Myszliciel nr 2 (6)

Page 1

ISSN 2082-4408

MYSZLICIEL kwartalnik interdyscyplinarny KNS MISH

nr 2 (6)/październik - grudzień 2012 egzemplarz bezpłatny

prawda dobro piekno

Ocal świat dzięki Platonowi

Dzienniki

Realizm czy fikcja?

Geometria wykreślna Polska awangarda

,



Zawartość numeru: Przemyszlenia Filozofia

4

Czytaj Platona – uratuj świat! Jolanta prochowicz

Historia

7

Orficka prawda Krzysztof Mogielnicki

Historia sztuki

10 Modna awangarda Magdalena Mazur Prawo

12 Prawda i fałsz w procesie karnym Adrian Zbiciak Psychologia

15 O kłamstwie kilka słów prawdy Agnieszka Szwajgier 17 Piękniejsi i lepsi Andrzej Cudo

PeDePe Historia po trosze zatoczyła koło. Redagowanie „Myszliciela” zaczynałem od numeru z hasłem fałsz, kończę co prawda z trzema hasłami, lecz wśród nich znajduje się antonim fałszu – prawda. Podczas tworzenia poprzedniego numeru miałem nadzieję, że uda mi się doprowadzić do wydania jeszcze jednego, którego tematem będzie właśnie prawda (wspominałem o tym w poprzednim wstępniaku). Niestety, z przyczyn niezależnych nie udało się. A może nie udało się, ponieważ niektóre rzeczy – takie jak platońska triada: prawda, dobro, piękno – powinny pozostawać nierozerwalne. Nie dajemy Wam jednak ani żadnej pigułki PeDePe, która mogłaby zawierać te trzy elementy, ani pliku o rozszerzeniu pdp, w którym spakowana byłaby cała triada, nie wyczerpiemy nawet tego jakże rozległego tematu. Pragniemy zaprezentować jedynie kilka punktów startowych, które, być może, pomogą odnaleźć platońską triadę w różnych dziedzinach życia i wskażą, że nie zawsze należy opierać się na powierzchowności (tyczy się to w szczególności piękna). Chciałoby się powiedzieć: „przekazuję głos do studia”, lecz nie ma tu ani studia, ani głosu. Przekazuję wobec tego swój redaktorski fotel (a raczej jego platońską ideę) dalej z najlepszymi życzeniami na przyszłość.

Literatura Proza

20 Prawda w dziennikach Katarzyna Nowakowska 23 „Gomora…” Roberto Saviano Małgorzata Goławska Recenzja

24 „Dzienniki kołymskie” Karolina Malecka Sylwetki

25 Wspomnienie Bolesława Prusa Jarosław Besztak 28 Twórczość Tennessee Williamsa Michał Rozmysł Felieton Po mojemu

Przejmując funkcję naczelnego w „Myszlicielu” nie pomyślałbym, jak dużego zaangażowania wymaga praca nad pojedynczym numerem. Już wcześniej, mówiąc kolokwialnie, maczałem swoje palce w działaniach redakcyjnych, które, jak się okazuje, są nad wyraz przyjemne w porównaniu z ilością obowiązków „papierkowych” oraz ilością drzwi i miejsc, które należy odwiedzić, by wydanie doszło do skutku. Należy pogratulować i podziękować poprzedniej redakcji, a zwłaszcza poprzedniemu redaktorowi naczelnemu – bez niego „Myszliciel” nie wyglądałby, jak wygląda, a może i nie istniałby w ogóle. Hasłem tego numeru jest m.in. piękno, w następnym redakcja pragnie skupić się na jednym z antonimów tego pojęcia, a mianowicie na kiczu. Zachęcam zatem wszystkich do wzięcia udziału w dyskusji dotyczącej tego zjawiska – czy to, co kiczowate jest jedynie lichą podróbką czy stanowi może niedocenioną kategorię estetyczną? Odpowiedzi na te pytania pozostawiam Wam.

19 Poszukiwacz prawdy Katarzyna Bastig Od Serca

30 Pani z obrazka Dominika Łazo Strzał w głowę

31 Trzy pokusy Katarzyna Świegot

MYSZLICIEL

kwartalnik interdyscyplinarny KNS MISH

ISSN 2082-4408

nakład: 600 egz.

adres: Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II Al. Racławickie 14, 20-950 Lublin, pok. CN-P03 e-mail: myszKUL@gmail.com www.facebook.com/myszliciel Redaktor naczelny: Michał Rozmysł Z-cy redaktora naczelnego: Karolina Dziadosz, Dominika Ptaszek Redakcja: Wojciech Bryda, Helena Kistelska, Krzysztof Mogielnicki, Jolanta Prochowicz, Agnieszka Szwajgier Korekta: Katarzyna Mazur, Anna Radziszewska, Joanna Rymczuk Projekt typograficzny, projekt okładki, skład, łamanie: Wojciech Bryda Druk: BaCCart Zakład Poligraficzny s.c. Małgorzata Olech, Mirosław Olech; ul. Raszyńska 37-39, 20-780 Lublin; www.drukarnia-baccarat.pl

październik – grudzień 2012

3


Przemyszlenia Filozofia

Czytaj Platona – ur atuj świat! Jolanta prochowicz

4

Myszliciel, nr 2 (6)


Temat numeru „Najbezpieczniejszą, ogólną charakterystyką europejskiej tradycji filozoficznej będzie stwierdzenie, że składa się ona z szeregu przypisów do Platona. Nie mam tu na myśli systemu filozoficznego, który uczeni opisują na podstawie jego pism. Odwołuję się do bogactwa idei zawartych w tych pismach.” (A. Whitehead, Process and Reality, Nowy Jork 1699)

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:La_scuola_di_Atene.jpg

Dlaczego czytać Platona? Simon Blackburn traktuje europejską tradycję filozoficzną jako zbiór odpowiedzi udzielanych Platonowi. Nawet ci, którzy odrzucają z całym przekonaniem wszystko, co w jakikolwiek sposób wiąże się z platonizmem, w istocie często polemizująco do niego nawiązują. Filozofia ta miała i ma do dziś tak szeroki zakres oddziaływania, gdyż Platon przedstawiał swoje myśli w dialogach – formie, która zakłada niejednoznaczność, ścieranie się różnorakich myśli i głosów. Dlatego też poddaje się je różnorakim interpretacjom. Zdaniem Simona Blackburna nie jest to gotowy zespół poglądów, który można wchłonąć, ale coś, co się stale „robi”, pewien proces poszukiwań prawdy wymagający pogrążenia się w labiryncie poglądów, sporów, dociekań, nie zaś gotowy encyklopedyczny produkt. Forma dialogu otwiera możliwości stawiania różnego rodzaju tez, dyskutowania, przekonywania, obalania – czytanie przestaje być biernym odbieraniem treści, lektura otwiera możliwości wejścia na własne drogi refleksji i filozoficznych poszukiwań. Poszukiwań, które mogą otwierać nowe możliwości interpretacji. Jest to jeden z powodów, dla których Platon stanowi inspirację dla współczesnej filozofii praktycznej, która coraz bardziej odwraca się od postulatów analitycznych dążących do tego, by uprawiać ją na wzór nauk ścisłych. Przedstawiciele tego nurtu określają siebie jako filozofów realizujących część szerszego przedsięwzięcia humanistycznego polegającego na zrozumieniu nas samych i naszych aktywności1. Zdaniem takich współczesnych myślicieli jak: Simon Blackburn, Martha Nussbaum, czy Iris Murdoch odpowiedź na starożytne sokratejskie pytanie: „jak żyć?” powinna stać się wyzwaniem dla współczesnych filozofów, którzy mogliby być przede wszystkim adwokatami humanistyki. Platońska koncepcja prawdy odrzuca świat zmysłów, czyli pozorów rzeczy, jest on jedynie przedmiotem mniemania, a nie bytem prawdziwym, który można na sposób prawdziwy poznawać. Prawdziwym przedmiotem poznania jest niezmienna rzeczywistość – świat idei, niepoznawalny zmysłami, dostępny jedynie poprzez rozum. Platon wielokrotnie nazywa idee bytem prawdziwym, bytem w pełnym znaczeniu. Szczytem poznania jest Idea Dobra samego w sobie – najwyższa Prawda i najwyższe Piękno, którą na przestrzeni dziejów filozofii interpretowano na różnorakie sposoby.

1 B. Williams, Philosophy as a Humanistic Discipline, „Philosophy” (75), 2000, s. 477-496. październik – grudzień 2012

Jak czytać Platona? Simon Blackburn w książce Platon. Państwo. Biografia proponuje trzy interpretacje platońskiej koncepcji prawdy. Pierwsza z nich, interpretacja religijna, zakłada, że poznanie prawdy „droga w górę” od świata zmysłów do świata wiecznych idei jest drogą ku transcendencji. Z tego punktu widzenia Platon zaszedł bardzo daleko, tak daleko, jak tylko mógł ktoś, komu nie dane było poznać chrześcijańskiego objawienia. Według tej interpretacji prawda jest Absolutem. Giovanni Reale nazwał Platona twórcą teologii Zachodu w tej mierze, w jakiej odkrył kategorię tego, co niematerialne, w ramach której można i trzeba myśleć o tym, co boskie. Taką interpretację zaproponowali Europie tak zwani średni platonicy, została zaabsorbowana ona przez chrześcijaństwo głównie dzięki Boecjuszowi i św. Augustynowi, który uznawał Platona za „Mojżesza Ateńczyków” oraz szczerze ubolewał nad tym, że nie mógł zostać ochrzczony. W odczuciu wielu chrześcijan platonicy mogliby bez trudu zostać chrześcijanami. Wystarczyłaby do tego zmiana kilku słów czy fraz. Marsilio Ficino, renesansowy neoplatonik uważał, że Platona, jak Biblię, należałoby czytać we florenckich kościołach. Z religijną interpretacją łączy się także ideę mistycznego poznania osiąganego dzięki podróży w głąb własnej duszy. Filozof poszukujący prawdy staje się więc w interpretacji religijnej, według określenia Blackburna, chrześcijańskim eremitą pogrążonym w kontemplacji. Jednak nie da się w tym przypadku uciec od zasadniczego problemu: w jaki sposób można odnieść to, co trwałe i niezmienne do materialnej, ziemskiej rzeczywistości? Blackburn zadaje trafne pytanie, które można zadać także współczesnemu chrześcijaninowi: jak niezmienność Absolutu, wieczną prawdę, zastosować do świata taktyki wojennej, polityki i biznesu, jak pogodzić go z rzeczywistością pełną złości, zazdrości i zawiści. W koncepcji Platona, filozof, który poznał Prawdę, wraca do jaskini pełnej cieni, staje na czele dobrze zorganizowanego Państwa. Chrześcijański pustelnik oddający się kontemplacji Absolutu, Prawdy niezmiennej – pozaczasowej zdaje się współcześnie nie być w stanie sprostać temu zadaniu. Drugą interpretacją, którą proponuje Blackburn, jest interpretacja poetycka. Odwołuje się ona do Fajdrosa i Uczty. Ważne jest tutaj podkreślenie znaczenia piękna i miłości dla procesu poznania prawdy. W Uczcie Diotyma odkrywa przed Sokratesem drogę rozwoju duszy. Początkiem jest dostrzeżenie piękna w osobie, którą się kocha. Od zachwytu nad jedną osobą, przechodzi się do dostrzeżenia piękna w ludziach, następnie w czynach i prawach, aż w końcu wypłynie na pełne morze piękna. W interpretacji poetyckiej, w odróżnieniu od religijnej, nigdy nie zatraca się jednak piękna w formie jednostkowej. Jest ono Boskim Darem i jako takie jest stale widoczne. Inaczej rzecz ujmując, według interpretacji poetyckiej, patrząc na coś z prawdziwą miłością, rozpoznajemy prawdę i harmonię mogące się przejawiać w różnych rzeczach, w różnym czasie i miejscu. W tej interpretacji, żeby poznać prawdę, nie trzeba odrywać się od rzeczywistości. Taki punkt widzenia pozwala zrozumieć związek między dobrem, pięknem i prawdą, którego znaczenie podkreśla w swej filozofii Iris Murdoch. Piękno jest w tej interpretacji manifestacją dobra i prawdy, umiejętność dostrzegania i kochania piękna jest

5


Przemyszlenia Filozofia ◄ Siedemnastowieczne wydanie jednego z dzieł Platona - o mitycznej Atlantydzie

arytmetyki czy geometrii, są niezmienne i bezczasowe. Podobnie jak wiedza, której matematyka dostarcza. W tym sensie prawda może kryć się za liczbą. Blackburn, pisząc o interpretacji naukowej, używa jednak dość poetyckiego języka: uczeni i matematycy potrafią dostrzec wieczność w polnym kwiecie – albo w gwieździstym niebie, albo w zawiłościach atomu – znajdując niezmienne prawa i zasady leżące u podstaw zmiennej rzeczywistości. Nauka pozwala wykroczyć ponad to, co względne, widzieć harmonię w pozornym chaosie rzeczywistości. Interpretacja naukowa odpiera zarzut, który Blackburn stawiał dwóm wcześniejszym interpretacjom. Filozof, który wychodzi z jaskini cieni, poznaje Prawdę, która opiera się na wiedzy naukowej, potem wraca do jaskini cieni, posiadając kwalifikacje do sprawnego rządzenia Państwem. Wiedza uczonego nie jest pozaświatowa, dotyczy tego świata, wykracza jednak ponad to, co obserwuje zwyczajny widz. Blackburn zwraca jednak uwagę, że jest to intepretacja bardzo niebezpieczna, gdyż może umniejszać moralne drogi rozwoju. Intelektualizm etyczny nie zda tu swojego egzaminu. Wiedza nie czyni ludzi lepszymi moralnie. Powyższe stwierdzenie można bardzo łatwo empirycznie potwierdzić u progu XXI wieku. Postęp techniczny jest wykorzystywany zarówno dla rozwoju ludzkości, jak i dla jej zagłady.

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:1_053909D_001.gif

poznawaniem rzeczywistości. Murdoch pisze w swej książce Prymat dobra: „to wielka sztuka uczy nas, jak patrzeć na realne byty i kochać je, nie usidlając ich przy tym, nie posługując się nimi, nie wchłaniając ich do żarłocznego wnętrza ja”2. W czysto estetycznym doświadczeniu nie ma miejsca na egoistyczne pragnienia. Zatem przez sztukę poznajemy prawdę. Gdy artysta przedstawia coś prawdziwego, dotyka nas najmocniej, najwięcej wyjaśnia. Dzięki kontemplacji bohaterów Szekspira, Dostojewskiego, Tołstoja czy Tycjana dowiadujemy się czegoś o rzeczywistych cechach natury, którą artysta spoglądający uczciwie i ze współczuciem – przedstawił z przejrzystością, która obca jest egoistycznemu pośpiechowi codziennej egzystencji. Według Murdocha sztuka jest podwójnie zaangażowana: moralnie i poznawczo. Ciąży na niej zatem moralna odpowiedzialność za odbiorcę. Prawdziwa sztuka nie jest fantazjowaniem, ale zdaniem sprawy z rzeczywistości. Kwestia powrotu do jaskini cieni w interpretacji poetyckiej również stanowi pewien rodzaj problemu. Trudno sobie wyobrazić, że kontemplacja piękna likwiduje ambicję, chciwość, strach, brutalność polityki. Nie zapominajmy także, że w Państwie mamy do czynienia z pomysłem wygnania artystów. Zgodnie z trzecią interpretacją, świat transcendentny Platona – najwyższa Prawda, szczyt hierarchii bytów, to świat matematyki. Obiekty, które są przedmiotem zainteresowania

Co z tego wynika? Niezależnie od tego, czy wybierzemy jedną z wyżej wymienionych interpretacji, czy też spróbujemy je połączyć albo odrzucić, siła dialogów Platona pozwala na refleksję nad współczesnym stanem prawdy. Blackburn w zakończeniu swojej książki pisze: W czasach, gdy światowe źródła energii zaczynają się wyczerpywać, gdy czujemy, że podobnie znika wiele zasobów naszej kultury w takim kształcie, jaki zyskały w oświeceniu, gdy podstawowy sposób myślenia o rzeczywistości polega na przeciwstawieniu sobie różnych stylów życia [...] – w tych czasach nasza przyszłość może zależeć od tego, jak poważnie potraktujemy problem, który stawia przed nami Państwo. Tak więc, jak powiedział Blackburn, to, że w każdej chwili ktoś, gdzieś właśnie czyta Państwo, może uratować i pomóc zrozumieć współczesność. Trzeba przyznać, że jest to krzepiące. ■

2 I. Murdoch, Prymat dobra, Kraków 1996.

6

Myszliciel, nr 2 (6)


Historia

Orfick a pr awda

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:DSC00355_-_Orfeo_%28epoca_romana%29_-_Foto_G._Dall%27Orto.jpg

Krzysztof Mogielnicki

„Przemówię do tych, którym wolno słuchać. Zamknijcie drzwi niewtajemniczeni!” głosi poemat zatytułowany Testament Orfeusza. Poniżej możesz przeczytać o tym, czego nie usłyszeli ci przed drzwiami. W 1962 roku w miejscowości Derveni w obecnej Republice Macedonii odkryty został papirus, który zrewolucjonizował spojrzenie na tajemniczy grecki ruch religijny, nazywany współcześnie orfizmem. Zwoje zawierają komentarz do utworu poetyckiego dotyczącego teogonii, którą, według podania, przedstawić miał sam Orfeusz. Chociaż znalezisko datuje się na IV w. przed Chr., to jednak przypuszcza się, że tekst mógł powstać w V w. przed Chr. wśród filozofów związanych z Anaksagorasem1. Najważniejsze, że papirus

potwierdził, iż w czasie działalności myślicieli presokratejskich, jak przed chwilą wspomnianego Anaksagorasa czy Empedoklesa, była już dostępna spisana wersja orfickiej teogonii. Różne wzmianki w źródłach historycznych wskazywały co prawda, że Grecy na przełomie VI i V wieku przed Chr. znali teksty religijne (hieroí lógoi – święte słowa), których autorstwo przypisywano mitycznemu śpiewakowi z Tracji, ale odnaleziony komentarz bezpośrednio zbliżył badaczy do poznania poglądów wyznawców nauki Orfeusza 2.

