Suplement październik/ listopad 2017

Page 1

MAGAZYN BEZPŁATNY

październik/listopad 2017 ISSN 1739-1688

Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego


Magazyn Studentów Uniwersytetu Śląskiego „Suplement” Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii, ul. Bankowa 14, sala 410a, 40-007 Katowice www.magazynsuplement.us.edu.pl, e-mail: magazyn.suplement@gmail.com, www.facebook.pl/magazynsuplement, www.instagram.com/magazynsuplement Redaktor Naczelna: Martyna Gwóźdź (martynaewagwozdz@gmail.com) Zastępca Redaktor Naczelnej: Jakub Paluszek (jakub.paluszek@gmail.com) Skład graficzny: Maja Seweryn (majaseweryn.com) Korekta: Monika Szafrańska, Dawid Milewski Grafika na okładce: Paweł Zając (pawelzajac.drb@gmail.com) Zdjęcia wizerunkowe: Karolina Fok, Karolina Donosewicz Grafika: Maja Seweryn, Dominik Łowicki Zespół redakcyjny:

Martyna Gwóźdź

Jakub Paluszek

Monika Szafrańska

Dawid Milewski

Dominika Gnacek

Michał Denysenko

Dominik Łowicki

Justyna Kalinowska

Paweł Czechowski

Maja Seweryn

Anna Gawlik

Agnieszka Żeliszewska

Karolina Donosewicz

W magazynie zostały użyte materiały z banków zdjęć: www.pexels.com i www.pixabay.com.


6 8 11 14 16 18 20 22 24 26 28 30 32

Organizacje studenckie bez tajemnic: Koło Naukowe Edukacji Międzykulturowej | Agnieszka Żeliszewska Z nudą za pan brat | Monika Szafrańska Swoje chwalicie, Cudzego nie znacie | Justyna Kalinowska Prosty przepis na konwent | Karolina Donosewicz Życie po matmie | Michał Denysenko Betonowa agonia | Dawid Milewski Co to za (stereo)typy?! | Paweł Czechowski Planeta zwierząt | Dominika Gnacek Zostałem Erasmusem! | Dominik Łowicki Growe hipsterstwo, czyli tango z konwencją | Jakub Paluszek Himalaizm – w poszukiwaniu wolności | Anna Gawlik Lawina na Uniwersytecie Śląskim | Martyna Gwóźdź Włącz myślenie – czas na łamigłówki!



Głodni wrażeń Studencie, miło Cię widzieć! Rozpocząłeś dopiero przygodę z Uniwersytetem Śląskim, a może jesteś już „zapalonym graczem” w studiowaniu? Niezależnie od odpowiedzi chcemy poznać Cię bliżej! Odwiedź nasze kanały w mediach społecznościowych – „po godzinach” prowadzimy blog, dodajemy zdjęcia na Instagram i jesteśmy aktywni na Facebooku. Zanim jednak to zrobisz, zapraszamy Cię do zapoznania się z porcją nowych artykułów! W tym numerze wybierzemy się w podróż po wirtualnym świecie, prześledzimy ciekawe wydarzenia na Śląsku, a także przedstawimy Ci uniwersytecką rzeczywistość – zastanowimy się nad stereotypami studentów na poszczególnych wydziałach, a w najnowszej części cyklu Organizacje studenckie bez tajemnic zaprezentujemy Koło Naukowe Edukacji Międzykulturowej. A to nie koniec naszej opowieści o Uniwersytecie! Jesteś ciekawy, jak to jest dołączyć do grona „Erasmusów”? A może chciałbyś dowiedzieć się, kim są absolwenci Uniwersytetu Śląskiego? W takim razie z przyjemnością przedstawiamy historię Arleny Witt, którą być może znasz z kanału Po Cudzemu na YouTubie. Rozśpiewanym głosem rozmawiamy również z Natalią Ptak – wokalistką znaną jako Ptakova i studentką Wydziału Filologicznego w Katowicach. Zadbamy także o Twoją nudę, która wcale nie musi być nudna! Zabierz nas, gdziekolwiek chcesz – chętnie potowarzyszymy Ci w wolnych chwilach. Tak na okładce, jak i w życiu – jesteśmy głodni wrażeń. Nie czekaj więc, wgryź się w nowy rok akademicki z „Suplementem”!

Redaktor Naczelna Martyna Gwóźdź


Organizacje studenckie bez tajemnic:

Koło Naukowe Edukacji Międzykulturowej Edukacja kulturowa jest ważna na każdym etapie naszego życia, czego nie zawsze jesteśmy świadomi. O zapotrzebowaniu na wielokulturowość oraz o zaletach Cieszyna porozmawiałam z Mariolą Holeksą, przewodniczącą Koła Naukowego Edukacji Międzykulturowej. Według mojej rozmówczyni istota edukacji międzykulturowej nie zmienia się, jednak okoliczności, w których jest ona potrzebna,

już tak. AŻ: Czym zajmuje się Koło? Gdzie można śledzić wasze poczynania? MH: Koło zajmuje się przede wszystkim organizacją konferencji naukowych, warsztatów oraz Wampiriady. Jeśli ktoś ma jakiś ciekawy pomysł na nowe akcje, jesteśmy otwarci i staramy się pomóc w jego realizacji. W przypadku, gdy ktoś potrzebuje pomocy i informacji na temat udziału w jakimś wydarzeniu, na przykład konferencji, również udzielimy wsparcia. Można nas śledzić na Facebooku (www.fb.com/ KoloNaukoweEdukacjiMiedzykulturowej) oraz na naszej stronie internetowej (www.knem.us.edu.pl).

Od czerwca piastujesz stanowisko przewodniczącej koła. Jakie masz plany na nowy rok akademicki? Chciałabyś wcielić w życie jakieś innowacje? Przede wszystkim chcę, aby zostały zorganizowane wydarzenia, które odbywają się co roku, czyli: konferencje Pytania o Inność – Inny w moich oczach, Ja w oczach Innego i Baśń i bajka – udział w rozwoju dziecka oraz dwa razy w roku Wampiriada, podczas której można oddać krew. Od pewnego czasu mamy również w planach warsztaty poruszające między innymi tematykę międzykulturową, do których udziału można zaprosić placówki pedagogiczne.

(...) celem edukacji międzykulturowej jest zwalczanie stereotypów i uprzedzeń, między innymi etnicznych, narodowych czy religijnych tekst: Agnieszka Żeliszewska – a.zeliszewska@gmail.com | powyższe zdjęcie: Agnieszka Szymala (Sekcja Prasowa Uniwersytetu Śląskiego) str. 6


Na stronie waszego koła można znaleźć zakładkę „Projekt polsko-litewski”. Mogłabyś opowiedzieć coś więcej o tej inicjatywie? Macie zamiar zorganizować coś podobnego w najbliższym czasie? Zarówno Koło, jak i cały Wydział w Cieszynie starają się nawiązywać różne kontakty z zagranicznymi uniwersytetami czy innymi organizacjami. W 2011 roku w Cieszynie udało się zorganizować warsztaty ze studentami z Wileńskiego Uniwersytetu Pedagogicznego. Projekt ten nazywał się Trudne rozmowy o Czesławie Miłoszu – tolerancja, dialog, partnerska współpraca. W programie przewidziano nie tylko zapoznanie się z postacią Czesława Miłosza, ale także zwiedzanie samego Cieszyna i udział w konferencji na ten temat. Wielu członków KNEM-u było lub pojedzie w przyszłym roku akademickim na wymianę studencką z programu Erasmus. Część naszych działaczy pochodzi z innych państw, dzięki czemu mamy możliwość zapraszania osób z zagranicy na nasze międzynarodowe konferencje. Jeśli byłaby ku temu okazja, to jesteśmy otwarci na różne perspektywy projektów.

pw. św. Mikołaja z XI/XII wieku, której wizerunek znajduje się na banknocie dwudziestozłotowym. Wydaje mi się, że to są jedne z najważniejszych różnic. W jaki sposób można włączyć się w szeregi KNEM-owiczów? Gdzie można was spotkać? Na początku roku akademickiego członkowie koła są zapraszani przez wykładowców na zajęcia, by opowiedzieć o jego działalności. Podczas inauguracji roku akademickiego jest przeznaczony czas na prezentacje kół naukowych i wtedy podawane są możliwości kontaktu. W budynku Wydziału Etnologii i Nauk o Edukacji znajduje się również gablotka z najważniejszymi informacjami na temat Koła wraz ze spisem członków i namiarami (adresem e-mail, stroną internetową oraz Facebookiem). Można do nas pisać na Facebooku, ale także podejść na przykład na korytarzu czy w czasie organizowanego przez nas wydarzenia. Każdy chętny do współpracy z nami jest mile widziany.

Należy podkreślić, że – bez względu na pochodzenie – każdy człowiek zasługuje na szacunek Jak oceniasz znaczenie edukacji międzykulturowej na przestrzeni lat – wciąż jest takie samo czy może nabrało dla was innego znaczenia niż na początku? Sama edukacja międzykulturowa ma wiele znaczeń, jednak jej głównym celem jest zwalczanie stereotypów i uprzedzeń, między innymi etnicznych, narodowych czy religijnych. Należy podkreślić, że – bez względu na pochodzenie – każdy człowiek zasługuje na szacunek. Może sama istota edukacji międzykulturowej nie zmienia się, jednak okoliczności, w których jest ona potrzebna, już tak. Dziś mamy inną sytuację polityczną niż dawniej, więc zmieniły się też problemy, którym musi sprostać edukacja międzykulturowa. Co wyróżnia Cieszyn na tle głównego miasta akademickiego – Katowic? Cieszyn charakteryzuje się tym, że jest miastem granicznym, podzielonym na część polską i czeską. Od wieków jest to strefa wielokulturowa. Styczność z kulturą czeską można mieć każdego dnia. Nie trzeba nawet przekraczać granicy, ponieważ można spotkać wielu Czechów po polskiej stronie. Czechy są na wyciagnięcie ręki, więc będących w Cieszynie zachęcam również do zobaczenia miasta po tamtej stronie. Należy również podkreślić, że Cieszyn jest miejscowością posiadającą bogatą historię; to jedno z najstarszych miast na Śląsku. Aż do XVII wieku panowała tu dynastia Piastów, mimo że nie należał on wtedy do Polski. Jednym z najważniejszych zabytków jest Rotunda

str. 7


nuda nuda

nud Z nudą za pan brat

It is no fun being a ruler when someone else rules you. W jednych budzi się wraz z przerażeniem na widok tysiąca puzzli składających się na niebo, morze lub ocean. Inni, doświadczając jej, kartkują z prędkością światła zawierające opisy przyrody strony Nad Niemnem. Jeszcze inni zapominają odkleić twarz od szyby okna, po którym spływają kolejne krople trwającego cały dzień deszczu. Niektórzy widzą ją w szarościach, zieleniach, bieli. Jedno jest pewne – atakuje każdego. Femme fatale czy wybawicielka? Oto ona – nuda. Bliscy znajomi nudy Nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda nuda. Jeśli przeczytalibyście powyższy fragment, który prawdopodobnie wielu z Was pominęło, z pewnością poznalibyście osobiście niektóre cechy bohaterki artykułu: przewidywalność, ograniczenie oraz monotonię. Po paru wyrazach obudziłyby się w Was również przesyt, zniecierpliwienie i złość. Jak wiadomo, nudzi nas każda czynność występująca w nadmiarze i bez urozmaicenia; doświadczenie, którego mamy już po same uszy. Taką nudę filozof Lars Svendsen określał jako nudę z przesytu. Interesujący wydaje się fakt, że nuda łączy się z odrazą i wstrętem. Słuchając z czyichś ust co dzień tego samego, nieśmiesznego już żartu, możemy oczekiwać momentu, kiedy nam się on opatrzy. Poczujemy przesyt, a to doprowadzi do odrazy. Jadąc aż po horyzont prostą drogą, gdzie zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie próżno szukać obiektów przykuwających spojrzenie, czyli na przykład australijskim traktem The Bore Track (w tym przypadku nie należy utożsamiać części nazwy, a więc bore, z jej polskim tłumaczeniem), który wiedzie przez Pustynię Strzeleckiego, da się, jak to określił niemiecki socjolog Martin Doehlemann, doświadczyć nudy sytuacyjnej.

