Moja lewa joga

Page 1

Moja lewa joga 1. Znasz to dojmujące uczucie oczekiwania na moment, kiedy wreszcie zacznie się „moje piękne, wspaniałe życie”? To był jeden z tych momentów, w których ponad wszelką wątpliwość doświadczyłam mojego wspaniałego życia. Z czasem miałam odkryć, że można tak mieć na stałe. I że jest to jeden z najbardziej spektakularnych efektów jogicznej pracy nad sobą. Niestety na ogół nie wystarczy ćwiczenie samych asan, aby osiągnąć ten stan. Trzeba poznać i wdrożyć cały system. Nauczyć się siedzieć we własnej ciszy i obserwować swój umysł, nieustannie wracając do pytania „Kim jestem?”. Nauczyć się odpuszczać i nie przywiązywać do rzeczy, idei, planów, a nawet ludzi (ale jak to?) – za to spokojnie przyjmować to, co niesie życie, czyli żyć i dać żyć innym. Porzucić potrzebę kontrolowania, recenzowania, „wiedzenia” lepiej i bycia czyimś zbawieniem. Zrezygnować z udziału w nieustannie nakręcanych przez nasze ego dramatach. Zająć się sobą. Stać się dla siebie pełnym troski, dobrym rodzicem, który dba o dobrostan, zdrowie, spokój i rozwój swojego dziecka. Przestać przerzucać na innych odpowiedzialność za swoje emocje, nastroje i reakcje. Zakorzenić się w ciele, czyli zacząć je naprawdę szanować i słuchać tego, co do nas mówi. 2. W zachodnim kręgu kulturowym jesteśmy zafiksowani na ćwiczeniu ciała, kompletnie pomijając inne aspekty jogi. Przy czym interesuje nas głównie jego wygląd lub – ewentualnie – możliwości akrobatyczne. Zbyt często pomijamy to, że jest ono czymś w rodzaju inteligentnej biologicznej stacji nadawczo-odbiorczej z funkcją zapamiętywania i jako takie wymaga umiejętnej obsługi, serwisowania, aktualizowania oprogramowania oraz ładowania baterii. Redukowanie jogi do gimnastyki to nie tylko nasza strata, ale też brak poszanowania dla liczącej kilka tysięcy lat tradycji i setek pokoleń jogiń i joginów, którzy ją dla nas stworzyli. Ta niestety dość typowa, arogancka, roszczeniowa postawa była także moim udziałem. L. nie lubił strzępić języka na darmo. Nigdy nie motywował nikogo do praktyki, nie namawiał ani się nie „sprzedawał”. A jednak ten, kto był gotów na jego przekaz, chłonął wiedzę i napełniał się inspiracją. Ja byłam. Dlatego zmieniłam plany i zostałam u L. na dłużej, by każdego ranka i popołudnia rozkładać swoją matę tuż obok niego. Z każdą godziną wspólnej praktyki odsłaniała się przede mną zupełnie nowa ścieżka. Nie przeczuwałam nawet, że joga wkrótce stanie się moim zawodem. Po prostu pozwoliłam sobie wypuścić się na zupełnie nieznany teren. Zaryzykowałam i poświęciłam się poznawaniu całkiem dla mnie nowej dziedziny, słuchając wyłącznie głosu intuicji. W tym czasie koło nosa przelatywały mi kolejne „atrakcyjne” i – co tu kryć – lukratywne oferty zawodowe. Dobijali się do mnie ludzie, od których telefonów, będąc miesiącami w Azji, nigdy nie odebrałam. Aż przestali. Na jakiś czas zniknęłam z radarów. Wiele osób podejrzewało, że zwariowałam albo się zakochałam. A ja w tym czasie przebudowywałam swoje życie, nie mając tak naprawdę pojęcia, dokąd to wszystko zmierza. Mój świat skurczył się do rozmiarów maleńkiego pokoiku z jedną półką i moskitierą. Cały swój dobytek mogłam upchnąć w średniej wielkości


