13 minute read

15.11.2019, piątek, godz. 19:00 / Friday, 7 pm

15.11.2019 piątek, godz. 19:00 / Friday, 7 pm Wrocław, NFM, Sala Główna / Main Hall

Charles Lloyd Presents: Wild Man Dance with NFM Filharmonia Wrocławska NFM Wrocław Philharmonic – premiera / premiere

Advertisement

8fot.: archiwum artysty / photo: artist’s collection 15.11

Charles Lloyd – saksofon / saxophone Gerald Clayton – fortepian / piano Harish Raghavan – kontrabas / double bass Eric Harland – perkusja / drums Sokratis Sinopoulos – lira / lyra Miklós Lukács – cymbały / dulcimer

Radosław Labahua – dyrygent / conductor NFM Filharmonia Wrocławska / NFM Wrocław Philharmonic

Charles Lloyd to wielka gwiazda amerykańskiego jazzu, magik saksofonu i arcymistrz budowania muzycznej narracji. Krytycy z całego świata podkreślają, że mający dziś osiemdziesiąt jeden lat saksofonista nigdy nie brzmiał lepiej. Nic dziwnego, przecież jego artystyczne motto brzmi „Go forward”.

W 1947 roku na szczycie jazzowej ankiety czytelników magazynu „DownBeat” uplasował się klarnecista Benny Goodman, pierwsze miejsce w zestawieniu zespołów zajęła grupa Stana Kentona, a ulubionymi wokalistami zostali Sarah Vaughan i Frank Sinatra. W lutym do kin wszedł film The Fabulous Dorseys, przedstawiający fabularyzowaną historię życia braci Tommy’ego i Jimmy’ego Dorseyów, a w grudniu na półki sklepowe trafiła płyta The Duel Dextera Gordona. W tym samym roku w tej jakże odległej amerykańskiej rzeczywistości Charles Lloyd dostał swój pierwszy saksofon. Dziewięciolatek z przejęciem śledził radiowe audycje jazzowe, a ciepłe i eleganckie brzmienia Colemana Hawkinsa i Lestera Younga wypełniały nie tylko rodzinny dom chłopca, lecz także jego wyobraźnię. Już wtedy Lloyd zdecydował, że swoją przyszłość zwiąże z muzyką. Dziecięce marzenia zaczęły spełniać się nadspodziewanie szybko. Pierwsze występy saksofonisty odbywały się na piknikach, potańcówkach i w małych, zaniedbanych klubach Memphis. W wieku nastoletnim Lloyd akompaniował w zespołach lokalnych geniuszy – Howlin’a Wolfa, B.B. Kinga czy braci Phineasa i Calvina Newbornów. Krótko później młody muzyk zszedł z bluesowej ścieżki i skierował swoje artystyczne kroki w stronę nowoczesnego jazzu; wyruszył na studia aż do Los Angeles. Wieczorami, po zajęciach na University of Southern California, dzielił scenę z Ornette’em Colemanem i Bobbym Hutchersonem, wraz z kolegami Billym Higginsem, Scottem LaFaro i Donem Cherrym zdarzało mu się grać na weselach. Kariera Lloyda nabrała rozpędu, gdy obronił dyplom i w 1960 roku na zaproszenie Chica Hamiltona przeniósł się do Nowego Jorku. W zespole perkusisty objął stanowisko szefa artystycznego, które zwolniło się po odejściu Erica Dolphy’ego. W epicentrum jazzowych wydarzeń saksofonista z Memphis szybko włączył się w życie artystycznej bohemy. Mieszkając w Greenwich Village, czas spędzał razem z takimi tuzami jak Thelonious Monk i Max Roach, kolegował się z Bobem Dylanem. Po czterech latach gry u Hamiltona Lloyd przyjął zaproszenie do sekstetu Cannonbolla Adderleya. Krótko później wykazał się nieprzeciętną lojalnością wobec nowego zespołu, nie przyjmując propozycji współpracy złożonej mu przez Milesa Davisa.

fot.: archiwum artysty / photo: artist’s collection

Albumem Discovery!, wydanym w 1964 roku, saksofonista zadebiutował na rynku fonograficznym w charakterze lidera. Pierwsza płyta była sukcesem, więc w następnych miesiącach, flirtując z world music, nagrał kolejną – Of Course, of Course. Szybko stał się rozpoznawalny wśród fanów jazzu w całych Stanach Zjednoczonych, a w ankiecie magazynu „DownBeat” uplasował się na pierwszym miejscu w kategorii „Wschodząca gwiazda”. Zaledwie dwa lata później już nikt nie miał Lloyda za młodzika czy juniora i w ankiecie tego samego pisma saksofonista triumfował w najbardziej prestiżowej kategorii – „Jazzowy artysta roku”.

