M O L E #1

Page 1

czasopismo literacko-kulturalne

proza

wiosna 2013, numer 1/001

międzynaro

dówka

Słowacy artykuły

poezja


w numerze poezja

Karol Maluszczak

wiersze

64

Peter Bilý

wiersze z tomów Posledná siesta milencov i Nočné mesto

74

Seven Days, nie mylić z rogalikami i horrorami klasy C

6

Lobotomia albo chirurgia w państwie faraonów

48

Troska cię muśnie, i wnet łatwo opuści

136

Agitacja na rzecz zniesienia snów

144

Peter Krištúfek

Niewidzialni

(Słowacja)

83

Jox et solitudo

98

Barbara Kaleta

Niecodzienne akty wandalizmu, czyli o kreowaniu pozytywnej wizji świata w graffiti O tym, jak niedźwiedź stracił swoje imię. Ciekawostka etymologiczna

122

Olaf Pajączkowski

Strach ma wielkie oczy, czyli czy należy bać się Epizodu VII?

150

Velvet Revolver – Contraband

170

Grzegorz Koprowski

Nostalgiczny Koper i jego ulubione miejsca w Opolu

162

Dlaczego nie lubię opolskich klubów

166

Dariusz Śmigielski

rysunki

48

(Słowacja)

Jarosław Kiszka Lidia Urbańczyk

proza

artykuły felietony

sztuka

Bartosz Łącki

133


tytułem wstępu

Olaf Pajączkowski

S

Wstępniak

obotni wieczór; za oknem ciemności przecinają białe płatki śniegu, wiatr jęczy, niby jakaś trąba, a ja siedzę przed ekranem komputera i piszę tekst szczególny, jedyny w swoim rodzaju, taki, którego nie

będzie można napisać ponownie, bo nie będzie drugiej takiej okazji. Piszę wstępniaka do pierwszego numeru „MOLI”, nie bardzo wiedząc, jak zmieścić w tych kilkunastu zdaniach wszystko to, co chciałbym Wam przekazać. Jako

jednak że ja zostałem redaktorem naczelnym tego pisma, ten obowiązek przypadł mnie. Piszę więc, zdając sobie sprawę z tego, że ten wstępniak będzie najważniejszym wstępniakiem w historii czasopisma. Jak go „ugryźć”? Może zacząć od początku? Tak by wypadało. Mamy mało miejsca, więc historię powstania „MOLI” przedstawię w sposób skrótowy. Ot, w jednym zdaniu można by powiedzieć, że chcieliśmy coś ciekawego w swoim życiu zrobić, postanowiliśmy więc spróbować sił z własnym magazynem. Potem, podczas dyskusji przy obiedzie, ktoś z nas – Bartosz Łącki, Grzegorz Koprowski albo nawet ja sam – wpadł na pomysł, by było to czasopismo w jakimś stopniu związane z naszym regionem; periodyk, w którym zdolni, nieznani artyści

3


tytułem wstępu i badacze z Opolszczyzny mogliby zaprezentować swój talent, zamieścić teksty, zdjęcia, grafiki itp. Zdolnych ludzi jest wielu, więc z zapełnieniem stron pierwszego numeru nie było zbyt dużego problemu. Co więcej, choć łączy ich zainteresowanie szeroko pojętą kulturą, to jednak każdy z tych utalentowanych, sympatycznych ludzi, którzy tak ochoczo postanowili podzielić się z nami swoimi tworami, interesuje się innymi jej aspektami. Dlatego też możemy zaprezentować szerokie spektrum tematów – od prozy z gatunku fantasy, poprzez poezję, aż do tekstów popularnonaukowych. Wystąpili u nas także utalentowani fotograficy i graficy, a także tłumacz związany z Opolem, Szymon Wiatr, dzięki któremu mamy zaszczyt przedstawić dzieła świetnych artystów ze Słowacji – Petra Krištúfka i Petra Bilego! Zapewne zastanawiasz się, Drogi Czytelniku, dlaczego powinieneś sięgać po naszą gazetkę, gdy w sieci dostępnych jest tak wiele innych? Po pierwsze – jeżeli jesteś w jakiś sposób związany z Opolem, to znajdziesz tutaj przewodniki kulturalne (polecam cykl Grzegorza Koprowskiego) i przekonasz się, że nasz region nie jest pustynią kulturalną i posiadamy wielu twórców, z którymi warto się zapoznać. Jeżeli nie masz z Opolem nic wspólnego, nie martw się, Ty także znajdziesz tutaj coś dla siebie – wydaje nam się, że publikujemy dobre teksty, które warto przeczytać. Po trzecie – nie mamy zamiaru trzymać Czytelników na dystans, mamy nadzieję, że będziecie nas oceniać na bieżąco i podrzucicie kilka pomysłów i sugestii, do których się ustosunkujemy. Po czwarte – niespodzianki i konkursy! O tym jednak za dużo teraz nie napiszę, bo to wszakże niespodzianki, prawda? Śledźcie nasz fanpage na Facebooku, w swoim czasie wszystko się wyjaśni. Po piąte, być może najważniejsze – jeżeli sam jesteś twórcą, to czemu nie spróbowałbyś swoich sił u nas? Nie ograniczamy Twojej inwencji twórczej – przyjmujemy prozę, poezję, felietony, zdjęcia, rysunki... Opublikujemy wszystko,

4


Olaf Pajączkowski co przypadnie nam do gustu. Jeśli więc marzysz o debiucie, podeślij nam Twe dziełko na olaf.pajaczkowski@ gmail.com (temat wiadomości: „MOLE”), a być może niedługo ujrzysz swoje nazwisko na naszych łamach. Czego Tobie – i sobie – życzymy. Mógłbym jeszcze pisać i Cię przekonywać, ale sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli po prostu zaczniesz czytać „MOLE” i sam zdecydujesz, czy warto z nami zostać czy nie. Ja sądzę, że warto. Mam nadzieję, że i Ty podzielisz me zdanie. Miłej lektury!

PS W tym miejscu chciałbym jeszcze raz – tym razem publicznie! – podziękować Wam, Drodzy Twórcy „MOLI”, za Wasze zaangażowanie, sumienność i bardzo sprawną współpracę! Podziękowania należą się więc (w porządku alfabetycznym): Łukaszowi Berlikowi, Petrowi Bilemu, Bartoszowi Łąckiemu, Barbarze Kalecie, Jarosławowi Kiszce, Grzegorzowi Koprowskiemu, Petrowi Krištúfkowi, Karolowi Maluszczakowi, Dariuszowi Śmigielskiemu, Lidii Urbańczyk, Szymonowi Wiatrowi, jak również Mariuszowi Tobiaszowi za pomoc przy ubogacaniu szaty graficznej i wszystkim tym, którzy trzymali za nas kciuki. Bez Was nie byłoby tego czasopisma!

PPS. Zapraszam również na naszego fejsbukowego fanpejdża:

http://www.facebook.com/MoleCzasopismo

Olaf Pajączkowski

5


proza

Kiszka & Urbańczyk Jarosław Kiszka (ur. 1987) – Rasa: człowiek; level: 25; klasa: bard czarcich dźwięków; charakter: chaotyczny dobry; specjalne umiejętności: łowca chwil i uniesień; największe zwycięstwo: zabijanie nudy i obłudy. Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na UO, fotoreporter freelancer,

prowadzący audycje Godzina Śmierci i Bez Słów w Radiu Emiter, wyróżniony na

Medionaliach 2012 za reportaż Dziki Zachód. Fanatyk dobrej muzyki i koneser wybornych trunków. Lidia Urbańczyk (ur. 1988) – Gdy podejdziesz w środku nocy do lustra i wypowiesz doń trzy razy: Lidia, Lidia, Lidia, to przyjdzie Lidia i przeczyta ci straszną bajkę do snu… Lidia za życia była znawczynią literatury dla dzieci i młodzieży oraz wielką miłośniczką grozy. Połączyła obie pasje, by zająć się antropologią horrorów dla maluczkich. Doktorantka I roku na Wydziale Filologicznym UO. Interesuje się literaturą fantastyczną – ulubieni autorzy Clive Barker i Neil Gaiman. Pasjonatka warsztatów twórczego pisania.

6


Kiszka / Urbańczyk

Seven Days nie mylić z rogalikami i horrorami klasy C Dzień 0

Gdy wjechali na wyniosłość drogi, oczom ich ukazał się las. Stara dębina skrywała w sobie wiele tajemnic, z których jedna szczególnie przyciągała poszukiwaczy przygód. Trójka postaci, smaganych zimnym, północnym wiatrem, porwała w galop konie. Te, zmęczone trudem długiej podróży, maszerowały dalej swym powolnym tempem, nie zważając na poganiających je jeźdźców… – No chyba żartujesz? Znów piszesz te bajki o krasnoludach, elfach i innych cudacznych stworach? Myślisz, że zostaniesz nowym Tolkienem? Żałosne! – ryknęła za pleców pisarza wściekła kobieta. Jej obecność trochę zirytowała mężczyznę. – Przypominam, że ta książka to ma być nasze wspólne dzieło! – Nie gadaj, tylko idź po piwo. Idź po piwo, kobieto! – zripostował niedoszły mistrz fantasy, szczerząc w uśmiechu zniszczone zęby. – Ty gnojku! Wracam właśnie z miasta, zajrzałam też do skrzynki pocztowej. Sterta niezapłaconych

7


proza rachunków, niedługo odetną nam prąd, gaz i wodę… Jest też list z wydawnictwa. Przypominają, że mamy czas do 31, by wysłać pierwszy rozdział powieści. I nie ma to być znowu gniot fantasy! Tym razem czekają na coś wyjątkowego!

Łukasz Berlik | Las

– Kurczę, mamy jeszcze tydzień. To chyba mało, zważając na to, że jeszcze nic nie mamy. Napijemy się, a jutro pomyślimy nad książką. Przepraszam, pomyślimy nad wyjątkową, pozbawioną cudacznych stworów, książką. – Siwy, jestem zmęczona – zaczęła kobieta. – Nie chce mi się, już nie.

8


Kiszka / Urbańczyk Mężczyzna wstał i przytulił czule kochankę. – Czarna, co ty opowiadasz. Kochanie, wierzę, że jeszcze nadejdą lepsze czasy, ba, że jeszcze wrócą dawne czasy. Spójrz na te wspaniałe dzieła – wypowiadając te słowa, mężczyzna wskazał regał zastawiony książkami, opowieściami, które długo utrzymywały się na szczycie listy bestsellerów. – To nasza wspólna praca, nasza pasja. Wierzę, że wrócimy do dawnej kondycji i znów stworzymy arcydzieło. Coś wyjątkowego… – wyszeptał. – Siwy, ostatnią książkę wydaliśmy 5 lat temu i nie spotkała się z entuzjazmem krytyków. Nie mamy żadnych pomysłów. Pogódźmy się z klęską i poszukajmy normalnej pracy! – Nie! Nasz duet jeszcze pokaże klasę! Potrzebujemy po prostu nowych inspiracji. Podobno alkohol otwiera umysł, skocz po piwko. Idź po piwko, kochanie – mężczyzna zachęcająco poklepał kobietę po zgrabnym tyłeczku. – Kupiłam już wódkę. Może być? – Idealnie! Niezmordowana para pisarzy otworzyła butelkę, a z komputera sączyły się dźwięki hitu sprzed siedemdziesięciu lat, któremu ochoczo wtórowali:

Kochać nie warto, lubić nie warto,

Znaleźć nie warto i zgubić nie warto!

Chodzić nie warto i leżeć nie warto,

9


proza

Przysiąc nie warto, uwierzyć nie warto!

Pieścić nie warto, pobić nie warto,

Stracić nie warto, zarobić nie warto,

Sprzedać nie warto, kupić nie warto.

Jedno co warto – to upić się warto!

[1934]

Zaś brodaty krasnolud, ukryty w zakamarkach wyobraźni, czekał, by wypowiedzieć swoją kwestię…

Dzień 1

– Cholera! – krzyknął mężczyzna. – Nasz komputer! Cały roztrzaskany! Widok za oknem przedstawiał się następująco: klawiatura doszczętnie rozbita, jej klawisze w fantazyjnych konfiguracjach roztrysnęły się po płycie chodnika, pokiereszowany ekran znalazł swoje miejsce w różanych krzakach, zmiażdżona drukarka leżała na parapecie mieszkania na drugim piętrze, a po „jednostce centralnej”, najważniejszej części komputera, nie było śladu. Musiała stać się łupem przygodnych łobuzów. To, co działo się w samym mieszkaniu było tylko kontynuacją zniszczenia, a właściwie jego apogeum, tzn. nie zostało już nic do rozbicia, roztrzaskania, zmiażdżenia. Zdenerwowany mężczyzna

10


Kiszka / Urbańczyk stał przy oknie, a kobieta leżała zakopana w stercie butelek, puszek i podartych rachunków. Ten uroczy obrazek uzupełniała przykra woń przetrawionej kolacji i jeszcze czegoś bardziej obrzydliwego. – No to mieliśmy komputer – powiedziała z dziwnym spokojem kobieta. – To było rzeczywiście owocne poszukiwanie inspiracji. Może napiszemy książkę o dwóch takich, których nawet diabeł nie chciał wziąć do piekła. Albo o Armagedonie, kiedy to… – Czarna! – przerwał mężczyzna. – Rozwaliliśmy komputer! Nie mamy na czym pracować – dodał z rezygnacją. – Ech, Siwy. Idź na strych, jest tam nasza stara maszyna do pisania. Powinna jeszcze działać. Ja pójdę do miasta, po papier i chińskie zupki za 75 groszy z Biedronki.

*

*

*

*

*

*

Siwy z czułością trzymał znalezione na strychu pudło. Z równie wielką troską wyjął z niego maszynę, z którą wiązało się wiele miłych wspomnień. Tych najlepszych, utwierdzających człowieka w niewinnej ufności i ślepej wierze, utrzymujących po prostu przy życiu. Jedno stuknięcie w klawisze to impuls wywołujący falę błogich wspomnień… Oprócz maszyny, w pudle znajdowały się notatki, konspekty poprzednich dzieł, ale także niewykorzystanych projektów, m.in. pierwotna wersja książki, nad którą obecnie pracował, oczywiście w sekrecie przed Czarną.

11


proza – Daleko jeszcze? – spytał pełnym zirytowania tonem brodaty krasnolud. – Jakbyś tak nie zabarłożył w karczmie „Pod Czarnym Kotem”, bylibyśmy już od dwóch dni na miejscu – zripostował go elf. – Hola, panie piękny! To nie ja przehandlowałem ostatnie znaleziska na podrzędnych dziewkach. – Zamknij się, zapijaczony podziemny podrostku! – Panowie, spokój! – krzyknął na kompanów postawny barbarzyńca – nie ma co wypominać Jakobsowi, że nie wytrzymał trudów picia z plebejuszami; pędzona przez nich śliwowa przepalanka to rarytas w wielu okolicach. Ani to, że wyposzczony Himo potrzebował aż trójki uroczych dam. – Ha, tak szkaradnych jak ma stara – zaśmiał się Jakobs. – Cóż, bywa – westchnął wojownik. Byli coraz bliżej zagajnika. Słońce już chyliło się ku zachodowi. Konie słabły z każdym krokiem. Podróżników morzył sen; przenikliwe ziewnięcia dały się słyszeć raz po raz…

Podczas gdy Siwy udał się na rekonesans po swoich krainach fantasy i jawnie delektował się nieobecnością Czarnej, ta równie jawnie wkurzona stała przy jednym ze stoisk w Biedronce. Regał z tanimi grami, filmami i książkami. Tam, wśród wspaniałych dzieł za 9,99, takich jak: Angielski dla przedszkolaka, Jak zdobyć chłopaka w 10 dni, Tanie obiady z Biedronką, stał ich bestseller sprzed kilku lat. Słowiańscy bogowie w swoim czasie zdobyli wszystkie możliwe nagrody, zostali też docenieni za granicą. Rozgoryczona Czarna, w napadzie nieokiełznanej furii, rozwaliła sklepowy regał. I właśnie w napływie podobnej wściekłości

12


Kiszka / Urbańczyk poprzedniej nocy rozwaliła komputer. Za dużo czarnej żółci. Dzień 2

– Dziś tu przenocujemy, koniom trza dać odpocząć, słabną. Himo, ty zadbasz o nie, Jakobs, nazbierasz chrustu na ognisko i przygotujesz strawę… – Jakobs, nazbierasz chrustu – mamrotał pod nosem niezadowolony brodacz – a co zrobi szanowny her ser dowódca Belial? – Rozejrzy się po okolicy i pierwszy podejmie straż, mój drogi kompanie – skwitował pytanie barbarzyńca. Szybko i pewnie wykonali wydane polecenia. Zdyscyplinowanie wobec samozwańczego przewodnika wyprawy nie ulegało wątpliwości. Charyzmatyczny Belial, syn banity ziem południa, nie musiał udowadniać swej siły, krzepy i hartu ducha. Cudem ocalony od czystki, którą wobec jego ludu przepuścił wuj wraz z przekupionym wojskiem. Ruszył na szlak ku przygodzie, ku skarbom, ku zemście na wszystkich, którzy złożyli hołd wujowi.

Suche szczapy dorzucane do ogniska głośno trzeszczą. Jasność płomieni oświetla postacie…

…Czarną i Siwego stojących przy koksowniku ustawionym pośrodku pokoju. Było zimno, straszliwie zimno, nawet jak na tę porę roku i polskie warunki. Para z dziwnym rozrzewnieniem paliła

13


proza połamane fragmenty mebli, a z jeszcze większą tkliwością dość pokaźny księgozbiór. W pierwszej kolejności w płomieniach przepadły dzieła sygnowane ich nazwiskiem, następnie podręczniki pisarskiego rzemiosła, m.in. Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika Stephena Kinga, a dopiero później rachunki i listy od wiernych fanów – ostatni otrzymali kilka lat temu. Chyba nie trzeba dodawać, że jako podpałka posłużyli Słowiańscy bogowie – za 9,99 zł z Biedronki.

– Zimno. Chyba nawet piekło zamarzło – przerwał milczenie mężczyzna. – Wiesz, przy ognisku zwykle się opowiada historie. „Pewnego dnia diabeł postanowił lepiej poznać naturę człowieka. Towarzyszył mu więc przez jeden dzień. Zdziwił się, że człowiek jest tak paradoksalną istotą. Tym samym oddechem chłodzi kaszę i tym samym oddechem grzeje zmarznięte dłonie. Diabeł stwierdził, że nie chce mieć do czynienia z tak dziwną istotą. Koniec”. Definitywnie, piekło zamarzło… – Siwy, nie umiesz opowiadać historii. Takie brednie i opowieści z mchu i paproci – podsumowała kobieta. – Lepiej zastanówmy się nad naszą książką – dodała. – Co powiesz na to, by stworzyć utwór dla młodszych czytelników? Może coś z fantastyki grozy, no wiesz, taki horror dla maluczkich? – Coś w stylu: „Muminki cię widzą, Muminki cię śledzą, Muminki cię znajdą, zabiją i zjedzą”? – podsumował ironicznie Siwy. – Nie, to już było. Po Księdze cmentarnej Gaimana trudno stworzyć arcydzieło w tym zakresie. – No to może zaszalejemy i wydamy tomik poezji? Pamiętasz nasze zwariowane wiersze? – Tak, pamiętam – westchnął mężczyzna, czule spoglądając na łapkę na myszy razem z martwą

14


Kiszka / Urbańczyk

Łukasz Berlik | Księżyc

15


proza zawartością. Wziął to ręki truchło zwierzęcia, ofiarę małego żniwiarza i patetycznie zarecytował [1]. – Sentymentalny dupek – skwitowała, bijąc brawa, kobieta. Spojrzała na podniesioną rękę kochanka trzymającą Mus musculus, zwróciła uwagę na wytatuowane przedramię, słowiańską trystykę i przypomniała sobie inny utwór [2].

[1] ja trup, ty trup ode mnie chłód, od ciebie chłód dla świata nic więcej jeno padlina ludzkie ścierwo pożywka bakterii żywiczny zapach ziemi i smród mięsa nafaszerowanego obłudą i ślepą wiarą koroner powie: „To było morderstwo!”

16


Kiszka / Urbańczyk kat powie: „To była kara!” grabarz zrobi swoje w okowach drewnianego pudła spoczniemy w kurhanie

[2] czemu płaczesz Światowidzie? głowy swe w smutku pochylasz? gdzież się podziały ołtarze ofiarne? noce Kupały, miody pitne i modlitw głosy? każdy Bóg żyje, dopóty żyją jego wyznawcy ja jestem i wierzę

17


proza

– Nie najgorszy pomysł, te wiersze. Tylko nie tego oczekują ludzie z wydawnictwa – powiedział smutno Siwy. – No chyba, że popełnimy samobójstwo i wtedy nawet nasze najgorsze gnioty, czy tomiki poezji, rozejdą się jak świeże bułeczki. Tak jak płyty Withney Huston – przed śmiercią za 3 dolary, po śmierci za 8. Śmierć jest w modzie. Śmierć jest w cenie. – Głupoty gadasz, nie dosypuj soli do kiełbasy. Ale w sumie masz rację – przyznała Czarna. – A co powiesz na pomysł napisania powieści częściowo autobiograficznej? O nas i naszym trudzie tworzenia, o zawodzie i misji pisarza? – Ha, ha! Co za oszołom chciałby czytać coś takiego! Nie żartuj sobie. – Siwy, zimno mi… Wiesz, ogień rozgrzewa, wódka rozgrzewa. Można się jeszcze rozgrzać w inny sposób – mówiąc to, Czarna lubieżnie spojrzała na partnera. Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie, mimo iż w głębi siebie zamiast pożądania czuł tylko narastającą nienawiść. Ogień w koksowniku wciąż się tlił, a…

…Jasność płomieni oświetla postacie drzemiące w mroku. Co rusz daje się słyszeć w oddali głos puchacza. Blaski księżyca, który w kwarcie nieśmiało przedziera się przez gęste, ciemne chmury. Hhhhhhrrrrrr… hhhhrrrrrrrr…. Hhhhrrrrrrrr… - donośnie chrapanie Jakobsa zaburza mistykę dźwięków otoczenia. Nie budzi jednak elfa spokojnie śniącego; wtem inny dźwięk, metaliczny i rytmiczny wypełnia przestrzeń – to Belial ostrzy broń. Powoli, dokładnie, bez pośpiechu, reperuje oręż, który po ostatnim spotkaniu z hordą koboldów nieco stępiał i wciąż upaprany jest zastygniętą juchą ofiar.

18


Kiszka / Urbańczyk

Dzień 3

Czarna nazwała mnie starym, zramolałym grzybem, w pewnym sensie miała rację. Gdyby spojrzeć w moją metrykę, można by uznać, że dorodny ze mnie samiec alfa, w kwiecie wieku. Jednak twarz w lustrze przeczy aktowi urodzenia. Ostatnio podupadłem na zdrowiu, alkohol i problemy finansowe mnie niemal wykończyły, no i jeszcze Czarna. Kochany wampir energetyczny, mój słodki pasożyt, muchomorek! Chłód i wilgoć w mieszkaniu stały się źródłem pleśni, grzyb na ścianach wygląda tak, jakby miał zaraz z niej zejść i mnie wchłonąć. Mój organizm jest wygłodzony, wyziębiony, generalnie osłabiony… I jeszcze ta sprawa w wydawnictwie. Nie potrafię już pracować z Czarną, nie mogę z nią żyć w symbiozie, tworzę własny projekt, powieść fantasy. Czuję, że pierwsza część będzie zapowiedzią obszernego cyklu, który na wiele lat zniewoli wyobraźnię czytelników. Mój pomysł, jak plecha, rozpleni się w ich umysłach; czerep pączkuje od inspiracji. Oto fragment dla malkontentów, noszących grzyby do lasu:

15 metrów pod ziemią mykoniński strażnik przebiega długim podziemnym korytarzem do głównej auli zbiorów znaleźnych. Długa przed nim droga. Fungi – królestwo nieodkryte, do którego tak wielu pragnie się dostać, rozciąga się na wiele stóp. Rada starszych pod przewodnictwem Władcy II Kręgu, króla Psilofyra Borowika Złotego, kazała już wiele wiosen temu ukryć wszystkie przejścia do podziemnego raju, gdyż chciwi i próżni, żądni przygód i przeogromnych skarbów najeźdźcy zniszczyli już wiele szlachetnych,

19


proza pradawnych kręgów. Ten, które tak dobrze skrywa ta stara dębina, jest ostatnim. Przetrwał nawałę tych wszystkich głupców. Nie wiedzą, że nie w złocie i kosztownościach leży mykodyńskie bogactwo – a w eliksirach ożywiających wszelką martwą ludzką materię.

Czasami dopada mnie nostalgia, czasami czarna melancholia. Czy to ma w ogóle sens? Tworzenie opowieści, czy pisanie tego dziennika? Może trzeba wszystko to rzucić w cholerę i wyjechać do pracy w Holandii, przy zbiorze pieczarek, albo ganiać ze świnią i szukać trufli? Lubię grzyby, pamiętam nasze wyprawy z ojcem. Grzybobranie pamiętam, jego twarzy już nie… Teraz mam tylko Czarną, a ona zawsze znajdzie pół litra, idealne lekarstwo na moje przygnębienie. Kiedyś zostawiła mnie samego na kilka dni. Nie potrafiłem znaleźć dla siebie miejsca, przypomniało mi się, że Pinki obiecał mi magiczne grzybki, zwane fachowo psylocybinowymi. Zrobiłem z nich jajecznicę, była pyszna, a wizje nią wywołane wręcz przepyszne. Wydawało mi się, że odwiedzili mnie Nieskończeni. Los powiedział: „To dopiero początek”, Śmierć: „Żyj”, Pożądanie: „Kochaj”, Maligna: „Marz”, Rozpacz: „Wierz”, Zniszczenie: „Twórz”. Był jeszcze Sen, spodziewałem się, że powie coś w stylu: „Obudź się”, ale on stwierdził tylko: „Stary, masz resztki jajecznicy na brodzie i koszulce, a i nasrałeś pod siebie. Ogarnij się, łachmyto”. Po czym do pomieszczenia wpadła Czarna w postaci czarnego kota i rozgoniła to jebane towarzystwo. Nie wiem, co miały oznaczać te halucynacje, ale było to znacznie lepsze niż czytanie komiksów i oglądanie filmów 3D. Takie tam doświadczenie psychodeliczne, nic wielkiego. W latach 60. wykorzystywano halucyny w badaniach medycznych. Medycyna, apteka… Tak, miałem iść do apteki, kupić maść na grzybicę, przeklęte zarodniki.

20


Kiszka / Urbańczyk Dobra, reklamy minęły. Pora na wiadomości ze świata. Tu nic nowego. Kolejny atak atomowy, w telewizji pokazywali formujący się gigantyczny słup dymu, przybierający kształt grzyba. Mam wrażenie, że żyjemy w czasach ostatecznych…

Dzień 4

W barze „Pod Jaworem” to był prawie zwyczajny wieczór. Grupka stałych bywalców zajęła swoje ulubione miejsca. Grupka stałych bywalców zamówiła swoje ulubione napitki. Grupka stałych bywalców rozpoczęła całonocną grę w karty. To był prawie zwyczajny wieczór… To obecność tajemniczego gościa, kryjącego się w cieniu, chowającego swoją tożsamość pod czarnym kapturem, budziła ciekawość lokalnych żuli. Nieznajomy roztaczał wokół siebie dziwną aurę, co najmniej taką, jaką przywódca New Age podczas swoich wystąpień lub święty podczas widzeń. Tylko że przybysz milczał. Siedział w kącie pogrążony w mistycznym spokoju, jakby wyczekując objawienia, rozwikłania pradawnej tajemnicy życia i śmierci. Gdybyście byli w barze „Pod Jaworem” tego wieczoru, to z pewnością zwrócilibyście uwagę na tego mężczyznę. Przypominałby wam kogoś, kogo dobrze znacie; kogoś, kogo przybycia z niecierpliwością wyczekujecie… – Siwy! – ryknął przeraźliwie Pinki, demaskując tożsamość gościa. – Co ty tu robisz?! – Pinki, nie krzycz tak. Szukam cichego kąta, chcę odpocząć – odparł pisarz, by po chwili dodać: –

21


proza Chowam się przed Czarną. – Ha, ha, ha!!! – ryknął jeszcze głośniej Pinki. – Czarna? Myślałem, że z tym skończyłeś. Oj, Siwy, Siwy, jak sobie radzisz? – Myślałem, że nie najgorzej. Ale jak patrzę na ciebie, to stwierdzam, że jest ze mną nie najlepiej. Wyglądasz świetnie, Pinki. Interes się kręci? – Nie mogę narzekać – odparł rozpromieniony diler. – Bar to był zawsze dobry biznes, a i te moje drobne sprawy na boku, jak zawsze wspaniale. A właśnie, jak tam grzybki halucynki? – Odwiedzili mnie Nieskończeni, a i narobiłem pod siebie. Takie tam… Nic ciekawego, ty to prowadzisz światowe życie. Wiesz, zawsze ci zazdrościłem, już od liceum. – Ty? Mnie? Przestań, Stary. To mnie krew zalewała, kiedy napalone laski chciały twój autograf. Poczekaj, jak się nazywała ta twoja znana książka? Amerykańscy bogowie? Jakoś tak, nie? Nie masz mi czego zazdrościć, przyjdą gliny i skończy się ta sielanka. Zamkną mnie i wtedy… W sumie nieważne, z tego co widzę, to ciebie zamkną szybciej, znowu. Ha, ha, ha!!! Czarna, dobre sobie! – zaśmiał się właściciel baru „Pod Jaworem”. – Lepiej już pójdę. Czarna będzie się gniewać, że nie ma mnie tak długo – odparł smutno Siwy. – Wiesz, Pinki, jesteś dupkiem. A, i książka nosi tytuł Słowiańscy bogowie – dodał, opuszczając lokal.

*

22

*

*

*

*

*

*


Kiszka / Urbańczyk W domu na Siwego czekała rozwścieczona Czarna. Rozegrał się scenariusz, który mężczyzna przewidział kilka chwil wcześniej. – Kurwa, co to ma być!? Co to za gówno!? Miałeś przestać pisać tę historyjkę fantasy! – krzyczała opętana kobieta, wyjąca i wściekła niczym wagnerowska walkiria. Siwy nic nie odpowiedział. Znosił wszystko cierpliwie – jak przywódca New Age oskarżenia prokuratury, jak święty wyroki Komisji Watykańskiej. Przeczekał to, jak Czarna podarła jego najnowszą książkę (oczywiście schował kopię w miejscu, do którego kobieta nie zagląda – czyli do piekarnika); to, jak złośnica obiła mu twarz od dawna niemytą patelką, i to, jak nazwała go zakałą społeczeństwa, zramolałym grzybem (znowu) i wyjątkowo marnym pisarzyną. Jakoś zniósł rany zadane na ciele i duchu, jakoś zniósł kolejne zniszczenia w mieszkaniu (zresztą po ostatnim ataku furii Czarnej nie było zbyt wiele rzeczy do zniszczenia). Jednak gdy Czarna pochwyciła maszynę do pisania, by wysłać ją w podróż, jaką kilka dni wcześniej odbył komputer, Siwy odrzucił maskę stoika. Gdybyście go widzieli tamtego wieczoru, to z pewnością… Oj nie, nie chcielibyście go wtedy widzieć.

Dzień 5

Siwy siedział na parapecie i robił to, co zwykle w takich sytuacjach (jeszcze nie ostatecznej desperacji). Sytuacjach przygnębienia i lizaniu ran po starciu z Czarną. Siedział na parapecie i badał.

23


proza Przyglądał się światu, któremu kiedyś powiedział NIE; rzeczywistości, którą kiedyś odrzucił.

I pustka uliczna. Ludzie wymarli wraz z miastem, w którym przyszło mi żyć. Plejada świateł okiennych na bloku vis-à-vis mnie układa misterne kombinacje. Oto widzę przed sobą pole do gry w bitwę morską. B8 – pudło. To może C12 – trafiony, zapalony. Okazały czteromasztowiec. Parking pustoszeje, młode wilki kapitalizmu wracają po dniówce. Niby to kryzys, a samochody coraz lepsze. Kobieta z siatkami, jakiś facet z torbą, młoda matka z objuczonym wózkiem. I wszystko jasne, promocja w naszym markecie. Rozmokłe ulotki walające się po ulicy tworzą malowniczy czerwony dywan dla zwycięzców. W rynsztoku spod śnieżnej masy wystaje obumarła, sina ludzka dłoń. Bezdomny pewnie zamarzł. Tylu ludzi już go minęło. Nikt nie przystanął, by zobaczyć, o co chodzi. Resztki człowieczeństwa zachowuje pies. Bezpański kundel oblizuje zlodowaciałą kończynę. Po czym szarpie i wyciąga z tej śnieżnej masy. Wyławia przedramię wystawnego manekina. Psota. Atrakcji dla mediów nie będzie. I nikt nie patrzy w te okna. Za wysoko. Nie wolno wznosić się za wysoko. Wzroku również. Takie świnie a niebo. Ten młokos jeszcze nie wie, że zaraz zaryje czerepem o latarnię. Łubu-du! – i to z jakim impetem. Bądź tu mądry, pisz esemesa. 1230, 1231, 1232… kolejny pojazd sunął pod my oknem. Odjechał w siną dal. Oho, klienci „Spod Jawora” wychodzą na dymek. Nerwowe ruchy świadczą o zmarznięciu lub delirce.