1 W. Burkert, Greek religion, tłum. J. Raffan, Cambridge 1994, s. 293; J. P. Vernant, Mit i religia w Grecji starożytnej, tłum. K. Środa, Warszawa 1998, s. 93.

2 G. Betegh, The Derveni Papyrus. Cosmology, Theology and Interpretation, Cambridge 2006, s. 56-73; The Derveni Papyrus, red. Th. Kouremenos, G. M. Parassoglou, K. Tsantsanoglou, Firenze 2006, s. 1-59.

październik – grudzień 2012

7


Przemyszlenia Historia Wiedzę o orfizmie czerpiemy nie tylko z papirusu derweńskiego. Uzupełnia ją szereg tak zwanych fragmenta i testimonia. Z najważniejszych wydań trzeba wymienić Orphicorum fragmenta Ottona Kerna z 1922 roku i, obecnie kanoniczne, Orphicorum et orphicis similium testimonia et fragmenta (wydane w latach 2004-2007) autorstwa hiszpańskiego badacza Alberto Bernabé. Testimonia to zawarte w różnych dziełach literatury greckiej i rzymskiej świadectwa (autentyczne bądź domniemane) dowodzące istnienia orfizmu i jego rytuałów. Fragmenta zaś są ustępami o różnej długości z dzieł literatury uznanej za orficką. Czym była nauka ukochanego Eurydyki? Co głosiła? Orfizm okresu archaicznego, klasycznego i prawdopodobnie do końca czasów hellenistycznych był wyjątkowym ruchem religijnym,dla wtajemniczanych w ryty Orfeusza – określał zasady, których przestrzeganie gwarantowało człowiekowi osiągnięcie zbawienia. Soteriologia orfizmu sytuuje go raczej wśród religii prywatnej i kultu pozapaństwowego. Dla dokładniejszego zarysowania poglądów na temat zbawienia potrzebne jest przedstawienie teogonicznego oraz antropogenicznego mitu orfików (wersja Hieronima-Hellenikosa przekazana przez Damascjusza). Znany jest on z czasów cesarstwa rzymskiego, jednakże pewne podstawowe elementy podania odnaleźć można wcześniej u różnych twórców greckich. Trudno mimo wszystko powiedzieć, czy mit istniał w takiej samej formie w epoce archaicznej i klasycznej3.

(fragment 463 T u A. Bernabé). Odkrycie pochodzi najprawdopodobniej z V w. przed Chr. Można ze sporym prawdopodobieństwem stwierdzić, że tabliczka jest związana z kultem orfickim, ponieważ podpisano ją Diónysos Orphikoí (Dionizos, orficy). Główna inskrypcja brzmi zaś bíos-thánatos-bíos (życie-śmierć-życie). Napis zinterpretować można jako symboliczne przedstawienie doktryny orfickiej. Pierwszy człon przypomina o utraconej doskonałości świata i życiu Dionizosa. Mianem thánatos określa się upadek Tytanów i ludzką egzystencję, która wynika ze śmierci syna Zeusa. W końcu drugi bíos oznacza szczęśliwy żywot duszy po śmierci (tak jak ponowne życie otrzymał Dionizos). Pod tą inskrypcją na tabliczce wyryto wieńczący główną myśl wyraz alétheia – prawda. Drugie bardzo ważne kościane znalezisko z Olbii (465 T w wydaniu tekstów A. Bernabé) z tego samego okresu zawiera podobnie krótki opis orfickiej nauki. Tym razem podpis Diónysos znajduje się na początku tabliczki. Poniżej ktoś wyrył w dwóch kolumnach znaczący przekaz. W pierwszej czytamy pseúdos-sóma (kłamstwo-ciało), w drugiej zaś alétheia-psýche (prawda-dusza). Ponownie dzięki temu zabytkowi można przekonać się, że orficy pozytywnie wartościowali rzeczywistość transcendentną, którą w człowieku reprezentuje boski, dionizyjski element. Jak zaś wyglądał los duszy, kiedy następowała śmierć? O trzecim etapie orfickiej prawdy wyrażonej zwięźle na pierwszym kościanym znalezisku z Olbii mówią inne źródła historyczne.

Doctrina vera – antropologia orfizmu Na początku była jedność. Doskonałość wyrażona w kształcie jaja. Jedność rozpadła się, a z jaja wykluło się pierwsze bóstwo – Fanes Protogonos (pierworodny). Następnie doszło do dalszych emanacji i pojawiania się nowych hipostaz. Jedną z nich był Dionizos, który został poćwiartowany i pożarty przez Tytanów. Zeus spopielił ich za karę swoimi piorunami. Z tytanicznych popiołów zrodzili się ludzie. Każdy człowiek nosi zatem w sobie boską część dionizyjską i grzeszną część sprawców śmierci syna Zeusa. Orficy, przeciwnie do myśli Hezjoda, zakładającej stały rozwój kosmosu od momentu chaosu, wierzyli, że świat powraca do utraconego pełnego kształtu. Ten stan zapoczątkować miało wskrzeszenie Dionizosa dzięki sercu odnalezionemu przez Atenę. Powrót do jedności świata zależy także od pojedynczego człowieka, który musi porzucić złą cząstkę Tytanów. Służą temu odpowiednie rytuały i reguły życia (tzw. bíos orfikós - wegetarianizm i unikanie składania ofiar), aby czysta dusza opuściła więzienie ciała i włączyła się w proces odzyskiwania pełności wszechświata4. Zależność soma-sema (ciało-grób) obecna w myśli platońskiej (Kratylos 400c) jak i poglądy na temat boskiego pochodzenia duszy człowieka obrazuje inskrypcja odnaleziona na jednej z kościanych tabliczek z Olbii, miejscowości na Krymie, na granicy zamieszkałego przez Greków świata

Bíos – orficka wizja zaświatów Najważniejszym źródłem, które służy rekonstrukcji orfickiej myśli eschatologicznej są tak zwane złote tabliczki (łac. aureae lamellae). Te cieniutkie listki z wypisanymi inskrypcjami są znajdowane od XIX wieku w różnych częściach Grecji i w miejscach objętych Wielką Kolonizacją5. Zawierają różnej długości napisy, od paru słów do kilkunastu wersów heksametru. Wszystkie jednak inskrypcje związane są z zaświatami i zazwyczaj stanowią dla zmarłych instrukcje postępowania w królestwie Hadesa. Obecnie trwa dyskusja wśród badaczy, czy wszystkie odnalezione na miejscach pochówków tabliczki należały do orfików. Analiza treści jednak, moim zdaniem, pozwala na powiązanie złotych blaszek z wyznawcami nauki Orfeusza. Ostatnio można też spotkać się z ostrożniejszym określeniem „tabliczki orficko-bakchiczne”, a to ze względu na występujące w ich treści elementy kultu bakchicznego6. Orfizm w końcu, jak wyżej przedstawiłem, czynnie łączył się z postacią Dionizosa. Ponieważ w religii greckiej nie istniały dogmaty, tak też wierzenia związane z przyszłym losem człowieka po śmierci były dość zróżnicowane7. Ustaliła się jednak pewna kanoniczna wersja tego, co się dzieje w momencie końca życia na ziemi. Wierzono, że odpowiednio za swoje uczynki człowieka czeka zasłużone wynagrodzenie lub kara. Umarły dostawał

3 Najważniejsze wzmianki źródłowe na ten temat pochodzą z dzieł Pindara, Platona, Eurypidesa i Pauzaniasza. Zob. F. Graf, S. I. Johnston, Ritual Texts fot the Afterlife. Orpheus and the Bacchic Gold Tablets, London-New York 2007. Por. G. Reale, Historia filozofii, tłum. E. I. Zieliński, t.1, Lublin 2008, s. 451-454, 461. 4 Na temat poglądów orfików na krąg narodzin zob. G. Reale, dz. cyt., s. 454-459.

5 A. Bernabé, A. I. J. San Cristóbal, Instructions for the Netherworld. The Orphic Gold Tablets, Leiden-Boston 2008, s. 1-4. 6 Więcej o tym problemie można przeczytać w Tychże, Are the “Orphic” gold leaves Orphic?, w: The “Orphic” Gold Tablets and Greek Religion. Further along the path, red. R. G. Edmonds III, Cambridge 2011, s. 68-101. 7 W. Lengauer, Religijność starożytnych Greków, Warszawa 1994, s. 181206

8

Myszliciel, nr 2 (6)


Historia na ostatnią podróż obola, aby mógł zapłacić Charonowi za przewóz promem. Po przeprawieniu się przez Styks i minięciu Cerbera, człowiek stawał przed sądem synów Zeusa, to jest Radamantysa, Minosa i Ajakosa. To wierzenie obecne jest już w czasach homeryckich w Odysei (XI 568-571). Wyrok wydaje Hades, mąż Persefony. Dusza mogła trafić następnie do Elizjum lub Tartaru. Szereg złotych tabliczek przedstawia jednak odmienny obraz losów duszy po śmierci. Najpełniej prezentują tę tematykę egzemplarze L1-6 (nazewnictwo za A. Bernabé, w jego Orphicorum et orphicis... to świadectwa o numerach 474F-479F), z których pierwsza lamella to egzemplarz odnaleziony w miejscowości Hipponion (współcześnie Viba-Valentia). Tabliczkę datuje się na drugą połowę V w. p.n.e. Tak brzmią zapisane na niej heksametry: Oto zadanie Mnemosyne. Kiedy umrzesz, w wygodnych siedzibach Hadesa po prawej jest źródło, a przy nim stoi biały cyprys. Tam zstępują dusze zmarłych, aby się ochłodzić. Nie podchodź za blisko tych wód, gdyż przed sobą odnajdziesz w jeziorze Mnemosyne wypływającą zimną wodę. Przeszkodę stanowią tam strażnicy o bystrych umysłach, którzy będą cię wypytywać dlaczego przeszukujesz ciemności mrocznego Hadesu. Powiedz: „jestem dzieckiem ziemi oraz gwiaździstego nieba, jestem wyczerpany z pragnienia i umieram. Dajcie prędko napić się zimnej wody z jeziora Mnemosyne” Wtedy właśnie poinformują podziemną królową i pozwolą napić się z jeziora Mnemosyne. A więc gdy się napijesz, udasz się w świętą drogę, którą kroczą i inni słynni mystowie oraz bakchowie. (tłum. autora)

Reszty tabliczek nie ma potrzeby cytować, ponieważ zawierają niemal identyczny tekst z niewielkimi różnicami (dialekt, kolejność wersów lub ich brak). Nie zmieniają one jednak podstawowego przekazu. Umarły znajduje się w Hadesie i widzi wiele dusz po swojej prawej stronie, które gromadzą się przy białym cyprysie i bliżej nieokreślonym źródle, którym prawdopodobnie jest rzeka zapomnienia Lete. Sformułowany jest zakaz zbliżania się do tego miejsca. Należy zaś przejść trochę dalej i odnaleźć wody Mnemosyne. Tam trzeba odpowiedzieć na pytanie strażników pilnujących akwenu. W nagrodę dostaje się możliwość napicia ze źródła Mnemosyne. Dusza nie pamięta dokładnie, kim jest, i nie wie sama z siebie, co ma czynić w podziemnym królestwie. Stąd potrzebna jej instrukcja umieszczona na miejscu pochówku zmarłego. Warunkiem szczęśliwego losu jest wypicie wody Mnemosyne (Pamięci). Taką wiedzę o odpowiednim postępowaniu po śmierci mogli jednak na tabliczkach otrzymać tylko wtajemniczeni w misteria Dionizosa Bakchiosa, których przypuszczalnie dokonywali kapłani orficcy. Szczególną uwagę zwraca wypowiedź duszy na temat pochodzenia od Ziemi i Nieba. Przywołuje to dualistyczny charakter ludzkiej egzystencji według orfickich wierzeń. Element chtoniczny związany jest z porzuconą grzeszną, cielesną częścią życia, która dotyczy spopielonych Tytanów. Niebo z kolei symbolizuje boskie i dionizyjskie październik – grudzień 2012

pochodzenie duszy. Wypowiedź duszy na blaszkach L3 oraz L6 uzupełniona jest o informację: „pochodzenie moje jest niebiańskie”. Nawiązanie zaś do ciągu bíos-thánatos-bíos występuje na tabliczce L7 (486 F według wydania źródłowego A. Bernabe), na której znajduje się stwierdzenie: „Teraz umarłeś i teraz się narodziłeś, potrójnie szczęśliwy”. Na egzemplarzu L6 z Hipponion ważna jest obecność „podziemnej królowej”, czyli Persefony. W mitologii orfickiej to ona urodziła Dionizosa. Na końcu pojawia się problematyczne rozróżnienie na mystów i bakchów. Spójnik „i” dodany jest prawdopodobnie w tekście ze względów metrycznych. Idzie o jedną grupę zbawionych – mystów bakchów, to jest dusze ludzi postępujących według hieroí lógoi, w które zostali wtajemniczeni przez wyżej wspomnianych kapłanów orfickich8. Prawdopodobnie fragmenty znajdowane na wszystkich złotych tabliczkach są częścią dłuższego tekstu świętych słów orfickiego rytuału pogrzebowego9. Prawda orfizmu, prawda o orfizmie Od czasu odnalezienia papirusu w Derveni i nowych tabliczek badania nad orfizmem nabrały rozpędu. Tematyka pociąga naukowców ze względu na chęć lepszego poznania zagadkowego ruchu religijnego, który miał niezaprzeczalny wpływ na grecką filozofię i kulturę, i którego obecność można zaobserwować jeszcze w okresie późnego cesarstwa. Dodatkowo, następną przyczyną wzrostu publikacji o orfizmie jest spore wyzwanie, jakie stoi przed badaczami. Polega ono na próbie odtworzenia myśli orfików z różnej liczby źródeł o różnorakim charakterze. Za znaleziskami z Olbii nazwałem przenośnie tę myśl prawdą i przedstawiłem skrótowo powyżej – skupienie się nauki Orfeusza na człowieku (mit antropogeniczny i eschatologia). Badania nad orfizmem, jego znaczeniem dla myśli starożytnej i kultu religijnego oraz interpretacja tekstów świętych będą jeszcze z pewnością trwały, ponieważ wciąż znajdowane są nowe źródła oraz dostrzega się elementy orfickie w znanych już pismach antycznych. Ze względu na taki stan całej prawdy o orfizmie jeszcze nie poznamy, choć w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat, miejmy nadzieję, że my niewtajemniczeni zdołaliśmy poznać i tak spory fragment poglądów orfików10. ■

8 Na temat identyfikacji zmarłych należących do tej grupy zob. A. Bernabé, A. I. J. San Cristóbal, Instructions for the Netherworld. The Orphic Gold Tablets, Leiden-Boston 2008, s. 52-53. 9 L. Trzcionkowski, Złote tabliczki orfickie. Nowe znaleziska, nowe interpretacje, [w:] Orfizm. Jego recepcja w literaturze, sztuce i filozofii, red. K. Kołakowska, Kraków-Lublin 2011, s. 19-23. Por. K. Sekita, Złote tabliczki orfickie. Życie po śmierci w wierzeniach starożytnych Greków, Warszawa 2011, s. 63-72. 10 Syntetycznie historię badań nad orfizmem i ich problematykę nakreślił W. Burkert, Orfizm i misteria bachiczne: nowe źródła i stare problemy interpretacyjne, [w:] Antropologia antyku greckiego. Zagadnienia i wybór tekstów, oprac. W. Lengauer, L. Trzcionkowski, red. W. Lengauer, P. Majewski, L. Trzcionkowski, Warszawa 2011, s. 312-320.