fot. / photo: Dorothy Darr

Ten sukces wypracował ze swoim nowym kwartetem, do którego zaprosił wówczas mało znanych muzyków: pianistę Keitha Jarretta, kontrabasistę Cecila McBee i perkusistę Jacka DeJohnette’a. Ich płyta Forest Flower, zarejestrowana w trakcie koncertu na Monterey Jazz Festival, była jednym z pierwszych jazzowych albumów sprzedanych w nakładzie przekraczającym milion egzemplarzy, i to w okresie, kiedy jazz na rynku fonogra- ficznym był w zdecydowanym odwrocie. Utwory z Forest Flower stały się częścią muzycznego tła hipisowskiej kontrkultury zrodzonej z kalifornijskiego ruchu Flower Power. Po nowy album kwartetu Lloyda sięgnęli nie tylko jazzfani, lecz także młodzi odbiorcy szeroko pojętej muzyki rozrywkowej tamtych lat, a był to czas, gdy na listach przebojów królowali The Beatles, Simon & Garfunkel i The Monkees. Z popularnością wiązała się ciężka praca. Zespół sakso- fonisty odbył sześć wyczerpujących tras koncertowych po Europie i przez kilkanaście miesięcy występował niemal codziennie. Skory do muzycznego flirtu z awangardą, ale zawsze wierny melodii Lloyd bardzo szybko stał się postacią funkcjonującą na pograniczu gatunków. Grał jazz, ale występował na jednej scenie z The Doors i Grateful Dead. Jego kwartet koncertował w legendarnych Fillmore West i Fillmore East, a afisz dzielił z takimi artystami jak Janis Joplin i Jefferson Airplane. Jazzman występował na tych samych festiwalach co Jimi Hendrix. Z tymi wszystkimi gwiazdami Lloyd spędzał sporo czasu, oddając się nie tylko muzyce. Na początku lat 70. artysta zdecydował się na raptowne wyhamowanie. Zszedł ze sceny, by naładować baterie. Wybrał do tego miejsce idealne – położone na kalifornij- skim wybrzeżu Big Sur. Studiował tam filozofię indyjską, skupiając się na wedancie. Na scenie pojawiał się spora- dycznie: niekiedy towarzyszył występom grupy Beach Boys. Przez niemal dziesięć lat poświęcał się medytacji, żył w zgodzie z naturą, chodził po górach, pływał w morzu, przysłuchiwał się drzewom i czasem ćwiczył na saksofonie. Z Big Sur wyrwał go pianista Michel Petrucciani. Pewny siebie osiemnastolatek przyjechał do „kryjówki” saksofoni- sty, żeby zaprezentować mu swoje umiejętności i zapropo- nować wspólny projekt. Lloyd był pod dużym wrażeniem gry i determinacji Francuza. Postanowił pomóc pianiście i w 1982 roku ruszył z nim w trasę koncertową. Po kolejnej, już znacznie krótszej, przerwie w występach spowodowanej poważnymi problemami zdrowotnymi Lloyd rozpędził się na dobre. Następne lata przyniosły niezliczoną ilość koncertów zagranych w ponad stu krajach oraz przeszło