24


Kiszka / Urbańczyk Zachodni wiatr wieje, gnając cumulusy. Ktoś płonie na zewnątrz. Nie. To wyłącznie przewidzenie. Łuna z koksownika zza mych pleców ukazała tę żywą pochodnię. Wtem potężny kawał sopla odrywa się od rynny. Roztrzaskuje z łomotem o bruk. Kogoś trafił? Kogoś zabił? Tak. Jest ofiara. Gołąb. Przynajmniej napełnił żołądeczek tymi paroma ziarnami przed egzekucją losu. Dobrze temu obsrańcowi. Na studiach z kumplem założyliśmy muzykujący projekt Stare psy chorują na cukrzycę. Uliczni bardowie, dorabiający do korbola. Ja pisałem teksty, on muzykę. Ten nasz pierwszy przebój, Ptaśki, brzmiał:

A gołębie srają srały, srają i srać będą jednego ponownie dostaną tego chleba powszedniego A gołębie srają srały, srają i srać będą jednego wprawdzie nie osrają tego na ławce ślepego

25


proza

I tak siedzi Siwy i bada. Przygląda się światu, któremu wciąż mówi NIE; rzeczywistości, którą wciąż odrzuca. Obserwuje ludzi i miasto, w którym przyszło im żyć. Kobiety, mężczyźni, nieświadome własnej płciowości dzieci – wszyscy zapętleni w monotonnej codzienności. Obserwuje ich i może przysiąc, że w tłumie dostrzega również smukłą sylwetkę Hima. Gdzieś tam widzi błyszczące ostrze topora Jakobsa, gdzieś tam słyszy donośne komendy Beliala. Siedzi i czeka na koniec znienawidzonego świata.

Dzień 6

Podobno można utopić się w łyżce zupy. Siwy chciał to sprawdzić, więc wybrał się do Biedronki po zupkę

błyskawiczną. W supermarkecie zaskoczyło go przemeblowanie – nie mógł znaleźć działu z jedzeniem instant. W miejscu, gdzie zwykle leżakowały VIVONY teraz gnieździły się puszki z rybą. Ta ogromna zmiana w oswojonej przestrzeni przeraziła mężczyznę; nie znosił zmian. Toteż jedyne, co pozostało Siwemu, tu uraczyć się buteleczką AMARENY za 3,99, by ukoić skołatane nerwy. –E tam – pomyślał pisarzyna. – Istnieje jeszcze wiele sposobów. I tak rozmyślając o różnych sposobach godnego odejścia z tego świata, Siwy wrócił do domu dzierżąc w ręku zacny trunek kloszardów, którzy całą watahą ciągną ostatnio do miasta…

Utopienie

26

odpada,

odłączyli

wodę.

Także

elektryczność

i

gaz

nici

z

porażenia


Kiszka / Urbańczyk i zagazowania. Może podpalanie? To, chyba zbyt bolesne. A czyste i klasyczne podcięcie żył? Cholera, wszystkie noże tępe! Bułki nie przekroisz, jeno posmarujesz! Może skręcić pętelkę? Tak, to dobre, tzn. godne rozwiązanie. Ale najpierw napiszę list. Większość samobójców tak robi.

„Na nagrobku może napiszecie – ZGASŁ PRZEDWCZEŚNIE. Przecież mogłem żyć wiele lat, ale życie

moje, niepotrzebne nikomu, stało się zgryzotą. Dlatego postanowiłem je ukrócić, by…”. Głupie, patetyczne, bez sensu. Lepiej stworzyć coś bardziej osobliwego: „Telegram: NIE MA MNIE STOP I NIE BĘDZIE STOP POZBAWIONY SIŁ WITALNYCH STOP UMARŁEM STOP PYTAĆ W PIEKLE STOP NIE WRACAM STOP STĄD NIE MA ODWROTU STOP PIEKŁO – DRUGI CZŁOWIEK STOP BYŁEM I KOCHAŁEM STOP”. To też nie to (zresztą nie jest powiedziane, że tak od razu trafię do piekła!). Przydałoby się coś bardziej dosadnego, lapidarnego, np. „Gońcie się!”, a może pozwolę sobie na wiązankę przekleństw, na tych, którzy…

Właściwie, kto mnie znajdzie? Kto postawi mi nagrobek? Czy pochowanym na polu garncarza stawia się

w ogóle nagrobki? Czy Czarnej zrobi się choć trochę przykro? Czarna... Dlaczego mnie opuściła? Nie ma jej już dwa dni… Pewnie pochowają mnie na koszt miasta. Cholerni urzędnicy będą narzekać, że to koszty, kolejny problem. Przecież to padalec, zakała społeczeństwa. Może ktoś nawet pomyśli o mnie jako o zramolałym grzybie.

Siwy spekulował, gdybał i raczył się winem. Zorientował się, że coś mu bardzo przeszkadza,

sprawia,

ciągle

plącze

się

w

swoich

myślach.

To

muzyka

z

sąsiedniego

mieszkania.

Nie przeszkadzały mu głośne dźwięki, lecz coś innego. Jeden kawałek powtarzał się od prawie

27


proza godziny. Ludzie mają swoje upodobania i dziwactwa, ale owe powielanie się zaniepokoiło mężczyznę.

KSU – Umarłe drzewa

Szybciej coraz szybciej Drogą własnej klęski Biegnie naga małpa I swój świat wyniszcza Szybciej coraz szybciej Opętany zegar Oszalałej małpie Sekundy odlicza

Umarłe drzewa proszą o litość Umarłe drzewa przed śmiercią krzyczą Umarłe drzewa proszą o litość Umarłe drzewa przed śmiercią krzyczą Już czas

28


Kiszka / Urbańczyk

Siwy wszedł do lokalu pod numerem 6 – nikt nie odpowiadał na jego pukanie, drzwi były otwarte. Jeszcze nie wiedział, co powie napotkanym duszom, nie znał sąsiadów. W dużym pokoju zauważył sporą klatkę, a obok niej dziewczynkę, która trzymała w ręku małe stworzenie i tuliła je, kołysząc się i szepcząc: „Moja misia, moja misia, moja misia”. Dziecko trwało tak pogrążone w hipnozie, niezdrowym transie i nie zauważyło przybysza. Siwy przeszedł do kuchni. Tam ujrzał mężczyznę, zapewne ojca dziewczynki, również kołyszącego się, tyle że pół metra nad ziemią. Jego nogi i ręce dyndały swobodnie, a twarz pozbawiona pozorów życia była już biało-fioletowa. Siwy wzruszył ramionami, przeczytał samobójczy list leżący na stole, uśmiechnął się i wyszedł.

Udał się do sklepu po kolejną flaszkę. Wróciwszy, schował do szuflady pasek, ważny rekwizyt w niedoszłym przedstawieniu, i zaczął pisać.

S

U

F

F

O

C

A

T

I

O

Jakoś tak uśmiecha się sardonicznie. Teraz wisi na sznurze. W przydomowym garażu odebrał sobie życie. Pętla starannie zaplątana u szyi. Pedant do samego końca. Sine już ciało. Ducha pozbawione. Życiowa iskra zgasła przytłoczona codziennością.

29


proza Garnitur skrojony na miarę, buty czyste, markowe. Jedynie intensywność barwy karminowej koszuli ożywia nieboszczyka. Ten już niczym nie przejęty rozdaje jak sprawny krupier karty. Kolorami: łzy i smutek. Chłód i splin. Głuchy dźwięk naprężonej liny, cichy szmer – ostatnim tonem jego wypowiedzi. Trupia woń uderza po nozdrzach. Niegościnna padlina. Nie przedstawi się więcej, imię utracił. Denat. Tyle w temacie.

Nie pisał o sąsiedzie. Ani o sobie. Tworząc wiersz, miał przed oczyma obraz ojca, którego jako dziecko znalazł powieszonego w garażu.

Dzień 7

Gdyby istniała skala badania intensywności euforii, to urządzenie mierzące emocje Siwego pokazałoby najwyższy stopień na skali. Pisarz świętował razem z Pinkim – swoim najlepszym i najgorszym przyjacielem, bowiem jedynym przyjacielem. Mężczyźni siedzieli w barze i sączyli markowe whisky. Niejeden powód skłonił

30


Kiszka / Urbańczyk ich do celebrowania. Coś z życia, a bardziej coś ze śmierci…

KILKA GODZIN WCZEŚNIEJ

Melancholia Siwego przeistoczyła się w histerię. Mężczyzna miał w sobie wiele pozytywnej energii. Właściwie nie wiadomo, co go motywowało do działania; co sprawiło, że poprawił mu się humor. Może nieszczęście innych, sąsiadów pogrążonych w żałobie, dodawało mu otuchy i prowokowało myśli: „Może moje życie nie jest takie złe”. Może to nieobecność Czarnej, za którą w gruncie rzeczy wcale nie tęsknił. A może fakt, że ukończył książkę fantasy i zawiózł ją do wydawnictwa. Ukrył też swoje dzienniki do piekarnika (tak na wszelki wypadek, jakby coś mu się stało). Wiedział, że jeśli Czarna wróci, to na pewno tam nie zajrzy, zaś Pinki z pewnością – w piekarniku pisarz trzymał również narkotyki. Siwy był przekonany, że już wszystko będzie dobrze, że odbije się od dna. Wierzył, że jego życie zmieni się o 180 stopni. Jednak pewne natarczywe uczucie nie dawało mu absolutnego spokoju, ponieważ momenty absolutnej pewności, absolutnie zawsze burzyła ONA – Czarna. I tym razem Siwy się nie mylił. Czarna pojawiła się znikąd, siejąc strach i zgorszenie. – Wiem o tobie wszystko. Wiem, co zrobiłeś i co zrobisz… - powiedziała lodowatym tonem kobieta. – Nie pozwolę, by nasze nazwisko znalazło się na okładce tego gniota! To wyłącznie twoje dzieło – dodała. – Tak, moje. Właściwie to już nie chcę z tobą pracować. To przez ciebie tak bardzo się upodliłem. Sukces to wyłącznie moja zasługa – odparł zaatakowany mężczyzna.

31


proza – Sukces? Beze mnie jesteś niczym! Rozumiesz? Jesteś skazańcem – twoim życiowym zadaniem jest tkwić w pętli beznadziei. Ja jestem strażniczką w tym więzieniu. Nie pozwolę ci być szczęśliwym, nie pozwolę, byś czuł się bezpiecznie… – O czym ty mówisz? Dlaczego tak źle mi życzysz? Nie rozumiem – odparł z rezygnacją Siwy. – Taka jest moja natura. Nigdy jej przed tobą nie ukrywałam. – A ja nie będę ukrywać przed tobą moich zamiarów. Chcę cię zabić, nie godzę się na życie w cieniu – w mroku twoich niegodziwości, w okowach twojej agresji – dzielnie skwitował pisarz. Czarna zaczęła się śmiać. A Siwy podjął próbę jej uśmiercenia (właściwie to którąś już z kolei). Tylko że w porównaniu do poprzednich prób, ta musiała się powieść. W telegraficznym skrócie: Siwy udusił Czarną, zwłoki wepchnął do pawlacza i poszedł do baru „Pod Jaworem”.

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ

Upity Siwy wychodzi z lokalu. Jest taki błogi, jak nigdy wcześniej, i pewnie nigdy później takim nie będzie. Zresztą „później” nie ma znaczenia. Liczy się TERAZ. Upity Siwy wraca do domu. Jest jeszcze wcześnie. Zwraca uwagę przechodniów. Irytuje ich dobry humor mężczyzny. Jak w dobie kryzysu można być szczęśliwym? Upity Siwy mija tylko jeszcze zakład pogrzebowy „Radość” i już przechodzi przez ulicę, wprost pod koła nadjeżdżającej „eLki”.

32


Kiszka / Urbańczyk Upity Siwy nawet nie zdążył wzruszyć ramionami, czy zachichotać…

Z

a

k

o

ń

c

z

e

n

i

a

1. Sława

Bar był jeszcze zamknięty dla gości i takim dziś pozostanie. Właściciel postanowił nie otwierać lokalu. Otóż dzisiaj mija pierwsza rocznica śmierci jego przyjaciela – Siwego. Widzimy Pinkiego siedzącego przy piwie, i w zadumie kończącego kolejnego jointa. Dodajmy, że zaduma jest stanem nader dziwnym w odniesieniu do niezbyt bystrego dilera. Pinki rozmyślał nad tym, co wydarzyło się przez ostatni rok, czyli od tego smutnego wypadku do ceremonii rocznicowej. Same zdarzenie Pinki pamięta zupełnie inaczej niż inni świadkowie. Był tak naćpany, że wydawało mu się, iż Siwego nadepnął słoń cyrkowy, a pisarz po zmartwychwstaniu zamienił się w klauna i dołączył do trupy wędrownych artystów-straceńców. Rzecz jasna ta wersja nie została przedstawiona policji. Jako że Siwy nie miał żadnych krewnych, Pinki postanowił uporządkować sprawy przyjaciela, by ten nie nawiedzał go nocami (diler był bardzo przesądny – oglądał za dużo programów Discovery Investigation o duchach). W pawlaczu znalazł truchło czarnej kotki, a w piekarniku dzienniki pisarza. Znaleziska go nie

33


proza zdziwiły. Pinki widział, że Siwy ma słabość do dachowców, tylko że miał na nie okropną alergię – łapały go migreny, które z kolei wywoływały przygnębienie. Siwy na polecenie Pinkiego miał pozbyć się kotki, ale żeby od razu zabijać? Są przecież schroniska. Właściciel baru „Pod Jaworem” wiedział też o dzienniku – Siwy zwykł zapisywać wszystko i wszędzie, nawet pijąc piwo z kumplem. Pinki przejrzał dziennik, ocenzurował pewne fragmenty i zaniósł notatnik do wydawnictwa, w którym publikował Siwy. I oto co nastąpiło. Siwy stał się nagle bardzo sławny. Jego dziennik okrzyknięto bestsellerem. Twarz pisarza pojawiła się na okładkach wielu czasopism (i to nie tylko kulturalno-literackich). Wznowiono druk jego powieści. Słowiańscy bogowie doczekali się wydania w formie albumu-komiksu; książka stała się też lekturą szkolną. Także nowa powieść fantasy zyskała grono wiernych fanów, choć krytycy nie ocenili jej wysoko. Prawdą jest, że oszołomy lubujące się w fantasy czytają wszystko, co popadnie. Pinki nigdy nie przeczytał żadnej książki przyjaciela, ale był z niego bardzo dumny. Tak się składa, że pośmiertne zarobki Siwego zasilają konto Pinkiego – jedynego spadkobiercy; przyjaciela, jakiego chyba nie chcielibyście mieć.

2. Zakonnik

Dopiero w rok po wypadku Siwy odzyskał pełnię zdrowia. Postanowił się nie poddawać. W czasie rekonwalescencji skompilował tomik wierszy, złożył do druku swoje dzienniki, stworzył poemat i napisał drugą część przygód Beliala i jego drużyny. Nic z jego twórczej pracy nie spotkało się z aprobatą publiczności

34


Kiszka / Urbańczyk literackiej, szczególnie oberwało mu się za tego gniota fantasy. Jak senny koszmar wróciły słowa Czarnej, która go przecież ostrzegała. Dzienniki też się nie spodobały – kogo obchodzą wynurzenia zramolałego grzyba? Na jedynym spotkaniu autorskim objawił się horror rzeczywisty. Na owo spotkanie przyszedł tylko Siwy, podstarzała bibliotekarka (organizatorka), wierny fan w przebraniu Himo oraz zajadły krytyk, który powiedział tylko: „Panie. Pan to powinien milczeć!”. Dodał jeszcze kilka obelżywych określeń i opuścił salę. Zdruzgotany Siwy uznał, że wciąż musi walczyć. Stworzył konspekt powieści, której akcja rozgrywałby się w świecie Słowiańskich bogów. Napisał kilka piosenek, a nawet tekstów dotyczących pisarskiego rzemiosła. Napisanie czegoś więcej niż piosenka groziło już ukamienowaniem. Jedyny luksus na jaki mógł sobie pozwolić, to rezygnacja. Świat to postmodernistyczny bigos, wszystko już było. Mieszają się konwencje, powielane są schematy. Ludzkość już nie chciała, by Siwy na palimpseście kultury zapisywał swoje słowa, by przygotowywał składniki do tegoż bigosu. Świat, złożony z podnakrętkowych mądrości, wnet przemówił do pisarza: „Stop adrenalinie, pora na milczenie”. Siwy zachował nakrętkę z soczku. Miał ją nawet wtedy, kiedy składał śluby zakonne. Najważniejszą regułą zakonu było milczenie. Siwy już do końca swojego życia nie wypowiedział, ani nie zapisał, żadnego słowa.

35


proza 3. Oszukać przeznaczenie

Siwy czuł się zagrożony, od roku ścigała go Śmierć. Co prawda nie objawiła się w postaci kostuchy z kosą, lubiła przebieranki, często używała kamuflażu. Siwy do samego końca nie był pewien, czy to zatrucie pokarmowe po przeterminowanym serku homogenizowanym to też jej sprawka. Pisarz stworzył obszerną listę zarzutów. Zapiski te znaleziono przy zwłokach Siwego. Spalone ciało w stroju nurka znaleziono na drzewie. Oto najciekawsze wyimki: „Dopadła mnie w ciemnym zaułku, gdy wracałem z baru Pinkiego. Wynajęła dwóch bandziorów, by mnie sprzątnęli. Skończyło się na draśnięciu […].Upiła mnie i pozwoliła bym zasnął, przy zapalonych świecach. Zajęła się firana, niemal spłonąłem żywcem […]. Potworny skurcz na basenie, mało nie utonąłem – dzięki za dobrych ratowników […]. Przy wymianie żarówki cholera kopnęła mnie solidnie, jakoś się pozbierałem, zniosę ciemności w pokoju […]. Sprawiła, że zapomniałem zapiąć pasy, ale tylko obiłem sobie głowę podczas stłuczki […]. Napisała też kazanie księdzu, by mnie zanudził na śmierć podczas niedzielnej mszy […]”. Siwy stał się bardzo ostrożny, ale dziwne i niebezpieczne sytuacje wciąż mu się przytrafiały. Musiał obrać inną taktykę – najlepszym rozwiązaniem było zupełnie zmienić styl życia – na ekstremalny, by otwarcie zmierzyć się ze Śmiercią. Siwy wybrał się w podróż dookoła świata i zasmakował grozy niebezpieczeństwa. Napisał przewodnik po miejscach dzikich, prowadził też, wraz z Cejrowskim, program w telewizji. Bear Gryls znalazł wreszcie godnego konkurenta. I jak to bywa, Śmierć dopadła go w najmniej oczekiwanym momencie. Siwy nurkował w pobliżu Nowej Zelandii. Było gorąco, płonęły lasy. Śmigłowce nabierały wodę z morza, by

36


Kiszka / Urbańczyk ugasić ogień. W jednym z kontenerów przypadkiem znalazł się Siwy. Śmierć w płomieniach jest straszna, ale nie martwcie się, Siwy po prostu dostał zawału.

4. Big love

Mówi się, że jeśli człowiek się zakochuje, to dosięga go strzała Amora. W przypadku Siwego nie była do strzała, a samochód. A konkretnie jego zderzak, maska i przednia szyba. Pisarz zakochał się w pięknej kursantce, która omal nie wysłała go do zakładu pogrzebowego „Radość”. To był pierwszy romans w życiu pisarza, nie licząc uczucia do wyimaginowanej Czarnej hetery, która teraz spoczywa w odmętach podświadomości. Dziewczyna była trochę dziwna – czuła się odpowiedzialna nie za możliwą śmierć Siwego, ale za jego dalszą egzystencję. Życie Siwego należało teraz do niej, a ona miała już swój misterny plan do realizacji. Może to trochę przerażające, ale gdybyście byli tak nieporadni jak Siwy to też chcielibyście mieć kogoś, kto by wami kierował. Siwy stracił głowę i niezależność. Ale zyskał coś więcej – dostatek i okład z młodych piersi na zimne noce. Rodzice dziewczyny byli zamożni i przyjaźnie przyjęli Siwego do swojego stada. Właściwie to byli mu wdzięczni, że zechciał być z ich córką, która od czasu do czasu wykazywała oznaki silnej psychozy. Pisarz nie bał się, miał przecież doświadczenie z ciężkimi przypadkami (patrz: Czarna). Siwy jadł, kochał i pisał. Pisał bardzo dużo, ale do szuflady. Postanowił uczynić z pisarstwa pasję, a nie profesję, co sprawiło, że już nie czuł presji.

37


proza Nawet napisał historię swojego zniewolenia, to znaczy miłości, pt. Ja cię kocham, a ty mnie trącasz. Nigdy nie musiał się martwić o pieniądze, rodzinna firma ukochanej zarabiała krocie. Między jedzeniem, kochaniem i pisaniem zbudował dom, spłodził potomka i posadził drzewo. Taki żywot człowieka poczciwego. Zresztą co tu dużo mówić. Liczą się przecież tylko sprawy łóżka i ducha. Reszta to dane geograficzne i fakty historyczne.

5. Kariera

Dobry humor nie opuszczał Siwego. Nie przejmował się, że ma połamane nogi i długo będzie wracać do zdrowia. Wypadek nie przeszkodził w realizacji jego planów. Pisarz chciał wziąć życie w swoje ręce, być kowalem własnego losu. Nie przejął się również tym, że wydawnictwo odrzuciło jego powieść. Wydawcy uznali, że takiego gniota jeszcze nie czytali. Siwy już nie chciał być pisarzem, po zabiciu Czarnej postanowił wstąpić na ścieżkę zbrodni i nieprawości. Oczywiście partnerem w jego ciemnych interesach stał się Pinki – diler znany w przestępczym światku. Siwy rozpoczął swoją karierę od morderstwa, ale wczuwając się w rolę zbrodniarza, postanowił spróbować czegoś innego. Jak to bywa, początki były trudne. Miał sprzedać towar dzieciakom pod szkołą, jednak czekając na przerwę, wypalił wszystko i zjarany ledwo wrócił do baru. Miał zanieść pieniądze ludziom, z którymi współpracował Pinki, ale zgubił kopertę w drodze z punktu A do B. Chciał ukraść staruszce torebkę, nim to zrobił, staruszka zdążyła zdzielić go siatką. Nie był jednak takim nieudacznikiem w dziedzinie złodziejstwa – raz wyrwał Biblię Świadkom Jehowy, którzy zapukali do jego drzwi, z durnym pytaniem: „Czym jest dla pana życie wieczne?”. Ukradł też paczkę

38


Kiszka / Urbańczyk chipsów dzieciakowi, ale tego nie pochwalamy. Jego pierwszą, najpoważniejszą zbrodnią była kradzież wódki z Biedronki, trochę pookładał się z ochroniarzem, ale rany ciała szybko się goją, zaś satysfakcja zostaje. Sukces było trzeba opić ową zdobyczą. I kiedy tak Siwy i Pinki raczyli się wódeczką, zaś w telewizji leciała Eurowizja, ku zaskoczeniu znawców, fanów i bukmacherów wygrała drużyna z Polski. Siwy nie mógł uwierzyć – nie dlatego, że zwyciężyła Polska – ale dlatego, że śpiewano jego piosenkę! Utwór zespołu Stare psy chorują na cukrzycę… Pisarz wytoczył Telewizji Polskiej sprawę o plagiat i wygrał fortunę. Stał się bardzo sławny. W końcu ktoś okradł państwo, a nie państwo jego. Z pisarza, zbrodniarza, szybko stał się gwiazdą show biznesu. W rok po sukcesie Polaków prowadził Eurowizję, później pisał i komponował utwory dla naszych reprezentantów.

6. Wariatkowo

– Siostro! Siostro! On znowu tu jest! – Panie Malinowski, niech pan przestanie się tak wydzierać, kto jest? – Jak to kto?! Tygrys!!! – Jaki tygrys, panie Malinowski?? – Co dupę wygryzł! – Bardzo zabawne, panie Malinowski, proszę zażyć te pastylki i dłużej nie świrować. Niech pan

39


proza spojrzy na swego sąsiada z sali. Cichy, spokojny, bredzi jedynie o jakiś wojownikach i tej jego, no jak jej tam – Czarnej; prawda? – Ale on tu jest siostro, tygrys! Tygrys! – Zaraz zwariuję… Malinowski widocznie nie doceniał zwierzęcego totemu, który podążał z nim przez życie.

Siwy zdążył już się przyzwyczaić do opętanego tygrysią manią sąsiada. Sam nie był uważany za lepszego. W pięciostopniowej skali udebilnienia zdobył marną dwójkę. Trza ruszyć obolałe stawy i przejść się nieco – westchnął pisarz. Obchód po czubkowej krainie przynosi nowe informacje. Pisarz przystanął na dłużej przy wielkiej okratowanej szybie izolatki. Tu nadal telepie i kołysze się w transie ta dziewczynka, którą Siwy raz już spotkał. -Wie pan co, panie kolego – zagaja rozmowę przechodzący pielęgniarz - najciężej było wyrwać jej z rąk to zdechłe zwierzątko, które tak czule tuliła. Podłożyliśmy jej podobne, wypchane i też jest dobrze. A jak tam pańska towarzyszka życia – Czarna? Siwy jedynie zacisnął wargi, obrócił się na pięcie i odszedł w głąb korytarza, pozostawiając za sobą zdziwionego pielęgniarza. Następne pomieszczenie, a tu – o matko czy to prawdą być może? - Himo, Belial i Jacobs toczą krwawy bój z hordą hobgoblinów. Jucha się leje, zachlapując wyborne zbroje bohaterskiej trójki, krzyki ofiar jeżą włos na ciele, ostrze siecze, rąbie, rżnie, przeszywa i ubija… ubija… ubija kotlety tłusta kuchara, pozostałe pomocnice krzątają się po kuchni, walają się gary, szczęk łyżek poraża, dudni i turkoce. Zeżresz za godzinę, idź stąd, wariacie – ruga pisarza ta

40


Kiszka / Urbańczyk gruba kuchara – won, powiedziałam! I mosiężną chochlą machnęła mu przed głową. Przyśpieszył kroku i mknie korytarzem patrząc w ziemię, licząc zielone kafle. Nie uchodzi daleko, wpadając na wysoką barczystą postać. Powoli podnosi wzrok na tę ludzką przeszkodę… nieeeeeeeeeee!!! Odejdź!!! przecież cię zabiłem a twe ciało schowałem w pawlaczu, wiem co widziałem, wiem czego dokonałem – Czarna, zostaw mnie!!! Ordynator szpitala patrzy z trwogą na miotającego się przed nim pacjenta. Już dobrze Siwy, spokojnie, nie ma tu żadnej Czarnej – jesteś ty i ja, spójrz? – spytał przyjemnym dla ucha, ciepłym tonem, lekarz. Tak… tak… na pewno, ma pan absolutną rację panie ordynatorze – wycedził łamanym głosem Siwy. A widzi pan, po dobroci można z panem porozmawiać. Powiem panu w sekrecie pewną prawdę, panie Siwy - wielu ludzi do tej pory żyje tylko dlatego, że ich odstrzelenie jest niezgodne z obowiązującym prawem.

7. Bóstwa

Czy to ty, matko, przywołujesz mnie w stronę światła…? dalej, dalej w stronę światła…i idę w jego stronę, płynę i płynę aż mym oczom ukazuje się potężna brama niebieska ze złotymi okuciami. Przed nią postać, mężczyzna w tunice, z grubą księgą w dłoni i przywieszonymi u boku kluczami. – Witaj, Siwy!

41


proza

Jarosław Kiszka | Deep Black

42


Kiszka / Urbańczyk – Kim jesteś, nieznajomy, gdzie ja jestem? Jam święty Piotr, strażnik wejścia do nieba. – Co?! Niebo?! Do nieba nie chodzę, bo jest mi nie po drodze, żegnam!

Ta świetlna droga na pewno nie kończy się tu, a ciągnie hen daleko. I płynę, i płynę.

A nie mówiłem? I jest. Kolejne wejście – to na kształt piramidy. Przy niej strażnik potężny o lwim ciele, lecz ludzkiej głowie. I pyta mnie – odpowiedz na mą zagadkę a wpuszczę cię tutaj: – Co to za zwierzę, obdarzone głosem, które z rana chodzi na czworakach, w południe na dwóch nogach, a wieczorem na trzech? No nie, to już i życie wieczne do wygrania w konkursie?! Może mi jeszcze powiesz: „wyślij esemesa pod numer 7052 o treści „gram” za 3,66 plus vat!” Urażony sfinks przegnał mnie, wędrowca.

I płynę, i płynę tym świetlistym szlakiem. Oto mym oczom ukazuje się góra potężna, a na niej bogów mnóstwo. I ten największy, i najpotężniejszy, gdy mnie ujrzał, zawołał: – Przyłącz się do naszej biesiady, wyborna ambrozja i najlepszy nektar jakiego nigdy nie smakowałeś. – A co, my to na „ty” już jesteśmy? Pewnie podtrute, a z obcymi nie pijam. Spieprzaj pan, spieprzaj dziadu!

43


proza Zeus pogonił mnie, niewdzięcznika, piorunami.

Szlaku końca nie widać. Na każdym przystanku stawiają wysokie wymagania. Która wiara zapewni mi rozgrzeszenie? Który Bóg najtaniej sprzeda mi zbawienie? Wtem oślepiająca jasność słoneczna, i patrząc tępo, dostrzegam nad sobą uśmiech ratownika pogotowia. Jak przez mgłę słyszę, co krzyczy… odzyskaliśmy go, tętno wraca do normy…

Pomiędzy chwilą faktycznej śmierci a chwilą ratunku rozciągało się życie. I Siwy wkroczył w nie z otwartymi oczami i sercem.

Lidia Urbańczyk Jarosław Kiszka

44


polecamy

KRÓLEWSKIE WOLNE MIASTO

NOW Y S ĄC Z

Fotograficzny blog poświęcony miastu Nowy Sącz; świetne zdjęcia, ciekawe wpisy http://kwm-nowysacz.blogspot.com/


sztuka

Dariusz Śmigielski Some say... Dziecko Motoryzacji (mama) i Ołówka (tata), na dodatek leniwy (jak każdy student). Others... Człowiek mały wzrostem, ale wielki duchem. On sam uważa, że twardo stąpa po ziemi i patrzy krytycznym okiem na świat... Choć w głębi tego małego, pikającego zlepka mięśni poprzecznie prążkowanych pod żebrami jest chyba wielkim marzycielem... Co jeszcze? Wielki fan kina i oryginalnych brzmień (uwielbia muzykę filmową i etniczną, ale nie stroni od wszelkich niezależnych twórców jak i klasyków). Poza rysunkiem kręci go też szeroko pojęta grafika, zarówno komputerowa jak i warsztatowa. Poza tym wszystkim od jakiegoś czasu bardzo kręci go modelarstwo. Głównie zbiera – oczywiście modele samochodów, a jakże! – ale czasami też sam coś stworzy.

46


Dariusz Ĺšmigielski

47


proza

Bartosz Łącki

Bartosz Łącki (ur. 1988) – życie swe pędzi w Opolu.

48


Bartosz Łącki

Lobotomia. Albo chirurgia w państwie faraonów Szyba dzieli mnie od świata. Od słońca, które kryje się za wzgórkiem. Oto bowiem zmierzcha. I uważam, że jest to niezgorsza pora dnia. Niebo jest przejrzyste. Drzewa jeszcze ulistnione. To czas, gdy wszystko ze mnie schodzi. Czuję się, jak gdybym właśnie teraz umierał. Ciało ledwie odczuwam. Jeszcze trochę i być może bym stwierdził, że moja cielesność jest bądź to wątpliwa, bądź nieledwie umowna. Słońce zaś znikając, kładzie promienie na chłodną ziemię. Gdybym całe życie odczuwał podobny spokój, to pewno przystałbym na to bez słowa skargi. Odszukałbym nawet wyraz podzięki. Nie widzę człowieka, nie słyszę jego głosu, który tak rzadko jest wykorzystywany podług jego zalet. Ci, którzy powinni śpiewać, nie robią tego. A jednak, wreszcie odczuwam dziwny ucisk w okolicy prawego ucha. Potem niewyraźne, może wymyślone, szumy. No i długo nie musiałem oczekiwać. Tylko że szkoda zachodu! – Do twarzy ci z tym spojrzeniem – oznajmiono mi – zwróconym wobec pierzchającego słońca.

