Zanim wyznasz mi miłość Magdalena Kordel

Page 1



zanim wyznasz mi miłość

wydawnictwo znak k r a ków 2 0 21


Projekt okładki Paweł Panczakiewicz PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN www.panczakiewicz.pl Fotografia na pierwszej stronie okładki Archiwum autorki Fotografia autorki na czwartej stronie okładki Radosław Kaźmierczak Opieka redakcyjna Dorota Gruszka Katarzyna Mach Adiustacja Ewdokia Cydejko Korekta Barbara Gąsiorowska Katarzyna Onderka

Copyright © by Magdalena Kordel Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2021 ISBN 978-83-240-6243-0

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2021. Printed in EU


T

o był jeden z tych brzydkich, pochmurnych dni, który z całą pewnością zabłąkał się w wiosnę z zeszłorocznego listopada. Wiele można było powiedzieć o pogodzie za oknem, ale na pewno nie to, że zachęcała do dalekich spacerów. Kiedy Ewelina później rozmyślała nad tym, co ją, u licha, podkusiło, żeby w ten szary wietrzny, zimny poranek powędrować nad rzekę, nie znajdowała na to żadnego logicznego uzasadnienia. Właściwie im głębiej się nad tym zastanawiała, tym bardziej dochodziła do wniosku, że to wszystko działo się trochę poza nią. Wprawdzie zawsze, gdy spadało na nią zmartwienie, musiała się przespacerować, jednak przecież nie musiała iść aż nad rzekę; wystarczyłoby pójść na rynek albo odbić w którąś z bocznych, pnących się w górę, stromych uliczek. To też by śpiewająco zdało egzamin. Zmachałaby

•5•


się porządnie, naszarpała z wiatrem, który przy okazji wywiałby z jej głowy czarne, nieprzyjemne myśli. Ta skłonność do przewietrzania zmartwień, jak nazywała ten proceder jej babka Adela, była u nich w rodzinie dziedziczna. A zaczęło się prawdopodobnie od prababci Stefci, która ponoć, gdy coś ją gnębiło, szła do stajni i ku utrapieniu swej matki Heleny, a uciesze dziadka Konstantego, dosiadała najbardziej narowistego wierzchowca, po czym gnała na nim przez pola jak opętana. No właśnie, Helena, Stefcia, Konstanty i wielu, wielu innych, dzięki którym z biegiem czasu ułożyła się ona, niczym fragment skomplikowanych puzzli, punkcik zaledwie w szeregu setek minionych lat, co wskakiwał na swoje miejsce, tworząc teraźniejszość.  – Oczy masz po Stefci, a nadgarstki po Helenie – mówiła z ukontentowaniem Adela, przyglądając się jej uważnie.  – Dobrze, że przynajmniej po Konstantym nie odziedziczyłam zarostu – prychała rozzłoszczona, co niezmiennie wprawiało babkę w doskonały humor.  – To jest akurat wielkie szczęście, bo wąsiska miał niczym sum! To byś dopiero paradnie wyglądała, kręcąc co rano wąsa przed lustrem. – Śmiała się na całego ubawiona oburzeniem wnuczki.  – Natomiast ty, babciu, po Konstantym z całą pewnością odziedziczyłaś dar wkurzania innych! – odgryzała się

•6•


Ewelina buńczucznie, co ku jej zdumieniu, zamiast irytować, wprawiało Adelę w jeszcze lepszy nastrój. Wszystko to jednak działo się wiele lat temu, gdy buntowała się jako nastolatka, nie chcąc być składową ciągu jakichś tam zamierzchłych, dawno przebrzmiałych, nudnych matron! Dopiero później do niej dotarło, że tu nikt właściwie nie liczy się z jej zgodą. Po prostu, czy jej się to podobało czy nie, tuż za jej plecami rozciągała się droga, na której niczym strażniczki czasu stały jej babki, prababki i bardziej lub mniej zapomniane ciotki i kuzynki. Nie pozostawało jej nic innego, jak pogodzić się z tym. W miarę upływu lat, gdy zupełnie dorosła, bunt ustąpił, a zamiast niego pojawiła się duma. Drzewo genealogiczne jej rodziny stosunkowo niedawno przestało być dla niej niezrozumiałe. Nie wiedzieć kiedy znienacka samo jej się poukładało w głowie, kto jest kim. Kiedyś mieszały się jej te wszystkie babki, prababki, dziadowie, pradziadowie, wujowie i ciotki i nie mogła pojąć, jak to się dzieje, że babka Adela nie ma najmniejszego problemu z umiejscawianiem ich w okreś­ lonym czasie i z przypisywaniem im odpowiednich ról.  – Czego tu można nie rozumieć, Ewelka? – dziwiła się, zawsze kręcąc przy tym głową. – Skoro mama Stefci Helena była twoją praprababką, a Stefcia prababką, to przecież logiczne, że Konstanty jest twoim praprapradziadkiem, dziadkiem Stefci, a z kolei moim pojedynczym pra.

