
6 minute read
Mistrz deskorolki tekst Patrycja Chyżyńska foto Krzysztof Marek
Mistrz deskorolki
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że pochodzący z Lublina Filip Szalak, uczeń Akademickiego Liceum Mistrzostwa Sportowego w Lublinie, jest najlepiej zapowiadającym się polskim zawodnikiem w jeździe na deskorolce w kategorii Street. Aktualnie jest zawodnikiem Klubu Sportowego AZS AWF Katowice. Mimo młodego wieku, brał udział w wielu prestiżowych zawodach, m.in. Mistrzostwach Świata w Sao Paulo w Brazylii (w kategorii OPEN, w której startuje się z dorosłymi) oraz w Mistrzostwach Europy w Niżnym Nowogrodzie w Rosji. Pomimo licznych zagranicznych startów wspomina, że jednak to zwycięstwo w Mistrzostwach Polski w kategorii U–16 w wieku 12 lat było dla niego największym zaskoczeniem i wyróżnieniem zarazem. Od czego to wszystko się zaczęło? – Moja przygoda z deskorolką rozpoczęła się, gdy miałem 6 lat. Początkowo była to świetna zabawa i miło spędzany czas na desce. Swoją pierwszą profesjonalną deskorolkę dostałem na komunię, wtedy dopiero zaczęła się jazda na poważnie. Niestety, jak to mówią, „nie było kolorowo”, gdyż w tamtym czasie nie było w Lublinie profesjonalnego miejsca do jazdy, za to na szczęście było wielu starszych kolegów dobrze jeżdżących, od których można było podłapać nowe „tricki” – mówi Filip. Obecnie zawodnik przygotowuje się do najważniejszego w tym sezonie startu, jakim są MŚ w Londynie, a także zbiera punkty kwalifikacyjne do Igrzysk Olimpijskich w Tokio 2020.
Advertisement
– Moim zdaniem Filip to aktualnie najlepiej zapowiadający się polski zawodnik. W ubiegłym sezonie reprezentował bardzo wysoki poziom, a co najważniejsze, szybko się rozwijał i ze zgrupowania na zgrupowanie jeździł coraz lepiej. Realnie Filip ma małe szanse na wzięcie udziału w nadchodzących Igrzyskach Olimpijskich, głównie z uwagi na to, że zawody eliminacyjne odbywają się na całym świecie, a co za tym idzie, wyjazdy są bardzo kosztowne, przez co niestety nie ma szansy wystartować we wszystkich. Jednakże jeśli tempo rozwoju się utrzyma, a także pojawi się wsparcie sponsorów, będziemy bardzo optymistycznie patrzeć w przyszłość – dodaje Damian Bojko, trener Kadry Polski Juniorów. (pat)


Plenerowa galeria sztuki


Zmęczona pracą przy komputerze postanowiłam wybrać się na długi spacer. Lublin stale odkrywa przede mną swoje nieoczywiste miejsca. Owinięta ciepłym szalikiem, osłonięta kapturem przed deszczem, ruszyłam w kierunku ulicy Lipowej. Skręciłam w Miłą, Wesołą, a następnie Rusałki. Ogołocone z liści drzewa ujawniły wspaniały obraz Starego Miasta i Pałacu Sobieskich. Minęłam nieco zaniedbaną ulicę Mościckiego, piękną Narutowicza i znalazłam się na ulicy Lipowej przed bramą jednego z najstarszych i najcenniejszych cmentarzy w Polsce. Pogoda oraz miejsce wprowadziły mnie w nostalgiczny nastrój. Postanowiłam zamyślić się w alejkach lubelskiej nekropolii i odwiedzić jej cztery zabytkowe części. Najstarsza, rzymskokatolicka, pochodzi z końca XVIII wieku, ewangelicka powstała niedługo później, w początkach wieku XIX, z kolei powstanie prawosławnej datowane jest na rok 1840, natomiast wojskowo- -komunalnej na czas I wojny światowej.
Mijając wspaniałe zabytkowe kamienne pomniki, zatrzymywałam wzrok na ważnych dla historii miasta i kraju nazwiskach: Kazimierz Jaczewski, Hieronim Łopaciński, Józef Stein, Piotr Ściegienny, Teofil Laśkiewicz i wielu innych. Doceniając artystyczne walory nagrobków, wykonałam kilka fotografii. Uświadomiłam sobie, że mój nieplanowany spacer przerodził się w twórcze spotkanie ze sztuką, która odnalazła swoje miejsce w plenerowej galerii. W pobliżu bramy wejściowej oraz w okolicach kaplicy moją uwagę zwróciły klasycystyczne pomniki. Te XVIII-wieczne dzieła sztuki rzeźbiarskiej podkreślają tematykę śmierci artystycznymi detalami. Oplecione motywami roślinnymi kamienne urny, wazy i amfory przywołują skojarzenia mijającego czasu, zachowując jednocześnie wrażenie wymakającego się śmierci życia. Umieszczone na pomnikach płaskorzeźby nawiązują do symboliki przekraczania śmierci, wieczności i kosmosu. Przystanęłam na chwilę przy pomniku Czerwińskich i Jana 40 magazyn lubelski (68) 2020
Kałużyńskiego z 1855 roku. Moją uwagę przyciągnęła dekoracja w postaci podniesionej zasłony, symbolizująca istnienie równoległej do ziemskiej rzeczywistości, do której dostęp pojawia się dopiero po śmierci. Interesujące wydały mi się również nagrobki Jana Mincla i Hieronima Łopacińskiego. Pragnąc podkreślić zasługi tych ważnych postaci, umieszczono na pomnikach dwa obeliski połączone kamienną girlandą z motywami roślinnymi.
Ciekawą grupę nagrobków stanowią neoklasycystyczne rzeźby, które zawierają motywy historyczne i heraldyczne. Umieszczane na tych nagrobkach strzały symbolizują przemijanie. Idąc dalej, natrafiłam na pomnik zaprojektowany jako nakładające się na siebie płyty, z których wyrastają drzewa. Ułożone w ten sposób kamienne bloki symbolizują Chrystusa i trwałość Kościoła, natomiast drzewo – życie lub jeśli jest złamane – śmierć. Uwagę przyciągają również nagrobki łączące w sobie wiele stylów architektonicznych. Oryginalna eklektyczna realizacja widoczna jest w nagrobku Antoniego Mullera z 1862 roku oraz Wołoskich z 1869 roku.
Warte uwagi są również naśladujące kamienne formy rzeźby figuralne. To przy nich spędziłam najwięcej czasu, podziwiając przedstawione popiersia i umieszczone na płaskorzeźbie portrety historycznych postaci. Jedną z najciekawszych realizacji wydaje się być to wykonane przez warszawskiego rzeźbiarza Ludwika Pyrowicza w 1898 roku, umieszczone na pomniku w formie baldachimu na wysokim cokole, w postaci płyty z medalionem, popiersie pisarza Klemensa Junoszy Szaniawskiego.
Wielość figuralnych rzeźb na cmentarzu przy ul. Lipowej wymaga przynajmniej kilku godzin, dlatego chętnie przyjdę tu na spacer ponownie.