49


proza Twoje myśli też są niczego sobie. Pomijając wątki mizantropijne, ty jesteś jasnym chłopcem. – Trochę poniósł mnie urok bezludnego zmierzchu. – Ale to przecież nic złego, drogi. Odkąd się znamy, nieustannie podejmujesz się swej obrony. I to tak jakoś bezbarwnie. Powiedz lepiej: tak oto pomyślałem i nie dostrzegam w tym zdrożności. No, powtórz. – Uciążliwie dziś zaczynasz, a już tak dobrze się czułem. Myślałem o gorącej herbacie... ot, oglądałem codzienną wędrówkę słońca. A w zasadzie jej finał. I wszystko przyjemnie z nim współgrało. Włącznie z moim nastrojem. – Otóż to, mały, otóż to. Jesteś wyzyskiwaczem i umiarkowanym gwałtownikiem. Rościsz sobie pretensje do świata. Czyś ty naprawdę był poruszony zaokiennym codziennym dziwem? – Nie rozumiem, do czego chcesz dojść. Wiem zaś, że znów zamierzyłeś sobie zapędzić mnie w kozi róg. Znów pomieszasz mi w łepetynie i zawiążesz mi język. Grasz nieczysto i nie ma w tobie krzyny litości. Wiesz, że mam chroniczne bóle gardła, którym towarzyszy chrypka. Długo muszę je czyścić, przepłukiwać, aby mój głos był w miarę czytelny, aby nie nużył słuchacza, którego przecież mogę mieć... nie jest przecież powiedziane... – Maleńki, wiem dobrze, że zazdrościsz śpiewakom. Tak bardzo ich podziwiasz. W swoich jasnych snach układasz piosenki. Później nie szukasz nikogo, z kim byś mógł wejść w spółkę. Albowiem sam udanie śpiewasz... biedaku, jest i mój w tym niebagatelny udział... Ale nie zbijaj mnie z tropu. Przecież nastajesz na moją powinność. Wróćmy tedy do przybranego w pozłacaną czerwień - tutaj przyznaję ci słuszność, że ze smakiem - krajobrazu. Nie lituję się nad tobą, bo lubisz dokonywać niemałych przekłamań. Jeśli miałbym

50


Bartosz Łącki szukać metafory. To wybrałbym jedną z dziedziny nauk o budowie oka. Twoje oczy są odwrócone. Dlatego też spoglądasz w swoje oczodoły. Na których to dnie znajdują się twory różnego autoramentu. Podobnie musi być na spodzie morza, w którym pomieszkują fosforyzujące ryby oraz czarne prehistoryczne okazy. Przeto im bardziej się koncentrujesz na widoku, tym intensywniej sięgasz w swoje doły psychiczne. Mój mały, jeśli zechcesz to pomogę ci naprostować pewne załamania, które to zachodzą w twoim myśleniu. … Pozwolisz? – Zwłaszcza dziś jesteś zupełnie nieprzekonujący. Na dodatek pogardliwy względem swego rozmówcy. Nie jestem żadnym „maleńkim”, jestem dorosły. Zaraz wyjdę z tego pokoju i pójdę do przyjaciela. Albo nie. Nie muszę nigdzie wychodzić. Właśnie. Zostanę tutaj, tylko włączę na cały regulator radio, zagłuszę twoją niedobrą mowę. Masz opuchnięty czarny język. Jak otwierasz usta, to przywlekasz zarazę! – Skoro się tak obruszasz, to wiem, żeś znów został trafiony. Wiem, że zostaniesz. A radio możesz włączyć. Widzę, że mamy godzinę 19:00. Zatem nadszedł czas na dobrą muzykę... jednak nie chcesz?... Dobrze, pozwolisz więc, że będę kontynuował? – Co mam zrobić? Mów więc, gadająca głowo... – No to mówię. Słońce jest twoim drobnym służącym. Także łąka i niebo. A może trochę uzupełniają niedomogi twojej wyobraźni? Wprawdzie jest pobudzona i twórcza, ale jeszcze nie możesz zdać się wyłącznie na nią. I jeszcze muszę ci wyrzucić, jak to niedawno bardzo brzydko postąpiłeś z kosem, który snuł rano swoją melodię. Akurat mijałeś jego krzew. I słysząc go, umiejscowiłeś się w jego czystych frazach. Wiem, coś myślał! Że jesteś duszkiem, dla którego stworzenia układają trele. Wypełniłeś jego bezideową grę słowami. Że jest dziewczyna, jabłka, na pewno też ty. Jakiś spacer jeszcze...i tak dalej, i tak dalej... Nie

51


proza znalazł on w tobie wyrafinowanego słuchacza. Posłuchaj, trzeba odbierać dźwięk jako dźwięk. Tymczasem ty przekładasz go na obraz. (Cóż to za dziwaczna i nagła zamiana?) I do tego taki nużący i wtórny. – Nie tak do końca wtórny. Obraz dziewczyny znajduje swój odpowiednik w kimś o niepowtarzalnym imieniu i nazwisku. Poza tym nie jestem ani matematykiem, ani żadnym inżynierem dźwięku. Zasłyszane wypełniam obrazem i słowem. – Zgrabnieś przybrał w pojęcia swoje wybiegi, które to prowadzą do przyciemniania rzeczywistości. I najpewniej robisz to cały czas. Uważaj, to prowadzi prostą drogą do pomieszania zmysłów... a zaraz, może już ci to nie grozi?... Ależ nie dąsaj się tak, nie miałem nic złego na myśli. Wszystko przeinaczasz, nawet moją mowę. …A teraz, spójrz no, zrobiło się już nader późno, zmierzch czy tam zachód już mamy za sobą. Jest bowiem noc. Pewnie znów grasz w swoją grę. Ale nie ty jeden, ona jest popularna w pewnych zakładach... Nie no, wybacz, już dobrze. Ale taki przykład. No proszę, czy nie spoglądasz teraz w księżyc? – Owszem, właśnie to robię, zresztą trudno go nie dostrzec, ciąży na niebie jak ogromny lampion. Jak myślisz, czy to złudzenie optyczne? Wyjaśnisz mi to, mądra głowo? – Ależ nie wnikajmy w to. Powiedz mi lepiej, czy księżyc w aktualnej swej fazie nie przypomina ci czego. Tak, że aż niepodobna jednego nie wziąć za drugie? – Mówisz o tym, że on jest jak opłatek. Regularny, okrągły, biały: że jest zatem podobny Ciału Chrystusa? – O proszę, jakie masz eucharystyczne skojarzenia! Jesteś dobrym chłopcem. Masz pewne braki.

52


Bartosz Łącki Ale właśnie w eucharystii, owej wieczerzy mistycznej, upatruj dla siebie zbawienia. Wiem, że ciążysz ku katolicyzmowi. Nigdy nie byłeś mu tak bliski, nawet jako wyelegantowany młodzianek przeżywający biały tydzień. Jakkolwiek myślę, że jesteś jeszcze bardziej estetą niż ascetą. Katolickie świętą zwyczajnie ci się podobają. Lubisz umajone ołtarze, wizerunki Maryi skryte pod baldachimami. Gdy widzisz procesję Bożego Ciała to niemal drżysz. Już to nie wspomnę o kadzidlanym dymie. – Jednak nie wiem, dlaczego o tym mówisz. Powiedz. Czy mi to wytykasz? Chcesz mi powiedzieć, że jestem dziecinny z tymi moimi upodobaniami, albo też że jestem niepoważny? Zawsze mówisz racjonalnie, aż do przesady. Twoje korzenie są zanurzone w protestantyzmie. Dlatego jesteś mi daleki jak nikt inny... choć, przyznaję, czasem mi pomagasz... Ale akurat w tym wypadku twoja krytyka niewiele mnie obchodzi. Naiwność, o której rzekłeś z przyganą w głosie wytwarza odpowiednią atmosferę. To wszystko: ołtarz z Barankiem i winnym gronem, kwiaty sypiące się z rąk, wreszcie kosze pierwocin wiążą wierzącego z ziemią. Natomiast kadzidło, tajemnicza chmura, napomyka o zaświecie. – Skoro potrzebne ci są rekwizyty, nie wzbraniam ci tego. Ale przecież idealizujesz. Wiesz do czego to prowadzi? – Po prostu stawiam wyżej poprzeczkę. – No niezupełnie, drogi. Czy nie słyszałeś o dawnych pieśniarzach, którzy usypywali

groby dla

dziewczyn, o których pisali i śpiewali? Tak, wiesz, że mówię o trubadurach. Oni byli przyodziani w barwne szaty, a głosy ich dźwięczały po rozległych dolinach. Niejeden podróżował wespół z giermkiem. Do dziś na

53


proza niektórych francuskich festiwalach wykonuje się ich kompozycje. W tamtych czasach nie było im równych. Zwłaszcza jeden był dostojny niby monarcha. I on właśnie był królem. Ale o czym to chciałem? Aha, może sam najpierw mi cośkolwiek o nich powiesz? Wtedy to spojrzymy na to z drugiej, trochę niedorzecznej strony. – Wiem tyle, mąciwodo, że gdy odeszli wraz z epoką to nikt na powrót nie był w stanie oddać w piosence kolorytu pewnego uczucia. Nawet go teraz nie nazwę. Bo słowo to zostało dawno sprzedane! Nikt już tego nie powtórzy. Są wprawdzie historycy, którzy próbują odtworzyć ich życiorysy. Jednakże ich znojna praca przynajmniej dla mnie nie jest zanadto wartościowa. Można powiedzieć, że dawni pieśniarze także swym talentem, darem swojego gardła zasługiwali jak nikt inny na odwzajemnienie. Ale nawet jeśli go nie otrzymywali - a może zwłaszcza wtedy - to nie wpadali jeden za drugim w gniew. Ale cóż mi po nich pozostało? Niewiele. Co najwyżej mogę czasem odsłuchać jakichś nagrań upozowanych bardziej zręcznie czy też mniej na muzykę dawną. Jednakże czy to nadal są ich pieśni?... Jest to tylko rekonstrukcja... – Choć ładnie opowiadasz, to nadal jest to opowieść o tych, którzy przegrali, a może nawet o nic nie walczyli. – Jakże to, a bo to nie toczyli chociażby w sobie owej zażartej walki? Musieli się wiele wyrzec, aby móc złożyć dar. – W tym sęk, że wszystkiego się wyrzekli, no może poza liryką. Układali swoje wiersze. Jednakże te, które były przez nie rzekomo opiewane, znajdowały się w zacienieniu. Albo i gorzej, zostały zrzucone ze skał w głęboki dół. Jest bowiem taka prawidłowość: jeżeli ubóstwiasz, to zarazem odzierasz z ludzkiej

54


Bartosz Łącki godności. Tworzysz zmyślnie w głowie pewien wizerunek i dążysz doń. Po to, aby już umierając, stwierdzić, że zabrakło ci zaledwie kilku lat. Zamiast rozejrzeć się wokoło jeden raz, drugi. Zapewne jesteś taki jak oni, owi wędrowcy obdarzeni urodnymi głosami. Którymi to może maskowali wewnętrzną pustkę, brak żywotności? Bujali w obłokach, czy może krócej: bujali. – A nawet jeśli. Nawet jeśli masz pewną rację. To i tak liczy się moje wyobrażenie właśnie. Jeśli myślę sobie, że kiedyś, dawno bo dawno, ale jednak, można było. Że mianowicie były czasy, gdy gościńce przemierzali owi rycerze, to jest jednak nadzieja. No bo można było. I znajduję w tym odskocznię, azyl. – Ale, mój mały, już na pewno nie wzór do inspiracji. Bo gdzieżby tam. I choć niektóre konwencje przetrwały – wprawdzie w nieco odmienionej szacie, ale jednak - to na rycerskość nie ma już miejsca. Chyba że chcesz być rycerzem pokroju osławionego Don Kichota. – Przyznam się, że wcale mi nie urągasz, przywołując tę oto postać. Bo i też pierwszy raz, gdy o nim usłyszałem, znalazłem dla niego zrozumienie i coś jak gdyby ślad podziwu. Wszyscy dookoła dążyli do tego, aby go okłamać,by się nie wybił ponad nich. On jednak, cierpiąc zarazem, wyrósł ponad marne przyzwyczajenia. – To trochę nielogiczne, że odczuwając ból, a zatem rozumiejąc: cierpienie, kalectwo, nie dostrzegł w Dulcynei kobiety takiej, jaką ona była. Za sprawa wariackich zabiegów ujrzał w niej damę. A czyż to nie załamanie w rysach twarzy, pęknięcie w urodzie, nieco chorobliwie zabarwiona cera. Coś drobnego. Nie wywołuje w drugim człowieku właśnie tego, o czym chcieli - albo tak też myśleli - ale zupełnie nie potrafili napisać średniowieczni podróżnicy? - I czy to już koniec, cześć pieśni?

55


proza Czegoś właściwie chciał? Najpewniej zamotać mi w głowie. Albo odegnać ode mnie jeszcze jakieś dobre myśli, które z pewnością nazywasz złudzeniami? Twoje postulaty, jeśli mogę użyć podobnej nazwy, są sztuczką intelektualną. Podobne myślenie jest co najwyżej kalkulacją, która mnie niezbyt obchodzi, i co więcej, nawet jak gdyby mnie mierzi. Chcesz powrotu, a przynajmniej tak mi się zdaje, do jakiegoś źródła, czyli że miłości pierwszej, Jeśli najpierwsza, powiadasz pewnie, to i bez pudła prawdziwa. Jednakże jest to niemożliwe. – A czemu to? – Dlatego oto, że nie jestem bezcielesną istotą (czego mi brak) która to nie znajduje się poza czasem historycznym i też mam swój czas osobisty. Mówisz też o konwencji, iluzji, a nawet i kłamstwie. Ale tak przecież trzeba. Inaczej być nie może. Nie jestem aniołem. I nie możesz mi z tego tytułu czynić wstrętów. Krytykujesz także i moją tożsamość, zarazem jednak obrywa się mechanizmom jej powstawania. Czyli że ty w ogóle jesteś przeciwko posiadaniu tożsamości. Mówisz, że gesty, rytuały – które są dla ciebie tak ciężkie – a również i zapach, który spotykam w świątyni, odciągają moją uwagę od sedna. Cóż, może i masz rację, ale wyłącznie wówczas, gdy cel moich dążeń powinienem odnaleźć w zagubieniu się, niebycie. Nadto powiadasz, że oplatają mnie pręty, ale wiedz, że to są także moje korzenie. Jeśli słyszę, jak się mówi o tym, że determinuje mnie mój dom, i że to niedobrze, bo nie mam wolności, i że wielu chce mi pomóc. Piszą książki, wypowiadają się w radio, mówią, będziesz wolny, będziesz wreszcie człowiekiem. Gadają:

56


Bartosz Łącki – Chrzczono ciebie, jak byłeś malutki, płakałeś i nie wiedziałeś co się z tobą dzieje. Nie mogłeś wyczuć, że jest jakiś Duch Święty, który cię wypełni, który wreszcie jest zagadkową gołębicą. Powinieneś z tym wszystkim zerwać. Rekwizyty są już połamane. Oni wcale nie chcieli ci dopomóc w osiągnięciu zbawienia. I jeszcze dodają: – Włożyli cię do zimnej wanienki, a ty zacząłeś nabierać wody w usta. I się zakrztusiłeś. Ale to było kiedyś, nie mogą na tobie zaciążyć, rzucić się cieniem na długie lata dorosłości niedojrzałe postępki twoich rodziców. Teraz możesz sam wybierać. Wybierz zatem i zostań pięknym odszczepieńcem. Nie bądź już dłużej snem innych. Mam dla was odpowiedź.: Przede wszystkim nie znajduję słów podzięki. Jestem rad, żeście się nade mną pochylili, nade mną który to jestem niby owad. Ujawniliście mi wreszcie, jak to karygodnie się ze mną obchodzono. Nieustannie wybierano za mnie. Co mi jednak możecie zaoferować? Idzie mi o to, co otrzymam w zamian? Przecież mnie nie zastrzelicie, choć to też by było pewne rozwiązanie, i jakiś zwrot. I jeszcze jedno, czy chcecie mnie też uwolnić od moich marzeń sennych? Jestem pełen kompleksów, lęków. Wiem dużo o znaczeniu słowa „udręka”. Przytknijcie mi do głowy różdżkę, wyślijcie mnie na psychoterapię. Zdejmijcie z mojej siatkówki ten krzyż. Przybito doń kogoś. A że krzyż jest wysoki, to rzuca on długi cień. Zawsze jako dziecko bałem się okrutnych scen ukrzyżowania.

57


proza Jakże teraz jestem znerwicowany. Dopomóżcie mi osiągnąć beztroskę. Uczyńcie moje sny lżejszymi! I ile już można o tej koronie cierniowej... ona tak łatwo wżyna się w ciało... i nareszcie styka się z nagą czaszką. Nie chcę dłużej tego, nie chcę dłużej budzić się, krztusząc się słowami „niech żyje Śmierć!”, „śmierć jej przeciwnikom!”. Przestawcie miłosiernie mój tryb odczuwania. Dajcie mi w zamian inne obrazy. Mianowice: słońce, morze. Nadto chcę śnić jak inni o księżniczkach z wcale znów nie tak odległej, a na dodatek pachnącej owocami i pustynnym piachem Arabii. Rozumiem, że mogę na was liczyć? I oczywiście, że tak. Wtedy oto przyszedł do mnie obłóczony w szatę wyzwolenia bodhisattwa. I chyba nie miał oczu. Jednakże wiele dostrzegał.

Najprzód przedstawił mi się układnie. Niemniej by za moment raptownie

mi obwieścić, żebym to nie przykładał wagi do imienia, które mi wyznał. Albowiem on nie ma imienia. „Jak to? wszelako masz ich przeszło tysiąc” – powiedziałem zafrapowany. – Otóż to – powiedział śpiewnie – one wszystkie zbiegają się w pustce. Jestem tym, który pisze wiersze. Atoli wyłącznie dlatego, że nie komponuję muzyki. Dlaczego tego nie robię? Czy nie potrafię, pytasz się? Otóż nie, nie robię tego, bo jestem zawołanym słuchaczem. Mam nadzieję, że i ty nim jesteś. Przyszedłem przecież, żeby ci opowiedzieć głównie o złudzeniu, ale przy okazji i trochę o prawdzie. Podszedł do mnie bliżej. I na początek zgolił mi głowę. Nie do końca był precyzyjny, kilka razy nóż pośliznął się po załamaniach czaszki. Wskutek czego moją łysą głowę po kilkunastu minutach okryły zacieki

58


Bartosz Łącki po krwi. – Nic to – powiedział spokojny, a niemal znużony, bodhisattwa. A następnie odarł mnie ze skóry. Powiedział, że to pierwszy krok, ażeby móc się dostać do moich trzewi. Kiedy to już nastąpiło, wyjął je bezboleśnie i potem opłukał w misce z czerpaną ze źródła wodą.. I wtenczas począł mówić:

Jest tylko nicość. I jeszcze kilka innych rzeczy. Taniec zalecających się do siebie rajskich ptaków jest iluzją. Nie ma bowiem ruchu. Nie ma piasku, który by przysypał twoje zmartwiałe członki. Nie ma wreszcie i zmartwień. Spójrz na swoje stopy. Możesz na nich stanąć. Pójdziesz. Uznasz, że pokonałeś szmat drogi. Jednak zauważ, że poszedłeś donikąd.

59


proza I jeślibym twoją głowę uderzył o kamień. To czy nie byłoby to tak, że sok wypływa z przejrzałego owocu? Byś umarł ty musisz żyć, a jeszcze wcześniej przeżyć swoje narodziny, i następnie: pierwszy ich dzień. Ale żeby nie spotkać się oko w oko ze śmiercią, nigdy nie żyj, bądź zatem człowiekiem, który nigdy nie żył. Zatem: jeśli się już narodził, to nie miał rodziców. Nie zrobiono tedy dlań kołyski, I nikt do niego nie przychodził, aby go nakarmić mlekiem. Usta twoje nigdy nie spierzchły, Jeśli nie, to i nigdy nie znały łakomstwa. I nigdy nie będziesz mówił,

60


Bartosz Łącki jako ten, który wyszedł z łona matki już ze strzałą utkwioną w grdyce.

Nie wiedziałem, o czym to było. Tak obca mi była jego mowa. Później, jak dobrze pamiętam, bełkotał coś jeszcze o zdarciu zasłony jakiejś Mai. Uznałem go za pobudzonego pomyleńca, i odpychając go od siebie, pogroziłem mu, żeby tylko spróbował!

Bartosz Łącki

61


62


polecamy

GODZINA ŚMIERCI Audycja muzyczno-informacyjna w RADIU EMITER, a podczas niej: - tylko niekomercyjna, niepopularna i zła nuta - metal i inne stopy - nowości i zapowiedzi płytowe - anonse koncertowe z miasta, województwa, kraju - newsy pro tematyczne - przegląd fachowej prasy i stron www - konkursy z nagrodami http://www.facebook.com/#!/Godzina.Smierci/ http://www.radioemiter.pl http://comein-czornykociamber.blogspot.com/


poezja

Karol Maluszczak

Karol Maluszczak – mieszka w Opolu. Studiuje filologię polską. Interesuje się literaturą amerykańską lat 50. i 60. XX wieku – zwłaszcza twórczością beatników. Poza tym ciekawi go poezja, m. in. P. Celan, G. Trakl., J. D. Morrison, Ch. Bukowski, T. Miciński. J. Przyboś, T. Różewicz, L. Staff. Pola poetyckie, które go najbardziej interesują to: samotność, melancholia, mrok, mistycyzm, smutek, noc. Od kilku lat uprawia biegi długodystansowe, często odwiedza podopolskie wsie: Winów, Górki; poza tym lubi jeździć na rowerze i słuchać muzyki (Tom Waits, The Doors, The Cure, Pink Floyd, Jarecki, Bisz, oldschoolowy rap). Uwielbia także nocą jeździć samochodem.

64


Karol Maluszczak

*** Skażony chłopiec zrywa świeże, białe bandaże. Stare, zrośnięte z nim, zbroczą krwią – nowe. Usta nieznajomej zmyją krew z chłopca. Złote włosy namaszczą, oczy zamkną blizny czasu. Oczami zamkną oczy. Wzajemnie: oczami.

13 XII 2012

65


poezja

Dziki władca Czyim władcą jestem? Dzikiego pustkowia, krzewów, wzgórz morenowych, wiatru, lasów. Jak błazen króla gram. Siedzę więc w zamku jak na króla przystało, lecz zamek mój, choć na turni wzniesiony – upada. Cegła, cegle nie jest już – równa. Każdy kąt tu, to ruina. A gdzie Ty Panie? Budujesz kolejne przestworza?

66


Karol Maluszczak Wodospady, kaniony, byty – przecudne jak polarna zorza. Gdzie jesteś, Ty!! Którego sławię swym bytem – znieważam posiadaniem. Ja dzierżę grzech, Ty wieczne zbawienie, zaczerpnijże mój dech. Zabierz tchnienie, bom bez serca; te zabrała dworska Zjawa, co nawiedza mnie w noc, gdy już śnię.

Zjawa wróciła

cicho przemówiła –

wzruszeniem ramion.

Jam już umarł, lecz świat – świat mój wciąż żyje. Zamek duszy przetrwa stać będzie jak bastion. I krążyć będzie legenda żywa. [12 IX 2012]

67


poezja

*** Widziałem twarz Boga w oczach brodatego starca. Przechadzał się po chodniku, chyba wracał z uniwersytetu. Uginał się pod ciężarem torby, trzymanej na ranieniu. On, podparł się ręką, o ścianę. Ja, przeszedłem, tuż obok, tonąc w ogniu jego oczu. Spojrzałem wstecz, już go nie było. Tyle z chwały chodnikowego Boga.

[9 XI 2012]

68


Karol Maluszczak

Pistacje Nie zapomina się zasuszonych kwiatów kwitnących na meblach. Nie zapomina się widoku drogi z wysokiego okna. Nie zapomina się blizn wypalonych przez łzy na policzkach. Nie zapomina się zajmowanej strony chodnika. Nie zapomina. – Nie zapomina się smaku pistacji na wyciągniętej dłoni. Jestem pistacją. Rozgryź łupinę śnieżnymi zębami. Zastawię sól na ustach. Przyjmij mnie jak Jezusa.

[28 XII 2012]

69


artykuł

Szymon Wiatr

Szymon Wiatr | Szymon Wiatr Foto

Urodziłem się w 1986 roku w Radomsku. Skończyłem filologię polską w Opolu, na zakończenie pisząc pracę magisterską o nazwiskach radomszczan do roku 1939. W 2010 roku, dzięki pomocy profesora Milosava Čarkicia, serbskie „Književne novine” wydrukowały kilka moich wierszy, co można uznać za debiut poetycki. Tłumaczę literaturę słowacką, w międzyczasie szukając na nią zbytu. Od maja 2012 roku prowadzę agencję reklamową Futura i próbuję żyć z innej mojej pasji, czyli z grafiki.

70


Szymon Wiatr

Dwaj Petrowie z ziemi słowackiej do Polski Peter Bilý — rocznik 1978, urodzony w Koszycach.

Dziś, kiedy po 5 latach po raz pierwszy publi-

Słowak o czeskim nazwisku, urodzony w wielokultu-

kuję moje przekłady wierszy Petra, dziś już mojego

rowym mieście, które przez prawie tysiąc lat należało

znajomego, on jest wciąż młody — jego poezja także.

do Węgier, a które z historii Polski znamy za sprawą

Ja natomiast lepiej posługuję się językiem słowackim

przywileju koszyckiego. W 2008 roku w dość przy-

i wiem, że slečna nie znaczy 'śliczna'...

padkowych okolicznościach kupiłem w Bratysławie

W pierwszym numerze „MOLI” przedstawię

tomik jego wierszy Posledná siesta milencov (2006).

cztery wiersze Petra Bilego: po dwa z tomów Posled-

Byłem wtedy na początku mojej fascynacji Słowacją,

ná siesta milencov i Nočné mesto (2009).

a książka Bilego spełniała moje najważszniejsze kry-

Posledná siesta milencov to zbiór wierszy głów-

teria: 1. były w niej wiersze, 2. autor był młody, 3.

nie o tematyce erotycznej. Atmosfera jest w nich gę-

książka była lekka. Podróżowałem rowerem, więc

sta, lepka, czasami gorąca i duszna, czasami chłodna

każdy gram na tylnym kole miał znaczenie.

i mroczna. Co jest niezwykle cenne w wiersza Bilego,

71


artykuł i w ogóle w sztuce, co powinno być cechą dobrej sztu-

zachowaniem. Ta cecha poezji Petra Bilego w połącze-

ki: to że jego wiersze są prawdziwe. Pot jest prawdzi-

niu z mistrzowskim sposobem posługiwania się formą

wy, tak samo cierpienie, rozkosz, dotyk, postacie ko-

sonetu daje wyjątkowe rezultaty, czego dowodem jest

biet, tęsknota, grzech, obojętność. Duszna letnia noc

m.in. zamieszczony tutaj wiersz Sonet o zwierciadle.

jest duszną letnią nocą, a zagniecenia prześcieradła

Z tomu Nočné mesto wybrałem inny typ wierszy

i zostawione na nim ślady miłości nie zostały sprepa-

Petra, w których opisuje i diagnozuje mentalne nie-

rowane przez poetę-scenografa. Erotyki Petra Bilego

dyspozycje i przypadłości współczesnego społeczeń-

czyta się tak jak pije się dobre wytrawne czerwone

stwa europejskiego. Bardzo lubię w nich spokojną,

wino. Wiersze Sonet o zwierciadle i Miniatura o śnie-

nienachalną narrację. Nie ma tu efekciarstwa, często

niu stanowią reprezentatywny wybór dla tego tomiku,

spotykanego w wierszach polskich młodych gniew-

o ile dwa wiersze mogą wiarygodnie reprezentować

nych poetów. Peter Bilý — co również bardzo w poezji

cały zbiór. Wybór był w dużej mierze subiektyw-

lubię — buduje te wiersze (jak Wstęp do pragmaty-

ny, ponieważ lubię w poezji śpiewność i jej połącze-

zmu) lub ich wątki w oparciu o odwołania do różnych

nie z przekazaniem konkretnej treści: po tym można

uniwerslanych „mitów”, historii.

też poznać kunszt poety, na ile panuje nad językiem,

Te diagnozy, jak i więszkość treści w wierszach

w którym pisze oraz nad swoimi myślami i uczuciami,

Petra Bilego są dość pesymistyczne. Ale jest to pesy-

które przekłada na ów język. Cenię u Petra także to,

mizm nierzadko radosny (sic!), niekiedy przechodzący

że nie stroni od posługiwania się rymem, co we współ-

bardziej w cynizm, czasem w sceptycyzm, ale zawsze

czesnej poezji nie jest znowu tak często spotykanym

mający coś ważnego do przekazania.

72


Szymon Wiatr Drugi z Petrów — Peter Krištúfek — urodzony

U

Krištúfka

cenię

telent

do

dobrego,

w 1973 roku w Bratysławie, na drugim końcu

sprawnego, obrazowego opowiadania — co jest

Słowacji, tak samo jak Peter Bilý należy do czołowych

też cechą dobrych filmów. Poza tym czytanie jego

słowackich poetów młodego pokolenia. Oprócz pracy

opowiadań jest też po prostu świetną czytelniczą

pisarskiej, zajmuje się też robieniem filmów i pisaniem

rozrywką, otwierającą umysł czytelnika na światy

scenariuszy, co wśród wybitnych słowackich pisarzy

przyległe do naszego zwykłego, realnego świata,

nie jest takie rzadkie (Dušan Dušek, Viliam Klimáček).

nieodległe, ale jakże niezwykłe i dramatyczne.

Z pisarstwem Petra Krištúfka zetknąłem się po

Na szczęście Krištúfkowi rzadko zdarza się popuścić

raz pierwszy w roku 2010. Tom opowiadań, z którego

wodze fantazji tak, aby to, co pisze stało się

dwa teksty zostały wybrane do tego numeru „MOLI”,

niewiarygodne (w zbiorze Mimo času jest tylko jeden

przeczytałem z dużą przyjemnością, a niekiedy też

taki moment). W swoich opowiadaniach Krištúfek

z dreszczykiem emocji. Czytałem wówczas tom

często podobny jest do Rolanda Topora, jeśli chodzi

opowiadań Mimo času (pol. poza czasem, 2009).

o mroczność, makabreskę, niesamowitość zdarzeń,

Atmosfera tych opowiadań jest jeszcze gęstsza

zagubienie głównego bohatera w otaczających go

i mroczna niż w wierszach Petra Bilego. Do tego

świecie, a nawet w czasie (nomen omen, tytuł zbioru

dochodzi sporo wątków tajemniczych, fantastycznych.

brzmi wszkakże Poza czasem). Nie ma natomiast

W tych ostatnich gustuję mniej, więc prezentuję tutaj

u Krištúfka Toporowskiego humoru. Bo Krištúfek to

opowiadania z tego tomu nie wykraczające zbytnio

Krištúfek. Przekonajcie się sami.

poza realność.

Szymon Wiatr

73


poezja

Peter Bilý Urodziłem się po skomplikowanym porodzie przed 35 laty w Koszycach. Chociaż mój ojczysty język, słowacki, do dziś pozostał językiem mojego pisarstwa, kilka miesięcy po osiągnięciu pełnoletności opuściłem Słowację i mieszkałem najpierw we Włoszech, a potem przez ponad dziesięć lat w Hiszpanii. Obecnie zakotwiczyłem na Malcie. Debiutowałem w roku 2001 zbiorem poezji „Spomalene pritmie” („Spowolniony półmrok”), która Christiana Beck | christianabeck.com zdobyła nie tylko przychylność krytyki, ale też dwie nagrody. Trzy lata później wprawiłem krytykę w zakłopotanie swoją debiutancką powieścią „Démon svätosti” („Demon świętości”). Książka, przy pisaniu której inspirowałem się głównie hiszpańską kinematografią, zyskała duży rozgłos wśród czytelników. Powieść o folgujących sobie klasztornych nowicjuszach i późniejszych losach młodego uciekiniera z klasztoru był wprawdzie oceniany jako frywolny i prowokujący, ale mnie ostatecznie rozwiązał przy pisaniu ręce i stał się moją przepustką do całkowitej autorskiej swobody. Dotąd wydałem cztery powieści i takąż ilość zbiorów poetyckich. Oprócz literatury lubię dobre wino, inteligentne kobiety, a czasami i samego siebie.