9


http://artyzm.com/e_obraz.php?id=1898 http://artyzm.com/e_obraz.php?id=1844

Przemyszlenia Historia sztuki

Modna awangarda, czyli pr awda obr azu Magdalena Mazur

„Kawałki płótna czy tektury ze śladami farby”, „jakaś geometria wykreślna czy mate­ matyka”. Tak przed niemal stu laty pisano o formistach, ojcach polskiej awangardy. Ile dzisiaj wyczytamy z formistycznych śladów farby? Krytyka skierowana pod adresem młodych malarzy opierała się głównie na konfrontacji ich twórczości z łatwym w odbiorze (bo jakże prawdziwym!) malarstwem realistycznym. Istotnie, formiści odrzucali konwencjonalne metody, całą uwagę koncentrując na nowatorstwie środków formalnych. Z tego względu zapisali się na stałe w polskiej historii sztuki, choć ich działalność, rozpoczynająca się oficjalnie w 1919 r., obejmuje zaledwie kilka lat. Każdy z nich podchodził do płótna w sposób indywidualny i tak też czerpał z modnych, europejskich –izmów: kubizmu, futuryzmu, ekspresjonizmu. Obrazy, o których będzie mowa, prócz płaszczyzny formalnej mają jeszcze jedną – nowoczesność. Dzięki niej ukazują niemal w sposób dokumentalny ówczesne trendy. Choć teraz patrzymy na nie jak na zabytki z historią w tle, dzieła te były prezentowane na bieżąco, wywoływały dyskusje znawców sztuki, ale także lansowały pewne mody wśród

10

elegantek. Dzisiaj zatem portrety z kręgu formizmu posłużą nam jako źródło ikonograficzne, by pokrótce opowiedzieć pewną historię – dzieje damskiej mody lat dwudziestych. Winkler: umalowana chłopięcość Konrad Winkler był gorliwym wyznawcą i głosicielem idei ugrupowania. To, co jego koledzy teoretycy formułowali, on syntetyzował i spajał w całość ideologii formistycznej. W Portrecie żony dostrzec można twórcze wykorzystanie elementów języka nowoczesności. Jest geometryzacja posuwająca się do pewnej kubizacji ciała kobiety, budowanie jej postaci przez mnożenie geometrycznych płaszczyzn. Nie możemy jednak mówić jednoznacznie o ostrym, kanciastym stylu kubistów, bo zarówno postać, jak i elementy tła, wiedzione są miękką, opływową linią, przywodzącą na myśl secesyjną dekoracyjność. Typowe zabiegi spłaszczające przestrzeń Myszliciel, nr 2 (6)


Historia sztuki ◄ Od prawej: Leon Chwistek, Portret żony, ok. 1927, Muzeum Narodowe we Wrocławiu; Zbigniew Pronaszko, Portret żony, 1922, Muzeum Narodowe w Krakowie; Konrad Winkler, Portret żony, 1920, Muzeum Sztuki w Łodzi, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Portret Jadwigi Witkiewiczowej, 1925, Książnica Pomorska w Szczecinie

(jak podłoga w kratkę narastająca za postacią czy zachwiane skróty perspektywiczne stolika) mają na celu wydobycie postaci i jej ekspozycję. Jaką modę wprowadza pani odziana w błękit już w 1920 roku? Przyjrzyjmy się jej głowie. Długie, owalne i bardzo cienkie, zapewne domalowywane brwi obwodzą konturem górne partie twarzy, nadając charakteru, podobnie jak wyraźnie zaznaczone oczy. Można by się pokusić o stwierdzenie, że skoro postać kobiety stanowi istotę obrazu, to jej fiołkowe tęczówki zdeterminowały całą przedstawioną rzeczywistość barwną. Mocnego makijażu dopełniają czerwone usta, a całego wizerunku – krótka fryzura, inspirowana stylem chłopięcym, z przedziałkiem na boku i urozmaiceniem w formie zakręcanych na policzkach pejsów.

http://artyzm.com/e_obraz.php?id=11704 http://artyzm.com/e_obraz.php?id=9013

Pronaszko: wygodna elegancja Zbigniew Pronaszko, współzałożyciel ugrupowania i jedna z najciekawszych jego postaci, zajmował się malarstwem i rzeźbą, a wraz z bratem także scenografią. Podobnie jak u Winklera przestrzeń jego obrazu zdaje się eksponować postać modelki. Najpierw ze względu na rytmiczne obramowanie różowawej materii oraz elementów architektury, ale także przez podłoże, które dzięki nawarstwieniu centralnych płaszczyzn sugeruje rodzaj sceny pod stopami kobiety. Wazon z różami wpisuje się w tę dekoracyjność, z tym, że nie jest on wtopiony w tło, a bliżej mu jak gdyby do postaci – stanowi raczej rekwizyt kobiety niż element scenografii. Pani Pronaszkowa ma na sobie dość długą suknię, z typowym już wtedy dekoltem w łódkę. W Polsce sukienki tuż za kolano pojawią się dopiero ok. 1926 roku, na cztery lata od namalowania obrazu, wtedy też zacznie się nosić wycięte pantofelki, tu natomiast mamy jeszcze botki z krótką cholewką. Sama sukienka jest bardzo prosta, powiedzielibyśmy: klasyczna elegancja! Charakterystycznym dodatkiem jest pasek, który noszony jest w taki sposób, aby zaznaczyć obniżoną talię. Walory kobiecej sylwetki są zamaskowane, za to po raz pierwszy prawdziwie myśli się o wygodzie. Witkacy: egzotyczna prostota Ta myśl rozwija się dalej, jak widzimy w stroju Jadwigi, żony Witkacego. Ma ona na sobie sukienkę o prostym kroju, wydaje się, że zupełnie bez zaznaczenia talii i bioder. Tego typu strój dążył do geometryzacji kobiecej sylwetki. Ozdobnym elementem jest jasny kołnierz, spięty u dołu guzikiem, koralikiem czy broszką, od czego odchodzą czerwone wstążki, takie same jak obramowania rękawów. Relacja Jadwigi z Witkacym była specyficzna, łączyła ich więź przyjacielsko-partnerska, oparta na szczerości i szacunku. Dość wspomnieć o listach, które Witkacy pisał do niej niemal codziennie, zwierzając się ze wszystkiego, nawet z problemów z innymi kobietami. Listy te to spuścizna, którą Jadwiga ocaliła dla kolejnych pokoleń. Zajmowała się też redakcją innych jego tekstów, była pierwszym recenzentem, pełnomocnikiem i doradcą. Ta piękna kobieta o charakterystycznej urodzie na obrazie przedstawiona jest na tle bujnej, październik – grudzień 2012

egzotycznej roślinności. Można to uznać za echo podróży do Australii, jaką odbył artysta jeszcze przed okresem formizmu. Witkacy wyrobił sobie krytyczne zdanie na temat zachodnich kierunków, więc nie znajdziemy w jego obrazie typowych deformacji, jest to natomiast przykład dzieła słynnej podówczas „Firmy Portretowej S. I. Witkiewicz”. Chwistek: militaryzująca zmysłowość Leon Chwistek był jednym z głównych teoretyków formizmu, a w Portrecie żony urzeczywistnił swą ideę strefizmu. W telegraficznym skrócie można określić to tak: obraz podzielony jest na poszczególne strefy, które zróżnicowane są między sobą za pomocą koloru i kształtu. Dzięki temu zabiegowi cała kompozycja staje się uporządkowana. Mamy tu wiele sprzeczności, nie tylko na płaszczyźnie koloru. Przypatrzmy się obłym liniom zarysowującym postać kobiety, a potem porównajmy je z ostrym, kanciastym kształtem przedmiotów, na których ona siedzi. Dodajmy jeszcze stalagmitowe formy miasta w tle. Odnosimy więc szereg zmiennych wrażeń, ale jednocześnie cała kompozycja stanowi swoistą jedność w wielości. Tym razem ekspozycja postaci na obrazie jest uderzająca, Olga Chwistkowa jaśnieje słonecznym blaskiem. Strój przedstawionej typowy jest dla drugiej połowy lat dwudziestych. Spódnica kostiumu sięga wreszcie kolan, eleganckie buciki na obcasie wysmuklają łydki. Długi żakiet posiada duży kołnierz, znów inspirowany modą męską. Z dodatków pojawia się też mały kapelusik o rodowodzie militarnym oraz rękawiczki. Elegantki chętnie sięgają już od dłuższego czasu po chusty i apaszki. Modny w tym okresie zwiewny szal stał się przyczyną tragicznej śmierci tancerki, Isadory Duncan. Wydarzyło się to podczas jazdy sportowym kabrioletem, gdy szal wkręcił się w nieosłonięte koła. Żony lat dwudziestych Pewnego dnia, po obejrzeniu wystawy, Olga Chwistkowa stwierdziła, że każdy malarz ma jeden obraz wyraźnie lepszy na tle innych i przeważnie jest to portret żony. Odkąd Chwistkowa uświadomiła to sobie, zaczęła czesać się na gładko, wedle lansowanej w malarstwie ówczesnej mody. Wierzyć czy nie wierzyć jej słowom – to zapewne rzecz gustu. Czy ta „lepsza jakość” miałaby jednak wynikać z wielkiego uczucia? Zastanawiając się nad tym, musielibyśmy prześledzić biografie artystów, posłuchać historii miłosnych, plotek, a może nawet zerknąć przez dziurkę od klucza... Bezpieczniejszym gruntem wydaje się jednak pewna delikatna kwestia, którą Hiszpanie kwitują: mąż głowa, żona szyja, co głową wywija. W przeciwieństwie do często bezimiennych modelek pozujących do równie bezimiennych aktów, kobiety te miały pewne prawo głosu. Mogły wymagać, by pozostać na zawsze symbolami szalonych lat dwudziestych. ■ Literatura: Dawidowiczowa A.: „Zeschnięte liście i kwiat...” Wspomnienia, Kraków 1989; Pollakówna J.: Formiści, Wrocław 1972; Pollakówna J.: Malarstwo polskie między wojnami 1918-1939, Warszawa 1982; Sieradzka A.: Elegantki i dżentelmeni [on-line] www.moda20lecia.muzhp.pl [dostęp: 23.03.12].

11


Przemyszlenia Prawo

Pr awda i fałsz w polskim Zasadniczym celem procesu karnego jest dotarcie do prawdy. Niewykluczone, że część czytających w tym miejscu stwierdzi – „przecież to oczywiste”. Chciałbym jednakże przestrzec przed taką, pochopną nieco, oceną. Już samo pojęcie „prawdy” w doktrynie karnoprocesowej nie zawsze rozumiane jest w sposób jednoznaczny. Należy zacząć od tego, że procesualiści rozróżniają jej dwa rodzaje: prawdę formalną i prawdę materialną. Ponadto, organy procesowe, mając niejednokrotnie w danej sprawie świadomość, co w rzeczywistości jest prawdą, nie mogą z tej wiedzy tak łatwo skorzystać, a w skrajnych przypadkach w ogóle jest to niedopuszczalne. Nade wszystko, procedura karna dopuszcza również „kłamstwo w majestacie prawa”, co u procesualistów nie budzi większego „zdziwienia”. Dopiero po tym krótkim wprowadzeniu chciałbym postawić tezę, którą początkowo uznać by można za nieco banalną: pojęcie „prawdy” w prawie karnym procesowym jest jedną z najistotniejszych kwestii rzutujących na kształt procedury karnej zarówno in abstracto, jak i in concreto. W niniejszym artykule spróbuję krótko przedstawić, skąd to wynika oraz dlaczego nie jest to wcale takie oczywiste. Proces karny bazuje na kilku naczelnych zasadach, które determinują jego formę i przebieg, a także kształt wielu procesowych instytucji. Systemy prawne poszczególnych państw różnią się od siebie właśnie poprzez przyjęcie konkretnych zasad, które mogą być zestawiane z reguły alternatywnie. I tak procedura karna w danym kraju może opierać się o zasadę prawdy formalnej albo zasadę prawdy materialnej. W systemie prawa kontynentalnego (do którego należy również Polska) obowiązuje zasada prawdy materialnej (zwanej również prawdą obiektywną), zaś w systemie anglosaskim (common law) regułą jest zasada prawdy formalnej. Zasada prawdy materialnej jest podstawową regułą polskiego procesu karnego. To dyrektywa, w myśl której podstawę wszystkich rozstrzygnięć w procesie powinny stanowić ustalenia faktyczne zgodne z rzeczywistością1. Nasuwa się pytanie: „To może być inaczej?”. Może, bowiem zgodnie z zasadą prawdy formalnej sąd, np. w USA, uzna ocenę rzeczywistości za prawdziwą, jeśli mieści się ona w ustalonych z góry regułach. A zatem, orzeczeniem prawdziwym formalnie będzie to wydane na podstawie oświadczeń stron, jeśli prawo nie wymaga ich weryfikacji. Czasem przepisy wręcz nakazują przyjęcie pewnych domniemań czy dowodów za podstawę ustaleń niezależnie od tego, czy mają odniesienie do rzeczywistości2. O poprzestaniu na prawdzie formalnej (automatycznie nasuwa się wniosek, że jest jakaś „głębsza prawda”, skoro na czymś poprzestajemy) można by mówić, gdy np. prawo uznaje przyznanie się oskarżonego do winy

jako dowód koronny, którego uzyskanie dalszy proces dowodzenia czyni niepotrzebnym3. W naszej kulturze prawnej niewyobrażalne wydaje się odejście od zasady prawdy materialnej, choć niewątpliwie jest ona niezmiernie kosztowna. Można bowiem dość łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której oskarżony przyznaje się do winy, a sąd, w przypadku jakichś wątpliwości i tak musi prowadzić skomplikowane postępowanie dowodowe – przesłuchuje kilkunastu świadków, zamawia opinie biegłych sądowych etc. Należy jednak mieć na uwadze zagrożenia, jakie mogłyby rodzić regulacje pozwalające chociażby na bezwarunkowe poprzestanie na przyznaniu się oskarżonego. Wspomnieć wystarczy o pokusie nadużyć ze strony organów ścigania, tj. wymuszania przyznania się –niekoniecznie nawet przy pomocy metod nielegalnych. Określając cel procesu karnego jako dotarcie do prawdy materialnej – a zatem, jak już ustaliliśmy, odtworzenie rzeczywistego stanu faktycznego – należy mieć na uwadze, iż w niewielu sprawach fakty można ustalić ze stuprocentową pewnością. Są bowiem sytuacje, w których skład orzekający otrzymuje kilka rozbieżnych wersji tego samego zdarzenia, co więcej, nie muszą to być wersje zniekształcane w złej wierze. Osoby relacjonujące mogą bowiem być przekonane, że to, co mówią jest prawdą i sąd będzie zmuszony część stanowisk wybrać, część odrzucić częściowo lub w całości. W literaturze proces dowodzenia w procesie karnym określa się mianem rozumowania redukcyjnego, w którym kierunek wnioskowania biegnie od następstwa, które jest pewne (czyli wniosku), do przesłanek, które są nieznane i wymagają ustalenia4. Twierdzenie przyjmowane za podstawę decyzji procesowej musi zostać udowodnione. Wyjątkiem jest umorzenie postępowania przygotowawczego z powodu braku dowodów winy oskarżonego oraz wydanie wyroku uniewinniającego – zgodnie z obowiązującą w polskim systemie prawnym zasadą in dubio pro reo – wszelkie niedające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego. Żeby zaś dane twierdzenie można było uznać za udowodnione, konieczne jest spełnienie dwóch warunków: obiektywnego – dowody zebrane w danej sprawie muszą mieć taką siłę przekonywania, że znikną wszelkie racjonalne wątpliwości oraz subiektywnego – u oceniającego dane zdarzenie sędziego zebrane

1 S. Waltoś, Proces karny. Zarys systemu, Warszawa 2008, s. 218. 2 Tamże, s. 220.

3 Po raz pierwszy przyznanie się oskarżonego do winy jako najważniejszy dowód, niewymagający weryfikacji innymi środkami dowodowymi określone zostało w Constitutio Criminalis Carolina – niemieckim kodeksie karnym z 1532 roku. 4 S. Waltoś, dz. cyt., s. 222.

12

Myszliciel, nr 2 (6)


Prawo

procesie k arnym dowody powinny stworzyć całkowitą pewność, że nie może zachodzić żadna inna ewentualność5. Kodeks postępowania karnego (dalej: k.p.k.) przewiduje szereg gwarancji urzeczywistniających zasadę prawdy materialnej, w tym miejscu jednak nie będzie konieczne ich omówienie. Dość wspomnieć, że do tych gwarancji można zaliczyć m.in. dwuinstancyjność postępowania, jego kontradyktoryjność, czy obowiązek inicjatywy dowodowej spoczywający na organach procesowych. W prawie najciekawsze bywają jednak wyjątki, stąd też chciałbym wskazać, kiedy przepisy będą utrudniały sądowi dotarcie do prawdy materialnej, a czasem wręcz to uniemożliwiały. Chciałbym uprzedzić, iż w ramach niniejszego artykułu nie jest możliwe wskazanie wszystkich ograniczeń, stąd też odniosę się jedynie do przedstawienia najważniejszego wyjątku. W mojej ocenie najistotniejszym ograniczeniem dla dochodzenia „za wszelką cenę” do prawdy w procesie karnym jest prawo do obrony. Nie zajmę się jego formalnym aspektem – czyli prawem do posiadania obrońcy, bowiem jedynym wynikającym z niego ograniczeniem prawdy materialnej (skądinąd niezmiernie istotnym) jest tajemnica adwokacka. Chciałbym skupić się na materialnym rozumieniu prawa do obrony. Przede wszystkim jest ono realizowane poprzez zasadę nemo se ipsum accusare tenetur – która statuuje zakaz zmuszania oskarżonego do dostarczania dowodów swojej winy. Z tej zasady wywodzony jest między innymi zakaz tortur i nieludzkiego, poniżającego traktowania, który szczególnie uwidacznia się w procesie dowodzenia. Zakaz ten przewiduje zarówno Konstytucja RP (art. 40.), jak i Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności (art. 3.). Zakaz ten ma charakter bezwzględny i nie uzasadniają jego ograniczania żadne czynniki o charakterze przedmiotowym (dotyczące czynu – jego rodzaj, okoliczności popełnienia) ani podmiotowym (np. fakt recydywy czy zdemoralizowanie oskarżonego). Szersze uzasadnianie takiego zakazu nie jest konieczne – w sposób oczywisty wynika on z przyrodzonej i niezbywalnej godności każdej osoby ludzkiej. Nieprzekonanym warto może zwrócić uwagę na kwestię o charakterze nieco praktycznym – jaka część wyjaśnień złożonych pod przymusem fizycznym czy psychicznym odpowiadałaby rzeczywistości, a jaka zostałaby złożona wyłącznie po to, by organ ścigania usłyszał to, co chce usłyszeć i zakończył stosowanie wobec przesłuchiwanego nieludzkich metod. Próba odpowiedzi na to pytanie jest bezcelowa. Z prawa do obrony powszechnie wywodzi się prawo do milczenia. Należy jednak odpowiedzieć na pytanie, czy w prawie do obrony zawiera się również prawo do kłamstwa. Najpierw krótko zajmę się tym pierwszym aspektem. Prawo do milczenia wprost przewidują przepisy k.p.k. W art. 175. 5 M. Cieślak, Polska procedura karna. Podstawowe założenia teoretyczne, Warszawa 1984, s. 325. październik – grudzień 2012

www.flickr.com/photos/67832671@N00/5959053951/

Adrian Zbiciak

przewidziane zostało prawo odmowy składania przez oskarżonego wyjaśnień oraz odmowy odpowiedzi na poszczególne pytania bez podania powodu. O prawie tym oskarżony musi zostać pouczony przez organ procesowy. W przypadku niedokonania takiego pouczenia, wyjaśnienia, w których oskarżony przyznał się do winy lub wskazał inne okoliczności negatywnie wpływające na jego sytuację procesową nie mogą stanowić dowodu6. 6 J. Grajewski, L. Paprzycki, S. Steinborn, Kodeks postępowania karnego. Komentarz, komentarz do art. 175., teza 4, System Informacji Prawnej LEX, wersja elektroniczna z dnia 16 maja 2012 r.

13


Przemyszlenia Prawo Również świadkowi przysługuje prawo odmowy zeznań w każdym przypadku, jeśli jest osobą najbliższą oskarżonemu w danej sprawie (art. 182. k.p.k.). Natomiast prawo do uchylenia się od odpowiedzi na konkretne pytanie przysługuje wyłącznie, jeśli jej udzielenie mogłoby narazić jego lub osobę jemu najbliższą na odpowiedzialność karną (art. 183. k.p.k.). W tym miejscu należy zwrócić uwagę na nieco iluzoryczną gwarancję z art. 183. – organ procesowy, będąc informowanym przez świadka o skorzystaniu z prawa do uchylenia się od odpowiedzi na pytanie, otrzymuje jednocześnie sygnał, że świadek (podkreślam: świadek, a nie podejrzany) obawia się odpowiedzialności karnej. Wie zatem, w jakim kręgu poszukiwać ewentualnych sprawców jakiegoś czynu. Myślę, że zdecydowana większość osób zeznających w charakterze świadka jest świadoma takiej konsekwencji, stąd uzasadnione jest założenie, że w przypadku, gdy świadek „ma coś na sumieniu”, nie będzie korzystał z prawa uchylenia się od odpowiedzi na pytanie, a będzie po prostu zeznawał nieprawdę. Jak w tej sytuacji mogą zareagować organy procesowe? W art. 233. Kodeksu karnego (dalej: k.k.) przewidziana została odpowiedzialność karna za składanie fałszywych zeznań mających służyć za dowód w procesie. Warunkiem pociągnięcia do odpowiedzialności jest uprzednie pouczenie świadka o grożącej odpowiedzialności oraz o przysługującym mu prawie odmowy zeznań i odpowiedzi na pytanie. Zgodnie więc z brzmieniem tego przepisu, świadek, który wie, że może nie udzielić odpowiedzi na dane pytanie czy nie zeznawać w ogóle, mimo to nie korzysta z tych uprawnień i zeznaje, może zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej, jeśli zezna nieprawdę. Kara przewidziana za to przestępstwo to nawet 3 lata pozbawienia wolności. Ewidentnie przepis ten gwarantuje realizację zasady prawdy materialnej, jednakże stoi w sprzeczności z zakazem nemo se ipsum… Cały czas rozpatrujemy bowiem sytuację, w której świadek w rzeczywistości jest sprawcą czynu. Łatwo stwierdzić, że nie powinno tu być żadnego konfliktu – w procesie karnym należy znaleźć sprawcę i udowodnić mu winę. Skoro jednak nie kwestionuje się zakazu zmuszania do oskarżania samego siebie, to czy karanie osoby, która tego unika, składając fałszywe zeznania, jest rzeczywiście zasadne? W tej kwestii wypowiedział się parokrotnie Sąd Najwyższy (dalej: SN). Należy jednakże pamiętać, iż jego uchwały nie są wiążące dla sądów (z pewnymi wyjątkami, które w tym miejscu nie są aż tak istotne). Chciałbym zwrócić uwagę na trzy orzeczenia SN. Uchwała z 2006 roku7 została wydana w związku z następującym stanem faktycznym: oskarżony o podwójne zabójstwo Rafał K. w czasie przesłuchania nie negował swojego udziału w tym czynie, ponadto oskarżył o współudział obywatela Ukrainy Mykolę Y. Organy procesowe w wyniku postępowania sprawdzającego ustaliły, że Mykola Y. w czasie, gdy zostało dokonane zabójstwo przebywał na Ukrainie i nie mógł popełnić zarzucanego mu czynu. Rafał K. ostatecznie przyznał, że zmyślił tę wersję, gdyż nie chciał ujawnić prawdziwych współsprawców. SN stwierdził, że oskarżony, który składając wyjaśnienia w związku

z toczącym się przeciwko niemu postępowaniem karnym, fałszywie pomawia inną osobę o współudział w tym przestępstwie w celu ukrycia tożsamości rzeczywistych współuczestników tego przestępstwa, a nie w celu obrony własnej osoby, wykracza poza granice przysługującego mu prawa do obrony i może ponosić odpowiedzialność karną z art. 234. k.k. A contrario, jeśli oskarżony pomówiłby Mykolę Y., by samemu uniknąć odpowiedzialności, nie mógłby zostać ukarany za przestępstwo fałszywego oskarżenia. Nieco podobna konkluzja wynika z dwóch orzeczeń z 2007 roku8. Uchwała z 11 stycznia została wydana w związku z pytaniem prawnym, które zrodziło się w następującej sprawie. Leokadia N. w postępowaniu toczącym się w związku z podejrzeniem sfałszowania testamentu była parokrotnie przesłuchiwana w charakterze świadka. Zeznała, iż spadkodawczyni Janina C. sporządziła i podpisała testament osobiście i własnoręcznie. W rzeczywistości organ ścigania był już w posiadaniu informacji, z których wynikało, iż to Leokadia N. testament ów mogła podrobić. Leokadia N. została więc skazana w odrębnym postępowaniu za przestępstwo składania fałszywych zeznań (z art. 233. k.k.). Sąd Najwyższy stwierdził, iż w sytuacji, gdy osoba powinna być przesłuchiwana w danej sprawie w charakterze podejrzanego (gdyż były ku temu przesłanki), a została przesłuchana w charakterze świadka nie może zostać pociągnięta do odpowiedzialności karnej za przestępstwo fałszywych zeznań. Innymi słowy – może kłamać, by uniknąć kary. W uchwale z dnia 20 września 2007 r. Sąd Najwyższy wprost uznał, iż nie popełnia przestępstwa z art. 233. k.k., kto umyślnie składa nieprawdziwe zeznania dotyczące okoliczności mających znaczenie dla realizacji jego prawa do obrony, nawet jeśli organ procesowy nie ma informacji uzasadniających przesłuchanie danej osoby w charakterze podejrzanego. W tej sprawie Andrzej Ś. i Mariusz O. zostali skazani za zeznanie nieprawdy, iż nie proponowali nikomu udostępnienia treści pytań na egzamin wstępny na Akademię Medyczną, podczas gdy później okazało się, że taki fakt miał miejsce. Postępowanie w sprawie „przecieku” testów zostało umorzone, ale Andrzeja Ś. i Mariusza O. skazano za popełnienie przestępstwa z art. 233. k.k. Sąd Najwyższy stwierdził, iż taka sytuacja nie jest dopuszczalna, gdyż skazani wiedzieli, że ich prawdziwe zeznania mogą skierować wobec nich postępowanie karne, stąd realizując prawo do obrony, zeznawali nieprawdę. Zagadnienie prawdy i fałszu w procesie karnym jest na tyle szerokie i wieloaspektowe, że niemożliwe byłoby poruszenie wszystkich kwestii na łamach niniejszego artykułu. Chciałem jedynie zasygnalizować, iż w polskim prawie karnoprocesowym z relacji między tym, co prawdziwe, a tym, co fałszywe, często może wynikać wiele problemów dla podmiotów stosujących konkretne regulacje. Myślę, że w podsumowaniu należy stwierdzić, iż w polskim systemie prawnym dochodzenie do prawdy za wszelką cenę napotyka szereg poważnych ograniczeń, a czy uzasadnionych – to już chciałbym pozostawić każdemu do osobistego rozważenia. ■

7 Uchwała Sądu Najwyższego z dnia 11 stycznia 2006 roku, sygn. I KZP 49/05.

8 Uchwały Sądu Najwyższego: z dnia 27 kwietnia 2007 roku, sygn. I KZP 4/07 oraz z dnia 20 września 2007 roku, sygn. I KZP 26/07.

14

Myszliciel, nr 2 (6)


Psychologia

O kłamstwie kilk a słów pr awdy Agnieszk a Szwajgier

Oburzamy się, kiedy ktoś zarzuci nam: „To wierutne kłamstwo!”. Z każdej strony i w każdej sprawie oczekujemy szczerości. Tymczasem przeciętny człowiek kłamie od dwóch do dwustu razy dziennie, a 62% rozmowy prowadzonej z drugą osobą ma charakter kłamliwy. Pewien doświadczony profesor, rozpoczynając swój wykład, oznajmił studentom: „Szanowni państwo, dzisiaj będziemy mówić o kłamstwie. Ale najpierw proszę mi powiedzieć, kto przeczytał moją książkę i jest przygotowany do dzisiejszych zajęć?”. Prawie wszyscy studenci podnieśli rękę. Na co profesor odparł: „Cóż, to znakomity przykład kłamstwa. Owszem, książkę napisałem, ale jeszcze jej nie oddałem do druku”. Rekonstrukcje rzeczywistych zdarzeń Wspomniany wyżej profesor przewidział reakcje studentów, którzy, chcąc wypaść lepiej w oczach swojego wykładowcy, bez namysłu odpowiedzieli twierdząco, choć przecież mógł on łatwo sprawdzić, czy rzeczywiście przerobili dany materiał (który,– nota bene, nie istniał). Studenci, świadomi konsekwencji nieprzygotowania do zajęć, udzielili bezpieczniejszej odpowiedzi, bo tak nakazywało im doświadczenie. Tym właśnie jest nasza pamięć. Przypomina płytę CD – jest zapisem doświadczeń, informacji, wrażeń zmysłowych i skojarzeń. Jednak w przeciwieństwie do maszyn wyposażonych w pamięć komputerową, człowiek nie odtwarza zapisanych informacji bezbłędnie. Białe luki, wielokrotnie pojawiające się we wspomnieniach, z lubością uzupełniane są nowymi szczegółami. Przypomnij sobie swój pierwszy dzień na studiach, wyjazd zagraniczny, czy wypadek, którego byłeś świadkiem. Porównując swoje wyobrażenia z innymi, nie bądź zdziwiony, gdy okaże się, że twoja wersja wydarzeń znacznie różni się od wspomnień kolegi. Kiedy kłamiemy nieświadomie? Amerykańska specjalistka od ludzkiej pamięci, Elizabeth Loftus, podjęła badania nad pamięcią świadka naocznego1. Przeprowadziła eksperyment, w którym 150 studentów obejrzało filmik przedstawiający wypadek samochodowy spowodowany przez nieuważnego kierowcę, który przejechał znak 1 R. Hock, 40 prac badawczych, które zmieniły oblicze psychologii, Gdańsk 2003, s. 153. październik – grudzień 2012

stopu bez uprzedniego zatrzymania się. Po filmie badanych podzielono na dwie grupy i wręczono im kwestionariusze zawierające 10 pytań. Grupy te różniły się tylko pierwszym pytaniem – pierwsza połowa studentów otrzymała pytanie: „Z jaką szybkością jechał samochód A, kiedy przejechał znak stopu?”. Druga grupa natomiast: „Z jaką prędkością jechał samochód A, kiedy skręcał w prawo?”. Potem następował ciąg pytań, które nie miały znaczenia, oraz ostatnie pytanie: „Czy widziałeś znak stopu?”. Łatwo się domyślić, że studenci, którym wcześniej zadano pytanie zawierające „znak stopu”, odpowiadali twierdząco. Tymczasem żadnego takiego znaku na filmie nie było. Ten eksperyment zapoczątkował badania nad relacjami świadków sądowych i formułowaniem pytań. Okazało się, że prokurator łatwo może wprowadzić zeznającego w błąd tzw. pytaniem supozycyjnym (inaczej: implikującym): „Czy widział Pan TAMTEN rewolwer?”, sugerując, że jakiś rewolwer rzeczywiście istniał. Wielokrotnie przesłuchiwani świadkowie słysząc pytanie: „Jak wyglądał samochód, który przejeżdżał koło stodoły?”, czy też „Jak nazywała się ulica, którą uciekał mężczyzna z brodą?”, po upływie czasu będą pamiętali stodołę oraz mężczyznę z brodą, nawet jeżeli tego nie zaobserwowali! Według E. Loftus dzieje się tak dlatego, gdyż ludzkie wspomnienia są „obrazem stworzonym na nowo, opartym na zmodyfikowanych pamięciowych reprezentacjach”. „To urodzony kłamca!” Tak zwykło się mawiać o kimś, komu udało się wielokrotnie wyprowadzić innych w pole. Na szczęście skłonności do kłamstw nie mamy zapisanej w genach – psychologowie dowiedli, że wrodzona nieuczciwość nie istnieje. Mimo to

15


Przemyszlenia Psychologia kłamstwa towarzyszą nam już od urodzenia – na przykład największe fałszerstwo rodziców w stosunku do dzieci brzmi „Nic nie będzie bolało”. Rację ma natomiast Mark Twain: „Jeżeli mówisz prawdę, nie musisz niczego pamiętać”. Idąc tym tropem, inteligencja i dobra pamięć to dwa podstawowe przymioty skutecznego kłamcy. Opowiadając coś wiele razy, kłamca musi kontrolować dwa podstawowe czynniki – kto go słucha i czy wcześniej już nie poczęstował słuchacza tą historią. Jeżeli nie ma takiej kontroli, musi zadbać, by historia za każdym razem brzmiała wiarygodnie i zgodnie z wcześniejszymi wersjami, co nie zawsze się udaje. Rozpoznawanie fałszerstw Mitem jest stwierdzenie, że kłamca nie patrzy w oczy – wręcz przeciwnie, zawodowy kłamca nawet dodatkowo się uśmiecha. Zwężające się źrenice towarzyszą jedynie chwili, gdy kłamstwo zostaje produkowane (obmyślane), natomiast podczas mówienia o nim następuje proces odwrotny – źrenice się rozszerzają. Kłamiąc, człowiek traci kontrolę nad ciałem – przestaje gestykulować lub robi to w sposób przesadny. Naukowcy zwracają uwagę na fałszywy uśmiech, który zanika zbyt szybko i który łatwo odkryć przez brak zmarszczek (kurzych łapek) wokół oczu. Pod uwagę jest brana też częstotliwość mrugania, która nasila się w stanach napięcia emocjonalnego. Zwykle jednak nie jesteśmy w stanie wykryć kłamstwa na podstawie sygnałów niewerbalnych, bo zachowania cechujące kłamców zbyt mocno różnią się od siebie. Dlatego bardziej prawdopodobnym rozwiązaniem wydaje się być zastosowanie tzw. pułapki psychologicznej – zaangażowanie uczuć i wzbudzenie reakcji afektywnej. Doprowadzenie rozmówcy do stanu, gdy albo zbyt pewny siebie, albo zdenerwowany ujawni swoje prawdziwe intencje. Dodatkowo, wypowiedzi kłamców są zwykle krótsze i zawierają sformułowania typu: „wszyscy”, „każdy”, „zawsze”, „nigdy”. Ekman stawia nacisk na nieświadome gesty związane z uwarunkowaniem kulturowym (tzw. emblematy). Opisuje on eksperyment, w którym studentka w bardzo stresującej sytuacji podczas rozmowy ze swoim profesorem siedziała, trzymając na kolanie wyprostowany środkowy palec prawej ręki2. Przed tymi odkryciami istniały inne sposoby na rozpoznanie fałszerstwa. Stara chińska metoda polegała na tym, że podejrzanym nakazywano żuć mąkę ryżową. Następnie, po wypluciu, sprawdzano – jeżeli mąka była sucha, to wina leżała po stronie żującego3. Zadziwiające jest, że kłamcom autentycznie na skutek silnego lęku przed karą wysychała ślina w ustach!

2 P. Ekman, Kłamstwo i jego wykrywanie w biznesie, polityce, małżeństwie, Warszawa 1997. 3 T. Witkowski, Psychologia kłamstwa, Taszów 2006, s. 269.

16

Życie bez kłamstwa – idée fixe Profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego – Jolanta Antas, zajmująca się teorią komunikacji niewerbalnej, proponuje eksperyment: jeden dzień bez kłamstwa. Dla większości ludzi byłoby to naprawdę trudne. Zdaniem Antas kłamca próbuje coś sobie dodać, wzmocnić poczucie własnej wartości, podnieść swój autorytet4. Tomasz Witkowski podaje więcej motywów sterujących ludźmi, którzy – najłagodniej mówiąc – mijają się z prawdą. Kłamiemy, by zwrócić na siebie uwagę („Nawet nie wyobrażasz sobie, co mnie wczoraj spotkało!”), kłamiemy grzecznościowo („Bardzo ładnie wyglądasz w tej sukience”), operacyjnie (gdy jesteśmy zaskoczeni i próbujemy nie zdradzać prawdy), altruistycznie (kiedy kłamstwo pomoże rozmówcy, sprawi, że poczuje ulgę) oraz w celach manipulacyjnych, by uzyskać określone korzyści, ale, co więcej, także, by zaszkodzić innym (tzw. kłamstwo destruktywne)5. Fakt, że kłamstwa są nieodłącznymi towarzyszami ludzi, coraz częściej zostaje przyjmowany z obojętnością i akceptacją. Według studiów badawczych kłamstwem określanym za ekstremalnie złe jest „kłamstwo krzywdzące kogoś innego – poza kłamcą i okłamywanym – a przynoszące korzyść kłamcy”. Za całkowicie dozwolone zostało uznane „kłamstwo chroniące innych przed drobną urazą, wstydem czy zakłopotaniem6”. Ludzie starają się unikać konfliktów i dostosowywać się do zasad grzeczności. Mniejszą uwagę zwraca się na sam termin kłamstwa i jego znaczenie, niż na jego skutki. Należy jednak pamiętać, że, w myśl Oscara Wilde’a, kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób. ■

4 J. Antas, O kłamstwie i kłamaniu. Studium semantyczno pragmatyczne, Kraków 2000. 5 T. Witkowski, Psychologia kłamstwa, Taszów 2006, s. 90 -106. 6 Tamże, s. 52.

Myszliciel, nr 2 (6)


Psychologia

Piękniejsi i lepsi Andrzej Cudo

To, co nas boli - dlaczego inni są lepsi, piękniejsi, bogatsi, mądrzejsi, zabawniejsi, odważniejsi czy bardziej inteligentni?

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:L%C3%BCtt-Witt_Moor-2.jpg

Przechodząc się głównym deptakiem miejskiej aglomeracji w piękny słoneczny dzień, gdy ogródki piwne uginają się pod ciężarem trunków podchmielonych, można dosłyszeć różne rozmowy Polaków. Najczęstszej zaś dialogi typu: „Wiesz, u mnie jest źle”, „Wiesz, a u mnie jeszcze gorzej…”. Nikogo to nie dziwi ani bulwersuje – tylko przyjezdni Amerykanie zwracają uwagę, że ten naród funkcjonuje niemal depresyjnie. W rozmowach Polaków często pojawiają się sformułowania: bo oni są lepsi, bo oni są piękniejsi, bo oni potrafią, a ja jestem gorszy, brzydszy i nie potrafię. Można tu postawić pytanie: jak często my sami wypowiadamy te słowa?

psychiczny, u którego podłoża stoi uogólniona ocena na własny temat. Należy rozróżnić dwa nurty rozumienia poczucia własnej wartości. W jednym przypadku mamy do czynienia z szacunkiem do siebie jako osoby, w drugim – z szacunkiem wynikającym z wysokiej oceny własnych kompetencji3. W tym świetle najważniejsze pozostaje sparafrazowane motto z Medalionów Zofii Nałkowskiej: ludzie sami sobie zgotowali ten los. Dzieje się tak, gdy pesymistyczna wizja własnej osoby staje się mantrą wypowiadaną każdego dnia.

