Lolita Vladimir Nabokov

Page 1


j:alolita 31-3-2014 p:2 c:1 black–text

2


j:alolita 31-3-2014 p:3 c:1 black–text

Vladimir Nabokov

V L A D I M I R N A B O K O V

LOLITA Lolita przeło˝ył Michał Kłobukowski

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA

3


j:alolita 31-3-2014 p:4 c:1 black–text

Tytu³ orygina³u: Lolita Projekt ok³adki: Piotr Dembiñski Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz Korekta: Maria Œleszyñska

Na ok³adce wykorzystano kadr z filmu Lolita w re¿yserii Adriana Lyne’a  Photo12 /BE&W

 1955, Vladimir Nabokov All right reserved  for this Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2003, 2014  for the Polish translation by Micha³ K³obukowski

ISBN 978-83-7758-374-6

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Warszawa 2014

4


j:alolita 31-3-2014 p:5 c:1 black–text

Przedmowa

„Lolita, albo wyznania owdowia³ego europida” – pod takim podwójnym tytu³em otrzyma³ ni¿ej podpisany dziwne stronice, które poprzedza niniejsza nota. „Humbert Humbert”, ich autor, zmar³ w areszcie na zakrzepicê têtnicy wieñcowej szesnastego listopada 1952 roku, kilka dni przed planowanym pocz¹tkiem procesu. Jego adwokat, a mój bliski przyjaciel i krewny, wielce szanowny Clarence Choate Clark, obecnie cz³onek palestry Obwodu Columbii, prosz¹c mnie o zredagowanie rêkopisu, powodowa³ siê klauzul¹ z testamentu klienta, upowa¿niaj¹c¹ mego znakomitego kuzyna, aby wedle uznania pokierowa³ wszelkimi dzia³aniami, jakich bêdzie wymaga³o przygotowanie Lolity do druku. Na decyzji pana Clarka zawa¿yæ móg³ fakt, i¿ wybrany przezeñ redaktor otrzyma³ niedawno Nagrodê Polinga za skromne dzie³ko (Czy zmys³y s¹ zmyœlne?), w którym omawia pewne chorobliwe stany i perwersje. ¯aden z nas nie przewidzia³, ¿e zadanie moje oka¿e siê tak proste. Poprawi³em oczywiste solecyzmy i starannie usun¹³em kilka detali, które mimo wysi³ków samego ,,H.H.” uparcie wy³ania³y siê z tekstu niby drogowskazy i kamienie nagrobne (demaskuj¹c w ten sposób pewne miejsca i osoby, których to¿samoœæ nale¿a³o raczej zataiæ, kieruj¹c siê dobrym smakiem, i oszczêdziæ z litoœci), lecz pomin¹wszy owe ingerencje, przedstawiam ten niezwyk³y pamiêtnik w postaci nienaruszonej. Dziwaczny pseudonim autora jest jego w³asnym wynalazkiem; maskê tê – spod której zdaje siê pa³aæ hipnotyczne spojrzenie dwojga oczu – trzeba by³o oczywiœcie zostawiæ bez zmian, zgodnie z ¿yczeniem tego, kto j¹ nosi³. Tylko rym ³¹czy nazwisko „Haze” z prawdziwym nazwiskiem bohaterki, lecz jej imiê zbyt organicznie splecione jest

5


j:alolita 31-3-2014 p:6 c:1 black–text

z najbardziej wewnêtrzn¹ tkank¹ ksi¹¿ki, aby mo¿na je by³o zmieniæ; nie ma te¿ (jak czytelnik sam siê przekona) ¿adnej po temu praktycznej potrzeby. Osoby dociekliwe znajd¹ wzmianki o zbrodni „H.H.” w gazetach codziennych z wrzeœnia i paŸdziernika 1952 roku; jej przyczyna i cel pozosta³yby zupe³n¹ zagadk¹, gdyby niniejszemu pamiêtnikowi nie pozwolono trafiæ w kr¹g œwiat³a lampy na moim biurku. Na u¿ytek staroœwieckich czytelników, którzy œledz¹c losy „prawdziwych” ludzi, pragn¹ przekroczyæ ramy tej „z ¿ycia wziêtej” opowieœci, przytoczyæ mo¿na szereg szczegó³ów uzyskanych od pana „Windmullera” z „Ramsdale”, on sam woli jednak siê nie ujawniaæ, w obawie, ¿e „d³ugi cieñ tej ¿a³osnej i odra¿aj¹cej historii” pad³by na spo³ecznoœæ, której cz³onkiem pan „Windmuller” z dum¹ siê mieni. Jego córka „Louise” jest obecnie na drugim roku koled¿u. „Mona Dahl” studiuje w Pary¿u. „Rita” wysz³a niedawno za w³aœciciela hotelu na Florydzie. Pani „Richardowa F. Schiller” zmar³a w po³ogu, urodziwszy martw¹ dziewczynkê, w dniu Bo¿ego Narodzenia 1952 roku, w Gray Star, osadzie po³o¿onej w najdalej na pó³nocny zachód wysuniêtym zak¹tku kraju. „Vivian Darkbloom” napisa³a biografiê zatytu³owan¹ Mój Kuku, która wkrótce ma siê ukazaæ, a pewni krytycy na podstawie maszynopisu uznali tê ksi¹¿kê za jej najlepsz¹. Dozorcy odnoœnych cmentarzy melduj¹, ¿e ¿aden z duchów nie straszy. Jeœli potraktowaæ j¹ po prostu jako powieœæ, Lolita mówi o sytuacjach i emocjach, które pozosta³yby dla czytelnika irytuj¹co niejasne, gdyby ich opisy pozbawiono koloru, stosuj¹c trywialne uniki. Prawd¹ jest, ¿e w ca³ym dziele nie pojawia siê ani jedno nieprzyzwoite s³owo; krzepki filister, którego wspó³czeœnie obowi¹zuj¹ce konwencje nauczy³y przyjmowaæ bez zastrze¿eñ obfitoœæ czteroliterowego s³ownictwa w banalnej powieœci, bêdzie wrêcz zaszokowany zupe³nym jego brakiem w tej ksi¹¿ce. Gdyby jednak wydawca dla spokoju ducha pisz¹cego te s³owa paradoksalnego œwiêtoszka spróbowa³ rozcieñczyæ lub pomin¹æ sceny, które pewien typ umys³owoœci mo¿e okreœliæ mianem „afrodyzjakalnych” (warto w tym kontekœcie przypomnieæ donios³e orzeczenie, jakie szóstego grudnia 1933 roku wyda³ sêdzia John M. Woolsey w kwestii innej, znacznie mniej powœci¹gliwej ksi¹¿ki), nale¿a³oby zupe³nie zrezygnowaæ z publikacji Lolity, poniewa¿ te

6


j:alolita 31-3-2014 p:7 c:1 black–text

w³aœnie sceny, które ktoœ móg³by nieroztropnie potêpiæ jako samoistne byty zmys³owe, odgrywaj¹ jak najœciœlej funkcjonaln¹ rolê w rozwoju tragicznej opowieœci, nieugiêcie zd¹¿aj¹cej ku czemuœ, czemu trudno nie przyznaæ rangi apoteozy moralnej. Cynik powie mo¿e, i¿ te same uroszczenia zg³asza komercjalna pornografia; cz³owiek œwiat³y odparuje ów zarzut, twierdz¹c, ¿e p³omienne wyznanie „H.H.” to po prostu burza w probówce; ¿e w Ameryce co najmniej dwanaœcie procent doros³ych mê¿czyzn – a zdaniem doktor Blanche Schwarzmann (przekaz ustny) jest to i tak ocena ostro¿na – rokrocznie w ten lub inny sposób delektuje siê osobliwymi doznaniami, które „H.H.” opisuje z tak¹ rozpacz¹; ¿e gdyby nasz ob³¹kany pamiêtnikarz skorzysta³ owego fatalnego lata 1947 z us³ug kompetentnego psychopatologa, nie dosz³oby do katastrofy; lecz nie dosz³oby te¿ wtedy do powstania tej ksi¹¿ki. Nale¿y wybaczyæ niniejszemu komentatorowi, i¿ powtarza to, co nieraz ju¿ podkreœla³ w swych w³asnych ksi¹¿kach i wyk³adach, a mianowicie, ¿e przymiotnik „obraŸliwy” czêsto bywa po prostu synonimem „niezwyk³ego”; ¿e wielkie dzie³o sztuki zawsze oczywiœcie jest oryginalne, a zatem z samej swej natury winno sprawiaæ odbiorcy mniej lub bardziej szokuj¹c¹ niespodziankê. Nie mam zamiaru gloryfikowaæ „H.H.”. Jest on niew¹tpliwie okropny i nikczemny, œwieci przyk³adem moralnego tr¹du, ³¹czy w sobie drapie¿noœæ z ¿artobliwoœci¹ w sposób œwiadcz¹cy byæ mo¿e o najg³êbszej udrêce, lecz bynajmniej nie budz¹cy sympatii. Jest s³oniowato kapryœny. Jego mimochodem wtr¹cane pogl¹dy o ludziach i pejza¿ach tego kraju czêsto bywaj¹ groteskowe. Têtni¹ca w jego wyznaniach rozpaczliwa uczciwoœæ nie obmywa go z grzechów diabolicznej przebieg³oœci. Jest nienormalny. Nie jest d¿entelmenem. Jak¿e jednak magicznie potrafi¹ jego rozœpiewane skrzypce wyczarowaæ tkliwoœæ i wspó³czucie dla Lolity, które sprawiaj¹, ¿e jesteœmy pod urokiem ksi¹¿ki, choæ zarazem brzydzimy siê autorem! Lolita jako opis przypadku klinicznego niew¹tpliwie stanie siê klasyczn¹ pozycj¹ w œrodowisku psychiatrów. Jako dzie³o sztuki wznosi siê ona ponad swój aspekt pokutny; a jeszcze wa¿niejsze dla nas od jej naukowego znaczenia i wartoœci literackiej jest etyczne oddzia³ywanie tej ksi¹¿ki na powa¿nego czytelnika; w tym przejmuj¹cym studium osobistym kryje siê bowiem ogólniejsza

7


j:alolita 31-3-2014 p:8 c:1 black–text

nauka; niesforne dziecko, samolubna matka, dysz¹cy szaleniec – s¹ oni czymœ wiêcej ani¿eli ¿ywo zarysowanymi postaciami z jedynej w swoim rodzaju historii: przestrzegaj¹ nas przed pewnymi niebezpiecznymi pr¹dami; wskazuj¹, gdzie czai siê z³o. Pod wp³ywem Lolity my wszyscy – rodzice, opiekunowie spo³eczni, pedagodzy – winniœmy z jeszcze wiêksz¹ czujnoœci¹ i wyobraŸni¹ przy³o¿yæ siê do pracy, jak¹ jest wychowywanie pokolenia lepszych ludzi w bezpieczniejszym œwiecie. Widworth, Mass. 5 sierpnia 1955

8

doktor John Ray junior


j:alolita 31-3-2014 p:9 c:1 black–text

Czêœæ pierwsza 1 Lolito, œwiat³oœci mojego ¿ycia, ogniu moich lêdŸwi. Grzechu mój, moja duszo. Lo-li-to: koniuszek jêzyka robi trzy kroki po podniebieniu, przy trzecim stuka w zêby. Lo. Li. To. Na imiê mia³a Lo, po prostu Lo, z samego rana, i metr czterdzieœci siedem w jednej skarpetce. W spodniach by³a Lol¹. W szkole – Dolly. W rubrykach – Dolores. Lecz w moich ramionach zawsze by³a Lolit¹. Czy mia³a poprzedniczkê? Tak, owszem. Mog³oby w ogóle nie byæ ¿adnej Lolity, gdybym przed ni¹ pewnego lata nie pokocha³ innej dziewuszki-jaskó³ki. W nadmorskim ksiêstwie. Ach, kiedy¿? O tyle mniej wiêcej lat przed narodzeniem Lolity, ile sam wtedy mia³em. Na mordercê zawsze mo¿na liczyæ, ¿e b³yœnie kunsztown¹ proz¹. Panie sêdziny, panowie sêdziowie, dowodem rzeczowym numer jeden jest coœ, co w serafinach, oszukanych, prostych, wznios³oskrzyd³ych serafinach budzi³o zawiœæ. Spójrzcie na ten cierniowy splot.

2 Urodzi³em siê w roku 1910 w Pary¿u. Mój ojciec, cz³owiek ³agodny i niefrasobliwy, by³ istnym koktajlem genów: obywatelem szwajcarskim pochodzenia francusko-austriackiego, z kropl¹ Dunaju w ¿y³ach. Zaraz puszczê w ko³o seriê œlicznych pocztówek o modrym po³ysku. Ojciec mia³ luksusowy hotel na Riwierze. Jego z kolei ojciec i obaj dziadkowie handlowali – jeden winem, drugi drogimi kamieniami, trzeci jedwabiem. W wieku lat trzydziestu o¿eni³ siê z m³od¹

9


j:alolita 31-3-2014 p:10 c:1 black–text

Angielk¹, córk¹ alpinisty Jerome’a Dunna, wnuczk¹ dwóch proboszczów z hrabstwa Dorset, którzy byli znawcami ma³o zbadanych dziedzin – jeden paleopedologii, drugi harf eolskich. Moja nader fotogeniczna matka zginê³a w jakimœ kuriozalnym wypadku (piknik, piorun), kiedy mia³em trzy lata, i prócz wygrzanego zakamarka w najbardziej mrocznej przesz³oœci nic z niej nie ocala³o w dziuplach i kotlinach pamiêci, nad którymi, jeœli œcierpicie jeszcze mój styl (piszê to pod œcis³¹ obserwacj¹), zasz³o s³oñce mojego niemowlêctwa: wiecie przecie¿, jak wonne okruchy dnia zawisaj¹ wraz z muszkami przy rozkwit³ym ¿ywop³ocie, jak nagle wdziera siê miêdzy nie wêdrowiec, u stóp wzgórza, latem o zmierzchu; puszyste ciep³o, z³ote muszki. Starsza siostra matki, Sybil, któr¹ poœlubi³, a nastêpnie zaniedba³ kuzyn ojca, by³a w mojej najbli¿szej rodzinie kimœ w rodzaju darmowej guwernantki i gosposi. Mówiono mi potem, ¿e kocha³a siê w moim ojcu, on zaœ z lekkim sercem wykorzysta³ to w pewien deszczowy dzieñ i zapomnia³, nim niebo siê przejaœni³o. Ogromnie j¹ lubi³em, pomimo surowoœci – jak¿e zgubnej – niektórych jej zasad. Chcia³a chyba, ¿ebym wyrós³ z biegiem lat na lepszego wdowca ni¿ mój ojciec. Ciotka Sybil mia³a lazurowe oczy w ró¿owych obwódkach i woskow¹ cerê. Pisa³a wiersze. By³a poetycko przes¹dna. Twierdzi³a, ¿e umrze tu¿ po moich szesnastych urodzinach, i rzeczywiœcie umar³a. Jej m¹¿, przedsiêbiorczy domokr¹¿ca od perfum, wiêkszoœæ czasu spêdza³ w Ameryce, gdzie te¿ w koñcu za³o¿y³ w³asn¹ firmê i naby³ nieruchomoœæ. Ros³em wiêc – szczêœliwe zdrowe dzieciê w promiennym œwiecie ksi¹¿ek z obrazkami, czystego piasku, drzew pomarañczowych, przyjaznych psów, morskich widoków i uœmiechniêtych twarzy. Wspania³y hotel „Mirana” krêci³ siê wokó³ mnie niby prywatny kosmos, uniwersum o bia³ych œcianach zawarte w tym wiêkszym, niebieskim kosmosie, który pa³a³ na zewn¹trz. Wszyscy – od pomywacza w fartuchu a¿ do potentata we flanelach – lubili mnie, wszyscy rozpieszczali. Starszawe Amerykanki, podpieraj¹c siê laseczkami, k³oni³y siê nade mn¹ niczym wie¿e z Pizy. Zrujnowane ksiê¿niczki rosyjskie kupowa³y mi kosztowne bonbony, choæ nie mia³y czym zap³aciæ memu ojcu. On zaœ, mon cher petit papa, zabiera³ mnie na wycieczki ³ódk¹ lub rowerami, uczy³ p³ywaæ, nurkowaæ, jeŸdziæ na nartach wodnych, czyta³ mi Don Kichota