74


Peter Bilý

Sonet o zwierciadle Zwierciadło: twarz na poły znana. Zwierciadło: bądź nam towarzyszem. Zwierciadło: poetycki banał. Zwierciadło: jak siebie zna ciszę. Zwierciadło: jej sny na poduszce. Zwierciadło: odwrócone pejzaże. Zwierciadło: nie zna swych przypuszczeń. Zwierciadło: nieme okno do marzeń. Zwierciadło: dwuwymiarowe story. Zwierciadło: wypukłe i owalne. Zwierciadło: dzieje nocnej zmory. Zwierciadło: z kochankami w sypialni. Zwierciadło: widzę cię w pamięci. Zwierciadło: banał – a tak męczy.

75


poezja

Wstęp do pragmatyzmu

jezus ch. też rzucił to w diabły i znalazł sobie uczciwą pracę we w miarę uczciwym banku ma wprawdzie nikłe doświadczenie zawodowe w sektorze a na rozmowie kwalifikacyjnej musiał przemilczeć istotną część swojej przeszłości... … na przykład to, że jego matkę w wieku czternastu lat przeleciał niejaki duch święty i od tamtej pory więcej już się nie pokazał czterej bulwarowi dziennikarze marek, mateusz, łukasz & jan

76


Peter Bilý uczepili się tego tematu i napisali paperbackową książkę, bestseller sezonu! nie musieli zbytnio wchodzić w szczegóły każdy się domyślił, że maria z magdali dawała mu pokornie i za bóg zapłać, że iskariota całkiem niezgorzej nauczył go buchalterii i że chciał się wkręcić do opus dei, ale ostatecznie go nie przyjęli z uwagi na jego złą reputację, niejasne operacje pieniężne, niskie pochodzenie… i teraz siedzi nieruchomo w tandetnym garniturze, ostrzyżony, gładko ogolony, w ciasnym boksie w małej filii jakiegoś banku proponuje ci procenty, prowizje, produkty i robi nadgodziny, za które nikt mu nie zapłaci. już żadnego elí elí lama sabachtámí i w ogóle koniec z tym całym niebiańskim pieprzeniem, teraz już posłusznie trzyma gębę na kłódkę i dotrzymuje kroku, gęba i krok…

77


poezja

Pokolenia raka ktoś tu jeszcze wciąż wierzy w spokojną starość, a nawet oszczędza sobie na nią podejrzanie pachnące papierki komuś śni się wędkowanie z wnukami i inne swawole ktoś wmówił sobie, że nie należy i należeć nie będzie do przegranych, gdyż jak na razie dzięki sadełku ciągle jeszcze utrzymuje się na powierzchni

78


Peter Bilý

dziś ktoś jeszcze wciąż sobie czegoś pobożnie odmawia, wiosłuje co sił w drewnianym czółnie marząc o jutrzejszej nagrodzie i dzisiejszej męce, komuś nagadają, że powinien uwierzyć faryzeuszom a nie obłudnikom a komuś wepchną do głowy coś zupełnie odmiennego. ktoś jeszcze wciąż ma jasne zapatrywania na różnicę między dobrem a złem na kult XXL i prawie wszyscy na szczęśliwe zakończenie… idźcie wszyscy do diabła, dobrze wykarmione hieny czekają już na nasze zwłoki.

79


poezja

Miniatura o śnieniu Ruch ku ścianie: Nonsens i pytanie. W jej snach przedstawienie: ruchliwe obrazki. Łańcuszki i pierścienie.

ze słowackiego przeł. Szymon Wiatr

80


polecamy

81


proza

Pe t e r Krištúfek Urodzony w 1973 w Bratysławie. Pisarz i reżyser. Autor trzech zbiorów opowiadań – „Nepresné miesto” (2002, nagroda Ivana Kraska), „Voľným okom„ (2004) oraz „Mimo času” (2009) – noweli „Hviezda vystrihnutého záberu” (2005), zbioru scenariuszy „Rota pomalého nasadenia” (2006, z Dadem Nagyem), tomiku poezji „75W” (2011) i trzech powieści. Pierwsza z nich – „Šepkár” (2008) – była nominowana do nagród w konkursach Prix du livre Européen oraz Anasoft Litera 2008. Fragment powieści Katarína Hlinčíková został opublikowany w amerykańskiej antologii Best of European fiction 2010. W przygotowaniu rosyjskie wydanie „Šepkára”. Kolejna powieść – „Blíženci a protinožci” (2010) – dostała się do finałowej dziesiątki konkursu Anasoft Litera 2010, jest tłumaczona na bułgarski. Najnowsza powieść Krištúfka „Dom hluchého”, o burzliwej historii Słowacji w XX w., opowiedziana na tle relacji między ojcem a synem, ukazała się w grudniu 2012. Peter Krištúfek jest trzykrotnym finalistą konkursu literackiego Poviedka (’opowiadanie’). Opowiadania i krótkie teksty publikuje w dziennikach i czasopismach na Słowacji i w Czechach oraz w wielu zborníkoch. Nakręcił ponad dwadzieścia autorskich filmów dokumentalnych, pełnometrażowy telewizyjny film „Dlhá krátka noc”, długometrażowy dokument o legendzie słowackiej muzyki Dežu Ursinym „Momentky” oraz dramat psychologiczny „Viditeľný svet” z czeskim aktorem Ivanem Trojanem w roli głównej. Za swoją twórczość filmową był wielokrotnie nagradzany.

82


Peter Krištúfek

Niewidzialni Od razu zrozumiałem, że Budapeszt jest właśnie tym miastem, które jako dziecko budowałem z pudełek po lekach. Naklejałem je na wieko dużego pudełka po butach, a potem czarną farbą plakatową malowałem między nimi ulicę. Żeby wszystko wyglądało naturalnie, musiałem oczywiście pamiętać o wytyczeniu długiej białej przerywanej linii pośrodku. I o chodniku. Na pudełkach były napisy: INTAL, FENISTIL, FRAMYKOIN, PYRIDOXIN. Kiedy nie było kleju, używałem syropu na kaszel, trzymał całkiem dobrze. Był taki gęsty, słodki i czerwony, miał znakomity smak. No dobrze – tylko że wtedy byłem o wiele większy niż domy. Teraz jest na odwrót. Pną się nade mną. STEIRIL, BELASPON, ALNAGON. Piękne pudełka. Jedno takie pudełko wyciągnąłem przed chwilą z kieszeni i ze srebrnej folii wydobyłem żółtozieloną pigułkę. Lubię ten dźwięk, zawsze go lubiłem. Jest to zwyczajny lek przeciwbólowy, ale u mnie świetnie działa na lęki. A przecież lęk – to też tylko jakiś tam ból, prawda? Zazwyczaj wytrzymuję dłużej, czekam aż

83


proza nadejdzie odpowiedni moment, ale teraz… Wciąż plącze mi się w palcach ulotka dołączona do leku, wpycham ją z powrotem do pudełka. Substancja czynna… 50 mg w 1 żelatynowej kapsułce… Działanie następuje szybko i może trwać kilka godzin… W dawkach leczniczych nie wpływa na proces oddychania i ciśnienie krwi… Podczas leczenia, zwłaszcza przy wysiłku fizycznym, mogą pojawić się: pocenie, zawroty głowy, biegunka, wymioty, uczucie suchości w ustach, uczucie zmęczenia i ospałość… Podczas kuracji nie należy spożywać napojów alkoholowych… Przy długookresowym stosowaniu nie można z pewnością stwierdzić, iż rozwój skutków ubocznych… Wszystko to chemia. Miłość to chemia, nastrój to chemia… Śmiech, płacz – wszystko to chemia. Chemia – i tyle! Wszystko jest chemią… Rzeczy stają się nagle takie miękkie i dobre. Właśnie – dobre to idealne określenie. I ludzie, oni wszyscy też są dobrzy. I potrafię z nimi rozmawiać! Od razu łatwiej mi się mówi, kiedy zażyję jedną tabletkę. Zaczynam być społeczny. Ale teraz jest na to jeszcze za wcześnie. Z tych ludzi dokoła nikt mnie nie rozumie. Sprawdziłem to. Nie mówię po węgiersku, a oni nie znają ani słowa po angielsku, a tym bardziej po po słowacku. Ale ja już do tego przywykłem. Przytrafia mi się to też w innych miejscach. Bywam wtedy niewidzialny. Więc na przykład, dajmy na to, wchodzę do restauracji i siadam przy stoliku. I czekam. Kiedy czekam już bardzo długo, a kelnerka ciągle chodzi tam i z powrotem, nosi szklanki, jedzenie, przyjmuje zamówienia od ludzi, którzy przyszli dawno po mnie, a mnie przy tym nie widzi, rzucam od niechcenia: – Przepraszam…

84


Peter Krištúfek

Jarosław Kiszka | PKP

85


proza Wzdraga się jakby duch do niej przemówił i idzie dalej. Próbuję tego samego jeszcze raz: – Przepraszam… Chciałem tylko… – Ale ja mam tylko dwie ręce! – odwarknie. Później, o wiele później, przychodzi wreszcie i patrzy. Nie na mnie, ale gdzieś przeze mnie. Zapisuje, jakby nieprzytomnie. Kiwa głową. Wzdycha. Odchodzi. I już nigdy nie wraca. Bo ja bywam niewidzialny. Łatwo wymykam się z pola widzenia. I z pamięci. Normalnie opowiedziałbym to oczywiście o wiele smutniej, z należytym patosem, tylko że teraz… Właśnie, zaczynam czuć, jak kontury świata z każdą chwilą łagodnieją. Powoli, powoli…

Może wydać się dziwne, że tu jestem. Tu, w Budapeszcie. Ja też mam problem, żeby pojąć, co ja tu właściwie robię, ale prawda jest bardzo prosta: dostałem jakąś nagrodę, wszystko jedno za co i dlaczego, ale musiałem po nią tutaj przyjechać. Wyszedłem z pociągu, wziąłem taksówkę, o nic nie pytałem, na ostatnią chwilę zdążyłem na rozdanie, ale zdążyłem, no i… No i zaraz było po wszystkim. Twarze ludzi, kilka fotografii, potem pusta sala, dobrzmiewający śmiech… I znów byłem na ulicy… W trzewiach Budapesztu. I dużo, tak dużo czasu do odjazdu pociągu. W pociągu czuję się bezpiecznie, tutaj nie. Między tymi domami…

Skręcam w boczną uliczkę. Jest wąska. Kamienice nachylają się ku mnie, prawie się przewracają.

86


Peter Krištúfek Takich ja te w dzieciństwie nie budowałem. Moje ulice były szerokie i słoneczne. Tutaj okna są zakurzone. Wyglądają jak ślepe oczy pociągnięte szarą błoną. Nie można zajrzeć do środka. Ale zaglądam do innych okien. I widzę całkiem wyraźnie. Za szkłem zaparkowanego żółtego auta unosi się i opada nagi męski grzbiet. Widzę też niejasno zarysowaną twarz z długimi włosami. Kobieta ma przymknięte oczy i głęboko wzdycha. Mężczyzna wbija jej palce w plecy i szybko oddycha. Mogę patrzeć – jestem niewidzialny. Nogi kobiety są uniesione ku górze, szczupłe i długie. Poruszają się w regularnym rytmie. Mężczyzna ma plecy porośnięte kępami czarnych włosków. Teraz wzdychają już oboje. Kobieta krzyczy. Nachylam się bardziej i spoglądam jej w twarz. Dzieli mnie od niej jakieś piętnaście centymetrów. Jest piękna. Wyraźnie zarysowują się jej kości policzkowe. Przez chwilę mam wrażenie, że się zakochałem. Przysłaniam twarz dłonią i namiętnie wpijam się w jej białą skórę, napiętą na czole i policzkach. I właśnie wtedy ona otwiera oczy. Nie widzi mnie. Jest w nich głęboka, niewidoma rozkosz. Wydaje krótki okrzyk, po nim głęboki wydech. Mężczyzna wykonuje jeszcze kilka kurczowych ruchów i opada na fotel. Nagle odsłania całe jej ciało, zanurzone w nim. Po zagłębieniach skóry ciekną im strużki potu. Jej klatka piersiowa opada i unosi się. Oddycha szybko. Czuję za sobą ruch. Jakiś mężczyzna w czapce przez moje plecy zagląda do środka. Ma zabawnie wytrzeszczone oczy. Kobieta go dostrzega. Krzyczy i histerycznie zasłania się garścią ubrań. Nagi mężczyzna klnie i coś wykrzykuje. Mężczyzna w czapce się śmieje.

87


proza To wszystko obserwuję już z drugiej strony ulicy. Także to, jak – mając na sobie tylko kilka elementów ubioru – mężczyzna wybiega z samochodu i wykrzykuje za tym drugim coś, czego zupełnie nie rozumiem. Ruszam w dalszą drogę. Nie zabrałem z sobą mapy, nie wiem, gdzie jestem. Ta rzeka to, jak przypuszczam, Dunaj, to pamiętam. Wędkarze, śmiejąc się, palą koślawe papierosy i wykrzykują jeden do drugiego niezrozumiałe słowa. Z dwóch horyzontu wynurzają się samoloty ciągnące za sobą postrzępione kreski. Linie krzyżują się, jakby chciały mi oznajmić, że to miejsce na niebie jeszcze do mnie nie należy. Skrzyżowanie linii przypomina mi okna domów w surowym stanie. Kreski powoli się rozpływają. Koło mnie przebiega mały chłopiec z rozbitym czołem. Cieknie mu z niego krew. Wrzeszczy. Rozglądam się w poszukiwaniu tego, kto mógł mu to zrobić. Prąd powietrza odrzuca mnie na bok, tuż koło mnie pędzi samochód. Stoję na środku jezdni. Nie trąbił, nawet nie zwolnił, po prostu nagle pojawił się tuż przy mnie. Nie mam czasu, by pozbierać myśli, a już muszę uskoczyć przed następnym, który z wielką prędkością zbliża się właśnie z przeciwnego kierunku. Nie piszczą hamulce. Nikt nawet się nie obejrzy. Jestem niewidzialny. W głowie zaczynam czuć ciepło. Jakbym unosił się nad ziemią. Jest to zaledwie kilka centymetrów, ale to wystarczy… W zupełności wystarczy. Nie dotykać nogami chodników. Orzeźwiająco chłodnego asfaltu. Niebawem przyjdę do siebie, łagodnie, stopniowo, milimetr po milimetrze – będę opadać, aż wreszcie, miękko, znów stanę na nogach, trochę zatrzęsie… I znów stanę na ziemi. Ale do tego jeszcze dość daleko. Teraz jednak…

88


Peter Krištúfek

Jarosław Kiszka | Time

89


proza Nagle wszyscy zaczynają się uśmiechać – zaczęło się to dokładnie tu, na rogu! Zza niego wytoczył się otyły, spocony facet i… uśmiechał się. Tak jak ta kobieta, która szła za nim.

Za rogiem mrok ulicy rozświetla kawiarnia. Nazwy nie rozumiem. Według moich przypuszczeń może to być na przykład Gwiazda, ale… hm… Będzie to pewnie coś zupełnie innego. Poddaję się. I tak jest mi wszystko jedno, jak ona właściwie się nazywa. Wchodzę do środka. Na dworze zaczyna być chłodno, tu przynajmniej mogę sobie posiedzieć. Nie mam nawet jednego forinta. Wiem dokładnie, jak to będzie. Nikt mnie nawet nie zauważy. Jestem niewidzialny. Przy oknie siedzi inny otyły mężczyzna, z gazetą w rękach, sapie jak foka i raz po raz rzuca spojrzenia na ruchliwą ulicę. Brzuch pokryty jedwabną koszulą wylewa mu się spoza paska prawie na stół. Kiedy się porusza, kruche krzesło trzeszczy, ale jeszcze wytrzymuje. Grubas pije kawę i zagryza ją karmelowym ciastkiem – trzyma go delikatnie między napuchniętym kciukiem a palcem wskazującym. Jest tutaj sam, jeśli nie liczyć zakochanej pary ukrytej na końcu sali. Mężczyzna i kobieta udają, że ich tu nie ma. Ladę oświetla tylko matowe, żółte światło. Wszystko zanurzone jest w sepiowej szarości. Bo właśnie taką barwę ma przedwieczór w jesiennym Budapeszcie. Choć, przyznaję, bardzo możliwe że jest taki sam także w innych miastach. Ale mnie to nie interesuje. Teraz jestem tu. Głowa wypełnia mi się miodem. Miodowość napływa stopniowo. Opieram się wygodniej. – Mit parancsol? – głos odzywa się całkiem wyraźnie, gdzieś blisko.

90


Peter Krištúfek Zdanie to z pewnością nie jest adresowane mnie, ale jeśli tak, musiało mi się tylko wydawać, że coś słyszę. Przecież jestem niewidzialny. Przez matowe szyby obserwuję ruch na ulicy. Głos znowu się odzywa, mniej spokojnie: – Mit hozzak?! Wystraszony obracam głowę. Przez chwilę mam wrażenie, że to halucynacja. Bo to… Kelnerka! Stoi tuż obok mnie, na tyle blisko, że wyraźnie czuję jej perfumy. Coś mamroczę. Szybkim, rutynowanym ruchem zabiera popielniczkę pełną petów i wymienia ją na czystą. – Ehm… Do… Do you speak English? – bełkoczę zmieszany. – Hozzak valamit? No mi van?! Süket, vagy mi? – dalej mówi swoje. Ale nie jest już taka cierpliwa jak przedtem. Na to nie byłem przygotowany! Wzrokiem błądzę do naprzeciwległego stołu, gdzie siedzi rozwalony grubas. Patrzy na mnie prosięcymi oczkami, a karmelowe ciastko bezwiednie kruszy mu się do filiżanki. Kelnerka ze znudzeniem spogląda w jego kierunku. – Kavét hozok, jó? Oblewa mnie pot. Płoną mi uszy, ale to na pewno wina leku. Niczego nie rozumiem, ale ochoczo przytakuję. Kiwam głową. Tak, tak, proszę przynieść! Boże, przecież ten język nie jest podobny do żadnego innego! Nie mam zielonego pojęcia, co dostanę. Uśmiecham się. Nie wiem, co zrobię, ale chyba już jakoś… W najgorszym razie ucieknę! Nie znają mnie tu. A poza tym – jestem niewidzialny. Nikt nie zauważy, że się oddalam – mówię sobie, ale mówię to nieco niepewnie, no bo… Kelnerka odwraca się i już o nic nie pyta. Obserwuję jej plecy, których, podobnie jak w znakomitej

91


proza większości innych przypadków, nie będzie mi nigdy dane widzieć bez ubrania, mimo to łapie mnie jakaś melancholia. Tyle nie wykorzystanych szans… Na pewno myśli sobie o mnie, że jestem totalnym idiotą. No cóż. Maszyna charczy kawą. To pewnie nie dla mnie. A może przeciwnie. Kelnerka niesie ją na tacy, z cukrem i ciastkiem zapakowanym w zielony celofan, jest tam też gąsiorek z mlekiem. Bogu dzięki, że chociaż kształty przedmiotów są tutaj, w Budapeszcie, takie jak u nas! Przynosi mi to niewysłowioną ulgę. Kawy wprawdzie nie piję, ale dzisiaj, owszem, dzisiaj mogę zrobić wyjątek. Kelnerka właśnie zamachnęła się na grubą czarną jesienną muchę, która ospale przeleciała jej koło głowy. Buczenie muchy pełne jest pewności siebie, jednak musze ruchy są wyraźnie spowolnione, dźwięk jest o oktawę niższy niż normalnie. Przez chwilę mam wrażenie, że wszystko wokół dostroiło się do jej powolności. Nawet ciastko w zielonym celofanie, który leżał na samym brzegu tacy, a teraz się z niej ześlizgnął. I powoli spada na ziemię. Kelnerka próbuje go złapać, ale przypomina to tylko jakąś niezwykła figurę taneczną. Ciastko spada na posadzkę, a wielka czarna mucha natychmiast na nim przysiada, jakby to właśnie ona była ostoją niezmiennej stałości pośród tego chaosu przedmiotów. Kelnerka powoli schyla się i wyciąga palce w kierunku ciastka. Już prawie dotyka go paznokciem, kiedy mucha znów wznosi się na zmęczonych skrzydłach… I nagle bieg zdarzeń przyspiesza. Przedmioty leżące na tacy znajdują pochyłość i z trzaskiem spadają na ziemię. Wszędzie cieknie kawa. – Kurwa, no!

92


Peter Krištúfek

Jarosław Kiszka | Mgła

Drętwieję, a po głowie rozlewa mi się ciepło. Czy to naprawdę ona powiedziała? Prawdopodobieństwo, że język słowacki i język węgierski mają choćby jedno wspólne słowo, nie jest zbyt duże. Ale jeśli nawet mają, to na pewno nie jest nim właśnie to słowo. – Noż, do cholery! Natychmiast wstaję, człapię po rozlanej kawie, która zupełnie rozmoczyła woreczki z cukrem, idę po szczątkach rozbitej filiżanki. – Pomogę pani – proponuję w przypływie zapału czysto po słowacku. Z rozkoszą smakuję każde słowo. Kiedy mam w sobie lek, potrafię całkiem dobrze przemawiać. – Niech to szlag! Mam strasznie zły dzień! – wzrusza ramionami, ale niespodziewanie uśmiecha się

93


proza do mnie. – Ja też! – wycieram podłogę śmierdzącą ścierką, którą skądś wyciągnęła. – Proszę mi wierzyć, ja też! – mówię prawie wesoło. Wyciskam kawę do pustej popielniczki. Grubas kręci głową i pomlaskuje językiem. – Skąd pani jest? – pytam ją. – Z Bratysławy… Przytakuję i uśmiecham się. – A pan? – pyta. – Proszę?… – A pan… skąd pan jest? Tak jak pani! Nikogo tu nie znam… Budapeszt to takie dziwne miasto! – Dziwne? Czemu? – Nie wiem, ale naprawdę jest dziwne. Ci ludzie… I te domy… – Bzdura! Jest takie samo jak inne miasta. Był pan kiedyś w Berlinie? Kręcę przecząco głową. – To jest dziwne miasto! Przyniosę panu nową kawę…

Na imię ma Jana. Za chwilę kończy, zmieni ją koleżanka, która pracować będzie przez całą noc. Jesteśmy na ty już od dwudziestu minut. Nawet nie wiem, jak do tego doszło. Pijemy koniak. Chociaż

94


Peter Krištúfek powiedzieliśmy sobie już bardzo dużo, właściwie nic o niej nie wiem. Ale o tym muszę jej powiedzieć. To ważne. – Muszę powiedzieć ci coś ważnego… – uśmiecham się. – Co takiego? – No… coś ważnego… Muszę ci to powiedzieć! Czeka. Opiera się o ścianę i przygląda mi się. – Jestem niewidzialny! Ty mnie może widzisz, ale inni ludzie… Zapłonęły jej oczy: – Naprawdę?… Mam zupełnie tak samo! – Jak to tak samo? – No, bo przecież ja też jestem niewidzialna! – śmieje się, a do oczu napływają jej łzy. Nie potrafi ich zatrzymać. Jest już lekko wstawiona. Dzwoni jej telefon. – Nem, édesem… M nincs időm. Tényleg.. Hívj holnap! Szia!… Légy jó! Pá…! Szia!… Wrzuca telefon do torebki. – Jest mi wszystko jedno… Taka noc!… – Bierze mnie za rękę i ciągnie za sobą, nie wiem dokąd.

I am passenger, I ride through the city at night… Słyszę Iggy’ego w głowie. Jedziemy taksówką… Pijemy gin. Prosto z butelki. Budapeszt faluje mi przed oczami. Neonowe reklamy, wychudzeni geje… Mosty… Światła miasta… Nieznanego miasta… Czuję jego spalającą siłę nawet przez tę brudną szybę pełną martwych much… Jest mi gorąco, wyschło mi ustach…

95


proza Wydaje mi się, jakbym miał w nich biały, sypki proszek… Próbuję go przełknąć… Przez głowę przepływa mi płynna stal. Otwieram okno, aby jak najszybciej nawdychać się mroźnego powietrza…

Pijani biegniemy schodami na górę. Mieszka na górnym piętrze. Całkiem na górze, pod dachem. Dom jest stary, nie ma w nim windy. Wszystkie dźwięki zostają w nim jakby zamrożone. Wiszą w powietrzu. W jednej chwili wypełniamy dźwiękiem całą klatkę schodową. Jeszcze w przedpokoju zrzucamy z siebie ubrania. Światło pozostaje zgaszone, nawet nie widzę, gdzie jestem. Czuję ją na twarzy, na ustach. Trzęsą mi się ręce. – Poczekaj!… Ja… już prawie rok nie miałem… Żachnąłem się. Jak to powiedzieć? – Ja też nie… – szepcze w ciemności. Chichocze. Prawie już nie pamiętam tego uczucia. Tego uczucia, kiedy przenikam do środka. To wilgotne ciepło i ta miękkość… Jana nie jest zbyt piękna, raczej… taka zwyczajna. Myślę, że to trafne określenie. Brązowe włosy, szare oczy… Nie jest ani wysoka, ani niska. Jest niewidzialna, tak jak ja… Pozwalam nieść się chwili… Lose my heart in a burning sand…

Kiedy otwieram oczy, do małego pokoju przenika już pierwsze światło dnia.

96


Peter Krištúfek Drzwi na balkon trochę skrzypią, ale udaje mi się wymknąć na świeże powietrze. Pod sobą mam całe budzące się ze snu miasto. Leży pode mną jak skóra zdarta z dzikiego zwierza. Domy, a między nimi ulice. To miasto układałem z pudełek po lekach, kiedy byłem mały. Rozglądam się. Biorę głęboki wdech. Wyciągam ręce jak najwyżej. Wreszcie choć raz wygrałem! Stopniowo opadam. LANDING. Koniuszkami palców delikatnie dotykam ziemi, czuję jak muska najodleglejsze komórki mojego naskórka… Zaczynam czuć delikatny dotyk betonu i konturów świata… Przysysa się do mnie, ściska, stłacza moją skórę… Opadam na ziemię piętami, docisk deformuje mi linie papilarne… Docisk sprawia, że naskórek spodu stóp robi się biały… Spłaszcza się, rozciąga… Stawy łączą się z sobą coraz ściślej… Stoję… Już stoję… na balkonie nad miastem, rękami trzymam się barierki… Powietrze jest błękitne, przecinają je pierwsze poranne samochody… Zimny wiatr szczypie mnie w oczy… Kryształki chłodu wbijają mi się w skórę… Kontrolka w mojej głowie świeci na czerwono… Nie, to tylko reklama Coca-Coli na dachu budynku naprzeciw. Właśnie zgasła. Muszę iść… Nie wiem, gdzie jestem, ale pójdę cały czas prosto. Na północ. Może jeszcze złapię poranny pociąg.

Peter Krištúfek ze słowackiego przeł. Szymon Wiatr

97


proza

Jox et solitudo Nox et solitudo plenae sunt diabolo Noc i samotność pełne są demonów

ojcowie Kościoła

Człowiek ma rozum tak jak aniołowie; żadna inna istota oprócz aniołów i człowieka nie jest obdarzona rozumem. Człowiek żywi się jedzeniem i piciem, rozwija się i ginie. Pod tym względem podobny jest drzewom i kwiatom, a przede wszystkim ogółowi istot żywych, które zdane są na pokarm. Człowiek składa się z czterech żywiołów: ognia, powietrza,

98


Peter Krištúfek wody i ziemi, pod tym względem podobny jest kamieniom i metalom, tak jak wszystkiemu, co z tych materii powstało.

Konrad von Megenberg, Księga przyrody

Oglądam się za siebie, ale nikogo tam nie widzę. Oddycham z ulgą, lecz dla pewności ani trochę nie zwalniam. Wchodzę w bramę i przez chwilę zastanawiam się, czy nie zajrzeć do skrzynki na listy, sprawdzić, czy nie przyszła jakaś poczta. Zdarza się to dość rzadko i zwykle nie ma tam nic, co by mnie naprawdę zainteresowało, tylko jakieś ulotki, reklamy, całe sterty kolorowego papieru. Więc tylko macham ręką i szybkim krokiem idę dalej. Ciemnym korytarzem, który o tej niepewnej godzinie w późne niedzielne popołudnie jest całkowicie opustoszały. Wymazany sprejem i cuchnący. Wygląda tak, jakby architekt ze wszystkich sił starał się stworzyć miejsce, w którym próżno szukać choćby marnej otuchy, miejsce, gdzie panować ma tylko szorstka, brudna beznadzieja. Zrobił to po mistrzowsku. Wiedział, że codzienne przechodzenie tędy to jedynie banalna konieczność, aby człowiek mógł dostać się do swojego mieszkania – i może właśnie dlatego postanowił mu tego nie ułatwiać. Lubiłem myśleć, że kiedy umrę, padając ofiarą napadu, to na pewno zdarzy się tak, że poderżną mi gardło właśnie w tym korytarzu. Na tych obrzydliwych kafelkach. Będę zdychać gdzieś w połowie drogi między tymi żółtymi rurami a hydrantem, w szarawym świetle.

99


proza

Łukasz Berlik | Schody

Przyszło mi to teraz do głowy. I niemal się roześmiałem. Kiedy będę już w windzie, będę mógł naprawdę odetchnąć, oprę się głową o jej przyjemnie chłodną ścianę i poczekam aż zawiezie mnie na górę, na piąte. Głowa mi płonie i te parę kroków trwa już całą wieczność. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mierzyłem sobie temperaturę, ale to pewnie i tak wszystko jedno. Byłaby dość wysoka.

100


Peter Krištúfek W roku 1919 na grypę umarło więcej ludzi niż podczas pierwszej wojny światowej. Ciekawe. Ciało z wolna wypowiada mi posłuszeństwo, ale jeszcze resztkami sił próbuje wykonywać rozkazy wydawane przez mózg. Nagle w mroku dostrzegam postać. Zmieszany mrugam oczami i nie mogę zrozumieć, co ona tu właściwie robi, musiała zjawić się dopiero teraz. Czyżby zmaterializowała się jak w tanim serialu sci-fi?! Stoi przy windzie. Jest to jakaś kobieta. Jej kasztanowe włosy proszą się już o kolejne farbowanie. Na twarzy ma wielkie znamię porośnięte włoskami. Udaję głębokie zainteresowanie moim telefonem, chociaż jest zupełnie jasne, że nie dzwonił ani nic podobnego. Gniotę klawiaturę, zapalam i gaszę wyświetlacz. – ...dobry...! – odzywa się ta kobieta; jakby mnie poznawała. Prześlizguję się obok niej bez pozdrowienia i pozornie obojętny wchodzę na górę po schodach. Nie znoszę, kiedy muszę z kimś jechać windą. Nie wiem, gdzie mam patrzeć, co mam robić z rękami, nogami. Prawie nie oddycham, pocę się... Winda jest mała, jesteśmy oddaleni od siebie zaledwie o kilka centymetrów i taka bliskość jest dla mnie wprost nie do zniesienia. Odrażająca! Tłuste zmęczone twarze i posklejane włosy. Przecież nic mnie z tymi ludźmi nie łączy, chcę tylko spokojne dojechać na górę, na moje piąte piętro! Do mojego mieszkania. Sam. I co, to przestępstwo?! Winda z metalicznym dźwiękiem ląduje na parterze. Kobieta otwiera drzwi i chwilę czeka, czy może się nie rozmyślę. Czuję jak na mnie patrzy. Czuję to w potylicy. Wreszcie rezygnuje i wchodzi do środka. Drzwi trzaskają, a ja ruszam biegiem po schodach. Nie wiem, gdzie ta kobieta mieszka, wiem tylko, że już ją

101


proza tu kiedyś widziałem. Nie mam pojęcia, z którego jest piętra, ale chcę być na piątym wcześniej niż ona. Głupio by było, gdybyśmy na siebie wpadli akurat wtedy, kiedy ona będzie wychodzić z windy! Biegnę. Staram się zachować swego rodzaju decorum. Zawsze tak postępuję. Jeśli się nie spotkamy, będzie wyglądać na to, że szedłem tylko na pierwsze albo na drugie piętro, więc windy właściwie w ogóle nie potrzebowałem, to jasne. Jestem już na drugim, kiedy kabina z mozołem odkleja się od ziemi. Biegnę dalej. Ciężko oddycham, a pot leje się ze mnie na wszystkie strony. Czuję, że za chwilę będzie mi naprawdę niedobrze, ale staram się z całych sił. Winda wyprzedza mnie na czwartym. Biorę po dwa stopnie, ale przez świszczący oddech próbuję równocześnie nasłuchiwać, gdzie znajduje się winda – czy już się zatrzymała, albo czy kieruje się na wyższe piętra. Jeszcze kilka schodów. Taaak! Pochylam się i nie mogę złapać oddechu, torba z zakupami wypada mi z ręki. Nie dbam o to. Jest mi niedobrze. Ale czuję, że dochodzę do siebie. Wtedy drzwi windy otwierają się. Spocony patrzę w górę – na twarz kobiety o kasztanowych włosach. Mierzy mnie dziwnym, lodowym spojrzeniem i przepełza koło mnie do mieszkania naprzeciwko. Otwiera drzwi i zatrzaskuje je za sobą. Jestem totalnie zniszczony.