W okowach samego siebie Rozważając powyższe pytanie, należy uzmysłowić sobie fakt, iż w takich przypadkach możemy mieć do czynienia z niskim poczuciem własnej wartości. Nie oznacza to od razu, iż każda negatywna myśl o sobie jest przejawem obniżonej samooceny. Sam Allport twierdził, że realistyczny stosunek do życia i uzdolnienia to przejaw dojrzałej osobowości1. Jeśli jednak w dalszym ciągu (mimo obiektywnych przesłanek o wykonanych przez nas dobrych rzeczach) tkwimy w przekonaniu o tym, iż jesteśmy gorsi i nic nie potrafimy, to należy przyjrzeć się tej sytuacji. Możemy mieć do czynienia z jednej strony z negatywną samooceną, czyli uogólnioną ewaluacją własnej osoby, która może wpływać na nastrój, zachowania osobiste oraz społeczne2. Z drugiej zaś, z niskim poczuciem własnej wartości, rozumianym jako pewnego rodzaju stan

Dwa pesymistyczne bagna Na początku stawiam pytanie: jak „wygląda” osoba o niskim poczuciu własnej wartości? Co ją może charakteryzować? Według Jeana Monbourquette’a4 taka osoba koncentruje się przede wszystkim na swoich wadach, ma skłonność do porównywania się z innymi na własną niekorzyść, zadowala się naśladowaniem, nie ufa pozytywnemu nastawieniu ludzi do siebie. Ponadto jest bardzo wrażliwa na słowa krytyki i nadmiernie się nimi przejmuje, a w razie niepowodzenia gani się i obciąża winą. O życiu wyraża się negatywnie, nie akceptuje swoich emocji i stara się je tłumić, często się waha oraz przyjmuje fałszywe etykiety, które tej osobie się przykleja. W ujęciu oceny własnych zdolności przeważnie z góry zakłada klęskę własnych planów, porzuca wszystkie dążenia przy najmniejszym niepowodzeniu lub komplikacji. Wzmacnia się to szczególnie przez prowadzenie ze sobą dialogu

1 Zob. Z. Płużek, Psychologia pastoralna, Kraków 1991. 2 Zob. M. Kofta, D. Doliński, Poznawcze podejście do osobowości, [w:] J. Strelau, Psychologia. Podręcznik akademicki, t. 2, Gdańsk 2000.

3 J. Monbourquette, Od poczucia własnej wartości do poczucia jaźni, Poznań 2004. 4 Tamże.

październik – grudzień 2012

17


Przemyszlenia Psychologia

Jak wyjść z bagna Człowiek, który wpadł do bagna, przeważnie stara się za wszelką cenę z niego wydostać. Szamoce się nieskładnie, szukając ratunku. Jednakże prowadzi to jedynie do szybszego pogrążania się w cuchnącej otchłani. Tak też osoba o niskim poczuciu własnej wartości przeważnie ze „stoickim spokojem” zapada się w bagno problemów i codziennych kryzysów lub próbując na oślep wyjść z sytuacji, przyspiesza proces własnej zguby. Dlatego należy zastanowić się, jak wyjść z takiej pułapki lub nie dopuścić do jej pojawienia się. Abstrahując od przyczyn niskiej samooceny (osadzonych m.in. w stylach wychowawczych), można tutaj wyróżnić dwa filary środków zaradczych. Po pierwsze należy uznać własne prawo do życia. Chodzi o uświadomienie sobie, iż jest się jedyną i niezastąpioną jednostką, która akceptuje wszystkie swoje cechy, nie cenzurując i nie odrzucając niczego oraz, co najtrudniejsze, pokochać siebie takim, jakim się jest. Z drugiej zaś należy zacząć wierzyć we własne możliwości zdobywania nowej wiedzy, nie porównując się przy tym ciągle do innych. Ważne jest także cenienie sukcesów (choćby i niewielkich) oraz dążenie do odkrycia swojego powołania i próba jego realizacji5. Wydawać się może, iż są to ogólniki, które nic nie wnoszą do życia, a jedynie brzmią patetycznie. Jednak systematycznie wprowadzane na swój własny sposób przez każdą osobę stanowią drogę wyjścia z bagna. Choć może nie jest ona jak fast food – prosta i szybka, gwarantuje za to sukces w dłuższej perspektywie czasu. Ja kocham swoje bagno Do tej pory poddane pod rozwagę była sytuacja, kiedy osoba będąc w cuchnącym bagnie chciała się z niego wydostać. Jednakże są ludzie, dla których taka okoliczność jest wprost wymarzona i nie chcą rozstać się ze swoim mętnym, śmierdzącym, lepiącym bagienkiem. Po prostu jest im tam wygodnie. Wtedy możemy mieć do czynienia z jednostkami, dla których jest to scena pożądana, gdyż mogą uzyskać wsparcie od innych lub wychodzą z założenia, iż jeśli nic nie robię, to nikt ode mnie niczego nie będzie wymagał. Pojawia się zjadliwe podważanie słów: przecież jest tyle osób, które są lepsze, piękniejsze, bogatsze, mądrzejsze, inteligentniejsze, zabawniejsze czy odważniejsze ode mnie, po co mam więc coś robić, niech się inni męczą. W tym świetle ciekawym 5 Tamże.

18

działaniem jest samoutrudnianie. W przypadku ewentualnej porażki pozwala ono na ochronę samooceny. Ludzie skłonni do samoutrudniania to jednostki, które przeważnie z obawy o poziom własnych kompetencji i lęku przed ich negatywną oceną, nie dążą do sukcesu. Ponadto samooutrudnianie współwystępuje z niskim poziomem potrzeby osiągnięć, potrzeby wytrwałości i zaufania do siebie6. Dlatego też może stanowić istotną przesłankę do siedzenia w cuchnącym bagnie – przecież, to jest straszne, co by stało się gdyby osoba wyszła z tego grzęzawiska.

www.flickr.com/photos/rbrwr/271634009

pesymistycznego i negatywnego oraz strach przed porażką czy też podjęciem ryzyka. Łatwo pamięta o niepowodzeniach, krępuje się, gdy prosi o pomoc, choć tak naprawdę przede wszystkim poszukuje bezpieczeństwa. Własny sukces wywołuje stres – wynika to z obawy o komentarze innych oraz bezsilność w wywiązaniu się z czyichś próśb. W tych dwóch pesymistycznych wizjach niskie poczucie własnej wartości odsłania się jako coś niezmiernie destrukcyjnego, wobec czego jesteśmy bezbronni. Przecież nie jesteśmy Picassem, Einsteinem, Hopkinsem, Platonem, Szymborską itd., abyśmy mogli „być kimś” i stworzyć coś niesamowitego. Czy ktoś jednak zastanowił nad tym, co by było, gdyby Einstein myślał, iż nie jest w stanie udowodnić niczego więcej od Newtona i poddał się po pierwszych niepowodzeniach?

Droga z bagna Kiedy odpowiemy sobie na pytanie, dlaczego inni są lepsi, piękniejsi, bogatsi, mądrzejsi, inteligentniejsi, zabawniejsi czy odważniejsi, oraz zdecydujemy się wyjść z ukochanego, cuchnącego mokradła, możemy wtedy zająć się sobą. Przede wszystkim, zaś przestać być osobami reaktywnymi, a zacząć działać proaktywnie7. Zamiast zastanawiać się, dlaczego ktoś jest lepszy, może należy skupić się na tym, jak efektywniej wykorzystać to, co mamy w danej chwili. Przecież, gdyby ktoś policzył ile czasu spędził na rozmyślaniach nad swym marnym losem zamiast na działaniu przeżyłby nie mały szok. ■

6 A. Sierota, Obraz siebie osób skłonnych do samoutrudniania w osiąganiu sukcesów, „Annales Universitatis Mariae Curie-Skłodowska”, t. XV, Lublin 2002. 7 Zob. S.R. Covey, 7 nawyków skutecznego działania, Poznań 2006. Myszliciel, nr 2 (6)


Po mojemu Felieton

Poszukiwacz pr awdy K atarzyna Bastig

Czy można uznawać tłumaczenia za sztukę? Zdania na ten temat na pewno będą podzielone, ale może jednak warto się nad tym zastanowić… Bo brak prawdy odczuwam najdotkliwiej

Problemy tłumacza Każdy tekst zanurzony jest w szeregu kontekstów: tradycji literackiej, biografii autora, maniery stylistycznej, historii czy ukrytych intencji. Jest wielowymiarowy, wielokształtny, wieloznaczny. Zawiera dużo świadomych – lub nieświadomych – ładunków, a wśród nich to, co autor pomyślał i to, o czym wcale nie pomyślał, ale czytelnicy mogliby lub chcieli wyczytać. Jest to ciąg słów, które można przekręcać, obracać, przedłużać, odwracać i wywracać. Tylko to wszystko musi odbywać się świadomie. Tłumacz, ten twórczy masochista, podejmuje się pracy nad odrębnym światem zależności, które nigdy nie będą mu w pełni znane. Czasami pozwala więc sobie na kierowanie się intuicją, tak jest w przypadku tłumaczeń literackich, zwłaszcza poezji. Innym zaś razem, tłumaczy z dokładnością szwajcarskiego zegarka słowo po słowie jednego z tych naukowych tekstów, które budzą wątpliwość czy są rozumiane choćby przez samego autora. Największe wyzwanie Najwyższą poprzeczkę stawia tłumaczowi przekład poezji. Głębia wiersza kryje się bowiem w najmniejszych niuansach. I tu wszystko podlega wątpliwościom – słowa, zdania, idiomy, rytmy, miary, rymy. Artystyczny urok języka, który chcielibyśmy przekazać, wynika z obcego brzmienia, obcej metafory, obcej składni i to wszystko jest materiałem tłumacza, który go obrabia, w dużo większym mozole niż poeta piszący pod wpływem natchnienia i przekazujący bezpośrednio swoje odczucia. Dlatego też często natrafiamy na krytyki „niedokładnych” tłumaczeń, które jednak niejednokrotnie celowo odbiegają minimalnie od słownikowego sensu słów. Starają się one bowiem przekazać trochę więcej – nie poprzez słowa, ale poprzez emocje i obrazy, które budzą się w nas w trakcie czytania wierszy.

październik – grudzień 2012

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Tadeusz_Boy-Zelenski_Polish_writer.jpg

To, co mnie pociąga w pracy nad tłumaczeniami to poszukiwanie prawdy, doszukiwanie się jej w słowach, akcentach, proporcjach, tonicznych i architektonicznych zamysłach tekstu, po to by za chwilę móc ją przekazać wiernie w innym języku. Jak przewoźnik łączyć dwa brzegi rzeki dotąd nieprzebytej i dzielić się prawdą, wiedzą, sztuką. Tłumaczenia to praca żmudna, niejasna, nigdy nieukończona, a jednak ma w sobie magię, bo pozwala nam uchylić rąbek tajemnicy tkwiącej w słowach. Tylko czy my, robotnicy z wieży Babel, potrafimy przekazać między sobą tę prawdę?

▲ Jeden z najsłynniejszych polskich tłumaczy - Tadeusz Boy-Żeleński

Sztuka Tak więc na koniec z góry problemów, którym musi stawić czoło tłumacz, wyrasta pochwała tej niedocenionej dziedziny sztuki, która nie tylko doszukuje się prawdy ale również stara się ją jak najwierniej przekazać. Nie zapominajmy, więc spojrzeć na nazwisko tłumacza, który spędził wiele dziesiątek godzin byśmy mogli zasiąść dziś do miłej lektury Dostojewskiego czy Zoli. ■

19


Literatura Proza

Jedni wolą – jakby to nazwał Ingarden – literaturę „czystej Jego dziennik, który przecież w całości należy do literatury, krwi”, inni czytają dzienniki, autobiografie, listy, czyli tzw. jest wyzwaniem rzuconym czytelnikowi. Był z góry zaplano„literaturę dokumentu osobistego”1. Nie wiem, którzy z czy- wanym dziełem, który przyjął nazwę „dzien­nik”6. Gombrotelników mają łatwiej. Jedno jest pewne – ci od fikcji, biorąc wicz jednak – i to trzeba podkreślić – nie udawał tego, że nie do ręki powieść, wiedzą, że wszystko w niej to nieprawda 2. jest to dziennik sensu stricto. Czytamy w nim: Mogą wszakże wyszukiwać w tekście elementy biografii Piątek autora, ale główną cechą literatury jest przecież fikcja. Ci Piszę ten dziennik z niechęcią. Jego nieszczera szczerość męczy drudzy zaś, sięgając po dziennik, pamiętnik, zbiór listów, mnie. Dla kogo piszę? Jeśli dla siebie, dlaczego to idzie do druku? oczekują prawdy. Czytając, ufają, że tak było naprawdę, że A jeśli dla czytelnika, dlaczego udaję, że rozmawiam ze sobą? […] diarysta X był tego dnia w tym miejscu i zrobił to, o czym później napisał. Może zbyt pochopnie napisałam, że wszyscy Fałsz, tkwiący w samym założeniu mego dziennika, czyni mnie od dzienników oczekują prawdy. Mógłby przecież znaleźć się nieśmiałym i przepraszam, ach, przepraszam…7 jakiś fanatyk, który tropiłby przekłamania w literaturze dokumentu osobistego. Ja jednak, czytając dzienniki (robię to Gombrowicz publikował najpierw swój specyficzny dzienrzadko, należę raczej do tej pierwszej grupy, krótko mówiąc nik w paryskiej „Kulturze”. Po jego śmierci pałeczkę przejął – wolę fikcję), wierzę diaryście na słowo. Wierzę, ufam i czu- Gustaw Herling-Grudziński ze swym Dziennikiem pisanym ję się oszukana, gdy diarysta nocą, dziennikiem, ale jak(podły!) zwyczajnie kłamie3. że innym od dzieła swego „Owszem, mistyfikacja jest zalecona pi- wielkiego poprzednika. NajPrawdę w dziennikach, bo o nich będę pisać, można ba- sarzowi. Niech zmąci nieco wodę wokół słynniejszym chyba przedać z różnych perspektyw4. siebie, aby nie wiedziano kto zacz – pa- kłamaniem diarystycznym Chciałabym zająć się nastę- jac? kpiarz? mędrzec? oszust? odkrywca? Herlinga-Grud zińsk iego pującą relacją: prawda dzien- blagier? przewodnik? A może on jest tym był wpis z 3 czerwca 1976 r., nika a prawda życia. w którym pisarz relacjonuje wszystkim naraz?” Skąd wzięła się nieprawswoją podróż do Pragi. Na(Gombrowicz, Dziennik, 1961) stępnego dnia ujawnił jedda w dziennikach? Wszakże elementy fikcyjne zaczęły nak mistyfikację – ta podróż pojawiać się w nich dopiero w drugiej połowie XX wieku. nigdy się nie odbyła. Na wizerunku Grudzińskiego (który, Wcześniejsze dzienniki pisarzy nie były wolne od literacko- notabene, „znany” jest z tego, że swoje powieści, opowiadaści i czujności nad tą literackością5, ale oczywistych kłamstw nia opiera na autentycznych zdarzeniach; ponoć powiedział, w nich nie znajdziemy. Wszystkiemu „winny” Gombrowicz! że „z głowy” nie napisałby nic, bo nie ma wyobraźni) jako doskonałego kronikarza i obserwatora powstała rysa. Wyreżyserowana rysa. Małgorzata Czermińska, która dziennik  * Imperatywem do napisania tego szkicu była dyskusja (o prawdzie i nieprawdzie w literaturze) na zajęciach z teorii literatury. Wszystkim Grudzińskiego nazywa świadectwem, pisze, że czytelnicy uczestnikom tej dyskusji oraz Panu Doktorowi Ireneuszowi Piekarskiewzmożyli wówczas swą czujność co do faktów w nim zapisamu serdecznie dziękuję za twórczy ferment. nych8. Bo diaryście nie wolno ufać! Nie jest to jednorazowy 1 Termin Romana Zimanda. Roman Ingarden utwory tego typu naeksces diarystyczny autora Wieży. W 1996 r. pojawia się nazwał „granicznymi”. gle kilka zapisów z r. 2000. Grudziński tworzy groteskową 2 W znaczeniu: fikcja literacka. Ingarden pisał, że w dziele sztuki liteopowieść á la political fiction o swej „misji” moskiewskiej rackiej (dzieło literackie pojmował szerzej, jako „wszystko, co jest zbudowane z liter”) nic się na serio nie sądzi, a wszystkie zdania w nim zawarte w sprawie zniknięcia z mauzoleum mumii Lenina, po czym to quasi-sądy. Zob. R. Ingarden, O tak zwanej „prawdzie” w literaturze, „wraca na ziemię” – następny zapis ma datę „12 marca 1996”. [w tegoż:] Studia z estetyki, t. 1, Warszawa 1985. Cóż miały znaczyć te kłamstewka Grudzińskiego? Może to 3 Podobną sytuację miałam z Cesarzem Kapuścińskiego. Przeczytałam hołd oddany Gombrowiczowi, uroczemu kłamcy?9 ten utwór jako reportaż, wierząc autorowi na słowo. Z błędu „wyprowadził” mnie Artur Domosławski, który – w biografii sławnego reportera – pisał (przywołując głos eksperta, zajmującego się historią Etiopii), że większość wstrząsających faktów o etiopskim dworze i cesarzu, to nieprawda. Zob. A. Domosławski, Kapuściński non-fiction, Warszawa 2010. 4 Por. A. Fitas, Prawdy dziennika, [w:] Prawda w literaturze, pod red. A. Tyszczyka, J. Borowskiego, I. Piekarskiego, Lublin 2009, s. 385-394. 5 Wpis młodej Nałkowskiej: „Wszystko, co spotyka mię w życiu rozpatruję literacko; mam specjalną formę przyjmowania wrażeń, specjalną formę marzeń i wspomnień, w ogóle myśli – formę, że tak powiem – epiczną”. Z. Nałkowska, Dzienniki, oprac., wstęp i komentarz H. Kirchner, t. 1: 1899-1905, Warszawa 1975, s. 195.