10


j:alolita 31-3-2014 p:11 c:1 black–text

i Nêdzników, a ja uwielbia³em go, szanowa³em i cieszy³em siê, ilekroæ zdarza³o mi siê pods³uchaæ, jak s³u¿ba roztrz¹sa przymioty rozmaitych jego przyjació³ek, tych piêknych i dobrych istot, które otacza³y mnie tak¹ uwag¹ i czule gruchaj¹c, la³y drogocenne ³zy nad moim radosnym pó³sieroctwem. Uczêszcza³em do angielskiej szko³y oddalonej o parê kilometrów od domu; gra³em w rakiety i w piêciorniaka, mia³em same dobre stopnie i œwietne stosunki zarówno z kolegami, jak i z nauczycielami. Jedyne zdarzenia niew¹tpliwie seksualnej natury, jakie pamiêtam sprzed trzynastych urodzin (czyli z czasów, kiedy jeszcze nie zna³em mojej ma³ej Annabel), to powa¿na, przyzwoita i czysto teoretyczna rozmowa o niespodziankach wieku pokwitania, przeprowadzona w szkolnym ogrodzie ró¿anym z ma³ym Amerykaninem, synem s³ynnej podówczas aktorki filmowej, któr¹ ch³opiec ten nieczêsto widywa³ w œwiecie trójwymiarowym, oraz szereg interesuj¹cych reakcji mojego organizmu na widok pewnych fotografii, w barwach od per³owej do umbry, z nieskoñczenie miêkkimi szczelinami, ilustruj¹cych przepyszne dzie³o Pichona La Beauté Humaine, które wykrad³em z biblioteki hotelowej, spod góry roczników pisma „Graphics” w marmurkowej oprawie. Nieco póŸniej ojciec swoim uroczo dobrotliwym tonem przekaza³ mi ca³¹ wiedzê o seksie, jakiej jego zdaniem potrzebowa³em, tu¿ zanim pos³a³ mnie jesieni¹ roku 1923 do liceum w Lyonie (gdzie spêdziliœmy potem trzy kolejne zimy); niestety, latem tego samego roku zwiedza³ W³ochy w towarzystwie madame de R. i jej córki, a ja nie mia³em komu siê poskar¿yæ, kogo siê poradziæ.

3 Annabel pochodzi³a, tak jak pisz¹cy te s³owa, z mieszanej rodziny: w jej przypadku pó³ angielskiej, pó³ holenderskiej. Twarz jej pamiêtam dziœ znacznie mniej wyraŸnie ni¿ parê lat temu, zanim pozna³em Lolitê. Istniej¹ dwa typy pamiêci wzrokowej: jeden polega na umiejêtnym odtwarzaniu obrazu w laboratorium umys³u, z otwartymi oczami (i ukazuje mi Annabel poprzez takie ogólniki, jak „skóra barwy miodu”, „szczup³e rêce”, „w³osy szatynki ostrzy¿one na pazia”, „d³ugie rzêsy”, „du¿e czerwone usta”);

11


j:alolita 31-3-2014 p:12 c:1 black–text

typ drugi pozwala natychmiast wywo³aæ na ciemnym podbiciu zamkniêtych powiek obiektywn¹, absolutnie optyczn¹ replikê ukochanej twarzy, widemko w naturalnych kolorach (i tak w³aœnie widzê Lolitê). Opisuj¹c Annabel, narzucê sobie zatem œcis³e ograniczenia i powiem tylko, ¿e by³o to przeœliczne dziecko, o kilka miesiêcy m³odsze ode mnie. Jej rodzice od dawna przyjaŸnili siê z moj¹ ciotk¹, sztywn¹ jak i oni. Wynajmowali willê w pobli¿u hotelu „Mirana”. £ysy pan Leigh, ca³y w br¹zach, i t³usta, upudrowana pani Leigh (Vanessa, z domu van Ness). Jaki¿ budzili we mnie wstrêt! My dwoje pocz¹tkowo rozmawialiœmy o sprawach marginalnych. Annabel raz po raz nabiera³a w d³oñ drobnego piasku i unosz¹c rêkê, przesiewa³a go przez palce. Pod wzglêdem umys³owym byliœmy uformowani tak jak wszystkie inteligentne dzieci, które w naszych czasach i sferach sta³y u progu lat nastu, raczej wiêc nie nale¿y dopatrywaæ siê zbyt wiele indywidualnego geniuszu w tym, ¿e interesowa³a nas mnogoœæ zamieszkanych œwiatów, wyczynowy tenis, nieskoñczonoœæ, solipsyzm i temu podobne. Miêkkoœæ i kruchoœæ m³odziutkich zwierz¹tek sprawia³a nam ten sam dotkliwy ból. Annabel chcia³a zostaæ pielêgniark¹ w jakimœ g³oduj¹cym azjatyckim kraju; ja chcia³em zostaæ s³awnym szpiegiem. Natychmiast, ob³êdnie, niezdarnie, bezwstydnie, boleœnie zakochaliœmy siê w sobie; nale¿y dodaæ, ¿e i beznadziejnie, bo tê frenetyczn¹ ¿¹dzê posiadania da³oby siê ukoiæ jedynie wtedy, gdybyœmy dos³ownie wessali i wch³onêli nawzajem ka¿d¹ cz¹stkê swych dusz i cia³; a tymczasem nie mogliœmy nawet siê sparzyæ, po czemu dzieci uliczne bez trudu znalaz³yby sposobnoœæ. Raz tylko spotkaliœmy siê noc¹ w jej ogrodzie (póŸniej opowiem o tym szerzej) i po tej jednej szalonej próbie nie puszczano nas w miejsca bardziej ustronne ni¿ zat³oczona czêœæ pla¿y, gdzie pozostawaliœmy poza zasiêgiem s³uchu, lecz nie wzroku starszych. Na miêkkim piasku, o kilka metrów od nich, przez ca³y ranek le¿eliœmy skamieniali w paroksyzmie po¿¹dania, wykorzystuj¹c ka¿d¹ b³ogos³awion¹ fa³dkê czasoprzestrzeni, aby siê dotykaæ: jej d³oñ, na wpó³ ukryta w piachu, pe³z³a ku mnie, smuk³e smag³e palce kroczy³y lunatycznie, coraz bli¿sze; potem opalizuj¹ce kolano rozpoczyna³o d³ug¹, ostro¿n¹ podró¿; czasem przypadkowy szaniec

12


j:alolita 31-3-2014 p:13 c:1 black–text

wzniesiony rêkami m³odszych dzieci doœæ nas zas³ania³, ¿ebyœmy mogli siê musn¹æ s³onymi ustami; te niepe³ne zespolenia tak rozdra¿nia³y nasze m³ode, zdrowe i niedoœwiadczone cia³a, ¿e nawet zimna b³êkitna woda, pod któr¹ dalej wczepialiœmy siê w siebie, nie przynosi³a ulgi. Wœród skarbów, jakie pogubi³em w trakcie swych doros³ych peregrynacji, by³o pewne zdjêcie zrobione przez moj¹ ciotkê: Annabel, jej rodzice i stateczny, starszawy, kulawy pan, niejaki doktor Cooper, który owego lata zaleca³ siê do ciotki, siedz¹ wokó³ stolika na ulicy przed kawiarni¹. Annabel wysz³a nie najlepiej, przy³apana, gdy pochyla siê nad porcj¹ chocolat glacé, wiêc tylko szczup³e nagie ramiona i przedzia³ek we w³osach mo¿na rozpoznaæ (jeœli dok³adnie pamiêtam tê fotkê) w s³onecznym zmg³awieniu, z którym zlewa siê jej utracony urok; za to ja, nieco odsuniêty od reszty obecnych, zosta³em uchwycony z poniek¹d dramatyczn¹ ostroœci¹: chmurny ch³opiec o krzaczastych brwiach, w ciemnej koszuli sportowej i starannie skrojonych bia³ych szortach, siedzi z nog¹ za³o¿on¹ na nogê, profilem do obiektywu, i patrzy gdzieœ poza kadr. Zdjêcie to zrobiono w dniu koñcz¹cym owo fatalne lato, a zaledwie kilka minut póŸniej po raz drugi i ostatni spróbowaliœmy przechytrzyæ los. Pod najb³ahszym pretekstem (by³a to nasza jedyna szansa i nic poza tym w³aœciwie ju¿ siê nie liczy³o) wymknêliœmy siê z kawiarni na pla¿ê, znaleŸli odludny sp³acheæ piasku i odbyli w fio³kowym cieniu czerwonych ska³, tworz¹cych coœ na kszta³t jaskini, krótki seans zach³annych pieszczot, maj¹c za œwiadka tylko czyjeœ zgubione ciemne okulary. Klêcza³em, gotów posi¹œæ moje ukochanie, gdy dwaj brodaci p³ywacy, morski starzec i jego brat, wyszli na l¹d, rubasznymi okrzykami dodaj¹c mi animuszu, a po czterech miesi¹cach Annabel zmar³a w Korfu na tyfus.

4 Raz po raz kartkujê te nieszczêsne wspominki i zadajê sobie pytanie, czy to w³aœnie wtedy, w migotaniu tego odleg³ego lata, moje ¿ycie naznaczy³a pierwsza rysa; a mo¿e nieumiarkowane po¿¹danie, jakim pa³a³em do tamtego dziecka, by³o jedynie

13


j:alolita 31-3-2014 p:14 c:1 black–text

wstêpnym symptomem wrodzonej mi predylekcji? Ilekroæ próbujê analizowaæ w³asne apetyty, motywy, czyny i tym podobne, dostajê siê we w³adzê swego rodzaju retrospektywnej fantazji, która umys³owi analitycznemu podsuwa niewyczerpane alternatywy i ka¿d¹ wyobra¿on¹ œcie¿kê rozwidla i rozszczepia bez koñca w ob³êdnie zawik³anym krajobrazie mojej przesz³oœci. Jestem jednak przekonany, ¿e w pewien magiczny, wrêcz opatrznoœciowy sposób Lolicie da³a pocz¹tek Annabel. Wiem te¿, ¿e szok wywo³any jej œmierci¹ utrwali³ we mnie pozosta³¹ po tamtym koszmarnym lecie frustracjê, która potem przez ca³¹ zimn¹ m³odoœæ udaremnia³a mi wszelkie romanse. Duch i cia³o stopi³y siê w nas w sposób doskona³y, niepojêty dla dzisiejszej m³odzie¿y – konkretnej, topornej, o szablonowych umys³ach. D³ugo po œmierci Annabel czu³em, ¿e jej myœli szybuj¹ wœród moich. Na d³ugo przed pierwszym spotkaniem miewaliœmy te same sny. Porównaliœmy dane. Odkryliœmy dziwne zbie¿noœci. W tym samym czerwcu tego samego roku (1919) zab³¹kany kanarek wlecia³ przez okno do naszych domów w dwóch odleg³ych od siebie krajach. O, Lolito, gdybyœ to ty tak mnie kocha³a! Na zakoñczenie opowieœci o stadium „Annabel” zachowa³em relacjê z naszej pierwszej daremnej schadzki. Pewnego wieczoru moja ukochana zdo³a³a zmyliæ jadowit¹ czujnoœæ rodziców. W nerwowym, smuk³olistnym zagajniku mimozy za ich will¹ przycupnêliœmy na zrujnowanym kamiennym murku. Poprzez mrok i wra¿liwe drzewa widzieliœmy arabeski rozœwietlonych okien: podretuszowane pigmentami czu³ej pamiêci ukazuj¹ mi siê dziœ jako karty do gry, pewnie dlatego, ¿e partia bryd¿a zaprz¹ta³a wówczas uwagê wroga. Annabel dygota³a i wzdryga³a siê, gdy ca³owa³em k¹cik jej rozchylonych ust i gor¹cy p³atek ucha. Nad nami miêdzy sylwetkami d³ugich i w¹skich liœci blado lœni³o parê gwiazd; wibruj¹ce niebo wydawa³o siê równie nagie, jak ona pod cienk¹ sukienk¹. Widzia³em jej twarz na niebie, dziwnie wyraŸn¹, jakby emanowa³a sw¹ w³asn¹ lekk¹ poœwiat¹. Nogi, te piêkne, ¿ywe nogi trzyma³a nieco rozstawione, a kiedy moja d³oñ znalaz³a to, czego szuka³a, na dzieciêcej twarzy pojawi³ siê marzycielski, niesamowity wyraz na po³y rozkoszy, na po³y bólu. Siedzia³a trochê wy¿ej ni¿ ja, ilekroæ wiêc w swej samotnej ekstazie pragnê³a mnie poca³owaæ, schyla³a g³owê sennym, miêkkim, omdlewa-

14


j:alolita 31-3-2014 p:15 c:1 black–text

j¹cym ruchem, nieomal ¿a³obnym, go³ymi kolanami chwyta³a mój nadgarstek i œciska³a, aby wnet znów go puœciæ; dr¿¹ce usta wykrzywione gorycz¹ jakiegoœ sekretnego eliksiru z sykiem zaczerpywa³y tchu, sun¹c ku mej twarzy. Próbowa³a ukoiæ mi³osny ból, zrazu szorstko tr¹c suchymi wargami o moje wargi; potem mi³a moja z nerwowym szastniêciem w³osów odsuwa³a siê, a po chwili znów przybli¿a³a mrocznie, karmi¹c mnie swymi otwartymi ustami, gdy ja z hojnoœci¹ gotow¹ wszystko z³o¿yæ w ofierze – serce, gard³o, trzewia – dawa³em jej piastowaæ w niezrêcznej pi¹stce ber³o mej namiêtnoœci. Pamiêtam aromat pudru, który pewnie ukrad³a hiszpañskiej pokojówce swojej matki: s³odkawy, gminny, pi¿mowy. Zmiesza³ siê z jej w³asn¹ herbatnikow¹ woni¹ i moje zmys³y wezbra³y nagle po brzegi; raptowne poruszenie w pobliskim krzaku powstrzyma³o ich wylew – a gdyœmy siê roz³¹czyli i z obola³ymi ¿y³ami skupili uwagê na sprawcy (by³ to zapewne myszkuj¹cy kot), od strony domu odezwa³a siê jej matka, która wo³a³a j¹ ze wznosz¹c¹ siê w g³osie nut¹ histerii – i oto doktor Cooper ociê¿ale przykuœtyka³ do ogrodu. Lecz ten zagajnik mimozy, mgie³ka gwiazd, ciarki, p³omieñ, rosa i ból pozosta³y ze mn¹, a dziewuszka o nadmorskich cz³onkach i ¿arliwym jêzyku nawiedza³a mnie od tamtej pory – a¿ po dwudziestu czterech latach wyrwa³em siê spod jej uroku, ucieleœniwszy j¹ w innej.

5 Dni mej m³odoœci, gdy tak je wspominam, zdaj¹ siê ulatywaæ monotonnym tumanem bladych strzêpków, jak te poranne œnie¿yce zu¿ytego papieru toaletowego, które obserwuje pasa¿er poci¹gu, kiedy wiruj¹ w œlad za wagonem widokowym. W swoich higienicznych stosunkach z kobietami by³em praktyczny, ironiczny i prêdki. Podczas studiów w Londynie i Pary¿u zadowala³em siê sprzedajnymi niewiastami. Studiowa³em pilnie i intensywnie, choæ niezbyt owocnie. Pocz¹tkowo zamierza³em zdobyæ dyplom psychiatry, wzorem wielu niespe³nionych talentów; okaza³em siê jednak nawet jak na to nie doœæ spe³niony; osobliwe wyczerpanie, tak mnie to nêka, panie doktorze, nagle siê wda³o; przenios³em siê

15


j:alolita 31-3-2014 p:16 c:1 black–text

wiêc na anglistykê, po której tylu sfrustrowanych poetów zostaje nauczycielami w tweedach i z fajk¹ w zêbach. Pary¿ odpowiada³ mi. Dyskutowa³em o sowieckich filmach z wygnañcami. Przesiadywa³em z sodomitami w Deux Magots. Publikowa³em pokrêtne eseje w niepoczytnych czasopismach. Uk³ada³em pastisze: …Fräulein von Kulp mo¿e odwróciæ siê, na drzwiach d³oñ k³ad¹c; Nie pójdê za ni¹. Za Fresk¹ te¿ nie. Ani za tamt¹ Mew¹ w trop.

Mój artyku³ pod tytu³em Motyw proustowski w liœcie Keatsa do Benjamina Baileya rozbawi³ szeœciu czy siedmiu uczonych, którzy go przeczytali. Podj¹³em pracê nad dzie³em Histoire abrégée de la poésie anglaise na zamówienie znakomitego wydawcy, potem zaœ zacz¹³em gromadziæ materia³y do podrêcznika literatury francuskiej dla anglojêzycznych studentów (zamieszczaj¹c w celach porównawczych przyk³ady zaczerpniête z angielskich pisarzy), który mia³ mnie zaprz¹taæ przez ca³e lata czterdzieste – a ostatni tom by³ ju¿ prawie gotów do druku, gdy zosta³em aresztowany. Znalaz³em pracê: uczy³em angielskiego grupê doros³ych w Auteil. Potem na kilka zim zatrudni³a mnie szko³a dla ch³opców. Niekiedy robi³em u¿ytek ze znajomoœci wœród kuratorów i psychoterapeutów, ¿eby odwiedzaæ z nimi rozmaite instytucje – sierociñce i domy poprawcze – w których na blade pokwitaj¹ce dziewczêta o sklejonych rzêsach mo¿na by³o gapiæ siê z bezkarnoœci¹ nieomal równ¹ tej, jaka bywa nam dana w snach. Chcia³bym teraz przedstawiæ nastêpuj¹c¹ tezê. Otó¿ miêdzy dziewi¹tym a czternastym rokiem ¿ycia zdarzaj¹ siê dzieweczki, które pewnym urzeczonym wêdrowcom, dwakroæ lub wielekroæ starszym ni¿ one, zdradzaj¹ sw¹ prawdziw¹ naturê, nie ludzk¹, lecz nimfi¹ (czyli demoniczn¹); tym to stworzeniom wybranym proponujê nadaæ miano „nimfetek”. Czytelnik zauwa¿y, ¿e pos³ugujê siê kategoriami czasowymi zamiast przestrzennych. Pragn¹³bym wrêcz, ¿eby w liczbach „dziewiêæ” i „czternaœcie” ujrza³ on brzegi – lustrzane pla¿e i ró¿ane ska³y – zaklêtej wyspy, któr¹ nawiedzaj¹ moje nimfetki, a otacza bezmierne, mgliste morze. Czy w tym przedziale wiekowym wszystkie dziewczynki s¹ nimfetkami? Rozumie siê, ¿e nie.

16


j:alolita 31-3-2014 p:17 c:1 black–text

W przeciwnym razie my, ludzie wtajemniczeni, samotni podró¿ni, nimfoleptycy, dawno ju¿ popadlibyœmy w ob³êd. Uroda te¿ nie jest ¿adnym kryterium; wulgarnoœæ, a przynajmniej to, co dana spo³ecznoœæ okreœla tym s³owem, niekoniecznie odbiera im pewne tajemnicze cechy, nieziemsk¹ gracjê, zwiewny, wykrêtny, rozdzieraj¹cy, podstêpny wdziêk, który wyró¿nia nimfetkê spoœród rówieœnic, nieporównanie mocniej zakorzenionych w przestrzennym œwiecie zjawisk synchronicznych ani¿eli na ulotnej wyspie zaczarowanego czasu, gdzie Lolita bawi siê z podobnymi sobie istotkami. W omawianej grupie wiekowej zachodzi zdumiewaj¹ca dysproporcja miêdzy znikom¹ liczb¹ nimfetek w³aœciwych a mrowiem przejœciowo pospolitych albo po prostu mi³ych czy te¿ „œlicznych”, mo¿e nawet „s³odkich” i ³adnych, zwyczajnych, pulchnawych, bezkszta³tnych, zimnoskórych, do g³êbi ludzkich dziewcz¹tek z wydatnymi brzuszkami i mysimi ogonkami, dziewcz¹tek, z których czasem wyrastaj¹ wielkie piêknoœci (weŸmy chocia¿by te brzydkie klusi¹tka w czarnych poñczochach i bia³ych czepkach, nagle przeobra¿one w osza³amiaj¹co piêkne gwiazdy ekranu). Jeœli normalnemu mê¿czyŸnie wrêczymy zdjêcie grupy uczennic b¹dŸ skautek i poprosimy, aby wskaza³ naj³adniejsz¹, bynajmniej nie jest oczywiste, ¿e wybierze w³aœnie nimfetkê. Tylko artysta i szaleniec, nieskoñczenie melancholijna istota z bañk¹ gor¹cej trucizny w lêdŸwiach i arcylubie¿nym ogniem nieustannie p³on¹cym w subtelnym krêgos³upie (jak¿e cz³owiek taki musi p³aszczyæ siê i kryæ!), natychmiast dostrze¿e pewne nienazwane znamiona – cokolwiek koci zarys koœci policzkowej, smuk³oœæ cz³onków pokrytych puszkiem oraz inne rysy, których rozpacz, wstyd i tkliwe ³zy skatalogowaæ mi nie pozwalaj¹ – i wyœledzi wœród zdrowych dziatek zabójcz¹ demonisiê; oto stoi w ich gronie, nierozpoznana przez nie i sama nieœwiadoma swej fantastycznej mocy. Co wiêcej, skoro element czasu odgrywa tu tak magiczn¹ rolê, nie powinno dziwiæ badacza, ¿e istnieæ musi przepaœæ lat – co najmniej dziesiêciu, powiedzia³bym, zazwyczaj trzydziestu lub czterdziestu, a w kilku znanych przypadkach a¿ dziewiêædziesiêciu – miêdzy dzieweczk¹ a mê¿czyzn¹, aby móg³ on znaleŸæ siê pod urokiem nimfetki. Jest to kwestia ustawienia ogniskowych, kwestia pewnego dystansu, który oko wewnêtrzne pragnie pokonaæ, pewnego te¿ kontrastu, który umys³ postrzega

