lounge | No 92 | 06'17

Page 1

bezcenny

2 fire9 #

ISSN 1899-1262 www.loungemagazyn.pl

1



#FIRE GOŚCIE SPECJALNI

STELLAN SKARSGÅRD Szwedzki aktor przekonuje, że nie jest czarnym charakterem i lubi pożartować, oczywiście w skandynawskim stylu

RANITA SOBAŃSKA Dyrektor kreatywna marek 4F oraz RS opowiada, czym się różni projektowanie ubrań dla sportowców i faszynistek

TOBIASZ KUJAWA Freestyle Voguing oglądał nowe docinki “Twin Peaks” i poszukuje w nich niezapomnianych swetrów

REDAKCJA

redaktor naczelny

Marcin Lewicki

marcin@loungemagazyn.pl

zastępca redaktora naczelnego

Rafał Stanowski rafal.stanowski@loungemagazyn.pl

WSPÓŁPRACA: Kuba Armata, Monika Bielka-Vescovi, Dominika Czartoryska-Dubel, Antonina Dębogórska, Luiza Dorosz, Karolina Gumienna, Harel, Tobiasz Kujawa, Marta Kudelska, Barbara Madej, Michał Massa Mąsior, Aleksandra Oleszek, Natalia Palmowska, Michał Sztorc, Weronika Włodarska, Aleksandra Zawadzka, Bartosz Ziembaczewski OKŁADKA: fot. Katarzyna Widmańska ILUSTRACJE: Anna Ostapowicz | annaostapowicz.com

Wydawca: MADMEN Sp. z o. o. Redakcja Lounge Magazyn ul. Lipowa 7, 30-704Kraków info@loungemagazyn.pl | tel. 12 633 77 33 Poglądy zawarte w artykułach i felietonach są osobistymi przekonaniami ich autorów i nie zawsze pokrywają się z przekonaniami redakcji Lounge. Redakcja nie odpowiada za treść reklam i ogłoszeń. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania i przeredagowywania tekstów. Publikowanie zamieszczonych tekstów i zdjęć bez zgody redakcji jest niezgodne z prawem.

1


DZIEŃ MATKI, CÓRKI, PRZYJACIÓŁKI W HOLISTIC CLINIC KRAKÓW 26 maja w Holistic Clinic Kraków odbyło się wyjątkowe wydarzenie z okazji Dnia Matki. Panie, które kochają świat zdrowia, mody i urody mogły poczuć się dopieszczone. Gościem specjalnym była Kaja Śródka, która opowiedziala o nowinkach modowych oraz wprowadziła gości w wielki świat mody. Kaja zaprezentowała fraki własnego projektu. Sama Kaja mówi o sobie: Projektuję ubrania w taki sposób by ich konstrukcja, materiał, kolorystyka były spójne z moim widzeniem świata i poczuciem komfortu. Nie wymyślam przebrań, tworzę ubrania dla kobiet odważnych, niezwyczajnych, oryginalnych.”

Tego wieczoru zaproszone panie miały okazję posłuchać Pani Doktor Katarzyna Tyrawa, która jest doświadczonym endokrynologiem i specjalizuję się w medycynie prewencyjnej i przeciwstarzeniowej. Medycyna prewencyjna to recepta na dłuższe i lepsze życie, która ma na celu utrzymanie jak najdłużej sprawności fizycznej i psychicznej. Panie bardzo zainteresowały się tematem, o czym świadczyć mogła żywa dyskusja. Nie zabrakło też doznań artystycznych. Kamila Klimczak aktorka Teatru Bagatela, artystka Piwnicy pod Baranami wprowadziła gości w świat francusko-krakowskiego kabaretu.Recital zakończył się bisami. Oczywiście nie zabrakło dobrego wina, ciekawych konkursów i pięknych prezentów. Również w tym dniu klinika zaprezentowała nowoczesny zabieg HydraFacial, którego twarzą jest światowa gwiazda Cameron Diaz. Klinika Holistic Clinic jako pierwsza w Krakowie wykonuję ten rodzaj zabiegu, który sprawia, że skóra jest dogłębnie nawilżona, odżywiona i promienna, a także widocznie ujędrniona i odmłodzona. To szybki i bezpieczny sposób by wyglądać jak milon dolarów. Zapraszamy do skorzytania z usług Holistic Clinic w Krakowie.

2


3


ALLURE HARMONIA PIĘKNA Żyjemy w nieustannym pośpiechu i napięciu. Dlatego tak ważne jest, aby znaleźć czas dla siebie, czas który pomoże ukoić zmęczone zmysły. Nic tak nie przywraca wewnętrznej harmonii, jak zadbanie o swoje ciało - dlatego polecamy odwiedzić Allure Beauty Boutique, położony w prestiżowej dzielnicy Krakowa - Woli Justowskiej. Już nowoczesne wnętrze tego wyjątkowego salonu sprawi, że poczujecie dobry

4

nastrój. W Allure główną rolę gra słowo harmonia - począwszy od wystroju, przez wyspecjalizowanych kosmetologów a skończywszy na palecie zabiegów, które obejmują laseroterapię, trychologię, karboksyterapię, mezoterapię, masaże czy też manicure i makijaż. Lista zabiegów jest zawsze dobierana do indywidualnych potrzeb klienta. Kosmetolodzy Allure z przyjemnością służą pomocą,

kierując się zasadą, że najlepsze efekty osiąga się poprzez doskonałą jakość.

Allure Beauty Boutique ul. Ludmiły Korbutowej 4A, Kraków www.allurebeauty.pl tel. 696 199 977


5


fot. Piotr Korczak

TRENDY KULINARNE - DWÓR SIERAKÓW Ponad 80 przedstawicieli branży HoReCa miało okazję poznać najnowsze trendy kulinarne podczas Trendy Kolacji w restauracji Dworu Sieraków pod Krakowem.

na spotkanie z szefami kuchni, którzy na co dzień pracują w różnych miejscach w Polsce.

Trendy Kolacja jest wydarzeniem niezwykłym. Po pierwsze to możliwość zapoznania się z najbardziej aktualnymi trendami panującymi w świecie gastronomii. To także szansa

Wyjątkowa okazja do wspólnego gotowania i poszerzania horyzontów, wymiany spostrzeżeń, czerpania z doświadczenia najlepszych i dzielenia się naszą pasją – mówi Janusz Fic.

fot. Jacek Świderski

Ekskluzywne spotkanie z cyklu Szef dla Szefów, organizowanego przez sieć hur-

towni MAKRO Cash&Carry Polska, odbyło się 9 maja.

REWOLUCJA DR OBAGI W LECZENIU SKÓRY! 10 maja 2017 o godzinie 18:15 w Ladies Clinic odbyła się polska premiera nowej marki kosmetycznej prosto z Beverly Hills.

6

ZO® SKIN HEALTH, autorstwa amerykańskiego dermatologa - dr Zeina Obagi, zdobyła uznanie kobiet nie tylko w USA, ale i na całym świecie. ZO® SKIN HEALTH to kompletnie nowa jakość w utrzymaniu zdrowej skóry. ZO® SKIN HEALTH od maja w Krakowie tylko w Ladies Clinic.


- 20 %

Na wybrane torebki marki Gawor w Showroomie Solna 1 do 30 czerwca 2017r.

7


fot. mat. prasowe

TECHNOLOGIA Z KRAKOWA - DZIEŃ OTWARTY MOTOROLI SOLUTIONS Aplikacje mobilne są wszędzie. W Krakowie powstają te wspierające służby bezpieczeństwa publicznego na całym świecie. Każdy, kto odwiedził Motorolę Solutions podczas dnia otwartego mógł przetestować specjalistyczne radiotelefony, wziąć udział w warsztatach, zwiedzić laboratoria, a przede wszystkim poznać nowoczesne programy ułatwiające pracę służbom zapewniającym bezpieczeństwo. Każdy kiedyś marzył o byciu superbohaterem. Strażak, policjant, lekarz, ratownik to zawody, które nigdy nie wyjdą z obszaru dziecięcych pragnień. Do niedawna jeszcze nikt nie przypuszczał, że praca strażników

prawa i bezpieczeństwa wspierana będzie odpowiednią technologią programowania. Najnowsze aplikacje, które są tworzone właśnie w Krakowie, w Motorola Solutions cieszą się popularnością na całym świecie wprowadzając elementy jutra w codzienne życie policjantów, strażaków czy też ratowników.

rekrutację. Technologia to bardzo szerokie pojęcie, dlatego też swoją karierę w branży IT planować mogą nie tylko programiści, ale także osoby o innych specjalizacjach i zainteresowaniach zawodowych, chcący podjąć pracę na przykład w dziale finansowym, supply chain lub dokumentacji technicznej – dodaje.