W moim mieszkaniu panuje taka sama szarówka jak na korytarzu. Wiem, niektórzy ludzie nie lubią światła i dlatego cały czas trawią za opuszczonymi żaluzjami. No więc to nie jest mój przypadek. Osiedle leży na samym końcu miasta, a w pobliżu przebiega wielka sześciopasmowa

102


Peter Krištúfek wylotówka. Patrzyłem na nią jeszcze przed tygodniem, siedziałem w kuchni, piłem piwo i obserwowałem niekończące się sznury samochodów znikające w oddali. Nie był to Bóg wie jaki widok, przyznaję, ale ja go lubiłem. A poza tym nie miałem nic innego do wyboru. Później – było to w tamten poniedziałek – zadzwonił do drzwi właściciel i powiedział, że na fasadzie domu planują umieścić bilbord, że to dużo pieniędzy, wszystko bardzo korzystnie, rozumie pan, a ja, że owszem, rozumiem. Oczywiście, że jest to korzystne, skoro przyszedł mi tak truć. Wyraźnie rozpromieniał. Powiedziałem – ale co mi do tego – a on, że w zasadzie nic, tylko czynsz będzie niższy, albo mogę się przeprowadzić, jak będę chciał, podobno niektórzy już tak zrobili. Mówił, że chodził za mną już kilka dni, ale nigdy nie było mnie w domu. Zdziwiłem się, bo ani na krok nie ruszałem się z mieszkania, ostatecznie nic mu na to nie odpowiedziałem, tylko wzruszyłem ramionami. To co, okej? – powiedział, a ja, że owszem, okej. Cały czas żuł jakiegoś hamburgera, a kiedy się ze mną żegnał, wszędzie dokoła strzykał śliną. – Wiedziałem, że będziemy się rozumieć!... – dodał jeszcze z pełnymi ustami, a na koszuli zatrzymał mi się ośliniony kawałek bułki. Strząsnąłem go z odrazą. Zaraz na drugi dzień zrozumiałem, co dokładnie miał na myśli. Od rana w całym domu była bieganina i hałas. Jakieś obce głosy przekrzykiwały się przez kilka pięter, wszędzie coś trzaskało i huczało. Pod domem stali ludzie z naszej klatki, w podnieceniu o czymś dyskutowali. Zbiegłem więc na dół i zszokowany razem z innymi patrzyłem na dach. Grupa robotników zaczęła właśnie spuszczać z samej góry ogromne białe płótno z napisem ŻYCIE JEST ZAGADKĄ. A NAM NIE

103


proza JEST WSZYSTKO JEDNO! A na dole logo wielkiej firmy ubezpieczeniowej w cukierkowych kolorach. W miarę jak płótno się rozwijało, twarz zachwyconej blondynki, która pozowała na nim siedząc za biurkiem, traciła pofałdowania i stopniowo zaczynała się uśmiechać. Najpierw widziałem tylko jej usta i zęby, dokładnie na dwa palce, potem oczy... Uśmiechała się, jak najbardziej. Siedziała w luksusowym mieszkaniu, zadowolona – bo korzystnie zainwestowała. Nie mogłem wnieść sprzeciwu, właściciel mówił, że bilbord będzie na fasadzie, a nie padło ani jedno słowo, że nie będzie wisieć tuż przed oknami. Ani że będzie można wyglądać na zewnątrz. Kiedy wróciłem na górę, stwierdziłem, że z całego mojego widoku został tylko napis DNO. Z wykrzyknikiem. Ciągnął się z dużego pokoju aż do kuchni. Teraz żyję jak w krainie Za Lustrem. – Gdzie ja jestem?... Wszystko jest dzisiaj takie dziwne! A jeszcze wczoraj wszystko było tak jak zwykle!... – powiedziałaby Alicja Króliczkowi. Nie powinnam tyle płakać. Teraz za karę utonę we własnych łzach!

Do tego miasta przyjechałem pół roku temu za pracą. Pamiętam, jak wyszedłem z pociągu, i jeszcze jak szedłem szeroką ulicą, a wokół mnie świstały samochody i trolejbusy, i wiał taki przyjemny ciepły wiatr, myślałem wtedy, że cały świat leży u moich stóp. Cały świat! W porządku, nie myliłem się, z tym że nie byłoby od rzeczy precyzyjniej określić, co właściwie jest tym światem. Pety w kurzu? Gołębie? Patyczki po lodach? Swiet po rosyjsku znaczy światło, po angielsku pot. Albo znój. Zależy jak na to spojrzycie. I jak to wypowiecie. Nikogo w tym mieście nie poznałem, ale i tak byłem szczęśliwy. Tak jest również i teraz, choć wcale nie

104


Peter Krištúfek uważam, że osamotnienie jest przejawem szczęścia. Jestem tu obcy, widać to po mnie, gdziekolwiek się nie ruszę. Taka jest prawda! Nie należę do tego miejsca. Tego typu rzeczy mielą mi się w głowie jedna przez drugą, kiedy zdejmuję zabłocone buty i wlokę się do pokoju. Rzucam się na kanapę, która nie jest moja, i przez chwilę mam wrażenie, że teraz zupełnie naprawdę umrę. Dokładnie w tej chwili. Okej, nie będzie to wykafelkowany korytarz, nie zostanę też ofiarą napadu, jednak wydarzy się to w tym domu, to się zgadza. W tym mieszkaniu. Na cudzej kanapie. Pięknie, w cichości, tak jak zazwyczaj wydarzają się te najdramatyczniejsze rzeczy już od tysiącleci. I przez wiele dni nikt mnie nie znajdzie. Jakich dni?! Wiele tygodni, miesięcy, lat! Dopiero kiedy ten dom opustoszeje i go zburzą, wtedy nadejdzie ta chwila. Zdejmą bilbord i zajrzą do środka. I znajdą – mnie. Pozamiatają rozsypane po mieszkaniu kości i wrzucą je do kontenera. I sprawa załatwiona. Ni stąd ni zowąd zaczynam trząść się z zimna. Szczękam zębami i nie potrafię tego powstrzymać. Nie powinienem był stąd wychodzić, powinienem był raczej zostać w łóżku! Ale potrzebowałem Joksu. I czegoś do jedzenia... Chociaż teraz w ogóle nie jestem głodny. Ciążą mi powieki, czuję, że lada chwila moje oczy przestaną działać. Rozglądam się – coś tu chrobocze! Regularne uderzenia biją w moją głowę. To budzik tyka! Szum wody w spłukiwaczu brzmi jak niekończąca się i niezrozumiała audycja w obcym

105


proza języku. Nie zmieszczę się w tym pokoju, jestem większy niż domy, o wiele większy. Moja głowa jest ołowianym ciężarkiem, ściąga mnie w dół, na podłogę. Sufit zbliża się coraz bardziej. Końce nóg mam gdzieś po drugiej stronie mieszkania, palce rąk sięgają kilometrowej odległości. Wszystko jest tak strasznie daleko! Łokciem uderzam w jedną zimną ścianę, barkiem w drugą. Głowę mam pod sufitem, nie mogę się wyprostować. Jestem zakleszczony i unieruchomiony. Gdzieś kapie woda, słyszę to wyraźnie. Obracam ciężką głowę. Przechodzą przez sufit! Już tu są! – krzyczy chrapliwym głosem kobieta z mieszkania nade mną. Dobrze ją słyszę przez ścianę. Cały dzień słucham rozmaitych głosów. Najpierw, rano, były to spłuczki, jedna za drugą, rury głucho huczały i trzeszczały jak wściekłe, uwięzione morza, które chciałyby się wydostać na zewnątrz, tu i ówdzie odzywał się śmiech z kuchni, brzęk sztućców, cichszy lub głośniejszy, zniedołężniałe radio namawiało do delektowania się niedzielną sjestą... Później odezwały się prysznice i – niedostępne dla oka, czasami dyskretne, innym razem mniej – skrzypienia łóżek, rzężenia, niekończące się prądy wody w przeróżnych tonacjach, odległy mecz piłkarski grany gdzieś na innej planecie – na Jupiterze czy na Saturnie, nie wiadomo – sprzężenie zwrotne gitary elektrycznej, muzyka... I znów wieczny szum w rurach... Wyjścia i powroty, pożegnania i powitania, szelest foliowych toreb, pies, któremu ktoś przydepnął nogę... Pociągi i samoloty... Dramat. Prawdziwy dramat!

Stoję oparty o umywalkę i staram się utrzymać równowagę. Słupek rtęci na termometrze wspiął się

106


Peter Krištúfek na niewiarygodną wysokość. Odkładam na miejsce buteleczkę z napisem JOX, Otorinalaryngologikum. Do gardła spływa mi brązowa ciecz. Nie przełykać, tylko nie przełykać. Chociaż przez chwilę. Chociaż przez minutę. Strasznie szczypie. Pali język. Ślizgam się i upadam. Kładę się do pustej wanny. Jest zimna. Nareszcie leżę. Mam na sobie spocone ubranie, lepi mi się do skóry. Od mojego powrotu ze świata jeszcze nie zdążyłem się przebrać, nawet nie wiem, ile czasu upłynęło od tamtej pory. Ale to mnie mało obchodzi. Ważne, że leżę. Co minutę spada mi na twarz jedna kropla. Zbiera się, stopniowo tworzy się przezroczysty wodny sutek i potem odrywa się od kranu uległszy sile grawitacji. To nie do wytrzymania. Już prawie mogę przełykać. Aaa! Coś ohydnego! Za ścianą ktoś napuszcza wody do wanny. Jest to mieszkanie, które należy do sąsiedniej klatki, ale łazienki są oczywiście tuż obok siebie. Kąpiemy się oddaleni od siebie zaledwie o kilka centymetrów. Ile to może być – dwadzieścia, trzydzieści? Ciekawa perspektywa... Słyszę go jak ciężko oddycha, potem kilka uderzeń. Szuranie piętami o dno wanny – zawsze lubiłem ten dźwięk, głównie dlatego, że zazwyczaj zaraz potem ciało opanowuje rozluźniające ciepło. Teraz się chyba zanurzył. Czuję to za niego. Ta ulga! – Siadaj, siadaj, stary koniu! – odezwał się nagle jakiś głos, według wszelkich przypuszczeń należący do jego żony. – Co się tak rozwalasz, siadaj, mówię ci!

107


proza Łazienka zniekształca głos, dlatego brzmi on głucho, ale zarazem zdaje się bardzo bliski. Drugi, cichy głos próbuje protestować, ale ogranicza się tylko do kilku nieartykułowanych dźwięków. Następuje seria kolejnych uderzeń. – No co jest?! No tak!... Jezus Maria, co ty robisz, wariacie?! Przyspieszony oddech, szuranie ciała po dnie wanny. – Co się tak pokładasz?! Słyszysz mnie?! No słyszysz?!!! Potem oddalające się kroki, i głos – mówi coś do telefonu. Nie rozumiem co, tylko: – Halo... tutaj... mąż …! Tak... zgadza się, ale...! I wszystkie dźwięki znikają.

Zza innej ściany ni stąd ni zowąd zabrzmiała muzyka. Wagner. W tym domu cisza nigdy długo nie wytrzymuje. – Już nie jesteś moja! Nie chcę cię! – krzyczy ta zołza z mieszkania poniżej. Pewnie znowu rozstraja ją pogoda. Zwykle wystarczy, aby odrobinę zmieniło się ciśnienie – i wszystko staje na głowie. Kiedyś wygrała jakiś konkurs piękności, teraz mieszka w tym okropnym bloku o papierowych ścianach, na końcu miasta, i co chwilę wali w sufit wielkim młotkiem, wystarczy, że tylko trochę przejdę się po pokoju. Później wysyła swoją przestraszoną córkę, żeby do mnie zadzwoniła – niech nie tupię. Innym razem tak długo podburza męża, aż ten wbiega wściekle po schodach na górę i krzyczy jak obłąkany pod moimi drzwiami. I tak terroryzuje wszystkich sąsiadów dookoła. Cieszę się, że przynajmniej nie jestem z tym

108


Peter Krištúfek sam – temu z dołu zarzuca, że jego żona ciągle przechadza się po parkietach w wysokich obcasach, innemu znów, że za głośno słucha radia i to przerywa jej sen. Swoją córkę z lubością zamyka za karę w ubikacji. Zakładam, że i tym razem tak się to skończyło. Trzasnęły drzwi, obrócił się w nich klucz i pozostał tylko cichy płacz i niezrozumiałe pomruki. Po chwili ze świeżym zapałem znowu rozkrzyczała się na męża. Pobrali się mniej więcej przed rokiem, czego jej narzeczony zapewne przez niedopatrzenie nie zarejestrował (dokładnie tak jak pisze się na upomnieniach, ze skrupulatnie powściąganą i skrywaną agresją: W trakcie wypełniania innych obowiązków, prawdopodobnie przez niedopatrzenie nie zauważył pan, że...), albo zrobił to wszystko pod wpływem jakiegoś silnie odurzającego narkotyku, inaczej podjęcia podobnej decyzji nie potrafię sobie wytłumaczyć. Męża narzuciła także swojej córce i pod groźbą rękoczynów zmusiła ją mówić do niego tatusiu. Nic o nim nie wiem (prócz tego, że swoją posturą bardzo przypomina mi larwalne stadium jakiegoś owada), raz tylko usłyszałem, jak fetyszystycznie chwali się komuś przez telefon, że udało mu się kupić przepocony trykot znanego bramkarza hokejowego – In natura! Ma się rozumieć! – powiedział z dumą. I co z tego, pot to pot, nie ważne do kogo należał. Teraz do trykotu zakradły się mole. I właśnie o to ta cała kłótnia, jeśli dobrze rozumiem. Odezwało się obowiązkowe tłuczenie talerzy. Znów wybuchł wysoki skrzekliwy sopran: – O-fer-ma!!! – skanduje i łamie się jej głos. – Nigdy nie potrafiłeś nawet...! Nie zdążam usłyszeć kolejnej repliki, bo wszystko zagłusza głośny, płaczliwy dźwięk zza okien. Po chwili słychać kilka silnych uderzeń i krzyki ludzi. Echo niesie je po całym osiedlu. W normalnych okolicznościach od razu wiedziałbym o co chodzi, ale bilbord przepuszcza do mojego mieszkania jedynie

109


proza matową poświatę ulicznych latarń i sygnały, że zapada zmrok, kiedy robi się ciemniej. Na subtelniejsze obserwacje nie mogę sobie pozwolić. Ale tam na zewnątrz na pewno coś się stało. Krzyki i ruch nie milkną. Nie mogę długo wytrzymać, na rozdygotane ciało narzucam jakiś materiał i wchodzę w noc. Otacza mnie lepka ciemność i każdy krok staje się osobnym wyzwaniem. W głowie czuję ciemne dudnienie. Rozbija mi ono głowę od środka. Nawet nie wiem jak dostałem się aż tam. Na słupie przed restauracją zatrzymało się czarne audi. Stoi tu kilka policyjnych samochodów z migającymi kogutami i policjanci, którzy ogradzają miejsce foliowym pasem z zielonymi napisami POLICJA. Zbiegł się już cały tłum ludzi. Przenikam do niego i od razu wyłapuję kilka całkowicie odmiennych wersji tego, co się tutaj stało. Podobno z drogi z pełną szybkością wypadło auto i pędziło w stronę restauracji – słyszałem to krótkie hamowanie, a po nim cztery silne, głuche uderzenia, kiedy z ogromną prędkością przemknęło przez pusty plac zabaw i wpadło na chodnik, na którym napotkało kilkoro ludzi. Tak czy inaczej w każdej wersji powtarza się informacja o co najmniej dwóch ofiarach. Kiedy staję na palcach, na chodniku dostrzegam buty – przy zderzeniu jako pierwsze spadają właśnie one, powtarza w kółko wysoki mężczyzna – i leży tam też coś przykrytego. Dwie małe dziewczynki wskazują beznamiętnie na blond włosy wystające spod białej folii. Podniecony mężczyzna, który zjawił się tu po mnie, oferuje wywiady reporterom telewizyjnym, których dopiero co wyciągnięto z łóżek. Rzekomo jako naoczny świadek. Rozhisteryzowana czarnowłosa kobieta z ostro pomalowanymi oczami siedzi na krawężniku i co jakiś czas

110


Peter Krištúfek wykrzykuje pod adresem kierowcy, któremu cudownie nic się nie stało: bandyta! Stojący wokół mężczyźni są szczęśliwi, że coś w ogóle dzieje się w ten nudny niedzielny wieczór. Na pewno głosowaliby za ponownym wprowadzeniem publicznych egzekucji, jeśli mogłoby to coś pomóc. Gdyby jeden ze strażaków podszedł do kierowcy rozbitego auta i dobił go szczypcami, z pewnością przyjęliby ten postępek z zachwytem. Przyglądam się ich twarzom. Wszyscy wyraźnie odczuwają jakąś podnieconą ciekawość – wszak w każdym filmie katastroficznym jest o wiele więcej krwawych i niesmacznych szczegółów niż tutaj, a tej sytuacji brakuje właśnie tylko pewnego rodzaju dramaturgii. Nie gra żadna muzyka, wszystko płynie gładko, bez załamań, bez akcji... Szalona noc! Trzęsę się z zimna. – Dobrze się pan czuje? Halo! Napływa lęk. Nie jestem w stanie zrobić kroku. Ale mimo to biegnę. Biegnę jak najdalej stąd. Jestem z powrotem w mieszkaniu. Plecami opieram się o drzwi. Moje schronienie! Wprawdzie nie jest mi tu dobrze, ale jest to jedyne miejsce, gdzie czuję się przynajmniej jako tako znośnie. Zaczynam mieć już nawet poczucie (jak wielu ludzi, którzy niosą jakieś brzemię), że ten bilbord na fasadzie domu tak naprawdę chroni mnie przed światem zewnętrznym. Otwieram okno i dotykam płótna. Odczuwam radość. Dziwię się, jak w ogóle mogłem istnieć, zanim się tu nie sprowadziłem. I wnet zdejmuje mnie strach, że pewnego pięknego dnia przyjdą i zdejmą go jak gdyby nigdy nic.

111


proza Pozbędą się go z taką samą elegancją, z jaką go wieszali, zajmie im to nawet jeszcze mniej czasu. I znów zostanę wydany na pastwę otaczającego mnie świata. Zimnego powietrza. Wiatru. Świata za bilbordem. – Wyobraź sobie, że zwierciadło nagle stanie się miękkie jak para wodna, i my przezeń przejdziemy. To dopiero będzie heca, kiedy zobaczą mnie w lustrze, ale nie będą mogli się do mnie dostać! – powiedziałaby Alicja. Zanurzam mokrą, spoconą twarz w napiętym płótnie, przez napis DNO! przenikają tylko rozmyte światła ulicznych lamp. Z przedpokoju dochodzi rumor. Wyobrażam sobie opuszczoną sąsiadkę, staruszkę omamioną Wagnerem i wszystkim innym możliwym, która niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę przed moimi drzwiami, konwulsyjnie puka, a kiedy przypadkiem otwieram, cicho, żeby tylko, broń Boże, mąż nie usłyszał, wyżebruje ode mnie pięćdziesiąt koron. W domu musi mieć już całe tony cukru cynamonowego i proszku do pieczenia, które kupuje razem z butelką rumu. Z tego co wiem, nigdy nie piekło się u nich żadne ciasto. Poznałbym przecież po zapachu. Chwilę później słyszę konwulsyjne pukanie już piętro niżej, gdzie przerywa ono ostrą kłótnię, a potem jeszcze niżej. Nie wiem czemu, ale oddycham z ulgą. Ciągle coś lezie mi do mieszkania. Wyłania się skądś, pcha się, tłoczy, wciska – przez wszystkie szpary i otwory, i to już od początku lata. Dla mnie to jasne – przyroda zabiera z powrotem wszystko cośmy jej odebrali. Ale dlaczego włączyła do swojego zmyślnego, niszczycielskiego planu właśnie moje mieszkanie?

112


Peter Krištúfek Cały balkon obsrały mi gołębie. W lodówce w olbrzymich ilościach lęgną się muszki owocówki i nie potrafię się ich pozbyć, latają nad gnijącymi warzywami i jest ich coraz więcej. Są zziębnięte, ruszają się powoli, ale wyglądają na szczęśliwe. Przed dwoma tygodniami zauważyłem, że w mojej skrzynce na listy złożyła jajka jaskółka. Za każdym

Łukasz Berlik | Okno

razem widziałem jak wlatuje do środka, ale nie przykładałem do tego wagi. Myślałem, że to tylko pszczoła, albo coś podobnego, co na pewno nie ma czego tu szukać ani czego znaleźć, szybko się rozmyśli i poleci sobie. Później odkryłem ten kokon z gliny, szarobury, niepozorny. Kręcił się w nim jakiś żywy organizm. Przez otwór powoli wysuwały się cienkie pajęcze nogi. Później strąciłem tę jaskółkę książką, na ziemię.

113


proza Z dzioba wypadł jej gruby, oszołomiony pająk krzyżak. Czytałem kiedyś, że ptaki paraliżują je dziobnięciem w węzeł nerwowy na brzuchu. Potem budują kokon z wydzielin i gliny, wkładają pająka do środka i dopiero potem składają tam te swoje wstrętne jajeczka. Kiedy wylęgają się małe, zaczynają zjadać pająka, który ciągle jeszcze żyje, ale nie może uciec. Ciągle tutaj lata, znalazła nawet szparę w bilbordzie. Nie umiem się już bronić. Siedemdziesiąt procent ogółu istot żywych na świecie stanowią owady, przeżyją nawet wtedy, kiedy nas spotka zagłada – mówili o tym w filmie dokumentalnym. Nieco patetycznie powiedziane, ale z pewnością prawdziwe. Każdy dzień w przyrodzie to wielka rzeź i odrodzenie zarazem. Ostra kłótnia na dole skończyła się przed chwilą pięcioma głośnymi uderzeniami. Czyżby ją wreszcie zabił? Jak brzmi uderzenie głowy roztrzaskiwanej o ścianę? Może właśnie jakoś tak. Czuję ulgę. Śmieję się cicho. Moje myśli przerywa wściekłe pukanie do drzwi. Znów tu jest! Puka bardzo szybko, brzmi to tak, jakby złapał ją skurcz ręki. Każde uderzenie wstrząsa moją głową. Jestem zdecydowany wytrzymać. Nie może przecież robić wszystkiego, co jej się tylko podoba! Nie otworzę jej! Nie otworzę! Pukanie nie ustaje, przeciwnie – zyskuje na intensywności. Z zaciśniętymi zębami biegnę przez pokój, potykam się i wpadam na ściany, samego mnie zadziwia, że znajduję drzwi i szybko je otwieram. Stoi za nimi z wrzaskliwą, bladą twarzą, wyliniałymi siwymi włosami i tępym wyrazem twarzy. Nawet nie zauważyła, że jest otwarte, ręka nadal wykonuje zautomatyzowane

114


Peter Krištúfek ruchy. W roku 1974 naukowcy wysłali w Kosmos wiadomość z radioteleskopu w Arequipie w nadziei, że inteligentni kosmici jakoś ją znajdą. Wiadomość zawierała informacje o życiu na Ziemi wyrażone kilkoma prostymi obrazkami. Wyglądały jak nieudany kocyk wyszywany ściegiem krzyżykowym. Nawet ja tego nie rozumiem, więc bardzo zabawnie rysuje się perspektywa istoty o całkowicie innej kulturze, która z zakłopotaniem patrzy na te bezładne bohomazy i widzi w nich „podwójną spiralę molekuły DNA, która nosi w sobie kod życia”, „położenie Ziemi w Układzie Słonecznym” albo „wizerunek człowieka”, tak jak to wyczytałem. Jak napisano w dalszej części artykułu – sygnał został wysłany w kierunku planety M13, która jest tak daleko, że na odpowiedź, o ile jakaś w ogóle nadejdzie, będziemy musieli poczekać co najmniej 48 000 lat. Nie dożyję tej chwili, ale kiedy patrzę na to, co im wysyłamy, potrafię ją sobie całkiem jasno wyobrazić. Według dostępnych danych – jak przeczytałem trzy strony dalej w związku z czymś zupełnie innym – istnieje jednak wysokie prawdopodobieństwo, że do tego czasu naszą cywilizację zniszczy jakiś przypadkowo przelatujący meteoryt, więc kwestia takiego porozumiewania się jest z pewnością jeszcze o wiele bardziej złożona niż mogłoby się z pozoru wydawać. Kiedy powoli podnosi głowę i spogląda na mnie nieobecnym wzrokiem, łapię ją za koszulę i wciągam do mieszkania. Nawet się nie broni. Wściekle nią trzęsę: – Ty ludzki śmieciu, co ty sobie wyobrażasz?!!! – krzyczę i tryska ze mnie pot. Słyszę swój głos jakby dochodził z pomieszczenia obok. Ona pewnie nie jest w tym ode o wiele lepsza. Pewnie w aptece całodobowej sprzedali jej spod lady jakieś prochy i teraz musi im za nie zapłacić. Dlatego

115


proza na gwałt potrzebuje kasy. Chwytam ją za szyję i zaczynam dusić. Możliwość porządnego zgniecenia jej wstrętnego, wrzaskliwego gardła pociągniętego obwisłą skórą jest aż nazbyt kusząca. Nazbyt kusząca, żebym tego nie spróbował. Trząść nią i zgniatać coraz silniej aż do końca, a potem wyrzucić ją za drzwi i ze spokojem je zatrzasnąć, mając poczucie, że spadło mi z ramion wielkie brzemię. Olbrzymi ciężar. To prawda, to naprawdę piękne! Czasami potrzeba tak niewiele. Muszę to zrobić, to takie pociągające! Drzwi zatrzaskują się z łoskotem. Nie wiem czy ją zabiłem, czy jest martwa. A nawet gdyby – przecież wszyscy dzisiaj mordują, taki wieczór! Podnoszę się ciężko z podłogi i wyglądam przez wizjer. Nigdzie jej nie widać. Teraz pewnie bezwładnie leży gdzieś na ziemi. Myję ręce, mam poczucie jakby pokalała mnie od stóp do głów. Kiedy zakręcam wodę, znów słyszę głosy z sąsiedniej łazienki. Właściwie najpierw tylko jeden, głęboki, męski: – Tak... Nic się nie da zrobić. Miał słabe serduszko, wie pani? – Stefan, coś ty mi zrobił?!... – poznaję rozczulony głos starej kobiety. – No tak, tak... Ma pani kogoś, kto pomoże pani załatwić... – głęboki głos zawahał się – wszystko? – Ależ mam... Pewnie tak... Później przez chwilę panowała cisza, potem staruszka znów mówiła coś do telefonu: – Kasia, halo, Kasia? Przyjedź, ojciec umarł... Co takiego? Nie słyszysz? Ojciec umarł! Umarł, no mówię ci!... Co za... cholerny telefon...!!! Halo! Kasia?... U-marł oj-ciec!!! Głucha jesteś czy co?!... Tak... No tak!

116


Peter Krištúfek Przyjedziesz? Dobrze. Słyszę dźwięki, dużo dźwięków. Bardzo intensywna noc. Okrzyki, jęki, westchnienia. Ludzie wypadają z okien, wbiegają pod samochody, zabijają się nawzajem. Duszą się, zarzynają, strzelają do siebie, topią się i palą. Bez końca palą. Boli mnie od tego głowa. Czuję, że dłużej tego nie wytrzymam. Dłużej już tego nie wytrzymam!

I nagle cisza. Cisza. Ucichł nawet ruch przed restauracją. Ludzie pewnie rozeszli się z wolna, kiedy sprzątnięto wrak samochodu – informowały o tym jakieś głosy – i czarny pogrzebowy wan zabrał zwłoki. Usłyszałem jeszcze szum wody – to prawdopodobnie któryś ze strażaków polewał wodą miejsce wypadku. Zmył krew i zaraz potem powiedział: – Starczy! Do domu! Po chwili zaczął padać miłosierny deszcz. Pogoda postanowiła wyżymać mój mózg i teraz uścisk powoli się rozluźnia. Wystawiam głowę przez okno, przez białą płachtę bilbordu słucham jak krople spadają na beton, wdycham wilgotną woń. Deszcz oczyścił powietrze. Trzęsę się z zimna, ale dla tego uczucia warto zmarznąć.

117


proza Przetaczam się w głąb mieszkania i opadam na dywan. Świat znów jest pusty i cichy. Nie ma w nim już nikogo. Poza mną. Wszyscy są martwi. Co za ulga! Pozabijali się nawzajem. Został tylko ten tłuścioch z góry, telewizor włączył na cały regulator i co jakiś czas coś wykrzykuje. Oczy mi się zamykają. Zapadam w sen.

Rano budzi mnie dzwonek do drzwi. Zrywam się, ale w pierwszej chwili nie jestem pewien, czy dźwięk dzwonka nie pochodził ze snu. Odzywa się jednak jeszcze raz, więc wstaję i biegnę w ogólnym bezładzie do drzwi. Jestem rozczochrany, mam sklejone oczy. Bez namysłu otwieram. Przed drzwiami stoją dwaj policjanci. – Słucham... Więc już wszystko wiedzą! Zastanawiam się, co powinienem zrobić, ale nic mi nie przychodzi do głowy. – Pan tu mieszka? – Tak... Mierzą mnie precyzyjnym spojrzeniem, z ich twarzy nic nie można wyczytać. Ale na pewno są tu z tego powodu. Przecież zostawiłem ją pod moimi drzwiami, idiota! – Chcielibyśmy pana o coś zapytać. Ma pan chwilę? Nie mogę wydobyć z siebie słowa, tylko przytakuję. No to koniec! Z nosa cieknie mi sopel. Szybko wciągam

118


Peter Krištúfek go w siebie. – Chodzi o panią Nowak – wpatrują się we mnie uparcie. Więc ona nazywa się Nowak! Nawet nie wiedziałem. Teraz to i tak wszystko jedno. – I?... – Zna ją pan? – A o co chodzi? – Została zamordowana tej nocy... – i znów te spojrzenia. Po czole spływa mi strużka potu. Nie wiem jak mam się zachować. Naprawdę nie wiem. – Nie zauważył pan nic podejrzanego? Nic pan nie słyszał, nikogo nie widział... tu, w bloku? Kręcę przecząco głową. – Mógłby pan powtórzyć to nazwisko?... – Przecież pan ją musi znać! – odzywa się drugi. – Kasztanowe włosy, koło trzydziestki, brązowe oczy. Na lewym policzku duże znamię! – Kasztanowe włosy... Duże znamię... – No... nie. – Czyli nic? Żadnych podejrzanych dźwięków i ludzi? Nic pan nie zauważył? Kręcę przecząco głową. – Przecież, do cholery, ktoś zabił ja kilka metrów od pana drzwi!!! Pieprzonych kilka metrów! Po drugiej

119


proza stronie korytarza! Milczę. – W porządku...! Gdyby coś jeszcze pan sobie przypomniał, proszę dać nam znać! – Mhm... A... to wszystko? – Że co?! – Nic... tylko... Do widzenia! – Do widzenia. „Wiesz, śniło się to mnie, albo Czarnemu Królowi. On oczywiście był częścią mojego snu – ja zaś jego. Więc właściwie komu się to śniło?” – spytałaby Alicja.

Peter Krištúfek ze słowackiego przeł. Szymon Wiatr

120


Kal

eta


artykuł

Barbara Kaleta Po uzyskaniu tytułu magistra i zdobyciu wykształcenia nauczyciela języka polskiego podjęła się heroicznej pracy w kiosku ruchu i karkołomnej walce o kolejny tytuł – doktora językoznawstwa. Interesuje się przede wszystkim językiem polskim

zanurzonym

po

samiutkie

uszy

w

kulturze,

co skutkuje tym, że pisze o bardzo różnych rzeczach. Kultura, literatura, film, biologia – ekologia, anatomia, zagadnienia przyrodnicze, język, muzyka – sama nie wie, czym interesuję się najbardziej i postanowiła nie dociekać…

122


Barbara Kaleta

Niecodzienne akty wandalizmu, czyli o kreowaniu pozytywnej wizji świata w graffiti Graffiti to zjawisko, które każdy miał okazję

Graffiti

uważane

jest

za

wytwór

zobaczyć na własne oczy, niewielu jednak wie,

współczesności, ale jego przykłady można zauważyć

czym dokładnie jest, skąd się wzięło i o co w ogóle

już na samym początku historii człowieka. Słynne

chodzi jego twórcom. W przeważającej części

malowidła

społeczeństwa panuje ponadto przeświadczenie,

to obrazy wyryte lub namalowane na ścianie.

że osoby zajmujące się malowaniem graffiti to

Wykopaliska

wandale niszczący krajobraz miejski. Uprzedzenia

liczne rysunki i slogany wyborcze, które również

i inne stereotypy sprawiają, że niewielu ludzi

posiadały cechy graffiti[1]. Później wykorzystywały

zauważa

je często ruchy społeczno-polityczne, aby w ten

pozytywne

subkultury grafficiarzy.

aspekty

działalności

w

jaskiniach

prowadzone

Lascaux

w

we

Pompei

Francji

ujawniły

sposób wyrazić własną opinię na temat panującej sytuacji. Za kolebkę graffiti uznaje się Nowy Jork, gdzie

123


artykuł już pod koniec lat 60-tych pojawiły się malowidła na

z grupami muzycznymi oraz ruchami takimi jak

ścianach metra. Dwadzieścia lat później sztuka ta

punk. Z czasem zapanowała wielka różnorodność

rozpowszechniła się zarówno w USA, jak i w całej

w tej dziedzinie. Interesujące jest to, że graffiti

Europie.

pojawia się praktycznie na całym świecie. Młodzi

Jeżeli

chodzi

o

Polskę,

to

pierwsze

ludzie różnych narodowości często sięgają po nie. Co takiego jest w tej sztuce, że przyciąga do siebie tak liczną grupę? Wydaje mi się, że ma to związek z wieloma czynnikami. Graffiti jako coś nielegalnego stało się dla młodych pociągające tak, jak kuszący jest zakazany owoc. Umożliwiło Barbara Kaleta | miejsce: Opole

im

wyrażanie

swoich

samego

poglądów,

siebie,

sprzeciw

manifestację

wobec

zastanego

wyraźne przykłady graffiti datuje się na okres

świata, a także zastrzyk adrenaliny towarzyszący

działalności „Solidarności” i czas trwania stanu

łamaniu

wojennego. Malunki, które można by porównywać

w nowej dziedzinie sztuki, która bardzo różniła

z tymi nowojorskimi, rozpowszechniły się później,

się od klasyki. Do rozpowszechnienia tej nowości

między 1983 a 1985 rokiem. Wtedy też pojawiły

przyczynił się na pewno pomysł malowania na

się, sprowadzane wówczas z zagranicy, farby w

pociągach. Malunki umieszczone na wagonach

spray’u. Pierwsze graffiti miały ścisły związek

stale się przemieszczają, zdobywając tym samym

124

prawa.

Pozwoliło

na

wykazanie

się


Barbara Kaleta nowych odbiorców. Dziś

graffiti

naprawy. Pokazują nam, jak widzą współczesną przestało

już

mieć

wymiar

rzeczywistość i jaka według nich powinna ona

sensacji, jednak zainteresowanie tą sztuką nie

być. Krzyczą do nas z murów, które codziennie

słabnie. Tkwi w niej ogromny potencjał, który

mijamy, mówią, czego unikać, aby było lepiej.

zaczął już być wykorzystywany. Funkcja estetyczna

Twórcy graffiti działają na szeroką skalę. Tworzą

malunków ściennych jest coraz częściej doceniana

malunki, których trudno nie zauważyć w mieście,

(świadczyć o tym może np. wystawa graffiti w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie). Ja chciałabym jedynie zarysować, w jaki sposób można kreować pozytywną wizję świata przy użyciu graffiti. W tym celu postaram się opisać trzy sposoby tworzenia owej wizji, które na potrzeby pracy licencjackiej nazwałam strategiami, z czego po tych kilku latach już nie wypada mi się wycofać. Pierwszą

z

trzech

a które niejednokrotnie mają głębokie przesłanie.

będzie

Nie boją się nazywać rzeczy po imieniu, czasem

strategia naprawiania. Graffiti, operując słowem

wulgarnie opisując negatywne zjawiska. Potrafią

i obrazem,

warte

także operować aluzją i sugestią, co umożliwia im

uwagi i refleksji. Grafficiarze oceniają świat

semantyka znaków ikonicznych. Graffiti wpisuje

i wskazują nam te elementy, które wymagają

się w komunikację miejską, w której równie

może

prezentowana

Barbara Kaleta | miejsce: Opole

pokazywać,

co

jest

125


artykuł często mamy do czynienia z napisami (nazwy ulic,

moralizujący komunikat. Jest to zaskakujące i

numery domów itp.), jak i ikonami (znaki drogowe,

przez to może stać się intrygujące. Dla graffiti nie

sygnalizacja świetlna itp.). Podobnie jak znaki

ma tabu, porusza kwestie, które często bywają

drogowe, graffiti składa się z nakazów, zakazów

przemilczane. Robi to na swój charakterystyczny

i znaków informujących. Informuje o tym, co się

sposób, który sprawia, że informacja dociera do wielu ludzi. Strategia naprawiania świata w graffiti ma różne oblicza, ale jeden cel – wpłynięcie na odbiorcę, sprowokowanie go do przemyśleń i działań ukierunkowanych na ogólnie rozumiane dobro.

Odbywa

się

to

poprzez

formułowanie

komunikatów o funkcji perswazyjnej wyrażonych wprost lub za pomocą sugestii, albo przywołania

Barbara Kaleta | miejsce: Opole

dzieje, zakazuje to, co niewłaściwe i nakazuje odpowiednie zachowanie. Graffiti

jest

środkiem,

poprzez

który

można apelować do społeczeństwa i dzięki temu naprawić coś w naszym świecie. Tam, gdzie niektórzy chcą widzieć wandalizm, pojawia się

126

znaczącego kontekstu (w tym obrazu). Innym sposobem kreowania pozytywnej wizji świata w graffiti jest strategia cytatu. W praktyce przypomina

ona

strategię

naprawiania,

która

posługuje się perswazją zawoalowaną. Napisy ścienne

przybierają

bowiem

formę

sentencji

czy aforyzmów. Twórcy graffiti bardzo często


Barbara Kaleta zamieszczają

na

murach

cudze

wypowiedzi

Funkcja tekstów powstających w obrębie tej

lub fragmenty utworów, które posiadają jakieś

strategii jest zróżnicowana. Przede wszystkim

przesłanie, mówią o czymś istotnym. Graffiti nie

pełnią one rolę wskazówek, złotych myśli (podobnie

posługuje się jednak cytatem w taki sam sposób,

jak w strategii naprawiania). Są to napisy mówiące

jak inne teksty. Rzadko stosuje się na ścianach cudzysłów, aby zaznaczyć przytoczenie czyichś słów. Nie znajdziemy tu również mowy zależnej czy pozornie zależnej. Brak więc jakichkolwiek sygnałów, że mamy do czynienia z cytatem. Nie ma również wskazówek co do pochodzenia

Barbara Kaleta | miejsce: Kraków

przytoczonych słów. Nieczęsto spotkać się można z dopisanym nazwiskiem lub tytułem pod cytatem

o istotnych problemach. Zwracają uwagę na to,

na ścianie. Grafficiarze, gdy chcą zaznaczyć,

co dotyczy człowieka i świata, w którym żyje. Cytaty

skąd

nich

mogą być także swego rodzaju wspomnieniem

w miejscu publicznym, posługują się najczęściej

o jakiejś postaci. Swoistym pokłonem grafficiarzy

obrazem. Obok słów malują po prostu sylwetkę

w stronę wybitnego człowieka, którego słowa

autora. Jednak wtedy musi to być postać łatwo

warte

rozpoznawalna, taka, którą bez trudu odbiorca

Przypomnieniem o ważnym wydarzeniu, ważnej

będzie potrafił zidentyfikować.

postaci i przy okazji o istotnych wartościach. Z

pochodzi

tekst

umieszczony

przez

tego,

żeby

znaleźć

się

na

murze.

127


artykuł drugiej strony, twórcy sztuki ulicy stają się bardziej

bowiem wypowiedzi różnych ludzi, fragmentów

wiarygodni, gdy powołują się na jakiś autorytet.

utworów,

Słowa przez nich wypisane stają się warte uwagi,

Fakt przytaczania słów na murze odróżnia tę

chociażby dlatego, że pochodzą z cenionego źródła.

strategię

W graffiti nie zawsze wykorzystuje się dosłowne

perswazji zawoalowanej. Cel jednak pozostaje

przytaczanie

jest

taki sam. Grafficiarze starają się przedstawić

parafrazowany. Na murze stanowić może jedynie

lepszą wersję świata, w którym żyjemy i przez to

czyichś

słów.

Czasem

cytat

aby

od

ukazać

naprawiania

owe

wyobrażenie.

świata

za

pomocą

zmobilizować ludzi do dążenia ku tej wizji. Nie

sposób

nie

wspomnieć

w

tej

chwili

o graffiti, które skupia się na istotnych dawnych wydarzeniach. Ukazując takie zdarzenia, twórcy malunków ściennych prezentują m.in. postacie historyczne, odwołują się do symboli narodowych, zaznaczają daty i miejsca. Wszystko to ma na Barbara Kaleta | miejsce: Eindhoven (Holandia)

fragment jakiejś całości. Strategia cytatu to swego rodzaju pośrednie kreowanie pozytywnej wizji świata. Graffiti używa

128

celu podsycenie pamięci o doniosłych i ważnych na przestrzeni lat dla nas, jako narodu czy po prostu ludzi, faktach. Przykładem takiego graffiti jest mural powstały w Krakowie przy Alei Powstańców Śląskich, gdzie przedstawiona została praktycznie


Barbara Kaleta cała historia Polski. Pojawiają się liczne symbole,

się dobrze. Należące do nas miejsce musi być

twarze wielu ludzi, różne krajobrazy i miejsca.

należycie oznakowane, tak, aby wiadomo było, że

Analizując strategie cytowania w graffiti,

jest nasze. W tym celu umieszczamy np. tabliczki

trzeba pamiętać o równowadze dwóch funkcji

z nazwiskiem na drzwiach domów czy mieszkań.

tych malunków. Mają one nie tylko kreować

Odczuwamy potrzebę zindywidualizowania miejsca

pozytywną

wizję

świata

pośrednio

poprzez

zapożyczenie czyichś słów, ale również pełnią rolę przypomnienia. Podsycać mają nasz patriotyzm i pamięć o osobach, które na to zasłużyły. Ostatnią opisać,

jest

strategią, oswajanie.

którą Każda

chciałabym żywa

istota

potrzebuje swojego miejsca na świecie. Zwierzęta zamieszkują nory, dziuple w drzewach, jaskinie itp. Przywłaszczają sobie jakieś miejsce, w którym mogą poczuć się w miarę bezpiecznie, gdzie zgromadzą pożywienie czy ułożą się do snu. Człowiek pod tym względem niewiele różni się od

zwierząt.

Potrzebujemy

własnego

miejsca,

do którego możemy wrócić, w którym czujemy

Mariusz Tobiasz | miejsce: Nowy Sącz kwm-nowysacz.blogspot.com

nam bliskiego, miejsca zamieszkania czy pracy. Reagując na ową potrzebę, ozdabiamy w rozmaity sposób przestrzenie, które traktujemy jako swoje. Malujemy ściany na ulubione kolory, wieszamy obrazy, które uważamy za piękne – wybieramy styl naszego otoczenia. Wszystko po to, aby czuć się

129


artykuł w owym miejscu jak najlepiej Już najstarsi ludzie

identyfikować się młodym z zastaną przestrzenią

ozdabiali swoje jaskinie malowidłami naściennymi

– rzeczywistością, w której żyją. Dzięki takim

i potrzeba takowa przetrwała do dziś. Wydaje

zabiegom łatwiej jest funkcjonować w świecie,

się pierwotną, bo czyż nie jest tak, że każdy

który na początku wydawał się obcy w każdym

z nas jako dziecko „ozdabiał” ściany w domu,

calu. Pośród przerażającej miejskiej dżungli mamy

a w szczególności we własnym pokoju? Kto choć

swoje własne miejsca – naznaczone kolorowymi

raz nie zapisał bądź nie wyrył własnych inicjałów na

malunkami, które są charakterystyczne i łatwo

szkolnej ławce albo drzewie, przy którym spotykał

rozpoznawalne dla młodych. Uważam, że opisane

się z przyjaciółmi?

zjawisko można nazwać strategią oswajania, która

Sposobem

przestrzeni

wpisuje się w strategie kreowania pozytywnego

miejskiej jest graffiti. Młodzi ludzie dzięki graffiti

obrazu świata w graffiti. W końcu świadomość

wprowadzają

„obcych”

posiadania własnego miejsca, które w dodatku

obszarów. Jest to ich własna wizja człowieka,

jest wyraźnie oznaczone, ewokuje pozytywną wizję

więc pozwala oswoić miejsca, w których żyją,

świata, nastawia nas optymistycznie do życia

a

w nim.

w

się

na

właśnie

których

czuli.

człowieka

niekoniecznie można

do

zawsze

oczywiście

dobrze

stwierdzić,

Strategia oswajania wpisuje się w nasze

że napisy na murach poprawiają samopoczucie

życie, choć nie jesteśmy jej do końca świadomi.

młodzieży należącej do miejskiego społeczeństwa,

Rozróżnienie na miejsca „swoje” i „obce” jest

ale niewątpliwie jest graffiti gestem, który pomaga

nam znane i powszechnie rozumiane. Zamiana

130

Nie

oswojenie


Barbara Kaleta obcego na swoje to właśnie mechanizm strategii

Czasem jedynie sugeruje, co jest dobre, a co

oswajania. Graffiti to tylko exemplum, może być

złe, aby odbiorca mógł sam wysnuć odpowiednie

narzędziem, za pomocą którego oswaja się jakąś

wnioski. Druga strategia to cytowanie na murach.

przestrzeń. Jest ono obecne w wielu obszarach

Przytaczając

naszego życia: graffiti pojawia się nie tylko na

chcą wzbudzić w ludziach refleksję. Głębokie

ścianach budynków, ale także w ich wnętrzach.

przemyślenia mają prowadzić do zrozumienia

Młodzi ludzie używają go do oswojenia swoich

istotnych

ulubionych miejsc w mieście, gdzie spędzają

(podobnie,

czas wolny, spotykają się. Odbywa się to zarówno

jest

poprzez zwykłe podpisy, jak i slogany czy pełne

walczących o lepszy świat i o wartościowych

zdania. Często oswajanie łączy się z funkcją

dziełach. Zawarty może być również w tej strategii

estetyczną, zwłaszcza wtedy, gdy ma miejsce

mechanizm

użycie wyłącznie obrazu.

i kultywowania patriotyzmu. Ostatnią strategią

Kreowanie pozytywnej wizji świata w graffiti

czyjeś

problemów jak

w

jednocześnie

słowa,

i

autorzy

konkretnych

naprawianiu).

przypomnieniem

wzmacniania

pamięci

graffiti

działań

Cytowanie o

ludziach

historycznej

opisaną przeze mnie jest oswajanie przestrzeni

jest realizowane w różny sposób. Jako pierwszą

obcych.

omówiłam strategię naprawiania, która za pomocą

zostało z kulturoznawczych postulatów Piotra

perswazji nakłania nas do działania na rzecz

Kowalskiego[2]. Oswajanie realizowane jest za

dobra. Określa problemy współczesnego świata

pomocą środków werbalnych, jak i ikonicznych.

i często wskazuje nawet konkretne rozwiązania.

Najogólniej mówiąc, w owej strategii twórcy

Jej

teoretyczne

podłoże

wysnute

131


artykuł graffiti zamieniają przestrzeń „obcą” na „swoją”.

a stał się rzeczywistością.

Podobnego zabiegu dokonujemy wszyscy, nie zdając

Niewielu docenia sztukę ulicy i widzi w niej

sobie nawet z tego sprawy. Grafficiarze robią to po

nic wartościowego. Sytuacja taka ma miejsce,

prostu inaczej niż większość z nas.

dlatego że większość współczesnych ludzi nie

Celem mojego tekstu było ukazanie graffiti

potrafi patrzeć. Pozostają ślepi na to, co w graffiti

nie tylko pozbawionego przemocy, ale również

jest dobre. Sugerują się tym, co jest jedynie

walczącego

namiastką malunków ściennych.

z

nią.

Grafficiarze

naprawiając,

Sztukę ulicy

cytując i oswajając, chcą doprowadzić do ogólnego

kojarzą tylko z „bazgrołami”, które pojawiają się

konsensusu w społeczeństwie. Pragną uzmysłowić

licznie na murach miejskich. Chciałam pokazać

nam, co jest złe, a co dobre. Mówią, jak powinno

inny obraz graffiti. Mam nadzieję, że udało mi się

być i jak powinniśmy do tego dążyć. Wzbogacają

przekonać chociaż niektórych do zmiany spojrzenia

przestrzeń miejską o malunki, które mogą pomóc

na „akty wandalizmu” grafficiarzy.

Barbara Kaleta

nam w oswojeniu się z różnymi miejscami. Często po prostu upiększają nasze otoczenie. Wszystko to

Przypisy:

ma na celu stworzenie takiej sytuacji, w której ludzie będą mogli dojść do porozumienia. Dlatego mówię o kreowaniu pozytywnej wizji świata. Graffiti jedynie nam ją pokazuje, to my musimy postarać się o to, żeby taki obraz przestał być obrazem,

132

N. Ganz, Świat graffiti. Sztuka ulicy z pięciu kontynentów, red T. Manco, Warszawa 2008 P. Kowalski, Samotność i wspólnota. Inskrypcje w przestrzeniach współczesnego życia, Opole 1993.


Barbara Kaleta

O tym, jak niedźwiedź stracił swoje imię Ciekawostka etymologiczna

W

czasach, kiedy panuje wolność słowa,

wszechne było zjawisko tabu językowego. Zakładało

ludzie bardzo często nie zastanawiają

ono, że każde słowo posiada moc sprawczą. Na pierw-

się nad tym, co mówią. Brak reflek-

szym planie znajduje się tutaj funkcja magiczna języ-

sji nie tylko nad znaczeniem słów, ale również nad

ka. Nazwanie czegoś po imieniu było jednoznaczne

konsekwencjami ich użycia. W oczach dawnych Sło-

z przywołaniem tego. W związku z tym unikano wypo-

wian takie zachowanie uchodziłoby za skrajnie nie-

wiadania słów, które nazywały rzeczy złe czy niebez-

bezpieczne! Wierzono bowiem w sprawczą moc słów,

pieczne. Wierzono, że w ten sposób można uniknąć

a powiedzenie „Nie wywołuj wilka z lasu!” było trak-

zagrożenia. Kiedyś zupełnie inaczej traktowano umie-

towane jak najbardziej dosłownie.

jętność posługiwania się językiem i możliwość nada-

W zamierzchłych czasach, kiedy język polski

wania „imion” przedmiotom. Ludzie łączyli czynność

jeszcze nie wyodrębnił się z prasłowiańszczyzny, po-

mówienia z szeroko rozumianym działaniem. Tego ro-

133


artykuł dzaju myślenie ma związek również z wiarą w zaklę-

naleciałości gwarowe i dalsze procesy rozwoju na-

cia, magiczne formuły słowne, klątwy itp. Można za-

szego języka, dziś po polsku mówimy „niedźwiedź”.

tem powiedzieć, że nasi przodkowie nie rzucali słów

na wiatr…

z podaniem cech zwierzęcia zamiast jego nazwy. Po-

Co to wszystko ma wspólnego z niedźwie-

dobne zjawisko zaobserwować możemy także w in-

dziem? Mianowicie to, że był on postrzegany jako

nych językach. Niemieckie „bär” czy angielskie „bear”

zwierzę bardzo groźne, wywoływał wśród ludzi pa-

oznaczają dosłownie ‘bury’, ‘szary’, a norweskie

niczny strach. W związku z tym starano się nie na-

„bjørn” oraz szwedzkie „björn” znaczy tyle, co „ku-

zywać go po imieniu. Formułowano wypowiedzi tak,

dłaty”. Używano zatem całego szeregu określeń,

żeby było wiadomo, o co chodzi, ale żeby nie padła

sięgano po takie chwyty retoryczne, jak omówienie,

nazwa zwierzęcia. W taki oto sposób powstało sło-

byleby tylko nie padło prawdziwe imię niedźwiedzia.

wo niedźwiedź. Pochodzi ono od dwóch prasłowiań-

Zabieg ten, z pozoru nieszkodliwy (w zasadzie drobna

skich wyrazów: medъ (miód) i viedь (wiedza), które

asekuracja), doprowadził do tego, że pierwotna na-

w połączeniu medъviedь znaczą tyle, co ‘wiedzący

zwa niedźwiedzia jest dzisiaj nieznana. Nie wiadomo,

o miodzie’ lub ‘wiodący do miodu’. Istnieje także teo-

jak nasi przodkowie mówili o tym przerażającym zwie-

ria, która słowo to wywodzi od formy medvēdis, tłu-

rzęciu. Istnieją teorie, które wskazują na praindoeuro-

maczone jako ‘jedzący miód’. Po licznych przekształ-

pejskie słowo „rktos”, z którego powstało greckie „ark-

ceniach i procesach w języku słowiańskim, forma

tos”, a także łacińskie „ursus”. Jednak jak mogłoby ono

staropolska brzmiała „miedźwiedź”. Ze względu na

brzmieć w naszej współczesnej polszczyźnie, nie wia-

134

W każdym z wypadków, mamy do czynienia


Barbara Kaleta domo. Jedynymi śladami po tych słowach jest nazwa geograficzna Arktyka (gr.) oraz imię kobiece Urszula (łac.). Tabu językowe tak silnie oddziaływało na mentalność ludzi, że pierwotna nazwa niedźwiedzia była bardzo rzadko używana i w efekcie zupełnie zniknęła z języka. Dziś może się to wydawać zabawne – tak intensywnie unikano używania słowa, że zginęło na przestrzeni dziejów ludzkiej komunikacji. Jak mogło by ono wyglądać, możemy się jedynie domyślać. No chyba, że niedźwiedź przemówi ludzkim głosem i nam się przedstawi (o ile sam już nie zapomniał, jak mu dano na imię).

Barbara Kaleta

Blog o literaturze, filmie, sztuce, kulinariach, kulturze, sporcie, zdrowiu, modzie, urodzie, ciekawostkach etymologicznych, języku – o wszystkim. Co drugi dzień porcja nowych ciekawostek, okraszonych specyficznym (acz dobrym!) poczuciem humoru. Warto zajrzeć! http://ingliszkomon.blogspot.com/

135


proza

Troska cię muśnie, i wnet łatwo opuści Pamiętasz ów marsz, który swe zwieńczenie znalazł na Górze Czaszki? Tak, chyba stacja po stacji rozeznajesz się mniej więcej, jak to wyglądało, jak to było. Ale przecież na samym początku, podobnie jak ja, tylko i wyłącznie słyszałeś o drodze krzyżowej oraz ją w pewnym sensie oglądałeś. Dopiero potem, już będąc władnym składać litery, zacząłeś o niej czytać sprawdzone relacje. Wcześniej natomiast musiałeś podziwiać sceny zaledwie wyobrażone. Straszliwie został umęczony – bodaj ze trzy razy upadał pod ciężarem krzyża. Tak ci powiedziano na nabożeństwie, czy podczas katechezy. Nadto Rzymianie nieudanie ściągnęli z Jego głowy miarę. Tak, że korona cierniowa musiała być na skazańca za ciasna. Później ofiarowano ci pod nos obrazki czy nawet obrazy. Tutaj już twoja wyobraźnia odnajdywała wypoczynek, choć jeszcze nie pełen relaks. Niemniej wystarczyło spojrzeć. Nie było już dłużej większych niedomówień. Zadane razy były bowiem wyraziście namalowane. I zresztą obrzeżono je zakrzepłą krwią. Bywało, że malarze kładli wówczas grube warstwy farby. Niedościgłą maestrię osiągnęli mistrzowie sztuki

136


Bartosz Łącki gotyku. Tutaj już nie widziałeś niczego innego, podobnie jak ja, poza agonią. Czuć mogłeś wyłącznie śmierć. Ciało przybite do krzyża było już zwłokami. – Ale zaraz – powiesz – nie do końca tak jest, przecież wiem, czytałem oraz mówiono mi, że on następnie zmartwychwstał. - Jakkolwiek spójrz no jeszcze raz choćby na rzeźbę gotycką – odpowiadam nagabnięty – i powtórz to, co powiedziałeś, ale bez załamania w głosie. Jako dość młody człowiek nie zaglądałem do Pisma Świętego. Stąd też droga krzyżowa w moich oczach była drogą krwi oraz potu. Były wprawdzie wyjątki. Malowano wszakże twarz Chrystusa na sposób wzniosły, nawet łagodny – jak gdyby mocą ducha wykroczył On poza ograniczenia powłoki cielesnej, czyli akurat tutaj: poza cierpienie. Bądź też zostało ono różnymi zabiegami ułagodzone. Na marginesie: nie wykluczam, że niejeden mistyk podczas świąt Wielkiej Nocy przeżywa konanie Jezusa silniej niżeli On sam go zaznał na wieki wstecz. Tutaj dostrzegam, że może choć trochę udało mi się przybliżyć do tego, co czego chciałem zmierzyć. Zatem następnie czytałem świadectwa drogi krzyżowej wszystkich ewangelistów. I nie ma w nich – lub niemalże nie ma – nic o Jego bólu. Wszystko to, można pomyśleć, odbywało się wokół Niego. Ludzie zaś – zarówno nienawistni jak i współczujący – podchodzą doń dość blisko. Tak, że odgaduje ich po rysach twarzy. I dlatego też cośkolwiek o tym wydarzeniu możemy wynieść wyłącznie z reakcji kogoś innego. Jak by nie było – osób postronnych. Oto został ubiczowany, podano Mu chustę, by otarł twarz. Zawodzono nad Nim. Jakkolwiek w dalszym ciągu uwyraźniam sobie, ze Jego droga krzyżowa jest mi nieodmiennie nieznana. Po prawdzie wskazywali mi Jego rany. Mówili – widzisz tę koronę splecioną z cierni? Jeśli ona jest

137


proza cierniowa, to musi być ostra. Jakże więc rozdzierała ciało, odsłaniając fragmenty nagiej czaszki! Potem mogli jeszcze wspomnieć o włóczni. Dodawali: jak tylko umarł – dalej go męczono. Chodziło im zapewne o to, abym współczuł oraz abym nareszcie przedstawił sobie, jak bardzo się dla mnie i dla innych poświęcił. Byli nawet w swym zapale o krok od blasfemii. Nie wymówili jednak słów: Jakież wielkie by były ofiara jego oraz poświęcenie, gdybyż w Jezusie nie było wiary w zbawienie. Ale to i tak było nad wyraz przekonujące. Aż odwracałem wzrok. Zatykałem rękoma uszy. Jednakże później dowiaduję się, że Chrystus idąc na Górę Czaszki nie pozostawił za sobą krwawego śladu. Wprawdzie plwali nań, nadto Mu lżąc – ale dzięki owym informacjom dowiaduję się być może czegoś o nich, a nie o Nim. Nic nie wiem, dlatego już to myślę o drodze krzyżowej raczej jako o czymś mistycznym. Pamiętam, że jest obyczaj wystawiania w kościelnych niszach zrekonstruowanego albo raczej wyobrażonego Grobu Pańskiego. Można wtedy medytować nad śmiercią Chrystusa.. I kto zaglądając do Jego groty nie powie – O, biedny Jezu? – Kiedyś mnie coś ruszyło. Jakże to? Czemuż współczuję umarłemu? Małoż to już się wycierpiał. Poza tym nie mogę mieć pojęcia o dalszych smutkach czy – tak też mogłoby być – Jego późniejszych radościach. Chyba każdy ma już dość swoich utrapień, dlatego powinno się pomiarkować i nie przydawać nikomu coraz to kolejnych boleści. Widziałem kiedyś mężczyznę o zapadniętej twarzy, nadto miał opuszczone oczy. Znałem go skądciś, dlatego też się nim zainteresowałem. - Czy wszystko w porządku, dobrze się czujesz? - zadałem mu pytanie,

138


Bartosz Łącki a byłem, jak sobie schlebiałem, powodowany zatroskaniem. – Tak – odrzekł – u mnie wszystko dobrze. Naprawdę? – dopytywałem się, nie dając za wygraną. Nie mogłem uwierzyć temu zapewnieniu. Cierpiał on w moich oczach, i to tak bardzo. Ani trochę nie wyglądał mi na człowieka zdrowego, któremu to niczego nie brak. Gdy zapytałem się – „naprawdę”, to myślałem jednocześnie – Niemożliwe. Co też mówisz?! Nie może być z tobą dobrze. Wreszcie: nie wierzę ci! Wówczas nie wiedziałem jeszcze, że człowiek pochyla czasem głowę, bo wsłuchuje się w siebie, i że słyszy wtenczas czysty głos. Albo też wspomina miniony wieczór. Który to uznał za piękny. Nie tylko katatonicy są nieruchomi niby kamienie, ale też ci, którzy są wyczuleni na bodźce z zewnętrza i nie chcą czegoś przeoczyć czy puścić tego mimo uszu. A zresztą katatonik choć nie porusza się zauważalnie, to nie mogę stwierdzić zarazem, ze w jego piersi nie wzmogła się burza. Także znieruchomiały wzrok nie występuje wyłącznie u tych z zubożonym afektem – ale i u ekstatyków. Dla przygodnych książę Myszkin był pobladłym biedakiem ze strugami piany spływającymi z ust. Bo też nikt nie wie, czego doznał jeszcze na chwilę przedtem. Jakiś czas wstecz widziałem, jak odziany w łachman starzec, chowając się przed deszczem pod zadaszeniem, łapczywie pił z butelki niekosztowny alkohol. – Biedaczyna – pomyślałem. Bo też nawet nie dałem do siebie przystępu myśli, że on w tej chwili zażywał szczęśliwości. Być może najbardziej współczujący są właśnie ci, którzy chcą mieć naokoło siebie możliwie jak największą gromadę nieszczęśników. Św. Augustyn wspomniał, jak to kiedyś ujrzał zaśmiewającego się pijaczka, który w przerwach między wybuchami śmiechu popijał szparko z butelczyny. I wprawdzie docenił on jego ówczesny stan

139


proza ducha, to zarazem uznał, że źródłem radości w przypadku onego człowieka było wyłącznie wino. I wtedy oto zamyślił się – że o ileż cenniejsze by było szczęście, którego przyczyną byłby Bóg. Ale przecież nie mógł on wiedzieć, czy czasem ów wesołek nie zdecydował się uczcić właśnie butelką wina swego rozradowania, którego źródło było skądinąd. Nadmieniam, że wtedy Augustyn był jeszcze cokolwiek grzeszny, zatem być może ocenił drugiego podług swej miary. I teraz już całkiem na marginesie wspomnę historię pewnego człowieka, którą to pewnego razu usłyszałem. Pobierał on, o ile pamiętam, pensję urzędniczą. Nie rzucał się specjalnie otoczeniu w oczy. Jakkolwiek – zaledwie do pewnego czasu. Kiedyś to bowiem ktoś trochę przypadkowy oznajmił mu, że w jego to oczach dostrzec można obłęd. Zadziwiło go to. Toteż jak wrócił do domu, to spojrzał w lustro. Oczy jak oczy – pomyślał. Nie zwrócił uwagi ani na ich nietypowy kształt, ani kolor. Wzruszył tedy ramionami – niedorzeczność albo żart – stwierdził, uspokajając się. Jednakże pod wieczór, zapaliwszy uprzednio lampkę, ponownie przyjrzał się swemu zwierciadlanemu odbiciu. I zafrasował się. Rzeczywiście, dojrzał w swych oczach coś niepokojącego, jakiś niezdrowy błysk. Miałażby to być oznaka obłędu, może jego zarodek? zaniepokoił się. Nie wziął pod uwagę pewnych czynników, takich na przykład jak niedokładne oświetlenie, swoisty półmrok. Poza tym było już nader późno, jego oczy mogły więc być zwyczajnie zmęczone. Jednakże od tego czasu, gdy tylko przechodził obok lustra, przystawał i przyglądał się swojemu spojrzeniu. Jest coraz gorzej – myślał w popłochu. I gdy tylko spotykał kogoś znajomego, to wodził wzrokiem, unikając spojrzenia. Co się z nim dzieje? Postradał zmysły – domyślali się między sobą. On to słyszał, dlatego też postanowił dalej ich unikać. Albo ilekroć dochodziło jego uszu, jak poufnie rozmawiali, to nasłuchiwał –

140


Bartosz Łącki czy też aby przeciw niemu nie spiskują. – To wszystko przez moje oczy, wszystko mam w nich zapisane... ja jestem obłąkany!... – powtarzał uporczywie. Natomiast ludzie go w tym utwierdzali, a to szepcąc między sobą, a to znów czyniąc wielomówne gesty. I wreszcie nikt już nie miał wątpliwości – ani jego otoczenie, ani tym bardziej on sam. Nic innego nie pozostało, jak właśnie zamknąć go w lecznicy psychiatrycznej. Jedyne, czego można żałować, to tego – że nie zachowało się nazwisko człowieka, który to tak trafnie zdiagnozował chorobę umysłu naszego bohatera. I oto jakby na zakończenie pozwolę się wesprzeć na pewnym obszerniejszym cytacie. Natrafiłem nań i niedawno – niemal przed chwilą – i dość przypadkowo. Ale o niczym to jeszcze nie powinno świadczyć. Remarque w Czarnym obelisku napisał, jak następuje:

(…) Ale gdzie się podziewa kawałek duszy, gdy jeden zwój mózgowy zostaje uszkodzony? Co się dzieje z tym kawałkiem, gdy ktoś stanie się idiotą? Czy idzie do nieba? Czy też czeka na okaleczoną resztę, która pozwala jeszcze ludzkiemu ciału ślinić się, jeść i wypróżniać? Widziałem niektóre z pańskich przypadków na oddziale zamkniętym – w porównaniu z tym zwierzęta to bogowie. Gdzie się znajduje dusza idioty? Czy daje się ona podzielić. Czy też wisi może jak niewidoczny balon nad biednymi, bełkoczącymi głowami?[1]

I też po pewnych – o ile nie brzmi to nazbyt szumnie[2] – przemyśleniach rodzi się pytanie. Jak to bowiem jest z kimś, kogo powłoka cielesna a pewnie także i umysł są zrujnowane[3]? Co z duszą – czy ona w ogóle wciąż jest? – osobnika, który, jak widzę, wiecznie zatacza się omroczony wódką? Czy te zabrudzone

141


proza łachy jeszcze aby kogoś pod spodem kryją? Czy też może pod nimi dalej już nikogo nie ma? Dawno temu najpierw w Bizancjum a później na ziemiach Świętej Rosji istnieli cudaczni ludzie. Celowali oni w dialektyce. Aby tedy się możliwie jak najbardziej wzbogacić – dostępowali ogołocenia. Bywało i tak – że paradowali nago. Robili to na pogardę światu. W swych poczynaniach byli tak wyraziści, że musieli również uchodzić za bluźnierców. Może i uzurpatorów? Ale też taki człowiek zrzucał z siebie gwałtownym ruchem niepotrzebny mu balast. Który to co najwyżej oddalał go od Boga ( a może również i od ludzi). Odrzucając to wszystko – a bywało, że opuszczana zostawała świeżo poślubiona, zresztą wcale urodna żona – od tej chwili mógł być już wyłącznie człowiekiem. Zresztą wystawianym na mroźne wiatry, w ogóle wszelką niepogodę, oraz ludziom – na urągowisko. Aktualnie muszę przywołać pewne wydarzenie. Całkiem niedawno towarzyszem mojej podróży był niedomyty łachmaniarz – jak go też zrazu w duchu nazwałem. Nadto: mamrotał on coś niezrozumiale pod nosem. Tym trudniej było go zrozumieć, bo posiadał może dwa-trzy zęby. – Co też wódka zrobiła z człowieka? – pomyślałem z mieszaniną litości i niewątpliwie obrzydzenia. Za moment dołączył do niego kolega. No i drugi do kompanii – pomyślałem. Tym bardziej musiałem być zniechęcony, bo znajdowali się raczej blisko mnie. Rozmawiali trochę. Chcąc nie chcąc – coś musiałem usłyszeć. Nagle ten drugi zapytał się swego kompaniona, dokąd to on się tak właściwie udaje? - Muszę tutaj wysiąść, kupić coś kotom – wymamrotał w odpowiedzi. – Kotom? - zdziwił się – pomyśl też o sobie, to najpierw sobie kup coś do jedzenia. – Coś tam mam dla siebie – odparł, po czym za chwilę wysiadł. Aby za moment

142


Bartosz Łącki niepewnym krokiem skierować się do sklepu. Miał przecież coś do kupienia[4]. Ktoś mi jakiś już czas temu oznajmił z przytonem dumy w głosie, że on to nie gardzi człowiekiem jako takim. Tyle że człowiek jako taki nie istnieje. To musiał być jeden z tych kosmicznych humanistów.

Bartosz Łącki Przypisy:

1. E. M. Remarque, Czarny obelisk, Poznań 2010, s. 153. 2. Właśnie teraz sobie coś uzmysłowiłem. Są ludzie, którzy za wszelką cenę wystrzegają się choćby cienia patosu. Ale tak sobie myślę, że przecież to dopiero musi być patos. Wprawdzie skryty, ale ogromny. 3. W podobnych chwilach trudno mi nie wspomnieć widoku Jacka Nicholsona z Lotu nad kukułczym gniazdem. Już po lobotomii. 4. Zresztą na początku, zanim jeszcze cokolwiek napisałem, chciałem nazwać niepowstały tekst – Lovecats. Potem zarzuciłem pomysł. Średnio mi on współgrał zwłaszcza z pierwszymi akapitami niniejszej rzeczy. Bywa czasem tak, że najpierw wymyślam sobie podobający mi się tytuł, co mnie ma później motywować do zawziętego, owocnego pisania. Taki tytuł nie może się zmarnować! – powtarzam wtedy sobie.

143


proza

Agitacja na rzecz zniesienia snów Przez kilka godzin jeszcze szumiały mi w głowie słowa wujka D. No proszę. Jestem pewny, że mówił o tym, o czym śnił. Brałem za pewnik, to, że on nie ma snów. No, ale to, co opowiedział? Nie wiedziałem dotąd, że tak można mówić. Pewnie także dlatego, że niewiele czytam poezji. Zabił mi ćwieka, nie powiem. Natomiast moje sny to są co najwyżej pośledniej próby ilustracje. Powiadają: „czułam się, jak gdybym śniła”, „to był sen”, „myślałem, że śnię”. Czyli że, cholera, co? Nic niezwykłego, skąd ów entuzjazm? Przynajmniej tak mówię, mając w pamięci moje ubogie sny. Już to nawet pełnokrwisty koszmar przyjąłbym z rozpostartymi ramionami. Ale nic z tego. O, zaczyna się – myślę wtedy znużony – kiedy skończy się ten przeklęty sen? W ogóle rzadko zapamiętuję swoje marzenia senne. Czasem sobie wspomnę jakąś wulgarną scenę z mieszaniną obrzydzenia i jednak – ekscytacji. Natomiast tych, którzy relacjonują swoje sny z dbałością o detal, z wyczuciem dialogów – ba, wielu przytacza słowo po słowie to, co zostało wtedy powiedziane – od

144


Bartosz Łącki zawsze mam za blagierów. Tak jak zakłamuje się rzeczywistość, tak też przekłamuje się sny. Zatem : dla mnie sen powinien stanowić przestrzeń oczyszczoną ze słów. Gdzie zwrot „słowo na wagę złota” staje się bezużyteczny. Nie w smak są mi marzenia senne bogate w dialogi. Tak, aż ma się wrażenie, że zostały rozpisane na role przez początkującego dramatopisarza, który tak dużo chciałby powiedzieć naraz. W których to na dobitkę układam piosenki, zawsze rymowane. Na koniec wszystkiego bez litości je wyśpiewuję. I koszmarami są sny, w których czytam felietony z aspiracjami, a nawet, tak też bywa, opasłe tomy traktatów. Najgorsze przychodzi wówczas, gdy raptem uświadamiam sobie, że to wszystko zostało napisane moją ręką.Cieszę się, gdy dla odmiany wędruję skroś noc bez potrzeby wysłowienia się. Błogosławieństwem jest także wojna, ucieczka. Gdy nie ma czasu na to, by cokolwiek wyrzec. Słów trzeba się wyrzec. Niewysłowienie mi z tym dobrze. Ludzie zwani opowiadaczami snów, zawołani gawędziarze, w 99% przypadków są nieudolnymi tłumaczami. Jak nie opowiesz melodii, huraganu, żaru pustyni – tak nie porywaj się na relację z tego, o czym właśnie śniłeś. No chyba, że chcesz to pogrzebać, bezpowrotnie stracić, wtedy: śmiało. I wprawdzie muzykolodzy na etatach radiowych wymownie opowiadają o kompozycjach muzycznych, przypisując im – tak trafnie! – niemało przymiotów, czy raczej: przymiotników. A jednak po wybrzmieniu ostatniego akordu, zastanawiam się: no i niby co, że jak? Skoro słyszę, jak następuje: „wdzięczne, figlarne”, wreszcie – „rozkoszne” o pewnym allegro, to słucham uważnie, aby owych jakości dzieła nie puścić mimo

145


proza uszu. Potem klaszczę z uciechy. Jest bowiem tak, jak to zawczasu zostało powiedziane! Przy okazji wspomnę o czymś jeszcze, skoro jestem przy głosie. „Jakiż to oniryczny krajobraz!” – słyszę od ciebie. – Jaki? – dopytuję się. – Powiedziałem „oniryczny”, nie usłyszałeś dobrze, może wymówiłem to niewyraźnie? – Słyszałem, właśnie tak – klaruję – dlatego też się pytam. Do kaduka, płyń na fali zachwytu; ale nie mów więcej, to nie jest konieczne. Bierzesz coś za to? Doprawdy, zabrakło tylko określenia „surrealistyczny sen”. No a czemu nie pojechać całkiem po bandzie i nie powiedzieć – „sen oniryczny”? Wcale tak źle nie brzmi, nie uważasz? I wspomnę jeszcze o moim niezrozumieniu dla surrealistów. Stają na głowie, żeby przedstawić bezsensowne i irrealne podłoże świata, kiedy tak naprawdę wystarczy się przyjrzeć powszedniemu dniu człowieka. Począwszy od toalety porannej a na wieczornym spotkaniu przy kawie kończąc. Czyż wszystko to, co robi, nie jest szalone, niepojęte – zupełnie absurdalne. I przedstawiam jako przykład taki oto dialog: „- Dzień dobry, co u pana? Pada deszcz. - A dzień dobry, mam się dobrze. Pod wieczór ma przestać” – czy kryje on w sobie jakiś sens? I nic to, zostawiam ich w spokoju owych – jak im tam? - a tak, surrealistów. Już Kohelet kiedyś mądrze zauważył, że nie ma nic nowego pod słońcem. A dostrzegł to w epoce pradawnej. Jednakże może zrobił to niedostatecznie dosadnie? – Ależ to pochody niezwyczajne – zachłystuje się amator sztuki – dziwotwory, senne widziadła, straszydła prawdziwe! Jakie to piękne, oko moje czegoś podobnego dotąd nie ujrzało! – No bo też nie wiesz, że w dawnych czasach tworzyli Bosch czy Bruegel? Próby surrealistów to, przepraszam, szczyny po ich

146


Bartosz Łącki rzeczywiście nowatorskich pracach malarskich. Nie wiem, zawsze zastanawiało mnie, po co z uporem tworzyć to samo, ale jednak nieporównanie gorsze? Nie wiadomo. Mówi się bezmyślnie, że przywrócili oni, znaczy się surrealiści, marzeniom sennym ich godność, i że nawet przedkładali je ponad jawę. Według mnie roili o snach, i nic więcej. Na ich płótnach idą szeregiem stwory z rejonów piekła, manekiny, rekwizyty – o tym naprawdę śnili? Wątpię. Zanadto zdaje mi się to być wyrozumowane. Podobnie psychoanalitycy. I to o nich to jest. Wszystkich u progu XX w. zakasował Freud, bijąc między oczy, jak się sprawa ma ze snami. Jedni – w szloch. Wielki zawód. „Nie może być!”. „To nieprawda!” – oburzył się poważny urzędnik – „nie może to dotyczyć mojego syna!”. Inni – dla odmiany – zapytywali się o swe córki. Drudzy zaś chichotali – „wiedzieliśmy o tym od dawna, ale nie mieliśmy odpowiedniej terminologii. Nie mogliśmy tedy pisać o tym na sposób uczony. Freud zaś ją znalazł i wszystko opisał, nie pozostawiając złudzeń.” Pewnego razu znana mi cnotliwa osoba zauważyła lekko, że Freudowska koncepcja marzenia sennego jest niemniej nader interesująca. Teraz wiem, że musiało ją to nieźle kręcić. Zanim poznałem jego prace miewałem jasne sny: śniłem spacery, pogodne nieba, śpiewy, białe kościółki. Ale potem, nie było już o tym mowy! Zacząłem chodzić po mrocznych lasach, polach usianych palami. A także zaczęli pojawiać się moi rodzice. No – to było dopiero! Miarka się zdecydowanie przebrała. Dziwię się też, że po dziś dzień znajdują się barany, które do nich przychodzą z karteczkami ze

147


proza spisanymi co do detalu swoimi dusznymi, lepkimi snami. Całkowite obnażenie! Przecież sen jest, przynajmniej dla mnie, czymś możliwie najintymniejszym, przeto czymś jedynym, co mam prawdziwie na własność. Ale nie – Freud wypunktował wszystko cokolwiek błyskotliwie. Dopiero niedawno zbastowałem. I póki co – w ogóle nie śnię. Ale może przyjmę z rozwartymi ramionami moje dawne sny? Oczywiście – te z lat mojej niewinności, zanim to zapoznałem się z teraz już mocno podejrzanymi lekturami. Aktualnie, gdy ktoś zada mi pytanie – co ci się śniło? – Gówno – odpowiem krótko. I ten gość zacznie się w nim grzebać, dobywając zeń grudki szczerego złota.

Bartosz Łącki

148


Bartosz Łącki

149


artykuł

Olaf Pajączkowski Olaf Pajączkowski (ur. 1988) – interesuje się muzyką, filozofią, literaturą, filmem, fotografią, przede wszystkim jednak jest twórcą rzeczy wszelakich, od utworów prozatorskich do etiud filmowych. Współpracował/współpracuje z portalami „Coolturka” i „Adventure Zone”, prowadził dwa blogi kulturalne, wygrał ze trzy konkursy recenzenckie, udzielał się w kultowym – w pewnych kręgach – zespole rockowym Post Mortem; kilka jego wierszy ukazało się w „Migotaniach Przejaśnieniach”, proza jeszcze czeka na swój debiut. Ostatnio stworzył „Znak zapytania”, komputerową przygodówkę w starym stylu.

150


Olaf Pajączkowski

Strach ma wielkie oczy, czyli czy należy bać się Epizodu VII? Każdy, kto nieco interesuje się tym, co w światku fil-

mowym piszczy, słyszał zapewne, że powstaną kolej-

zne prawidła Hollywoodu mówią - „dojną krowę doić

ne części Gwiezdnych Wojen, słynnego space-fantasy

trzeba do cna, aż jej wymiona pękną albo publiczność

George’a Lucasa. I nie mają to być pre-prequele (epi-

przedawkuje mleko” (czytaj: nie zostawi w kasach

zody osadzone przed raczej niezbyt gorąco przyjętą

tyle zielonej waluty, by był sens dalej doić wychudzo-

„nową trylogią”), ani nawet sidequele lub interquele.

ne zwierzę). Od ostatnich Gwiezdnych Wojen (Epizod

Zresztą bardzo trudno byłoby „wcisnąć” kolejną try-

III) minęło już osiem lat; po drodze otrzymaliśmy coś,

logię między części I-III i IV-VI tak, by nie tylko nie

co można by nazwać Epizodem 2.5 (pełnometrażowe

zaburzyć porządku przyczynowo-skutkowego, ale

Wojny Klonów z 2008 roku), serial, morze komiksów

opowiedzieć jeszcze jakąś ciekawą historię. Nie, za-

i kilka gier, ale nawet najbardziej zachłanni górnicy

miast tego zdecydowano się na dość kontrowersyjny

nie będą fedrować w pustej kopalni. Wszakże kon-

krok – nakręcenie epizodów VII – IX!

flikt, zwany Wojnami Klonów, trwał zaledwie trzy

Nie byłoby w tym nic dziwnego. Wszakże żela-

151


proza lata i trudno wcisnąć kolejne tryliony produktów tak,

Jedi Luke’a Skywalkera i szlachetnego przemytnika

by zachować jakąś spójność świata przedstawionego

Hana Solo. Na dodatek reżyserować ma nie kto inny,

(o którą autorzy z różnych mediów bardzo dbają, na co

a popularny ostatnio J. J. Abrams, znany z pracy nad

należy patrzeć tylko z podziwem, zważywszy na obec-

serialem Lost. Jest się więc z czego cieszyć, prawda?

ną wielkość tego uniwersum). Czas na jakiś nowy pro-

Nie do końca.

dukt, ale nie „wypełniacz”, który wepchnie się między

Każda baza fanowska umarłaby ze szczęścia,

filmy – czas na coś poważnego, kolejny epizod!

gdyby dowiedziała się, że jej ukochana seria wró-

Lecz pisząc „kolejny epizod” mam na myśli

ci na duże ekrany. Albo raczej prawie każda, bo fani

kontynuację Epizodu VI, rzeczy, która swą premierę

Gwiezdnych Wojen wcale się nie cieszą, a w najlep-

miała już dokładnie trzydzieści lat temu! Reanima-

szym razie podchodzą do pomysłu z rezerwą. Dlacze-

cja starych serii to praktyka rzadka w Hollywoodzie,

go?

ale spotykana (Tron: Dziedzictwo pojawił się dwa-

dzieścia osiem lat po pierwowzorze, na Predators mu-

iż kolejne części to nic dobrego (ale ja fanem byłem

sieliśmy czekać dwadzieścia lat, a Obcy doczekał się

przez chwilę, więc nie jestem aż tak emocjonalnie

swego prequela po piętnastu latach od premiery Prze-

związany z serią), to jednak potrafię zrozumieć oba-

budzenia). Co jeszcze ciekawsze, Lucas ma zamiar

wy. Co prawda niektórzy krytykują epizody in spe

zaangażować aktorów, którzy wystąpili w kultowej

tylko dlatego, że mają być „zrobione” przez Disneya

„starej trylogii” - Carrie Fisher, Marka Hamilla i Har-

i nie chcą „cukierkowatości”, lecz powiedzmy sobie

risona Forda, czyli słynną księżniczkę Leię Organę,

szczerze – jeżeli chodzi o klimat, to Gwiezdne Woj-

152

Przyznam się, że choć nie podzielam zdania,


Olaf Pajączkowski ny nigdy nie były klonami Czasu Apokalipsy, Obcego

dwadzieścia lat kupowali gry, komiksy, książki, two-

albo chociaż tworów Tarantino. To dobre, przygodo-

rzące w miarę spójne uniwersum, mogą poczuć się

we kino sf-fantasy, bez jakichś większych aspiracji,

nieco oszukani. Gdy pojawią się nowe filmy, twory

które z biegiem czasu coraz bardziej zaczęło zbliżać

wydane po Powrocie Jedi stracą swój kanoniczny sta-

się do rozrywki familijnej. Już Epizod VI zaserwował

tus, bowiem zapowiedziano, że nowe części nie będą

nam milusie, tańczące miśki, a części I – III to na-

częścią Expanded Universe. Co to oznacza? Ano ni

prawdę rzecz dla całej rodziny (szczególnie Mroczne

mniej, ni więcej to, że pieczołowicie budowany przez

Widmo; jeśli chodzi o Zemstę Sithów, to można by

dwie dekady świat zostanie odesłany do lamusa.

jeszcze się posprzeczać, ale i tak wydaje mi się, że

Tym samym fani, którzy „żyli” w swoim ulubionym

jest to część łatwiejsza w odbiorze od dość ciężkiego

uniwersum, teraz będą musieli pogodzić się z tym,

Imperium kontratakuje). Disneyem nie ma się więc co

że kolejne filmy pojawią w nowej „linii czasu” i że

przejmować – nie sądzę, by bardzo zmienił on klimat

EU stanie się alternatywną rzeczywistością. Tym sa-

Gwiezdnej Sagi (co prawda drugiego Imperium... nie

mym bardzo dobra książkowa Trylogia Thrawna Ti-

uświadczymy, ale na to nie zanosiłoby się nawet wte-

mothy’ego Zahna i seria komiksów Karmazynowe

dy, gdyby serią dalej zajmował się LucasFilm). Jed-

Imperium staną się nieważne z punktu widzenia bo-

nakże niektóre obawy potrafię zrozumieć i warto się

haterów gwiezdnowojennej sagi... I nad tym należy

zastanowić, czy rzeczywiście kolejne części to manna

ubolewać. Trylogia Thrawna to już legenda i chy-

z nieba...

ba najlepsza seria powieści osadzonych w uniwer-

sum George’a Lucasa, a Karmazynowe Imperium to

Bo zgodzę się, że ludzie, którzy przez ostatnie

153


proza mój osobisty faworyt, jeśli chodzi o tzw. „Star Wars

było miejsca na osi czasu, żeby go przywrócić do gry,

graphic novels”. Szkoda ich.

powiedzmy, po dwóch latach od zgonu). Na jednym

klonie nie poprzestał, tylko poszedł na całego, dzięki

Ale czy tak naprawdę wiele tracimy na „skaso-

waniu” Expanded Universe?

czemu prawie wszyscy bohaterowie Gwiezdnych Wo-

Tak, oczywiście, jak już wspominałem – rozu-

jen mieli przyjemność wykończyć po jednym Palpata-

miem fanów, zżytych z Galaktyką Lucasa, która pomi-

inie. Co więcej, wbrew temu, co pokazały nam filmy,

mo ton książek i komiksów nawet jakiś tam ład i skład

po uniwersum Star Wars kryły się całe hordy Jedi,

miała. Ale przyjrzyjmy się temu uniwersum bliżej. Ja

którzy przeżyli pogrom. I jak się okazuje, ci mistrzo-

– choć ostatnią powieść z tej serii przeczytałem jakieś

wie Starego Zakonu, zamiast się jakoś zorganizować

dziesięć lat temu – odnoszę wrażenie, że Expanded

i założyć ruch oporu, kryli się po bagnach i lasach,

Universe zmieniło się w lekką parodię Gwiezdnych

czekając, aż pojawi się chłopiec z prowincji i rozwiąże

Wojen. Imperator – jak wszyscy dobrze pamiętamy –

za nich problem Vadera i Imperatora. Jak się na to pa-

niczym czarny charakter z filmów, nomen omen, Di-

trzy, to człowiek przestaje się dziwić, że Zakon upadł.

sneya, wpadł do szybu drugiej Gwiazdy Śmierci i tam

Z drugiej jednak strony można się zastanawiać, dla-

zakończył swój żywot... ale czy na pewno? Oczywiście,

czego Rebelia nie wygrała wojny wcześniej, skoro nie

że nie! Wzorem większości komiksowych szwarccha-

dość, że wszyscy ważniejsi Imperialni przechodzą na

rakterów sklonował się i powrócił po dziesięciu latach

jej stronę i szeregi ruchu oporu zasilają szlachetni

milczenia (dlaczego akurat dziesięciu, a nie wcze-

przemytnicy, to jeszcze co drugi żołnierz Nowej Repu-

śniej, nie wiadomo, ale najpewniej dlatego, że nie

bliki jest czuły na Moc. I stary, dobry Han Solo prze-

154


Olaf Pajączkowski staje być taką fajną postacią, bo nawet sprzątaczka

gać, więc Imperator wymyśla coraz to nowsze, spek-

potrafi telekinetycznie przenosić wiadra z wodą, a co

takularne superbronie, które równie spektakularnie

drugi żołnierz odbija lasery szturmowców samą siłą woli.

Żeby było śmieszniej, okazuje się, że sithową

zasadę „jeden mistrz – jeden uczeń” można włożyć między bajki, bo Palpataine trenował całe hordy Sithów i quasi-Sithów, których z jakichś powodów Łukasz Berlik | Jastrząb

nie chciał wykorzystać podczas wydarzeń ukazanych w Starej Trylogii. Ale mało tego! W tajemnicy przed swym mistrzem, Darth Vader też trenował

kończą swój „żywot”. I zgodnie z zasadą „jedna su-

całe komando Sithów! Wydawałoby się, że to wystar-

perbroń na jeden weekend”, gdy diabelski wynalazek

czy, by zmiażdżyć Rebelię, ale nie – nasze ulubione

zawiedzie raz, porzuca się pomysł i szuka się nowych

szwarccharaktery dają swoim ludziom jakieś dziwne

narzędzi mordu, nieważne, że poprzednie było sku-

zadania, każą im się chować przez dwadzieścia lat

teczne i zostało zniszczone fartem.

po lasach i starych świątyniach, a potem wyciągają

ich jak asy z rękawa w najmniej odpowiednim mo-

sach kontynuujących historię bohaterów Gwiezdnej

mencie. Klęska gotowa.

Sagi. To, że Imperium broniło się jeszcze przed dwa-

dzieścia lat po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci,

Oczywiście na samych Sithach nie można pole-

Jeszcze ciekawiej jest w powieściach i komik-

155


proza można zrozumieć, gdy się patrzy na jego potęgę z fil-

po prostu się zapętlili i kopiują pomysły z pierwszej,

mów. Gdy jednak spojrzymy na to jak zostało przed-

oryginalnej trylogii, tworząc świat, w którym mamy

stawione w książkach – jako niewydolna struktura,

chroniczny cykl powstawania złego cesarstwa (na

pełna nieudolnych i niekompetentnych generałów,

którego czele staje zawsze zdrajca-Sith) i jego upad-

którzy nie potrafią wygrać nawet jednej bitwy, a całe

ku. A na dodatek większość przedstawionych w nim

oddziały tracą na jednym jedynym Luke’u Skywalke-

– schematycznych zresztą – historii wcale taka dobra

rze, jeszcze nie mistrzu – to nie da się nie zdumieć

nie jest. Czy więc „wyczyszczenie” Expanded Univer-

faktem, że ten konflikt trwał tyle czasu. Widocznie

se to taka tragedia? Pamiętajmy, że przecież będzie

Nowa Republika też była zbieraniną nieudaczników,

to „wyczyszczenie” jedynie oficjalne, Disney nie zro-

skoro tak słabego wroga nie potrafiła pokonać.

bi nalotu na domy fanów, by ogniem i mieczem nisz-

W międzyczasie autorzy zaserwowali nam też

czyć wszystkie relikwie „starego porządku”, a każdy

kilka ataków stworów z innych galaktyk, odrodzenie

odbiorca sam sobie wybierze, która wersja Star Wars

Imperium, upadek Imperium, kolejne odrodzenie...

naprawdę mu odpowiada. Jeśli nowe epizody nie przy-

Znowu pojawił się Wybraniec-Jedi (syn Lei i Hana),

padną mu do gustu, będzie mógł udać, że po prostu

który oczywiście zamiast spełnić pokładane w nim na-

ich nie ma i dalej „żyć” w swoim ukochanym świe-

dzieje, przeszedł na Ciemną Stronę Mocy i rozpoczął

cie. Na dobrą sprawę niewiele więc tracimy, a dosta-

czystkę...

jemy alternatywę (być może mnie te „alternatywne”

Gwiezdne Wojny spodobają się bardziej, kto wie?).

Gdy się bliżej przyjrzeć temu gwiezdowojenne-

mu uniwersum, to można dojść do wniosku, że autorzy

156

Pamiętajmy także, że dostaniemy szansę zoba-


Olaf Pajączkowski czenia dalszych losów Luke’a i spółki mniej więcej

należy się cieszyć z faktu, że oryginalnych bohaterów

tak, jak sobie to Lucas wyobrażał (co prawda będzie

Sagi mają grać aktorzy, których widzieliśmy razem

teraz jedynie konsultantem, ale sądzę, że podrzuci

na srebrnym ekranie trzydzieści lat temu. Decyzja

nowym scenarzystom kilka pomysłów ze swej orygi-

Lucasa (i Disneya) zasługuje na pochwałę nie tylko

nalnej wizji) i to z nowoczesnymi efektami specjalny-

ze względów logicznych i logistycznych (nie trze-

mi. Nie jestem co prawda pasjonatem filmów wypcha-

ba będzie angażować aktora podobnego do Marka

nych po brzegi FX i wolę filmy bez efektów, ale za to

Hamilla, który musiałby zagrać Luke’a Skywalkera

z dobrą historią, lecz tutaj jestem po prostu ciekawy,

w średnim wieku), ale także z dwóch innych powo-

jak to będzie wyglądać. Bo nawet ja przyznać muszę,

dów, całkowicie niezwiązanych z kwestiami technicz-

że gdy się ogląda Gwiezdną Sagę w porządku chrono-

nymi czy nawet samym Epizodem VII. Po pierwsze,

logicznym – od pierwszej do szóstej części – to trochę

aktorzy znowu zagrają w jakiejś poważnej produkcji.

dziwnie wygląda ten przeskok technologiczny. Mam

Nie oszukujmy się – występ w Gwiezdnych Wojnach,

jednak nadzieję, że po drodze Disney nie powtórzy

chociaż zapewnił im wieczne istnienie w annałach

błędu Epizodów I – III i nie zrobi z lucasowskiej Ga-

światowej kinematografii, wepchnął ich do szuflady

laktyki miejsca sterylnie czystego, gdzie nawet łowcy

„postaci ze Star Wars” i nieco złamał karierę aktor-

nagród mają zbroje wypucowane na wysoki połysk

ską. Reżyserzy bali się obsadzać ich w poważnych

(porównajmy sobie pancerz Boby Fetta z uniformem

rolach, bo za bardzo kojarzyli się z Gwiezdną Sagą.

jego ojca, Jango).

Najwięcej szczęścia miał Harrison Ford, któremu po

drodze trafiła się jeszcze gratka w postaci Indiany Jo-

Zostawiając już jednak sprawy „in-universe” -

157


artykuł nesa. W tym momencie przestał być tylko Hanem Solo

ponownie pojawić się w jakiejś dużej roli i wrócić do

i jego kariera aktorska potoczyła się normalnymi to-

świadomości przeciętnego oglądacza ruchomych ob-

rami. Takiego szczęścia nie mieli Carrie Fisher i Mark

razów[1]. Fisher co prawda niedawno opublikowała

Hamill, chociaż Hamill – pomimo braku większych

dość gorzki, otwarty list do księżniczki Lei[2], w któ-

ról filmowych po Gwiezdnych Wojnach (najbardziej

rym pożegnała się ze swą postacią, co stawia jej wy-

interesujący jest chyba jego występ w carpenterow-

stęp w obrazie pod dużym znakiem zapytania. Jest to

skiej Wiosce przeklętych z 1995 roku), znalazł swoją

bardzo odważny krok z jej strony, mam jednak nadzie-

niszę w dubbingu. Wszyscy, którzy choć trochę inte-

ję, że przemyśli tę decyzję i zdecyduje się powrócić.

resują się animacją, zapewne pamiętają jego genial-

ną interpretację postaci Jokera w kultowej kreskówce

brze, że Disney stawia na aktorów już starszych,

Batman: The Animated Series (1992 - 1995), a warto

już nie tak popularnych, jak niegdyś, zamiast obsa-

również wspomnieć o bardzo dobrym występie w kul-

dzić w rolach Luke’a i spółki jakieś młode bożyszcza

towej grze komputerowej Gabriel Knight: Sins of the

nastolatek i ucharakteryzować je na nieco poważniej-

Fathers z 1993 roku. Carrie Fisher natomiast pojawiła

szych, ale ciągle przystojnych, bohaterów. Hollywo-

się w Blues Brothers (1980), ale, niestety, był to je-

od nie lubi starości, nie lubi upływu czasu – obecnie

dynie epizod, a w jej dalszej filmografii brak ciekaw-

panuje moda na przedłużanie młodości. Jeżeli gwiaz-

szych pozycji (bo zagranie terapeutki z serii Austin

da chce zachować swój status, musi mieć całą masę

Powers nie było na pewno szczytem jej marzeń). Nowe

ludzi, zajmujących się tym, by ciągle wyglądała na

Gwiezdne Wojny mogą być więc dla nich szansą, by

trzydziestolatka. Gdzie się podziały czasy Aleca Guin-

158

Po drugie, co moim zdaniem ważniejsze, do-


Olaf Pajączkowski nessa, który zagrał Obi-Wana-mentora, Obi-Wana

brze, jak inne współczesne gwiazdy (pewnie właśnie

STARSZEGO człowieka! Gdyby Epizod IV nakręcono

dlatego, że zajmował się głównie dubbingiem i mało

w tym roku, mistrz Luke’a wyglądałby pewnie pra-

kto zwracał uwagę na jego wygląd), może być pewne-

wie tak samo, jak jego młody wychowanek[3], a może

go rodzaju novum, a nawet szokiem w hollywoodzkim

byłby grany przez utrzymywanego w stanie wiecznej

świecie. Wreszcie aktor wyglądający na swoje lata!

młodości Johny’ego Deppa. Taka „stara gwardia” jak

Wreszcie człowiek, nad którym nie czuwały tabuny

Christopher Lee czy Sean Connery to relikty daw-

stylistów i trenerów! Oto Luke Skywalker, jakim może

nych czasów, dostające angaże w filmach dzięki swej

być każdy z nas – ktoś nam bliski, a nie te bożyszcza

popularności i z szacunku, którym się ich darzy. I,

z tabloidów, ideały, którymi – nie mając grubego jak

oczywiście, dzięki talentowi, ale sądzę, że gdyby mie-

Jabba portfela – nigdy się nie staniemy! I to, moim

li debiutować teraz, to producenci z Hollywoodu na-

zdaniem, należy pochwalić i pokazać producentom,

wet nie zwracaliby uwagi na ich zdolności aktorskie,

że wszyscy wiemy, iż istnieje coś takiego, jak starość,

tylko grzecznie pokazali drzwi, mówiąc: „Za późno!”.

nie trzeba nas utrzymywać w nieświadomości, niczym

A gruby, brzydki i stary to może najwyżej zagrać ja-

Siddharthę Gautamę! Czy to nie ciekawa perspekty-

kąś postać epizodyczną, ewentualnie przygłupiego

wa (obawiam się jednak, że zanim padnie pierwszy

„sidekicka”, którego jedyną funkcją jest dostarczanie

klaps, Disney wyśle biednego Hamilla na siłownię,

słabych żartów publice, a nie głównego bohatera!

nałoży mu na twarz tonę makijażu i komputerowo po-

prawi jego aparycję...)?