nuda tekst: Monika Szafrańska – m.monikaszafranska@gmail.com str. 8

Pewne znaki ostrzegawcze zdradzają nam możliwość występowania nudy (nie należy ich jednak zawsze z nią utożsamiać). Są to na przykład łokcie, które spoczywają na płaskich powierzchniach, przedramiona i dłonie podtrzymujące opadającą głowę, puste spojrzenie w przestrzeń, pochylona szyja, a także ziewanie. Te często okazują się jednak również sygnałem zwyczajnego zmęczenia lub znużenia wywołanego wszechobecną nudą. Samo ziewanie jest dla nas dobre, gdyż, według Andrew i Gordona Gallupów, psychologów ze State University of New York, pobudza krążenie i ochładza mózg pracujący wydajniej w niższych temperaturach. Czy jesteś podatny na nudę? W roku 1986 psycholog Norman D. Sundberg i student Richard F. Farmer stworzyli kwestionariusz Boredom Proneness Scale, mający określić podatność na nudę. Każdemu z obecnych w nim stwierdzeń należałoby przyporządkować punkty w skali 1 do 7 (gdzie 1 to „absolutnie się nie zgadzam”, a 7 – „zgadzam się całkowicie”), a następnie je zsumować. Przeciętnie ludzie uzyskiwali w teście od 81 do 117 punktów. Osoby osiągające wynik powyżej górnej granicy teoretycznie łatwo się nudzą, natomiast ci, których wynik okazuje się niższy niż 99, są w większym stopniu odporni na nudę. Pytania nawiązywały między innymi do umiejętności koncentracji, odczuwania potrzeby bodźców motywujących do działania, jak również zachowania testowanych wśród przyjaciół. Uczestników pytano również o ich stosunek do pracy, szybkość, z jaką znajdują dla siebie zajęcia, a także o czynności przez nich wykonywane czy uczucia im towarzyszące. Nie tędy nuda Poza szarą, zwyczajną nudą pojawia się inna jej odmiana – nuda egzystencjalna. Patricia Meyer Spacks w książce Nuda: Literacka historia stanu umysłu podsumowała to pojęcie, pisząc: Nuda zapewnia wygodny punkt odniesienia dla choroby kulturowej i psychicznej osób pozbawionych zarówno sensownej pracy, jak i przyjemności płynącej z bezczynności. Przedstawiana na początku dwudziestego wieku nuda była zarazem trywializowana, jak i wyolbrzymiana, odnosiła się do pustki charakteryzującej egzystencję w pozbawionym sensu życia i obowiązującej

nuda

nu

n


da nudanuda nuda nuda

nuda

tradycji społeczeństwie. Skoro „wszyscy” się nudzą, to ofiary nudy niczym się nie wyróżniają. Nuda staje się sposobem na życie, a zarazem manierą językową. Powtarzając słowa użyte przez Annę Gosline w jej artykule Znudzony na śmierć, można stwierdzić, że przewlekle znudzeni ludzie zagrożeni są nie tylko sennością, ale także depresją. Mogą wystąpić u nich zaburzenia odżywiania, wrogość, liczne lęki czy uzależnienia. Ponadto mają oni niższe umiejętności społeczne, a ich rezultaty w pracy czy szkole są coraz słabsze. Etapowość nudy Françoise Wemelsfelder i Marc Bekoff, naukowcy specjalizujący się w dziedzinie psychologii zwierząt, doszli do wniosku, że tak u zwierząt, jak u ludzi przyczynami nudy okazują się przewidywalność i ograniczenie, na przykład trzymanie w zamkniętym i małym pomieszczeniu, w klatce, na łańcuchu. Wemelsfelder twierdził, że w warunkach ograniczonej swobody (a więc między innymi w szkołach, świątyniach, więzieniach, zagrodach w zoo czy szpitalach) słabnie świadoma uwaga organizmów żywych. Zarówno reakcje ludzi, jak i zwierząt są porównywalne. Początkowo wyzwala się poczucie nudy, następnie frustracja, niepokój, złość, przemoc, reakcje maniakalne, a na końcu depresja. Kakadu na przykład skubie swoje upierzenie, wyrywając sobie pióra, a tym samym obracając się przeciwko sobie. Kluczem do sukcesu może okazać się muzyka klasyczna. Zespół badaczy z Queen’s University Belfast zaobserwował w zoo w Belfaście, że doskonale łagodzi ona anormalne zachowania słoni (przebadano jedynie słonie indyjskie). Należy jednak pamiętać, że choć podobno szympansy gustują w Metallice, to heavy metal niekorzystnie oddziałuje na psy. Proponujmy więc naszym pupilom klasyczne melodie (ale różnych kompozytorów, aby nie popaść w nudę). Nuda na ratunek Na ratunek? Jak najbardziej! Nuda, jako jedna z emocji (a dokładnie emocja społeczna), pełni również funkcję adaptacyjną, gdyż pomaga organizmom przetrwać w różnych warunkach. Dzięki wstrętowi zarówno ludzie, jak i zwierzęta mogą trzymać się z dala od substancji (i nie tylko substancji) dla nich szkodliwych. Nuda daje więc ludziom jasne sygnały na

uda

nuda

nuda nuda

nuda

odwrót, eleganckie angielskie wyjście bądź ucieczkę w podskokach. Dzięki niej, jeśli tylko dobrze odczytamy wskazówki, możemy na czas odpowiednio zareagować. Amerykański psycholog Robert Plutchik pisał, że odczuwanie nudy to pochodna emocji pierwotnej – odrazy. Obie bronią człowieka przed tak zwanymi sytuacjami zaraźliwymi, a więc ograniczającymi, monotonnymi czy przewidywalnymi. Czy istnieje lek na nudę? Nudzącym się już samą nudą zaleca się posłuchać naszych babć zalecających różnorodność i mnogość zajęć. Jeśli więc wykazujesz skłonności do popadania w nudę lub ktoś Cię w nią wpędził siłą, wystarczy odrobina chęci i Fortuna stanie po Twojej stronie. Staraj się podtrzymywać jak największą (ale nie zbyt dużą) liczbę zainteresowań: czytaj, pisz, śpiewaj, interesuj się sportem, sztuką, podróżuj, kolekcjonuj magnesy, a także przepisy kulinarne, dzięki którym możesz rozwijać swoje umiejętności. Monotonia prowadzi do kurczenia się mózgu, zmniejsza liczbę i skraca żywotność neuronów. Z kolei zwiększenie ich liczby i wydłużenie żywotności może obniżyć stopień podatności na nudę, a przede wszystkim zwiększyć rozwój jednostki i wzmocnić mózg. Dobra nuda pozwala zrozumieć siebie, swoje negatywne cechy i skłonności. Nie można natomiast mylić jej z samotnością, również wynikającą z braku bodźców zewnętrznych. Krótko mówiąc: zdrowo jest się trochę ponudzić. Zwłaszcza jeśli przez większość czasu nasze organizmy pracują na najwyższych obrotach. Przede wszystkim należy jednak pamiętać, że nuda wcale nie musi być nudna. W końcu kto tu rządzi? My czy ona? Źródła: P. Toohey: Historia nudy; C. Bhagat: Half Girlfriend.

nuda str. 9


S

grama

a


Speak m to nie

o r e

m o Swoje chwalicie, r

a

Cudzego nie znacie

to nie

Wywiad z Arleną Witt, twórczynią popularnego kanału na YouTubie Po Cudzemu, prowadzę w formie podcastu. Nasza bohaterka jest przykładem tego, że kreatywnością i systematycznością można osiągnąć sukces, a ze Śląskiem ma więcej wspólnego, niż sądzimy.

Czy Uniwersytet Śląski to był dobry wybór? Bardzo podobało mi się studiowanie na Uniwersytecie Śląskim pod względem merytorycznym. Uważam, że wykładowcy prezentowali wysoki poziom wiedzy, zajęcia były ciekawe i przydatne. Ogólnie cieszę się z tego wyboru. Porównując moje doświadczenia z doświadczeniami znajomych z innych szkół wyższych, wiem, że Uniwersytet Śląski to jedna z najlepszych uczelni w Polsce; również mój kierunek – filologia angielska – jest na bardzo wysokim poziomie. Minusem studiowania było dla mnie to, że wydział mieścił się w Sosnowcu, a ja mieszkałam w Zabrzu i musiałam wstawać o piątej rano, by dojechać na zajęcia, a czasem zdarzały się niespodziewane godziny rektorskie i przykro mi było, że tak wcześnie musiałam zrywać się z łóżka. Jakie są główne różnice pomiędzy mieszkaniem na Śląsku a mieszkaniem w stolicy? Nie wiem, czy powietrze jest czystsze w Warszawie. Chyba jest tak samo. (śmiech) Tu się dobrze mieszka, ale jedna rzecz, która mi się w stolicy nie podoba, to mniejsza życzliwość ludzi. Wszyscy są tutaj bardzo zestresowani. Warszawa nie jest najpiękniejszym miastem w Polsce, ale ma swój urok. Jest przede wszystkim duża powierzchniowo, dlatego inaczej myśli się o odległościach. Tutaj cztery kilometry to niewielka

g r a m a

odległość, w Zabrzu już duża. Komunikacja miejska jest świetna zarówno w Warszawie, jak i na Śląsku, gdzie na jednym bilecie można podróżować przez wiele miast. Zmieniła mi się perspektywa, jednak do wszystkiego można się przyzwyczaić. Mieszka mi się w Warszawie bardzo dobrze, ale lubię przyjeżdżać na Śląsk. W szkołach języka angielskiego uczyć mogą osoby po filologii angielskiej, ale także z certyfikatem CAE (Certificate in Advanced English) i wykształceniem pedagogicznym. Gdybyśmy zestawili ze sobą dwóch takich nauczycieli, to mieliby oni to samo wykształcenie, doświadczenie i umiejętności? To jest kwestia bardzo indywidualna. Oddzieliłabym od siebie umiejętności językowe od umiejętności przekazywania wiedzy. Jeśli ktoś ma talent nauczycielski, charyzmę i pewnego rodzaju dar, to niekonieczne jest, by taka osoba ukończyła studia. Skończenie ich nie daje nam gwarancji, że nauczyciel będzie dobry w tym, co robi. Jeśli mówimy o wiedzy związanej z językiem angielskim, także nie możemy jednoznacznie powiedzieć, gdzie nauczymy się więcej. Ja języka angielskiego nauczyłam się poza uczelnią. Certyfikaty Cambridge zdawałam jeszcze w czasie liceum. Wszystko zależy od indywidualnego przypadku.

tekst: Justyna Kalinowska – justyna_kalinowska@onet.eu – www.filmystic.pl str. 11

grama

e

to nie

g r


a m a

e

r

Czy uważa pani, że obecnie w szkołach za mało mówi się w języku angielskim, zbyt mało słucha się nagrań czy ogląda wideo? Tak uważam, dlatego założyłam swój kanał na YouTubie. Dlaczego zatem w szkołach zbyt mało konwersuje się po angielsku? Jest tak dlatego, że nauczyciela ogranicza wiele czynników: dyrektor, czas, rodzice i koszty. Trzeba w tej bardzo ciasnej klatce zrobić, co się da, by przekazać swoją wiedzę. W szkole nauczyciel ma podane zagadnienia do zrealizowania. Są one zazwyczaj związane na przykład z jakimiś zadaniami gramatycznymi. Ważne jest, by tych zagadnień zrobić jak najwięcej, i wtedy wszyscy są zadowoleni. Nie każdego interesuje jakość. Konwersacje jest bardzo trudno usprawiedliwić. Nie każdy rozumie, że to element nauczania. Poza tym, gdy nauczyciel myśli o przeprowadzeniu konwersacji, widzi całą klasę, gdzie tylko jedna osoba zabiera głos. Ja dzieliłam osoby na małe grupki, które rozmawiały na tematy wypisane wcześniej na tablicy. Były one luźną inspiracją i zachęceniem

do konwersacji. Każdy wtedy rozmawiał. Moim zadaniem było kontrolowanie, przysłuchiwanie się, przyłączanie do rozmowy. Ważne było, że uczniowie wiedzieli, że mi zależy, że jestem aktywna, a niektórzy nauczyciele są leniwi. Mój kanał służy właśnie do tego, by takie braki w mówieniu nadrobić. Jakie są pani plany na przyszłość? Czy kanał Po Cudzemu jest projektem docelowym? Nie wiem, jaki jest mój docelowy plan na przyszłość, bo życie dość szybko się zmienia. Będę tworzyła na kanale tak długo, jak będę mogła i jak długo będzie mi to sprawiało przyjemność. W tym roku napisałam książkę – Grama to nie drama – która od niedawna jest dostępna. Kiedyś być może otworzę szkołę, stworzę kurs online, polecę na Księżyc. Nie boję się niczego. Szczęścia można szukać na różne sposoby. A skoro mowa o książce – czy skorzystają z niej zarówno dorośli, jak i dzieci? Oczywiście, książka skierowana jest do wszystkich widzów mojego kanału. Najmłodsi widzowie mają dziesięć lat, zaś najstarsi przyznają się do tego, że mają ich ponad osiemdziesiąt. Poziom trudności rośnie wraz z rozdziałami i książkę można przerabiać etapami. Ktoś, dla kogo jej zawartość okaże się jedynie powtórką, może skończyć ją w kilka tygodni, natomiast dla osoby, która większość rzeczy uzna za nowe, będzie to kilkumiesięczna praca. Śmieję się, że z moją książką jest jak z filmami o Shreku. Dorośli będą śmiać się z innych żartów niż dzieci. Książkę Arleny Witt Grama to nie drama można zakupić na stronie www.arlena.altenberg.pl.