Siedem wiorst od Lublina

tekst i foto Marta Mazurek
Jadąc drogą, trudno go zauważyć. Widać przede wszystkim staw otoczony drzewami, łąkę, wzniesienie. Dopiero wchodząc na pagórek, oczom ukazuje się rozłożysty pałac. To rezydencja w Snopkowie, jedna z pereł świata lubelskiego ziemiaństwa. Świata, który został pogrzebany wraz z przejęciem w Polsce władzy przez komunistów. Pałac w Snopkowie, położony w pobliżu Ciemięgi – lewego dopływu Bystrzycy, jest otoczony rozległym parkiem krajobrazowym. U jego podnóża znajdują dwa stawy, z których mogą korzystać wędkarze. Budynek został wzniesiony w latach 80. XIX wieku z inicjatywy Antoniego Bobrowskiego w miejscu drewnianego dworu, który został zagospodarowany na oborę.
Marka Snopków
Snopków ma długą historię. Sięga XV wieku i odzwierciedla zmiany feudalne, obyczajowe, polityczne i gospodarcze ówczesnych ziem polskich. Na jego rozwój miały wpływ kolejne rody związane z dziedziczonymi ziemiami nad Ciemięgą. Na początku była to własność rycerska Jana z Jastkowa, znanego też jako Jana ze Snopkowa. W 1428 r. dziedzicem został Mikołaj Cebulka z Czechowa herbu Cielepała – przez kilka lat sekretarz księcia Witolda Jagiełły, potem kanonik sandomierski. Z kolei Jadwiga z domu Snopkowska herbu Rawicz, żona wojewody lubelskiego Marka Sobieskiego, była babką króla Jana Sobieskiego III. Na początku XIX wieku właścicielami Snopkowa została rodzina Trzciń

skich. W 1845 roku posiadłość została sprzedana Wojciechowi Wiercińskiemu, a następnie Antoniemu Bobrowskiemu, który był inicjatorem budowy pałacu. To również za czasów Bobrowskiego gospodarstwo stało się wzorem nowoczesnego zarządzania majątkiem. Postawiono liczne zabudowania, w tym kuźnię, wozownię, kurniki i wiele innych. Nowy właściciel Snopkowa budował swoją pozycję opartą na hodowli świń rasy nadbużańskiej i tzw. koni remontowych dla wojska. Dzięki udziałowi w licznych wystawach rolniczych, na których zdobywał nagrody i wyróżnienie, majątek w Snopkowie stał się rozpoznawalną marką.
Kolejnymi właścicielami Snopkowa w 1897 roku została rodzina Piaszczyńskich, która kontynuowała dotychczasową koncepcję rozwojową majątku, opartą głównie na uprawie zboża. Kazimierz Piaszczyński poszerzył działalność o hodowlę karakułów, koni arabskich i ryb. Ciosem, zwłaszcza dla hodowli koni, był wybuch I wojny światowej. Uprzedzając reperkusje, wysłano do Rosji na przechowanie 30 klacz, po to, aby zachować stado. Jednak po bitwie pod Jastkowem latem 1915 roku armia rosyjska, cofając się, zabrała ze sobą 70 źrebiąt. Po wojnie Kazimierz Piaszczyński dodatkowo zajął się hodowlą owiec – głównie karakułów. Idąc w ślady Antoniego Bobrowskiego, w latach 20. był częstym uczestnikiem wystaw rolniczych w Lublinie i we Lwowie, szczycił się licznymi nagrodami i wyróżnieniami. Senior rodu