20

6 Założenie z góry formy, kształtu dziennika burzy jedną z jego cech, a mianowicie bezplanowość, tworzenie z dnia na dzień. 7 W. Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, Kraków 1989, s. 24. 8 M. Czermińska, Autobiograficzny trójkąt. Świadectwo, wyznanie i wyzwanie, Kraków, 2000, s. 49. 9 Już po oddaniu tekstu do Redakcji przeprowadziłam rozmowę z Panem Doktorem Zdzisławem Kudelskim na temat dziennika Grudzińskiego. Wprowadzanie przez pisarza nieprawdy miało być przejawem tego, że ta forma, której wierny był Grudziński-diarysta przestała mu wystarczać. Za rozmowę bardzo dziękuję. Myszliciel, nr 2 (6)

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Witold_Gombrowicz_by_Bohdan_Paczowski_-_detail.jpg

Rosół na smaku rzecz


ywistości?* K atarzyna Nowakowsk a

www.bu.umk.pl/archiwum_emigracji/Foto1.htm

www.polskieradio.pl/68/787/Tag/43673

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Ryszard_Kapuscinski_by_Kubik_17.05.1997.jpg

Od góry: Witold Gombrowicz, Ryszard Kapuściński, Gustaw Herling-Grudziński, Leopold Tyrmand ►

Relacja: prawda życia – prawda dziennika może mieć jeszcze jedno oblicze. Przykładem niech będzie owiany legendą (zupełnie jak jego autor) Dziennik 1954 Leopolda Tyrmanda. Pisarz, znany przede wszystkim jako autor Złego, pierwszej po wojnie polskiej powieści sensacyjno-kryminalnej, pisał dziennik w czasach stalinizmu – przez kilka miesięcy w 1954 r. W połowie lat 60. Tyrmand wyemigrował, a w 1980 r. w Londynie (w 1981 r. w Polsce, oczywiście w tzw. drugim obiegu) wydał swój dziennik, który wzbudził nie mniejszą sensację niż bestseller Zły. Czytelnicy, zwłaszcza młodzi, którzy znali „okres błędów i wypaczeń” jako owiany tajemnicą, traktowali dziennik Tyrmanda jako kronikę tamtych czasów. Nic bardziej błędnego. Inni szukali w nim plotek o ówczesnej inteligencji czy skandalizującej kroniki obyczajowej (autor Złego znany był ze swych licznych romansów). W londyńskim wydaniu dziennika wkradł się jednak edytorki kiks (i popsuł wszystko) – umieszczono fototypię jednej ze stron diariusza, która nie zgadzała się z wydanym tekstem. Posypały się głosy, że dziennik Tyrmanda nie był pisany w Polsce w 1954 r., tylko w latach 70. na emigracji10. Hipotezę tę potwierdził Tadeusz Konwicki, pisarz, przyjaciel Tyrmanda. Wysunął on takie argumenty – po pierwsze niemożliwe jest, żeby dziennik udało się „przemycić” na Zachód (legenda głosi, że Tyrmand przewiózł go w podwoziu samochodu), zwłaszcza, jeśli pisarz był osobą znaną i obserwowaną, po drugie zaś: diarysta pisze o zdarzeniu, które miało miejsce nie w 1954 r. tylko w 1956 r.11. Czyżby dziennik powstał dwadzieścia lat później na emigracji i został antydatowany? Roman Zimand uważał jednak, że dzieło powstało w Polsce w 1954 r., a sam Tyrmand pokazywał mu jego fragmenty. Podobnie twierdzili Szczepański i Kisielewski. Jak było naprawdę? Dziennik 1954 powstał w Polsce w 1954 r., jednak autor, przygotowując go do wydania (w latach 70.), dokonał w nim licznych i znaczących zmian. Przede wszystkim usunął wszelkie swoje wątpliwości i słabości polityczne, tworząc nieskalany obraz człowieka, który całym sobą był przeciwko12. (Szkoda tylko, że „moralność polityczna” czy „narodowa” nie szła u Tyrmanda z „moralnością ludzką”). Dodam plotkarsko, że jedną z korekt, jakich dokonał autor Złego w swym dzienniku była zmiana wieku swej ówczesnej dziewczyny, Krystyny (Bogny). Tak, odmłodził ją. Nieprawda pojawia się również w dzienniku Edwarda Stachury13. Nie jest to dziennik sensu stricto – to kompila10 H. Dasko, Wstęp :[w:] L. Tyrmand, Dziennik 1954, Warszawa 1995, s. 8. 11 M. Czermińska, Autobiograficzny trójkąt, dz. cyt., s. 236. 12 H. Dasko, Wstęp, dz. cyt. 13 E. Stachura, Dzienniki. Zeszyty podróżne 1, wybór, przygotowanie z rękopisu do druku, przypisy i posłowie D. Pachocki, Warszawa 2010; październik – grudzień 2012

21


Literatura Proza Jednak, by osiągnąć prawdę wypowiedzi, nie było potrzeby takiego konstruowania tekstu, żeby opisane fakty miały w stu procentach pokrycie w rzeczywistości. Prawda taka może być bezpośrednim następstwem fikcji literackiej15.

Przykładem tego faktu niech będzie wpis z 8 czerwca 1979 r.: Spałem dobrze. Bez koszmarów. W nocy spadł wreszcie deszcz. Ale drobny. Na dworze pochmurno. W radio gościem audycji Cztery pory roku jest dzisiaj profesor Pieniążek. Słucham trochę jego opowieści. Teraz słucham o walce Tezeusza z Minotaurem. Ciągle te potwory. I zdanie: „Ariadna dla Boga Dionizosa, nie dla Tezeusza-człowieka. Nie żądaj szczęścia ponad ludzką miarę”16.

cja dziennika intymnego, dziennika literackiego, dziennika z podróży, notatnika, brulionu, agendy, a nawet rysownika, a całość tworzy coś na kształt silva rerum. Autor – pisarz, poeta, pieśniarz – bardzo uczulony był na prawdę w literaturze. Prawdę w znaczeniu zgodności z rzeczywistością. Nie lubił niedokładności i nieścisłości w powieściach polskich prozaików (w jednej z książek oburzył go fragment o ptakach, które nie mogły o tej porze roku, w jakiej ma miejsce akcja, być w Polsce14). Stachura prowadził swe zapiski prawdopodobnie od dziewiętnastego roku życia – z dużymi przerwami – aż do samobójczej śmierci. Większość wpisów ma charakter fragmentaryczny, niekiedy brulionowy. Po wypadku, w którym stracił część prawej dłoni, poeta zaczął pisać dziennik, który nazwał Pogodzić się ze światem. Jest on stylistycznie inny od poprzednich zapisków. W edycji zachowano skreślenia w tekście, które doskonale pokazują zmiany, jakich dokonał Stachura. Edytor dzienników pisze: […] autor Siekierezady, pomimo tego iż otępiony był przez leki, wciąż modelował tekst w taki sposób, by osiągnąć stylistyczną i operacyjną doskonałość. […] Chodziło mu o prawdę dotyczącą wycinka świata, który pozwalał się objąć przytłumioną percepcją. E. Stachura, Dzienniki. Zeszyty podróżne 2, j.w. Warszawa 2011. 14 M. Buchowski, Edward Stachura. Biografia i legenda, wyd. 2, Opole 1993.

22

15 D. Pachocki, Zapisać życie w zeszycie. O znanych i nieznanych notatnikach Edwarda Stachury, [w:] E. Stachura, Dzienniki. Zeszyty podróżne 2, dz. cyt., s. 397. 16 E. Stachura, Dzienniki. Zeszyty podróżne 2, dz. cyt., s. 368. Myszliciel, nr 2 (6)

http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Kolyma_karte_RF.jpg&filetimestamp=20081115222224

▲ Edward Stachura połączył w swoim dzienniku różne gatunki litera­ ckie i stworzył coś na kształt silva rerum

Takie zmiany w tekście mogą wskazywać na kreacyjny charakter zapisków. Dla poety, któremu załamała się cała filozofia życia (przed wypadkiem zafascynował się buddyzmem zen, chciał stać się człowiekiem-nikt), który cierpiał na chorobę psychiczną, walka Tezeusza z Minotaurem była doskonałym wyrażeniem swojego stanu. Dlatego być może usunął czy zamienił wyżej cytowany, skreślony fragment. Zdanie: „Ciągle te potwory” można rozumieć dwojako: od kilki dni Stachura słuchał audycji o mitach greckich lub ciągle w nim siedziały „potwory”, które nie dały mu w końcu pogodzić się ze światem. Nieprawda w dziennikach może przejawiać się różnorodnie i mieć wielorakie funkcje – od autokreacji, mitologizacji, poprawienia swojego wizerunku, modelowania swojej własnej postaci i biografii, wreszcie zwykłego żartu, aż po próbę wyrażenia własnego bólu, własnej prawdy o rzeczywistości. Gombrowicz nazwał dziennik „rosołem na smaku rzeczywistości”. Z życia mamy samą istotę dziennika, ale dodatki, przyprawy to już czysta (i jakże smakowita!) fikcja literacka. Czytając dzienniki, możemy wierzyć diaryście lub nie – i tak nie dowiemy się, jak było naprawdę. ■


Proza

Cena pr awdy Małgorzata Goławsk a

Włoska mafia to niemalże symbol tego kraju; wśród stereotypów o Italii, plasuje się tuż obok Armaniego, pizzy i spaghetti. W 2006 roku włoski dziennikarz i pisarz – Roberto Saviano, opublikował książkę Gomora – podróż po imperium kamorry, w której dokładnie opisał działalność włoskiej kamorry, nie pomijając nawet nazwisk mafijnych bossów. Opisał przestępstwa, które widział, akty rozpraw sądowych, które przeczytał i opowieści, które usłyszał od ludzi należących do kamorry. W ogólnej świadomości funkcjonuje obraz sycylijskiego mafioso wykreowany przez Marlona Brando w Ojcu chrzestnym, ale włoska mafia to nie tylko sycylijska Cosa Nostra (Nasza rzecz). Wręcz przeciwnie: nie zapominajmy o neapolitańskiej camorrze, kalabryjskiej Ndranghecie czy o wpływach, jakie mafia posiada w całej Europie, a w szczególności we Francji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii i Polsce. Czym jest kamorra? Kamorra, czyli jeden z rodzajów włoskiej mafii, swoimi korzeniami sięga XVIII wieku, a pierwsze wzmianki na jej temat w policyjnych aktach pojawiają się w 1820 roku. Według niektórych badaczy, zajmujących się kamorrą, nazwa organizacji pochodzi prawdopodobnie od słów capo (szef) i morra (gra hazardowa uprawiana na ulicach Neapolu, która została z czasem zabroniona przez władze Królestwa Neapolu). Gracze nie poddali się jednak łatwo i próbowali przekupywać policjantów, co przyniosło oczekiwany przez nich rezultat. Taka jest jedna z wersji na temat początków Kamorry. Bastionem kamorry czy też systemu (jak przestępcy sami o sobie mówią) jest Neapol i okoliczne prowincje, takie jak Casal di Principe czy Caserta. Kamorra nie jest hierarchiczną organizacją, ale składa się ze współpracujących ze sobą lub walczących (zależy od sytuacji) klanów. Aktualnie jest ich około trzydziestu, a liczbę członków kamorry szacuje się na około 6700 osób (w tym również członkowie honorowi). Nie można zapomnieć również o międzynarodowym zasięgu Systemu. Przestępcza sieć kamorry w Europie jest ogromna. W Aberdeen w Szkocji w turystykę inwestuje klan La Torre. Podobne zainteresowania mają klany w Hiszpanii. W Nicei zaś kontrolują budownictwo. Jeden z bossów kamorry, Francesco Schiavone „Cicciariello” (Grubasek), został aresztowany w 2004 roku w Krośnie. Pod przykrywką prowadzenia hurtowni odzieży dowodził handlem narkotyków i broni w Europie Wschodniej. Z kolei innego bossa, Vincenzo Mazzarella, aresztowano w Paryżu. Jakie są obszary działań organizacji? Kamorra zajmuje się przede wszystkim handlem narkotyków (m.in. kokainy) i broni. Ostatnimi laty prawdziwą żyłą złota okazał się również wywóz odpadów z całego terytorium Włoch na południe kraju. Kamorra całkowicie kontroluje ten biznes, ale niestety nie utylizuje toksycznych odpadów, tak jak nakazują przepisy. Tworzy za to nielegalne październik – grudzień 2012

▲ Z obawy przed zemstą mafii Roberto Saviano żyje pod ochroną policji

wysypiska śmieci lub wrzuca odpady prosto do morza. Mafiosi mają również udziały w przemyśle odzieżowym (przez ich ręce przechodzi większość produktów przybyłych z Chin do Europy), budowlanym czy też w rolnictwie. Nie można też zapominać o comiesięcznych haraczach, jakie przestępcy ściągają od przedsiębiorców, restauratorów i właścicieli sklepów z Neapolu. Roczny dochód z samych haraczy szacuje się na ponad miliard euro. Jak zmieniło się życie Roberto Saviano po napisaniu Gomory? „Roberto Saviano zginie przed Bożym Narodzeniem” – taki werdykt wydała neapolitańska kamorra na pisarza, który opisał jej sekrety w głośnej książce Gomora – podróż po imperium kamorry. Publikacja ta całkowicie zmieniła jego życie. Saviano stał się bohaterem i symbolem odwagi dziennikarskiej w całych Włoszech, ale pożegnał się z wolnością i beztroską. Ze względów bezpieczeństwa został w pewien sposób wykluczony społecznie. Właściciele wielu sklepów prosili go, żeby nie robił u nich zakupów, bojąc się zemsty kamorry. Podobnie sprawa miała się z restauracjami – właściciele woleli dmuchać na zimne i nie ryzykować utraty restauracji, a może nawet zdrowia i życia. Pisarz otrzymywał głuche telefony i anonimowe listy z pogróżkami. Nie mógł swobodnie się przemieszczać. Był nawet zmuszony opuścić Neapol, gdyż nikt nie chciał wynająć mu mieszkania. Dzięki apelowi Umberto Eco, wielu pisarzy i osobistości publicznych (w tym m.in. Lech Wałęsa), żyje pod ochroną policji. Śpi na komisariatach, a czasami w więzieniach. Wszystkie jego rozmowy i spotkania są kontrolowane. Tylko w samych Włoszech w pierwszych miesiącach od wydania Gomory zostało sprzedanych 700 000 egzemplarzy. Czy pisarz żałuje napisania książki, która przyniosła mu tak duże uznanie, natychmiast stając się bestsellerem? „Tak, czasem tego żałuję – mówi Roberto Saviano. – Publicznie powtarzam wszędzie, że gdybym mógł się cofnąć w przeszłość, zrobiłbym to samo, ale nie jest to cała prawda. Ale kiedy zostaję sam, wcale nie jestem tego taki pewny.” Jedno jest pewne – prawda zawsze ma swoją ceną, ale zdaje się, że Saviano płaci tę najwyższą z możliwych dla człowieka, którą jest utrata wolności. ■

23


Literatura Recenzja

Gdzie diabeł mówi dobr anoc K arolina Maleck a

Jacek Hugo-Bader jeździ do Rosji i pisze reportaże o niej od 20 lat. Zwykle były to podróże samotne, niemal wyczynowe. Tym razem owocem jego wędrówki są Dzienniki kołymskie, które ukazały się pod koniec ubiegłego roku. Złote litery na ciemnozielonej okładce od razu przykuwają wzrok. Ale nie jest to marketingowy zabieg grafika. To, jak będzie wyglądała książka, przewidziała szamanka, którą Hugo-Bader spotkał podczas wyprawy. Reporter albo ma niezwykłe szczęście do spotykania właśnie takich niezwykłych osób, albo niesamowity dar wydobywania z przeciętnych ludzi ich niezwykłości podczas rozmowy. Ma uszy i oczy szeroko otwarte. Dziennikarz zwierza się, że chce pisać o tym „jak się tutaj płacze, płodzi i wychowuje dzieci, zarabia, pije wódkę, umiera, [...] co tu jedzą, jak płuczą złoto, pieką chleb, modlą się, leczą, marzą, walczą, tłuką po mordach...”. I w zasadzie mu się to udaje. Historie, które opowiada, pokazują życie Kołymian z różnych sfer: miliarderów i członków mafii, biedaków zbierających złom, szamanów, wynalazców, zwykłych pracowników – zbieraczy złota, ludzi młodych i tych, którzy wiele przeszli. Rozmowy nie znają tematów tabu, co świadczy nie tylko o zaufaniu, które wzbudza autor, ale także o silnej potrzebie zwierzenia się komuś obcemu, która cechuje szczególnie mieszkańców Rosji. Mówi się nie tylko o sprawach politycznych i absurdach życia w tym kraju. To osobiste historie bohaterów są największymi „smaczkami”

24

Dzienników – każda jest godna szczególnej uwagi, w każdej dostrzegamy żywego CZŁOWIEKA. Chociaż dziennikarz pragnie się przede wszystkim dowiedzieć jak na Kołymie żyje się tu i teraz, w drodze towarzyszą mu Opowiadania kołymskie Warłama Szałamowa, a jego Dzienniki obfitują w historie, które dotyczą czasów II wojny światowej, okresu powojennego i życia w łagrach. O takich wydarzeniach nie da się zapomnieć, nie można od nich uciec. Poznajemy je przez pryzmat dzieci ZEKów i samych ZEKów, a nawet córki komisarza Jeżowa – człowieka, który stał się symbolem stalinowskiego terroru. Autorowi Dzienników kołymskich udało się zabrać nas na chwile w świat głębokiej Rosji i znów, choć trochę, nam tę rzeczywistość przybliżyć. Rosji głębokiej nie tylko ze względu na odległość obwodu madagańskiego, ale przede wszystkim na głębię mentalności „ruskiego człowieka”. Zapewniam, że obok historii opowiedzianych w reportażach Hugo-Badera nikt nie przejdzie obojętnie – u mnie wywołują one cały wachlarz emocji: od śmiechu do łez. Polecam tym, których interesuje, jak i dlaczego ludzie żyją w TAKIM MIEJSCU, o którym Hugo-Bader pisze: „Trzeba mieć raka, ciężko chore serce albo głowę, żeby tu żyć. Nie mieć naprawdę nic do stracenia albo innego wyjścia, żeby osiedlić się na biegunie okrucieństwa”. ■ Myszliciel, nr 2 (6)

http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Kolyma_karte_RF.jpg&filetimestamp=20081115222224

Syberia, ponad miesiąc wędrówki, 2034 km Traktu Kołymskiego przebyte pieszo lub autostopem, litry wypitej wódki – wszystko po to, by „zobaczyć jak się żyje w takim miejscu, na takim cmentarzu” albo, jak kto woli, „w złotym sercu Rosji”.


