O
d lat nie było śniegu na wigilię. Deszcz, jakaś błotna chlapa, to tak, ale nie śnieg. To można sobie jedynie pooglądać w filmach. Święty Mikołaj nie jeździ już saniami zaprzężonymi w renifery, bo nie ma po czym. Chyba w ogóle dał sobie spokój. Prezenty musimy kupować sami.
Chciałbym nakłamać, że tego roku wyjątkowo spadł śnieg, który skrzypiał pod nogami. I że szedłem po nim z czerwonym nosem jak Rudolf. Wtedy cała ta opowieść byłaby bardziej wigilijna i bardziej prawdopodobna. Ale jakoś nie lubię kłamać. Pomyślę o tym jeszcze i może dopiszę to na koniec. O tym śniegu i mrozie szczypiącym w nos i policzki. W robocie jak zwykle coś się zepsuło. Jak coś się ma schrzanić, to najlepszą chwilą na to jest właśnie wigilia. Niby niewiele traciłem, córka już dzwoniła z życzeniami, Baśka wysłała sms–a, czekało na mnie jedynie puste mieszkanie i kilka gotowych potraw, które miałem sobie uroczyście odgrzać w mikrofali. Byleby tylko nie zapomnieć wyłączyć lampek na choince. To cholerstwo bierze tyle prądu, że razem z kuchenką z pewnością wywaliłoby korki w całym pionie. Prosta i jakże symboliczna wieczerza. Sam na sam ze sobą i swoimi myślami. Ale to i tak lepsze niż siedzenie w robocie. Maszynę udało się w końcu naprawić kilkoma kopniakami, taśmą klejącą i drutem, fi sześć. Zameldowałem dyrektorowi, że krowy mogą dalej spokojnie produkować mleko, bo linia produkcyjna jest gotowa. – Panie Marku, czy pan w ogóle nie ma ludzkich uczuć? – syknął mi do słuchawki tak złowrogo, że aż mnie przeszły dreszcze. – Wigilia jest! Sam mi kazał zostać po robocie pomimo wigilii. Jednak moja wigilia, to nie jego wigilia. Jego jest ważniejsza. Przeprosiłem, wrzuciłem
86
POST SCRIPTUM
Jarosław Prusiński
ZABŁĄKANY WĘDROWIEC telefon do torby razem z kanapką, której nie miałem czasu zjeść przez cały dzień, szkoda tej kanapki mi się zrobiło, była z ogórkiem i szynką, a po całym dniu, to jedynie się nadawała dla psa, którego nie miałem, i wyszedłem w noc i pluchę. Ulice były zupełnie puste. Wszyscy siedzieli pewnie za stołami w ciepłych domach. Tylko taki dureń jak ja maszerował w zacinającym deszczu, próbując osłonić twarz postawionym kołnierzem kurtki. – Słaba taka wigilia bez śniegu, prawda? Durniów musiało być jednak co najmniej dwóch. Obejrzałem się za siebie. Gadał do mnie bosy człowiek ubrany w luźną bluzę od dresu i dziurawe spodnie! Bezdomny. Na wszystkie świętości! On mnie teraz poprosi o pięć złotych na wino, a ja mu nie odmówię, bo spierdzieliłbym sobie całe święta. Nie chcę przecież wyjść na złego człowieka. Nie w wigilię, kurwa mać! – No, dobrze – westchnąłem. – Dam panu pięć złotych. Niech pan wypije za wesołe święta, jeśli jakiś sklep jest jeszcze otwarty. – Stacje benzynowe są otwarte – podpowiedział z uprzejmym uśmiechem. – No, tak – wygrzebałem w końcu piątaka z kieszeni, zapodział się między końcówką kabla z poprzedniej awarii i kawałkiem drutu z dzisiejszej, podając go bezdomnemu – Wesołych Świąt! – Spieszy się panu? Mężczyzna zignorował moją wyciągniętą piątkę z piątką. Chciał więcej, cwaniak! Nic z tego. Moja miłość bliźniego kończyła
się na piątaku. Może mam go jeszcze do stołu wigilijnego zaprosić? Próbowałem w trybie przyspieszonym wyhodować w sobie cynika, ale dobrze wiedziałem, że powinienem go zaprosić. Cała idea wigilii na tym właśnie polega, że mamy być dla siebie, wrrrr, dobrzy. – Tak, przyznam, że mi się bardzo spieszy. Jest wigilia i stół czeka z wieczerzą. Byłem całkiem zadowolony z tej wykrętnej wypowiedzi. Stół czeka. Można sobie dowyobrazić uśmiechniętą rodzinkę przy tym stole, ale to już jego wyobraźnia, nie moja. Powiedziałem prawdę, jednocześnie zostawiając pole dla wyobraźni interlokutora. – Wie pan – bezdomny przygładził ręką długie, siwe włosy – w tym bloku mieszka moja córka. Piękna, samotna kobieta. Nie chcę, żeby była samotna w takim dniu. Mógłby ją pan odwiedzić? Mieszka pod piątką. No, oczywiście. Wariat! Mam do obcej baby pójść w wigilię, żeby po mordzie dostać? Co za absurdalny pomysł! – Niech pan do niej sam pójdzie – warknąłem. – Niestety nie mogę – mężczyzna posmutniał. – Proszę! Tylko na chwilę. Sam nie wiem dlaczego zrobiłem to, o co prosił. Nie wziął piątaka na tanie wino, dobry uczynek nie został więc mi zapisany. Musiałem pójść. – Wiem, że to zabrzmi głupio, pani Izo – wyplułem z siebie słowa, które starzec włożył mi w usta, jakby