Coraz ciemniej w Wartheland

Page 1

Cytaty 1 „Zgodnie z nieugiętą wolą Führera kraju tego nie zdepce ani jedna bolszewicka stopa. Nigdy nie wątpiliśmy, że bolszewicka powódź wykrwawi się przed granicami Wartheland i poniesie decydująca klęskę. Dlatego też nikt stąd nie wyjedzie…” Słowa, które wypowiedział ledwie tydzień wcześniej podczas manifestacji ludności niemieckiej w auli Uniwersytetu Rzeszy, tłukły mu się teraz po głowie jak najgorszy, najbardziej koszmarny żart. Złośliwy los zadrwił z niego i całego aparatu władzy. Wystarczył tydzień, by Rosjanie pojawili się na wschodnich przedpolach Posen. 2 Po kolejnym ciosie w twarz omal nie odpłynął. Z trudem wypluł na betonową posadzkę krew – i dwa zęby, charcząc jak dorzynany prosiak. Znał ten przerażający dźwięk z corocznego, przedświątecznego świniobicia u zięcia. Tyle że teraz to on był zwierzęciem bez szansy ucieczki. Józef Kopania, maszynista z Międzychodu, przemianowanego przez Niemców na Birnbaum, porzucił nadzieję na szybkie zwolnienie. Siedząc na metalowym stołku pośród gestapowskich osiłków, odarty z koszuli i podkoszulka, trząsł się nie tyle z zimna, co ze strachu. Fragmenty o Poznaniu 1 Nie poszła z ojcem na Stary Rynek. Wszystko wokół się zmieniało, a ona jakby ignorowała fakt, że jej miasto właśnie przeistacza się w coś zupełnie nowego. A może raczej – wraca do stanu z opowieści jej babki, w której nazwy ulic i budynków brzmiały po niemiecku, a sam Posen zdawał się niewzruszoną twierdzą na kresach niemieckiego cesarstwa. Śliczna, filigranowa, dwudziestodwuletnia Wilhelmine o kręconych ciemnych włosach nie czuła jednak radości z tego powodu. To wszystko tylko polityka. Brudna, bolesna, ale widocznie taka musi być. Zresztą chyba zawsze taka była. Widok niemieckich mundurów na głównych ulicach miasta uznała za naturalną kolej rzeczy. Skoro polskie wojsko wyszło z Poznania, to teraz jest w nim niemieckie. Skoro kiedyś Niemcy tu byli, to teraz wrócili. Nie widziała w tym nic nadzwyczajnego. Co to oznaczało dla niej? Dla Polaków? Nie zastanawiała się nad tym ani chwili. Liczyło się tylko to, że dzień był nadzwyczaj ciepły, słoneczny, bezchmurny. Że był środek tygodnia, co oznaczało, że lada chwila nadejdzie sobota. I może znowu pojadą z rodzicami nad Wartę, do Puszczykowa… 2 Zamieszanie w życiu miasta, wywołane gigantycznym pożarem w porcie, wprowadziło go w stan euforii. Widział je, prowadząc wóz po ulicach Posen. Panował na nich jakiś trudny do opisania chaos. Ludzie byli nerwowi i wybuchowi, gotowi bić się o byle co. On jednak starał się zachować jak na żołnierza armii podziemnej przystało. Nie dawał się sprowokować, wszystko rozgrywał na chłodno. Jak gdyby nigdy nic rozwoził kolejne dostawy węgla pod wskazane adresy niemieckich rodzin. Do Polaków kursów w zasadzie nie miewał. A przecież trzaskający mróz nie odpuszczał. Kiedy przed kamienicą na Grosse Gerberstrasse wyładował węgiel po raz ostatni, gotów był przysiąc, że w powietrzu ciągle wyczuwał swąd spalenizny. Zaraz potem skierował Siwkę w stronę mostu Chwaliszewskiego, a kiedy przejechał wozem po prowizorycznie naprawionej przeprawie, postanowił zajrzeć do niektórych kompanów nocnej akcji. Na pierwszy ogień poszedł Władek Laube, niby folksdojcz, ale przecież swój chłop. W porcie był strażnikiem Wach- und Schliessgeselschaft, a Ślepok dawno już się zorientował, że działa w


konspirze tak samo jak on. W nocy na własne oczy widział, jak Władek razem z Leosiem Kolankiem otwierali im bramę, a Laube osobiście dorzucał opony do ognia. Laube mieszkał niedaleko od niego, na Wallischei 7. Antoni odstawił wóz pod dom, dał Siwce obroku, a sam, zamiast do domu, rzucił się biegiem ku kamienicy Władka. Józka musiała się nieźle dziwić, co on robi – widziała wszak przez okno, jak podjeżdżał na podwórze. Wszystko jej wytłumaczy, tyle że później – uznał, wpadając na klatkę schodową domu z numerem 7. Na piętro wbiegł zdyszany, nie był już w końcu młodzieniaszkiem, a poza tym miał za sobą nieprzespaną noc. W jego wieku zaczynało się odczuwać takie wygłupy… Krótkie Fragmenty 1 13 września 1939 roku, w samym środku bitwy nad Bzurą W ryku nurkujących bombowców było coś apokaliptycznego. Choć bomby nie sypały się wprost na ich głowy, czuli się, jakby to oni byli głównym celem ataku. Jakby cała cholerna Luftwaffe uwzięła się właśnie na nich – na skromny szpital polowy, ulokowany w sypiącym się pod podmuchami detonacji dworku. Bo i po prawdzie tak właśnie było: tuż obok nich przegrupowywał się pułk kawalerii, pospiesznie przerzucany z linii frontu na wschód, nowy kierunek natarcia, mający wyrąbać dwóm coraz bardziej naciskanym armiom drogę odwrotu ku Warszawie. Póki jeszcze było co wycofywać. Niemcy najwyraźniej otrząsnęli się już z szoku wywołanego polskim przeciwnatarciem. Odrzuceni na południe, na bliskie przedpola Łodzi, za cenę całkowicie rozbitej dywizji utrzymali nadszarpniętą linię frontu i podciągnęli posiłki, których Polacy już nie mieli. Obraz bitwy zaczął się zmieniać na niekorzyść Wojska Polskiego. Potężniejący z każdym dniem grzmot lotniczych silników wroga podkreślał zachodzącą przemianę. Sypiący się z sufitów dworku tynk utrudniał pracę lekarzy. Podporucznik rezerwy Franciszek Witaszek po raz kolejny otrzepał bujną czuprynę z białego pyłu. Ledwie tydzień wcześniej, w udręce ewakuacji pod niemieckimi bombami, skończył trzydzieści jeden lat. Wysoki, lekko przygarbiony brunet z zaczesaną dłonią na bok grzywką i wąsem, w narzuconym od niechcenia na ramiona zbyt małym fartuchu, doglądał czujnie rannych zwożonych 18 z pola bitwy. Było ich coraz więcej, coraz ciężej poszarpanych przez niemieckie kule. Po charakterze obrażeń widać było jak na dłoni niemiecką przewagę w broni maszynowej. Przewagę techniczną, która przechylała losy bitwy na ich stronę. 2 Stało się już niepisaną zasadą, że wracając z pracy, zajeżdżał pod kamienicę, w której mieszkał Władek Laube, i sprawdzał, co nowego u jego żony. Pocieszał, pomagał, jak mógł, dodawał otuchy. Ciągle wierzył, że jej mąż – a jego kumpel – wróci i wszystko będzie jak dawniej. Ale też z każdym kolejnym dniem tracił nadzieję, że rzeczywiście tak się stanie. W mieście powiadali, że kto raz został zawieziony na Ritterstrasse, nigdy już stamtąd nie wracał. Przynajmniej żywy. A nawet jeśli tam skonał albo wyzionął ducha w Forcie VII, to Niemcy z rzadka wydawali rodzinom ofiar ciała. Krążyły usilne, koszmarne plotki, że okupanci eksperymentują na zwłokach, a potem je palą. Podobno gdzieś na szwabskim uniwersytecie… W te ostatnie pogłoski Antek Ślepok jakoś nie potrafił uwierzyć i zwykle puszczał je mimo uszu. Ale los Laubego, Kolanka i innych martwił go coraz bardziej. Czy dadzą radę? Nie puszczą pary z ust? Ta ostatnia myśl usilnie, namolnie do niego wracała, a wraz z nią pytanie, co by się stało z


jego żoną i dziećmi, gdyby tamci się wygadali. Może jednak Józka miała rację? Może… nie warto było się w to mieszać? W końcu czy gra była warta świeczki? Była! – zawsze odpowiadał sobie tak samo. Była, bo przecież należał do podziemnej armii, która powstała, żeby pokarać wrednych okupantów. Muszą czuć, że nie są bezkarni – i że nie są u siebie. Tylko tak można z nimi walczyć! 3 Wzdrygnął się na samą myśl o tej śmierci. O jej okrutnej i odczłowieczającej formie. Przypominała mu lekcje historii o Francji jakobinów i o krwawym terrorze. To, co zgotowali im hitlerowcy, nie było niczym innym. Wydało mu się nagle czymś potwornym, że jeden z nich opowiada o takich okropieństwach, przegryzając jak gdyby nigdy nic kawałek bułki. On sam również trzymał w dłoni owiniętą w papier sznytkę, ale nagle stracił apetyt. Zawinął więc posiłek w papier i upchnął go głęboko w kieszeni. Tymczasem Kandulski skończył swoją wstrząsającą opowieść. – Mój znajomy pracujący na Młyńskiej twierdzi, że nie ma dnia, żeby nie prowadzili kogoś na tę gilotynę – podsumował. Odpowiedziała mu martwa cisza. Wszyscy w pośpiechu ukończyli posiłek i zaczęli wstawać z ław, by wrócić do hali produkcyjnej, do tokarek i stanowisk pracy. Nikt nie czuł się na siłach skomentować tej informacji. Nikt też jej nie zakwestionował. Po dwóch latach ucisku i prześladowań nie było już niczego, co mogłoby ich zaskoczyć. Antoni nie mógł się otrząsnąć z tego, co usłyszał. Zwlekał z powrotem do pracy. Zerknął na zegarek – miał jeszcze dwie minuty. Gdy zorientował się, że został sam, podniósł się wreszcie z trudem i ruszył ku drzwiom. A jeśli mnie też kiedyś położą pod zimnym ostrzem gilotyny? – przemknęło mu przez głowę. Otrząsnął się z tej strasznej wizji. Już miał chwycić za klamkę, gdy nagle jego wzrok padł na taboret stojący w kącie szatni. Coś na nim leżało, widoczne i prowokujące. Kartka papieru. Zapisana kartka papieru… Antoni nie powstrzymał ciekawości. Podszedł do niej – i nagle poczuł mocniejsze uderzenie serca.To była ulotka. Buntownicza ulotka, za którą każdy mógł zapłacić życiem. Raz jeszcze upewnił się, że jest sam, a potem przebiegł Polaku, oto 10 przykazań dla Ciebie: 1. Pracuj powoli. 2. Często zmyślaj choroby. 3. Siedź długo w sroczu. 4. Nie dokręcaj śrub. 5. Wynoś jak najwięcej przedmiotów w kieszeniach, ale nie daj się chwycić Werkschutzowi. 6. Pomagaj rodzinom aresztowanych kolegów. 7. Strzeż się przed szpiegującymi Cię Niemcami. 8. Pomagaj w rozprowadzaniu polskich ulotek. 9. Nauczaj dzieci polskiego języka. 10. Pamiętaj, że Polska nie zginęła i nigdy nie zginie… Długie Fragmenty 1 Oba zgony nastąpiły błyskawicznie. Na żadną reanimację nie było zwyczajnie szans. Obersturmbannführer Stossberg zrozumiał to od razu, gdy tylko dopadł do jednego z ciał. Leżący na


dywanie, wygięty wpół oficer miał na wykrzywionych ustach pianę przemieszaną z krwią. W ostatnim geście chwycił się za pierś, jakby chciał opowiedzieć bezradnym świadkom swojej tragedii, co się właściwie stało – i gdzie szukać przyczyny śmierci. I bez tego Stossberg i Voss doskonale wiedzieli, czego się spodziewać. – Profesorze, proszę zorganizować transport zwłok do swojego instytutu. Trzeba wykonać sekcje. Wiem, że to działanie pro forma, ale w śledztwie musimy kierować się obowiązującymi procedurami – szef Gestapo ze złości przygryzł wargi. – Proszę o jak najszybszy kontakt, to sprawa absolutnie priorytetowa. Sam pan widzi, co się wokół nas dzieje. Zostaliśmy zaatakowani, totalnie zaatakowani nową bronią i nie zamierzam stać w tej sytuacji bezczynnie. Może pan być pewny, że odpowiemy z podwójną mocą. – Zrobię, co tylko mogę. – Blady z wrażenia profesor Voss skłonił się i odszedł do sekretariatu, by zatelefonować do swoich służb. Stossberg stał w obszernym hallu, oparty o balustradę, i wpatrywał się w leżące u jego stóp ciało. Hauptmann był młody, najwyżej trzydziestoparoletni. Na pewno w czasie wojny widział już niejedno. A jednak odmalowane na jego zastygłej twarzy przerażenie dobitnie świadczyło o szoku, jakiego doznał tuż przed śmiercią. Szef Gestapo w Posen przyrzekł sobie, że zemsta będzie godna tego szoku. Masowa i bezlitosna. Chwilowo trzeba zmienić priorytety – uznał trzeźwo. Pozwoli ekipie z Berlina zakończyć śledztwo w sprawie portu. Niech im będzie, że pożar był skutkiem zwarcia! Wróci do tej sprawy, gdy tylko znajdzie się na to czas. Na razie zajmie się ostateczną rozprawą z tych cholernym Związkiem Odwetu. Koniec z rozlewem niemieckiej krwi! Teraz popłynie już tylko polska! Latem ubiegłego roku już mu się wydawało, że chwycili nitki wiodące do spisku. Ale zatrzymani ludzie byli twardzi, a kiedy w końcu złamano ich opór, okazali się ledwie płotkami w skomplikowanej strukturze podziemnej organizacji działającej w Posen. I nie pozwolili im pójść piętro wyżej. Polska banda przyczaiła się, jeszcze bardziej utajniła swoje działania. Teraz już wiedział, że była to tylko cisza przed burzą. Spiskowcy uderzyli mocno, skutecznie. Właściwie zaatakowali już w grudniu. Te dziwne zgony bankiera i Gunscha… Ich dowódca musi być łebskim facetem, pomyślał z uznaniem. Sprytnie to sobie obmyślił. Ładunki zapalające w pociągach, które wzniecają ogień daleko od Poznania. Zarazki chorobowe wywołujące objawy, które można wytłumaczyć na przykład tyfusem, przywleczonym rzekomo ze wschodu. Nagłe zgony, pozornie wyglądające na ataki serca… Ale on, Obersturmbannführer Karl Stossberg, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Trafiła kosa na kamień – kimkolwiek jest przywódca tej terrorystycznej grupy, trafi niebawem do celi na Ritterstrasse. Odepchnął się od balustrady i ruszył wolnym krokiem ku drugim zwłokom. Leutnant leżał kilkanaście metrów dalej, przy drzwiach swojego pokoju, przykryty prześcieradłem. Policyjni specjaliści jeszcze tu nie dojechali, więc Stossberg mógł swobodnie unieść białe płótno i spojrzeć w martwą twarz młodego człowieka. Blondyn o niebieskich oczach był pięknym przykładem Aryjczyka. Stężałe mięśnie twarzy utrwaliły ten sam wstrząs, jaki był udziałem Hauptmanna. Gdyby nie nagła śmierć z rąk wroga, mógł jeszcze dokonać naprawdę wiele – ku chwale Rzeszy i Führera. Niestety, znalazł się w złym miejscu o złej porze. Czas wracać na własne śmieci – uznał szef Gestapo, podnosząc się znad zwłok. Czas przystąpić do metodycznej zemsty. Schiffer i jego ludzie z pewnością zgarnęli już to całe szemrane towarzystwo z Café Sim. Ciekawe, kto uśmiercił tych dwóch oficerów. Nie ulegało dla niego wątpliwości, że trucicielami musieli być pracownicy kuchni lub kelnerzy. Wsiadając do swojego służbowego forda, czuł, że czeka go długa, męcząca noc.

2


„Mein Führer!” Dwa pierwsze słowa przyszły jej najtrudniej. Nie dlatego, że nie mogła się zdecydować. Przeciwnie, wszystko w niej krzyczało przeciwko Hitlerowi i jego zbrodniczej klice. Zdawała sobie jednak sprawę, że gra idzie o życie jej córki. Jedynej, ukochanej Wilhelmine. Skoro jej mąż milczał, nie dawał znaku i prawdopodobnie przeszedł załamanie nerwowe, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. „Pozwalam sobie prosić o łaskę dla mojej jedynej córki” – pisała dalej Marianne Günther. Jako Polka, z domu Bardzińska, czuła głębokie upokorzenie tym uniżonym tonem, ale nie miała wyboru. Aby ocalić córkę, gotowa była sprzymierzyć się z samym diabłem. Przez chwilę siedziała nad stołem z piórem w ręku, zastanawiając się, co powinna napisać. „Pragnę nadmienić, że moja córka została wychowana w duchu niemieckim i narodowosocjalistycznym. Uczyła się w niemieckiej szkole ludowej i należała do następujących stowarzyszeń: pływackiego, gimnastycznego i Związku Młodych Kobiet przy niemieckim kościele Franciszkanów w Posen. Właśnie podczas polskich czasów w naszej rodzinie agitowaliśmy za Niemcami. Ponieważ moja córka zawsze czuła się Niemką i za Niemkę się uznawała, chciałabym Pana prosić, Mein Führer, by ułaskawił Pan moją jedyną córkę i nie kazał jej odpokutować śmiercią za brak doświadczenia. Córka jest jedynym wsparciem dla naszej rodziny”… Ręka zachwiała się jej niebezpiecznie, skończyła zdanie nienaturalnie długim przecinkiem. Nie potrafiła dłużej pisać. Z trudem podpisała się na końcu, złożyła kartkę w czworo i włożyła do szarej koperty. W rogu nakleiła znaczek za osiem marek. Na kopercie wypisała adres Kancelarii Rzeszy. A potem przeżegnała się i zmówiła po cichu Ojcze nasz i trzy zdrowaśki w intencji Wilhemine. Może dobry Bóg jednak się zlituje? Nie wiedziała, że trzysta kilometrów dalej na wschód w opustoszałym, głuchym mieszkaniu z ciężkim sercem do innego listu zasiadł jej mąż Wilhelm. Pełen żalu i goryczy zaadresował kopertę do przewodniczącego Trybunału Ludowego. „Proszę jako cierpiący ojciec, który czuje prawdziwie po niemiecku i zamierza w wieku 57 lat zachować dla siebie i żony młode życie mojego jedynego dziecka. Moje serce krwawi gorzkim bólem” – napisał drżącą z emocji ręką. Miał aż nadto czasu na przemyślenia. Kochał swoją córkę i jednocześnie nie mógł jej wybaczyć tego, co zrobiła. Zdawał sobie sprawę, że prosi o niemożliwe. A jednak złamał się i chwycił za pióro. „Tak młode życie ludzkie być może popełniło błędy, ale nigdy motywy tych działań nie były przestępcze. Co do tego jestem, znając Wilhelmine, całkowicie pewien” – podkreślił. – „Moje 27letnie małżeństwo nie było od początku całkiem szczęśliwe; z tego powodu dałem mojej jedynej córce trochę za wiele swobody, tak że jako młoda, niedoświadczona dziewczyna została wciągnięta przez szkolną koleżankę w tę smutną aferę. Tylko z powodu zupełnego braku doświadczenia i nieśmiałości znalazła się całkowicie pod wpływem koleżanki i przyjaciółki rosyjskiego wspólnika”. Rozpaczliwie szukał argumentów, które mogłyby odwrócić bieg koła historii. I nagle je znalazł. Albo przynajmniej tak mu się wydawało. Dopisał kilka zdań o swojej „nienagannej służbie” w regimencie piechoty w Metz oraz na froncie Wielkiej Wojny. „Ja i cała moja rodzina jesteśmy czystej krwi niemieckiej i prawdziwymi Niemcami. Heil Hitler!” – zakończył, z trudem powstrzymując łzy i wybuch złości. Jak ona mogła mu to zrobić! Ona, jego ukochana Wilhelmine! Jego oczko w głowie! Jego ukochana córeczka! W oczach ciągle miał obraz otwartego na oścież mieszkania, po którym hulał jesienny wiatr. I smutne oczy polskiej sąsiadki, która powiedziała mu tylko: – Było Gestapo. Zabrali! Zarzuty wobec córki i żony poznał dopiero z sądowego pisma. Które potem podarł na strzępy, bo


oznaczały tyle, że córka odrzuciła jego wieloletnie starania. Że zdradziła swój kraj. Ale… czy na pewno?


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.