plecaku. 3. Należę do osób, które chcąc uratować swoje życie, poświęciły wiele lat i mnóstwo środków finansowych na terapię, a potem uczciwie i nie szukając wymówek, praktykowały (nadal to robię) jogę, dbając w ten sposób o zdrowie ciała i spokój ducha. Nie pieściłam się ze sobą i nie będę tego robić w stosunku do moich czytelniczek i czytelników. Jeżeli doświadczasz cierpienia, tkwisz w konfliktach, nie lubisz życia, jakie prowadzisz, i mimo braku diagnozy trwałego uszkodzenia narządu ruchu nie możesz się schylić bez stękania, ledwo chodzisz, regularnie pijesz alkohol, palisz trawę, bierzesz leki przeciwbólowe i nie śpisz bez łyknięcia odpowiedniego leku, to znaczy, że nie jest dobrze. A z czasem będzie tylko gorzej. Joga może ci pomóc. Może też być wspaniałym dopełnieniem twojej psychoterapii albo odwyku. Może być – pod warunkiem że prowadzona przez kompetentną osobę – kontynuacją rehabilitacji po zabiegach chirurgicznych, traumach i kontuzjach. A także, jak w moim przypadku, okazać się przygodą życia, ścieżką rozwoju duchowego i tratwą ratunkową. Jednak trzeba przestać szukać wymówek i zacząć działać, zaangażować się. Pomalutku, z dobrocią i łagodnością dla siebie, ale regularnie. Joga jest sposobem na utrzymanie sprawnego ciała i umysłu do późnej starości. Metodą pracy nad stawaniem się osobą emocjonalnie niezależną, a przez to prawdziwie współczującą i kochającą. Także siebie. Jest też, czego dowiedziono naukowo, sposobem na to, by poprawić koncentrację, co z kolei owocuje większą wydajnością w pracy i podejmowaniem bardziej przemyślanych życiowych decyzji. Joga jest procesem detoksykacji naszego ciała ze złogów trujących myśli i ich „metabolitów” – zapieczonego w jego strukturach lęku, rozpaczy i niewyrażonej złości. Szukając nauczyciela jogi, warto rozglądać się za kimś, kto uporał się ze swoimi demonami! Niestety „na rynku” działa dziś wiele osób, które zdobyły gdzieś jakiś certyfikat nauczycielski, ale o jodze mają tak naprawdę nikłe pojęcie. Od swojego instruktora czy instruktorki oczekuj łagodności, otwartości, szacunku, swobody, uśmiechu, poszanowania twoich granic i ogólnie serdecznej, troskliwej postawy. Uważaj na ludzi o wielkim ego, popisujących się przed grupą umiejętnościami, poprawiających podopiecznych na siłę w asanach, wszystkowiedzących i przekonanych o swojej nieomylności. Od ludzi stosujących przemoc i gniewnych uciekaj. To nie są nauczyciele jogi! Ale też uważaj na tych przesadnie uśmiechniętych, zachwyconych własną dobrocią, odmawiających sobie i innym prawa do wyrażania negatywnych emocji. Miej się na baczności wobec nauczycieli fanatycznie przywiązanych do określonych zasad w życiu codziennym, w tym zasad żywienia. Joga nie jest dogmatyczna! A gdy już znajdziesz swoją mistrzynię lub mistrza, proszę, nie traktuj jej/jego pracy jak usługi. Przekazywanie wiedzy i prowadzenie ścieżką rozwoju duchowego nie jest usługą. Pamiętaj też, że fakt dostępności pewnych praktyk w internecie nie oznacza, że każdy może i powinien ich próbować. To potężne narzędzia, których użycie wymaga przygotowania. Niektóre z zagrożeń pozwolę sobie omówić w kolejnych rozdziałach. Znajdź czas. Praktyka


jogi nie jest zajęciem dorywczym. Bądź dobry dla siebie. Dużo się śmiej. Także z siebie. Zaczynaj ciągle od nowa i nie przywiązuj się do rezultatów. Przytul siebie po każdej praktyce i powiedz: „bardzo cię kocham”. 4. Wigilia, mój dom w Kościelisku. Przy stole mój ojciec, córka Ala i siostrzeńcy – Tadeusz oraz Staś. Gotowałam, piekłam i dekorowałam dom przez trzy dni. Wcześniej oczywiście zakupy, sprzątanie, prasowanie – wiadomka. Stół się ugina, wszystko mam własnej roboty. Ledwo żyję. A muszę jeszcze podać, podgrzać, podsmażyć, odśpiewać kolędy i zachować minimum przytomności umysłu, ponieważ nie jestem „tylko” matką, kucharką, sprzątaczką, praczką, korepetytorką, szoferką, pielęgniarką i dekoratorką wnętrz. Jestem także aktywną reporterką radiową, aktualnie na dyżurze pod telefonem. I jeżeli nie stanie się nic, co należałoby natychmiast relacjonować na antenie, mam jeszcze przed sobą „jedynie” relację z zakopiańskiej pasterki i nagranie oraz zmontowanie życzeń świątecznych od miejscowych, czyli „po góralsku”, do porannego serwisu informacyjnego. Zasadniczo nie zamierzam pójść spać przed czwartą rano. Póki co jednak wigilia przebiega nam milutko, jedzenie wszystkim smakuje, a prezenty się podobają. Kolorowe papiery i wstążki fruwają po całym domu, pora to ogarnąć, żeby jeszcze podać deser i napić się kawy. Synowie mojej siostry, którzy od zawsze odwiedzają mnie tutaj, ponieważ obaj wyczynowo się wspinają i uwielbiają Tatry, znają dom i zwyczaje, więc razem z Alą szybko się podrywają, by pomóc mi zebrać naczynia i załadować zmywarkę. Krążą, zmiatają okruchy z obrusa, dzwonią kieliszkami. Tata siedzi u szczytu stołu, coraz bardziej zirytowany, aż wreszcie wybucha: „Panowie, siadajcie, do cholery! Pozwólcie JEJ się krzątać!”. Kurtyna. PS Ja na to nie pozwoliłam. PS2 Sądzę, że mój wybitnie inteligentny twórczy tata nie miał najmniejszego pojęcia, jakim cudem to całe jedzenie w ogóle wjechało na stół, a dom wyglądał świątecznie i pięknie. Odkąd praktykuję jogę, czyli także brahmacharyę, skończyło się samoudręczanie świętami, choinkami, gotowaniem, zakupami. Nie chodzi jednak tylko o święta. Skończyło się to całe chore, nadmierne, nikomu niepotrzebne „krzątanie się”. Mam ważniejsze rzeczy do robienia. Moja energia twórcza nie może być pożytkowana tylko na obsługę codzienności. W dużym stopniu codzienności innych osób. Moje skupienie jest zbyt wartościowe, bym je marnowała na wyciąganie pincetą ości z karpia w galarecie. Mój czas – zbyt cenny, bym go marnotrawiła na stanie w kolejkach w supermarkecie i zasprzątywanie się na śmierć. Piszę książki, wiersze i piosenki (tak, tato, przestałam się krzątać i nagle… piszę piosenki!), uczę innych jogi, uczę się, by móc robić to dobrze. Potrzebuję czasu na swoją ciszę, na pozorne nicnierobienie, w którym mogę ochłonąć i usłyszeć własne myśli. Potrzebuję spokojnej, bezpiecznej przestrzeni tylko dla siebie. To nie są rzeczy, które łatwo jest wypowiedzieć kobiecie. Nawet taki feministyczny zakapior jak ja czuje nieokreślony dyskomfort, pisząc coś takiego. Rzecz dla większości pracujących, zwłaszcza twórczo, mężczyzn oczywistą. Czy to znaczy, że żywię się tylko suchym ryżem i mieszkam w celi z siennikiem rzuconym w


kąt? Oczywiście, że nie. Ale odkąd posiedziałam sobie w spokoju z pytaniami o to, na co powinna zostać spożytkowana moja bezcenna, niepowtarzalna energia życiowa, co jest dla mnie ważne, w czym jestem dobra i co mogę dać z siebie światu, okazało się, że czas zmienić priorytety. Krzątanina nie może pochłaniać większości mojego czasu kosztem rozwoju duchowego i pracy twórczej. Posiadane przeze mnie pomieszczenia i przedmioty nie mogą generować pracy, która służy tylko temu, żeby były i pięknie się prezentowały. Bliscy nie mogą ode mnie oczekiwać, że będę im służyć i wykonywać za nich pracę, która odciąga mnie od tego, co dla mnie ważne i twórcze. Czas się uwolnić od fiksacji na punkcie tego, jak się prezentuję i czy aby nie staro. Czas znaleźć czas i miejsce dla siebie. Gdyby nie pandemia i sesje jogi on-line, dzięki którym mogę wirtualnie gościć w domach kobiet, nie miałabym pojęcia, jak bardzo im brakuje bezpiecznej przestrzeni tylko dla siebie. Dla wielu z nich otrzymanie zaledwie godziny, podczas której domownicy dadzą matce, żonie, partnerce święty spokój, to rzecz niemal