t o n i e

to nie dra drama

learn grama

gram

m o r e str. 12

grama


ama

n


Prosty przepis na konwent Ogłoszenie daty wydarzenia, podanie cen biletów, zaproszenie gości, wystawców, prelegentów… To wszystko brzmi prosto i przejrzyście, ale czy w praktyce rzeczywiście takie jest? Pewnie, że nie. Jak się do tego wszystkiego zabrać, by impreza okazała się sukcesem? Każdy z Was choć raz był na imprezie masowej. Czy był to koncert, festiwal, piknik, czy konwent… Tworząc takie wydarzenia, trzeba brać pod uwagę wiele rzeczy, które są mniej lub bardziej istotne przy ich organizacji. Jednak od czego powinniśmy zacząć? Konwent w Bytomiu? A co to właściwie jest? Konwenty w Polsce mają już swoją długą historię i – najprościej mówiąc – polegają one głównie na spotykaniu się fanów i pasjonatów konkretnych osób, rzeczy czy zjawisk zachodzących w popkulturze (fandom). Konwenty, które będę opisywać, to festiwale (spotkania) gromadzące fanów popkultury i historii Japonii. Na takich wydarzeniach można również odnaleźć elementy popkultury europejskiej lub zachodniej: gry, filmy i seriale animowane i fabularne. Czyli jednym słowem to, co kręci młodych ludzi (i nie tylko). Podczas tegorocznych wakacji razem z ekipą Tsuru zdecydowaliśmy się stworzyć konwent w Bytomiu – Mochicon. Wydarzenia tego typu zazwyczaj odbywają się w szkołach, dlatego naszą imprezę zdecydowaliśmy się poprowadzić w Państwowym Zespole Szkół Budowlanych w Bytomiu. Ogrom ludzi na wiadomość o lokalizacji odpowiedział z wielkim entuzjazmem ze względu na to, że lata temu ta sama szkoła cieszyła się konwentową popularnością. Wielu z nas poczuło nostalgię. Szkoła w Bytomiu jest ogromna, dlatego też było to dla nas wielce istotne, by pomieścić jak najwięcej osób na konwencie. Konwent bowiem nie jest jedynie imprezą w stylu „spotkajmy się” – ludzie nocują tam, uczestniczą w prelekcjach, konkursach na wiedzę, grają w gry planszowe i wideo, biorą udział w zajęciach w sali artystycznej. Do wszelkiego rodzaju zajęć

potrzeba osobnych pomieszczeń, których nie brakowało w wybranej przez nas lokalizacji. Kwestie organizacyjne – kto co robi Ważny w organizacji imprez jest przede wszystkim podział obowiązków, przekaz informacji i sprawne komunikowanie się – bez tych rzeczy trudno o dobre zgranie i bezproblemowe funkcjonowanie przed imprezą i w jej trakcie. Tworząc coś większego, potrzebujesz zgranej drużyny, osób odpowiedzialnych, które mają już jakieś doświadczenie i wiedzę w zakresie swoich obowiązków. Podczas Mochiconu podział wygląda następująco: Główni organizatorzy – zajmują się finansami, gośćmi, zbieraniem opinii, PR-em, mediami i wystawcami – czyli wszystkim, co dotyczy samej imprezy. Następnie mamy koordynatorów odpowiedzialnych za konkurs cosplay. Uczestnicy, którzy się do niego zgłoszą, tworzą przebrania na wzór znanych w popkulturze postaci, przebierają się i poprzez krótkie wystąpienie próbują jak najlepiej się zaprezentować. Osoby odpowiedzialne za konkurs prowadzą go, pilnują porządku podczas jego trwania i organizują scenę. Istnieją również koordynatorzy ds. helperów, odpowiadający za wolontariuszy pomagających przy imprezie, koordynatorzy ds. sali artystycznej oraz koordynatorzy ds. technicznych. Ci ostatni są odpowiedzialni za sprzęt oraz kwestie związane z problemami technicznymi. Co robimy przed wydarzeniem? Przede wszystkim obmyślamy plan atrakcji, by zdobyć jak najwięcej chętnych i by uczestnicy się nie nudzili. Organizatorzy prowadzą wtedy research: zbierają opinie, przeszukują internet i sprawdzają ramówki innych imprez. Istotne jest również sprawdzanie tego, czy organizatora stać na zaproszenie konkretnych gości i atrakcje, bo o ile same prelekcje i konkursy

tekst: Karolina Donosewicz – kontakt@kdonosewicz.com – www.donopisze.blogspot.com str. 14


prowadzone są przez uczestników (którzy uprzednio zgłaszają chęć poprowadzenia atrakcji), o tyle niektóre profesjonalne zajęcia trzeba opłacić: zakupić potrzebny sprzęt czy zapewnić przejazd jakiemuś gościowi lub artyście. Chociaż wymyślanie i wybieranie co lepszych atrakcji jest przyjemne, to układanie całego planu – niezmiernie trudne. Ważne, aby wszystko współgrało i nie okazało się, że jakiś prelegent musi być w dwóch miejscach naraz. Również przed samym wydarzeniem właściciele mogą zgłaszać stoiska z przedmiotami, które chcą wystawiać na Mochiconie. Za możliwość prowadzenia sprzedaży na korytarzach szkoły należy uiścić odpowiednią opłatę. Przed rozpoczęciem eventu istotne są również: aktywność w mediach społecznościowych, prowadzenie wszelkich konkursów, na przykład z darmowymi wejściówkami, dbanie o promowanie imprezy, kontakt z mediami, odpisywanie uczestnikom na nurtujące ich pytania, rozwiązywanie różnych problemów związanych z błędami w informacjach, opracowanie regulaminu imprezy i zasad na niej obowiązujących. Przed konwentem organizacja musi podać informacje o sprzedaży biletów, ich cenach, lokalizacji wydarzenia, dacie i godzinach rozpoczęcia oraz zakończenia imprezy. Zapewnianie uczestnikom tego, co najważniejsze – bezpieczeństwa i pełnego brzuszka Tworząc imprezę masową, należy pamiętać, że nie może na niej zabraknąć osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo – pracowników ochrony. Pilnują oni, by nikt niepowołany nie wszedł na teren eventu, a gdy zajdzie potrzeba, sprawdzają, czy ktoś nie wnosi niebezpiecznych narzędzi i przedmiotów. Dbają także o porządek na imprezie i służą pomocą. Oprócz ochroniarzy za bezpieczeństwo i dobre samopoczucie uczestników odpowiadają wynajęci medycy, którzy w razie nieszczęśliwego wypadku szybko docierają do uczestnika. Kolejna kwestia to pełne i zadowolone brzuchy uczestników. W tym roku zapewniliśmy odwiedzającym Bubble Tea Yoppo, sushi od Hidamari Sushi oraz food truck z ramenem od Akita Ramen. Oprócz tego typu rarytasów uczestnicy mogli kupić ciepłą herbatę, kanapkę oraz ciasto w małym sklepiku przy głównej scenie.

Dzień rozwiązania, czyli ostatnie godziny przed imprezą i samo jej rozpoczęcie Podczas samego eventu jest najmniej do roboty – pozostaje przekazanie pałeczki koordynatorom, wysłuchiwanie pochwał, skarg i zażaleń oraz załatwianie spraw finansowych. Kilka godzin przed imprezą sprawdza się wszystkie pomieszczenia (parę tygodni wcześniej robi się zdjęcia szkoły w stanie wyjściowym, by w takim samym stanie ją pozostawić) i dostosowuje sale do ich przeznaczenia. Przed wydarzeniem ustalane są również godziny zmian helperów. Gdy impreza dobiega końca… Błoga cisza nastaje w szkole, gdy ostatni uczestnicy opuszczą konwent. Wraz z końcem imprezy przychodzi pora na porządki i doprowadzenie szkoły do stanu sprzed konwentu. Załatwiane są wtedy ostatnie sprawy związane głównie z finansami, następuje przekazanie kluczy do pomieszczeń w budynku i pakowanie się. Jak widzicie, tworzenie eventów wydaje się proste, ale wiąże się z ogromną odpowiedzialnością, pilnowaniem każdej, choćby najmniejszej sprawy i dopracowywaniem wszystkiego do ostatniej chwili przed otwarciem drzwi budynku. Organizacja imprez masowych, nie tylko konwentu, na którym się teraz opierałam, to wiele nieprzespanych nocy, wiele nerwów i tysiące maili oraz wiadomości na Facebooku. To ciągłe uczenie się czegoś nowego i wykorzystywanie umiejętności już nabytych. To praca pod presją czasu i długotrwały stres, ale i satysfakcja, że robi się coś wielkiego – szczególnie jeśli po imprezie słyszy się same pozytywne opinie. Jeżeli więc nie odstrasza Was ogrom obowiązków, ciężka praca i mnóstwo zaangażowania, to zapraszam Was do doświadczenia czegoś takiego, gdy tylko nadarzy się okazja.

str. 15


Życie po...

...matmie Jest sobie Wydział Matematyki, Fizyki i Chemii. Wejdziecie tam, nieopatrznie zaczniecie studiować matematykę, nie daj Boże jeszcze ją skończycie i po was. Do końca życia będziecie w szkołach wbijać dzieciom do głów twierdzenie Pitagorasa, studentom na uczelni tłumaczyć, jak liczyć te przeklęte całki, lub w najlepszym wypadku szukać jakiejkolwiek pracy. Tak będzie, prawda? Bzdura! Zacznijmy od końca. Matematyka uczy logicznego, analitycznego myślenia, student poznaje rozmaite algorytmy, a jednocześnie uczy się myśleć nieszablonowo, więc nawet wielkie firmy z branż: informatycznej, finansowej czy inżynieryjnej chętnie zatrudnią absolwentów tego kierunku. Ktoś musi modelować, szacować, prognozować, wyciągać wnioski i odprawiać całą magię tego typu. Władcy liczb nadają się do tego w sam raz. Oczywiście, dyplom matematyka pracy nie gwarantuje. Jak zresztą żaden. Trzeba być otwartym, chętnie i szybko się uczyć, na własną rękę poszerzać kompetencje i przede wszystkim po prostu być dobrym. Jak we wszystkim. Praca z kosmosu Jak dotąd nie napisałem niczego odkrywczego. Każdy choć trochę interesujący się tematem wie, że zdolni matematycy mają przed sobą szerokie perspektywy. Znacznie ciekawsze są sytuacje, w których absolwent zaczyna zawodowo zajmować się czymś zupełnie niezwiązanym z ukończonymi studiami, w dodatku nie z przymusu. O przykłady nietrudno. Najbardziej jaskrawy, który od razu przychodzi mi do głowy, to Piotr W. Cholewa, tłumacz literatury anglojęzycznej i działacz społeczności fanów fantasy. Najbardziej znany jest z tłumaczenia serii Świat Dysku Terry’ego Pratchetta,

