11 minute read

Z miasta

Od spaceru - do muzeum

Dorastanie w PRL to element tożsamości – twierdzi Justyna Machnik, twórczyni muzeum „Szczecin w PRL”. Od lat prowadzi nas przez Szczecin, przybliżając jego historię, architekturę i przede wszystkim ducha tego miasta.

Advertisement

ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO SEBASTIAN WOŁOSZ, ANDRZEJ SZKOCKI

Muzeum „Szczecin w PRL” nie jest pierwszą pani inicjatywą dotyczącą tego okresu w Polsce. Skąd sentyment do PRL-u?

- To nie sentyment do czasów PRL był podstawowym bodźcem – najpierw do stworzenia autorskiej trasy spacerowej „Szczecin szlakiem PRL”, potem jednopokojowej wystawy, aż wreszcie muzeum. Najważniejsza jest tutaj ochota na opowieść o fragmencie codzienności życia w PRL, tej niepolitycznej, a przedmioty są do tego konieczne. „Od spaceru do muzeum” – polubiłam to hasło, które określa moje koleje losu. Jestem przewodnikiem miejskim już 15 lat i cieszy mnie, że wciąż mam nienasycenie, jeśli chodzi o opowieści szczecińskie. Szukanie tropów, sklejanie wielu elementów przeczytanych i usłyszanych.

Pokolenie, które w czasach PRL-u przeżyło swoje dzieciństwo, zazwyczaj ma dobre wspomnienia. Co najbardziej pamięta pani z dzieciństwa?

- Grupowe zabawy na podwórkach. Zbijak, podchody, granie w gumę, berka, przesiadywanie w klubiku na strychu. Małoletnie dzieciaki w wieżowcu na osiedlu Zawadzkiego pukały od drzwi do drzwi, podsuwając pod nos listę do podpisu – potrzebna była zgoda lokatorów, żeby jedną z suszarń przeznaczyć na miejsce spotkań. I zgoda była.

Mam zakodowane w pamięci moje podwórko – po lewej drabinka-półkole, drabinka-rakieta, naprzeciwko ławka, pośrodku murek ze schodami, huśtawka, obok piaskownica, betonowy gruby pierścień, trochę asfaltowej nawierzchni, a przestrzeń zamykała po prawej drabinka-wielbłąd. I jeszcze krzaki za chodnikiem, w których były skryjówki i wyobrażone sklepy. Tam zazwyczaj powstawały „niebka” (dla innych „widoczki”) i wymyśliłam sobie, że takie niebko będę chciała pokazać w muzeum.

Podwórko jest wywołane tylko pod zamkniętymi powiekami, nie mam żadnego zdjęcia. Dzisiaj to parking.

PRL wielu kojarzy się negatywnie – kartki, stan wojenny, kolejki w sklepach i brak towaru. Czy były jakieś rzeczy, które można uznać za pozytywne? Czy są takie rzeczy, które powodują, że mówimy: kiedyś było lepiej?

Muszę zaznaczyć, że nie jestem ani socjologiem, ani historykiem, więc czytelnicy nie otrzymają dobrego, analitycznego stanowiska. Jedynie nadstawiam ucho na opinie uczestników spaceru czy odwiedzających muzeum. I rzecz jasna, sięgam po odpowiednią literaturę. Starsze osoby, z którymi rozmawiam, odpowiadają krótko: było lepiej, bo byliśmy młodzi.

W gablocie muzealnej można przeczytać, że wystawa pokazuje przede wszystkim historię społeczną i kulturę materialną z lat 1952-1989. Doświadczenie dzieciństwa czy dorosłości w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej jest ważnym elementem tożsamości, a nostalgia za przeszłością nie jest równoznaczna z pozytywną oceną tamtego okresu.

Kiedy po raz pierwszy pomyślała pani o tym, żeby zająć się historią PRL w Szczecinie?

- „Szczecin szlakiem PRL” – ta spacerowa propozycja miała swoją premierę wiosną 2018 r. Trasa wiedzie przez aleję Wojska Polskiego i ulicę Jagiellońską.

To nie jest zwyczajny spacer – jestem w oryginalnej sukience, peruce, udekorowana klipsami, sznurem bursztynów, w okularach-muchach, z siatkami i walizkami, z których wyciągam pamiątki po tamtych czasach. Na dokładkę są zagadki, retro nagrody, muzyka. Na wstępie podkreślam, żeby nie dać się zwieść lekką,

zabawną formułą spaceru. Należy pamiętać o mrocznej rzeczywistości komunizmu, rekomenduję wizytę w Centrum Dialogu Przełomy, oddziale Muzeum Narodowego w Szczecinie.

Jak zdobywała pani eksponaty, które obecnie można oglądać w muzeum?

