował len, adamaszki i skręcał bawełniane szmatki. W sklepie „1001 drobiazgów” wypatrzył motyle z krynoliny, na ulicy Osmańczyka, gdzie „Wszystko za pięć złotych”, kupił kolorowe paciorki, a w szmateksie brał na wagę spódnice z frędzlami i targował się o buty nie do pary. Ciekawe, gdzie wyszperał sarnią racicę. – Sam ją zrobiłem, ze styroduru i futerka – wyjaśnił. Własnoręcznie wyciął, uszył i rozwiesił duże, jakieś dwa metry na siedemdziesiąt centymetrów, rzeczyznaki. Zapytany, może długo opowiadać o powierzchniach i rozmiarach, krawędziach i napięciach, o pracy bez pośpiechu i trudzie włożonym w ten czy inny sztandar. W trakcie tworzenia w przedmiotach kumuluje się ciepło, dotyk palców zmiękcza materię, bryłkę gliny zmienia w figurę, a guzik w oko. Po odłożeniu rzeczy współistnieją ze sobą, uformowane z tymi, co jeszcze czekają na zmiany. A może każda czeka na poprawki? I żadna nie jest doskonała? Do Muzeum Śląska Opolskiego poszłam tuż przed zamknięciem wystawy. „Dwadzieścia sztandarów” – powtarzałam w myślach. Według „Słownika języka polskiego” PWN z 1985 roku sztandar to chorągiew o odpowiedniej barwie, czasem z wyhaftowanym lub wymalowanym godłem, stanowiąca znak państwa, jednostki wojskowej lub organizacji, towarzystwa, szkoły itp. Zastanawiałam się: czy tytuł to dosłowność czy przenośnia, zobaczę chorągwie czy symbole? Znalazłam zarówno jedno, jak i drugie. Pierwszy sztandar artysta podarł na strzępy, drugi pomalował złotą farbą i przykleił wszystkowidzące oczy. Piąty ozdobił wężem, który się wije zygzakiem i zabiera się za soczystą gruszkę. Nigdzie nie ma szatana, są za to aniołki Rafaela. Czyżby to one skusiły beznogiego? Dalej Monstruarium – kobieta z brodą, prawie taka jak sławna Annie Jones (upudrowana, w krynolinach i z gęstym zarostem na twarzy) z dziewiętnastowiecznej kolekcji Ronalda G. Beckera; tylko że Beski użył skrótu: do jasnej cery podkładu przymocował kółko i krzyżyk, dołożył frędzle i zamknął wszystko w ramie o grubym ściegu. Wymyślił portret chłopobaby z naszego stulecia. Czego na tej wystawie nie ma. Można spotkać fauna-pijaka w połatanych portkach, policzyć mrówki, co się wspina-

Jerzy Beski, fragment wystawy „Dwadzieścia sztandarów” (fot. Grzegorz Gajos)

ją do nieba, i podziwiać pannę o zmysłowych wargach (chciała poprawić naturę, więc dorysowała sobie jeszcze drugie i trzecie usta). Niegrzeczny jegomość wywalił język, nałogowiec pali sporty, a piramida odwróciła się do góry dnem. Są piły szykujące się do cięcia słońca i krawat dla dyplomaty z partii kulkowej: w kółko to samo. Udzieliła mi się radość, jaką musiał odczuwać malarz, tworząc sztandary. Wyobraziłam sobie, jak rysuje oczy i dzieli je na kwadraty, jak mocuje kije, poleruje blaszki, zdobi klocki z drewna i przykleja wąsy, jak z papier-mâché formuje ręce i nogi, a z ilustrowanych magazynów wycina gwiazdy i czerwone planety. Widziałam go stojącego na drabinie albo posługującego się nią jak szczudłami – kroczył z miejsca na miejsce podobny do akrobaty. Pracował powoli, bez pośpiechu, z dbałością o szczegóły. Obce mu były rutyna i obojętność. Pewnie dlatego uważni obserwatorzy wyczują ciężar adamaszku i lekkość koronki, chłód emalii i lepkość kleju. Miałam ochotę dotknąć firanek i paciorków, wziąć do ręki medaliony i jajka Fabergé. Bo dotykając, można dokonać nowych odkryć. Edmund de Goncourt ujął to tak: dotyk to doznanie, które pozwala amatorowi odkryć samego siebie. Człowiek, który obraca przedmiot w obojętnych palcach, niezgrabnych paluchach, palcach, którym obca jest pieszczota, to człowiek wyzuty z namiętności do sztuki. Zabrakło mi jednak odwagi. Niektóre przedmioty istnieją chyba po to, żeby się im przyglądać, nie miętosić, tłuścić, gnieść i brudzić. Odsunęłam się. Z daleka sztandary przypominają gobeliny albo makaty ze śląskich domów, do powieszenia na ścianie w gastzimmerze. Gra tu wielość i powtarzalność, jak w orkiestrze, a jednocześnie osobność. Każda chorągiew jest cząstką całości i każda opowiada własną historię. Widz, który przychodzi tuż przed zamknięciem, natknie się na ślady poprzedników. W księdze gości ktoś zostawił słowa, ktoś inny rysunek. Liwia Ognisty napisała: Artysta nie ma złych pomysłów, ma tylko nie za dobre. Anda Jeziorowska-Gołąb: Rebusy recyklingowe dla umysłu i oka. Adam: To jest piękne. Anonim: Co ja pacze!

ŻARTEM „Pacz” – namawiała kiedyś Maria Poprzęcka. Patrzę, patrzę i czegoś mi brakuje. Zaglądam do następnej sali, gdzie otwiera się wielka księga owadów. „Ważki – zabójcy dwóch środowisk” – mówi plakat. Pokazano ponad setkę


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.