dokonywanego na tyle błyskotliwie i z inwencją (niektóre anglojęzyczne żarty są naprawdę trudno przetłumaczalne), że, jak to ujął ostatnio jeden z moich przyjaciół-fanów serii, nie wiadomo, ile tak naprawdę w polskich przekładach tych książek jest Pratchetta, a ile Cholewy. Dobrze, a co z tą matematyką? Otóż PWC, jak go się czasem określa, najwyraźniej jest lub był z nią związany bardzo mocno, skoro nawet posiada tytuł doktora matematyki. Nawiasem mówiąc, zdobył go właśnie na Uniwersytecie Śląskim. Kolejny fantastyczny przykład kogoś, kto po studiach matematycznych podążył inną drogą, to mój dobry kolega jeszcze z liceum, ale także ze studiów, Ireneusz. Jeszcze na studiach zafascynował się szyciem i przed obroną licencjatu znalazł zatrudnienie w salonie sukien ślubnych. Zaczął się dokształcać w tym zakresie, a całkiem niedawno otworzył w samym centrum Katowic własną pracownię projektowania i krawiectwa na miarę, Ireneus Atelier. Co ma do tego matematyka? Dobre pytanie. – Studia uczą porządku. Generalnie uczą logicznego myślenia, wyciągania wniosków, analizowania każdej sytuacji z różnych stron i przede wszystkim niebrania wszystkiego, co ktoś mówi, za pewnik, dopóki się tego nie udowodni i nie wyjaśni – przydaje się to w każdej pracy – tak odpowiedział

tekst: Michał Denysenko – michal.denysenko@gmail.com – www.cogryziedenysa.blog.pl | grafika: Maja Seweryn str. 16


mi sam Irek, gdy wreszcie znalazł chwilę mimo zapracowania. Dodał też, że obecnie w pracy nie wykorzystuje wprost wiedzy i umiejętności wyniesionych ze studiów, ale stara się stosować „zasadę ograniczonego zaufania”, wpojoną mu podczas trzech lat na uczelni, a zatem nie przyjmować niczego na wiarę, ale wszystko sprawdzać jak najdokładniej i być precyzyjnym. – Pracuję w zupełnie innej branży, ale hasło „po studiach ścisłych” czy „po matematyce” działa na ludzi bardzo dobrze, czują, że rozmawiają z kimś konkretnym, inteligentnym i generalnie godnym zaufania w biznesie – wspomniał jeszcze młody przedsiębiorca, rozważając korzyści, jakie czerpie z posiadania tytułu licencjata matematyki. Nie ma co się czarować, w jego wypowiedzi pojawiły się też słowa krytyki. Najważniejsze to chyba te, że mimo wszystko za dużo było skupiania się na suchej teorii i definicjach, a za mało stawiania przed studentem problemów, wskazywania mu narzędzi do ich rozwiązania i ewentualnie wspierania w drodze do odpowiedzi. Właśnie dlatego Irek stwierdził, że dla niego pisanie pracy licencjackiej było najlepszym elementem całych studiów. Napomknął też o tym, że może przydałoby się więcej interakcji z innymi dziedzinami nauki. To uprawnione stwierdzenie, bo przecież matematyka, królowa nauk, jest wykorzystywana w niemal wszystkich innych dyscyplinach naukowych.

Zdrowy rozsądek Prawda, jak to ma w zwyczaju, leży pośrodku. Matematyka na Uniwersytecie Śląskim jak każdy kierunek ma swoje wady i zalety. Pojawiają się przedmioty wybitnie użyteczne (jeśli umie się zrobić użytek ze zdobytej wiedzy), a także arcyciekawe. Czasami nawet trafiają się takie, które łączą ze sobą obie te cechy. Bywają też jednak wykłady, na których powieki same opadają. Zdarzają się barwni prowadzący, których wspomina się jeszcze długo po odebraniu dyplomu, tacy, którzy zawsze służą pomocą, i wreszcie ci, którzy zupełnie zniechęcają do nauki. To w końcu tylko ludzie. Są różni. Najważniejsze w tym wszystkim są dwie rzeczy. Pierwsza: po matematyce można robić zupełnie wszystko. Ograniczeniem jest fantazja, której, wbrew pozorom, tym dziwnym ludziom liczącym całki wcale nie brakuje. Tłumaczenie zwariowanej sagi fantasy? Projektowanie ubioru i krawiectwo? Czemu nie! Te studia w żaden sposób nie determinują przyszłej kariery absolwenta. Po prawdzie to żadne tego nie robią. Tu jednak wkracza druga kwestia, a mianowicie to, że absolwent matematyki z choćby odrobiną oleju w głowie, zawsze poradzi sobie w życiu. Znajdzie zatrudnienie w przemyśle, informatyce, finansach czy czymkolwiek innym. Liczby są wszędzie i ktoś musi sobie z nimi radzić. Jeśli więc wszystkie szalone pomysły na życie i biznes nie wypalą, czego nikomu nie życzę, matematyk zawsze ma plan B.

Ktoś musi modelować, szacować, prognozować i odprawiać całą magię tego typu Tragedia? Głosów krytyki jest więcej. Asia w ubiegłym roku ukończyła studia I stopnia na tym kierunku i sądzi, że jedyne, do czego przygotowuje matematyka na naszym uniwersytecie, to ewentualna dalsza kariera naukowa. Jako jedyną użyteczną rzecz, której nauczyła się podczas trzech lat studiów, wymienia radzenie sobie ze stresem, a i to bez przekonania. Kasia, inna absolwentka Uniwersytetu Śląskiego, poniekąd się zgadza. Mówi, że dzięki ukończeniu tych studiów znacznie łatwiej jej na obecnych. To o tyle ciekawe, że akurat ona zdobyła już tytuł magistra matematyki. Czymś musiała się więc kierować przy wyborze studiów drugiego stopnia. Pewną wskazówką jest to, że wraz z Olą, koleżanką z obecnych studiów na Uniwersytecie Ekonomicznym, i niżej podpisanym snuje ona plany o karierze w aktuariacie (w dużym skrócie: dziedzina nauki zajmująca się szacowaniem ryzyka), w dodatku na szeroką skalę. Zadania przygotowywane przez Komisję Nadzoru Finansowego, składające się na odpowiednie egzaminy, nie wydają się aż tak straszne, bo cała trójka z podobnymi zagadnieniami miała już do czynienia w mniejszym lub większym stopniu. Ola zauważyła zresztą przytomnie, że nierzadko pojawiają się oferty pracy, chociażby z banków, w których jako pożądane wykształcenie wymienia się studia na kierunku matematyka.

str. 17


Betonowa agonia W jednym z południowych dystryktów Hongkongu jest pewien uroczy park. Dużo zieleni, place zabaw, altany… Szum wody, ćwierkanie ptaków i śmiech hasających dzieci każdego dnia. Po prostu cudne miejsce. Można tam też natknąć się na kilka porośniętych kamieni, zdających się tworzyć jakiś dziwny zalążek całości. Albo na połamaną tablicę z chińskim napisem: „Kowloon Walled City”. I wtedy czar pryska. Połowa dziewiętnastego wieku, Chińczycy bronią Hongkongu przed brytyjską kolonizacją. Skupiają swoje siły w niewielkim forcie, gdzie kilkaset lat wcześniej kontrolowano handel solą i broniono się przed pirackimi grabieżami. Rozbudowują go, wzmacniają mury, zaszywają się w środku. Pod koniec stulecia fort zostaje odcięty od reszty państwa, stając się chińską enklawą na terenie opanowanym przez Brytyjczyków. W założeniach tylko na jakiś czas, za porozumieniem stron. Ale Chińczycy zadomowili się tam na dobre i nie chcą odejść. Zostają wypędzeni siłą w 1899 roku. Osada pustoszeje – lecz nie na długo. Za murami szybko zaczynają osiedlać się nielegalni imigranci. Ilekroć brytyjski rząd próbuje się ich pozbyć, napotyka opór. Po II wojnie światowej i japońskiej okupacji problemy narastają. Co prawda teraz granitowych murów już nie ma. Zostały rozebrane przez Japończyków, a materiał z nich użyty do budowy pobliskiego lotniska. Ale wciąż jest schronienie. Na przykład przed wojną domową w Chinach albo przed brytyjskim prawem zakazującym palenia opium. W ogóle przed prawem… Rząd dalej nie wie, co zrobić, bo formalnie Kowloon City nadal znajduje się pod chińską jurysdykcją. Nie może tak po prostu go zająć. Niejasny status polityczny okazuje się przeszkodą nie do ominięcia. Pora odpuścić. Zostawić to miejsce na pastwę losu. Niech zakwitnie tam raj.

Narodziny bękarta Wieści o nowym domu docierają do uszu wszystkich spragnionych beztroskiego życia za możliwie najmniejsze środki. Stopniowo zjeżdżają się przybysze z różnych zakątków półświatka: kryminaliści, narkomani, prostytutki. Każdy szuka dla siebie azylu i okazji do łatwego zarobku. Miejsce, na które nie spogląda czujne oko władzy, to prawdziwy dar od losu. Hongkońska policja interweniuje tylko w przypadku poważnej zbrodni. Na co dzień przecież żaden funkcjonariusz nie odważy się zapuścić tak głęboko w otchłań bezprawia. Zresztą rzeczy już i tak poszły za daleko. Teraz władzę w mieście sprawuje Triada, która wyczuła kuszący zapach opium, heroiny i innych dobroci, po czym zalęgła się wraz z robactwem głęboko w zakamarkach krętych korytarzy Kowloon Walled City. Tymczasem niekontrolowana urbanizacja trwa w najlepsze. Chętnych do skorzystania z uroków wolności mnoży się z każdym rokiem, a miejsca coraz mniej. Ale to nie problem, bo zawsze można wybudować się na czyimś dachu. Jedyne, czego surowo zabrania rząd, to budowanie powyżej czternastego piętra, bo lotnisko w pobliżu. Startujący samolot mógłby zahaczyć o którąś z anten telewizyjnych.

tekst: Dawid Milewski – dawid.milewski@interia.eu | zdjęcia: Greg Girard, Ian Lambot, www.monovisions.com str. 18


Miasto dosłownie pogrąża się w ciemności. Do mieszkań o powierzchni kilku metrów kwadratowych nie dociera słońce, a niegdyś osobne budynki teraz zlane są w jedną betonową mozaikę tak, że nie sposób wskazać miejsca, gdzie kończy się jeden, a zaczyna drugi. Naturalne światło jest dobrem luksusowym, trzeba mieć odpowiednią lokalizację. Poszczególne kwatery łączy labirynt wąskich, mrocznych korytarzy. Z sufitów leją się ścieki, warto więc brać ze sobą parasol albo nakrycie głowy, kiedy wychodzi się z mieszkania – na przykład po wodę do jednej z kilkudziesięciu studni ulokowanych na dachach (nie do wszystkich lokali poprowadzono wodociągi, ale co sprytniejsi po cichu podłączyli się do zewnętrznych instalacji). Najlepiej mają właśnie ci, którzy zajmują najwyższe kondygnacje. Na dachu można nie tylko zaznać kojącego blasku dnia, ale i odpocząć, poćwiczyć kondycję albo pobawić się, jeśli jest się dzieckiem. Trzeba tylko uważać, by nie spaść albo nie zahaczyć o coś ostrego, szczególnie tam, gdzie składuje się wielkogabarytowe śmieci. Bo nikt ich przecież nie wywozi na zewnątrz. Od tego są dachy. Heroizm codzienności Toczony chorobą, przesiąknięty wilgocią i obrośnięty grzybem organizm funkcjonuje tak przez kilka dekad. Aż dziw bierze na myśl, że w tej wylęgarni zła, pośród wszechobecnego syfu i degrengolady, mieszkają ludzie starający się wieść możliwie normalne życie. Gdzieś pomiędzy kameralnym kasynem a burdelem może znajdować się na przykład przetwórnia żywności. Wyprodukowany tam makaron albo kulki rybne kupi później jakaś restauracja z zewnątrz. Na to, co po nich chodziło lub pełzało, przymknie oko, bo ceny niewątpliwie konkurencyjne. Podobnie jak u lokalnych dentystów.