dwadzieścia autorskich płyt. Pod koniec lat 80., po współpracy z takimi fonograficznymi mocarstwami jak Columbia Records, Atlantic Records i Blue Note, nadszedł czas na wytwórnię ECM. Łącznie pod szyldem niemieckiej oficyny ukazało się szesnaście rewelacyjnych albumów Lloyda, które nie tylko po- kazują, w jakim stylu saksofonista wrócił do jazzowej czołówki, lecz także jak nieprzerwanie rozwijał swój muzyczny język. Przez większość dekady lat 90. budował swoje zespoły w oparciu o przedstawicieli sceny skandynawskiej (Bobo Stenson, Anders Jormin). W następnych latach skłaniał się już głównie w stronę artystów amerykańskich z młodego i średniego pokolenia (współpracował m.in. z Jasonem Moranem w New Quartet i z Billem Frisellem w The Marvels). Nagrywał różnorodne albumy, zapraszając do współpracy niepodrabialnych muzyków, takich jak perkusista i jego wieloletni przyjaciel Billy Higgins, hinduski mistrz gry na tabli Zakir Hussain i grecka wokalistka Maria Farantouri. W obszernej dyskografii Lloyda znajdziemy też jeden krążek, który jest pozycją wyjątkową dla Wrocławia – to album Wild Man Dance. Gwiazda jazzowego saksofonu wraca na Jazztopad Festival z repertuarem, który został zamówiony przez organizatorów ponad sześć lat temu – na jubileuszową edycję festiwalu. Zapis koncertu znalazł się na wspomnianej płycie, która została świetnie przyjęta przez dziennikarzy i słuchaczy na całym świecie. W tym roku kompozycje z Wild Man Dance zabrzmią w nowej odsłonie, ponieważ poza zespołem Lloyda na scenie zobaczymy też prowadzoną przez Radosława Labahuę NFM Filharmonię Wrocławską, która wykona nowe aranżacje autorstwa Michaela Gibbsa. Trudno o tytuł, który silniej niż Wild Man Dance koja- rzyłby się z bezwarunkową wolnością. To właśnie wolność od początku jest jedną z nadrzędnych wartości w życiu i twórczości Lloyda. Skojarzenia i obrazy, jakie przywodzi na myśl muzyka z albumu sygnowanego znaczkiem wytwórni Blue Note, są mieszanką bluesowych korzeni, uduchowionych wizji artysty osadzonych w krajobrazie Big Sur oraz jazzowej energii przesiąkniętej atmosferą amerykańskich klubów z czasów ich świetności. Świetności, której Lloyd był świadkiem i aktywnym uczestnikiem. Saksofonista z Memphis w Polsce po raz pierwszy wystąpił w 1967 roku. W tygodniku „Polityka” Krystian Brodacki napisał wtedy, że „Lloyd tańczył ze swoim saksofonem”. Choć minęło ponad pół wieku, a po drodze zdarzały się przerwy, to taniec artysty trwa. Sam Lloyd zapewnia, że jego marzenia nadal są większe niż wspomnienia. Materiał z Wild Man Dance w nowych aranżacjach na nowy skład może być kolejnym tego dowodem.

Charles Lloyd – a great star of American jazz, a magician of the saxophone and a grandmaster of building musical narratives. Critics from all over the world emphasise that this saxophonist, now 81 years old, has never sounded better. And it’s no wonder – after all, ‘go forward’ is his artistic motto.

In 1947, the DownBeat readers’ poll was topped by Benny Goodman in jazz and Stan Kenton’s group in ensembles, with the favourite vocalists being voted as Sarah Vaughan and Frank Sinatra. In February of that year, The Fabulous Dorseys (a fictionalised life story of the brothers Tommy and Jimmy Dorsey) was showing in the cinemas, and in December Dexter Gordon’s The Duel hit the store shelves. In the same year, in this now-distant American reality, Charles Lloyd got his first saxophone. The nine-year-old enthusiastically followed jazz radio programmes, allowing the warm and elegant sounds of Coleman Hawkins and Lester Young to fill not only his family home but also his imagination. Even at this early age, Lloyd had decided that his future would be somehow connected with music.

