Zapach cytrusów

Page 1

ZAPACH CYTRUSÓW Katarzyna Kielecka FRAGMENTY I Nie chciała zranić ani rozczarować Bartka, lecz już wiedziała, że to się nieuchronnie zdarzy. Mógł być ogromnie wyrozumiały, akceptować ją całą wraz z jej przeszłością, nie miała jednak wątpliwości, że dotkliwie zaboli go wiadomość, iż ona nosi pod sercem dziecko tamtego, znienawidzonego faceta – jedynego, z którym dotąd łączył ją seks. Wyszła na korytarz i rozejrzała się z wahaniem. Kartkę z opisem badania oraz zdjęciem złożyła wpół i pospiesznie upchnęła w kieszeni. Musi powiedzieć Bartkowi. Nie może tego ukrywać, ale przecież nie powie mu tak, nie tu w przychodni czy na chybcika w drodze na parking lub w samochodzie. To wpłynie na ich wspólne plany, zburzy idylliczne wizje, jakie snuł przez ostatnie tygodnie, kiedy stawał na głowie, by wywołać na jej twarzy uśmiech, stop-niowo zacierać wspomnienia koszmaru oraz zapewniać, że zadba, by miała wszystko, co najpiękniejsze. Choćby nawet cytrusowy gaj. Na jednym z krzeseł w najdalszym kącie poczekalni dostrzegła znajomą postać, która siedziała z pochyloną głową, obracając komórkę w dłoniach. Ada podeszła z lekkim ociąganiem, niepewna tego, jak wiele da się wyczytać z jej twarzy, zanim padną jakiekolwiek słowa. Pilch uniósł głowę i objął ją zaskakująco smutnym spojrzeniem piwnych oczu. – To koniec, Ada – powiedział łamiącym się głosem i wyciągnął do niej dłoń z telefonem. II Bardzo chciał wejść już do środka, a jeszcze bardziej obawiał się tego, co się wówczas wydarzy. Trzymał uniesioną dłoń tuż przy drewnie dobrą minutę,


gdy nagle klamka opadła i stare zawiasy nieprzyjemnie zgrzytnęły. W wąskiej szparze pojawiła się nieduża postać z upiętymi w kok jasnymi włosami, z pewnością miękkimi i aksamitnymi, bo takimi zapisały się w pamięci jego palców, policzków oraz ust. Wspomnienia o niej były tak żywe, jakby doświadczał miłości nie przed dwudziestu laty, a najwyżej kilka dni temu. – Jesteś – powiedziała cichym głosem, który także nic się nie zmienił, i uchyliła szerzej drzwi, by wpuścić przybysza do środka. – Jestem – potwierdził, zasunął rygiel, a potem długo stał w niewielkiej sieni, tocząc w milczeniu walkę z paraliżującym strachem przed jakimkolwiek ruchem. Sylwetka Heleny wydawała się tak samo drobna jak dawniej, choć lekko przygarbiona za sprawą kuli, z której korzystała od czasu, gdy się ostatnio widzieli. Miała na sobie prostą zieloną sukienkę w kolorowe kwiaty, z krótkimi rękawami, sięgającą do kostek i zakrywającą dekolt niemal po szyję. W piersi mężczyzny coś się boleśnie zacisnęło, gdy dostrzegł, że trzęsą jej się ręce i tym samym wprawiają w drżenie całą sylwetkę. Mimo to nie przerywał ciszy, bo zwyczajnie brakowało mu słów. W końcu to ona zdecydowała się odezwać. – Chodź, naleję ci żurku. Pewnie głodnyś. Zaskoczyła go tak banalnym zaproszeniem i mimowolnie poczuł rozczarowanie, choć nie spodziewał się niczego, nie planował, nie kreował w wyobraźni żadnych scenariuszy ich spotkania. Przez dwie dekady niewidzenia wysłała do niego sześćdziesiąt dwa listy. Czytał je setki razy, wąchał, całował i przytulał w ciemności do policzka, choć na żaden nie odpisał. Z początku wyrażała w nich rozpacz, miłość, tęsknotę i żal za choćby tym wybrakowanym szczęściem, które im odebrano. Potem wyczytywał z nieco zbyt kształtnych, jakby kreślonych staranną ręką uczennicy liter szacunek dla jego decyzji, własne wyrzuty sumienia oraz kanciaste, nieskładne zdania świadczące o tym, że powierzyła ich wspólny grzech i cierpienie Bogu. Modliła się, by zesłał im spokój i wybaczenie, skoro karę wymierzyło życie. Stefana drażniła jej ufność w moc Stwórcy, lecz mimo to czytał zachłannie każde słowo i obiecywał sobie, że jeśli kiedyś znów ją zobaczy, powie to wszystko, czego nie napisał, a co podczas bezsennych nocy szeptał bezgło-