•7•


Chociaż ja zawsze mówiłam do niego pieszczotliwie dziadziusiu…  – Przykro mi, babciu, ale te wszystkie twoje zgrabnie pozwijane moteczki pokrewieństwa po mieczu i kądzieli1 u mnie w głowie tworzą bezładną plątaninę. – Ewelina w geście bezradności rozkładała ręce. – Może właśnie po to w dawnych dworach i pałacach wieszano portrety przodków, żeby ich potomkom było prościej ich sobie zwizualizować. Ja na przykład mam pamięć wzrokową…  – Ty to przede wszystkim masz pstro w głowie – przerywała jej babka, gniewnie parskając. – A portrety wieszało się z sentymentu! I słusznej dumy! Czyli tego, na czego dotkliwy brak cierpi twoje pokolenie! I nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile tracicie! Ale trzeba mieć nadzieję, że z czasem geny wezmą górę i wyrośnie z ciebie…  – No, tylko mi nie mów, babciu, że panienka z dobrego domu. – Tu Ewelina parskała niepohamowanym śmiechem. – Bo to trochę tak, jakbyś się łudziła optymistycznie, że po ziemi znów zaczną biegać dinozaury…  – Nawet ja nie jestem tak stara, żeby móc za nimi tęsknić, wnusiu – odpowiedziała babka spokojnie. – A wracając do tematu, to prawdziwe panienki, wiesz, takie panienkowate do cna, były mdłe i nudne… I wbrew temu,   Po ojcu i po matce.

1

•8•


co się teraz mówi, zdarzały się w sumie dość rzadko, bo te minione dziewczęta zazwyczaj były dość charakterne i życiowo zdeterminowane. Byłabym więc ostatnią hipokrytką, gdybym życzyła swej wnuczce nieciekawego losu pozbawionej wyrazu, bezosobowej panienki. I jeżeli chcesz znać moje zdanie, to pewnie, że taką nieatrakcyjną, bezbarwną personę bym sobie odpuściła, ale od dobrego domu nie ma co się tak bardzo odżegnywać. My dla przykładu – ja i moje siostry, a nawet moja mama Stefcia – nigdy nie byłyśmy przykładnymi dziewczętami… Raczej wilczętami w owczych skórach. Przy czym tego wierzchniego, jagnięcego okrycia nie można było odrzucić z szacunku do czasów, tradycji i przodków.  – Czyli hipokryzja pełną gębą – nie mogła sobie darować Ewelina.  – Ależ z ciebie cielak, Ewelka – kwitowała babka. – To żadna hipokryzja, żaden fałsz! To umiejętność czerpania z życia jak najwięcej, sięgania najwyżej. To zdolność wykuwania przestrzeni wolności, a wolność to nic innego, jak właściwie rozumiana konieczność.  – Czyli panu Bogu świeczka, a diabłu ogarek, tak?  – A nazywaj to sobie, jak chcesz, po prostu się robiło, co trzeba, dla świętego spokoju i po to, by obejść niedorzeczności, którymi hojnie inkrustowali tamte czasy konserwatywni mężczyźni. No i dla mojej babki Heleny… – dodawała po chwili zastanowienia. – Biedaczka