- Zebranie zajęło mi około czterech lat, a ekspozycję szykowałam w docelowym lokalu ponad rok. To był duży wysiłek organizacyjny – odbiory, magazynowanie w kilku miejscach, przeprowadzki, tworzenie wystawy. Musiałam ten wielowątkowy projekt wpleść w życie rodzinne i zawodowe. Większość przedmiotów podarowali mieszkańcy Szczecina, dlatego o muzeum mówię, że to magazyn pamięci szczecińskiej. Niektóre pozyskałam w wyniku własnych pomysłowych akcji. Do takich zdobyczy należy między innymi lada chłodnicza, drabinka do dziecięcych zabaw (przerobiona na regał), posadzka z klubu Słowianin, plan ewakuacji filharmonii, rzemieślnicze szyldy. Poczyniłam też trochę zakupów, bo uznałam, że posiadanie danego przedmiotu niezwykle urozmaici daną strefę tematyczną.

Szczecin ma dużo historii, które się wiążą z okresem PRL-u, a o których mówiło się w całej Polsce – Kaskada czy pasztecik. W Pleciudze powstał nawet o nich spektakl „Ballady szczecińskie”. Jak dużo znalazła pani takich historii charakterystycznych tylko dla naszego miasta?

- W muzeum są odniesienia do historii i miejsc powszechnie znanych, ale małą sensacją jest prezentacja wycinka dorobku Romana Czerwieńca, zapomnianego, acz niezwykle utalentowanego grafika, fenomenalnie projektującego szyldy, neony, loga firm. Dla przykładu – można zobaczyć oryginalny projekt napisu „Kosmos”. A po sąsiedzku w gablocie jest o Sławomirze Lewińskim, współautorze mozaiki na elewacji frontowej tego kina. Przyjemnie mi, gdy pomyślę, że panowie są tu, obok siebie. Regał oznaczony „rozmaitości szczecińskie” ugina się od drobnych pamiątek – bilet wstępu do kina Promień, opakowania po tabliczkach czekoladopodobnych z Gryfa, reklamy hotelowe itd.

Szczecin w PRL to także moda. Mieliśmy Odrę i Danę, z których Szczecin słynął. Dziś te ubrania nadal wyglądają interesująco. Podoba się pani tamta moda?

- Kobiety wykazywały się dbałością o swój wygląd, w czym pomagała maszyna do szycia w domu albo zaprzyjaźniona krawcowa. Rzeczy z Dany były ładne i kolorowe. Ale też nie dla wszystkich. Patrząc na zdjęcia nie tyle modelek, co kobiet-przechodniów na ulicach zachwyca ich prezencja – sukienka, torebka, okulary. Zrobiona fryzura. Panie musiały wykazywać się finezją pomieszaną ze sprytem w przeróbkach, znalezieniu tkanin czy dodatków.

Czy planuje pani kolejne działania przybliżające Szczecin w PRL-u?

Na razie muszę odsapnąć i doszlifować pewne rzeczy w muzeum, do zagospodarowania jest jeszcze ściana poświęcona muzyce. Nowością będzie stały cykl w scenerii muzeum – wywiady transmitowane na żywo na Facebooku. Ale to dopiero jesienią.

Justyna Machnik

Rodowita szczecinianka, licencjonowana przewodniczka miejska. Projekty: Usługi dla Ludności (dokumentacja starych zakładów rzemieślniczych – materiały radiowe, dwie wystawy, artykuły, zorganizowane grupowe odwiedziny, szczecińska Mapa Rzemieślników w Śródmieściu), Szczecin szlakiem PRL (tematyczny spacer i wystawa), Kamienice Szczecina (popularyzacja szlaku „Niezwykli szczecinianie i ich kamienice”, w 2013 r. koncept 11 niebanalnych odsłonięć tablic na elewacjach kamienic – oznakowań szlaku).

Nowe życie starych rzeczy

Łukasz i Joanna to para fotografów, która mocno odczuła pandemiczny lockdown. Branża ślubna, w której działają, przez ponad rok właściwie nie istniała. Zamiast się poddać, Łukasz Popielarz postanowił przekuć w interes swoje drugie hobby - dawanie nowego życia starociom.