W tej sytuacji powrót dawno niewidzianego

Marka Hamilla[4], nie „zakonserwowanego” tak do-

Tak więc – czy jest się z czego cieszyć i na co

159


artykuł czekać, czy może lepiej udać, że tej nowej części wcale nie będzie? To każdy z fanów rozważyć musi sam, lecz jeśli chodzi o mnie – warto poczekać, obejrzeć i dopiero wtedy wydać sąd. Wtedy też każdy z nas będzie mógł zdecydować, czy w jego prywatnym uniwersum Gwiezdnych Wojen nowy epizod ma rację bytu, czy może jednak woli starą, niebywale rozbudowaną, wersję, z tonami książek i komiksów. Póki co nie ma sensu gorączkować się i przejmować – decyzja już zapadła, miejmy nadzieję, że otrzymamy kawał dobrego kina. A nawet jeśli nie otrzymamy... cóż, kolejnych epizodów nie musimy oglądać, prawda?

Olaf Pajączkowski (artykuł opracowany z pomocą Wookiepedii)

160

Przypisy: [1] Szkoda tylko, że filmowy Obi-Wan, sir Alec Guinness nie doczekał tego momentu, bowiem to on był największą ofiarą Gwiezdnych Wojen. Zanim wystąpił w Nowej Nadziei, był już uznanym aktorem, z wieloma dobrymi rolami na koncie (np. Szajka z Lawendowego Wzgórza z 1951 roku, The Prisoner z 1955, Most na rzece Kwai z 1957 czy Lawrence z Arabii z 1962), po Epizodzie VI nie otrzymał już żadnej ciekawej propozycji. [2] http://bullettmedia.com/article/character-study-carrie -fisher-makes-peace-with-princess-leia/ [3] Spójrzmy zresztą na Epizod I, gdzie postać grana przez Liama Neesona, Qui-Gon Jinn, była już sześćdziesięcioletnim mistrzem, i porównajmy ją sobie z pięćdziesięcioletnim Obi-Wanem z Epizodu IV. Wnioski pozostawiam Czytelnikom. [4] „Powrót” Harrisona Forda się nie liczy, bo – jak już wspominałem – ten aktor nigdy nie opuścił ekranów naszych kin i – poza siwymi włosami i kilkoma zmarszczkami – tak naprawdę nie pozwolono mu się zestarzeć.


Ko p

er


felieton

Grzegorz Koprowski

Grzegorz Koprowski (ur. 1988) – mieszkaniec Opola, miłośnik dobrej muzyki, dobrego filmu i mocnej kawy, przy której lubi sobie zapalić papieroska.

162


Grzegorz Koprowski

Nostalgiczny Koper i jego ulubione miejsca w Opolu Witam. W dzisiejszym numerze będzie trochę o: szachach, herbacie, papierosach oraz dobrej czarnej kawie, czyli o herbaciarni oraz kawiarni.

ro pieniędzy, czego jednak nie żałuję. Jeżeli chodzi o „Jasminum”, to lubię ten lokal z wielu powodów; po pierwsze: można tam sobie za-

Zacznę od herbaciarni, ze względu na to, iż czę-

palić. Lubię sobie zaćmić papieroska do kawy, a tam

ściej tam chadzam. Pierwszy raz w „Jasminum” by-

istnieje możliwość wyjścia na taras, gdzie w pro-

łem jakieś kilka lat temu. Zamówiłem wtedy herbatę

mieniach słońca można się delektować pysznym na-

z księżycem w nazwie, Blue Moon, albo Black Moon;

pojem oraz cigarettą, a gdy jest zimno na dworze,

na pewno była to biała herbata. Pamiętam, że pę-

mam do dyspozycji palarnię (choć jak zauważyłem

katy dzbanuszek, który przyniosła urocza kelnerka,

miejsca tam są dość często okupowane). Po drugie –

na długo mi wystarczył. Od mojej pierwszej wizyty

gry. Ach, pierwsze co robię, wszedłszy do środka, to

w tym lokalu minęło wiele dni, dużo włosów wypadło

przeglądam półeczki uginające się od szachów, kart,

przez ten czas z głowy, no i zdążyłem wydać tam spo-

gier planszowych, logicznych. Kolejną przyczyną jest

163


nostalgiczny Koper opowiada o Opolu menu; przede wszystkim bogaty wybór różnych ro-

ciekawych; moja koleżanka zaczęła czytać pewną po-

dzajów herbat, od zwykłej czarnej po usypiające mie-

zycję, niestety nie dokończyła lektury; zostawiła jed-

szanki ziołowe. A jak nie herbata, to może kawa albo

nak zakładkę z napisem „Proszę nie zmieniać pozycji zakładki”. Gdy kilka miesięcy temu wróciłem tam z nią, zakładka nadal była na swoim miejscu. Poza książkami dużo gazet, które lubię sobie poczytać przy kawie i papierosku. Na koniec chciałbym wspomnieć o atmosferze: bardzo leniwa, ciepła i miła. Lubię się tam zatrzymać na parę godzin, robiąc cokolwiek: czytać, gadać, grać

Fot. Grzegorz Koprowski

pyszne piwo? – bardzo smakuje mi Raciborskie Ciemne, mocne i dobre, trochę słabsze Raciborskie Zielone, słodkawe. Jeżeli chodzi o napoje, wybór jest spory, ale brakuje mi trochę czegoś bardziej konkretnego do zjedzenia; prawda, są tosty, lody, ale na pewno się tym nie najesz. Książki – jest ich tam dużo, w tym kilka naprawdę

164

w szachy czy palić. Drugi lokal, o którym chciałbym wspomnieć, to „Pożegnanie z Afryką”. Kawiarnia ta znajduje się dość blisko centrum, lokalizacja jest więc bardzo dobra. Ja jednak szukam tego miejsca po zapachu, mój zmysł węchu bez problemu odnajduje aromat pysznej kawy, nawet na dużą odległość. Nie jestem może prawdziwym kawoszem, nie potrafiłbym rozpoznać po smaku czy zapachu gatunku kawy, czy też jej


Grzegorz Koprowski pochodzenia; cenię sobie jednak bardzo ten napój. A tam podają moją ulubioną. Kiedyś, gdy spojrzałem na reklamę najdroższej kawy na świecie; obiecałem sobie, iż kiedyś tam wejdę i pewnym mocnym głosem zamówię ten trunek i wypije duszkiem. Co jeszcze warto dodać: naprawdę pyszna gorąca czekolada. Można popatrzeć jak gotuje się w wielkim kociołku, och, gdybym mógł się przyssać do niego, to z pewnością wypiłbym wszystko, o ile wcześniej bym nie pękł. Jest też sporo herbat w dość przystępnej cenie, podawane w naprawdę ładnym imbryczku; a napój wlewa się do gustownej filiżanki. Jeżeli chodzi o wystrój, to jest naprawdę cudownie. Stare maszyny do mielenia i parzenia kawy. Części maszyn do szycia, dużo naprawdę ciekawych „pierdółek”, no i wszechobecny kawowy zapach. Polecam!

Grzegorz Koprowski

165


felieton

Dlaczego nie lubię opolskich klubów

N

ie chce mi się pisać, czemu nie lubię opol-

Yesterday, Leonard Cohen – I’m Your Man, Rolling

skich klubów, zamiast tego napiszę, jak

Stones – Angie, Kult – Do Ani.

według mnie powinna wyglądać dobra

Powoli zbliża się godzina dwudziesta pierwsza.

dyskoteka, i wtedy stanie się dla Was zrozumiałe, cze-

Niektórzy zaczynają nucić utwory, które dobiegają z

mu nie chodzę w Opolu na disco.

głośników. Wystukują rytm palcami i nogami. Coraz

Godzina dwudziesta, klubowicze powoli scho-

mniej rozmów. Czujna Dj-ka zauważyła to bez proble-

dzą się do środka, panuje jeszcze lekka atmosfera,

mu. Wcisnęła magiczny guzik – w kilka sekund sala

klienci siedzą przy stolikach, palą, piją, swobodnie

uległa przemianie, z sufitu wysunęła się dyskotekowa

rozmawiają, w tle lecą ciche, spokojne utwory – umila-

kula, zjechał duży ekran, pojawił się dym. Ludzie obe-

ją one konwersację. Myslovitz – My, Warpaint – Baby,

znani z tym miejscem od razu ruszyli na scenę. Usta-

Norah Jones – Come Away With Me, The Beatles –

wili się w ładne równe rządki….trzy…dwa….jeden…

166


Grzegorz Koprowski start… Wake up In the morning with a head like what

chórki i całe zespoły taneczno-wokalne.

ye done? Kilka osób próbuje naśladować ruchy wo-

kalisty Nożyczek, ale większość tańczy jak umie, do

pod rząd może wykończyć największych twardzieli. A

rytmy, lub w ogóle lekceważąc to muzyczne pojęcie,

trzeba uzupełnić Płyny, Substancje Zdrowotne z Pa-

ważne, że dobrze się bawią. Utwór się kończy, chwila

pierosów. Dj-ka puszcza Chan Chan, na scenie zosta-

na złapanie oddechu, i lecimy dalej, tym razem po-

je tylko kilka par. Część osób kieruje się do palarni,

wrót do korzeni w stylu Gorączki Sobotniej Nocy i

większość jednak do baru, gdzie dla dziesięciu naj-

wyżelowanego Travloty, bo oto wszyscy na parkiecie

lepszych tancerzy czeka niespodzianka – szklaneczka

są jeszcze żywi i pełni werwy. Ktoś próbuje wydawać

polskiego dobrego spirytusiku z herbacianą nutą. Ku-

z siebie wysokie C, co kończy się chrypką. Tworzą się

bańczycy skończyli, teraz Pink Floyd – Summer 68. I

spontaniczne duety, kwartety – ktoś próbuje grać na

jeszcze Moby – który twierdzi, jakoby wszyscy pocho-

niewidzialnej gitarze czy syntezatorze. Lubię Travol-

dzili z gwiazd.

tę, no oczywiście że tak, a lubicie Grease, no, jak nie

jak tak, a chyba jest mało osób które nie lubi potań-

my, a więc Aj waj ! Łąka na niebie się kończy Ja tań-

cować przy You’re the one that I want, czy Summer

czę, tańczę na słońcu... Bardzo łatwo z masy ludz-

Night. Macie, i to pod rząd, tylko nie połamcie nóg.

kiej jest wyłowić tych dziesięciu wybrańców, którzy

Cosplay pełną parą, w jednej chwili wszyscy zamie-

posilili się w czasie krótkiej pauzy dawką polskiego,

niają się w bohaterów z musicalu, choć najwięcej jest

dobrego spirytusu. Tańcują jakby mieli nie dwie, a

blondynek i użelowanych typów w skórach. Powstają

przynajmniej dziesięć nóg, a rąk tyle, co przypada

Widać już zmęczenie, kilka szybkich utworów

Koniec laby, przed nami polsko-żydowskie ryt-

167


artykuł normalnie trójce ludzi. Ich głosy roznoszą się niczym

on go kocha, i powinien być z tego dumny – oh yeah.

tupanie słonia w Sali koncertowej. Inni nie są gorsi,

Na koniec tego wyspiarskiego spotkania muzycznego,

też walczą o nagrodę, która rozdaje uważnie przyglą-

co by Wam dać drodzy imprezowicze? A niech będzie

dająca się im Dj-ka.

Królowa i Can’t Stop Me Now!

Ciągle rockowe klimaty, tym razem panowie z

Kolejna przerwa, kolejne dziesięć kolejek spiry-

Franz Ferdinand zapewnią nam zabawę. Szybkie riffy

tusu; jak poprzednio ludzie zamawiają piwo, tańczą w

gitarowe, zabawny tekst, aż trudno się nie bujać i nie

parach przy wolniejszych kawałkach; palą papierosy.

śpiewać wraz z wokalistą. Zostajemy jeszcze przez

I następna seria szybszych kawałków. Tak do 4 nad

chwilę w Wielkiej Brytanii, tym razem Thome Yorke

ranem.

w bardzo emocjonalny sposób opowiada nam histo-

rię nadchodzącej epoki lodowcowej. Ice Age Coming!.

dwo co potrafię wypowiedzieć kilka słów, nogi jak z

Lubicie Brytule i ich akcent? Panowie z The Clash

waty. Jednak jestem kontent. Powietrze o poranku jest

może nie mają tak słodkiego akcentu, który w magicz-

specyficzne, uwielbiam je, ma swój klimat, nastrój;

ny sposób sprawia, że niektórym Paniom mokną spód-

jest niepowtarzalne. Palę jeszcze ostatniego papiero-

niczki, ale nie o to chodzi, tylko o dobrą zabawę, a

sa, przyglądam się z uwagą jak niebieski dym przela-

więc Rock The Casbah! Macie ich dość ? Tzn. panów

tuje między palcami, delektuję się papierosem, zacią-

z Albionu ? Słyszę, że chcecie więcej, no cóż, czas na

gam się głęboko. Gaszę peta i idę do domu.

kilka chwil z Żukami z Liverpoolu, raz, dwa i trzy; znacie to z serialu – „Ob. La di ob la da, life goes on”, tak

168

Wychodzę na zewnątrz, głos mam ochrypły, le-

Grzegorz Koprowski


polecamy

ZNAK ZAPYTANIA Znak zapytania to komputerowa gra adventure (point n click) w starym stylu. ? opowiada psychologiczno-psychodeliczną historię z elementami grozy i surrealizmu, poruszającą problemy zbrodni, kary, autorytaryzmu, odpowiedzialności i odkupienia. http://www.facebook.com/#!/pages/Question -Mark/513112265394618 http://www.speedshare.org/download.php?id=EACC45F61

169


okiem wstecz

Velvet Revolver – „Contraband”

W

Podstawowe informacje:

filmy, gry), które oparły się wpływowi czasu i o których

Zespół: Velvet Revolver

zapomnieć nie wypada... lub wprost przeciwnie –

Album: Contraband

rzeczy, do których nieświadomy niebezpieczeństwa

Rok: 2004

malkontent może próbować sięgnąć, nie zdając sobie

Gatunek: hard rock

sprawy z tego, że obcuje z gniotem, a my lojalnie

Lista utworów (w nawiasie kompozytorzy

itam serdecznie w pierwszym odcinku „Okiem wstecz”, działu opisującego te wytwory kultury (książki, muzykę,

ostrzeżemy go, by jednak tego nie robił. Zaczniemy od jednego z mych ulubionych albumów rockowych – Contraband zespołu Velvet Revolver.

170

i autorzy tekstów): 1. Sucker Train Blues (Scott Weiland, Slash, Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner) 2. Do It for the Kids (Scott Weiland, Slash, Duff


Olaf Pajączkowski McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner) 3.

Big

Machine

(Scott

Weiland,

12. Dirty Little Thing (Scott Weiland, Slash, Slash,

Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner) 4.

Illegal

I

Song

(Scott

Weiland,

Nelson) Slash,

Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner) 5.

Spectacle

(Scott

Weiland,

Fall

to

Pieces

(Scott

Weiland,

Slash, Produkcja: Josh Abraham Slash,

Headspace

(Scott

Weiland,

Slash,

Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner) 8.

Superhuman

(Scott

Weiland,

Set

Me

Free

(Scott

Weiland,

Velvet Revolver w składzie: Scott Weiland (wokal), Slash (gitara, chórki), Duff McKagan (bas,

Slash,

Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner) 9.

Wystąpili:

Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner) 7.

13. Loving the Alien (Scott Weiland, Slash, Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner)

Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner) 6.

Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner, Keith

chórki), Dave Kushner (gitara), Matt Sorum (perkusja, chórki)

Slash,

Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner)

Gościnnie: Douglas Green (klawisze w Fall to Pieces, You Got No Right, Loving the Alien)

10. You Got No Right (Scott Weiland, Slash, Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner) 11. Slither (Scott Weiland, Slash, Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Kushner)

RCA Records Na początek mały wstęp dla tych, którzy nie

171


okiem wstecz wiedzą, czym Velvet Revolver jest (a raczej był). Mianowicie to supergrupa, złożona z byłych muzyków Guns n Roses (Slasha, Duffa McKagana i Matta Soruma), wspomaganych przez gitarzystę Dave’a Kushnera i wokalistę Stone Temple Pilots, Scotta Weilanda. Pierwszej płyty Velvetów mieliśmy okazję posłuchać w 2004 roku (omawiany Contraband), drugiej – w 2007 (Libertad), później niestety – z powodu niesnasek i względów okołomuzycznych – zespół się rozpadł. W gruncie rzeczy można by to podsumować tak, że znane gwiazdy rockowe zrobiły sobie side-project, ot tak, dla rozluźnienia, nagrały dwie płyty i znowu poszły własnymi drogami. Można by tak napisać i zapomnieć o Revolverze. Można by... gdyby nie to, że ich debiut jest naprawdę dobry.

Fot. Łukasz Berlik

Przyznaję, że nie jest to rockowe arcydzieło, a klasykiem nie stanie się na pewno. Nie jest to

(no, może ewentualnie Kushnera). Gunnerzy wszakże

także szczyt możliwości muzyków, biorących udział

mają lepsze płyty na koncie. Jednakże żaden z artystów

w projekcie; nie jest to opus magnum żadnego z nich

nie musi się tego krążka wstydzić – więcej, jest to

172


Olaf Pajączkowski bardzo dobry dodatek do ich dyskografii. Bo jest coś

dźwięku. Spectacle i Sucker Train Blues, ze świetnymi

takiego w Contraband, że chce się do niego wracać

riffami gitarzystów i naprzemiennymi wrzaskami

i niełatwo o nim zapomnieć. To krążek, któremu nic

i

nie można zarzucić (a jeśli tak, to niewiele). Żeby nie

w pamięć. Jest ostro i agresywnie, nie znaczy to jednak,

owijać w bawłnę – mam do niego spory sentyment.

że brakuje melodii – wystarczy chociażby posłuchać

Wszyscy,

którzy

odpalając

melodyjnym

śpiewaniem

Weilanda

zapadają

Contraband,

Headspace albo refrenu z Do It for the Kids. Wszystko

spodziewają się czegoś w stylu Guns n Roses (tylko

na głowę bije singlowy Set Me Free, ze świetnym

na miarę XXI wieku), mogą się nieco rozczarować.

riffem. Pojawiają się nawet elementy psychodeliczne

Choć jest to hard rock, to jednak całość ciąży

– nie do końca „zdrowy” Superhuman (z mocno

w kierunku heavy metalu; wyraźnie słyszalne na

„zdziwaczałym” riffem ze Sweet Child O’ Mine)

płytach Spluw i Róż inspiracje bluesowe tutaj nie

dość mroczny Slither czy zaśpiewy Weilanda we

istnieją (zapewne dlatego, że zabrakło Izzy’ego

wspomnianym Headspace. Nie znaczy to jednak,

Stradlina, który przecież w bluesie i southern rocku

że przez cały czas trwania albumu biedny słuchacz

gustował) – całość jest bardziej grunge’owa, jeszcze

narażony jest na bezpardonowe łojenie, o nie! Dla

bardziej agresywna i cięższa. To brutalny rock

uspokojenia przyspieszonego tętna wystarczy puścić

nowych czasów – wystarczy przesłuchać wbijający

sobie świetne Fall to Pieces, sympatyczne You Got No

w fotel, miażdżący Illegal I Song, by zdać sobie

Right, czy zaskakująco liryczne i... urocze Loving The

sprawę z tego, jak ostro panowie tutaj łoją – nie biorą

Alien.

jeńców, bezkompromisowo stawiają potężne ściany

W gruncie rzeczy cały czas trwania słychać,

173


okiem wstecz że panowie – choć rockerzy z dużym stażem – nie

nie widząc wad? Otóż wady są, ale całkiem malutkie.

stracili niczego ze swej młodzieńczej zadziorności

Miejscami wokale Weillanda wydają się nie do końca

i granie dalej przynosi im frajdę. Slash, jak to Slash

współgrać z resztą grupy. Można mieć też zastrzeżenia

– jego „gruby” Les Paul dominuje, świetne solówki

do niektórych jego tekstów (Sucker Train Blues jest

zapadają w pamięć, choć Dave Kushner jako gitarzysta

po prostu chory). Można powiedzieć, że Set Me Free –

rytmiczny sprawdza się doskonale (a uważny słuchacz

choć to najlepszy utwór na płycie – jakoś nie pasuje do

doceni na pewno małe smaczki, które Kushner

innych. Można wreszcie powiedzieć, że Contraband

przemyca do swych partii). Potężny bas Duffa napędza

to nic nowego pod słońcem, ot, stary, dobry hard

takie rockery jak Sucker Train Blues, Big Machine czy

rock (choć może trochę mroczniejszy niż zazwyczaj).

Dirty Little Thing. Bębny Soruma podobają mi się tutaj

Można... ale czy jest sens? Zgadzam się, Contraband

bardziej niż jego ścieżki w Guns n Roses (szczególnie

to nie klasyk, ale kawał porządnego rocka na pewno.

partia z Illegal I Song). A wokal Weilanda wypada po

A niestety, w ciągu ostatniej dekady mieliśmy może

prostu znakomicie – Scott dysponuje całkiem potężną

kilkanaście albumów, które można by określić tym

skalą głosu, potrafi śpiewać bardzo nisko i bardzo

mianem. Czy to źle, że panowie wrócili do korzeni,

wysoko, czasami na przestrzeni jednej piosenki (Set

nie zamykając się jednak we własnym muzeum,

Me Free).

tylko przystosowali swe granie do nowych czasów?

Czytając te wszystkie moje zachwyty, można się zastanowić,

czy

przypadkiem

sympatia

do

tego krążka nie zaćmiła mi osądu i czy nie chwalę,

174

Oczywiście, że nie. Należy

się

więc

cieszyć

z

tego,

że

taka

kontrabanda się nam trafiła i żałować, że tak rzadko


Olaf Pajączkowski mamy okazję podobny ładunek przechwycić (drugi krążek Velvetów to jednak nie to samo, już trochę inna stylistyka). Szkoda, że Revolver raczej nic już nowego nie zagra. Tak więc – jeśli jesteś fanem starego, dobrego rocka i szukasz swojego nowego najlepszego przyjaciela na długie, zimowe wieczory – nie szukaj dalej. Właśnie go znalazłeś.

Ocena: 4.5/5

Olaf Pajączkowski

175


biogramy

Biogramy Łukasz Berlik – Znakomicie wykształcony i nikomu niepotrzebny kulturoznawca. Perfekcjonista we własnym

Peter Bilý – Urodził się po skomplikowanym porodzie

mniemaniu, językowy policjant. W wolnych chwilach

przed 35 laty w Koszycach. Chociaż jego ojczysty język,

podglądacz dzikich zwierząt, zwłaszcza tych skrzydla-

słowacki, do dziś pozostał językiem jego pisarstwa, kil-

tych, dla których widoku chętnie przemierza kilometry,

ka miesięcy po osiągnięciu pełnoletności opuścił Sło-

podziwiając przy okazji od czasu do czasu zabytki ro-

wację i mieszkał najpierw we Włoszech, a potem przez

dzimej architektury. Przyjemność sprawiają mu także

ponad dziesięć lat w Hiszpanii. Obecnie zakotwiczył na

zabawy ze sztangą oraz siermiężna walka ze struna-

Malcie. Debiutował w roku 2001 zbiorem poezji „Spo-

mi gitary – wypracował nawet swój unikalny, mecha-

malene pritmie” („Spowolniony półmrok”), która zdo-

niczny styl gry. Równie chętnie grywał w piłkę nożną,

była nie tylko przychylność krytyki, ale też dwie nagro-

kiedy miał jeszcze kolegów. Miłośnik hałaśliwej muzyki

dy. Trzy lata później wprawił krytykę w zakłopotanie

i bzdurnych filmów. Dumny nonkonformista.

swoją debiutancką powieścią „Démon svätosti” („De-

176


biogramy mon świętości”). Książka, przy pisaniu której inspiro-

ratura, film, biologia – ekologia, anatomia, zagadnie-

wał się głównie hiszpańską kinematografią, zyskała

nia przyrodnicze, język, muzyka – sama nie wie, czym

duży rozgłos wśród czytelników. Powieść o folgują-

interesuję się najbardziej i postanowiła nie dociekać…

cych sobie klasztornych nowicjuszach i późniejszych losach młodego uciekiniera z klasztoru był wpraw-

Jarosław Kiszka (ur. 1987) – Rasa: człowiek; level: 25;

dzie oceniany jako frywolny i prowokujący, ale jemu

klasa: bard czarcich dźwięków; charakter: chaotyczny

ostatecznie rozwiązał ręce przy pisaniu i stał się jego

dobry; specjalne umiejętności: łowca chwil i uniesień;

przepustką do całkowitej autorskiej swobody. Dotąd

największe zwycięstwo: zabijanie nudy i obłudy.

wydał cztery powieści i takąż ilość zbiorów poetyc-

Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na

kich. Oprócz literatury lubi dobre wino, inteligentne

UO, fotoreporter freelancer, prowadzący audycje Go-

kobiety, a czasami i samego siebie.

dzina Śmierci i Bez Słów w Radiu Emiter, wyróżniony na Medionaliach 2012 za reportaż Dziki Zachód. Fana-

Barbara Kaleta – Po uzyskaniu tytułu magistra i zdoby-

tyk dobrej muzyki i koneser wybornych trunków.

ciu wykształcenia nauczyciela języka polskiego podjęła się heroicznej pracy w kiosku ruchu i karkołomnej

Grzegorz Koprowski (ur. 1988) – mieszkaniec Opola,

walce o kolejny tytuł – doktora językoznawstwa. In-

miłośnik dobrej muzyki, dobrego filmu i mocnej kawy,

teresuje się przede wszystkim językiem polskim za-

przy której lubi sobie zapalić papieroska.

nurzonym po samiutkie uszy w kulturze, co skutkuje tym, że pisze o bardzo różnych rzeczach. Kultura, lite-

177


biogramy Peter Krištúfek – Urodzony w 1973 w Bratysławie. Pi-

rackiego Poviedka (’opowiadanie’).

sarz i reżyser. Autor trzech zbiorów opowiadań – „Ne-

Opowiadania i krótkie teksty publikuje w dziennikach

presné miesto” (2002, nagroda Ivana Kraska), „Voľným

i czasopismach na Słowacji i w Czechach oraz w wielu

okom„ (2004) oraz „Mimo času” (2009) – noweli „Hvie-

zborníkoch.

zda vystrihnutého záberu” (2005), zbioru scenariuszy

Nakręcił ponad dwadzieścia autorskich filmów do-

„Rota pomalého nasadenia” (2006, z Dadem Nagy-

kumentalnych,

em), tomiku poezji „75W” (2011) i trzech powieści.

„Dlhá krátka noc”, długometrażowy dokument o le-

Pierwsza z nich – „Šepkár” (2008) – była nominowana

gendzie słowackiej muzyki Dežu Ursinym „Momentky”

do nagród w konkursach Prix du livre Européen oraz

oraz dramat psychologiczny „Viditeľný svet” z czeskim

Anasoft Litera 2008. Fragment powieści został opu-

aktorem Ivanem Trojanem w roli głównej. Za swoją

blikowany w amerykańskiej antologii Best of Europe-

twórczość filmową był wielokrotnie nagradzany.

pełnometrażowy

telewizyjny

film

an fiction 2010. W przygotowaniu rosyjskie wydanie „Šepkára”. Kolejna powieść – „Blíženci a protinožci”

Bartosz Łącki (ur. 1988) – życie swe pędzi w Opolu.

(2010) – dostała się do finałowej dziesiątki konkursu Anasoft Litera 2010, jest tłumaczona na bułgarski. Naj-

Karol Maluszczak – mieszka w Opolu. Studiuje filologię

nowsza powieść Krištúfka „Dom hluchého”, o burzliwej

polską. Interesuje się literaturą amerykańską lat 50.

historii Słowacji w XX w., opowiedziana na tle relacji

i 60. XX wieku – zwłaszcza twórczością beatników. Poza

między ojcem a synem, ukazała się w grudniu 2012.

tym ciekawi go poezja (m. in. P. Celan, G. Trakl., J. D.

Peter Krištúfek jest trzykrotnym finalistą konkursu lite-

Morrison, Ch. Bukowski, T. Miciński. J. Przyboś, T. Ró-

178


biogramy żewicz, L. Staff). Pola poetyckie, które go najbardziej

nio stworzył „Znak zapytania”, komputerową przygo-

interesują to: samotność, melancholia, mrok, misty-

dówkę w starym stylu.

cyzm, smutek, noc. Od kilku lat uprawia biegi długodystansowe, często odwiedza podopolskie wsie: Wi-

Dariusz Śmigielski – Some say... Dziecko Motoryzacji

nów, Górki; poza tym lubi jeździć na rowerze i słuchać

(mama) i Ołówka (tata), na dodatek leniwy (jak każdy

muzyki (Tom Waits, The Doors, The Cure, Pink Floyd,

student). Others... Człowiek mały wzrostem, ale wiel-

Jarecki, Bisz, oldschoolowy rap). Uwielbia także nocą

ki duchem. On sam uważa, że twardo stąpa po ziemi

jeździć samochodem.

i patrzy krytycznym okiem na świat... Choć w głębi tego małego, pikającego zlepka mięśni poprzecznie

Olaf Pajączkowski (ur. 1988) – interesuje się muzy-

prążkowanych pod żebrami jest chyba wielkim ma-

ką, filozofią, literaturą, filmem, fotografią, przede

rzycielem...

wszystkim jednak jest twórcą rzeczy wszelakich, od

Co jeszcze? Wielki fan kina i oryginalnych brzmień

utworów prozatorskich do etiud filmowych. Współpra-

(uwielbia muzykę filmową i etniczną, ale nie stroni

cował/współpracuje z portalami „Coolturka” i „Adven-

od wszelkich niezależnych twórców jak i klasyków).

ture Zone”, prowadził dwa blogi kulturalne, wygrał ze

Poza rysunkiem kręci go też szeroko pojęta grafika,

trzy konkursy recenzenckie, udzielał się w kultowym –

zarówno komputerowa jak i warsztatowa. Poza tym

w pewnych kręgach – zespole rockowym Post Mortem;

wszystkim od jakiegoś czasu bardzo kręci go mode-

kilka jego wierszy ukazało się w „Migotaniach Przeja-

larstwo. Głównie zbiera – oczywiście modele samo-

śnieniach”, proza jeszcze czeka na swój debiut. Ostat-

chodów, a jakże! – ale czasami też sam coś stworzy.

179


biogramy poetycki. Tłumaczy literaturę słowacką, w międzyLidia Urbańczyk (ur. 1988) – Gdy podejdziesz w środku

czasie szukając na nią zbytu. Od maja 2012 prowadzi

nocy do lustra i wypowiesz doń trzy razy: Lidia, Lidia,

agencję reklamową Futura i próbuje żyć z innej swojej

Lidia, to przyjdzie Lidia i przeczyta ci straszną baj-

pasji, czyli z grafiki.

kę do snu… Lidia za życia była znawczynią literatury dla dzieci i młodzieży oraz wielką miłośniczką grozy. Połączyła obie pasje, by zająć się antropologią horrorów dla maluczkich. Doktorantka I roku na Wydziale Filologicznym UO. Interesuje się literaturą fantastyczną – ulubieni autorzy Clive Barker i Neil Gaiman. Pasjonatka warsztatów twórczego pisania.

Szymon Wiatr – urodzony w 1986 roku w Radomsku. Skończył filologię polską w Opolu, na zakończenie pisząc pracę magisterską o nazwiskach radomszczan do roku 1939. W 2010 roku, dzięki pomocy profesora Milosava Čarkicia, serbskie „Književne novine” wydrukowały kilka jego wierszy, co można uznać za debiut

180


biogramy

181


poczytalne i poczytne

MOLE mole-czasopismo.strefa.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.