śnie, ledwo ruszając wargami. Teraz, choć myśli galopowały w głowie, coś bezlitośnie paraliżowało mu krtań, Helena zaś uśmiechała się lekko i jakby nigdy nic po prostu zaproponowała mu zupę. Kobiety są nieobliczalne. Pamiętał, że to jedna z życiowych prawd. Za to pachną oszałamiająco. Podreptał za nią i posłusznie usiadł przy pokrytym kwiecistą ceratą stole. Zauważył, że czas się tu zatrzymał. Każdy mebel i bibelot tkwił tam, gdzie dawniej: stare szafki z cienkiej sklejki, wytarty, podniszczony bufet, sosnowy stół i trzy stołki. Nawet w oknie wisiała ta sama firanka ze wzorem w drobne różyczki. A co z nimi i z ich miłością? III W niedużym dziecięcym pokoju z jasnymi meblami oraz mnóstwem składanych i sklejanych modeli wszelkich maszyn latających siedział przy biurku dziesięcioletni Tymek Pilch. Oszukiwał samego siebie, że ogromnie mu zależy na dokładnym przerysowaniu Messerschmitta Me 262 Schwalbe zwanego Jaskółką z ekranu smartfona na kartkę. Nie szło ni w ząb, bo trzęsły mu się ręce i ołówek raz za razem wyczyniał nie to, czego chłopiec by oczekiwał. Sztywne wargi poruszały się niemal bezgłośnie, szukały ukojenia w słowach piosenki, która grzmiała w wetkniętych w uszy słuchawkach i powinna zagłuszyć krzyki z drugiego pokoju. Tata często ją nucił, gdy dopisywał mu dobry humor, i Tymek celowo wyszukał właśnie ten utwór na Spotify. Nie interesował go sam tekst, którego nie rozumiał. Muzyka też nieszczególnie przypadła mu do gustu, ale nie miało to znaczenia, bo w ten sposób chłopiec próbował wyrażać choćby szczątkową solidarność z ojcem i swój protest przeciwko temu, co działo się za ścianą. – „Byłaś dla mnie wszystkim, co się w życiu liczy. Teraz, gdy po wszystkim, wszystko jest już niczym” – szeptał, wtórując w refrenie zespołowi Poparzeni Kawą Trzy. Coś huknęło, jakby któreś z rodziców rzuciło ciężkim przedmiotem o ścianę. Chyba nie zaczęli się bić? A jeśli? Takie rzeczy się zdarzają. Ojciec Marcela miał twardą rękę i gdy wracał z pracy wkurzony, często obrywało się temu, kto akurat mu się nawinął. Dawniej, bo teraz Marcel już z nim nie mieszka. Takiego rodzica i takiego domu mały Pilch nie chciałby mieć za


nic w świecie, lecz akurat w tym momencie los kumpla był mu obojętny, bo sam czuł się zrozpaczony i zagubiony. W życiu by się do tego nie przyznał, ale zwyczajnie się bał. „Jaskółka – pierwszy użyty bojowo samolot myśliwski o napędzie odrzutowym”. Oczy dziecka prześlizgnęły się po literach, które dziwnie straciły ostrość. Grafitowy rysik zbyt mocno wbił się w papier, nie wytrzymał nacisku i złamał się, powodując, że skrzydło Messerschmitta paskudnie się wykrzywiło. Coś takiego nie miałoby prawa latać, pomyślał chłopiec i ze złością rzucił ołówkiem o ścianę. W tym samym czasie w sąsiednim pokoju znów coś łupnęło, a krzyki się wzmogły. Może zadzwonić po stryjka, pomyślał. Przyjedzie i jakoś uratuje sytuację. On zawsze wie, co zrobić… Chwycił w dłonie telefon, lecz naszły go wątpliwości. Nie, to zły pomysł. Mama za stryjkiem nie przepada. Nigdy nie rozmawiają normalnie. Zachowują się jakoś sztywniacko, całkiem jak Tymek na zakończeniu roku szkolnego. Nauczycielka go namówiła, by powiedział wiersz na akademii, przed całą szkołą, kolegami i ich rodzicami. Okropność. Chłopiec stał wyprostowany, jakby go ktoś spetryfikował, i siłą woli wydusił przez zęby wyuczony tekst. W dodatku się pomylił przy ostatniej zwrotce i miał wrażenie, że wszyscy się śmieją. Mama zestryjkiem zawsze wymieniali wyłącznie zwykłe uprzejmości, właśnie tak, jakby się obawiali, że wylądowali na scenie i za chwilę zapomną swojej kwestii. Zdecydowanie telefon nie rozwiąże aktualnych kłopotów. – Bo co? – wrzeszczała mama dziwnie niskim głosem, jakiego jej syn jeszcze nie słyszał, choć w dziedzinie kłótni rodziców nabierał coraz bogatszych doświadczeń. – Zabronisz mi?! A może się rozpłaczesz albo zaczniesz błagać, żebym zmieniła zdanie? – Przestań, do cholery! Naprawdę musisz na każdym kroku mnie upokarzać? Taką ci to sprawia frajdę?! – Sam się upokarzasz tym, jak się łasisz, jak skamlesz o wszystko, jak gapisz się jak zbity pies. Rzygać mi się od tego chce! Gdybyś choć raz zachował się jak prawdziwy facet… – Czyli jak? Przełożył cię przez kolano i wpierdolił czy zawlókł za włosy do sypialni? I co? Wtedy nagle byś mnie zaczęła szanować?! – wydzierał się ojciec i Tymek był pewien, że podczas krzyku kropelki śliny tryskają mu z ust, a mama odsuwa się jak najdalej, krzywiąc z obrzydzeniem twarz, bo


nie chce, by cokolwiek do niej doleciało. Słowa też nie do końca do niej trafiały. Zwykle sprawiała wrażenie, jakby odbijała je niewidzialną tarczą. Spadały więc z łoskotem na panele, roztrzaskując się na sylaby lub nawet głoski i tracąc przy tym znaczenie. – A może przestałabyś rozmyślać na okrągło o tym, jak rozjebać rodzinę? Teraz już na pewno mama zmarszczyła groźnie czoło, bo nie znosi, gdy tata używa brzydkich słów, pomyślał chłopiec, kiedy podnosił z dywanu złamany ołówek, a następnie temperował go z zaciętą miną, jakby ten nędzny kawałek drewna odpowiadał za przetaczającą się nad mieszkaniem nawałnicę.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.