TEKST EWELINA ŻUBEREK / FOTO ŁUKASZ POPIELARZ

Wyjątkowych przedmiotów Łukasz i Joanna szukają zagranicą w wielkich halach magazynowych. Zazwyczaj wracają załadowanym po brzegi busem. Przywożą w nim rzeczy, których próżno szukać na sklepowych półkach. – W większości przypadków materiał, wzór czy ornament są zwyczajnie niepodrabialne – podkreśla Łukasz. Po wypakowaniu, wyczyszczeniu i odświeżeniu rzeczy umieszczane są na Instagramie, gdzie czekają na nowych właścicieli. Co ciekawe, z reguły są to osoby młode, które w swojej kolekcji pragną mieć unikatowe rzeczy. - Moda na rzeczy vintage jest prawdziwym hitem od dłuższego czasu. Ludzie zaczynają mieć świadomość wyjątkowości tych przedmiotów, co zdecydowanie ułatwia im podjęcie decyzji przy wyborze danej rzeczy – mówi Łukasz.

Dawanie nowego życia przedmiotom ma także wiele zalet. Główną jest zapobieganie konsumpcjonizmowi. – Głównie chodzi tutaj o ideę „zero waste”, czyli niemarnowaniu całkiem dobrych jeszcze produktów. Możemy odkryć także perełki sprzed wielu lat, które wcale nie są gorsze od współczesnych rzeczy. Ba! Często są nawet o wiele lepsze – uważa Łukasz.

Joanna i Łukasz nie tylko nadają nowe życie starym rzeczom, ale także sami mają w swoim domu kilka perełek. – Mamy wiele przedmiotów z drugiej ręki. Ja mam kolekcję wiszących talerzy, natomiast Asia... trudno wymienić, to spory miszmasz. Jej mama natomiast ma piękny, stary serwis obiadowy, który służy do dzisiaj, a znaleźliśmy go przez przypadek – dodaje nasz rozmówca.

Klocek, pies o niezwykłym talencie

Jest mistrzem węszenia i brał już udział w poszukiwaniach dwóch zaginionych psów. Mowa o Klocku, niezwykłym psie, który prawdopodobnie został porzucony w lesie.

TEKST KATARZYNA ŚWIERCZYŃSKA / FOTO ARCHWIUM PRYWATNE IZY GAWŁOWICZ

Klocek to kundelek – znajda. Iza Gawłowicz, właścicielka psa, tak wspomina koniec października 2020 roku: - Jechałyśmy z córką „chociwelką” w kierunku Smolęcina na trening do stajni. I nagle zauważyłyśmy biegnącego szczeniaka. Kiedy się zatrzymałam, pies podbiegł do nas, zaczął się cieszyć, nie mogłyśmy go tak zostawić – mówi. Chciała psa oddać do schroniska, była pewna, że po prostu mógł komuś uciec i zgłosi się po niego właściciel. Ale ponieważ było późno, córka pani Izy wynegocjowała, żeby pies pojechał z nimi do domu.

Jak Klocek został Klockiem

- Mimo ogłoszeń, nikt po niego się nie zgłosił i został u nas. Właściwie szybko podjęliśmy taką decyzję, ale nie była łatwa, bo my mamy w domu drugiego psa, dwunastoletnią suczkę – mówi pani Iza. Klocek miał być ze względu na swoje rude umaszczenie Karmelkiem, ale o imieniu zaważyło, co innego… - To się chyba nie nadaje do pisania – wybucha śmiechem pani Iza. Po prostu pierwszą rzeczą, jaką zrobił Klocek w domu, było załatwienie się na środku kuchni.

Jak podkreśla opiekunka psa, Klocek jest trudnym i wymagającym psem. – I jak to młody pies, pełnym energii – mówi. Aby tę energię jakoś spożytkować, Klocek chodzi na różne zajęcia dla psów, w tym na tropienie. – Okazało się, że ma do tego wyjątkowy talent i naprawdę lubi to robić – mówi pani Iza. Choć na treningach Klocek uczy się tropić ludzi, to już dwa razy brał udział w poszukiwaniu zaginionych psów. – Pierwszy raz w grudniu, ludziom uciekł pies po wypadku komunikacyjnym. Był duży mróz i mnóstwo ludzi się zmobilizowało, żeby pomóc, bo istniała obawa, że pies na tym mrozie nie przeżyje. Klocek go nie znalazł, ale dał jasno do zrozumienia, że na wskazanym terenie go nie ma. I rzeczywiście pies został znaleziony w zupełnie innym rejonie – wspomina kobieta.