W tym roku planujemy rozpoczęcie nowych projektów, które z pewnością zainteresują programistów. Podczas dnia otwartego można było poznać technologię Motorola Solutions od wewnątrz, ale także wziąć udział w szybkim procesie rekrutacji – dodaje Michał Kojs, odpowiadający za

Podczas spotkania był też czas na relaks. Rozrywkę stanowił mecz plażowej siatkówki oraz nieoficjalny turniej gwinta, czyli interaktywnej gry karcianej osadzonej w świecie Wiedźmina.

ON RED. PRACOWNIA FRYZJERSKA Już od początku czerwca działa pracownia fryzjerska ON RED., mieszcząca się w centrum krakowskich Grzegórzek, w sąsiedztwie ekskluzywnych sklepów i apartamentowców. Jest to miejsce stworzone przez zespół doświadczonych i profesjonalnych pasjonatów sztuki fryzjerskiej i stylizacji fryzur. Jedną z unikatowych usług jest możliwość ścięcia włosów ‘gorącymi nożyczkami’ Thermo-Cut. Pracownia posiada prestiżowy tytuł ‘Salon Expert L’oreal Professionnel’. ON RED. Pracownia fryzjerska ul. Masarska 8, Kraków www.on-red.pl

8


#UlubionaKrakowa

OCZAROWANA OKAZJAMI www.galeriakazimierz.pl 9


ZDJĘCIA SĄ COOL Chyba każdy z nas marzy o uznaniu, zwycięstwach i trofeach. Nie wszyscy jednak wyjdą na szczyt. W świecie sztuki nagrody są wyrazem uznania, promocją talentu i bardzo miłym akcentem. Nim artysta sięgnie po poważne laury, musi jednak w pełni opanować warsztat.

MICHAŁ MASSA MĄSIOR Fotograf mody i reklamy. Technikę szlifował w International Center of Photography w Nowym Jorku, a także pod okiem Bruce’a Gildena i Wojciecha Plewińskiego. Na co dzień pracuje w Krakowie. Specjalizuje się w nietypowych portretach i koncepcyjnych sesjach. Nie rozstaje się z aparatem fotograficznym, co można obserwować na jego stronach madmassa.com krakowtumieszkam.pl

Internet jest pełen porad dotyczących doboru sprzętu fotograficznego. Dobry, lepszy, najlepszy. Mniejszy, większy, szybszy, bardziej odporny. Instrukcje dotyczące stosowania gadżetów, filtrów, sposoby na postprodukcję. Jak zrobić idealny portret, doskonałe zdjęcie z wycieczki i tak dalej. To wszystko ważne, szczególnie dla początkujących. Stosunkowo niewiele jednak pisze się o samych fotografiach. Księgarnie nie mają w swojej ofercie wielu albumów fotograficznych, bo nie ma mody na ich kupowanie. Podobnie wciąż małe jest zainteresowanie kolekcjonowaniem zdjęć. Muzea publiczne także nie mają często w swoich programach wystaw fotograficznych. Poza inicjatywami Miesiąca Fotografii w Krakowie i Fotofestiwalu w Łodzi, dość rzadko dzieje się coś naprawdę ciekawego w przestrzeniach wystawienniczych. Wyjątkiem pozostają prywatne galerie, które coraz częściej proponują nam fantastyczne wystawy. Promujmy zatem oglądanie dobrej fotografii, szczególnie tej drukowanej w albumach lub wystawianej. Niezaznajomieni z tematem szybko przekonają się, że fotografia nie zaczyna i nie kończy się na Facebooku i smartfonach. Początkujący fotografowie będą mieli więcej okazji do poszerzania swoich horyzontów. Niestety, pytani o inspiracje, często nie są w stanie wymienić nawet kilku nazwisk, a ich upodobania fotograficzne sprowadzają się do śledzenia profili w portalach fotograficzno-społecznościowych. Z tego właśnie powodu chciałbym napisać o kilku nazwiskach, które najbardziej cenię i podziwiam. Celowo właśnie tutaj, w mojej comiesięcznej rubryce i celowo bez pokazywania zdjęć. Polecam z całego serca czytanie tego tekstu z komputerem lub tabletem w zasięgu ręki. Niech to, co poniżej, będzie początkiem inspiracji i podróży po świecie fotografii. Dla tych, którzy te nazwiska znają (na pewno jest Was wielu), pomyślcie, czy nasze spostrzeżenia są zbiegają. Richard Avedon To artysta, który według wielu rankingów stał się najbardziej wpływowym fotografem XX wieku w USA. Można nawet przeczytać, że jest człowiekiem, który zmienił Amerykę. Wprowadził dynamikę do fotografii mody, wyprowadził ją także ze studia na ulicę. Avedon słynął ze świetnego kontaktu z fotografowanymi ludźmi. Spędzał z nimi długie godziny na rozmowie, zanim chwytał za aparat. To wraz z jego bardzo dominującą osobowością powodowało, że fotografowani przejmowali nawet jego sposób poruszania

10

się. Znajomi Richarda Avedona twierdzą, iż miał tak mocny wpływ na ludzi, że ich zdjęcia w rzeczywistości były obrazem samego autora. Polecam dostępne na Youtube filmy o Avedonie, tam znajdziecie potwierdzenie tych opinii. Helmut Newton Mój ulubieniec. Był królem perwersji, wyuzdanych kadrów, jednocześnie chyba nigdy nie przekroczył wąskiej granicy dobrego smaku. Zawsze trafiał w punkt, pozostawiając niedopowiedzenie lub wręcz przerysowując oczywistość. Do zdjęć wybierał mocno zbudowane modelki, często o męskich cechach urody. Pokazywał świat bogatych ludzi, do którego miał szeroki dostęp. Jego fotografii towarzyszy niesamowite poczucie humoru. Polecam dokument „Helmut by June”, nakręcony kamerą VHS przez jego żonę. A przy okazji wizyty w Berlinie warto zajrzeć do muzeum Helmuta Newtona. Jeanloup Sieff Tym, czym Richard Avedon był dla Ameryki, Jeanloup Sieff stał się dla Europy. Fantastyczne, nowe spojrzenie na świat mody. Niesamowita prostota zdjęć, połączona z wysublimowanym czuciem światła. Mówi się także, że nikt nie fotografował pośladków tak jak Sieff. Jednocześnie słynął z fantastycznych zdjęć celebrytów. Portrety Yves Saint Laurenta pozwalają patrzeć w inny sposób na mężczyznę chyba nawet najbardziej zatwardziałym heteroseksualistom. Annie Leibovitz Jedna z wielu lubianych przeze mnie fotografek. Wywodzi się z czasopisma „Rolling Stone”. Od dekady słynie chyba najbardziej ze swojej lekkiej ręki do wydawania pieniędzy i związanych z tym sporych kłopotów finansowych. Niezmiennie jednak jest w grupie najwybitniejszych artystów świata. Jej proste skojarzenia myślowe. Blues Brothers pomalowani niebieską farbą, Chris Rock w plemiennych barwach, Meryl Streep rozciągająca twarz, Quentin Tarantino w amerykańskim krążowniku czy Brad Pitt na łóżku we wnętrzu przypominającym klasyczny autostradowy motel z hollywoodzkich produkcji. Zdjęcia, które zostają w pamięci na zawsze. Leibovitz to także fantastyczna fotografka mody i równie dobra dokumentalistka. Niestety moja rubryka nie jest z gumy i nie zmieszczę więcej. Moja półka z albumami to także Robert Doisneau, Henry Cartier-Bresson, Nobuyoshi Araki, Philip-Lorca diCorcia, Andreas Gursky, Mario Testino, Wojciech Plewiński, Peter Lindbergh, Bruce Gilden, Julius Schulman, Martin Parr, David Bailey, Joel Meyerowitz, Elliott Erwitt i wielu innych… A czyja fotografia Was wciąga najmocniej?


Zapracowana, ale zawsze znajdę czas na odrobinę relaksu w Moss

Znajdź nas na Facebooku i Instagramie ul. Prochowa 9 31-532 Kraków t. +48 12 446 90 09 moss.krakow.pl cammy.com.pl 11


Namiętność

Motyle w brzuchu czy ćmy w ogniu?

Na widok tej osoby potok krwi w żyłach przejmuje nad nami kontrolę, ANTONINA a serce dudni. Źrenice się DĘBOGÓRSKA rozszerzają, oddech zaczyna być uciążliwy. PłoPsycholog, absolwentka niemy w środku, a między psychologii ogólnej UJ. Jest nami iskrzy. Ogień się rozautorką warsztatów i wykładów poświęconych dynamice pala. Co dalej? W naturę związków romantycznych. namiętności wpisana Więcej informacji można jest zachłanność. Rozpaznaleźć na fejsbukowej stro- leni kochankowie dążą nie Inteligencja Erotyczna do tego, aby spędzać ze sobą jak najwięcej czasu i odsłaniać przed sobą coraz większe części swojego życia. Rozmawiamy ze sobą godzinami, zadajemy sobie pytania, niepewność wisi w powietrzu na każdym kroku. Jesteśmy skłonni ryzykować i poświęcać. Czasem zbyt wiele. Namiętność wypala dziurę w naszych wewnętrznych granicach. Rezygnujemy z własnych rozrywek i rytuałów, zaniedbujemy przyjaciół i rodzinę, przeprowadzamy się. Wszystko w imię miłości, a przynajmniej tak nam się wtedy wydaje. Niektórzy badacze twierdzą, że namiętność pojawia się po to aby połączyć ze sobą partnerów, a potem ich gorzko rozczarować. Co zrobić, aby początkowy ogień znajomości nie poparzył nas i nie wypalił nas oraz nowej znajomości? Aby uniknąć poparzenia, trzeba pamiętać o naturze pożądania. Stephen Mitchell - psychoanalityk zajmujący się tematyką namiętności posługuje się metaforą kotwicy i fali. Mówi o tym, że wszyscy ludzie mają potrzeby związane z bezpieczeństwem, stabilizacją, przewidywalnością i stałością. Tak samo wszy-

12

scy mają potrzebę nowości, przygody i eksploracji. Różnimy się tylko proporcją tych potrzeb. Siła namiętności w początkowych etapach znajomości bierze się między innymi z chęci jak najszybszego zapełnienia przestrzeni między kochankami. Redukując niepewność i napięcie, prowadzimy znajomość w stronę naszej potrzeby bezpieczeństwa. Próbując zapewnić sobie poczucie przewidywalności, nasza psychika stosuje różne triki. Na przykład zaczynamy dewaluować partnera, oceniać lub ustawiać go w wygodnej dla nas roli. Tym samym pozbawiamy drugą stronę wielowątkowości i wielowymiarowości, która jest dla nas źródłem zagrożenia, ale i źródłem fascynacji. Chcemy wmawiać sobie, że znamy partnera, że wiemy czego się spodziewać i już wszystko odkryliśmy. Niestety moment, w którym dojdziemy do takiego wniosku, to droga w dół. Wprost w pokłosie nudy i stagnacji, którą tak naprawdę sami stworzyliśmy. Tego typu mechanizm pokazuje też historia Pawła - barmana w jednym z krakowskich pubów. Za każdym razem, gdy poznawał nową dziewczynę, był nią niezwykle oczarowany. Jego kumple śmiali się, że zakochiwanie się to jego hobby, z którym nie rozstaje się nawet w pracy. Jednak gdy tylko relacje między nowo poznaną damą jego serca się zacieśniały, Paweł tracił zainteresowanie. Wynajdywał najdziwniejsze wady w wyglądzie i zachowaniu dziewczyn i je wyolbrzymiał. Spotykał wiele kobiet, a każda była inna. I za każdym razem mu się „nudziła”. Na mieście przybywało dziewczyn, rozczarowanych jego nagłymi zmianami i niewyjaśnionymi zerwaniami, a sam Paweł czuł się coraz bardziej samotny i zrezygnowany.

Mało kto nie słyszał podobnej historii. Przyczyn tego typu trudności może być wiele. Jednak zwykle wspólnym mianownikiem jest lęk. Boimy się miłości i ryzyka jakie ze sobą niesie. Głębokie relacje są same w sobie niebezpieczne. Narażają nas na zranienie, upokorzenie i odrzucenie. Gdy jesteśmy niepogodzeni ze sobą, a nasza tożsamość chwieje się w posadach, nie pozostaje nam nic innego jak w obliczu namiętności uprzedmiotawiać osoby i spłycać relacje. Dewaluujemy innych, gdy sami czujemy się niewystarczająco dobrzy, nieadekwatni i niegodni miłości. Wtedy właśnie zaczyna się dzielenie partnerów na części, odrywanie ich i dyskredytowanie. Dewaluacja i deseksualizacja jest jednym z mechanizmów chroniących nas przed poparzeniem w gorącej relacji. Utrzymanie równowagi i autonomii pomiędzy związkiem a pozostałymi, ważnymi sferami życia to kolejne wyzwanie. Czasem namiętność sprawia, że mamy ochotę rzucić wszystko i leżeć w swoich objęciach przez całą dobę. Ostatnio znajoma podzieliła się ze mną refleksją: „Nie mogę się zakochiwać, bo to zawsze grozi masakrą. Na początku jest spoko. Dużo rozmów i dużo seksu. Motylki w brzuchu. Potem się przywiązuję i zaczynam świrować. Płaczę na myśl o tym, że facet mógłby się oddalić na krok. Każdą wolną chwilę chcę spędzać razem z nim. Olewam swoje sprawy i znajomych. Żyję jego życiem. Panikuję, gdy ogląda się za innymi dziewczynami albo gdy zadzwoni do niego koleżanka. Jestem na każde jego skinienie. Nie wiem dlaczego, ale to zawsze się tak kończy. Zaczynam myśleć, że moje motyle w brzuchu to tak naprawdę ćmy, które lecą w miłość jak w ogień”.


Zupełne rezygnowanie ze swoich pasji, zainteresowań i znajomych nigdy nie działa dobrze na rzecz związku. Nie dając sobie przestrzeni, sprawiamy że ogień gaśnie, bo - za Esther Perel cytując - ogień potrzebuje powietrza. Jak jeszcze można się poparzyć w ogniu namiętności? Innym, także destrukcyjnym mechanizmem, jest chęć pochłonięcia partnera, podyktowana potrzebą kontroli. Obok zależności i pożądania, jednym ze składników romantycznej namiętności jest agresja. Sam akt seksualny jest z natury agresywny. To wtargnięcie w przestrzeń cielesną drugiego człowieka. Dlatego miejsce agresji, ramię w ramię z szacunkiem i empatią - może być w sypialni. Gorzej, gdy się pomylimy i miejscem do rozładowania agresji stanie się kuchnia (i nie chodzi tutaj o kuchenny blat). Agresja, związana naturalnie z namiętnością, gdy nie jest kontrolowana, może przerodzić się w nienawiść. Jej skutki są różne - na przykład kłótnie i przemoc, która zawsze związana jest z potrzebą kontroli. Czasem ukrywamy kontrolę pod płaszczykiem „troski”. Wyraża się to w żądaniu transparentności i ciągłej dostępności.

Łukasz - pracownik korporacji, opowiada krótką historię o swoim ostatnim związku: „Moja była dziewczyna kazała mi podać hasła dostępu do moich kont na Facebooku i mailu. Gdy odmówiłem, zaczęła mnie atakować. Że niby dlaczego i czy mam coś przed nią do ukrycia. Nigdy nie miałem, ale czułem się z tym niekomfortowo. To było osaczające. Bardzo lubiłem tę dziewczynę, może nawet kochałem. Ale pretensji tego typu było coraz więcej i musiałem to skończyć”. Każdy człowiek ma prawo do prywatności. Do przestrzeni, w której prowadzi intymne rozmowy z innymi ludźmi, dzieli się uczuciami i myślami, na temat których nie chce rozmawiać z partnerem. Co więcej - szpiegowanie, sprawdzanie telefonu i korespondencji partnera, to nie tylko nietakt - to przemoc. Ubierając partnera w swoje wyobrażenia na temat tego, że jest już nasz, bezpieczny, znany i przewidywalny, kastrujemy relację i gasimy płomień. Nic dziwnego. Boimy się poparzenia. Im dłużej kogoś znamy, tym większe ma możliwości, by nas ranić. Dlatego im dłużej trwa związek, tym więcej podświadomych wysiłków, by namiętność

zgasła. Uświadomienie sobie natury namiętności jako zachłannej i nienasyconej, pozwala nam uświadomić sobie, jakie wyzwania stawia przed nami to płomienne uczucie. Dla jednych zadaniem wyznaczonym przez związek będzie utrzymanie na wodzy swoich prymitywnych, głupich impulsów - zaborczości, zazdrości, chęci kontroli i władzy. Dla innych wyzwaniem stanie się utrzymanie autonomii i równowagi pomiędzy związkiem a innymi, ważnymi sferami życia. W każdym wypadku należy zaakceptować, a wręcz rozsmakować się w ryzyku i niebezpieczeństwie, jakie niesie ze sobą gorąca miłość. Aby związek nie zamienił się w pokłosie dawnej fascynacji, a „motyle w brzuchu” nie skończyły jak ćmy poparzone płomieniem.

