Sierota z Warszawy

Page 1

Wpatrywałam się w nią przez sekundę czy dwie, prawie nie wierząc własnym oczom. Czy naprawdę widziałam tu dziecko? Pewnie, że nie. Po co Sara miałaby trzymać dziecko w szafie w swojej gościnnej sypialni? Spojrzałam na stertę zabłoconych ubrań, a gdy w moje nozdrza znów uderzył zapach nieczystości, zatkałam usta i nos i spojrzałam na Sarę spod przymrużonych powiek. – Czy to było dziecko? – Nie ma tu żadnego dziecka – odrzekła ostrym tonem i postąpiła krok w moją stronę. Szafa jednak ją zdradziła, bo z jej wnętrza doszło do mnie dławione, przytłumione łkanie. Sara popatrzyła mi w oczy niemalże błagalnie, żebym dała spokój, ja jednak jej błagania, rzecz jasna, nie posłuchałam. – Wypuść ją! – krzyknęłam, szybko krocząc w stronę szafy. – Nie dzieje jej się nic złego – powiedziała Sara zniżonym głosem, wzdychając z rezygnacją. – Im nie dzieje się nic złego. Odwróciła się, otworzyła drzwi i szepcząc delikatnie, kojąco, wypuściła z szafy czworo małych dzieci. Dwoje z nich było zupełnie nagich, ich skórę pokrywały tylko smugi błota i nieczystości. Jeden mały chłopczyk był kompletnie ubrany, od schludnej czarnej czapeczki na głowie aż po namiastkę butów z ubłoconej juty owiniętej wokół stóp i przywiązanej ciasno sznurkiem. Jako ostatnia wyszła mała dziewczynka, którą słyszałam płaczącą; była boso, ale wciąż miała na sobie sukienkę. Popatrzyłam na dzieci, na Sarę i znów na dzieci. Wcześniej zdawało mi się, że rozumiem, co znaczy bać się, lecz nagle uświadomiłam sobie istnienie pokładów przerażenia tak głębokich, że nawet nie umiałabym ich sobie wyobrazić. Te dzieci – te wychudzone, brudne maleństwa – patrzyły, jakby lada moment miały umrzeć ze strachu. Potarłam oczy, jak gdybym mogła tym sprawić, że dzieci znikną, ale to nie było przywidzenie. Byłam wprawdzie zmęczona i oszołomiona, jednak w pokoju unosił się tak przytłaczający zapach, że jego obecności nie dałoby się zaprzeczyć. – Będziesz tak stać i się gapić czy może przyniesiesz mi ręczniki? – spytała rzeczowym tonem Sara. Szczęka mi opadła, lecz po chwili obróciłam się i zbiegłam po schodach, zaliczając piękny poślizg w kałuży. Zabrałam ręczniki z bieliźniarki, po czym wróciłam do pokoju na górze i położyłam je na łóżku. Sara wzięła jeden, przykucnęła i ostrożnie, delikatnie zaczęła ocierać z brudu buzię najmniejszej dziewczynki, która wciąż płakała. Nie oglądając się na mnie, lekkim głosem powiedziała:


– Idź teraz, Elu, przygotować kąpiel. Napuść gorącej wody, ale musi być taka gorąca, żeby prawie parzyła ci skórę. No i będziemy potrzebować mydła… Mam nowe opakowanie pod zlewem w kuchni. Zanieś je do łazienki, a potem wyjdź, wracaj do domu i idź spać. – Nie rozumiem. Co to za dzieci? – Koleżanka mnie poprosiła, żebym je dzisiaj przenocowała. – To dlaczego chowałaś je w szafie? I dlaczego całe są w… – Z jakiegoś powodu słowo to utknęło mi w gardle. – Dlaczego są takie brudne? Sara obrzuciła mnie pozbawionym wyrazu spojrzeniem. Już prawie sobie wmówiłam, że wszystko to da się najzupełniej logicznie wytłumaczyć, a ja jestem po prostu tępa. Ale gdy odwracała wzrok, by znowu się skupić na dzieciach, dostrzegłam w jej oczach błysk paniki. – Okłamujesz mnie. – To nie jest takie proste, a… – Nie jestem dzieckiem. Sara spojrzała przez ramię z uśmiechem rozbawienia na twarzy. – Masz trzynaście lat. Niewątpliwie jesteś dzieckiem. – Jutro kończę czternaście, Saro. I jestem dojrzała jak na swój wiek, bo wszyscy teraz są jak na swój wiek dojrzali. – To prawda – odrzekła, westchnęła ciężko, po czym wstała i popatrzyła mi prosto w oczy. – Moja koleżanka miała w domu awarię i dzieci się ubrudziły. Dla takich maluchów bezpośredni kontakt z nieczystościami jest bardzo niebezpieczny, dlatego poprosiła mnie, żebym się nimi zajęła dopóty, dopóki nie posprząta. Jeszcze jakieś pytania? – To po co je ukrywałaś? – Przestraszyłaś mnie. I tyle. – Przestraszyłam cię, więc wepchnęłaś czwórkę dzieci do takiej małej szafy? – spytałam z niedowierzaniem. Sara spojrzała mi w twarz z taką śmiałością, jakby rzucała mi wyzwanie, czekając na kolejne pytania. – Mamy późną porę. Jestem zmęczona i nie myślałam trzeźwo – powiedziała i w końcu przeniosła wzrok na dziewczynkę, która głośno łapała powietrze między jednym szlochem a drugim. Sara westchnęła, schyliła się, podniosła małą i mocno ją przytuliła, a potem szeptała jej coś do ucha. Mówiła tak cicho, że niczego nie rozumiałam, a gdy w końcu coś do mnie dotarło, w moim ciele wezbrało nerwowe napięcie.


Sara mówiła do tego dziecka w jidysz, a niewiarygodna scena rozgrywająca się na moich oczach nagle nabrała sensu. – Elżbieto, muszę uspokoić tę małą i wykąpać pozostałe dzieci, a ty musisz wrócić do łóżka. Dziewczynka oparła główkę na ramieniu Sary i wpatrywała się we mnie. Policzki miała zapadnięte, a jej obwiedzione na czerwono oczy tkwiące w maleńkiej twarzyczce wydawały się nienaturalnie wielkie. Najgorszy był jednak chorobliwie szarożółty odcień jej skóry w miejscach, gdzie Sara starła brud. – Co jej jest? – wyszeptałam, odruchowo wchodząc dalej do pokoju. Sara na moment zamknęła oczy, po czym spojrzała na pozostałe dzieci, które z przerażenia stały jak skamieniałe w kompletnej ciszy. Nie odpowiedziała mi, ale ja nie zrezygnowałam: – Saro? – Nie czuje się dobrze, ale nie z powodu choroby, tylko z powodu zaniedbania. To maleństwo po prostu za mało jadło. – Mogłybyśmy zdobyć dla niej… Gotowa byłam zasugerować, że stryj Piotr mógłby załatwić nam jedzenie, może nawet pierwszy raz powiedziałabym coś, czego do tej pory sama przed sobą nie bardzo chciałam przyznać: wydawało się, że stryjek posiadał niesamowitą moc zdobywania rzeczy prawie nie do zdobycia. W naszej kuchni pojawiało się nieraz wykwintne jedzenie, a kilka razy słyszałam, jak rozmawiał o radiach kryształkowych czy fałszywych dokumentach takich jak te, które tak szybko załatwił dla mnie, a wiedziałam przecież, że to zakazane. Nim jednak zdążyłam dokończyć, Sara weszła mi w słowo: – Nie da się tego naprawić jednym posiłkiem, Elu. Ta dziewczynka musi trafić do nowego domu. Wszyscy oni muszą znaleźć nowe domy. Jeszcze przez dłuższą chwilę stałyśmy w pełnej napięcia ciszy. Nie chciałam tego mówić, jak gdyby wypowiedzenie tych słów na głos mogło uczynić sytuację, w której się znalazłyśmy, jeszcze bardziej niebezpieczną. – To żydowskie dzieci, prawda? – wyszeptałam smutno. Podniosłam wzrok na Sarę, a ona przełknęła ślinę, po czym roześmiała się z przymusem. – Oczywiście, że nie… – Saro – zaczęłam, czując ucisk w gardle – nie okłamuj mnie, proszę. Nie jestem głupia.


Tym razem nie potrafiła ukryć zniecierpliwienia: – Żeby się tu dostać, te dzieci musiały przepłynąć przez ściek, Elżbieto. Są zmęczone, są brudne i przerażone, a jeśli ich zaraz nie wykąpię, umrą. – Umrą? – W kanałach jest tyfus – oznajmiła. – Całe ich małe ciałka są teraz w zarazkach, a my tu stoimy i gadamy bez sensu. Muszę te dzieci wyszorować do czysta, wyprać i wysuszyć ich ubranka, a potem, jeszcze przed świtem, wyprowadzić z mieszkania. Nie mam czasu ci tego tłumaczyć, szczególnie teraz. Musisz mi dać spokój, żebym mogła wziąć się do pracy, a jutro porozmawiamy. Obiecuję. – Pozwól, że ci pomogę. – Jeśli twoja rodzina się obudzi, zauważą, że cię nie ma… – …i wyjdą na korytarz, a tam zobaczą trop z pełnych zarazków nieczystości prowadzący wprost do twojego mieszkania, więc to tutaj zajrzą w pierwszej kolejności. Sara się skrzywiła. – Na korytarzu jest bałagan? – Nie taki jak tu, ale jest wyraźnie brudno. Sara przymknęła oczy i przez moment wydawała się zupełnie pokonana. To wtedy podjęłam decyzję. – Przygotuję kąpiel, a potem pójdę posprzątać na korytarzu. Sara wyglądała w tej chwili na tak wykończoną, że serce mi się ścisnęło na ten widok. Otworzyła oczy i popatrzyła na mnie. – Proszę – powtórzyłam – pozwól mi pomóc. I tak nie mogę spać. – Dobrze – odrzekła, wzdychając, po czym przygryzła wargę. – Ale musisz być cicho. Nikt nie może cię usłyszeć, bo jeśli ktoś wyjdzie sprawdzić, co się dzieje… – …to mu powiem, że masz problem z toaletą. – Zuch-dziewczyna. I zacznij od moich drzwi, dobrze? Posuwaj się stąd na dół. – Popatrzyła na dziecko w swoich ramionach, a potem znów skupiła wzrok na mnie. – Im szybciej ukryjemy, dokąd ten trop prowadzi, tym lepiej.

Przeszło godzinę zajęło mi sprzątnięcie klatki schodowej od drzwi mieszkania Sary do wyjścia z kamienicy. Nie było tego dużo, ale musiałam się ruszać powoli, żeby być jak najciszej. Zanim wróciłam na górę, podłoga była prawie sucha, a ja przystanęłam w korytarzu, żeby ocenić efekt swojej pracy.


Truda dała mi dobrą szkołę. Nieźle się spisałam, a ponadto od dawna nic nie sprawiło mi takiej satysfakcji jak ta niespodziewana nocna lawina zajęć. Nie chodziło o samo sprzątanie, tylko o prosty fakt, że pomogłam przyjaciółce, i o świadomość, że robię dokładnie to, co zrobiliby mój brat i ojciec. W mieszkaniu, gdy do niego weszłam, było upiornie gorąco, paliło się w piecu, a drzwiczki piekarnika były otwarte. Sara siedziała na sofie z głową w dłoniach, a wszędzie, gdzie się tylko dało, schły świeżo wyprane dziecięce ubranka. Kiedy odkładałam na miejsce miotłę i ścierkę, Sara podniosła wzrok i posłała mi zmęczony uśmiech. – Gdzie dzieci? – spytałam niepewnie. Wskazała na schody. – Śpią. A ty, moja panno, musisz iść do łazienki i porządnie wyszorować ręce i nogi tą resztką mydła, jaka mi została. – Położyła dłonie na kolanach, odepchnęła się i wstała. – Ja w tym czasie zaparzę nam herbatę. Szorowałam się tak dokładnie, że pod koniec dłonie i stopy miałam czerwone i obolałe. Kiedy wróciłam do kuchni, Sara czekała już z dwoma parującymi kubkami na niskim stoliku. Podziękowałam cichym głosem i usiadłam obok niej. Sięgając po herbatę, uśmiechnęła się do mnie smutno. – Wiem, że dręczy cię ciekawość, i bardzo chciałabym ci wyjaśnić ze szczegółami całą tę niezwykle skomplikowaną sytuację, ale to by było zbyt niebezpieczne. Mogę ci tylko powiedzieć, że łączniczka prowadziła te dzieci do kryjówki. Doszło jednak do pewnego incydentu i musiała szybko znaleźć inne miejsce. – Uciekły z dzielnicy żydowskiej, prawda? – Sara mi nie odpowiedziała, więc podmuchałam herbatę i spróbowałam inaczej: – Wiem, że dzielnica żydowska została otoczona murem. – W Warszawie używanie słowa „getto” jest wprawdzie zabronione, ale w tym mieszkaniu nazywamy rzeczy po imieniu. Z tym właśnie mamy do czynienia i tak to będziemy nazywać. – Poczułam ukłucie winy, bo odwiedzając Sarę, bardzo często przed tą prawdą uciekałam. Słyszałam też, jak stryjek Piotr z Mateuszem rozmawiają o dzielnicy żydowskiej i przepisach dotyczących używania słowa „getto”, ale nigdy się zbytnio nie zastanawiałam, dlaczego te przepisy wprowadzono. – Niemcy lubią uchodzić za cywilizowany naród. Chcą, by świat uważał ich za rasę panów, mądrzejszą i bardziej wyrafinowaną niż cała nasza reszta. Pod płaszczykiem gładkich słówek starają się też ukryć swoją bezwzględność. Zamiast mierzyć się z prawdą o własnym okrucieństwie, wolą ją ubierać w pozory przyzwoitości, jak gdyby użycie innych nazw mogło zmienić prawdę o ich


złych uczynkach… W tej chwili jakby się opamiętała; skrzywiła się i pokręciła głową, a potem westchnęła. – Postępuję teraz bardzo nieostrożnie, ale jestem tak zmęczona, że nie mam siły na żadne gierki. Grupa przewodników po kanałach wraz z łączniczkami prowadziła te dzieci do kryjówki, ale przy jednym z wyjść czekali Niemcy i aresztowali jedną z przewodniczek. Gestapo będzie ją torturować, a ona na pewno zdradzi niektóre szczegóły swojej pracy przy ratowaniu dzieci. Większość maluchów została złapana razem z nią, ale druga łączniczka uciekła z tą czwórką. – Wskazała pokój na górze. – Wystraszyła się i przyprowadziła dzieci tutaj, wiedząc, że je przenocuję. – Zapewne nie powinnam pytać, skąd cię zna. – Zdecydowanie nie powinnaś. – Te dzieci są tak wychudzone – mruknęłam niemal sama do siebie. – Owszem. – Sara przyłożyła dłoń do piersi i głośno przełknęła ślinę. – Od miesięcy, a może i od lat nie jedzą tak, jak powinny, dlatego nie mają żadnej rezerwy, nie mają choćby grama tłuszczu pod skórą, a ich ciałom brakuje sił witalnych. Żydowskie racje żywnościowe są o połowę mniejsze od naszych. O połowę . Pomyśl, jak mało jedzenia byście mieli, gdyby nie dodatkowe zdobycze twojego stryja, a teraz wyobraź sobie, że masz z tego tylko połowę. Każda jedna osoba po drugiej stronie tego muru umiera z głodu.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.