17


j:alolita 31-3-2014 p:18 c:1 black–text

z westchnieniem perwersyjnej rozkoszy. Kiedy by³em ch³opczykiem, a ona dziewuszk¹, w mojej ma³ej Annabel nie widzia³em nimfetki; by³em jej równy – faunik z tej samej zaklêtej wyspy czasu; lecz dziœ, we wrzeœniu 1952 roku, po dwudziestu dziewiêciu latach, wydaje mi siê, ¿e rozpoznajê w niej pierwszego w mym ¿yciu elfa, zgubnego zwiastuna. Kochaliœmy siê mi³oœci¹ przedwczesn¹, pe³n¹ tej zajad³oœci, co tak czêsto ³amie ¿ycie doros³ym. By³em ch³opcem krzepkim, wiêc ocala³em; ale trucizna trafi³a ju¿ do rany i rana ta pozosta³a odt¹d otwarta, ja zaœ zorientowa³em siê niebawem, ¿e dojrzewam poœród cywilizacji, która wprawdzie pozwala dwudziestopiêcioletniemu mê¿czyŸnie zalecaæ siê do szesnastoletniej dziewczyny – lecz od dwunastolatki mu wara. Nic wiêc dziwnego, ¿e moje doros³e ¿ycie w okresie europejskim by³o monstrualnie rozdwojone. Na pozór utrzymywa³em tak zwane normalne stosunki z pewn¹ liczb¹ ziemianek obdarzonych dyniami lub gruszkami zamiast piersi; od wewn¹trz trawi³ mnie jednak piekielny ogieñ chuci wymierzonej w ka¿d¹ przechodz¹c¹ nimfetkê, której jako prawomyœlny strachaj³o zaczepiæ nie œmia³em. ¯eñskie egzemplarze rodzaju ludzkiego, które wolno mi by³o posiadaæ, stanowi³y zaledwie œrodek uœmierzaj¹cy. Jestem sk³onny uwierzyæ, ¿e z naturalnej rozpusty czerpa³em mniej wiêcej takie doznania, jakie czerpi¹ normalni roœli samcy, gdy wspó³¿yj¹ ze swymi normalnymi ros³ymi samkami w banalnym rytmie, który wstrz¹sa œwiatem. Sêk w tym, ¿e owym jegomoœciom nigdy nawet nie zaœwita³ – a mnie owszem – promyk nieporównanie bardziej dojmuj¹cej b³ogoœci. Najmniej klarowny z moich snów polucyjnych olœniewa³ tysi¹ckroæ silniej ni¿ ca³e cudzo³óstwo, jakie móg³by sobie wyobraziæ najbardziej mêski geniusz literacki lub najwiêkszym talentem obdarzony impotent. ¯y³em w rozszczepionym œwiecie, œwiadom istnienia nie jednej, lecz dwóch p³ci odmiennych od mojej w³asnej; anatom obie okreœli³by jako ¿eñskie. Lecz dla mnie, widziane przez pryzmat zmys³ów, „ró¿ni³y siê niczym ¿agiel i ¿agiew”. Wszystko to dopiero teraz racjonalizujê. W wieku lat dwudziestu czy trzydziestu paru nie mia³em tak jasnego wgl¹du we w³asn¹ udrêkê. Cia³o doskonale wiedzia³o, czego pragnie, ale umys³ odrzuca³ wszelkie jego b³agania. Miota³em siê miêdzy wstydem i strachem a brawurowym optymizmem. D³awi³y mnie rozmaite tabu. Psychoanalitycy mamili pseudowyzwoleniami pseudopopêdów. To, ¿e w mi³osne rozedrganie wpra-

18


j:alolita 31-3-2014 p:19 c:1 black–text

wiaj¹ mnie jedynie siostry mojej Annabel, jej dwórki i rêkodajne, wydawa³o mi siê czasem zapowiedzi¹ szaleñstwa. Kiedy indziej mówi³em sobie, ¿e wszystko jest kwesti¹ podejœcia i nic to z³ego, gdy ma³e dziewczynki przyprawiaj¹ cz³owieka o zawrót g³owy. Niech mi wolno bêdzie przypomnieæ czytelnikowi, ¿e w Anglii na mocy Ustawy o Dzieciach i M³odych Osobach z roku 1933 termin „nieletnia” oznacza „dziewczynkê, która skoñczy³a osiem, lecz nie czternaœcie lat” (potem, czyli od roku czternastego do siedemnastego, prawo okreœla j¹ mianem „m³odej osoby”). Natomiast w Massachusetts w USA „dziecko wykolejone” to formalnie rzecz bior¹c jednostka „miêdzy siódmym a siedemnastym rokiem ¿ycia” (która w dodatku ma sta³y kontakt z ludŸmi pod³ymi lub zdemoralizowanymi). Hugh Broughton, kontrowersyjny pisarz z czasów Jakuba I, udowodni³, ¿e Rahab zosta³a ladacznic¹ w wieku lat dziesiêciu. Wszystko to jest ogromnie ciekawe i zaryzykujê domys³, ¿e czytelnik ju¿ widzi, jak w nag³ym paroksyzmie toczê pianê z ust; nic z tych rzeczy, wcale siê nie pieniê; gram sobie w pche³ki lubymi myœl¹tkami, i tyle. A oto kolejne obrazki. Oto Wergiliusz, co jedn¹ nut¹ umia³ nimfetkê wys³awiæ, lecz zapewne wola³ ch³opiêce perineum. Oto dwie spoœród ma³oletnich córek króla Echnatona i królowej Nefretete znad Nilu (tej parze monarchów w sumie ulêg³o siê ich szeœæ), przybrane tylko zwojami naszyjników z b³yszcz¹cych paciorków, wygodnie u³o¿one na poduszkach, po trzech tysi¹cach lat wci¹¿ nietkniête, dziewice o szczeniêco miêkkich, brunatnych cia³kach, przystrzy¿onych w³osach i pod³u¿nych hebanowych oczach. Oto dziesiêcioletnie oblubienice, którym w œwi¹tyniach klasycznej nauki kazano dosiadaæ fascinum, owej mêskoœci rzeŸbionej ze s³oniowego k³a. Ma³¿eñstwo i wspólne po¿ycie przed okresem pokwitania nadal s¹ doœæ powszechne w pewnych prowincjach Indii Wschodnich. Osiemdziesiêcioletni starcy z plemienia Lepcha kopuluj¹ z oœmioletnimi dziewczynkami i nikomu to nie wadzi. Wszak Dante oszala³ dla swojej Beatrycze, kiedy mia³a dziewiêæ lat, roziskrzona dzieweczka, umalowana i urocza, ca³a w klejnotach, w purpurowej sukni, i to w roku 1274, we Florencji, podczas prywatnej biesiady w mi³ym miesi¹cu maju. A gdy z kolei Petrarka oszala³ dla swej Laurki, by³a ona jasnow³os¹ nimfetk¹ lat zaledwie dwunastu i bieg³a wœród podmuchów wiatru, w ob³oku py³ków kwietnych i kurzu – kwiat w locie, na piêknej równinie ujrzanej ze wzgórz Vaucluse.

19



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.