4 minute read

Niemożliwa recenzja Aleksandra Karaźniewicz

wszystkim matkę, będzie umierać ze śmiechu”. Niech to stwierdzenie posłu

ży Wam za rekomendację.

Advertisement

NIEMOŻLIWA RECENZJA Aleksandra Karaźniewicz

Skwar na zewnątrz, wielogodzinne spacery po Warszawie w poszukiwaniu kurtyny wodnej, alerty smsowe o powodziach, burzach i całym globalnym ociepleniu w pigułce, a do tego zbliżające się wakacje - oto opis naszej sytuacji w kilku słowach. a jednak, mimo mojej ambiwertycznej natury, jakaś siła ciągnie mnie do wyjścia z domu, by uczynić życie bogatszym. i wierzę, że nie tylko mnie 1 .

Nie da się zaprzeczyć, że w związku z nadejściem lata wzrasta liczba wydarzeń na Facebooku motywujących do wstania z fotela, w którym chcieliśmy zatopić się przez całą zimę i kapryśną wiosnę. Jednak nie taki diabeł straszny, jak go malują. Wydarzeniami ukazującymi się ostatnio licznie na facebookowych tablicach okazały się koncerty plenerowe. Tyle ich było, jest i będzie, że aż ciężko zliczyć, jednak ja skupię się tylko na jednym, mianowicie na zespole

1 Powyższy artykuł był przeznaczony do numeru 10, stąd też nawiązania do wakacji i do koncertu Kwiatu Jabłoni w Etno Café (13 czerwca 2019). Zdecydowałyśmy się na publikację nie tylko ze względu na walory literackie recenzji, ale też to, że o tak niemożliwym zespole, jakim jest Kwiat Jabłoni (który od tamtego czasu dał się poznać szerszej publiczności) naprawdę warto poczytać. Albo posłuchać, bo 16 marca na Youtubie pojawiła się wersja akustyczna ich piosenki „Wodymidaj”, w której do Kasi i Jacka dołączył Ralph Kaminski. –przyp. Red.

połączonym więzami krwi, który z każdym dniem kradnie kolejne serca. i wcale mnie to nie dziwi. Dla niedoinformowanych, którzy jeszcze jakimś cudem ich nie znają, pragnę przedstawić Kasię i Jacka Sienkiewiczów - zespół Kwiat Jabłoni. Rodzeństwo (nie małżeństwo, jakby jeszcze ktoś miał wątpliwości) w lutym [2019 r. –przyp. red.] wydało swoją pierwszą płytę pod tytułem „Niemożliwe” i - jak mówi - to co się dzieje od tego czasu, jest jakby... niemożliwe. Przechodząc jednak do samego koncertu - miał on miejsce trzynastego czerwca na patio przy Etno Cafe Politechnika, a więc w miejscu mijanym codziennie przez dziesiątki uczniów Żmichowskiej. o klimacie mogę powiedzieć tyle, że był wprost idealnie dobrany do muzyki. i nie chodzi wcale o warunki pogodowe, bo najgorętszy dzień w roku i zagrożenie ulewą, gradobiciem oraz (uchowaj Boże) przełożeniem wydarzenia nie brzmi jak sprzyjające warunki dla koncertu plenerowego. Na szczęście wszystko obyło się bez większych komplikacji. Centrum stolicy, okrągły kawałek ziemi pośród białych kamienic, zielone rośliny i leżaki. Wydawałoby się, że zanieczyszczone i tętniące życiem serce Warszawy jest ostatnim miejscem, w którym można się na chwilę zatrzymać i delektować muzyką - gdyby do Politechniki dobrać utwór

Kwiatu Jabłoni, byłby to kawałek „Nie ma czasu”. Jednak niespodziewanie ten kontrast uczynił koncert jeszcze piękniejszym i bardziej refleksyjnym! Jako uczestniczka poprzedniego koncertu w Warszawie w klubie Niebo mogę powiedzieć, że drugi wspominam dużo lepiej. Dlaczego? a no właśnie o miejsce chodzi, bo muzyka jak była, tak jest niesamowita, wręcz niemożliwa! Ale o tym potem. Miejsce. Mogłoby się wydawać, że to właśnie ciemna sala lepiej oddaje klimat dość pesymistycznych piosenek. Wręcz przeciwnie! To zdecydowanie nie ten rodzaj muzyki, do którego pasuje typowy obraz, jawiący się nam w głowie, gdy myślimy „koncert”. Ciemna sala, gra świateł, spocony i krzyczący tłum - to nie to. Bo to muzyka wprost jak poezja, a spróbumy tylko wyobrazić sobie co by było, gdyby wieczorki poetyckie wyglądały jak ogromne koncerty. Jakoś nie pasuje, prawda? z Kwiatem Jabłoni jest podobnie. Dobrze przy nim po prostu usiąść i płynąć przez słowa. Słowa - to one są esencją całej muzyki rodzeństwa. z drugiej strony same słowa bez mandoliny Jacka i pianina Kasi... też byłyby jakieś niepełne. i właśnie to połączenie przyciąga tak wielu ludzi. Ich piosenki mówią o śmierci, o niebie, o tym, że życie jest ciężkie, ale też o małych rzeczach, na które w naszym trybie życia często nie mamy czasu, a jako ludzie jesteśmy ich tak bardzo spragnieni jak wody przy obecnej temperaturze. Skoro mowa o pragnieniu, to nie mogłabym nie wspomnieć o końcówce koncertu, gdy Kwiat Jabłoni zdecydował się, mimo pewnych obaw, zaśpiewać „Wodymidaj”. Element niepokoju stanowił fakt, że niebo

wciąż zdawało się mówić: „Ha! Zaraz wyleję na was hektolitry wody!”, a w refrenie utworu słyszymy „niechaj spadnie na mnie wielki deszcz”. Ale deszcz nie spadł, chociaż próbuję sobie wyobrazić, jaki zachwycający efekt by wywołał. Moim zdaniem koncert to nie tylko muzyka, ale też to co pomiędzy nią. Ta niepowtarzalność, spontaniczność, porozumiewanie się wzrokiem członków zespołu ze sobą nawzajem i z publicznością, przelotne uśmiechy. Paradoksalnie cudownym momentem były pomyłki rodzeństwa. Momenty, gdy ktoś pomylił tekst albo nie mógł znaleźć akordów, i brawa oraz ciepły śmiech jako reakcja. U Kasi i Jacka widać było, że muzyka to całe ich życie, że gdy zaczynają grać, przenoszą się do innego świata. Mówią, że oczy są w stanie powiedzieć wszystko o człowieku. Wobec tego polecam kiedyś przyjrzeć się oczom artysty, gdy wypuszcza swoje muzyczne dziecko na pożarcie światu. Widać pustkę i pełnię jednocześnie, formę jakiegoś transu. Coś, co w zwykłym świecie wydaje się niemożliwe. Na koniec, oprócz słynnego numeru, z, chciałoby się powiedzieć, nieco obrzydliwą, ale jakże chwytliwą piosenką