Obejdzie się bez licencji i kontroli sanitarnych. Wystarczy dobrze zagospodarowana witryna ze sztucznymi szczękami, żeby przyciągnąć do miasta pacjentów z klasy robotniczej. Higiena jest kwestią trzeciorzędną. Ot, cały sekret. W mrokach permanentnej nocy funkcjonują szkoły, zakłady fryzjerskie, sklepy. Bo jakoś radzić sobie trzeba. Klaustrofobiczne przestrzenie to kwestia przyzwyczajenia. A i współczynnik przestępczości nieco zmalał, odkąd zajęto się korupcją w szeregach władz. Ale nowych wciąż przybywa. Całe rodziny mieszczą się na kilku metrach kwadratowych. Z łóżka korzystają na zmianę, a na czas pracy zamieniają mieszkania w warsztaty czy fabryki. Wszelkie przeciwności losu, na przykład powodzie, da się przezwyciężyć, bo poczucie wspólnoty jest tutaj silne. Sąsiedzi wspierają się nawzajem. W tych warunkach dobre relacje są na wagę złota; bez nich przetrwanie byłoby niemożliwe. A tak – da się tu żyć. Nawet da się żyć szczęśliwie. To znaczy dało się. Eutanazja Mrowisko dogorywa. Pod koniec lat osiemdziesiątych w Kowloon City gnieździ się około pięćdziesiąt tysięcy ludzi upchniętych w pięciuset betonowych norach na obszarze niespełna trzech hektarów. W roku 1987 sprawa zostaje przesądzona. Władza mówi: dość, już wystarczy. Ale wielu nie daje za wygraną. U niektórych więź z miastem i wspólnikami niedoli jest zbyt silna, żeby tak po prostu odejść. Jednak decyzja jest ostateczna. Wszystko już zaplanowane, krok po kroku. Najpierw program kompensacyjny, potem demolka, następnie rekultywacja. Zaszczuty kawałek ziemi ma zostać zwrócony naturze. Przygotowania nie są łatwe i trwają dość długo, bo aż do roku 1993 (tyle czasu zajmuje eksmisja ludności). Samo zaś uśmiercanie przebiega szybko i w miarę bezboleśnie. Parę uderzeń kulą i już po krzyku. Rok 1994 – zgon stwierdzony, gruzy rozsypane, kwiaty zasadzone. Jeszcze nie tak dawno zapach zgnilizny, ślady przemocy i odgłosy rozpusty. A teraz? Teraz uroczy park. Dużo zieleni, place zabaw, altany… Szum wody, ćwierkanie ptaków i śmiech hasających dzieci każdego dnia. Po prostu cudne miejsce.

Wybrane źródła: J. Carney: Kowloon Walled City: Life in the City of Darkness, „South China Morning Post” (www.scmp.com); N. D. Kristof: Hong Kong’s worst slum seems pleased to face its doom, „New York Times” (www.nytimes.com); P. Oven: Inside the Kowloon Walled City (…) most densely populated place on earth (www.dailymail.co.uk); G. Girard, I. Lambot: City of Darkness Revisited (www.cityofdarkness.co.uk); Kowloon Walled City: The Rise & Fall (www.projects.wsj.com/kwc/#chapter=history).

str. 19


Co to za (stereo)typy?! Łatwo złapać się na szablonowym postrzeganiu świata – zwłaszcza jeśli to nie my stajemy się celem uprzedzeń. Najlepsza broń przeciwko stereotypom to pancerfaust, ale za to można iść do więzienia. Proponuję więc coś lepszego – śmiech i przymrużenie oka.

I to śmiech w edycji specjalnej, czyli uczelnianej. Oto zbiór najbardziej stereotypowych postaci, jakie spotkacie w murach uniwersytetu! Student-prawnik Klasyczny żarcik: Jak rozpoznać studenta prawa? Sam ci powie. Nieważne, czy rozmawiacie o pogodzie, czy silnikach odrzutowych, temat zawsze zejdzie na studiowanie prawa. Gorzej, jeśli o coś dopytasz – wtedy na pewno dowiesz się, że to paragraf 118. regulaminu rodzinnych ogrodów działkowych reguluje kwestię sadzenia drzew owocowych. No ale zwykle też potrafi wykłócić się z dzielnicowym, jeśli przyjedzie na teren akademików. Ubrany zawsze schludnie – zależnie od płci – w garnitur/żakiet, z elegancką teczką/ torebeczką. A, no i ludzi z administracji uważa za gorszy sort.

Student-humanista Głównie bywalec Wydziału Nauk Społecznych. W przedszkolu bawił się w restaurację fast food albo sklep, choć nie wiedział, że być może będzie to pieśń całego jego życia. Nie ogarnia, co się wokół niego dzieje, czy to na wydziale, czy w życiu. Wolałby znowu czytać Nad Niemnem niż setną teorię komunikowania i 34. definicję słowa „kultura”. Z prasy też by chciał wrócić do „DD Reportera”. Z jego studiami jest jak z kulą śnieżną: zacznie się staczać, to w końcu przebije się przez kolejne etapy. Wersja damska ubrana w bluzkę/sweterek, męska w bluzę z kapturem / koszulę w kratę. Można ich rozpoznać tylko po smutku w oczach. Student-artysta Tak jak w Pokemonach, to wersja ewolucyjna humanisty, która miała w sobie minimum ambicji i umiejętność używania kredek. Chciałby być drugim Picassem albo van Goghiem, ale niestety jego dzieła, wyglądające jak efekt potężnego wysmarkania się na płótno, nie zdobyły uznania na festynie charytatywnym w Świnioszycach. Jest alternatywny, chodzi tylko do „artcafé” i klubików jazzowych, o ludziach spoza artystycznego grona wyraża się z niechęcią, choć nie umie w sumie nawiązać z nimi kontaktu wzrokowego. Ubranie: szal i płaszczyk zimą, latem elegancka koszula w stylu „keżualsmart”, zawsze rurki albo długa spódnica. W obu wersjach płciowych. No i oczywiście wielka tuba pod pachą na swoje dzieła.

tekst: Paweł Czechowski – czechowskipj@gmail.com | grafika: Dominik Łowicki str. 20


Student-filolog Człowiek wiecznie znerwicowany tym, czy uda mu się zaliczyć gramatykę opisową albo kartkówkę ze słówek (taką jak w podstawówce, tylko trzeba na nią zarwać trzy noce). Zależnie od wersji językowej, może płakać po polsku lub serbsko-chorwacku. Mimo nawału pracy stara się utrzymać w siodle swoich rozjuszonych studiów, bo to jedna z niewielu furtek dla humanisty, by nie skończyć jako starszy bułkowy w fast foodzie. Po kilku latach stresów i skończeniu studiów jest tak szczęśliwy, że nie wie, co ze sobą zrobić, i tak mu zostaje do 75. roku życia. Ubranie to trochę bardziej zadbana wersja humanisty: ładne koszule, kolorowe spodnie i sukienki u pań, z odpowiednimi skrytkami na teksty z historii literatury. PS Wszystko (no, prawie wszystko), co zostało napisane w tym artykule, jest nieprawdą – tak jak stereotypy same w sobie. Pewne rzeczy warto jednak obśmiać, bo wyrwanie się z szablonów i kompleksów zmienia życie. Kiedyś pisałem podania o zmianę klasy, żeby mnie nie dręczyli – dzisiaj piszę do „Suplementu”. Oto magia.

Student-informatyk Występuje w dwóch wariantach do wyboru: albo jest chudy jak szczapa, albo gruby jak beczka. Z całą pewnością jednak ma na nosie okulary, których grubość zależy od stażu w World of Warcraft. Tylko jeden rodzaj problemów jest u niego większy niż problemy z cerą: to kłopoty z nawiązywaniem jakichkolwiek relacji społecznych poza internetem. No i pisze tak: 01110100 01100001 01101011. Ubiór charakterystyczny, ekstremalna wersja humanisty: wyciągnięty sweter, zmechacona koszula flanelowa, koszulki z motywami z gier komputerowych. Można się przestraszyć w ciemnych zaułkach sieci. To w wersji męskiej, żeńskiej nie stwierdzono. Student-ścisłowiec Informatyk w złagodzonej wersji. Potrafi rozmawiać z innymi ludźmi, chociaż ze względu na swoje zainteresowania, opierające się o długie ciągi liczb lub anatomię zwierząt z Pienińskiego Parku Narodowego, rozmowa może skończyć się po piętnastu sekundach z powodu ewakuacji rozmówcy. Mógłby pracować w NASA, ale najpierw musi sprawdzić, czy papierek wskaźnikowy zabarwi się na pomarańczowo. Żeby nie wyjść na nudziarza, często znajduje sobie nietypowe hobby, na przykład hoduje u siebie w pokoju rzadki rodzaj jaszczurki albo pije tylko kawę zrobioną z odchodów łaskuna muzanga. Styl ubioru to hybryda elegancji z dziwnie pojmowanym luzem. Najczęściej lekko opięte, stonowane koszule z kołnierzykiem, które wyglądają, jakby dusiły posiadacza.

str. 21


Planeta zwierząt Zwierzęciem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce. Wait, what? Szybki jak gepard lub wolny jak żółw. Mądry jak sowa lub głupi jak gęś. Ktoś przyrównał Cię do gołębia? Zabolało? Niepotrzebnie. To pochlebstwo. Niejeden z nas chciałby mieć takie zdolności orientacji w terenie jak te niepozorne, miejskie ptaki. Zaskoczeni? Mamy gołębiom czego zazdrościć! Megaumysł Przyznaję się – bez GPS-a, mapy i języka (wedle znanego powiedzenia) zgubiłabym się w niemal każdym dużym mieście. Ot, genetyczne uwarunkowanie zmuszające mnie do nawiązywania powierzchownych znajomości z przypadkowymi przechodniami. Dlatego z chęcią zamieniłabym się z gołębiem. Co on ma takiego, czego nie masz ani Ty, ani ja? Nie zgadniesz. Przygotuj się... Wbudowany, automatyczny nawigator. W mózgu. Z czujnikiem pola magnetycznego.

Ja nie papuguję! A skoro już o tym mowa... cóż to byłoby za życie bez rozrywki? Coś o tym wie papuga kakadu o wdzięcznym imieniu Snowball (Śnieżek). W 2007 roku ptak ten podbił serca internautów swoją autorską interpretacją taneczną utworu Everybody (Backstreet’s Back). Z ciekawości wpisałam imię i tytuł piosenki w wyszukiwarkę YouTube’a. Polecam. Zweryfikujecie swoje rzekome poczucie rytmu. Choć w świecie zwierząt

Chapeu bas, naturo!

Czaisz? To natura jest prawowitym właścicielem patentu na kompas. Wyposażyła w niego ptaki, zanim ludzie odkryli, że Ziemia jest okrągła i wytwarza grawitację. Chapeau bas, naturo! Nic dziwnego, że gołębie tak dobrze sprawdziły się w roli listonoszy. Potrafią orientować się w przestrzeni na podstawie nieuchwytnych dla człowieka: pola magnetycznego, fal dźwiękowych poniżej progu słyszalności i światła spolaryzowanego. Pamięć odgrywa tu niewielką rolę – badania wykazały, że nawet uśpiony na czas podróży ptak jest

tekst: Dominika Gnacek – dominika.gnacek@o2.pl str. 22

w stanie samodzielnie powrócić do miejsca startu. Choć i on – tak jak człowiek – patrzy w niebo, by zyskać orientację, wzrok nie jest mu potrzebny. No, prawie – bez tego w prawym oku potrafi się zgubić. Prawdopodobnie ma to związek z receptorami obecnymi w lewej półkuli mózgu (odpowiedzialnej za czynności organów znajdujących się w prawej połowie ciała), które – zaślepione (dosłownie) – prowadzą do dezorientacji zwierzęcia. Co więcej – ptaki potrafią wywąchać właściwą drogę. Jak psy. To dopiero ptasie życie!

wiele sekwencji ruchowych określanych jest mianem tańca, to nie wypełniają one ludzkiej definicji tego terminu – w tym (człowieczym) kontekście taniec stanowi bowiem dostosowanie swoich manewrów do rytmu wydzielanego przez zewnętrzne źródło (a nie do swojej własnej pieśni godowej). Wytłumaczenia dla nietypowej sprawności psychomotorycznej Śnieżka naukowcy upatrują więc w umiejętności powtarzania tonów wokalnych. Nie bez powodu o naśladowcach mówi się, że papugują, prawda? Twórczynią tej teorii


jest Adena Schachner, doktorantka psychologii z Harvardu. Kobieta przeprowadziła szereg analiz materiałów tańczących futrzaków, z grona uzdolnionych rytmicznie istot wykluczając w ten sposób między innymi koty, psy, fretki, konie czy wiewiórki. Okazało się, że poczucie tempa, podobne ludzkiemu, jest właściwością papug oraz... słoni indyjskich. Najwyraźniej słoń w składzie porcelany wcale nie jest tak niezgrabny, jak mogłoby się wydawać.