Sylwetki

In memoriam

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Bench_of_Prus_monument.JPG

Jarosław Besztak

Pisarz, publicysta, myśliciel, działacz społeczny. Te i wiele innych określeń można użyć podczas omawiania biografii i twórczości jednej z największych postaci XIX-wiecznego życia literackiego – Bolesława Prusa. Zarezerwowana była dla niego „pozycja najprzenikliwszego realisty epoki” 1.

wszelkich starań, by nie wpłynęło to na życie jego, jak również syna jego brata Leona. Po śmierci matki opiekowała się młodym Aleksandrem jego babka, Marcjanna Trembińska, z którą mieszkał w Puławach. Kształcił się początkowo w Lublinie, Siedlcach i ponownie w Lublinie, gdzie uczęszczał do liceum tuż po zwolnieniu z więzienia na Zamku. Został tam osadzony wraz z innymi uczestnikami powstania z 1863 roku3. Jako dorosły mężczyzna często powracał na Lubelszczyznę z okazji świąt lub na zaproszenie przyjaciół.

12 maja 2012 roku minęło dokładnie 100 lat od śmierci Aleksandra Głowackiego. Bez problemu identyfikujemy jego sylwetkę z pseudonimem, jakim sygnował swoje utwory: Bolesław Prus2. Kto z nas nie czytał jego powieści, nowel czy kronik? Setna rocznica śmierci pisarza wydaje się wydarzeniem zasługującym na uczczenie pamięci wielkiego patrioty, którym niewątpliwie był. Dlatego też postaram się naszkicować jego sylwetkę, aby ją utrwalić w pamięci, jak również wydobyć na światło dzienne pewne szczegóły z biografii autora Lalki, które nie zawsze są sygnalizowane w różnego typu dysertacjach.

Tu wszystko się zaczęło… Można przypuszczać, że gdyby nie wyjazd do Warszawy4, to życie Aleksandra Głowackiego potoczyłoby się inaczej. To właśnie ówczesna stolica Królestwa i możliwości, jakie miasto dawało początkującym „ludziom pióra”, w dużym stopniu zaważyły na karierze zawodowej i literackiej autora Lalki. Pierwsze miesiące w Warszawie nie należały do najłatwiejszych. Jako student Szkoły Głównej5 poznał, co to znaczy bieda i ciężka praca fizyczna. W kolejnych miesiącach „warszawiak z wyboru”6 i początkujący felietonista nawiązał współpracę z „Opiekunem Domowym”, gdzie po raz pierwszy użył pseudonimu Bolesław Prus. Jednak dopiero posada

Związki z Lubelszczyzną Pisarz urodził się 20 sierpnia 1847 roku w Hrubieszowie. Pochodził z niezamożnego domu, ale jego rodzice dokładali 1 J. Bachórz, „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej, czyli o „kazuistyce sumienia”, „Polonistyka” 1983, z. 10, s. 843. 2 B.K. Obsulewicz, Bolesław Prus, [w:] Encyklopedia filozofii polskiej, red. A. Maryniarczyk, t. 2, Lublin 2011, s. 424-427. październik – grudzień 2012

3 J. Dobrzański, Czasy szkolne Bolesława Prusa w świetle źródeł archiwalnych, „Roczniki Humanistyczne” 1949, z. 1, s. 165-184. 4 S. Fita, Warszawa Bolesława Prusa, [w:] tegoż, „Pozytywista ewangeliczny”. Studia o Bolesławie Prusie, Lublin 2008, s. 277-311. 5 Zob. S. Fita, Pokolenie Szkoły Głównej, Warszawa 1980. 6 M. Wareńska, Warszawskim szlakiem Bolesława Prusa, Warszawa 1989, s. 7.

25


Literatura

Sylwetki

W cieniu nałęczowskich drzew Pierwsze wakacje w Nałęczowie spędził w 1882 roku8. Istotną rolę w przekonaniu Prusa do wyboru tego miejsca odegrał jego przyjaciel Karol Benni – znany warszawski laryngolog. Doktor Benni należał do grona współzałożycieli i udziałowców otwartego w 1880 roku Zakładu Leczniczego w Nałęczowie, gdzie w okresie letnim prowadził praktykę lekarską. Podczas kolejnych spotkań z Prusem zauważał, że stan zdrowia przyjaciela stopniowo się pogarszał. W młodości, biorąc udział w powstaniu styczniowym, Prus został ranny w głowę, w wyniku czego cierpiał na krótkowzroczność. Co więcej, doskwierała mu również agorafobia, czyli lęk przed przestrzenią. W optyce Benniego skuteczną receptą na poprawę zdrowia przyjaciela miał być wyjazd do nałęczowskiego uzdrowiska. Zapewne obaj nie przypuszczali, jak bardzo ta decyzja wpłynie na biografię oraz twórczość literacką Prusa: – Ale tylko Nałęczów panu pomoże. Sześć tygodni kuracji i będzie pan zdrów jak ryba. I doktor Benni zaczął opowiadać cuda o Nałęczowie: że wody nałęczowskie nie różnią się niczym od zagranicznych wód żelazistych Krynicy, Żegiestowa czy Spaa; że kąpiele w tej wodzie świetnie leczą anemię, osłabienie ogólne i wyczerpanie nerwowe. […] – Przekonał mnie pan, doktorze – oświadczył Prus – Jadę do Nałęczowa9.

Jak wcześniej wspomniałem, Prus po raz pierwszy przyjechał do Nałęczowa w sierpniu 1882 roku. Miasto wraz z uzdrowiskiem wywarły na nim bardzo pozytywne wrażenie. Tu – jak pisała Gabriela Pauszer-Klonowska – „czuł się znakomicie, odzyskiwał humor i ochotę do pracy”10. Miało to swoje przełożenie w tym, że wracał tam w okresie wakacyjnym co roku przez kolejne 28 lat. Rozważał nawet możliwość 7 Zob. J. Bachórz, Wstęp [w:] B. Prus, Kroniki, oprac. J. Bachórz, Wrocław 1994, s. X-LXXX. 8 K. Tokarzówna i S. Fita, Bolesław Prus 1847-1912. Kalendarz życia i twórczości, Warszawa 1969, s. 271-272. 9 G. Pauszer-Klonowska, W cieniu nałęczowskich drzew. Opowieść o Bolesławie Prusie, Lublin 1964, s. 11-13. 10 G. Pauszer-Klonowska, Trudne życie. Opowieść o Bolesławie Prusie, Lublin 1975, s. 72.

26

przeniesienia się na stałe wraz z żoną do Nałęczowa. Miasto oferowało mu to, czego na próżno mógł szukać w Warszawie. Mam tu na myśli doskonałe zaplecze medyczne, ale przede wszystkim nieskażoną naturę, czyste powietrze i piękne krajobrazy, jakie obserwował podczas wycieczek do Kazimierza, Bochotnicy, Puław czy Stróży. Niejednokrotnie pisał o tym na łamach Kronik tygodniowych, które sukcesywnie przesyłał do warszawskich redakcji11. Co więcej, to tu powstawały fragmenty jego powieści, takich jak: Lalka, Placówka czy Faraon. Nałęczów był również miejscem, w którym nawiązał szereg bezcennych znajomości. Poznał chociażby Oktawię i Stefana Żeromskich, Lucynę Ćwierczakiewiczową (autorkę 365 obiadów) czy rodzinę dyrektora uzdrowiska – doktora Konrada Chmielewskiego. O wiele więcej znaczyły dla Prusa zwykłe spotkania z mieszkańcami miasta oraz jego kuracjuszami. W pamięci tych ostatnich był postrzegany jako „przyjaciel wszystkich ludzi, człowiek wrażliwy na ludzkie kłopoty, specjalną troską otaczający dzieci”12. Nazwisko autora Lalki na stałe wpisało się w historię Nałęczowa. Do dzisiaj możemy spacerować po tzw. „wąwozie Prusa”, „górze Prusa” lub oglądać „domek Prusa” znajdujący się obok 11 Zob. B. Prus, Kroniki tygodniowe o Nałęczowie, oprac. T. Kłak, Lublin 1972. 12 M. Bukowska, Muzeum Bolesława Prusa w Nałęczowie, Lublin 1981, s. 5. Myszliciel, nr 2 (6)

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Naleczow_uzdrowisko_ksiaze_jozef1.JPG

w redakcji „Kuriera Warszawskiego” pozwoliła mu na stabilizację finansową i zawodową satysfakcję7. O wiele częściej niż w salonach można było go spotkać w teatrach, na wystawach malarskich lub zebraniach, które dotyczyły inicjatyw społecznych. Podczas tych ostatnich chętnie zabierał głos i propagował hasła związane z nauką (sam tłumaczył Logikę Johna Stuarta Milla), postępem, wynalazkami, i odkryciami. Co więcej, osobiście zabiegał o poprawę warunków życia osób pracujących fizycznie na terenie Warszawy. Nie były mu obce kwestie związane z rozwojem miejskiej komunikacji lub modernizacją systemu kanalizacyjnego, który należał do jednego z głównych mankamentów stolicy. Mówiąc o Bolesławie Prusie i Warszawie, nie można zapominać o fakcie, że to właśnie tam pisał nowele, felietony, powieści, listy, a miejskie życie było dla niego niejednokrotnie inspiracją.


Sylwetki ◄ Nałęczów, który tak bardzo upodobał sobie Bolesław Prus

Ci, którzy znali stan zdrowia pisarza, z pewnością byli na nią przygotowani. W ostatnich miesiącach życia zaznaczyły się u Prusa problemy krążeniowe wpływające na stopniowe osłabienie organizmu. Towarzystwo Literatów i Dziennikarzy Polskich wraz z Komitetem Warszawskiej Kasy Literackiej wspólnie zadecydowali, że koszty pogrzebu zostaną pokryte z ich środków. Do Oktawii Głowackiej i redakcji „Kuriera Warszawskiego” płynęły listy i depesze kondolencyjne. Literaci i warszawiacy wyrażali w nich smutek i wyrazy współczucia dla żony pisarza. Równocześnie do stolicy przybywały delegacje z całego kraju, biorąc udział w uroczystościach pogrzebowych. 21 maja o godzinie 19.30 studenci Politechniki Warszawskiej przenieśli trumnę ze zwłokami pisarza do kościoła św. Aleksandra, w którym nazajutrz odbyły się uroczystości żałobne. Przewodniczył im Antoni Szlagowski i 46 innych kapłanów. Tuż po zakończeniu Mszy świętej (około 17.00) orszak ruszył w kierunku Powązek. Na cmentarzu nad trumną Prusa przemawiali Ignacy Chrzanowski, Ignacy Matuszewski oraz Artur Oppman, podkreślając rolę, jaką odegrał w życiu Warszawy i kraju17. 29 maja Oktawia Głowacka w liście przekazanym komitetowi pogrzebowemu złożyła podziękowania uczestnikom nabożeństwa za okazane wsparcie i modlitwy w intencji jej męża. Ostatni segment listu wdowy brzmiał: W ostatku zakończę list tymi wyrazami, którymi zawsze umiłowany przeze mnie nieboszczyk w niezmiernej swej dobroci dziękował za posługi mu przez nas czynione: „Niech wam Bóg zapłaci18.

Willi „Pod Matką Boską”. Co więcej, z inicjatywy pisarza 14 października 1904 roku powstały w pobliskiej miejscowości łazienki dla okolicznej ludności. Mowa tu oczywiście o Kąpielach Tanich im. Bolesława Prusa we wsi Charz13. Podobnie jak pierwszy pobyt w Nałęczowie tak i ostatni zapisał się w pamięci autora Kronik tygodniowych. Miał on miejsce w 1910 roku. Przebywał tam wtedy około sześciu miesięcy. Do Warszawy wrócił 28 października i ciągle miał w pamięci nałęczowskie krajobrazy14. „Do domu Ojca”15 Anno Domini 1912 w swoim domu w Warszawie przy ulicy Wilczej 12, przeżywszy 65 lat, do wieczności odszedł „pozytywista ewangeliczny” (określenie Adama Grzymały-Siedleckiego). W jego ostatnich chwilach towarzyszyła mu żona Oktawia. To ona przekazała informację o tym, iż o godzinie 5.40 jej mąż zmarł. Było to szokiem dla mieszkańców stolicy. Wiadomość o zgonie Prusa szybko obiegła czołowe gazety, takie jak: „Kurier Warszawski”, „Tygodnik Ilustrowany”, „Czas”, „Biblioteka Warszawska”, „Przegląd Polski”16. 13 Zob. K. Tokarzówna i S. Fita, dz. cyt, s. 609-610. 14 R. Kowalczyk, Nałęczów Bolesława Prusa, [w:] Bolesław Prus rodem z Hrubieszowa. Materiały z hrubieszowskich uroczystości 125-lecia urodzin Bolesława Prusa, red. W. Piątak, Hrubieszów 1981, s. 57-65. 15 Fraza zaczerpnięta z Ewangelii według św. Jana. 16 Zob. K. Tokarzówna i S. Fita, dz. cyt, s. 713-721. październik – grudzień 2012

Wybrane aspekty z Prusowskiej biografii jedynie w niewielkim stopniu oświetlają tę niezwykłą postać. Pozwalają jednak zobaczyć, jak niezwykłym był człowiekiem. Mimo że odniósł czytelniczy sukces do końca pozostał wierny swoim ideałom, w których ważne miejsce zajmował kontakt z drugim człowiekiem. Dlatego tak bardzo zaskarbił sobie uznanie wśród współczesnej mu publiczności literackiej. Świetnie w jego życie wpisują się słowa pochodzące z jednej z jego Kronik tygodniowych: „…jeżeli kto, to właśnie wielki poeta nie potrzebuje pomników, bo on sobie stawia najtrwalszy w sercach i pamięci narodu”19. ■

17 Tamże, s. 702-705. 18 Tamże, s. 707. 19 Cyt. za: S. Fita, Bolesław Prus, [w:] Warszawa pozytywistów, pod red. J. Kulczyckiej-Saloni i E. Ihnatowicz, Warszawa 1992, s. 137.

27


Literatura

Sylwetki

„I’ve always depended on

▲ Tennessee Williams w 1953 roku.

28

Tennessee Williams urodził się 28 marca 1914 roku w Columbus pod nazwiskiem Thomas Lernier Williams. Syn ojca alkoholika i matki obdarzonej anielską cierpliwością, wychowywany przez dziadka w surowej purytańskiej atmosferze. Depresyjny, hipochondryczny, boleśnie nieśmiały homoseksualista – jego życie było równie teatralne, co własne sztuki. W wieku 28 lat przyjmuje pseudonim – Tennessee. W swoje dzieła wpisuje wewnętrzne nerwice oraz wyobcowanie, jakiego doświadczał w życiu od debiutu, aż do swej śmierci. Williams, nie przestając pisać, podróżował od Missouri przez Dallas do Kolumbii Brytyjskiej. Jednakże większość życia spędził, dzieląc swe życie między Key West, Nowy Orlean i Nowy Jork. Edukację rozpoczął w roku 1930, jednak często zmieniał uniwersytety i przeszedł m. in. przez Columbię, St. Louis i Iowa, gdzie ostatecznie, w roku 1938, uzyskał tytuł naukowy. Parał się różnymi zawodami – był kelnerem, operatorem filmowym, scenarzystą. Jego debiut literacki miał miejsce w latach 30. XX wieku, a debiutował, dziś nieznanymi, jednoaktówkami. Szklana menażeria z 1945 roku, jego pierwsze docenione dzieło – podobnie jak większość sztuk Williamsa – opowiada o smutnym życiu wyobcowanych bohaterów. Kolejne trzydzieści lat to pasmo sukcesów. Williams w Tramwaju zwanym Pożądaniem ukazał zmysłowy romans na tle gasnącego amerykańskiego Południa, a w Kotce na rozpalonym blaszanym dachu, quasi-autobiograficznie opisuje to, jak bywał obiektem pożądania ze strony kobiet, przy czym on sam nie wykazywał większego zainteresowania nimi. Lata 60. autor określił jako czas „na haju” – był to okres wyniszczającego uzależnienia od narkotyków. Po odebraniu nagrody za Noc iguany w 1961 Williams nie odnosił większych sukcesów aż do roku 1970. Po latach nałogów dramaturg nie cieszył się jednak dobrą reputacją. Zmarł samotnie w pokoju hotelowym 25 lutego 1983 roku w Nowym Jorku. Policyjny raport sugerował, że alkohol i narkotyki mogły przyczynić się do śmierci autora. Jedną z cech charakterystycznych i najbardziej istotnych w twórczości Williamsa jest umiejscowienie akcji jego utworów na amerykańskim Południu, w Luizjanie i największym jej mieście – Nowym Orleanie. Specyfika tego miejsca jest wyjątkowa – tutaj ścierają się potomkowie konserwatywnych arystokratycznych francuskich rodów, byłych właścicieli plantacji oraz ludność afroamerykańska, a także potomkowie białych imigrantów. Południe u Williamsa jest romantyczne, przesycone erotyzmem, pełne swoistego dzikiego mistycyzmu, rozbrzmiewa czarną muzyką – jazzem. Kolejny element stylu Williamsa to naturalistyczna ostrość opisywanych wydarzeń i poetycka symbolika. Przykładem Myszliciel, nr 2 (6)

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Tennessee_Williams_NYWTS_2.jpg

Ostatnie słowa bohaterki Tramwaju zwanego pożądaniem, zasłyszane w filmie Pedro Almodovara, wymownie odnoszą się do historii życia i twórczości jednego z najważniejszych dramaturgów amerykańskich.


