8 minute read

NIE BYŁAM GOTOWA NA JEGO ŚMIERĆ

Wywiad Z Ew Wi Niewsk

Ile lat temu poznała Pani ks. Piotra?

Z ks. Piotrem pierwszy raz spotkałam się w 2010 roku, w wakacje. Mieszkałam wtedy w Biłgoraju na Lubelszczyźnie i któregoś lipcowego, upalnego dnia wybrałam się do Warszawy, żeby z nim porozmawiać.

Co sprawiło, że poprosiła Pani księdza o rozmowę?

To był czas intensywnych zmian w moim życiu. Planowa- łam przeprowadzkę do Warszawy, bo w październiku mia- łam rozpocząć studia. Pomyślałam, że zapytam księdza o to, czy mogłabym od czasu do czasu do niego wpaść i porozmawiać. Nie jechałam na to spotkanie z jakimiś szczególnymi przemyśleniami czy pytaniami dotyczącymi wiary, one pojawiły się później. Chodziło mi o wsparcie.

Potrzebowałam mocnego znaku, którego w razie czego będę mogła się przytrzymać. Który będzie dla mnie w pewnym sensie punktem odniesienia, latarnią w tej wielkiej Warszawie.

Ksiądz okazał się tą latarnią?

Zdecydowanie tak, tym bardziej że problemy – nie tylko te związane z wiarą, ale życiowe – pojawiły się szybko. Powiedzieć, że wiele mu zawdzięczam, to jak nic nie powiedzieć. Takiego człowieka jak ks. Piotr spotyka się raz w ciągu całego życia, a i tak nie wszyscy mają to szczęście.

To nie był ksiądz, który mając przed sobą człowieka, spieszył się. A przynajmniej nie chciał tego robić. Z otwartością wsłuchiwał się w to, co mówi druga osoba. Nie przechodził też od razu do tematów trudnych, zawsze starał się rozluźnić atmosferę.

Czasami sprawiał wrażenie osoby chłodnej, niedostępnej – ze względu na swój wzrost, przenikliwy wzrok. Śmiałam się nieraz, że gdybym spotkała ks. Piotra o pierwszej w nocy na warszawskiej Pradze, to zapewne bym uciekła.

Powiedzieć, że wiele mu zawdzięczam, to jak nic nie powiedzieć. Takiego człowieka jak ks. Piotr spotyka się raz w ciągu całego życia, a i tak nie wszyscy mają to szczęście.

Czasami sprawiał wrażenie osoby chłodnej, niedostępnej – ze względu na swój wzrost, przenikliwy wzrok. Śmiałam się nieraz, że gdybym spotkała ks. Piotra o pierwszej w nocy na warszawskiej Pradze, to zapewne bym uciekła. W praktyce to był człowiek o gołębim sercu.

W praktyce to był człowiek o gołębim sercu. Po każdym spotkaniu, po każdej rozmowie z nim mia- łam wrażenie, że przez ten czas byłam w innym świecie – lepszym, takim, w którym pierwsze skrzypce grają miłość, prawda, pokora. Jedynie w przypadku ks. Piotra miałam takie poczucie i m.in. dlatego teraz tak bardzo mi go brakuje.

Wielu ludzi myśli, że ks. Piotr, tak znany i zapracowany, był osobą, z którą trudno się umówić na spotkanie. A ksiądz tego czasu na spotkania w cztery oczy nie szczędził. Sama kilkakrotnie miałam przyjemność się o tym przekonać.

To prawda. W tygodniu ksiądz przeznaczał aż trzy popołudnia na takie indywidualne rozmowy – to były poniedziałki, soboty i niedziele. Podziwiałam go za to, że był w tym postanowieniu aż tak konsekwentny. Nawet jeżeli zmieniał mu się plan, np. musiał wyjechać, to jednak starał się układać grafik w taki sposób, żeby mieć czas na indywidualne spotkania z ludźmi.

Jedną z cech rozpoznawczych ks. Piotra była pokora. Ksiądz tej pokory mocno w swoim życiu pilnował. Przypomina mi się, jak opowiadał kiedyś, że będąc w seminarium, podczas zajęć z homiletyki usłyszał od wykładowcy: „Piotrze, nie szarżuj!”. I to była jedna z zasad, której trzymał się przez całe późniejsze życie – nie szarżować. Przez wiele lat współpracowała Pani z ks. Piotrem, organizowała jego konferencje, prowadziła serwisy internetowe poświęcone działalności księdza. Jak ta współpraca przebiegała?

To była czysta przyjemność. Jeżeli chodzi o organizowanie konferencji i innych wydarzeń z udziałem księdza, to one, że tak powiem, organizowały się same. Ksiądz kiedyś powiedział: „Ewa, jestem spokojny, gdy wiem, że to ty zajmujesz się organizacją. Wszystkiego dopatrzysz, o wszystko zadbasz”. Myślę, że powiedział te słowa, ponieważ chciał sprawić mi przyjemność. W praktyce wyglądało to tak, że ludzie bardzo chętnie przychodzili na konferencje i rekolekcje, które głosił. Wystarczyło zamieścić plakat w kilku miejscach, a potem wieść niosła się sama.

Natomiast jeżeli chodzi o współpracę na innym polu, mam na myśli prowadzenie serwisów, projektu „Kazania inne niż wszystkie” (powstał w 2014 roku) oraz „Dopóki walczysz…” (serwis powstał około 2017 roku), to tutaj trzeba już było księdza czasami mobilizować, to znaczy dzwonić, dopytywać, jakie ma plany na najbliższy czas. Myślę, że wynikało to m.in. ze wspomnianej wcześniej pokory.

Przez dziesięć lat ks. Piotr był Pani stałym kierownikiem duchowym.

Tak. I według mnie był bardzo dobrym kierownikiem duchowym. Potrafił pochwalić za dobre rzeczy, wytknąć te złe. Pokazywał, że Pan Bóg jest wymagający, ale też miłosierny. Ostatnio natknęłam się na konferencję księdza, w której podkreślał, że Kościół od wieków mówi o Bożym miłosierdziu, a my wciąż w nie powątpiewamy.

„A przecież nie mamy nabożeństwa do pięści Pana Jezusa, tylko nabożeństwo do Serca Pana Jezusa” – mówił. Pamiętam, jak kiedyś przyszłam do księdza i oznajmiłam mu, że postanowiłam zostać wolontariuszką w hospicjum. Byłam przekonana, że pochwali mój pomysł, powie: „Świetnie!”, ale ksiądz zareagował dokładnie odwrotnie. Spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem i powiedział: „Ewa, może najpierw zajęłabyś się swoimi problemami, a dopiero później problemami innych”. Byłam w szoku, ponieważ ksiądz sam mówił, że dobrym lekarstwem na własne kłopoty jest pomoc drugiemu człowiekowi, przekierowanie uwagi na czyjeś sprawy. Dziś oczywiście jestem mu za tamte słowa bardzo wdzięczna, było w nich wiele mądrości, ale wtedy wbiły mnie w fotel.

Lubiła Pani słuchać konferencji księdza?

Uwielbiałam! Kiedyś powiedziałam do księdza, że gdyby było potrzebne zastępstwo, to chętnie wygłoszę jakąś konferencję – pewnie nie z taką charyzmą i poczuciem humoru jak on, ale jeżeli chodzi o treść, to bezbłędnie. Podobno Albert Einstein ze swoim kierowcą zrobili któregoś razu podobny numer. Nie było wtedy jeszcze in- ternetu, zdjęć też nie było zbyt wiele, w związku z tym ludzie nie kojarzyli, jak Einstein wygląda. I któregoś razu fizyk był umówiony na wykład, pojechał na niego, ale prelekcję wygłosił jego kierowca.

Jaki ks. Piotr miał stosunek do własnego cierpienia? Bo przecież cierpiał bardzo.

Znosił je dzielnie, chociaż po ludzku to musiało być bardzo trudne. Na pewno odbył z Panem Bogiem wiele długich roz- mów na ten temat. Pytany o chorobę, odpowiadał najczęściej:

„Pan Bóg – starszy człowiek – wie, co robi”. Myślę jednak, że to pogodzenie nie przyszło od razu, to nie było na zasadzie:

OK, Panie Boże, biorę ten krzyż na plecy bez problemu.

Cierpiał duchowo i fizycznie, nie tylko z powodu cho- roby Parkinsona. Około 2012 roku kręgosłup dał mu się we znaki do tego stopnia, że miał nawet problemy z chodzeniem. Bolesne było dla niego to, że pod koniec życia mówił coraz mniej wyraźnie. Że ten głos nie jest taki jak przed laty. W końcu pracował głosem przez całe życie.

Konferencje, rekolekcje – to wszystko było oparte na głosie.

Tak. I pod koniec życia Pan Bóg mu to zabrał. Właściwie to nie wiem, czy Pan Bóg. Może po prostu choroba?

Ksiądz Piotr podkreślał, że zbyt pochopnie obwiniamy Pana Boga za cierpienie.

A skoro o cierpieniu mowa… Pewna pani opowiadała, że gdy umierała jej mama, pragnęła jakoś jej pomóc, zrobić coś dla niej, ale czuła się bezradna. Wtedy ks. Piotr zapytał: „A w czym pani chce tutaj jeszcze pomóc? Maryja też stała pod krzyżem. Stała i czuwała, nic więcej nie mogła zrobić”.

Cierpieniu często towarzyszy samotność. Myśli Pani, że ks. Piotr czuł się samotny?

Myślę, że poniekąd mogło tak być. Gdy stan zdrowia księdza znacznie się pogorszył, pomyślałam, oczywiście w dobrej wierze, że będę księdza rzadziej odwiedzać. Nie chciałam go niepokoić, zależało mi, żeby odpoczywał. Wiem, że wiele osób myślało podobnie i także odsuwało się na bok, wychodząc z założenia, że ich obecność będzie kłopotliwa.

Takie myślenie: „Ktoś jest chory, cierpi, więc nie będę przeszkadzał”, dla nas, ludzi, jest jakoś wspólne, co wcale nie oznacza, że dobre. Dziś uważam, że właśnie trzeba było księdza odwiedzać, być przy nim i to jak najczęściej.

Oczywiście samotność jest w pewnym sensie wpisana w kapłaństwo, ale mówię o takim zwykłym, ludzkim byciu przy człowieku, który jest nam bliski.

Jak ks. Piotr rozumiał duchowość kobiety?

Z ogromnym szacunkiem wypowiadał się na temat kobiet, podkreślał naszą rolę w życiu społecznym, rodzinnym, Kościoła. Nie umniejszał roli kobiet, absolutnie. Podkreślał, że powinnyśmy być kobiece. Namawiał do chodzenia w sukienkach, do dbania o wygląd zewnętrzny.

Ksiądz mówił, że „świat jest chory na dwie choroby –wczoraj i jutro”. Jednocześnie chętnie wracał do tego, co było dawniej. Jutrem też się zajmował, chociażby w kontekście wieczności.

Tak, przywoływał tu słowa s. Emmanuel z Medjugorie.

Mówiąc o tych dwóch chorobach, ksiądz miał na myśli – w przypadku choroby „wczoraj” – nierozpamiętywanie przeszłości, niewracanie do niej w takim negatywnym kontekście: dawniej byłem fajny, a dziś jestem beznadziejny; kiedyś moje życie zapowiadało się ciekawie, a dziś czuję się nim rozczarowany. I podobnie w przypadku choroby, którą nazywał chorobą jutra – chodziło mu o nieodkładanie spraw, które trzeba załatwić dzisiaj, o nieprojektowanie w głowie czarnych scenariuszy. Mówił, że jeśli chcemy coś zrobić – chociażby pojednać się z kimś –to najlepszy czas, by tego dokonać, jest teraz. Nie za rok, nie za miesiąc, nawet nie za tydzień, bo nie wiadomo, czy starczy nam czasu.