Jak się okazało, w tym przypadku znaczek nie wzbudza w badanych istotach żadnego niepokoju; co więcej – sprawiają one wrażenie, jakby go tam nie było. Sroka-złodziejka (jak powszechnie się o niej mówi) dała się więc poznać jako elegantka! W końcu czarno-białe upierzenie zobowiązuje, prawda? Jednak apercepcja to domena naszych morskich kuzynów – delfinów butlonosych (koligacje rodzinne opierają się na stopniu inteligencji – nie obrażajcie się!). Fakt, że delfiny lubią

Disney zrobił nas, proszę państwa, w konia

Widzę, więc jestem – Spójrz – zachęca Rafiki, odgarniając wachlarz traw i odsłaniając gładką taflę jeziora. Simba zagląda niepewnie w toń, po chwili wzdycha i rozgoryczony rzuca: – To nie mój ojciec. To moje odbicie. Bajka? Niestety, w tym przypadku – tak. Lwy, w przeciwieństwie do niektórych gatunków (na przykład słoni, małp, delfinów czy... srok), nie potrafią przejść tak zwanego testu lustra. Disney zrobił nas, proszę państwa, w konia. Zwierciadło, o którym mowa, pomaga sprawdzić zdolności samorefleksyjne \zwierząt. Jednym ze sposobów przeprowadzenia badania jest umiejscowienie na ciele kolorowej plamki, bezwonnej i niedrażniącej. Jeśli zwierzak, po spojrzeniu w taflę, podejmuje działania w kierunku jej zdrapania, stanowi to dowód, iż jest w stanie utożsamić dziwnego pobratymcę z odbicia z sobą samym. Dla potwierdzenia wyniku realizuje się identyczny test, tym razem w miejsce barwnego znaczka przyczepiając plamkę o kolorze zlewającym się z futrem bądź upierzeniem zwierzęcia.

sobie pogawędzić, nie jest żadną nowością – jednakże badania Stephanie King i Vincenta Janika z University of St. Andrews wykazały, że dla każdego osobnikatego gatunku tworzone są unikalne sekwencje dźwiękowe, stanowiące w pewnym stopniu odpowiednik jego... imienia. Potwierdzono, że delfin jest najbardziej skłonny odpowiedzieć na wołanie innego członka stada wtedy, gdy ten wygwiżdże konkretną – przypisaną słuchającemu – melodię. Ciekawe, czy u delfinów też panuje moda na imiona. Czy też mają Tomków, Julie i Anie? Czy mają Brajanów i Grażyny? Ogarnięty jak gołąb. Samoświadomy jak sroka. Gibki jak papuga. Osobniczy jak delfin. Tak się teraz będzie mówić. A Ty? Jaki jesteś? Źródła: N. Strycker: Rzecz o ptakach; S. Richards: Dolphins by Name, „The Scientist”.

str. 23


Zostałem Erasmusem!

9.

Wolałbym brać się za ten tekst w momencie, kiedy będę mógł spojrzeć na to wszystko z dystansu mierzącego co do kilometra tyle, ile oddziela Katowice od Florencji. Podejmuję ten temat, ale nie mam pewności, że wszystko potoczy się pomyślnie i ostatecznie wyjadę na studencką wymianę. Byłbym wiekuiście zhańbiony, gdybym czegoś nie dopilnował i pozostał w Polsce, ale artykuł, że niby zostałem Erasmusem, drukowałby się w tysiącach kopii.

10. 1.

W takim wypadku ukryłbym się na pół roku w piwnicy i udawał, że faktycznie znalazłem się tam, gdzie zapowiadałem. Kupiłbym na Ebayu kilka pocztówek, wkleiłbym swoją głowę na sylwetkę turysty wylegującego się w Ogrodzie Boboli i może dalibyście się nabrać. Mi dispiace. Erasmus potraktowałem jako ultimatum, kartę przetargową, bezpośredni powód, dla którego zapisałem się na studia magisterskie. Dzięki temu programowi mogę spędzić mnóstwo czasu, gdziekolwiek zapragnę, wśród nowych ludzi z całego świata. Studiować na jednej z tryliona europejskich uczelni, dzięki czemu moje studiowanie będzie bogatszym doświadczeniem. Co najpiękniejsze, to wszystko odbywa się za błogosławieństwem rodzimej uczelni! Student wybierający się na zagraniczną wymianę dostaje co miesiąc stypendium, za które opłaca mieszkanie, wyżywienie i inne konieczności. To zbyt dobra okazja, żeby z niej nie skorzystać. Z takim

tekst: Dominik Łowicki – domilowi@gmail.com – www.tudominik.pl str. 24

2.

założeniem wybierałem się na magisterkę i ubolewałem, że nie pomyślałem o Erasmusie już wcześniej, na studiach licencjackich. Albo może i pomyślałem, ale ciekawą perspektywę zapakowałem do szufladki z pozostałymi ciekawymi perspektywami. Nie zrealizuję żadnej z nich, skoro już na wstępie podchodziłem do każdej z nastawieniem typu „fajnie by było”. To najgorsze podejście! Wyobrażasz sobie, że studiujesz w jakimś pięknym mieście na zagranicznym uniwersytecie. Zdajesz sobie sprawę, że to mogłoby odmienić ci życie, połączyć z ludźmi z całego świata i otworzyć przynajmniej czternaście furtek. Albo przynajmniej pozwolić zaliczyć kilka grubych imprez i spróbować poderwać jakieś obcojęzyczne dziewczyny. Mimo tylu pięknych imaginacji nic z tym nie robisz i temat kończy się na „fajnie by było”.

3.

Trudno obudzić w sobie myśl, że niewiele stoi na przeszkodzie i dla chcącego nic trudnego. Rozmawiałem


niemiłosiernie. Byłbym ostoją spokoju, gdyby nie udzieliła mi się panująca tam atmosfera. – We Florencji jest wiele zabytkowych kościołów. Z pewnością biegła znajomość języka anielskiego się panu przyda. – Anielskiego? – pytam komisję. – W formularzu zadeklarował pan znajomość języka anielskiego na poziomie B2. Z braku laku rozstawiłem ręce i zacząłem śpiewać Glorię. Po występie szybko ulotniłem się z sali, powątpiewając, że śpiewam na tyle zjawiskowo, że komisja da mi szansę skonfrontować się z José Carrerasem od Trzech Tenorów, albo chociaż Drupim od Interwizji.

o zagranicznej wymianie z kilkoma studentami. Ilekroć powtarzali, że fajnie by było, pytałem, dlaczego nie chcą spróbować. Odpowiedzi zazwyczaj brzmiały wymijająco, ale z niektórych zdołałem wyprowadzić wiodący wniosek: lubimy się zakotwiczać. Poczucie bezpieczeństwa, stabilności i rutyny (choćby nas niemiłosiernie męczyła!) daje nam więcej szczęścia niż przeżywanie czegoś nowego. Od niespodziewanych, złych przygód racz nas zawsze wybawiać… i tak dalej. Wstręt do konfrontacji z nieznanym jest wytatuowany w podświadomości wielu z nas, również w tej mojej. Jedyne, co mogę zrobić, to wziąć przykład z Radka Majdana i przykryć tę dziarę portretem starego Apacza.

4.

Ale do rzeczy… Proces przykrywania mojego tatuażu bolał. Jak mogłem, odwlekałem podjęcie inicjatywy. Mało brakowało, a przegapiłbym spotkanie zainteresowanych studentów z wydziałowymi koordynatorami programu. Nie ma szans, pomyślałem. Ludzi jest za dużo i wyglądają na mądrzejszych i bardziej poukładanych ode mnie. Wyglądali na takich, którzy za dzieciaka co wtorek jeździli na hiszpański, potem na pianino, a następny poranek spędzali na korcie tenisowym. Iloma oni mówią językami? Jak dobrze grają w tenisa? Spotkanie przebiegało w poważnym, oficjalnym tonie, więc się dusiłem. Padały same zasadne pytania, jeszcze bardziej komplikujące moje wyobrażenia co do rekrutacji.

5.

Następnie musiałem wypełnić i dostarczyć do sekretariatu formularz potrzebny podczas rozmowy rekrutacyjnej. Miałem zdecydować, jaka uczelnia mnie interesuje i w jakiej studiowałbym z braku laku, gdyby pierwsza opcja nie wypaliła. Najgorsze, że musiałem uzasadnić dlaczego i dać wyraz, że uczelnia nie narobi sobie wstydu, wysyłając mnie za granicę. Głupio mi było przyznać, że wybrałem Florencję, bo lubię stare odsłony Assassin’s Creed, wino i makaron.

7.

Jakaż była moja radość, kiedy na liście studentów zakwalifikowanych do programu zobaczyłem moje nazwisko! Mój entuzjazm ostudziła Alicja, której artykuły o sztuce mogliście przeczytać na Suplementowych łamach i która pojechała na wymianę rok wcześniej. – Samo zakwalifikowanie to dopiero pierwszy krok – powiedziała. – Otwieraj szampan, ale dopiero kiedy podpiszesz ostateczną umowę. Póki co musisz zadbać o wszystkie formalności, a to wyjątkowo uporczywe zajęcie. Miała absolutną rację. Mnóstwo maili do Włoch, maili z Włoch, a nawet prawdziwych, papierowych listów do Włoch! Terminy do przestrzegania. Podpisy do skompletowania. Co dokument to kolejne terminy i kolejne podpisy. Łatwo się w tym zagrzebać i spanikować.

8.

Do Włoch wybieram się już za miesiąc, a wciąż mam do dopełnienia kilka finałowych procedur. Zastanawiałem się, czy nie napisać przepastnego artykułu o tych wszystkich deklaracjach, porozumieniach i listach. Zmieniłem zdanie, bo opisywanie smutnej biurokracji zanudziłoby czytelników na śmierć, zwłaszcza tych od „fajnie by było”, do których próbuję dotrzeć. Zróbmy inaczej: jeżeli ktoś z Was byłby zainteresowany wyjazdem na inną uczelnię, niech koniecznie do mnie napisze. Uczelniana witryna programu Erasmus+ kryje dokument, który tłumaczy kandydatom, co mają robić, żeby uporać się z papierami i wyruszyć ku przygodzie. Szkoda, że zapomniałem o jego istnieniu i zachowywałem się jak czterolatek, który zgubił się mamie na zakupach w Tesco. Chętnie podpowiem, jak przejść przez wszystkie biurowe sprawy, nie popełniając przy tym błędów, które ja popełniłem.

6.

Nie ukrywałem tych jakże istotnych argumentów na rozmowie rekrutacyjnej. Korytarz wypełniali obgryzający paznokcie studenci. Oczekiwanie wlekło się

str. 25


Growe hipsterstwo, czyli tango z konwencją Gra wideo jest specyficzną formą przekazu, mogącą łączyć w sobie cechy dotychczas charakterystyczne raczej dla swojego starszego rodzeństwa – książki, filmu czy muzyki. Jest to tym bardziej ciekawe pole do popisu dla pomysłowych twórców, bo oprócz tego, że gry wykorzystują znane już wcześniej szablony i konwencje, to znane są z dużego potencjału na robienie pewnych rzeczy „po swojemu”, w niepowtarzalnym i niemożliwym do odtworzenia nigdzie indziej stylu. A gdzie pojawia się styl, konwencja, yin, tam musi pojawić się również negujące, zbuntowane i przeciwstawne yang. Jak się powiedziało „A”, to trzeba też powiedzieć „psik!”. Dlatego, zamiast skupiać się na nudnych konwencjach, chciałbym przedstawić kilka przykładów gier, które w jakiś sposób z tą konwencją poszły w tango. Księżniczka jest w innym zamku, czyli (anty)bohater Braida Gry przyzwyczaiły nas od samego początku do bycia bohaterami. Ratujemy księżniczki, jesteśmy jedyną nadzieją na ocalenie krain, planet, galaktyk, a jeśli trzeba, to zdejmujemy też koty z drzew, oczyszczamy lochy ze szczurów i zbieramy ziemniaki w polu. Nawet kiedy wcielamy się w rolę „tych złych”, robimy to najczęściej w perspektywie tak zwanego większego dobra. Niezależnie od tego, jak chamskie opcje dialogowe byśmy wybierali, komandor Shepard w trylogii Mass Effect i tak będzie kilkukrotnie ratował galaktykę lub przynajmniej ludzkość. Wydany w 2010 roku Braid początkowo również zdaje się korzystać z tej konwencji. Tim, nad którym przejmujemy w grze kontrolę, dąży do uwolnienia Królewny (sic!) ze szponów strasznego, złego potwora (sic!). Jednak ostatni etap tej pomysłowej platformówki odwraca to wszystko do góry nogami. Jedną z lepiej uzasadnionych interpretacji tego, co dzieje się na ekranie, jest teza, według której Tim okazuje się stalkerem próbującym za wszelką cenę skontaktować się z unikającą go dziewczyną. Tym razem przypada nam nie rola rycerza w lśniącej zbroi, a złego potwora, przed którym biedna panna przez całą grę próbuje uciekać. To z kolei sprawia, że początkowo zarysowana przez Tima historia staje się niewiarygodna, bo nakreślona przez osobę z emocjonalną stabilnością równą agrestowej galaretce