nieosiągalna. Podczas sesji w kadr mojego komputera bez końca i bez uprzedzenia wpadają gołe zapłakane dzieci, które miały być pod opieką ojców, spragnione głaskania psy i mężowie mający coś bardzo ważnego do powiedzenia. Wszyscy bez pytania pakują się kobiecie do pokoju, czasem wręcz włażą na nią i czegoś od niej chcą. Akurat teraz, kiedy ona ma tę jedną jedyną godzinę praktyki i relaksu dla siebie. Sformułowany niemal sto lat temu przez Wirginię Wolf postulat, by każda kobieta zawalczyła o własny zamykany na klucz pokój, w którym będzie mogła spokojnie milczeć, myśleć i pracować twórczo (od siebie dodam: medytować), nadal pozostaje aktualny. Jasne, nie każda z nas dysponuje środkami, które jej to umożliwią, choć muszę przyznać, zdarza mi się oglądać w kadrze moich lekcji on-line także wnętrza bardzo zamożne, wręcz luksusowe, w których jednak nie udaje się kobiecie wygospodarować nawet kilku wolnych metrów kwadratowych tylko dla siebie. Jednak każda z nas może popracować nad własnymi granicami i nauczyć otoczenie je respektować. Z mojej perspektywy to właśnie zdrowo wytyczone granice są kluczem do brahmacharyi. Te jak najbardziej dosłowne: zamknięte drzwi, wyłączony telefon, kiedy robimy coś, co wymaga naszego skupienia i ciszy. Ale także umowne, wyznaczające nasze zaangażowanie w sprawy innych, w różne idee, tradycje, spełnianie oczekiwań, pomaganie, wspieranie i obsługiwanie. Usiądź w swojej ciszy, zamknij oczy i przywołaj swój obraz w ostatnim czasie. Ile razy naruszano bez zgody twoje granice? Ile razy ty sama, zamiast spokojnie odmówić ich otwarcia, porzucałaś to, co dla ciebie ważne, i wpuszczałaś innych na swój symboliczny, a może zupełnie dosłowny teren? Co ci każe to robić? Poczucie winy, obowiązku, automatyzm? Skąd się to wzięło? Co możesz z tym zrobić? Na co chciałabyś pożytkować swoją życiową energię? Co musi się zmienić? Zostań z tymi pytaniami przez chwilę. Obserwuj reakcje, które za ich sprawą pojawią się w twoim ciele. Pozwól im przepłynąć. Wracaj do tej praktyki jak najczęściej. Nie oczekuj błyskawicznych rezultatów, ale bądź uważna w kwestii granic i marnowania energii w życiu codziennym. 5. Dawno temu, kiedy zaczynałam swoją przygodę z jogą, brałam udział w pięknej


prowadzonej medytacji w aśramie Sivananda w Kerali. Siedzieliśmy w milczeniu w trzysta, może czterysta osób w wielkiej sali. Nad naszymi głowami wisiały wizerunki bóstw i symbole wszystkich religii świata. W pewnym momencie prowadząca spotkanie kobieta poprosiła, by każdy z nas przypomniał sobie swoje pierwsze, najstarsze, zakorzenione w głębokim dzieciństwie słowa modlitwy we własnym języku. I abyśmy po prostu przy nich przez chwilę pozostali, obserwując emocje i myśli, które będą przepływały przez nasze umysły i ciała. W jednej chwili wrócił do mnie obraz mojej tulącej mnie niani i mamy chrzestnej w jednej osobie, która cichutko odmawiała Ojcze nasz, a ja powtarzałam za nią. A potem moje już samodzielne chwile sam na sam z tym dziwnym, trudnym do pojęcia konceptem, jakim jest Bóg. To było, jeszcze zanim zaczął się mój „religijny” trening katolicki. Obowiązkowe chodzenie na mszę, potem na religię, przemoc spowiedzi i komunijna korupcja (dostaniesz rower i zegarek oraz będziesz mieć piękne loki od fryzjera). Słuchanie tych wszystkich baśniowo brzmiących, nieprawdopodobnych historii i nieadekwatnie do nich groźnych kazań. To wszystko, odkąd pamiętam, budziło we mnie mnóstwo pytań i podejrzenie, że ktoś mnie tu chyba robi w konia. Do tego stopnia, że jako małe dziecko, jeszcze zanim poszłam do szkoły, często zastanawiałam się, czy to naprawdę możliwe, że ci wszyscy mądrzy dorośli wokół mnie wierzą w takie rzeczy! Wcześnie też dostrzegłam, że coś tu nie gra, jeżeli chodzi o kobiety, na próżno poszukując sensu w tym, że świat, w którym, co każdy widzi, jest po równo pierwiastka żeńskiego i męskiego, rządzony jest przez jakiegoś ojca z synem oraz ducha, a matka nie ma nic do gadania. A odkąd Tony Halik i Elżbieta Dzikowska uświadomili mi z telewizora, jak pozyskuje się kość słoniową, nazywanie Matki Boskiej „wieżą z kości słoniowej” uważałam za coś, czego ona sama na pewno by sobie nie życzyła. Oczywiście potem próbowałam się nagiąć i jakoś odnaleźć w katolicyzmie, ale bez większego sukcesu. Uświadomienie sobie gigantycznej skali kościelnej pedofilii i jej tuszowania, potworności dziejących się w katolickich domach dziecka i domach samotnych matek, watykańskiej współpracy przy ukrywaniu nazistów i współpracy z faszystowskimi reżimami, obłudy i zakłamania w kwestii praw osób LGBTQ+ ostatecznie zadecydowało o moim obrzydzeniu w stosunku do tej instytucji. Powiem to wprost, żeby nie było wątpliwości: uważam Kościół katolicki za instytucję przestępczą i świętokradczą. Jestem zdania, że większość (oczywiście nie wszyscy) jej hierarchów nie boi się Boga, ponieważ w niego nie wierzy. Tamtej niezwykłej nocy w aśramie Sivananda w Kerali przypomniałam sobie, jak kojące i intymne były moje ciche rozmowy z „Bogiem”, kiedy byłam dzieckiem. Jak oczywiste wydawało mi się wówczas, że na pewno istnieje jakaś siła, wyższa mądrość, która sprawia, że świat jest i ja jestem. Pamiętam, że siedząc na twardej macie pośród innych równie poruszonych jak ja uczestników tej wspólnej modlitwy, tak bardzo daleko od kontekstów wiążących mnie z wyniesioną z domu religijnością, pomyślałam, że mam żal do Kościoła katolickiego o to, że zawłaszczył sobie, a potem zniszczył to moje dziecięce duchowe przeżycie. I do siebie, że pozwoliłam je sobie odebrać. Wypowiadając w myślach słowa najstarszej znanej mi modlitwy, wracając do niej po latach z zupełnie inną świadomością, poczułam ogromne wzruszenie. Kiedy otworzyłam oczy, okazało się, że nie ja jedna płaczę jak dziecko. W ten sposób, dzięki jodze, odzyskałam utraconą duchowość. Od tamtej pory chronię i pielęgnuję tę poznaną w czasach, które ledwie pamiętam, ścieżkę komunikacji z


„czymś większym ode mnie”, choć nigdy nie nazywam tego „ojcem”. Jeżeli już to „matką/ojcem wszystkiego”. W tym miejscu warto także poświęcić chwilę na omówienie spotykanej często tezy, jakoby joga stała w sprzeczności z wiarą chrześcijańską. Joga jest otwarta. W aśramie, o której wspomniałam wcześniej, w głównej joga shali znajdują się symbole wszystkich religii świata. Ulubiłam tam sobie tak zwane Miejsce pod Matką, czyli pod Matką Boską. Moi przyjaciele, którzy praktykują jogę, są muzułmanami, hinduistami, katolikami albo ateistami – i to nie stoi w żadnym konflikcie. Straszenie jogą wynika z ignorancji i niewiedzy. Zresztą w Indiach są księża katoliccy, którzy uczą jogi. Byłam z grupą w ośrodku w Kerali, gdzie przychodził do nas fantastyczny mistrz jogi, starszy gość, naprawdę dobry w te klocki. Dziewczyny z mojej grupy były nim zafascynowane. To było tuż przed Wielkanocą. W sobotę powiedział nam, że bardzo nas przeprasza, ale jutro nie będzie sesji, bo jest Niedziela Palmowa i on jedzie do kościoła. Polki zbaraniały, a nasz nauczyciel nie mógł zrozumieć dlaczego. „Wiesz, w Polsce księża straszą jogą”, wyjaśniłam. „Słyszałem o tym. I nie rozumiem”, odparł.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.