Those childhood dreams started coming true unexpectedly quickly, with Lloyd giving his first performances at picnics, dance parties and the small, well-worn clubs of Memphis. As a teenager, he accompanied bands founded by local musical geniuses – such as Howlin’ Wolf, B.B. King and the brothers Phineas and Calvin Newborn. Shortly afterwards, the young musician left the blues path behind and turned his artistic steps towards modern jazz. He went to study in Los Angeles, where in the evenings, after his classes at the University of Southern California, he shared the stage with Ornette Coleman and Bobby Hutcherson. Together with his buddies Billy Higgins, Scott LaFaro and Don Cherry he also played the occasional wedding gig. Lloyd’s career started to gain momentum in 1960 when, after graduating, he accepted the invitation of drummer Chico Hamilton and moved to New York. Once there, he took up the position of artistic director, which had been left vacant by Eric Dolphy. Now working in the epicentre of the jazz world, our saxophonist from Memphis quickly became involved in artistic bohemian circles. While living in Greenwich Village, he spent time with such top artists as Thelonious Monk and Max Roach, became friends with Bob Dylan. After four years in Hamilton’s band, Lloyd accepted an invitation to join Cannonball Adderley’s sextet, showing outstanding loyalty to his new ensemble shortly afterwards by not taking up an offer of collaboration made by Miles Davis. He made his debut on the phonographic market as an ensemble leader in 1964 with the album Discovery!. The album was a success, so in the following months he recorded another one – Of Course, of Course – on which he flirted with world music. He quickly became recognisable among jazz fans throughout the United States, and he went on to win first place in the Rising Star category of DownBeat’s survey. Just two years later, nobody regarded him as a junior anymore, and he topped DownBeat’s survey in the most prestigious category: Jazz Artist of the Year. This success arose from work with his new quartet, to which he had invited some then little-known musicians: pianist Keith Jarrett, bassist Cecil McBee and drummer Jack DeJohnette. The band’s album Forest Flower (recorded live in concert at the Monterey Jazz Festival) was one of the first jazz albums ever to sell more than a million copies, at a time when jazz was taking a decisive step back on the phonographic market. The compositions from Forest Flower became part of the musical background of the hippie counterculture that was born out of the California Flower Power movement. It wasn’t only jazz fans that listened to the album recorded by Lloyd’s quartet, but also a wider young audience interested in more broadly understood popular music – at a time when it was the Beatles, Simon & Garfunkel and the Monkees that ruled the charts. With popularity came hard work. The ensemble made six exhausting concert tours around Europe, and for several months they performed almost every day. Eager to flirt with avantgarde styles, but always faithful to the concept of melody, Lloyd quickly started functioning on the border between genres. He continued to play jazz of course, but he also performed on stage with The Doors and the Grateful Dead. His quartet performed at the legendary Fillmore West and Fillmore East venues, and his name appeared on posters next to such artists as Janis Joplin and Jefferson Airplane. Lloyd even played at the same festivals as Jimi Hendrix. And spent a lot of time with all these stars, not just playing music. In the early 1970s, Lloyd decided to slow down drastically, leaving the stage in order to charge his batteries. And he chose a perfect place for that – Big Sur, on the California coast. There he studied Hindu philosophy, focusing on Vedanta, and occasionally played music (sometimes he accompanied the Beach Boys, for example). For almost ten years he devoted himself to meditation, lived in harmony with nature, hiked in the mountains, swam in the sea and listened to trees, only practising the saxophone from time to time. It was Michel Petrucciani who pulled him out of Big Sur. A confident eighteen-year-old, he came to the saxophonist’s hideout to show him his skills and propose collaboration. Lloyd was very impressed with both the French pianist’s skill and his determination. He decided to help him, and in 1982 they embarked on a concert tour together. After another (much shorter) break from performance caused by serious health problems, Lloyd picked up the pace for good. The following years saw play him countless concerts in more than a hundred countries, and record over twenty albums. In the late 1980s, having worked with major record labels such as Columbia Records, Atlantic Records and Blue Note, it was time for him to move to ECM. The German label released sixteen outstanding albums by Lloyd – these were not only

13 proof that the saxophonist was back among the top jazz artists, but also a demonstration of how he had been developing his musical language. For the majority of the 1990s, Lloyd found his ensemble members on the Scandinavian scene (including Bobo Stenson and Anders Jormin). In the following years, he focused mainly on American artists from the younger and middle generations (working with Jason Moran in New Quartet and with Bill Frisell in The Marvels, among others). He recorded various albums, collaborating with an unparalleled mix of musicians including his long-time friend drummer Billy Higgins, Indian tabla virtuoso Zakir Hussain and Greek singer Maria Farantouri. In his extensive discography there’s also one album that’s particularly special to Wrocław: Wild Man Dance. The star of the jazz saxophone returns to the Jazztopad Festival with the repertoire commissioned by the organisers for the jubilee festival edition in 2013. These compositions were recorded and released on Wild Man Dance, and the album was well received by critics and listeners around the world. This year they will be played in a new way – as well as Lloyd’s ensemble we will also see the NFM Wrocław Philharmonic, which will perform the pieces in new arrangements by Michael Gibbs under the baton of Radosław Labahua. It is difficult to come up with a title that would give the idea of unconditional freedom better than Wild Man Dance. It is freedom that has been one of the overarching values in Lloyd’s life and work from the very beginning. The associations and images conjured up by the music from this album released by Blue Note are a mix of blues roots, the artist’s spiritual visions placed in the landscape of Big Sur, and pure jazz energy soaked with the ambiance of American clubs in their glory days – glory that Lloyd witnessed and in which he actively participated. The saxophonist from Memphis first performed in Poland in 1967. After that concert, Krystian Brodacki wrote in the weekly magazine Polityka that ‘Lloyd was dancing with his saxophone.’ And although more than half a century has passed – with breaks from playing along the way – the artist still hasn’t stopped dancing. Lloyd himself is confident that his dreams are still bigger than his memories. And the material from Wild Man Dance, given new life in fresh arrangements for a different line-up, can be further proof of this.

This article is from: