12 minute read

Rozmowa z Jerzym Szufą Tożsamość opowiadacza

Tożsamość opowiadacza

W sztuce opowiadania są różne narzędzia, dzięki którym urzeczywistnia się pragnienie wspólnoty – refreny, powtarzalne frazy, pieśni, które wszyscy śpiewają – to wszystko służy prostemu byciu razem.

Advertisement

Z JerZym sZufą roZmawia Paulina olivier Tomek Kaczor

Jerzy Szufa jest magistrem filozofii. Na co dzień pracuje jako edukator i animator kultury. Organizuje warsztaty sztuki opowiadania. Prowadzi stronę opowiadacz.com.

Piszesz o sobie, że jesteś opowiadaczem. Kto to taki?

Wyjaśnienie tego, kim jest opowiadacz, jest trudne – mnie samemu kilka lat zajęło odkrywanie i definiowanie tego, czym się zajmuję. Bo przecież każdy człowiek opowiada. Ja opowiadam historie – krótkie formy narracyjne: bajki ludowe, baśnie, historie, które sam wymyślam. Są krótkie i mają domkniętą formę. Opowiadam na żywo, swoim głosem i traktuję to jako konkretną formę artystyczną. Tak rozumiem bycie opowiadaczem, ale to słowo może się bardzo różnie kojarzyć – jakiś czas temu opublikowałem o tym artykuł (Opowiadacz – differentia specifica, „Forum Sztuki Opowiadania”,

Rocznik 2020, s. 50–60 – przyp. red.).

W czasie prowadzenia warsztatów spotkałem się z bardzo różnymi oczekiwaniami uczestników odnośnie do tego, czego będziemy się uczyć. Opowiadać można pisaniem, rysowaniem komiksów, można opowiadać w marketingu – storytelling jest teraz bardzo na topie. Żeby odpowiedzieć sobie na pytania, czym dla mnie jest sztuka opowiadania i co mogę przekazać innym, sięgnąłem między innymi do książki brytyjskiego badacza Michaela Wilsona „Storytelling and Theatre: Contemporary Professional Storytellers and Their Art”. Autor analizuje tam sztukę opowiadania jako konkretny ruch artystyczny, który w latach 70. zaczął pojawiać się w Wielkiej Brytanii. Według niego termin „opowiadacz” może występować w trzech różnych kontekstach semantycznych. W pierwszym z nich to słowo jest puste, nic nieznaczące, staje się łatką marketingową – na przykład kiedy mówi się, że dany pisarz jest świetnym opowiadaczem historii. Drugi kontekst jest bardziej rodzinny i tu język polski oferuje nam zdecydowanie bardziej precyzyjne słowo – gawędziarz. Chodzi o osobę, która ma naturalny talent snucia opowieści, która sypie anegdotami jak z rękawa i której po prostu dobrze się słucha. To może być na przykład babcia w fascynujący sposób opowiadająca rodzinne historie. I wreszcie trzecie znaczenie – opowiadacz jako ktoś, kto kojarzy się z bardami czy trubadurami, z czasami, w których siedziano przy ognisku i opowiadano historie. Tutaj pojawia się cała masa skojarzeń z tradycjami, które kiedyś istniały i były piękne, a dzisiaj już zanikają.

Które z tych znaczeń jest ci najbliższe?

Moje rozumienie słowa opowiadacz obejmuje jakoś wszystkie trzy znaczenia. Myślę o czynności opowiadania jako o pewnym kontinuum: na jednym krańcu mamy rozmowę w cztery oczy – kiedy opowiadam komuś anegdotę albo spotykam znajomego w autobusie i opowiadam, co u mnie słychać. A na drugim krańcu – występ przed tysiącem osób na jasno oświetlonej scenie.

Bycie opowiadaczem wiąże się ze „skakaniem” po tym kontinuum, każdemu jest bliżej do którejś z tych form.

Mnie osobiście bliżej jest do formy występu, tej bardziej aktorskiej – lepiej się w tym odnajduję, a na co dzień wcale nie czuję się rodzinnym opowiadaczem. Sceną może być dla mnie zarówno teatr z dużą widownią, jak i niewielka sala z trójką dzieci w roli widzów. Tym, co charakteryzuje tę →profesję, jest fakt, że opowiadacz

Słowo mówione jest bardziej pierwotne niż pisane i może dlatego trafia w człowieka głębiej i bardziej bezpośrednio.

występuje w wielu różnych kontekstach: przed dziećmi, przed dorosłymi, przed dużą i małą widownią, w sytuacjach mniej lub bardziej formalnych.

A czy opowiadaczowi jest bliżej do aktora, czy do retora?

Powiedziałbym, że opowiadaczowi bliżej jest do aktora – w praktyce opowiadacz korzysta z tych samych narzędzi co aktor, i można je porównywać. Pojawia się kwestia głosu, ciała, obecności scenicznej. Jednocześnie, opowiadacze często odcinają się od teatru, niektórzy mówią, że aktor stawia na pierwszym miejscu siebie, a nie historię, a dla opowiadacza najważniejsza jest historia i on sam siebie nie eksponuje.

Na pewno od klasycznego i tradycyjnego teatru ta sztuka bardzo się różni. Oczywiście istnieją różne teatry, na przykład teatr awangardowy, ale jeśli założymy, że zasadniczym elementem sztuki teatralnej jest uczenie się tekstu na pamięć, to tu ujawnia się pierwsza znacząca różnica – my najczęściej nie pracujemy na tekstach tak jak aktorzy, bo po prostu nie mamy na to czasu ani do tego narzędzi. Ludzie poświęcają życie na bycie aktorem, mają dużo czasu, pracując nad spektaklem, i to jest cały potężny proces przyswajania tekstu, tak żeby go potem wypowiedzieć „przez” siebie. My omijamy etap tekstu – pracujemy na obrazach wewnętrznych. Drugą znaczącą różnicą jest brak „czwartej ściany”, czyli przestrzeni między sceną a widzem. Aktorzy przez większość czasu zachowują się tak, jakby widza nie było; jakby odgrywana scena wydarzyła się naprawdę w innym miejscu i czasie. W występie opowiadacza tej bariery nie ma, bo artysta wchodzi na scenę jako on sam i nawiązuje kontakt ze słuchaczami. Nawet jeśli w trakcie opowieści wcieli się w jakieś postacie, to ostatecznie nie stara się stworzyć wrażenia, że jest kimś innym niż opowiadaczem i gdzieś indziej niż na scenie. Kolejną różnicą jest fakt, że opowiadacz (najczęściej) jest na scenie sam, więc jeśli już, to sztuce opowiadania byłoby bliżej do monodramu.

Jak zatem kształtuje się relacja między opowiadaczem a słuchaczami? Czy uczestniczą oni wyłącznie biernie, czy mogą się zaangażować we współtworzenie historii?

Pytasz mnie o dosyć zamierzchłe czasy, w których mogłem stać przed ludźmi i mieć z nimi kontakt. Moje ostatnie występy listopadowe to nagrywanie do kamery, co jest zupełnie innym doświadczeniem – przed kamerą nie ma tej relacji, nie ma energii. Tak naprawdę moja sztuka bez słuchaczy i bez spotkania, bezpośredniego kontaktu i żywego słowa, właściwie nie istnieje. Czymś wyjątkowym dla sztuki opowiadania jest to, jak bardzo opowiadacz wchodzi w relację ze słuchaczami i dostosowuje do nich opowieść. Nie recytuję gotowego tekstu – w czasie każdego występu używam nieco innych słów, opowieść w zależności od słuchaczy zmienia swoją dynamikę. Najłatwiej jest z dziećmi, bo po nich od razu widać reakcje – jeśli widzę, że dzieci się boją, to będę mówił ciszej i łagodniej, jeśli są znudzone – czasem huknę, zacznę się bardziej dynamicznie ruszać albo spróbuję je zaangażować, na przykład przez zabawę ruchową. Inaczej opowiada się ludziom dorosłym, a jeszcze inaczej seniorom. Oprócz bycia opowiadaczem mam również doświadczenie aktorskie, działam w Studiu Teatralnym Baza. Dla mnie występowanie jako opowiadacz jest trudniejsze (pomijając monodramy). Aktorzy na scenie (przynajmniej w tradycyjnym teatrze) mają siebie nawzajem – czują obecność publiczności, ale ona jest bardziej odległa. Razem grają,

przeżywają, coś się dzieje, ale dzieje się przede wszystkim pomiędzy nimi. A kiedy opowiadacz wychodzi i opowiada historie, ta „żywa” przestrzeń jest między nim a słuchaczami. I to jest trudne, bo słuchacze są różni. Z jednej strony, nie można zupełnie polegać na publiczności, bo może się zdarzyć, że publiczność jest senna, znudzona albo zupełnie niezainteresowana historią, ale z drugiej – nie można wyjść i mówić tylko swojej uprzednio przygotowanej historii, nie zmieniając jej ani trochę. Opowiadacz musi nieustannie szukać różnych form porozumienia z publicznością i dlatego uważam, że to jest nie tylko sztuka, lecz także rzemiosło – można być mniej lub bardziej utalentowanym, ale z biegiem lat i z każdym kolejnym występem potrafimy coraz więcej. Uczymy się opowiadać często te same historie, ale w różnych kontekstach, przed różną publiką. Historia, którą gdzieś przeczytam czy sam wymyślę, jest tak naprawdę weryfikowana dopiero w momencie występu. Zazwyczaj najpierw opowiadam ją bliskim, a później, po występie przed większą publicznością, widzę, czy ta konkretna historia się „sprawdza”, czy nie. Jeśli widzę pozytywny odbiór słuchaczy, to z każdym kolejnym występem szlifuję tę opowieść, która staje się coraz lepsza. Jest trochę jak kamień w rzece – toczy się i szlifuje przy każdym kolejnym opowiadaniu, aż osiągnie niemal idealny kształt.

Z wykształcenia jesteś filozofem. Jakie są punkty wspólne filozofowania i opowiadania historii?

Na pierwszy rzut oka dostrzegam raczej różnice niż punkty wspólne. Filozofia angażuje o wiele bardziej myślenie analityczne, uporządkowane i często abstrakcyjne. Z kolei w opowiadaniu mamy do czynienia z bardzo prostymi i syntetycznymi historiami, które często odwołują się do naszych emocji. Jednak na pewno filozoficzne zacięcie sprawiło, że od początku zadawałem sobie pytania, co to w ogóle znaczy być opowiadaczem, czym ta sztuka różni się od innych, jaka jest jej specyfika.

Co twoim zdaniem daje ludziom słuchanie opowieści? Wydaje się, że w przypadku dzieci chęć i potrzeba słuchania nierzadko fantastycznych historii są dość naturalne. A co z dorosłymi? Dlaczego ludzie dorośli chcą słuchać historii?

Pozwól, że odpowiem, odwołując się do tego, co słyszę od swoich słuchaczy. W ich wypowiedziach po występie często pojawia się sformułowanie, że poczuli się jak dzieci. Słuchanie opowiadacza przypomina im sytuacje z dzieciństwa, w których ktoś opowiadał im historie, i lata, w których wyobraźnia była w nich żywa. Słuchanie opowieści wprawia ludzi w dobry nastrój, sprawia, że po prostu czują się dobrze – i właśnie w tym widziałbym podstawowy cel i wartość sztuki opowiadania. Jednocześnie jest to szczególny rodzaj przyjemności, która bardzo mocno angażuje wyobraźnię. Kiedy człowiek jest zasłuchany w historię i w jego głowie pojawiają się różne obrazy, jest to sytuacja zbliżona do obcowania z literaturą – bo te obrazy powstają dzięki wyobraźni właśnie, a nie są nam odgórnie dane, jak na przykład w filmie. Sztuka opowiadania to jednak inne medium niż literatura – w przypadku tej pierwszej mamy do czynienia z żywym, dynamicznym słowem (co wpływa również na rodzaj języka, którego używamy). Słowo mówione jest bardziej pierwotne niż pisane i może dlatego trafia w człowieka głębiej i bardziej bezpośrednio. Czymś, co mnie porywa jako słuchacza (bo nim też bywam), jest specyficzny stan zasłuchania w opowieść, który pozwala na przeniesienie się na chwilę do innego świata. W opowiadaniu odsłania się też sam opowiadający – po wysłuchaniu historii mam wrażenie, że znam tego człowieka trochę lepiej. Myślę, że tym też różni się opowiadanie historii od wygłaszania opinii – kiedy ktoś wygłasza opinię na dany temat, to łatwo jest się do tego komunikatu zdystansować, do poglądów podchodzimy „na chłodno”, z mniej lub bardziej krytycznym podejściem. W momencie kiedy ktoś nie chce mnie do niczego przekonać, tylko po prostu dzieli się opowieścią, to krytyczne myślenie się wyłącza – słuchacz chłonie opowieść i uczestniczy w niej bez zachowywania „racjonalnego” dystansu.

W tym, co mówisz, pobrzmiewa też podkreślenie bliskości i intymności, które wytwarzają się między opowiadającym a słuchającymi.

Tak, zdecydowanie! Wspólnota jest ważnym aspektem zarówno opowiadania, jak i słuchania opowieści. I to nie tylko wspólnota między opowiadaczem a słuchaczami, lecz także inny rodzaj wspólnoty – ze wszystkim, co istnieje. Tolkien pisał, że w baśniach urzeczywistniają się różne pragnienia niemożliwe do spełnienia w rzeczywistym świecie, na przykład pragnienie poczucia wspólnoty ze wszystkimi istotami – świadczy o tym to, że w baśniach zwierzęta mówią. W samej sztuce opowiadania są różne narzędzia, które służą wywołaniu podobnego stanu – refreny, powtarzalne frazy, pieśni, które wszyscy śpiewają – to wszystko służy prostemu byciu razem. 151

A co tobie daje opowiadanie historii?

Mówiąc najprościej: opowiadam tak naprawdę dlatego, że lubię. Dla →

mnie to jest jedna z czynności autotelicznych, która ma cel sama w sobie. A po drugie: opowiadam, bo umiem, to mi wychodzi. Tak po prostu. Natomiast jeśli chodzi o konkretne wartości, które mogą z opowiadania wyniknąć, to przede wszystkim rozwój wyobraźni – zarówno mojej, jak i słuchaczy. W ogóle pytanie o to, dlaczego opowiadam, jest silnie związane z pytaniem, co opowiadanie daje innym – bo przecież opowiadam ludziom i dla ludzi. Żeby sprawić im przyjemność, żeby słuchając opowieści, mogli się zrelaksować. Chcę skłonić słuchaczy do przemyśleń i pozwolić im chociaż na chwilę oderwać się od codziennego życia. W przypadku dzieci zaakcentowałbym bardziej wartości poznawcze, jakie niesie ze sobą słuchanie opowieści – rozwój wyobraźni, myślenie obrazami, umiejętność tworzenia i dobierania obrazów do podanych przeze mnie słów. Kolejny ważny aspekt to fakt, że w opowieści dzieci i opowiadacz są w zasadzie na tym samym poziomie, znika hierarchia, która jest obecna w wielu innych sytuacjach. Dobrze jest wykorzystywać różne narzędzia, żeby dzieci mogły uczestniczyć w opowieści i ją współtworzyć.

Czy można być opowiadaczem, nie zajmując się tym zawodowo czy profesjonalnie? Co każdemu z nas może dać umiejętność pięknego opowiadania?

Oczywiście, że można być „nieprofesjonalnym” opowiadaczem. Myślę, że dobrze by nam wszystkim zrobiło, gdybyśmy potrafili opowiadać, ale też słuchać, bo mam wrażenie, że często brak umiejętności opowiadania bierze się z doświadczenia bycia niewysłuchanym, nieumiejętności słuchania wśród ludzi, z którymi żyjemy.

Poza tym sztuka opowiadania zawiera w sobie przynajmniej kilka umiejętności, które mogą być przydatne dla każdego, niezależnie od tego, czym się zajmuje. Po pierwsze, aspekt „performerski”, czyli umiejętność wychodzenia przed ludzi i mówienia – to się później przydaje w każdym wystąpieniu publicznym. Kolejny aspekt to umiejętność konstruowania opowieści w taki sposób, żeby była dla odbiorców wciągająca – jest to teraz często wykorzystywane w marketingu, a marketing jest wszędzie. Jeśli chodzi o zawody, czy może szerzej – grupy ludzi, dla których umiejętność opowiadania mogłaby być szczególnie użyteczna, to do głowy przychodzą mi dwie najważniejsze: rodzice oraz nauczyciele. Obie te grupy budują relacje z dziećmi i tutaj dużą wartością może być rodzaj partnerstwa, jaki do tych relacji wnosi opowiadanie. Nawet w przypadku nauczyciela, który ma bardziej „tradycyjne” podejście do nauczania, opowiadanie historii jest świetnym sposobem na budowanie więzi z uczniami. Poza tym dzięki opowiadaniu można łatwo zdobyć stuprocentową uwagę dzieci. Przypomniała mi się historia Dana Yashinsky’ego, kanadyjskiego opowiadacza, który studiował literaturę i w wakacje pojechał na obóz z dziećmi. Dzieci nie chciały się angażować w żadne aktywności. Był tylko jeden moment, w którym Dan zyskiwał 100 procent ich uwagi – kiedy siadał przy ognisku i zaczynał opowiadać historie. W ten sposób zaczął się zajmować opowiadaniem. Mam podobne doświadczenie: kiedyś prowadziłem warsztaty dla dzieci w ramach półkolonii. Przyszły dzieciaki, które mają właściwie nieograniczony dostęp do komputerów i cukru – taka bomba energetyczna. Miałem przygotowane dla nich różne aktywności i najwyższy stopień ich zaangażowania, jaki udawało mi się osiągnąć, to było, powiedzmy, 30 procent. Natomiast kiedy zaczynałem opowiadać bajki – wtedy miałem momentalnie 100 procent uwagi, niezależnie od tego, co w danym momencie robiły, od czego je oderwałem. Myślę, że umiejętność opowiadania może dać nauczycielowi poczucie mocy i przekonanie, że dysponuje narzędziem, które się sprawdza. W kontekście edukacji uczenie się, jak opowiadać, jest też dobrym narzędziem do rozwijania słowa mówionego. W szkołach tak naprawdę nie uczy się nas, jak wymyślać historie, co taka opowieść musi zawierać, żeby była porywająca dla słuchaczy. Warto pokazywać dzieciom opowiadania jako równoprawny sposób przekazywania i przyswajania informacji. Uczenie się „z opowieści” może być znacznie ciekawsze, a nawet skuteczniejsze niż wkuwanie abstrakcyjnych treści na pamięć, a potem bezmyślne recytowanie ich pod tablicą.

Czy jest coś, czego życzyłbyś sobie i innym opowiadaczom i opowiadaczkom?

Bardzo bym się cieszył, gdyby sztuka opowiadania stała się w Polsce bardziej rozpoznawalna. Bo obecnie największy problem opowiadaczy jest taki, że do końca nie wiadomo, kim są. Nie można się z tego tłumaczyć za długo, bo ludzie zazwyczaj nie mają czasu, żeby słuchać dłuższych wywodów, a z drugiej strony, trzeba jakoś dotrzeć do potencjalnych słuchaczy czy uczestników warsztatów. Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, w którym ta profesja stanie się bardziej rozpoznawalna, zyska swoją tożsamość. Dla porównania we Francji działa około tysiąca profesjonalnych opowiadaczy, a zajęcie to jest społecznie rozpoznawalne.