jedzonej przez pasażera rozklekotanego przegubowego jelcza pędzącego po kocich łbach. W trakcie trzęsienia ziemi. Królewna musi zostać uratowana, tyle że przed nami samymi. Niszczycielskie ekrany ładowania w Spec Ops: The Line Ta z jednej strony niezwykle sztampowa „strzelanka”, a z drugiej naprawdę poruszająca i szokująca historia powoli zatracającego się w szaleństwie wojny kapitana Martina Walkera, czerpiąca garściami z Jądra Ciemności czy Czasu Apokalipsy, pokazała, jak z elementu pojawiającego się w prawie każdej grze zrobić dodatkowe, pogłębiające immersję narzędzie narracyjne. Z reguły w „typowych strzelankach”, jaką Spec Ops paradoksalnie sam z początku jest i jakie ta produkcja jednocześnie piętnuje, ekrany ładowania wypełnione są wskazówkami dotyczącymi rozgrywki, na przykład: „Chowaj się za osłonami, żeby zregenerować zdrowie”. I w tym przypadku z początku zostajemy takimi informacjami uraczeni, ale wraz z postępem fabularnym, wraz każdym krokiem w kierunku jądra ciemności i kolejnymi traumatycznymi przeżyciami bohatera komunikaty na ekranach ładowania zmieniają swoją formę. Moment, kiedy uświadomiłem sobie, że typowe wiadomości zostały zastąpione przez co najmniej niepokojące grafiki i teksty w stylu „To wszystko twoja wina” lub „Czy czujesz się już jak bohater?” zaraz po dokonanych przez Walkera (kierowanego de facto przeze mnie) okrucieństwach naprawdę mnie zaskoczył i dał mi w kość. Złamało to bowiem granicę oddzielającą gracza od gry, wciągając mnie w pętlę czynów i ich konsekwencji w tym wirtualnym świecie i czyniąc niejako współodpowiedzialnym za coś, co bez przesady można nazwać zbrodnią wojenną. Okrutne. I genialne!

tekst: Jakub Paluszek – jakub.paluszek@gmail.com – www.youtube.com/user/TheKubusinski str. 26


Gra, która nie jest grą, czyli The Beginner’s Guide Davey Wreden oprócz sławnego The Stanley Parable stworzył również inny ciekawy projekt. The Beginner’s Guide, bo o nim mowa, jest czymś, co można nazwać „metagrą”. Gramy tutaj w swego rodzaju minigry stworzone przez fikcyjną postać nazywającą siebie Coda. Naszym przewodnikiem po tym dziwacznym i mocno abstrakcyjnym świecie staje się narrator, którego możemy utożsamiać z Graczem, odbiorcą – zna on wszystkie produkcje Cody, jest jego fanem i zapalonym interpretatorem. Sam pomysł jest tutaj bardzo oryginalny; ta króciutka produkcja używa bowiem samych gier jako formy narracji, ale na uwagę zasługuje również przesłanie, konkluzja, do jakiej zostajemy ostatecznie doprowadzeni. To niezwykle celna puenta dotycząca relacji gracz-twórca; tego, jak często w trakcie rozgrywki skupiamy się nie tyle na samej grze i jej wymowie, co na tym klasycznym i znanym skądinąd pytaniu „Co autor miał na myśli?”. Bardzo często zdanie twórcy na temat wymowy jego produkcji zdaje się ostateczne i rozstrzygające wszelkie wątpliwości dotyczące interpretacji gry. The Beginner’s Guide to właśnie piętnuje, pokazując coś, co tak naprawdę funkcjonuje już od wielu lat chociażby w literaturoznawstwie – mówię tu na przykład o krótkim eseju Rolanda Barthes’a Śmierć autora. Francuski pisarz zasugerował wtedy, by przy interpretacji utworów literackich odejść

od patrzenia na nie przez pryzmat tego, co widzi w nich sam autor, twierdząc, że taka książka staje się po publikacji właściwie samodzielnym bytem. Być może powinno się tak czasem myśleć również w kontekście gier? Z takim pytaniem zostawia nas w każdym razie The Beginner’s Guide. Wychodzi wobec tego na to, że The Beginner’s Guide jest takim growym esejem, który wykorzystuje samą formę gry, aby sformułować pewną refleksję dotyczącą gier w ogóle. Za pomocą tego, co można z rozpędu nazwać rozgrywką, przekazuje graczowi pewne informacje odnoszące się do ogólnie przez nas pojętego gameplayu i sposobu jego interpretacji. Bardziej hipstersko i niekonwencjonalnie chyba się już nie da. Nic nowego pod Słońcem Konwencje w grach często mają swój początek w kinie czy literaturze, a to z tego prostego powodu, że w wielu aspektach bazują na tych formach przekazu, ale część z nich wypracowana została tylko w grach wideo – dzięki nowym, wyjątkowym możliwościom, jakie oferuje to medium. Dopiero produkcje wychodzące w jakiś sposób poza ramy tych właśnie konwencji są w stanie je unaocznić i podkreślić je nam dużym, czerwonym flamastrem, co jest dość istotnym krokiem w kierunku ustalenia, czym gry właściwie są. Bo chyba zgodzicie się ze mną, że to nie tylko linijki kodu, gigabajty tekstur i szeregi pikseli – tak samo jak literatura nie jest jedynie wielkim stosem zszytych i zapełnionych literami arkuszy papieru.

str. 27


Himalaizm – w poszukiwaniu wolności Musisz wiedzieć, co to jest głód. Musisz go przeżyć przez dzień, dwa, a nawet pięć, żeby wiedzieć, jak smakuje kromka suchego chleba. To jest szukanie smaku życia. Smaku naszego szarego życia – takie słowa padły z ust Jerzego Kukuczki w odpowiedzi na pytanie, dlaczego się wspina. Wśród Polaków żyjących w PRL-u panował głód wolności i właśnie dlatego polscy himalaiści byli świetni. W górach byli po prostu wolni.

Wyobraźcie sobie, że żyjecie w komunistycznej Polsce, a każdy Wasz krok jest kontrolowany. Stajecie na głowie, by zapewnić swojej rodzinie dobry byt, a każde oderwanie od posępnej rzeczywistości jest jak głęboki wdech po zbyt długim przebywaniu pod wodą. Tym właśnie była wspinaczka dla tych, którzy ją pokochali – darem swobody. W górach człowiek może myśleć. Kukuczka, Wielicki, Kurtyka, Cichy, Rutkiewicz, Czok i wielu innych wybitnych polskich himalaistów więcej czasu w ciągu roku spędzało w Azji niż w Polsce. Powód był prosty: tam znajdują się najwyższe szczyty świata.

tekst: Anna Gawlik – ann.gaw08@gmail.com str. 28

Początki są zawsze najtrudniejsze Przez dłuższy czas mekkę polskiego himalaizmu stanowił Hindukusz, a pierwsza polska wyprawa w Himalaje miała miejsce w 1939 roku. Jej celem był masyw górski Nanda Devi East (7434 m n.p.m.). Przełom nastąpił w 1966 roku, kiedy Jurek Warteresiewicz opublikował w „Taterniku” artykuł Himalaje. Z nami czy bez nas?. Był to niezwykle sprytny krok. Autor chciał sprowokować polskich wspinaczy do podjęcia ryzyka, bo wiedział, że mają szanse zapisania się na kartach historii. Tym, który odważył się podnieść rzuconą rękawicę, był Andrzej Zawada. Polacy mogli zadać sobie pytanie: „Co nowego możemy wnieść w himalaizm? Większość szczytów jest już zdobyta, a my pozostajemy daleko w tyle za resztą świata”. Byłaby to całkiem dobra wymówka, ale jednak znaleźli pole własnego działania – wyprawy zimowe i alpinizm kobiecy.


Polskie drogi w Himalajach Najsilniejszy zespół wspinaczkowy tworzyli Jerzy Kukuczka i Wojciech Kurtyka. Byli, można by rzec, wybuchową parą. Kurtyka podchodził do gór z pewnym mistycyzmem, a Kukuczka po prostu realizował postawiony przed sobą cel. Jednym z ich największych osiągnięć jest trawers wszystkich trzech wierzchołków Broad Peak (8051 m n.p.m.) w 1984 roku. Jednak bardziej spektakularnego czynu dokonał Krzysztof Wielicki, który – podczas tej samej wyprawy – wszedł na wierzchołek Broad Peak od podstawy ściany i wrócił do bazy. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że dokonał tego w czasie krótszym niż doba. Dla wielu z nas powodem do dumy jest ominięcie wyciągu i wejście o własnych siłach na Gubałówkę w Zakopanem, co niektórym zajmuje większą część dnia. Można powiedzieć, że nie należy porównywać ze sobą turystów, którzy dla przyjemności spacerują po górskich szlakach, z profesjonalnymi wspinaczami, ale czym dla tych drugich jest wspinaczka? Przede wszystkim radością, bez względu na ryzyko. W tym samym roku Polacy wytyczyli nowe szlaki na Manaslu (8156 m n.p.m.) i Yalung Kang (8505 m n.p.m.). Rok później Kurtyka i Robert Schauer sforsowali „Świetlistą Ścianę” Gaszerbruma IV (7925 m n.p.m.); jest to jedna z najtrudniejszych tras na świecie. Wyścig po Koronę Mimo złych skojarzeń rywalizacja wcale nie musi być zła. Wręcz przeciwnie, jest tym, co nas napędza i nie pozwala się poddać. Zdrowa rywalizacja przynosi piękne efekty. W himalaizmie też jej nie brakuje. Media na całym świecie śledziły kroki dwóch wybitnych wspinaczy – Reinholda Messnera i Jerzego Kukuczki – którzy walczyli o pierwsze miejsce w wyścigu po Koronę Himalajów i Karakorum. Niestety walka nie była równa. Gdy Polak zdobył swój pierwszy ośmiotysięcznik, Włoch miał ich już na swoim koncie sześć. Kukuczka był szybki i wytrzymały, ale nie miał tego co Messner – środków finansowych. Nic dziwnego, że wyścig zakończył się ostatecznie zwycięstwem Włocha. Kukuczka nie poddał się i rok później sfinalizował swój własny wyścig. Od przyjaciół w obozie otrzymał czternaście klusek śląskich z nazwami wszystkich ośmiotysięczników. W krótkim czasie otrzymał też telegram od Messnera o treści Nie jesteś drugi, jesteś wielki!. Gest ten pokazał, jak wielkim szacunkiem Włoch darzył swojego przeciwnika, a przecież w rywalizacji jest to bardzo ważne. Obaj stali się ikonami himalaizmu i wzorem dla przyszłych pokoleń wspinaczy.

Kobiety w Himalajach Przekonanie, że kobiety najlepiej czują się w domowym zaciszu, bez ingerencji w sprawy świata, nie jest niczym nowym. A jednak trzydzieści lat temu znalazła się grupa kobiet, która sprzeciwiła się wszelkim stereotypom i pokazała, na co ją stać. Spośród wszystkich alpinistek wyróżniała się jedna, posiadająca silny charakter i nieustępliwa, Wanda Rutkiewicz. To ona zaczęła organizować kobiece wyprawy w najwyższe góry i to ona jako pierwsza Europejka i Polak stanęła na szczycie Mount Everest. Jako pierwsza kobieta zdobyła też K2. Wanda chciała być traktowana na równi z mężczyznami, nie dawała się podporządkować. Chciała być pierwszą kobietą na świecie, która zdobędzie wszystkie ośmiotysięczniki. Swój cel nazwała „karawaną do marzeń”. Zdobyła osiem z czternastu szczytów. Zaginęła w 1992 roku na ścianie Kanczendzongi (8586 m n.p.m), pozostawiając wszystkich z nadzieją, że może jednak zamieszkała w jednym z buddyjskich klasztorów, wolna od zmartwień. Cena wolności W starciu z górą człowiek od początku jest na straconej pozycji. Nigdy nie wie, czy bezpiecznie wróci do bazy, a jednak podejmuje ryzyko. Jest to swego rodzaju uzależnienie, bo kogoś, kto znajduje się parę metrów od szczytu, nie da się zawrócić. Kukuczka po zdobyciu Korony mógł przestać się wspinać, ale sami dobrze wiemy, że niełatwo porzucić to, co się kocha. Podczas samotnych wypraw jesteś tylko ty, lina i poczucie wolności. W strefie śmierci myśli się tylko o podążaniu w górę. Nie ma w tym nic skomplikowanego, a mimo to cena jest bardzo wysoka. Rodzinom w najgorszym wypadku pozostaje tylko wiara, że ich najbliżsi zginęli w miejscu, które kochali i które traktowali jak drugi dom. Źródła: T. Malanowski: Na szczytach świata. Jerzy Kukuczka; P. Drożdż: Krzysztof Wielicki. Mój wybór; A. Hajzer: Atak rozpaczy.

Jerzy Kukuczka i Andrzej Czok

www.wikipedia.org str. 29


Lawina na Uniwersytecie Śląskim

MG: Natalia Ptak, czyli Ptakova, Natasza Ptakova i SOXSO. Dużo ciebie! Czy te projekty różnią się od siebie brzmieniowo? W którym z nich czujesz się najlepiej? NP: Ptakova jest motywem przewodnim mojej twórczości. Wszystkie projekty są ze sobą spójne i połączone. Czuję się Ptakovą w każdym z nich. Duet stworzony z Maćkiem Sawochem o nazwie SOXSO jest bardziej mroczny, alternatywny i elektroniczny. Ptakova pierwotnie była bardziej organiczna i instrumentalna, ale teraz przybrała postać popową. Mimo że jestem łącznikiem tych dwóch projektów, to w każdym z nich przekazuję różne emocje. Maciek Sawoch ma zupełnie inną energię tworzenia. Jeśli natomiast chodzi o projekt Ptakova, to wszystko wychodzi ode mnie, to jest teksty i muzyka, ale współpracuję z różnymi producentami. Na swoim blogu (www.ptakova.com) napisałaś, że długo poszukiwałaś siebie. Myślę, że droga do celu jest równie ważna co sam cel... Czy teraz jesteś „w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie”?

Przechadzasz się po uniwersyteckich korytarzach, mijając tych, których historia nie jest ci znana. Może ktoś z nich odnalazł swoją drogę? A może znalazł w końcu swój wymarzony kierunek, zarówno studiów, jak i życia, a każdą wolną chwilę spędza na tworzeniu muzyki? Odpowiedzi na te pytania przybierają imię pewnej dziewczyny, która zdobyła popularność na scenie muzycznej i od 2012 roku koi słuchaczy swoim głosem. Znana jest z takich utworów jak Lawina, Alfabet, Wiatr. Poznajcie Natalię Ptak – wokalistkę, kompozytorkę, autorkę tekstów muzycznych, a także studentkę Uniwersytetu Śląskiego. Każdy człowiek szuka siebie przez całe życie. Tak jak powiedziałaś – nie sam koniec jest najważniejszy, tylko droga, która do niego prowadzi. Długo siebie szukałam, bo priorytetem w życiu chyba każdego artysty jest to, żeby znaleźć swój kierunek muzyczny. Miałam z tym duży problem, nie wiedziałam, w którą stronę podążać. Cały czas zastanawiam się, czy dobrze robię. Ale tak… Teraz chyba jestem „w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie”. Twoje teksty są dosyć liryczne i osobiste. Skąd czerpiesz odwagę, aby uzewnętrzniać się przed słuchaczami? Nie każdy jest w stanie odgadnąć, o czym są moje teksty. W momencie pisania zdarza mi się mieć w głowie coś zupełnie innego, niż ktoś mógłby sobie wyobrazić. Tworzenie muzyki i pisanie tekstów są oczyszczaniem siebie. Często wena nachodzi mnie podczas codziennych czynności, przykładowo w trakcie gotowania. Wtedy rzucam wszystko i tworzę. Prowadzisz dość prężnie swój Instagram, przedstawiając zarówno swoje życie zawodowe, jak i prywatne (www.instagram.com/ptakova). Dlaczego artyści decydują się zaprosić odbiorców do swojego świata? Żyjemy w czasach, w których słuchacze chcą wsiąknąć w życie artysty i wiedzieć, co się u niego dzieje. Chcą poznać nas od ludzkiej strony. Nie jesteśmy tylko figurkami, które

tekst: Martyna Gwóźdź – martynaewagwozdz@gmail.com – www.fitmadmara.pl | zdjęcia: Paulina Szlufik str. 30


wychodzą na scenę i pojawiają się w telewizji. Jesteśmy po prostu ludźmi – mamy swoje życie, a nim warto się dzielić. Dużo podróżujesz, koncertujesz, ale też studiujesz na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Śląskiego. Czy da się pogodzić studiowanie z tak aktywnym trybem życia? To prawda – jestem cały czas w biegu i niestety często nie ma mnie na zajęciach, ale wykładowcy są wyrozumiali. Po latach poszukiwania znalazłam kierunek studiów, który naprawdę mnie interesuje. Warto czasem zdecydować się na przerwę od nauki, aby odnaleźć odpowiednie miejsce. Po ukończeniu liceum poświęciłam kilka lat, aby zastanowić się nad tym, co chcę w życiu robić. Obecnie studiuję kultury mediów i bardzo podoba mi się ten kierunek. Czy twoim zdaniem muzyk w Katowicach może osiągnąć wiele? Wyjeżdżam często do Warszawy, bo jest ona ośrodkiem wielu branż, w tym filmowej i muzycznej. Uważam jednak, że Katowice są na tyle rozwojowym miastem, że można, mieszkając tutaj, wybić się. Bardzo sobie cenię moją współpracę z Miuoshem, która wiele mi dała. Nie tylko Warszawa poszerza horyzonty.

ważna przy tworzeniu materiału, a także niezbędna podczas pracy z kilkoma producentami. Płyta oscylować będzie wokół popu, alternatywy i żywych instrumentów. Chciałabym połączyć moją muzyczną przeszłość z pierwszego minialbumu z obecnym, bardziej komputerowym brzmieniem. Prócz tego cały czas mam przyjemność współpracować z innymi artystami i producentami. Niedawno, pod wydawnictwem Alkopoligamii, ukazała się epka Jordaha (połowa Małych Miast), SHIZZ EP, na której występuję gościnnie w jednym utworze. Do numeru powstał również teledysk, który krąży już w sieci. Poza tym pracuję obecnie nad nowym singlem z PIONĄ oraz nad utworem z producentem Remkiem Zawadzkim. Po cichu i na odległość, ale przygotowujemy też nowy materiał do mojego drugiego projektu SOXSO. Dużo się dzieje, nie stoję w miejscu. Aby być na bieżąco, polub profil Natalii na Facebooku – www.facebook.com/ptakovamusic. Cały wywiad z artystką dostępny jest na kanale Telewizji Uniwersytetu Śląskiego „UŚ TV”.

Niebawem planujesz wydać nową płytę. Czego twoi słuchacze mogą się spodziewać? Moment premiery nadejdzie w tym lub przyszłym roku. Uczę się cierpliwości, która, jak się okazuje, jest niesamowicie

str. 31


Włącz myślenie – czas na łamigłówki! Koniec wakacji wcale nie oznacza, że musimy zajmować się tylko pracą, rezygnując przy tym z przyjemności. Tym bardziej powinniśmy sobie urozmaicać czas. My polecamy łamigłówki. Są idealne na ćwiczenia sprawności intelektualnej. Ci, którzy podczas wakacji wyszli nieco z formy, mają okazję wrócić w blasku chwały. Zapraszamy do siłowni umysłu. Łamigłówki czas zacząć!

KRZYŻÓWKA Zapraszamy do rozwiązania fantastycznej, studenckiej krzyżówki! Odpowiedzi znajdziecie w naszych artykułach.

1.

HASŁO: __________ _____________________ – wielka miłość każdego studenta (oczywiście z przymrużeniem oka).

2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18.

1. Nazwisko postaci, której dotyczyły warsztaty w ramach projektu polsko-litewskiego w Cieszynie. 2. Nazwisko twórczyni teorii zależności między umiejętnością powtarzania dźwięków a poczuciem rytmu. 3. Co należy powiedzieć, kiedy powiedziało się już „A”? 4. Miasto, w którym obecnie studiuje redaktor Dominik Łowicki. 5. Chińska mafia działająca w Kowloon Walled City. 6. Szczyt, na którego ścianie zginął Jerzy Kukuczka. 7. Rodzaj certyfikatów potwierdzających znajomość angielskiego. 8. Inna nazwa określająca wolontariuszy pomagających podczas konwentu w Bytomiu. 9. Motyw przewodni w twórczości Natalii Ptak. 10. Tego najbardziej brakuje w szkołach na lekcjach angielskiego. 11. Wydarzenie organizowane dwa razy w roku, podczas którego można oddać krew. 12. Monotonia prowadzi do kurczenia się mózgu i zmniejszenia liczby i żywotności ______________________ 13. Oryginalne imię papugi, która zadebiutowała na YouTubie swoją popisową choreografią do Everybody (Backstreet’s Back). 14. Wydział Uniwersytetu Śląskiego, na którym obecnie studiuje Natalia Ptak. 15. Uproszczony sposób postrzegania innych osób. 16. _______________ kulturowa – jest ważna na każdym etapie naszego życia. 17. Nazwisko jednego z autorów kwestionariusza Boredom Proneness Scale. 18. Ireneus _________________ – pracownia projektowania i krawiectwa na miarę.

autorzy łamigłówek: Michał Denysenko, Monika Szafrańska str. 32


SUDOKU Wypełnij diagram w taki sposób, aby w każdym wierszu, każdej kolumnie i dziewięciopolowym kwadracie znalazły się litery A, B, C, D, E, F, G, H, I. Pamiętaj o tym, że litery w kwadracie, wierszu i kolumnie nie mogą się powtarzać. Powodzenia!

I E

I

G

F

A

A

F

E

D

D

A G D

C G

F

B

E

D

B D A

E

A H

C C

I

H E

F G

A

D

F

D

I D A G

F

C

I B

G

WYKREŚLANKA Znajdź i wykreśl podane wyrazy, które zostały ukryte w diagramie. Umieszczone są one w pionie, poziomie i wspak. Powodzenia! WYRAZY: wywiad, artysta, Erasmus, stypendium, Florencja, angielski, Arlena Witt, matematyka, praca, studia, miasto, Hongkong, Kowloon, konwent, Tsuru, Cieszyn, Wampiriada, edukacja, ptaki, podobieństwa, literatura faktu, Himalaje, Kukuczka, konwencja, immersja, problemy, stereotypy, nuda sytuacyjna, przewidywalność

E M L O L E S T E R E O T Y P Y O P D N

D I E P I N T E Ń S W D R L R D N R O U

U A M R T O U A W T S N E I B O D O P D

K S O O E O D Ń A M I I H G G N O K O A

A T N B R L I T E T N E M E L P U S D S

R O E L A O A R A J S R E M M I Ć T O Y

L K R E O K F E R M T E Ń A E P Ś U B T

E R Ć M Z O R I K E Y N E B R E T T I U

N W Ś Y E W Y W A M P I R I A D A K E A

A P A M N L K I M E E F U A S I R A Ń C

W R M I O O A E K D N E S Ł M E T F S Y

I Z E Ś D O R R O I D R T O U E Y A T J

T E R T N N Y Z S E I C E S S D S R W N

T W Y W I A D E Z D U Y R Z Ś A T U O A

N I K S M I W L Y O M J E E Ć I Y T Ń M

E D A T M R A Ć N L T N S W A R C A A E

W Y N E E P T A K I Y A S S J I Z R R T

N W I R R R R M O A R T T K C P N E T A

O A N E S A A A W R A K Y T A M E T A M

K L K O J C W G L G T U P E K A L I N I

O N W J O A A A O I S K E R U W A L G R

W O O Y N R U Z O M Y U N P D E J O I O

L Ś H K I K J Y K E T C D S E I C R E N

O Ć O O Z A O N W J R Z I I K B N E L D

O B N P M U Y S Ś A A K A H I E E N S E

G R G F E R A T Ć L E Ń O O N I R C K L

O O K U K U C Z K A J C N E W N O K I C

N K O G D S Z T R M K E A T A O L T A A

G A N G O T K O E I R L T E R I F A T R

I F G E T O A R W H O K Y R P R K R A P

str. 33


Odwiedź nas na: www.magazynsuplement.us.edu.pl www.facebook.com/magazynsuplement www.instagram.com/magazynsuplement

Śledź nasz fanpage www.facebook.com/magazynsuplement i zdobądź zniżki studenckie do Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach!

str. 34


str. 35


paĹşdziernik/listopad 2017


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.