Klocek na tropie Lumosa

Ostatnio głośna była sprawa siedmioletniego Lumosa, który zaginął w Lesie Arkońskim. Jego opiekunowie podejrzewali najgorsze, bo niewielki i zwinny Jack Russel Terier mógł wejść do opuszczonych nor borsuczych na stromej skarpie i tam utknąć. Lumosa szukali strażacy i zwykli ludzie, którzy przejęli się losem psa. Klocek wkroczył do akcji w szóstym dniu poszukiwań. Jak podkreśla pani Iza, mówienie, że Klocek to pies tropiący, to lekkie nadużycie, jednak w akcji poszukiwawczej spisał się na medal. Pies powąchał zabawkę Lumosa i doskonale wiedział, co robić. – Klocek dał nam do zrozumienia, że nory są puste i nie ma w nich ani żywego, ani martwego zwierzęcia. To był pierwszy sygnał, że trzeba dalej szukać zaginionego psa – mówi. Potem pies kilka razy podejmował trop w okolicy strumyka i dalej w lesie. Dzięki temu właściciele Lumosa dostali nadzieję, że ich pies żyje i trzeba kontynuować poszukiwania. I rzeczywiście – pies znalazł się w lesie kolejnego dnia.

Iza Gawłowicz podkreśla, że Klocek uwielbia pracę z człowiekiem. Ale cała rodzina też wkłada mnóstwo pracy, aby Klocek był szczęśliwym psem. – Nauczyłam się, że pies nie umie tego, czego właściciel go nie nauczy. Klocek bardzo chce zadowolić właściciela, ale nie zawsze wie, jak to zrobić. Stąd to tropienie, ale ja też cały czas się dokształcam, żeby to nasze wspólne jakoś wyglądało. Na pewno nie żałujemy, że z nami jest – mówi.

Rozwiń żagle z Sail&Fun Team i odkryj Szczecin i okolice od strony wody

Pozytywna energia i pasja to narzędzia, którymi przekonują do siebie kolejnych miłośników aktywnego wypoczynku. Swoją pracą udowadniają, że nie ma lepszego zajęcia na wodzie od żeglarstwa. W końcu to sport, który uczy pracy w zespole i jednocześnie pozwala poczuć wolność, a także oderwać się na chwilę od codzienności. Poznajcie zespół Sail&Fun.

Jak przekonują - chcą zerwać ze stereotypem żeglarstwa jako elitarnego wypoczynku i pokazać, że żeglarstwo jest wyjątkowe i dostępne dla wszystkich. Cel realizują przede wszystkim poprzez warsztaty żeglarskie, udostępnianie jachtów, szkolenia, regaty i inne formy związane z aktywnością na świeżym powietrzu. W końcu nie ma lepszego terenu w Polsce od Pomorza Zachodniego, by złapać wiatr w żagle.

Stacjonarnie można ich spotkać w marinie przy ulicy Plażowej, w sąsiedztwie nowej plaży w Dąbiu. Na każdego, kto zdecyduje się odwiedzić przystań, czekają jachty żaglowe do wynajęcia. Łodzie można wynająć samodzielnie lub ze skipperem. W ofercie dostępne są jachty, na które nie są wymagane żadne uprawnienia. Jeżeli ktoś nigdy wcześniej nie pływał, to najlepiej zacząć od rejsu ze sternikiem.

Przed przekraczającymi próg pokładu otwierają się niezliczone możliwości Zachodniopomorskiego Szlaku Żeglarskiego. Trasa wodna ciągnie się przez Szczecin i dalej od Berlina aż do Skandynawii. Polski odcinek prowadzi początkowo Odrą od Gryfina, dalej przez jezioro Dąbie, Zalew Szczeciński, Zalew Kamieński, kończąc na wodach Bałtyku w Darłowie. To ponad 380 kilometrów trasy do żeglugi. A dzięki gęstej sieci zmodernizowanych marin położonych maksymalnie 20-30 mil od siebie można tu spokojnie pływać przez kilka dni, w zależności od preferencji.

Więcej o dostępnych szlakach można dowiedzieć się, odwiedzając stronę teamu na www.jacht-czartery.szczecin.pl.

Jak wynika z danych działalności - klienci najczęściej decydują się na wynajem rodziny z dziećmi, choć nie brakuje też par i znajomych. Jak mówią przedstawiciele Sail&Fun – możliwości są bardzo elastyczne. Wśród klientów są osoby, które w sezonie po pracy o 17 wsiadają na jacht, płyną do Lubczyny i wracają przed 22 .Wiele osób sięga po czarter na cały weekend. Jachty wynajmowane są zarówno na pełne dni, jak i godziny. A czy łódź można wynająć z dnia na dzień? – To wszystko zależy od dostępności jednostek. W sezonie lipiec-sierpień lepiej wcześniej dokonać rezerwacji, choć firma stara się, aby w marinie była zawsze łódź do dyspozycji dla osób, które chciałyby popływać chociaż kilka godzin.

Łodzie już czekają na chętnych i, jak zapewnia Sail&Fun Team, będą, aż do pierwszych mrozów.

www.jacht-czartery.szczecin.pl | e-mail: info@sailfunteam.pl telefon: +48 502 201 098 | Adres: ul. Żaglowa 2, Szczecin

This article is from: