Dobra siostra

Page 1

Dziś rozmawialiśmy z terapeutą o mojej potrzebie urodzenia dziecka. Opowiadałam mu o tym, że to niemal fizyczne odczucie – jak głód, jak ból. Jak żałoba. Jego zdaniem źródeł tego rodzaju potrzeb należy szukać w dzieciństwie. Uważa, że chciałabym należycie zrobić to, z czym moja matka sobie nie poradziła; że próbuję sama się w ten sposób uleczyć. Być może ma rację. Gdy rozmowa zeszła na ten temat, poprosił, bym zrelacjonowała mu moje najwcześniejsze traumatyczne wspomnienie. Chwilę mi to zajęło, zanim do niego dotarłam – najwyraźniej ukryło się gdzieś głęboko w odmętach podświadomości – ale w końcu udało mi się je wydostać i teraz nie mogę przestać o nim myśleć. Dotyczy czegoś, co się wydarzyło, gdy miałam pięć lat. To było rok po tym, jak tata odszedł, choć tego akurat nie pamiętam. Cokolwiek zaczęłam zapamiętywać dopiero rok później, gdy mama zabierała nas do biblioteki. To był dla Fern taki dobry czas. Ona go wspomina z rozrzewnieniem. Mówi o tym, jak to biblioteka stała się jej domem, jak odkryła na kartach książek ukryte światy, jak to za sprawą tamtego roku została bibliotekarką. Ja wtedy miałam ochotę wyć! Czasem się zastanawiam, czy aby nie było trochę tak jak w tych książkach, w których każdy sam wybiera przebieg fabuły – czy życie każdej z nas nie toczyło się wówczas alternatywnym, równoległym torem. To może opowiem, co ja pamiętam z tamtego roku w bibliotece. O tym, że spałam na kanapach, które śmierdziały psem. Że w środku nocy wyciągnięto mnie z mieszkania i że choćbym nie wiem jak prosiła i błagała, to nie mogłam zabrać żadnych


zabawek, nawet Pana Misia. Że każdego ranka zbierałyśmy spod domów obcych ludzi plastikowe torby, które mama pakowała do bagażnika swojego małego samochodu, a potem zawoziła nie wiadomo dokąd. I że każdego ranka budziłam się z bólem brzucha – dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że wynikał po trosze z głodu i strachu. Z tym wszystkim wiąże się coś zabawnego. Otóż Fern chyba nawet nie wie, że przez tamten rok byłyśmy bezdomne. Pewnie zdołała sobie wmówić, że to była przygoda. Albo może wakacje, albo jakieś cenne życiowe doświadczenie. Może zresztą w żaden sposób sobie tego nie tłumaczy. Ona już tak ma, że przyjmuje życie takim, jakie ono jest, i za dużo się nie zastanawia. Niekiedy jej tego zazdroszczę. Właściwie to codziennie jej tego zazdroszczę. To ponoć była wina taty, że nie miałyśmy własnego domu. Gdy odszedł, mamy nie było stać na to, by płacić za mieszkanie. Twierdziła, że właściciel życzył sobie za dużo i że nikogo uczciwego nie byłoby stać na taki wydatek. Dlatego właśnie musiałyśmy opuścić to mieszkanie pod osłoną nocy, zabrawszy ze sobą tylko to, co byłyśmy w stanie unieść. Potem przez rok sypiałyśmy w samochodzie, na kanapach czy podłogach u znajomych mamy. Ona na szczęście miała dar do nawiązywania znajomości. „Dziewczynki, to jest Nancy. Poznałyśmy się u fryzjera”, informowała z zachwytem w głosie. Zaledwie kilka dni później mieszkałyśmy u Nancy i mówiłyśmy do niej „ciociu”. Zwykle po upływie tygodnia czy dwóch rozstawałyśmy się z Nancy raz na zawsze, a jedynym wspomnieniem po niej były ubrania czy biżuteria, które pożyczyła mamie. Nie zdarzyło


się ani razu, żebyśmy spały pod gołym niebem, i mama była z tego powodu bardzo dumna. Codziennie przypominała nam o tym przed zaśnięciem. – Ja to robię dla was, wiecie o tym, prawda? Żebyście miały gdzie mieszkać. Gdyby nie wy, to bez problemu znalazłabym dla siebie jakieś lokum. To jest dowód na to, jak bardzo was kocham. – Dziękujemy, mamusiu. – A kogo kochacie? – Ciebie, mamusiu. Mijały kolejne miesiące. Dni spędzałyśmy w bibliotece, noce u kogoś na kanapie. To jednak nie tak, że wtedy było wyłącznie źle. Biblioteka miała swoje dobre strony. Cieszyłam się, że codziennie rano mamy dokąd pójść i że nie musimy angażować się w pogawędki podczas śniadania w domu, w którym akurat przyszło nam spędzić noc. Już wtedy zdawałam sobie sprawę, że to wstyd wpychać się komuś do prywatnego życia. Lubiłam szukać swojego miejsca w zakamarkach biblioteki. Wyobrażałam sobie, że jestem tam u siebie w domu. Odpowiadało mi, że biblioteka to przestrzeń publiczna, a do tego taka, w której choćby przez tych kilka godzin możemy czuć się bezpiecznie. Lubiłam też panią Delahunty, choć nie aż tak jak Fern. Od czasu do czasu coś nam czytała, a ja wtedy sobie wyobrażałam, że jest naszą mamą. Pamiętam dzień, kiedy wybrała dla nas Clifforda. Wielkiego czerwonego psa. Gdy skończyła czytać, zamiast jak zwykle zapytać nas o fabułę, zaciekawiła się, czy jadłyśmy śniadanie. – Nie – odparła Fern. – Dwa posiłki dziennie w zupełności


człowiekowi wystarczą. Więcej to już rozpusta. Oczywiście powtórzyła słowo w słowo to, co zwykła mawiać mama. Pamiętam, że zerknęłam wtedy na mamę, która siedziała za regałem z czasopismami, i poczułam w brzuchu taki dziwny ścisk. Zaraz potem pani Delahunty zapytała, gdzie śpimy. – Na kanapie – odparła Fern bez cienia zażenowania. Pamiętam, co wtedy pomyślałam, że życie w takiej błogiej nieświadomości musi być strasznie miłe. Ale też że to może być niebezpieczne. Pani Delahunty nawet się nie skrzywiła, ale w jej głosie pojawiło się coś jakby napięcie. – Tak? A na czyjej? Fern wzruszyła ramionami: – To zależy, u kogo akurat jesteśmy. Bibliotekarka spojrzała na mnie, a ja spuściłam wzrok. Chwilę później wstała i podeszła do mamy. Bałam się choćby spojrzeć w tamtą stronę, więc schowałam głowę w książkę. Parę minut później mama podeszła do nas i oznajmiła, że pora iść. – Która z was powiedziała bibliotekarce, że jesteśmy bezdomne? – zapytała, gdy już wyszłyśmy. Znajdowałyśmy się po dwóch jej stronach, każdą z nas trzymała za rękę. Zapadło mi to w pamięć, bo zwykle tak to nie wyglądało. Zwykle mama chciała, żebyśmy trzymały Fern za ręce między sobą. Przechodnie się wtedy do nas uśmiechali, a mamie to chyba sprawiało radość. – Która z was powiedziała bibliotekarce, że jesteśmy bezdomne?


– powtórzyła. W jej głosie zabrzmiało coś niepokojącego. Fern zaczęła się nerwowo wiercić i powtarzać w kółko „bezdomne” w taki charakterystyczny dla siebie, dziwny sposób. Skręciłyśmy w jakąś spokojniejszą uliczkę, a wtedy pytanie padło po raz trzeci. Mama wbiła paznokcie w moją dłoń. – Pani Delahunty zapytała… – zaczęłam. – Więc to ty? – Mama natychmiast zwróciła się do mnie. Spojrzałam na Fern. Była przerażona i zdezorientowana. Nikomu przecież nie powiedziała, że jesteśmy bezdomne. Ona nawet nie znała tego słowa. Nie zdawała sobie sprawy, że to wszystko przez nią. Skinęłam głową. Mama puściła nasze dłonie i mocno się do mnie nachyliła. – Jaka ty jesteś potwornie głupia! Może ci się wydaje, że ta pani jest miła, ale ona chce was ode mnie zabrać. Tego chcesz? Potrząsnęłam głową. – Chcesz iść do domu dziecka? Chcesz zamieszkać z jakąś paskudną kobietą, która nie będzie cię kochać? I nigdy mnie więcej na oczy nie zobaczyć?

Jej twarz wykrzywiła się w potwornym wyrazie gniewu, a z ust prysnęły na mnie kropelki śliny. – Nie! – Płakałam. Chciałam być z nią. Niczego tak bardzo się nie bałam jak tego, że mnie ktoś zabierze od mamy. Ona miała rację. Głupio zrobiłam. – Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam, mamusiu.


– Idziemy do domu, Fern – rzuciła do mojej siostry, chwytając ją za rękę. Pobiegłam za nimi. Też chciałam wziąć mamę za rękę, ale ona schowała dłoń do kieszeni. Całą drogę dreptałam za nimi zapłakana. Mama nawet nie drgnęła, gdy rzuciłam jej się do nóg, przy okazji mocno zdzierając sobie kolano. Kiedy już wróciłyśmy do domu (nie pamiętam, u kogo się wtedy zatrzymałyśmy i dlaczego tego kogoś akurat nie było), mama zrobiła kolację, ale tylko dla dwóch osób. Gdy zapytałam, czy dostanę coś do jedzenia, zachowywała się tak, jakbym była powietrzem. Potem wykąpała Fern i przeczytała jej bajkę. To się naprawdę rzadko zdarzało, żeby mama nas kąpała, a książek nie czytała nam wcale. Wdrapałam się na kanapę, by też posłuchać, wtedy jednak mocno mnie odepchnęła. Spadłam z hukiem na podłogę i uderzyłam się w zdarte kolano. Rozpłakałam się tak bardzo, że aż mnie brzuch rozbolał, ale ona czytała dalej jak gdyby nigdy nic. Kiedy skończyła, otuliła Fern i wyszła. Instynktownie rozumiałam, że nie wolno mi się położyć w łóżku, ostatecznie zasnęłam na kanapie. Gdy się obudziłam, Fern leżała obok mnie. Przytulała mnie swoimi chudymi ramionkami, a głowę miała schowaną w moich włosach. Ściągnęła z kanapy koc i poduszkę, żeby nam urządzić coś jakby posłanie. Przytulała mnie tak przez całą noc. Większości ludzi się wydaje, że to ja całe życie chroniłam Fern. Tymczasem prawda jest taka, że w sobie tylko właściwy sposób to ona zawsze była moim obrońcą.



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.