Antonina Dębogórska źródła: Stephen Mitchell „Czy miłość trwa wiecznie? Dzieje namiętności na przestrzeni wieków”

www.freepik.co by jannoon02

13


NETIA OFF CAMERA Kraków - 2017

WIĘCEJ NA WWW.LOUNGEMAGAZYN.PL 14

fot. G. Mieja, A. Fiejka, M. Lichrański, A. Niezgoda, D. Jaruga, E. Michalczyk


15


sp

OPOLE WYSZŁO W POLE

ac

ta e2

s te

.t u m

blr.com

Ale super! Festiwalu w Opolu nie będzie. Wysyłam gratulacje, przez przypadek udało się rozpędzić towarzystwo wzajemnej adoracji spod znaku pradziejów hipsterstwa. Wypada za to podziękować, choć nie do końca, bo Opole ma się podobno odrodzić, tym razem na kieleckiej obczyźnie. Czy festiwal w Opolu, w jego dotychczasowej formule, był do szczęścia potrzebny? Kiedyś pełnił rolę kuźni młodych talentów, które tu debiutowały, zachwycały się i innych, smakowały pierwszy powiew sławy. W ostatnich latach stał się jednak przystan-

kiem, na którym zatrzymywał się autobus wypełniony muzycznymi wynalazkami spod znaku ich trójki, feelów czy innych dodencji. Naprawdę nie ma za czym płakać.

kolorowych jarmarków można było posłuchać polskich i światowych gwiazd. Festiwal w Opolu przespał swoją szansę dawno temu, zapatrzony w majaki z przeszłości.

Rzeczywistość nie znosi próżni. Polska posiada od dawna nowe Opole, a nawet więcej - nowe Opola. Młodzi, ambitni, kreatywni nie przyjeżdżali już tłumnie do „stolicy polskiej piosenki”, lecz woleli grać i bawić się na Open’erze w Gdyni, Offie w Katowicach, Live’ie w Krakowie czy w odrodzonym w dobrym stylu Jarocinie. Tam, gdzie nie snuły się opary obciachu, a zamiast

Tak, dziękuję za to, że Opola już nie ma. Współczuję Kielcom, bo zapowiada się, że zostaną stolicą muzycznego oldskulu pomieszanego z marketingiem wytwórni płytowych. A ja wybiorę się na Open’era, który - choć się tym nie chwali - pełni rolę stolicy dla polskiej muzyki.

MILCZENIE JEST SREBREM Ryszard Ćwirlej otrzymał Nagrodę Czytelników Wielkiego Kalibru 2017. Najnowsza część serii neomilicyjnych kryminałów – „Milczenie jest srebrem” pojawi się w księgarniach już 14 czerwca. Wiosna 1986 roku. W ekskluzywnej, poznańskiej restauracji z dancingiem, ktoś w brutalny sposób zabija prostytutkę. Śledztwo w tej sprawie dowództwo powierza awansowanemu właśnie do stopnia podporucznika Teofilowi Olkiewiczowi. Milicjant z zapałem zabiera się do wyjaśnienia sprawy, tym bardziej że miejsce, w którym dokonano zbrodni, może się pochwalić wyjątkowo dobrze zaopatrzonym restauracyjnym bufetem. Kilka dni później kraj obiega wieść o włamaniu do archikatedry w Gnieźnie i kradzieży srebrnego sarkofagu zawierającego relikwie świętego Wojciecha. Autor po raz kolejny zabiera czytelników w podróż po Polsce lat 80., gdzie wszyscy kombinują, donoszą i piją na umór. Ryszard Ćwirlej to dziennikarz i wykładowca akademicki, twórca nowego gatunku literackiego – kryminału neomilicyjnego.

16


GORILLAZ

„HUMANZ” Gorillaz zawsze byli nieludzcy. Muzyka wirtualnej ekipy Damona Albarna powodowała, że byłem w stanie przepuścić wszystkie pieniądze, by posłuchać ich koncertu czy kupić koszulkę. Na szczęście dla mojego portfela nowy krążek „Humanz” nie jest już tak zabawowy. Ale i nie taką ma pełnić rolę.

Nowa płyta jest niczym Clint Eastwood. Ma wstrzelić się w gorące komentarze dotyczące współczesnej polityki, która budzi wiele obaw i sprzeciw artystów, w tym samego Albarna. Jest więc zdecydowanie bardziej demonicznie niż na „Demons Days” i mniej rozrywkowo niż na „Plastic Beach”. Dominują mocny bas, industrialne brzmienia oraz teksty, których nie powstydziłby się zaangażowany rap. Albarn walczy o lepsze jutro z mroczną współczesnością. Trudno się w tej płycie zakochać. Nie polubią jej entuzjaści jednej stylistyki, bo Gorillaz mocno zamieszali. Słyszymy echa soulu, elektroniki, techno, surowego rapu czy gitarowego grania spod znaku Blur. „Humanz” to istna wariacja. Trzeba przyznać, że co jak co, ale doskonale oddaje ducha naszych czasów.

REKLAMA

Rafał Stanowski

17


RADAR KULTURALNY opracowanie: RAFAŁ STANOWSKI, fot. mat. promocyjne

28.06-1.07 GDYNIA

PRZYPŁYW DOBREJ MUZYKI „Festiwal Open’er po raz kolejny opanuje polskie Wybrzeże, przywożąc ze sobą falę dobrej muzyki. W tym roku najbardziej znaną z gwiazd jest grupa Radiohead. Od środy do soboty czeka nas dawka świetnej muzyki. Na Open’erze zagrają zarówno uznane nazwiska, jak i plejada młodych zdolnych. Środowe granie upłynie pod znakiem kultowej grupy Radiohead, następnie usłyszymy m.in. M.I.A., Solange, Foo Fighters, The Weekend, The XX, Lorde, Moderat, Taco Hemingway, The Dumplings, Brodkę czy Natalię Przybysz. Ktoś się jeszcze waha?

LOTNISKO GDYNIA-KOSAKOWO

POLSKA

RODZINNA WIWISEKCJA

OD 2.06 Po co spotyka się każda rodzina? Z miłości? Z obowiązku? Żeby sobie wygarnąć? „Sieranevada”, najnowszy film w reżyserii Cristiego Puiu, to przenikliwa wiwisekcja relacji między bliskimi oraz refleksja nad codziennymi kłamstwami i niedopowiedzeniami, tworzącymi fundament każdej rodziny. Film wchodzi 2 czerwca do polskich kin dzięki Gutek Film.

Fot. Gutek Film

Bukareszt. W sobotnie przedpołudnie 40-letni lekarz wraz z żoną udaje się na rodzinną uroczystość ku pamięci zmarłego 40 dni wcześniej ojca. Gdy krewni czekają na spóźniającego się kapłana, na światło dzienne wychodzą sekrety i zadawnione urazy, a temperaturę spotkania dodatkowo podnosi bieżąca polityka. Wkrótce rodzinny zjazd przeradza się w regularną wojnę domową. Cristi Puiu, obok Cristiana Mungiu, jest jednym z ojców rumuńskiej Nowej Fali. „Sieranevada” miała swoja światową premierę w konkursie ostatniego festiwalu w Cannes, została też rumuńskim kandydatem do Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny.

18


FOTO EKSPERYMENTY DO 23.06

„Indywidualne” to cykl wystaw artystyczKRAKÓW nej fotografii autorstwa absolwentów cenionej Szkoły Kreatywnej Fotografii. Wystawy są prezentowane w kilkudziesięciu miejscach Krakowa, najczęściej w modnych lokalach, restauracjach, showroomach, pokazując jak uniwersalnym medium jest wykonywanie zdjęć. Szkoła Kreatywnej Fotografii należy do Krakowskich Szkół Artystycznych, cenionej placówki edukacyjnej z ponad 20-letnią tradycją, do której należą m.in. Szkoła Artystycznego Projektowania Ubioru czy Szkoła Wnętrz i Przestrzeni. Dzięki temu prezentowane zdjęcia pokazują szerokie spojrzenie na fotografię, które dotyka tak interesujących dziedzin, jak moda, dizajn czy film.

SZCZEGÓŁOWE INFORMACJE: WWW.KSA.EDU.PL

POLSKA

WOLNOŚĆ I MUZYKA Quindependence to niezależność, samodzielność, wolność... i kwintet składający się z niezwykłych muzycznych indywidualności. Pod koniec maja 2017 pojawiła się ich debiutancka płyta „Circumstances”, a 31 maja w Klubie Strefa w Krakowie i 2 czerwca w 12on14 Jazz Club w Warszawie odbędą się premierowe koncerty. „Od początku przyświecały nam idee wolności i niezależności, a jednocześnie szacunek do tradycji, nie tylko jazzowej. Cenimy sobie także pewien dystans do rzeczywistości i nasz polski charakter, dlatego w swym repertuarze sięgnęliśmy m.in. po piękną balladę Zbigniewa Namysłowskiego. Wszystko to przelewamy z naszych serc na muzykę, której możecie posłuchać na tej płycie. Okoliczności (z ang. circumstances), które towarzyszą od początku działalności zespołu bez wątpienia nam sprzyjają, a my staramy się z nich korzystać jak najlepiej i dajemy się ponieść drzemiącej w nas wrażliwości i radości” - mówią muzycy Quindependence.

BOVSKA W TRA(N)SIE 06-08 POLSKA

Autorka głośnego albumu „Pysk” rusza w Polskę, by cieszyć publiczność swoją muzyką. To inteligentna mieszanka alternatywy, elektroniki oraz popu, spięta w całość przez balansujące na granicy poezji teksty. Bovska zagra 2 czerwca we Wrocławiu (feat. L.U.C), 23 czerwca w Rzeszowie (Europejski Stadion Kultury), 15 lipca w Warszawie (Miejskie Granie), 22 lipca w Krakowie (Spragnieni Lata), 19 sierpnia w Katowicach (Spragnieni Lata), a 26.08 ponownie w Warszawie (Spragnieni Lata). Bovska zagra także w Poznaniu, Bydgoszczy, Jarocinie, Pieszycach, Grudziądzu, Łodzi, Opolu, Sieradzu, Olsztynie, Żyrardowie i Lublinie. fot. Kasia Bielska

19


kadr z filmu „Obywatel roku”

Szwecja to najlepsze miejsce na świecie

STELLAN SKARSGÅRD TO OBECNIE NAJBARDZIEJ ZNANY I PEWNIE TEŻ NAJZABAWNIEJSZY SZWEDZKI AKTOR. CHOĆ CZĘSTO WCIELA SIĘ W ROLĘ CZARNYCH CHARAKTERÓW, PODCZAS ROZMOWY Z NIM POWAGĘ DA SIĘ ZACHOWAĆ TYLKO DO CZASU ZADANIA PIERWSZEGO PYTANIA, A ODPOWIEDZI - BEZ ŻADNYCH HAMULCÓW - WYWOŁUJĄ NIE TYLKO SALWY ŚMIECHU, ALE I WPRAWIAJĄ CZĘSTO W KONSTERNACJĘ. DLA KINWA NA DOBRE ODKRYŁ GO LARS VON TRIER, NA SWOIM KONCIE MA WSPÓŁPRACĘ Z NAJWIĘKSZYMI - STEVENEM SPIELBERGIEM, MILOSEM FORMANEM CZY GUSTEM VAN SANTEM. O SKANDYNAWSKIM POCZUCIU HUMORU, TYM JAK NAJŁATWIEJ WKURZYĆ SZWEDA I PEWNYM KAWALE DOBRZE ODDAJĄCYM TAMTEJSZĄ MENTALNOŚĆ. ZE STELLANEM SKARSGÅRDEM ROZMAWIA KUBA ARMATA

20


Czy ma pan w domu jakąś płytę Krzysztofa Krawczyka? - Przepraszam, kogo? W filmie „Pewien dżentelmen” z 2010 roku tańczy Pan do jednego z jego największych przebojów. - A, rzeczywiście (śmiech). Ale nie mam żadnej jego płyty. Gdybym był aktorem metodycznym, pewnie byłoby inaczej. Nie jest Pan zwolennikiem metody Stanisławskiego? - Uważam, że Stanisławski stworzył coś wspaniałego, co zresztą potem rozwinęło The Actors Studio w Nowym Jorku. Ja po prostu tej metody nie stosuję. Nie oznacza to jednak, że jest z nią coś nie tak! Aktorstwo to skomplikowany zawód i czasem trudno dokładnie określić, co tak naprawdę robisz. Zwłaszcza w kinie – amatorzy są nierzadko o wiele lepsi od profesjonalistów. Sposoby na to, by osiągnąć konkretny rezultat, mogą być bardzo różne. Najtrudniejsze w kinie jest to, by przed kamerą wydać się pełnym życia. Aktorzy, którzy bardzo ciężko pracują i starają się dokładnie zaplanować, jak zagrają jakąś rolę, zyskują niezły warsztat. To, co robią, może i jest niezłym aktorstwem, ale jest... martwe. Nie ma w tym życia, bo ono bywa przecież zupełnie nieracjonalne. Utalentowany aktor może zrobić coś dobrego bez metody Stanisławskiego lub za jej pomocą. A ten, który nie ma ani odrobiny talentu? No cóż, jemu i tak nic nie pomoże (śmiech).

Skandynawski styl aktorstwa opiera się raczej na tym, by na zewnątrz niczego nie okazywać, ale wewnątrz wszystko wrzało. Dzięki temu jest to ciekawsze. Jak pisał Cortázar: „bez słów dojść do słowa”? - Nie jestem aktorem, który gra za pośrednictwem dialogu. Nie kładę nacisku na wypowiadane słowa, bo zwykle w ogóle ich nie wypowiadam. Dla mnie interesujące jest to, co zachodzi wewnątrz, co przyciąga uwagę widzów i sprawia, że mogą się utożsamić z bohaterem. Zupełnie jak we wspomnianym Pewnym dżentelmenie. W całym filmie wypowiadam może ze trzy zdania. Gdybym więc był aktorem, który gra słowem, nie miałbym nic do roboty (śmiech).

fot. Grzegorz Milej | OFF CAMERA

Bardzo wiele wyraża Pan samym spojrzeniem. Na wzór słynnej aktorki Lauren Bacall można by Pana nazywać „The Look”. - Kamera widzi to, o czym myślisz. I co czujesz. Najlepiej więc unikać kłamstw (śmiech). Trzeba być szczerym. Bardzo interesuje mnie podświadomość – to, co zachodzi głęboko w nas. Szwecja to kraj, w którym nie należy tracić panowania nad sobą. Powodem, dla którego pochodzi stamtąd tak wielu świetnych aktorów, jest między innymi to, że są przyzwyczajeni, by nie okazywać emocji. Choć oczywiście je odczuwają. W przeciwieństwie do latynoskiego stylu, gdzie (Skarsgård krzyczy) WSZYSTKO OD RAZU WYCHODZI NA WIERZCH! Nie ma w tym żadnej tajemnicy.

21


kadr z filmu „Piraci z Karaibów”

Jak zdefiniowałby pan skandynawskie poczucie humoru? - To ciekawe, bo tak naprawdę wychowywałem się na Monty Pythonie, Billy Wilderze, Charlesie Chaplinie – więc właściwie na humorze anglosaskim. Coś pewnie jednak tkwi w skandynawskiej psyche – widać to w filmach braci Kaurismäki czy Roya Anderssona. Jego filmy są przezabawne, ale często śmieje się w nich z czyjegoś nieszczęścia, ułomności, mają one w sobie pewien mrok. Może zawdzięczają go ciemnościom panującym w tych krajach. Pewnie miło się pośmiać z czegoś, co w gruncie rzeczy nieźle funkcjonuje, z całej idei państwa opiekuńczego. W jednym z filmów, w którym Pan zagrał, zachwala się nawet skandynawski system więziennictwa – niezła opieka dentystyczna i żadnych gwałtów! - Do wszystkiego należy mieć ironiczne podejście. To się sprawdza – mieszkam w Szwecji, bo wciąż uważam, że to najlepsze miejsce na świecie. Kobiety są tu bardziej wyemancypowane niż gdziekolwiek indziej, płaci się wysokie podatki, nikt nie umiera z głodu, mamy niezłą opiekę medyczną, a edukacja przysługuje wszystkim za darmo. To dobry model. Podobno ktoś zapytał Pana kiedyś, czy jest pan feministą. Odpowiedź brzmiała: „Nie. Jestem Skandynawem”.

22

PODOBNO KTOŚ ZAPYTAŁ PANA KIEDYŚ, CZY JEST PAN FEMINISTĄ. ODPOWIEDŹ BRZMIAŁA: „NIE. JESTEM SKANDYNAWEM” - Wielu ludzi określiłoby mnie jako feministę, ale sam bym tego o sobie nie powiedział, bo każdy pieprzony polityk w Szwecji mówi, że jest feministą. Boją się (śmiech). Wszystko w imię poprawności politycznej, dlatego też biorą udział w marszach równości. Polscy politycy z kolei boją się powiedzieć, że są feministami. - Powiedziałbym raczej, że jestem egalitarystą. Uważam, że każdy powinien mieć takie same możliwości i jest dokładnie tyle samo wart – bez względu na to, czy ma penisa, czy nie, czy jest czarny czy biały i w co wierzy. Nie interesują mnie jedynie kwestie równości płciowej, ale muszę przyznać, że w Sztokholmie na każdym kroku widać facetów pchających wózki. To dobre dla mężczyzn i jeszcze lepsze dla kobiet. Ponoć Szweda najłatwiej wkurzyć mówiąc mu, że stracił nad sobą panowanie. - Coś w tym jest (śmiech). Nasza kultura nie znosi konfrontacji, jest kulturą kompromisu. Ma to oczywiście


Scena z Dogville, w której gwałcę Nicole Kidman, nie ma nic wspólnego z komedią romantyczną. Jednak kilka zdań, które wtedy padają, sposób podejścia – to przerodziło się w coś bardzo ciekawego. Lars zawsze chce się przekonać, ile będzie w stanie wycisnąć z materiału. Zobaczyć, dokąd go to zaprowadzi. Ciekawe, czy przed zaproponowaniem roli w „Nimfomance” obejrzał pana filmy z lat 70., chociażby „Anitę: Szwedzką nimfetkę”? - Nie sprawdzałem jego kolekcji pornosów (śmiech). Dzisiaj ten film nie zostałby nawet uznany za soft porno – pokazuje się w nim znacznie mniej niż w zwykłej amerykańskiej produkcji. Myślę, że Lars o nim nie wiedział. Ale jeśli właśnie to posłużyło mu za inspirację przy Nimfomance, to tamten film jednak do czegoś się przydał (śmiech). Zdenerwowało Pana to, co stało się po słynnej niefortunnej konferencji prasowej w Cannes, kiedy von Trier uznany został „persona non grata” i wydalony z festiwalu?

dobre i złe strony. Dzięki temu udało nam się zbudować jeden z najlepiej funkcjonujących systemów na świecie, bo zamiast walczyć o swoje prawa, związki robotnicze i kapitaliści zawarli porozumienie: strajków nie będzie, podzielimy się zyskami i wszystko będzie w porządku. Z drugiej strony mamy tendencję do tego, żeby podążać za konsensusem. Jeśli tego nie robisz, krzywo na ciebie patrzą. Poprawność polityczna w Szwecji oznacza, że wszyscy powinni mieć te same poglądy. W przeciwnym razie twoje życie może być bardzo trudne. Może właśnie na tym polega fenomen Larsa von Triera? Paweł Pawlikowski powiedział, że w takim kraju jak Dania jest on po prostu potrzebny i dlatego może sobie pozwolić na bycie „enfant terrible”. - (śmiech) Lars jest potrzebny nie tylko w takim kraju jak Dania. Jest potrzebny w takim świecie jak nasz. Jak pracuje się z kimś, kto żąda od Pana, by zagrał scenę gwałtu tak, jakby była to komedia romantyczna? - Dobrze się razem bawimy - mogę robić to, na co tylko przyjdzie mi ochota. Na planie filmowym u Larsa nie panuje żadna hierarchia. Nawet oświetleniowiec czy rekwizytor mogą do niego w każdej chwili podejść i powiedzieć: To jest do kitu, powinieneś to zrobić inaczej. I mogą z nim na ten temat podyskutować. Nie chcę tylko kolorować tego, co reżyser już wcześniej narysował. U Larsa czujesz, że masz na wiele rzeczy wpływ, a przy tym dobrze się bawisz.

- Byłem wściekły, bo wszyscy zebrani na tej konferencji dobrze znali Larsa i wiedzieli, że to nic takiego. Powiedział jedną rzecz, która zdenerwowała wielu ludzi, a mianowicie to, że jest w stanie zrozumieć siedzącego w swoim bunkrze Hitlera. Pewnie, że można go zrozumieć – on też był człowiekiem! Ale tego nie wolno już mówić na głos. Poza tym opisując to, jak dorastał, stwierdził, że wychowywał się jako Żyd, a potem okazało się, że jego prawdziwym ojcem był kochanek matki, który był Niemcem. Jestem więc nazistą – podsumował. To był żart – może niezbyt dobry, ale tylko żart. Nic więcej. Wszyscy zgromadzeni tam dziennikarze od razu to zrozumieli, a jednak potem na całym świecie ukazały się nagłówki: Lars von Trier to nazista. Największym rozczarowaniem było dla mnie jednak zachowanie samych organizatorów festiwalu. Początkowo oczekiwali od Larsa przeprosin, z którymi ten nie miał problemu, przekonując że był to jedynie niezdarny żart, a on nie jest antysemitą. Przecież wszyscy o tym wiedzą. Co więcej, był to rok, kiedy hasłem przewodnim festiwalu była wolność słowa. - Dokładnie! To było w tym wszystkim najbardziej ironiczne. W roku „wolności słowa” i pomimo jego przeprosin, choć - jak to on - musiał jeszcze zaznaczyć, że nie zgadza się z polityką Izraela, następnego dnia uznano go za persona non grata. To szczyt tchórzostwa. Poszło tu o wszystkie grupy nacisku prawicowych amerykańsko-żydowskich lobbystów. We Francji bardzo się ich boją, mają tam bardzo surowe komitety antydefamacyjne. Ale on nie powiedział tak naprawdę niczego negatywnego o Żydach.

23


fot. Wiktoria Maziarczyk | OFF CAMERA

Kilka lat temu napisał Pan artykuł w szwedzkiej gazecie „Dagens Nyheter”, gdzie Pan podkreślał, jak ważne jest to, by szkoły pozostały świeckie. Dlaczego postanowił Pan publicznie wypowiedzieć się na ten temat? - Religia nigdy mnie nie obchodziła. Wszystko zmieniło się po 11 września. Nagle zobaczyłem ludzi, którzy w imię Boga byli w stanie wlecieć samolotami w wieżowce, a następnego dnia George Bush powtarzał: Bóg jest po naszej stronie. Bóg zawsze jest po stronie tego, kto się akurat wypowiada, prawda? Wtedy po raz pierwszy w życiu przeczytałem Biblię oraz Koran i nie byłem w stanie zrozumieć, jak można w ogóle wierzyć w te bzdury. Ze strachu. - Tak, ze strachu. Ale po co czcić Boga, skoro jedynym powodem, dla którego to robisz, jest strach, że w przeciwnym razie cię zabije i będziesz się smażył w piekle przez całą wieczność? Nikt, kto czci takiego dyktatora, nie powinien być z tego dumny. Wręcz przeciwnie, powinien się tego wstydzić. Wszyscy dziwią się teraz, że ISIS zabija z powodów religijnych. A przecież my robiliśmy to samo w Europie przez setki lat. Dopiero stosunkowo niedaw-

24

no przestaliśmy mordować ludzi, którzy się z nami, a raczej z „naszą” religią, nie zgadzali. Pewien młody szwedzki reżyser powiedział mi ostatnio, że gdy zadać Szwedowi jakieś pytanie, jest duże prawdopodobieństwo, że zamiast prostej odpowiedzi „tak” lub „nie” usłyszymy jedynie: „mhm” i dalej nie będzie wiadomo, o co chodzi. - Zapytałeś mnie o wiele rzeczy, a ja odpowiedziałem na nie więcej niż tylko „mhm”, prawda? (śmiech) Jest taki kawał, który świetnie opisuje pogląd, że w Szwecji nie mówi się zbyt wiele – zwłaszcza na północy, gdzie odległości pomiędzy ludźmi są większe. Dwóch facetów siedzi gdzieś w lesie w pewnym oddaleniu od siebie. Nic nie mówią i w końcu po pół godziny jeden z nich pyta: - Co wolisz, pieprzyć czy trzepać konia? Zapada cisza i po następnych trzydziestu minutach drugi odpowiada: - Pieprzyć. Pierwszy siedzi cicho i po jakimś czasie znowu pyta: - Dlaczego? Tamten myśli i wreszcie odpowiada: - Bo wtedy poznajesz ludzi. To jest właśnie szwedzka mentalność.


GOTOWY NA LATO

w wielkim stylu?

WAWEL ZATAPIA SIĘ W POMARAŃCZOWYM BLASKU ZACHODU, NA BULWARACH SŁYCHAĆ RADOSNY GWAR. ŁAWKI I TRAWNIKI ZAROIŁY SIĘ OD LUDZI. TO ZNAK, ŻE LATO ZAGOŚCIŁO W MIEŚCIE NA DOBRE. PEWNIE ZASTANAWIASZ SIĘ CO ZROBIC Z TAK PIĘKNIE ZAPOWIADAJĄCYM SIĘ, CIEPŁYM WIECZOREM?

Czas na grilla

Przechadzając się koło Sheraton Grand Krakow, warto zaglądnąć do SomePlace Else. Lekko irlandzki, sportowy klimat, uśmiechnięci kelnerzy, a do tego niezatłoczony, sielski ogródek letni i niezwykle kuszące zapachy jedzenia, które kuchnia przygotowuje na Twoich oczach. To wszystko zachęca, aby zostać tu na dłużej. A warto, bo to doskonałe miejsce na relaks po cięzkim dniu, nieformalne spotkanie po pracy czy miły wieczór w gronie przyjaciół. Do tego od połowy czerwca, w każdy czwartkowy wieczór w ogródku, odbywa się „Bonfire”, czyli otwarta impreza grillowa z gorącymi rytmami latino na żywo. Można spróbować najlepszych steków, ciekawie przygotowanych domowych burgerów i innych smacznych dań, także w wersji bezmięsnej. Na sympatyków dobrej kuchni i niekoniecznie z rusztu, czekają propozycje prosto z nowego menu. Dodatkowo fani sportowych emocji mogą liczyć na 10 ekranów LED

śledzących na bieżąco najważniejsze wydarzenia i rozgrywki, a także piłkarzyki, darty czy billard. To co, może dasz się namówić na wieczór w SomePlace Else, bo to miejsce jak żadne inne!

Na dachu Krakowa

A może wolisz spędzić letni, ciepły wieczór pod gołym niebem? Wtedy warto wejść do Sheraton Grand Krakow i wyjechać windą na 5. piętro. Znajdziesz tam Taras Widokowy i Lounge Bar, z którego rozpościera się piękna panorama Krakowa z majestatycznym Wawelem w tle. Bar dostępny jest dla wszystkich, nie tylko dla gości hotelowych. Migające w oddali światła miasta, delikatna muzyka płynąca z głośników, cichy gwar i nastrojowe oświetlenie tworzą klimat i charakter tego niezwykłego miejsca. Taras to kameralny, klimatyzowany Lounge Bar o nowoczesnym wystroju, gdzie surowe betonowe ściany są tłem dla prostych białych mebli, szklanych stolików i dyskretnej, roślinnej dekoracji. W central-

nym punkcie znajduje się bar, który serwuje wykwintne koktaile, doskonałą kawę oraz lekkie dania i przekąski. Miejsca do siedzenia znajdują się zarówno pod zadaszeniem, jak i na zewnątrz. Składany dach, chroni przed słońcem, a wieczorami otwarty, pozwala podziwiać rozgwieżdżone, letnie niebo. W każdy piątek wieczorem, przez cały sezon, sushi master wyczarowuje na oczach gości kolorowe zestawy doskonałego sushi. Taras jest tłem ślubów, imprez biznesowych i prywatnych, nagrań telewizyjnych czy sesji zdjęciowych. My jednak najbardziej lubimy, gdy wypełnia się gwarem gości, którzy przychodzą tutaj na późne śniadanie, lekki lunch, popołudniową kawę i deser, drinka czy romantyczną kolację. Czas rozpocząć sezon na letni clubbing w najlepszym stylu, z Sheraton Grand Krakow. www.sheratongrandkrakow.com

25


Gorący

Justice, Kings of Leon, Martin Garrix, Years & Years, Kodaline – Orange Warsaw Festival 2017 rozgrzał fanów muzyki na warszawskim torze Wyścigów Konnych na Służewcu. W czasie dwóch dni wydarzenia usłyszeliśmy plejadę zagranicznych oraz polskich artystów spod znaku kreatywnych brzmień. Przed tysiącami słuchaczy zagrali też m.in. Miuosh, KAMP!, Maria Peszek, Natalia Nykiel czy Rosalie. To był gorący początek muzycznego lata. zdjęcia: mat. organizatora

26

fot. Piper Ferguson

fot. Grzegorz Pastuszak

Orange Warsaw Festival


S P E L/ N I J M A R Z E N I E O DOCHODOWYM BIZNESIE

gliwice 44-100 Gliwice ul. Raciborska 2 tel. 733 25 37 30 /zdrowakrowa

katowice 40-014 Katowice ul. Mariacka 33 tel. 730 10 15 20 /zdrowakrowakatowice

franczyza Zadz woń do nas i zapytaj o warunk i francz yz y. O t wór z swoją Zdrową K rowę!

katowice

katowice

40-615 Katowice ul. Jankego 51 tel. 539 64 64 64 /zdrowakrowajankego

MUCHOWIEC wkrótce wielkie otwarcie!

Zdrowa Krowa zdrowa_krowa zdrowakrowa www.zdrowakrowa.com 27


Miesiąc

Fotografii Susan Lipper, z cyklu Grapevine. 1988–1992 © Susan Lipper. Dzięki uprzejmości artystki i Higher Pictures (zdjęcia po prawej)

Zewnątrz wewnątrz

„Nic nie jest prawdą ani nic nie jest fałszem – wszystko staje się możliwie prawdziwą fikcją lub zwodniczym faktem” – tak o obrazach prezentowanych w programie głównym Miesiąca Fotografii pisze jego kurator Gordon MacDonald. Tematem przewodnim 15. jubileuszowej edycji krakowskiego festiwalu jest sposób, w jaki fotografowie widzą i opisują świat.

Gordon MacDonald, pochodzący z Wielkiej Brytanii kurator, wydawca i artysta, pod wspólnym tytułem „Zewnątrz wewnątrz” przygotował serię wystaw pokazujących świat balansujący między fikcją i rzeczywistością. Ważne pytania stawiają artystki, których prace znalazły się na niezwykle ciekawej ekspozycji „Wojna, jaką widzimy” prezentowanej w Bunkrze Sztuki – tym razem nie taką, jaką na co dzień widzimy w przekazach prasowych, ale taką, która sprawi, że my, widzowie, przestaniemy być tylko chłodnymi obserwatorami, zaczniemy czuć. To z pewnością jedna z najważniejszych ekspozycji tegorocznego Miesiąca.

Elaine Constantine, Perry, 100 Club, London, z cyklu Sesja taneczna Northern Soul, 2012 © Elaine Constantine. Dzięki uprzejmości artystki 28


Martha Rosler, Odkurzanie zasłon, z cyklu Dom piękny. Przynosząc wojnę do domu, ca 1967–1972 © Martha Rosler. Dzięki uprzejmości artystki

W ramach MFK możemy obejrzeć też dokumenty z UFO Photo Archives, które na wystawie „Nierozstrzygający moment” stawiają pytanie o to, czy regularnie odwiedzają nas obcy, czy też padamy ofiarą zbiorowej automanipulacji. Na przeciwnym biegunie – jednak tylko pozornie – znajdują się fotografie amerykańskiej artystki Susan Lipper, która w swoim cyklu „Grapevine”. Sportretowała mieszkańców małej miejscowości w Apallachach. Wbrew konwencji pozwoliła jednak modelom wcielać się w wykreowane przez nich postaci, pytając przy tym o rolę fotografii dokumentalnej. Na wystawie „My także tańczymy” MacDonald zabiera nas w podróż po niezwykłym świecie tańca jako manifestacji wolności oraz antidotum na polityczne i społeczne zniewolenie naszych umysłów i ciał. Miesiąc Fotografii to dziesiątki wydarzeń towarzyszących – spotkań mistrzowskich, premier książek, warsztatów, projekcji filmów i oprowadzań kuratorskich oraz towarzyszący mu Krakow Photo Fringe. Festiwal trwa do 18 czerwca.