•9•


była zupełnie nieprzygotowana na nas, a przede wszystkim na naszego dziadziusia Konstantego.  – Który, rzecz jasna, do tych skostniałych konserwatystów się nie zaliczał – wtrącała złośliwie Ewelina.  – To przecież oczywista oczywistość, wnuczko – żachnęła się babka Adela, wzruszając ramionami. – Dlatego właśnie wspomniałam, że Helena miała z nim twardy orzech do zgryzienia. A tak między nami mówiąc, to chyba nie tylko Helenka, lecz i większość świata nie była na niego gotowa. – W tym momencie przez twarz Adeli przemknął tęskny uśmiech, który nijak się miał do diabelskich chochlików migotających w jej oczach, ilekroć wspominała ukochanego dziadziusia. – On wiele rzeczy potrafił, a najlepiej się wyspecjalizował w szokowaniu i graniu na nerwach biednej Helenie… – ciągnęła. – Choć powinnam dodać na jego usprawiedliwienie, że robił to wszystko w dobrej wierze i z troski o swoje dziewczęta, jak nas nazywał… Snuta przez babkę opowieść o przodkach tak bardzo Ewelinę wciągnęła, że odniosła nagle wrażenie, iż siedzi u niej w ciepłym saloniku, wtulona w zapraszającą głębię fotela na biegunach. Był to tak sugestywny obraz, że przez długi czas nie czuła ani przenikliwego wiatru, ani tego, że zaczyna jej się robić mokro w butach od brodzenia po kałużach. Dopiero uporczywa, nieprzyjemna mżawka wciskająca się pod kurtkę i powieki przywołała ją do rzeczywistości. Zamrugała gęsto i ze zdumieniem

• 10 •


stwierdziła, że gdy ona zajęta była odtwarzaniem w myślach rodzinnych historii, jej podświadomość zostawiona samej sobie skorzystała skwapliwie z chwilowej swobody i skierowała jej kroki na ulubioną trasę letnich wędrówek, tę, której Ewelina świadomie na pewno teraz by nie wybrała, bo biegła wąską dróżką, rozmoczoną przez wiosenne deszcze, wijącą się tuż przy brzegu rzeki. Latem ścieżka była suchutka i było tu zawsze sporo ludzi, dzieci pluskały się na płyciźnie przy brzegach, rodzice porozciągani na kocach korzystali z chwil względnego spokoju, a zakochane pary szukały ustronnych romantycznych zatoczek, gdzie mogły bez świadków trzymać się za ręce, szeptać do siebie czułe słówka, a czasem zatonąć w namiętnym pocałunku. Teraz jednak rzeka nijak nie przypominała tej letniej, pogodnej, roziskrzonej słonecznymi promieniami. Ciężkie, ciemne chmury zwisały ponuro tuż nad mętną, szumiącą głośno wodą. Wiatr targał trzcinami, które szeleszcząco i łamliwie skarżyły się na swój los. Było trochę strasznie i z całą pewnością bardzo bezludnie. „Właściwie może tak jest nawet lepiej – pomyślała Ewelina z westchnieniem. – Może właśnie tutaj, w totalnej samotności uda mi się w końcu stanąć twarzą w twarz z tym, przed czym ostatnio uciekałam, a co nie dawało mi spać po nocach. Ha, jakby użycie czasu przeszłego miało mi w czymś pomóc!

• 11 •


I kogo ja chcę oszukać? Przecież nadal to robię! Uciekam! Bo czym jest błądzenie myślami wokół opowieści babki? To przecież dezercja w czystej postaci! W bezpieczne rejony, tam gdzie o nic nie muszę się martwić, bo wszystko jest już pozałatwiane, pozamiatane przez przeszłość i moje zaradne babki, babki cioteczne, kuzynki, no, i rzecz jasna, przez Konstantego, na którego »tamtejszy świat nie był gotowy«! Gdzie albo jeszcze mnie nie ma, albo jestem na tyle mała, że i tak tym, co ważne, zajmowali się inni! A tymczasem to, co tu i teraz, zapewne stoi tuż za moimi plecami i śmieje się w kułak na myśl o tym, że znów wyprowadziło mnie w pole, i zaciera ręce, wiedząc, że nadal będzie się nade mną bezkarnie pastwić! Skoro już mam tego świadomość, to trzeba zrobić z tej wiedzy użytek i powiedzieć »dość!«… A nie tylko użalać się nad sobą! Najwyższy czas wyrzucić z siebie złość i frustracje. Filmowym bohaterom zwykle to pomaga…”. Zatarła zziębnięte ręce i powiodła uważnym spojrzeniem po przeciwległym brzegu rzeki, nad którym melancholijnie pochylała się wierzba płacząca. Jej gałązki kołysały się tuż nad rzeczną tonią, jakby chciały pogłaskać płynącą pod sobą wodę.  – Wprawdzie doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ze mnie jest taka aktorka jak z koziej dupy trąba, a telewizja

• 12 •


kłamie, jednak co mi szkodzi – mruknęła, uśmiechając się pod nosem i nabierając głęboko powietrza. – A niech to szlag! – wrzasnęła na próbę. Wyszło jej całkiem ładnie, głos poniósł się echem po wodzie, a jej zrobiło się jakby lżej.  – Szlag!!! – wydarła się jeszcze głośniej. – Czemu ja się, do diabła, dałam w to wmanewrować? – ciągnęła gniewnie. – Przecież to było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe! I co ja mam, do cholery, teraz zrobić? – Ze złością, czubkiem umazanego błotnistą gliną buta trąciła leżący tuż przed nią kamień, który stoczył się po pochyłym brzegu i z głośnym pluskiem wpadł do ciemnej wody. – No, jeżeli to jest odpowiedź i sugestia w jednym, to dziękuję bardzo – parsknęła, podnosząc głowę i z wyrzutem patrząc na ciemne chmury, zwieszające swe posępne oblicza tuż nad brunatną rzeczną tonią. Zdegustowana, pokręciła głową. Mogła tu stać do końca świata i nawet jeden dzień dłużej, mogła wrzeszczeć do woli, a i tak nic nie wskazywało na to, że znajdzie rozwiązanie trapiącego ją problemu. „Chyba że złapię zapalenie płuc i zejdę z tego świata, co automatycznie z miejsca uwolni mnie od ziemskich trosk… – Jak zwykle gdy znajdowała się w sytuacji podbramkowej, uruchamiał się jej zmysł czarnego humoru. Choć biorąc pod uwagę, że wszystkie kobiety z rodziny babki są silne, długowieczne i nie do zdarcia, to jako

• 13 •


jej wnuczka mam na to niewielkie szanse – burknęła i skrzywiła się szpetnie”. – Chyba że giną w wypadkach, przecież wiesz… – podszepnęło jej coś jadowicie i natychmiast posmutniała. „Nie, absolutnie nie mogę teraz o tym myśleć – przywołała się w duchu do porządku. – Nie ma potrzeby potęgowania w sobie poczucia samotności. A swoją drogą to też znak czasów. Kiedyś coś takiego jak kompletne osamotnienie zwyczajnie nie istniało. Taka babka Adela na przykład… – W zamyśleniu odgarnęła zmarzniętymi palcami kosmyk, który właśnie wymknął się z niedbale spiętych włosów. – Jak się coś u niej działo, to na podorędziu byli ojciec, matka, siostry. O wujach i o ciotkach, no i oczywiście o dziadku Konstantym nawet nie wspominając…”  – A swoją drogą, to skoro zawsze się tak troszczyłeś o te swoje dziewczęta, to mną też byś się mógł zająć! – wymruczała w przestrzeń i stawiając wyżej kołnierz kurtki, ruszyła przed siebie. – Ostatecznie jestem twoją prapraprawnuczką, drogi Konstanty! To do czegoś zobowiązuje! Nawet jak już się hasa po niebiańskich łąkach i oszwabia podczas partyjek pokera naiwne anioły i ­anieli… – przerwała w pół słowa i przystanęła, marszcząc brwi i bacznie nasłuchując. Nie, nie myliła się. Znów dobiegł ją ten sam dziwny dźwięk, który już przedtem słyszała. Coś wyraźnie trzasnęło i zaszeleściło w pobliskich krzakach.

• 14 •


I to zaszeleściło niepokojąco! Wcale nie jak wiatr, ptaki czy inne zwierzę. Gdyby Ewelina miała to precyzyjnie określić, powiedziałaby, że w tym dźwięku było coś niebywale ludzkiego. Zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć, ale niestety, widok przesłaniały gęste chaszcze, coś tam jednak z całą pewnością było. I gdy tak stała bez ruchu i wpatrywała się w plątaninę zarośli, nawet jej przez myśl nie przeszło, że oto przed momentem wywołała wilka z lasu. I że gdyby była tu jej babcia Adela, na pewno przypomniałaby jej, że należy uważać na to, o co się prosi, a przede wszystkim – do kogo się te prośby kieruje. Zwłaszcza jeżeli życzenia podszyte są lekką pretensją i wyrzutami. Bo może się zdarzyć, że niebywały splot okoliczności sprawi, iż zostaną wysłuchane.


I

m dłużej stała i uważniej się wpatrywała w gęstwinę, tym mocniej pragnęła być jak Kubuś Puchatek z wizytą u Prosiaczka, który przecież im bardziej zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było. Z całego serca życzyła sobie, żeby i tu się tak stało. Niestety, wszystko wskazywało na to, że im bardziej zagląda w zarośla, tym bardziej ten czający się w nich ktoś tam jest. Wzdrygnęła się z niepokojem. Ktoś, kto ma powody się czaić, zazwyczaj nie ma dobrych zamiarów! Co sprowadzało się do jednego: oto znalazła się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Nie sposób było liczyć na to, że jakimś cudem ktoś się tu nagle zjawi i przepłoszy czyhającego. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chadzał w taką paskudną pogodę nad rzekę. Nie o tej porze roku. A więc czy jej się to podobało czy nie, była zdana na łaskę i niełaskę tego szeleszczącego w krzakach, złowrogiego ktosia.

• 16 •


„Ani chybi to musi być jakiś zboczeniec! – przemknęła jej przez głowę spanikowana myśl. – Tylko zboczeńcy nie zwracają uwagi na pogodę pod psem! Oni z jakichś dziwnych względów nie są wrażliwi na warunki atmosferyczne!” Kiedyś na własne oczy widziała jednego takiego, co to przy dwudziestokilkustopniowym mrozie ganiał po parku li i jedynie w cienkim prochowcu, który ochoczo rozchylał, prezentując to, co miał swoim zdaniem najlepszego. „Ale po co zboczeniec miałby siedzieć w krzakach w miejscu, w którym na zdrowy rozsądek nikogo nie mógł skutecznie molestować? – zaszemrało coś w jej głowie. – Zatem albo zboczeniec niespełna rozumu, albo inny dewiant” – natychmiast zdenerwowała się jeszcze bardziej, bo wyobraźnia usłużnie podsunęła jej obraz wytatuowanego mięśniaka z nożem w zębach. W porównaniu z kimś takim ukryty pod lekkim płaszczykiem golas wydawał się całkiem sympatyczny. „I co ja mam teraz zrobić? – Zdenerwowana do granic możliwości, wciągnęła w płuca wielki haust powietrza. Myśl! – nakazała sobie w duchu. – Myślenie nie jest łatwe, ale można się do niego przyzwyczaić”. Nie wiedzieć czemu znów przyplątały się do niej słowa autora Kubusia Puchatka i zaczęła poważnie podejrzewać, że to wszystko musi mieć jakiś związek z małym

• 17 •


rozumkiem. Niestety, najprawdopodobniej jej własnym. I ta kontestacja wcale a wcale nie podziałała na nią kojąco. Ani nie przybliżyła jej do podjęcia żadnej sensownej decyzji. Oto tkwiła na puściutkiej przyrzecznej ścieżce, z krzaków ktoś na nią łypał i z całą pewnością trzeba było wykonać jakiś ruch. Obronny najlepiej. Przed oczami przemknęły jej pojedyncze obrazy z oglądanego kiedyś programu o samoobronie, prowadzonego przez sympatycznego okrągłego facecika z drugim podbródkiem, który do złudzenia przypominał okrągły pulpet. Podbródek, nie facet. Mówił coś o tym, że żeby móc wybrać skuteczną metodę walki, należy najpierw wiedzieć, z czym lub z kim mamy się zmierzyć… Dlaczego zamiast tego nie przypomniała sobie kogoś mówiącego o zbawiennych i wyjątkowo skutecznych metodach ucieczek, dla niej samej pozostało niezbadaną tajemnicą. W każdym razie uchwyciła się myśli o ocenieniu niebezpieczeństwa jak ostatniej deski ratunku i nie zastanawiając się ani chwili dłużej, zrobiła krok w kierunku szeleszczącego niepokojąco gąszczu. W tym momencie jej i tak już rozszalała wyobraźnia wspięła się na wyżyny i zamieniła wytatuowanego dewianta z nożem w zębach na sceny z filmów grozy, gdzie bohaterowie, najwyraźniej pozbawieni mózgu, lezą prosto tam, gdzie wiadomo, że stuprocentowo coś ich zeżre, ewentualnie zmasakruje w inny sposób. Niestety, było już za późno,

• 18 •


żeby zmienić zdanie. Dość wyraźnie bowiem widziała teraz drobną, pochyloną ku ziemi sylwetkę. No więc dokonała tego, zrobiła dokładnie to, co radził telewizyjny ekspert z podbródkiem. „No i?” – zaszemrało coś w jej głowie ironicznie. I niestety, to było wszystko, na co było ją w tej chwili stać. Po tym skądinąd celnie zadanym samej sobie pytaniu poczuła wszechogarniającą pustkę i niemoc. Dodatkowo nogi jej zesztywniały, odmówiły współpracy i wyraźnie wrosły w ziemię. Tak niewątpliwie musiała się czuć biedna żona Lota, gdy zamieniała się w słup soli. I nie wiadomo, jak by się to wszystko skończyło, gdyby nie to, że postać w krzakach znienacka zrezygnowała z czajenia, wyprostowała się i taszcząc coś przed sobą, wylazła na ścieżkę, kładąc kres wszelkim domysłom i niepewności. Przed osłupiałą Eweliną stanęła drobna dziewczynka, z brudną buzią i wielkimi, mokrymi od łez oczami. Mała musiała przez długi czas płakać. Na umazanej ziemią twarzyczce widać było mokre ścieżki biegnące od oczu do podbródka, poza tym była aż sina z zimna. Nic dziwnego, skoro miała na sobie jedynie cienki czerwony sweterek, do tego pełen mokrych, brudnych plam, oraz równie ubłocone, znoszone dresowe spodenki. W objęciach trzymała jakieś zawiniątko, wypełnioną czymś mokrą granatową kurtkę, którą kurczowo do siebie przy­tulała.

• 19 •


– O matko… – mruknęła Ewelina, która na widok małej doznała dwóch skrajnie różnych uczuć. Po pierwsze, spadł jej kamień z serca, gdy się okazało, że nie ma żadnego zwyrodnialca, a po drugie, to samo pozbawione ciężaru serce natychmiast się boleśnie ścisnęło na widok stojącego przed nią, zasmarkanego nieszczęścia. – Skąd ty się tu wzięłaś mała, co? – Przykucnęła przed dzieckiem, z trudem powstrzymując kolejne, cisnące się na usta pytania. Gdyby ją nimi zasypała, mogłaby dzieciaka wystraszyć, a tego za wszelką cenę chciała uniknąć. – Powiesz mi, co tu robisz? – zdecydowała się na to jedno, jej zdaniem kluczowe. Dziewczynka przez moment milczała, patrząc na nią uważnie.  – No, przecież czekam na ciebie – odpowiedziała w końcu takim tonem, jakby to było coś najbardziej oczywistego. – Myślałam, że już nie przyjdziesz. Ale mama zawsze powtarza, że skoro obiecała, to na pewno dotrzyma słowa – zakończyła, mocniej chwytając wysuwającą się z jej rączek kurtkę.  – Zaraz, czekaj, kto obiecał? Twoja mama? Tobie, że ja tu przyjdę? – Ewelina spojrzała na nią z niedowierzaniem, jednocześnie rejestrując, że przemoczona kurtka, którą dziewczynka nadal trzymała w objęciach, musiała chyba sporo ważyć, bo z wyraźnym trudem podciągnęła ją do góry.

• 20 •


Spis treści

warszawa, 1942 rok   75 dziś 81



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.