Pamiętam, jak opowiadał kiedyś o dzieciach w wesołym miasteczku, które wsiadły do samochodzików. Tu kogoś uderzyły, tam skręciły, tam jeszcze chciały pojechać, po czym okazało się, że już nie pojeżdżą, bo ten na siatce wyłączył prąd.

– Jesteśmy jak te dzieci – mówił. – Myślimy, że to przełożymy, z tamtym jeszcze zaczekamy, a w pewnym momencie okazuje się, że Ten na górze wyłączył prąd.

Kilka miesięcy przed śmiercią ks. Piotra, pod koniec listopada 2019 roku, zorganizowała Pani z myślą o nim akcję modlitewną, w którą włączyło się kilkaset osób.

Pół roku przed śmiercią ksiądz przeszedł poważną, dość inwazyjną operację w związku z chorobą Parkinsona.

Miał nadzieję, że po tej operacji będzie mógł wrócić do głoszenia, ale tak się nie stało. Któregoś razu zadzwoniłam do niego i zapytałam, jak się czuje. Odpowiedział:

„Szczerze mówiąc, nie najlepiej”. Był to dla mnie sygnał alarmowy, że naprawdę jest kiepsko, ponieważ ta odpowiedź nie była w stylu księdza.

Ksiądz pytania o zdrowie zazwyczaj zbywał albo odpowiadał: „W porządku, daję radę”. Wtedy pomyślałam, że trzeba coś dla niego zrobić. Jako że opiekę miał dobrą, zrodził się pomysł zorganizowania wsparcia modlitewnego.

W jaki sposób dowiedziała się Pani, że ksiądz nie żyje?

Obudziłam się rano i przeczytałam wiadomość SMS od kolegi. Napisał: „Ksiądz Piotr zmarł”. W pierwszej chwili nie dowierzałam. Włączyłam laptopa, aby sprawdzić, czy to rzeczywiście prawda. Informacja o śmierci księdza krążyła już w internecie. Gdy zobaczyłam, że udostępnił ją ks. Przemysław Śliwiński, rzecznik archidiecezji warszawskiej, wiedziałam, że jest prawdziwa. Ksiądz odszedł po cichu, pokornie.

Kiedyś powiedział, że chciałby odejść z tego świata jak jego ukochana babcia – spokojnie, we śnie.

Obudziłam się rano i przeczytałam wiadomość SMS od kolegi. Napisał: „Ksiądz Piotr zmarł”. W pierwszej chwili nie dowierzałam. Włączyłam laptopa, aby sprawdzić, czy to rzeczywiście prawda. Informacja o śmierci księdza krążyła już w internecie.

I tak się stało. Myślę, że ks. Piotrowi to się po prostu należało – za to, jakim był człowiekiem. Za to, jak kochał, jak wiele dobra uczynił innym ludziom.

Co Pani czuje, gdy wraca myślami do wspomnień związanych z ks. Piotrem?

Wzruszenie, tęsknotę. Pamiętam, że gdy spotkaliśmy się po raz ostatni, ksiądz mnie pobłogosławił. Błogosławić drugiego człowieka znaczy życzyć mu wszystkiego, co najlepsze, chcieć jego dobra. I ja przez te wszystkie lata miałam głębokie poczucie, że ks. Piotr chce mojego dobra. Gdy zmarł, było mi niewyobrażalnie przykro. Nie byłam gotowa na jego śmierć. Po jakimś czasie jednak zdałam sobie sprawę, że my tutaj, na ziemi, rozpaczamy, a ksiądz jest już w piękniejszym świecie.

Ksiądz zawsze mnie wspierał. Po jego śmierci umówi- łam się z nim, że forma wsparcia przechodzi na wyższy poziom. Powiedziałam: „OK, zmieniamy zasady, teraz ksiądz pomaga mi z tamtej strony”.

Pomaga?

Tak, czuję jego wsparcie. Codziennie z nim rozmawiam i wiem, że wiele osób także jest z nim na duchowych łączach.

More articles from this publication: