
5 minute read
Wszystko się zmienia – pisze Anna Ołów – Wachowicz
Anna Ołów - Wachowicz
Pijarowiec z zawodu, polonistka z wykształcenia, szczecinianka z wyboru. Autorka fejsbukowego bloga „Jest Sprawa”. Mama Filipa i Antosi. Ogrodniczka, bibliofilka, kinomanka. Swoją pierwszą książkę pisze właśnie teraz. Znowu trzeba było kupić dziecku kapcie i odszukać śniadaniówkę, o dziwo, całkiem dobrze zachowaną razem ze śniadaniem od zeszłorocznego października, które zachowało się gorzej.
Advertisement
Wszystko się zmienia
Dzieci wróciły na chwilę do szkoły. My wróciliśmy (na dłużej) do knajp. Zrobiło się w końcu ciepło i Ikea się otworzyła. Koleżanka się cieszy, że młode gołębie z gniazda na jej balkonie już zaczynają latać i skończy się okupacja zasrańców, można będzie wreszcie wyrzucić przechowywany w rogu bigos z Bożego Narodzenia i posadzić bugenwille. Ja mam drugie szczepienie i nadal jestem jaka byłam, czip się nie przyjął. A gdy wczoraj w osiedlowym klient kichnął, reszta powiedziała mu „na zdrowie!”, zamiast skrzyżować kołki. Tak jakby, jest jak zawsze było. Miasto się ożywiło. Wszystkiego jest jakby więcej, tłoczniej, gęściej. Nie tylko dlatego, że modernizacje naszych wewnętrznych ciągów komunikacyjnych odbywają się w trybie: kółko i krzyżyk. Jak gdzieś jeszcze nie ma korka i można płynnie przejeżdżać, to pyk! Pojawia się krzyżyk – modernizacja. I już kółka nie postawisz. Tzn. w sumie to postawisz, wszystkie cztery. I tak będziesz sobie stał i stał, w drodze do pracy, z pracy, od ciotki Krystyny w Centrum, do wuja Mariana na Niebuszewie, od szkoły, na Gumieńce – nieważne gdzie próbujesz dorysować kółko, wszędzie już „pachołki”. Będzie pięknie potem, a zauważmy ile społeczeństwo posiada samochodów! W Szczecinie jest jednak gęściej również z powodu odmrożenia. W tym roku aura kibicowała pandemii i temperatury nie odpuszczały równie dziarsko jak zaraza. Jak tylko więc uznano, że jest odwilż i można do centrów handlowych na zakupy, bo można, do restauracji na kolacyjkę, bo się chce, a na Głębokie na grilla, bo ciepło – poszło. Mrówki wylazły z kopca. Na Bulwarach tłok. Największe oblężenie przeżywa Żabka na Łasztowni, ponieważ rodacy są kolejnym pokoleniem przećwiczonym ekonomicznie i lubią znaleźć lukę w systemie, aby pieniędzy nie wydać, a trzeźwym się nie ostać. Wprawdzie się apeluje, że trzeba wspierać rodzimą gastronomię, ale humanitaryzm jednak drożej wychodzi niż satysfakcja, zwłaszcza ta chwilowa z upojenia alkoholowego. Mrówki się lubią napić. Znowu trzeba było kupić dziecku kapcie i odszukać śniadaniówkę, o dziwo, całkiem dobrze zachowaną razem ze śniadaniem od zeszłorocznego października, które zachowało się gorzej. Można z niego spokojnie zacząć robić penicylinę i mogłabym w zasadzie dać radę, bo na kwarantannie nauczyłam się robić aromatyzowane mydełka w kształcie muszelek, a to też łatwe nie było. Tak więc szkoła wróciła, w sam raz na zakończenie fali, może żeby ta miała szansę rozpędzić się na nowo. Póki co, dzieciaki się cieszą, że się można poganiać i powrzeszczeć, bo on-line można było tylko wrzeszczeć, biegać się już jednocześnie nie dało. Dzieci lubią biegać. Tak jakoś chce się zmian, takich na lepsze: w domu i zagrodzie. To taka opóźniona reakcja odwiecznego cyklu przyrody, zwykle około Wielkanocy zaczynały się wiosenne porządki i mycie okiem, ale w tym roku wiosna przyszła w czerwcu, więc się lekko obsunęło z tym postępem i motywacjami. Na początek