Sylwetki

kindness of str angers”

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Vivien_Leigh_in_Streetcar_Named_Desire_trailer_2.jpg

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Marlon_Brando_in_Steetcar_Named_Desire_trailer.jpg

Michał Rozmysł

▲ Vivien Leigh i Marlon Brando jako Blanche Dubois i Stanley Kowalski, czyli główni bohaterowie Tramwaju zwanego pożądaniem. Adaptacja filmowa, w której wystąpili jest bodaj najbardziej znaną i najlepiej ocenianą próbą przeniesienia sztuki na szklany ekran.

może być śmierć Sebastiana, werystyczna w opisie szczegółów, bohatera utworu Nagle, zeszłego lata, który ginie rozszarpany i częściowo pożarty przez wygłodniałych uliczników. Śmierć, zrelacjonowana przez dwie kobiety, wydawać się może dziwaczna i nieprawdopodobna, dopóki nie zwróci się uwagi no to, że agonia jest opowiedziana w zasadzie nie słowami, ale kolorem – biały strój bohatera, biały mur, biały żar słońca i ziemi – ukazują uwspółcześnioną wersję historii św. Sebastiana. Ważnym elementem poetyki Williamsa jest dualizm postaci. Pierwszą grupę stanowią typy brutalne, nieciekawe i pozbawione skrupułów. Są dręczycielami, katami i zwycięzcami. Taki jest Stanley Kowalski z Tramwaju zwanego Pożądaniem. Drugi typ bohaterów to jednostki refleksyjne, inteligentne, kulturalne, wrażliwe, wyobcowane. Te osoby są ofiarami, jak zniszczona przez Stanleya Blanche du Bois. Pozytywni bohaterowie Williamsa, niezmiennie cierpią na niemożność nawiązania kontaktu z rzeczywistością. Ich osamotnienie doprowadza do katastrof. Psychologiczne przyczyny samotności tkwią zwykle w przeszłości. Tu ujawnia się Williamsowska tendencja do wykorzystywania teorii psychoanalizy, owocująca tym, iż jego bohaterowie cierpią przez traumatyczne wydarzenia z przeszłości i często męczy ich seksualna frustracja. Najdoskonalszym przykładem nagromadzenia takich cech jest oczywiście wspomniany wielokrotnie wcześniej Tramwaj. Miejscem akcji utworu jest Nowy Orlean, do którego przybywa główna bohaterka – Blanche du Bois. Zatrzymuje się w domu swej siostry Stelli i jej męża Stanleya Kowalskich. Para Blanche-Stanley jest wypełnieniem dualistycznej zasady tworzenia bohaterów Williamsa. Stanley – gbur i prostak, od samego początku nie rozumie delikatnej Blanche. Jej również jest trudno porozumieć się z małżonkiem siostry, a wynika to z jej nieprzystosowania, którego przyczyn doszukiwać należy się w przeszłości bohaterki – będąc młodą dziewczyną Blanche wyszła za mąż. Początkowo październik – grudzień 2012

związek układał się dobrze, jednak w końcu Blanche zauważyła, że z jej małżonkiem coś się dzieje. Tu Williams wplata, żywotny w jego twórczości, wątek homoseksualizmu – Blanche przyłapuje swego ukochanego na schadzce z mężczyzną. Zdesperowana kobieta wykrzykuje mu słowa żalu prosto w twarz, a ten, złamany jej nienawiścią, popełnia samobójstwo, którego prowodyrką stała się Blanche. Dramaturg, kreując postać kobiety skłania się w stronę psychoanalizy – samobójstwo męża było dla Blanche tragedią, kładącą cień na całym jej późniejszym życiu. Bohaterka nie będzie potrafiła później nikogo pokochać, obawiając się podobnego cierpienia. Miłość zamieni w pożądanie, w jej opinii będące szczęściem, w rzeczywistości stające się jedynie tego szczęścia mirażem. Niefrasobliwość seksualna Blanche wpędzi ją w nimfomanię, a w końcu bohaterka zmuszona będzie uciekać z rodzinnego miasta przez romans z nastolatkiem ze szkoły, w której uczyła. W domu siostry w Nowym Orleanie spotka Mitcha – mężczyznę, który mógłby być dla niej opoką. Tak się jednak nie stanie. Stanley, pragnąc odejścia Blanche, odkryje fakty z jej niechlubnej przeszłości i doprowadzi do nawrotu jej choroby psychicznej. Apogeum upadku staje brutalny gwałt dokonany na Blanche, który ostatecznie zerwie jej kontakt z rzeczywistością. Blanche skończy w zakładzie dla chorych psychicznie. Sam dramat ma trzy możliwe płaszczyzny interpretacji. Pierwsza – to warstwa dosłowna – historia Blanche i jej perypetie. Druga płaszczyzna ma wymiar społeczny, ukazując jednostki silne i nastawione na konsumpcję – jak Stanley i jego żona Stella – niszczące wszelką odmienność w mrówczym dążeniu do uniformizacji społeczeństwa. W trzecim modelu interpretacji Blanche urasta do symbolu kultury i sztuki wysokiej, które, będąc trudnymi w odbiorze, stają się niezrozumiane i przegrywają z łatwo przyswajalną, a przy tym nie niosącą żadnych wartości głębszych mass kulturą. ■

29


Felieton Od Serca

Pani z obr azk a

ale domyślam się, że tego typu reklamy przyciągają mężczyzn, gdyż zwyczajnie łechtają ich próżność – oto piękna kobieta stara się za wszelką cenę właśnie ich zachęcić do zaDominik a Łazo kupu jakiejś niezwykle ważnej i potrzebnej rzeczy. Ach, no i oczywiście ten słynny i jakże silny testosteron. Tak samo „Poczuj niezwykłe zmysłowe doznania, za- moje oburzenie może mieć swoje podstawy przede wszystnurz się w oceanie przyjemności, pozwól, kim w zwykłej zazdrości. Bo nie mam figury modelki, biużeby przez twoje ciało przepłynęła fala stu Pameli Anderson czy ust Angeliny Jolie. Właśnie. Warto w tym miejscu wspomnieć o pewnej ważnej kwestii, porurozkoszy. Gęsta, kremowa, rozpływająca szanej coraz częściej, choć wciąż rzadko w kontekście reklam. się w ustach czekolada przeniesie cię do Takie wyidealizowane piękności o ciele bogini zaburzają obkrainy, w której spełnią się wszystkie two- raz kobiet w oczach mężczyzn, ale także ich samych. Spoty reklamowe mają swój niemały wkład w rozwój wielu współje pragnienia…” czesnych plag cywilizacyjnych, takich jak anoreksja, bulimia Szept pełnych, ponętnie wydętych, krwistoczerwonych czy uzależnienie od makijażu czy operacji plastycznych… ust zdaje się uwodzić mnie z telewizora. Zmieniam kanał. Zastanawiam się, kiedy ktoś w końcu zbuntuje się przeZgrabna, jędrna, półnaga dziewczyna o brzoskwiniowej ciwko tym reklamowym praktykom. Nie sądzę bowiem, że karnacji wije się i pręży, zachęcając mnie do kupna pasztetu. jestem jedyną osobą, której one przeszkadzają. A nawet nie Wystarczy. Włączam komputer. „Kasia Cichopek pokazała tylko nie sądzę – ja to wiem. Głos kobiet jest chyba jednak majtki”, „Najlepsze biusty Hollywood” – krzyczą nagłówki zbyt cichy. Czytając opinie na forum, czy internetowe kowyskakujących zewsząd banerów. mentarze pod zdjęciem kolejnej (prawie) rozebranej pani czy Żyjemy w czasach taniej erotyki. Nagość i epatowanie szastającej swymi wdziękami na lewo i prawo „gwiazdy”, seksualnością są wszechobecne. Skąpo ubrane modelki nie zdarza mi się trafić na wypowiedź mało przychylną. Od razu są już domeną kampanii firm bieliźnianych. Zdawać by się wręcz mogę poznać domniemaną tożsamość autora, który, mogło, że sprzedanie jakiegokolwiek produktu czy usługi, zdaniem pozostałych internautów, jest: „brzydką, zazdrosną od słodyczy przez samochody na ubojni drobiu (!) skończyw- babą” lub „durną, wojującą feministką”. I oczywiście całkoszy, jest już niewykonalne, jeśli w reklamie nie pojawi się wicie nie ma racji twierdząc, że to, co pokazuje komentowatzw. „goła baba”. Spece od marketingu wydają się iść jednym, ny materiał, jest niepotrzebne czy niesmaczne. Zabawne, jak sprawdzonym schematem, nie bacząc na różne preferencje „punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia”, co pokazuje i potrzeby klientów. Nie sądzę bowiem, żeby mężczyźni chociażby sytuacja, która miała miejsce całkiem niedawno. szczególnie często kupowali proszki do prania czy majtki Mam na myśli niezwykły bunt i nagonkę na reklamę pewnej wyszczuplające. Ale jednak nawet tu musi pojawić się pre- marki dezodorantów, w której pięknie zbudowany czarnozentująca swe wdzięki niewiasta. Także w Internecie hasła skóry mężczyzna z nagim torsem przekonuje panie, że choć typu: „pokazała cycki” czy „gorące zdjęcia” są wszędzie. Czy ich partnerzy nie są tacy, jak on, jeśli będą używać tego deznaprawdę muszą zasypywać nas setki nagich biustów, brzu- odorantu właśnie, choć trochę się do niego upodobnią. Rechów czy pośladków, nawet jeśli sobie tego nie życzymy? akcja męskiej części odbiorców była natychmiastowa, reklaŻebyśmy się zrozumieli – nie jestem jakoś niezwykle pru- ma została uznana za obraźliwą i szybko zniknęła z ekranów. deryjna. Jednak stawiam pewne granice dobrego smaku i sze- Czy zaskakuje, że równie szybko pojawił się jej odpowiednik roko rozumianej wytrzymałości. Nie jestem psychologiem, w wersji „dla panów”...? ■ ▼ Mimo wzbudzających kontrowersje reklam z wykorzystaniem nagich (całkowicie lub częściowo) kobiet, firma Megaron odnotowywała pod koniec ubiegłego roku kalendarzowego spadek zysków. Być może siła marketingu nie leży w płytkich skojarzeniach.

30

Myszliciel, nr 2 (6)


Strzał w głowę Felieton

Trzy pokusy K atarzyna Świegot

O moją mizerną duszę próbowały ostatnio walczyć trzy nowe kulty religijne: czciciele dobra, piękna i prawdy. Kapłan wyznawców dobra odwiedził moją rodzinę w domu. Wygłosił porywające kazanie, rozpalił ogień, odprawił rytuał, zaprosił nas na ucztę i zaproponował kupno zestawu garnków za drobną kwotę pięciu tysięcy jednostek monetarnych będących w obiegu w naszej najdroższej Ojczyźnie. Widząc zmieszanie słuchaczy, wskazał dogodną możliwość rozłożenia płatności na 36 rat, które w sumie wyniosą raptem 8 tysięcy wspomnianych wyżej jednostek. Na dyskusję czcicieli (czy raczej czcicielek) piękna natrafiłam w Internecie. Za pośrednictwem tego bezkonkurencyjnego medium zamówić można rekwizyt niezbędny każdemu wiernemu (czy raczej każdej wiernej), a mianowicie szczotkę, której używanie zapewnia włosy zawrotnej wprost urody. Rola sieci nie kończy się na tym. Dzięki niej można także zapoznać się z hymnami sławiącymi skuteczność szczotki, a nawet obejrzeć filmy dokumentujące rytuał czesania. Wyznawców prawdy mijam ostatnio coraz częściej na uczelni i w środkach komunikacji zbiorowej. Są to z reguły wyciszone jednostki, ze skupieniem kontemplujące czytniki wyposażone w wyświetlacze z e-papieru. W świecie rzeczywistym wyglądają jak asceci, ale poszukując informacji na ich temat, przekonałam się, że fora internetowe przepełnione są zapisami ich zażartych dysput teologicznych i światopoglądowych. Wspólny element łączący te nowe wyznania to fakt, że nawrócenie na któreś z nich przekształca wszystko. Całe życie po prostu. „A czy nie jest to cechą każdej zmiany konfesji?” – można by zapytać. Sama zadawałam takie pytania i nawet odpowiadałam twierdząco. Bo cóż może zmienić komplet garów, nowe zgrzebło czy elektroniczny bajerek do czytania? A jednak. Nawet nie przypuszczałam, jak wielką rewolucję może pociągnąć za sobą zainwestowanie banalnej kwoty 5-8 tysięcy w stal nierdzewną. I dalej bym nie przypuszczała, gdyby nie wspomniany już misjonarz. Zacny ten człowiek z podziwu godnym spokojem wytłumaczył zgromadzeniu, że używanie oferowanych przez niego naczyń wiązać się musi z całkowitą zmianą przyzwyczajeń, ale korzyści z tego płynące z pewnością warte są wyrzeczeń. Z sali padło nieśmiałe zapytanie, cóż to za wyrzeczenia, więc czcigodny gość pospieszył z wyjaśnieniem, że nie o wielkie ofiary tu chodzi, tylko o drobiazgi. Ot, tyle, żeby odtąd nie dodawać do gotowania/smażenia/pieczenia oleju, wody ani przypraw. W jedzeniu jest tyle płynów, tłuszczu i soli, że tylko byśmy niepotrzebnie psuli pożywienie, a garnki są zamykane tak szczelnie, że żadna molekuła smakowitości się pod pokrywką nie przeciśnie i nie umknie. Dzięki takiemu gotowaniu/smażeniu/pieczeniu otrzymamy potrawę nietłustą (więc zdrową) i smakującą za każdym razem tak samo. W dodatku garnki zadbają nie tylko o nasze zdrowie, ale i portfele (tak, jakbyśmy mieli jakieś), bo żywność, nie tracąc wody, nie będzie się kurczyć. I więcej zostanie do zjedzenia. Wysłuchawszy tego pouczenia październik – grudzień 2012

stwierdziliśmy zgodnie, że jego propozycja to nie tylko nowe garnki, ale i nowa kuchnia, i nowe życie, i wszystko nowe. Bogatsza o tą lekcję postanowiłam sprawdzić, czy używanie odpowiedniej szczotki może być równie rewolucyjne. Wyznawczynie stwierdziły zgodnie, że tak właśnie będzie. Jeśli tylko okażę gotowość zmiany podejścia do czesania, efekty zaskoczą mnie na pewno. Nauczona doświadczeniem poprosiłam o doprecyzowanie frazy „zmiana podejścia” i dowiedziałam się, że oznacza to kilka drobiażdżków. Po pierwsze, szczotkę podczas czesania trzeba trzymać w odpowiedni sposób (trudno się do tego przyzwyczaić, bo urządzenie podobno raczej głaszcze niż czesze i na rozplątanie włosów potrzeba więcej czasu). Po drugie, nie wolno jej odkładać byle gdzie i byle jak, bo ząbki są miękkie i mogą się odkształcić. Po trzecie, trzeba polubić to, że podczas używania szczotka piszczy. Wytrwali mogą jednak liczyć na to, że ich włosy będą wyczesane dokładnie i bezboleśnie, zaś w dalszej perspektywie – wolne od rozdwojonych końcówek. Czcicieli prawdy już nawet nie próbowałam podpuszczać. Od razu poprosiłam o pełną naukę dla konwertyty in spe. Powiedziano mi, że e-czytanie jest prawdziwym przewrotem i jeśli raz go spróbuję, nigdy nie będę chciała powrotu do tradycyjnego modelu lektury. O ile, rzecz jasna, pogodzę się z kilkoma drobnymi poświęceniami… Westchnęłam i poprosiłam o listę ofiar, które należy składać. Rozmówca zapewnił, że o wielkich wyrzeczeniach nie ma mowy, ale wyznawcy muszą być przygotowani na konwertowanie plików do formatów, które czytnik akceptuje i zapewnianie sobie dobrego oświetlenia, bo ekran tego cudeńka nie świeci. Za to przestaną mnie wreszcie ograniczać metry kwadratowe, na których trzeba upychać książki i już zawsze będę mogła mieć pod ręką całą bibliotekę zamiast jednego tomiku. No, i prawda, cała prawda objawiona w pismach wszystkich czasów zmieści się teraz w mojej kieszeni… Jeszcze jedną wspólną cechą nowych wyznań jest wyjątkowa zaborczość bóstw oraz ich więź z jedną korporacją upoważnioną do reprezentowania ich interesów i dostarczania narzędzi rytualnych. Z tego, jak sądzę, wynika charakterystyczna niechęć nowinkarzy do używania podróbek. Naczynia firmy Y nie są jedynymi tego typu dostępnymi na rynku. Super Szczotka (na forach nazywana pieszczotliwie SS) znalazła następcę w postaci Czesadła. Czytniki sprzedawane są też przez podmioty inne niż firma J. Opinie wiernych o tych produktach są jednak zazwyczaj negatywne. Nic dziwnego. W końcu nie po to wydajemy pięć pensji na posąg bożka, żeby chwalić sąsiada, który za podobną figurkę zapłacił trzy razy mniej. Planowałam tu wnikliwą analizę sztuczek, do jakich uciekają się przywódcy nowych religii, aby kaptować neofitów, ale redakcja nadsyła kolejne ponaglenia, więc czas kończyć. Miałam także w pięknych, pełnych mocy słowach wyrazić swe przywiązanie do tradycji i deklarację niezłomnego trwania w postawie konserwatywnej. Chciałam z pasją kontrreformacyjnego kaznodziei potępić w czambuł nowinkarzy i ich kacerskie wynalazki, ale chyba nie zdążę, bo pan z firmy kurierskiej dzwoni do drzwi. Pewnie przywiózł czytnik... Niech dobro i piękno będą z wami! Prawdę rezerwuję dla siebie. ■ * tekst pochodzi z bloga: ostrzegawczy.blogspot.com

31



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.