postanowiłam zrewidować garderobę i dobrostan, aby w nowym sezonie jakoś wyglądać. Na pierwszy ogień szafa – ma być kapsułowa. Panom tłumaczę: szafa kapsułowa to taka damska utopia, gdzie rzeczy jest mało, za to wszystkie do siebie pasują i nie kupuje się kompulsywnie „na promocjach”, tylko przemyślanie, w oparciu o głęboką potrzebę i konieczność. Jeśli się już pośmialiście, to Wam powiem, że to jest genialny pomysł, taki minimalistyczny. Mniej znaczy więcej, bo masz gotowe zestawy góra do dołu, dół do góry, wkładasz i wychodzisz. Genialne. Zaczęłam więc od wyjęcia rzeczy zbędnych i sporządzenia listy rzeczy koniecznych, aby pasowało. Bilans się natychmiast skiepścił, lista rzeczy do dokupienia do kapsuły była dłuższa niż tych do oddania. Rozmawiałam z przyjaciółką, jej też tak wychodzi, podejrzewamy, że to błąd systemowy i pracujemy nad tym. Raz wyjęte z szafy rzeczy już tam nie wrócą, założyłam apkę Vinted. Na razie idzie słabo, ale przyjaciółka zaintrygowała mnie myślą, że być może należało rzeczy przed obfotografowaniem z lekka przeprasować. Teraz moje ciuchy spokojnie mogłyby ubrać statystów do sezonu The Walking Death i to może odstraszać panie modne. Nikt też z Hollywood po te kostiumy nie dzwoni, budżet się nie spina, plan upadnie. Może część ciuchów znajdzie nowy kochający dom dzięki ekipie „Uwaga – śmieciarka jedzie”, bo się okazało, że są za bardzo vintage jak dla mnie. „Śmieciarka” to świetna sprawa. Wprawdzie jeszcze nigdy nie zdążyłam po fajny mebelek spod wiaty, a ze dwa razy zebrałam baty, że nie chcę komuś zabrać i przechować szafy trzydrzwiowej czy tam samowara, jak wrzuciłam zdjęcie, że stoi po sąsiedzku, ale to dobra inicjatywa. Ponieważ z szafą mi się nie udało, chciałam spróbować z mieszkaniem, ale tu napotkałam opór u reszty rodziny, która mi nie pozwoliła pojechać do tego nowego sklepu o którym już wspominałam, a o którym mam zakaz wspominać w domu. Lepsze jest wrogiem dobrego i koniec – powiedzieli. Już i tak cała bieda, że podobnie jak ja, akurat w tym samym momencie pomyślała ciotka z Pełczyc, kuzynka z Mirosławca i dalsza rodzina spod Koszalina. Już nam się zapowiedzieli, że wpadną do Szczecina w odwiedziny. Wpadną tylko raz raz do Ikei i już na obiadek już mogą zajeżdżać, dawno się nie widzieliśmy, to posiedzimy, kawkę wypijmy. Przez piętnaście lat jak tu mieszkam nie było im po drodze, a tu wreszcie jest. Dziękuję Ci Szwecjo, łączy się dzięki Tobie zwykła polska rodzina. Pomyślałam też o wakacjach. Że może, dla odmiany, kamperem w Polskę. Albo jakiś eko - hotel. Albo glamping! Może na wyprawę w poszukiwaniu szkockich plenerów na Wyżynę Krakowsko-Częstochowską, może safari w Świerkocinie. Ja czytałam, że w Polsce takie niezwykłe rzeczy wszędzie są, że nieodkryta jest i piękna, a nie tylko na Hel, do Krakowa i do Wieliczki trzeba pojechać. Rodzina kazała mi czytać ambitniejszą literaturę i żadnym kamperem nie chce jechać, nawet do Pucka.Z tego wszystkiego będę musiała zabrać się po prostu, np. za siebie, bo co. Trzeba jakoś ten potencjał, co to mi się z kopyta wyrywa do zmian, wykorzystać. Coś wymyślę. Ta myśl mnie wczoraj głęboko pocieszyła przed snem, a małżonka przeciwnie – po usłyszeniu tej zapowiedzi popadł natychmiast w bezsenność, bo teraz wie, że trzeba się spodziewać ciosu, a nawet nie wiadomo z której strony padnie i ile to będzie kosztować. I dobrze. Zmiany są w życiu człowieka potrzebne. Jutro wreszcie wymienię te opony na letnie, o.