Fotografia Eduarda „Billy’ego” Meiera, z „UFO Photo Archives” Wendelle’a Stevensa. Kolekcja Gordona MacDonalda

photomonth.com

29


Twin Peaks | fot. HBO

Twin Peaks z dzikością w sercu David Lynch nie umarł. Nowa edycja „Twin Peaks”, pokazywana w HBO, pokazuje, że amerykański mistrz wraca z zagubionej autostrady artystycznego milczenia. A ja oglądałem pierwsze odcinki z dzikością w sercu. Zaczyna się dziwnie. A później jest jeszcze dziwniej. Polski przymiotnik niezbyt dobrze zresztą oddaje klimat Lyncha, o wiele trafniej brzmi on transkrypcji angielskiej. W nowym „Twin Peaks” wszystko jest strange, a więc podszyte tajemnicą, niepokojem, mrokiem i tym, co Lyncha wyróżnia z tłumu - surrealizmem. Takie były najlepsze filmy amerykańskiego mistrza, błądzące i wprowadzające w błąd, mylące tropy, odrealnione, zawieszone między światami i słowami. Pełne dziwnych twarzy i jeszcze dziwniejszych indywiduuów, których uroda, daleka od

30

kanonów piękna, zachwycała i niepokoiła jednocześnie. W nowym „Twin Peaks” odnajduję Lyncha, za którym tęskniłem od seansu „Mulholland Drive”. Niewiele zdarza się dziś podobnych produkcji, których seans przypomina łamigłówkę, nie potrafimy okiełznać tropów, jesteśmy co krok zaskakiwani i czujemy, że ktoś wplątał nas w inteligentną grę, której zasad nie potrafimy do końca pojąć. „Twin Peaks” przypomina wizytę w gabinecie osobliwości doktora Caligari - wywołuje zadziwienie i fascynację. Lynch, podobnie jak w oryginalnym „Twin Peaks” sprzed lat, balansuje na linie rozpiętej między gatunkami. Serial, niczym linia encefalografu, krąży między thrillerem i groteskową komedią. Amerykański reżyser potrafi wzbudzić potężny niepokój, by

w następnej scenie rozbawić przekornym spojrzeniem na człowieka, zagubionego między metafizyką i przyziemnością. Interesująco wygląda pojawienie się nowego dla „Twin Peaks” motywu - wielkiego miasta, niczym z „Mulholland Drive”. Sceny w nim zrealizowane nie kontrastują z klimatem serialu, lecz wpisują się w Lynchowską poetykę. Przypominają o tym, że człowiek jest osamotniony i zagubiony niezależnie od miejsca i pozycji społecznej, czy to są monumentalne lasy stanu Waszyngton, czy drapacze chmur Nowego Jorku. Czujemy się tak samo bezradni w konfrontacji z nieznanym. Pierwsze odcinki pokazały, że to nie będzie prosta historia. David Lynch zabiera nas w długą i zagadkową podróż, której finału nie sposób przewidzieć. Takie właśnie powinno być „Twin Peaks”!


Ogniu krocz ze mną… tylko mnie nie sparz Ile starego w nowym? Ile namiętności w odkopanej historii? Ile Lyncha w Twin Peaks a Twin Peaks w Lynchu? Seria pytań i zdawkowe odpowiedzi. HBO wypuściło właśnie pierwsze odcinki nowego sezonu „Miasteczka Twin Peaks”, a ja sama nie jestem już pewna, czy wypieki na mojej twarzy są oznaką ekscytacji czy raczej poparzeniem na skutek szorstkiego starcia ze świeżutkimi kadrami. W Lynchowskim świecie minęło 25 lat, a czerwone kotary na nowo odsłoniły przed nami psychodeliczne odbicia dawnego Twin Peaks. Na twarzach bohaterów rozkruszył się czas, ale pozory, niczym skrzętnie doklejone maski, nie straciły na wartości. Wchodząc w odgrzewaną scenerię, piszemy się na chwiejną podróż pośród zlepków alternatywnych światów, gdzie kultowe miasteczko stanowi tylko oś wypadkową dla autorskich podniet.

Coś jednak poszło nie po naszej myśli. Reaktywowany dream team, który przez całe lata 90. wabił widzów swoim eterycznym blaskiem, dziś przygasł zaś wspomnienie prześwietlonych ujęć, pokrył pył jedynie powierzchownie spójnych ze sobą obrazów w jakości k4. Technologia ponad zaburzenia psychiczne? Zaczynam się zastanawiać czy jako społeczeństwo, doszliśmy do momentu, w którym przestaliśmy przyswajać surowe, niepoddane zabiegom wygładzającym, sceny. Ale nawet nie o to tu chodzi. David Lynch odchodząc od typowej dla siebie, mocno naturalistycznej, estetyki, wymierzył lepki policzek nie tylko swoim fanom, ale również, a może i przede wszystkim samemu sobie. Pokazał tym samym, że komercja, w pierwotnym tego słowa znaczeniu prędzej czy później dopadnie nawet tak zagorzałego buntownika, jak on. Czy to do końca wina samego reżysera? Tu nic

nie jest na 100%, a połówki zalatują w tym przypadku zbytecznym konformizmem. Wydaje mi się, że przedpremierowy szał, który roztoczyliśmy nad nowym „Twin Peaks”, wywindował nasze oczekiwania do granic, którym sprostanie jest bardziej surrealistycznym marazmem aniżeli rzeczywistą odpowiedzią na potrzeby tłumu. Presję spoczywającą na filmowcach widać w natłoku przesady, gdzie główny wątek serii zatraca swój swojsko-histeryczny sznyt. Z nieukrywanym niepokojem czekam na kolejne odcinki, pośród których będę starała się znaleźć odpowiedzi na postawione wyżej pytania. Chociaż może dla swoistego bezpieczeństwa, lepiej byłoby porzucić złudne nadzieje i wrócić do pielęgnowania minionych wspomnień.

Weronika Włodarska

REKLAMA

31


Diana Damrau zachwyciła Kraków

Zjawiskowa Diana Damrau, w towarzystwie francuskiego bas-barytona Nicolasa Testé oraz wybitnej orkiestry Prague Philharmonia pod batutą dyrektora Opery w Dallas Emmanuela Villaume’a zaśpiewała w ICE Kraków. Diana Damrau to z pewnością jedna z najbardziej rozchwytywanych sopranistek świata. Ma w dorobku występy w najsłynniejszych salach świata, kilkanaście nagród i wydawnictw, gościła na okładkach najbardziej prestiżowych czasopism, a w jej kalendarzu obok Nowego Jorku i Los Angeles, gdzie występuje pod batutą Placido Domingo, znalazł się również Kraków. Artystka zabrała publiczność w Centrum Kongresowym ICE Kraków w podróż przez najważniejsze i najbardziej znakomite dzieła spod znaku grand opera. Artyści wykonali najważniejsze arie i duety autorstwa kluczowych kompozytorów epoki, między innymi Messeneta, Wagnera, Verdiego czy Belliniego oraz Giacomo Meyerbeer. 5 maja w Polsce ukazała się płyta „Meyerbeer: Grand Opera (opera arias)” będąca spełnieniem marzeń sopranistki. Zestaw wykonawców na płycie niewiele różni się od tego, który mieliśmy okazję podziwiać w Krakowie. Artystka przyjęła zaproszenie Miasta Kraków i Krakowskiego Biura Festiwalowego także dlatego, że dokumenty dotyczące Meyerbeera przez kilkadziesiąt lat były przechowywane w Krakowie.

zdjęcia: Alicja Wróblewska | blackshadowstudio

32


Design.

Uważność. Piękno Już 22 czerwca we Wrocławiu, podczas 9. Edycji Nocy z Designem przekonamy się, jak wzornictwo wpływa na naszą codzienność. Odbywająca się pod hasłem #Zwolnij impreza zachęca nas do zatrzymania się i spojrzenia na życie z uważnej perspektywy a prezentowane ekspozycje, produkty i rozwiązania pokażą nam, że dobre wzornictwo może poprawić jakość i radość życia Co roku Noc z Designem przybliża Wrocławianom współczesne idee, prezentuje nowości, wzornicze ciekawostki, prace uznanych projektantów wnętrz, ekspozycje i animacje związane tematycznie z ideą przewodnią wydarzenia. Bezpośrednią inspiracją tegorocznej edycji był cytat z filmu Wanga „Dym”: „Zwolnij. Jeżeli dasz sobie chociaż trochę czasu, zauważysz więcej”. Według nas to manifest

życia uważnego, zorientowanego na piękno, rozwój, koncentrację na tym, co ważne i wartościowe. W tym roku mówimy: zwolnij, czyli parafrazując: zatrzymaj się, popatrz, doznaj, odczuj, zacznij żyć w zgodzie z własnym rytmem, oczekiwaniami i potrzebami. Idea nawiązuje do projektowania nakierowanego na użytkownika, związanego z konkretnymi potrzebami – odpoczynku, relaksacji, estetyki, wspólnoty rodzinnej, realizacji hobby etc. Chcemy pokazać dizajn, który służy człowiekowi , dizajn wspierający zrównoważone życie, ekologiczny, mądrze korzystający z dóbr naturalnych, dostarczający radości wynikającej z obcowania z dobrze zaprojektowanymi produktami. Co nas czeka w tym roku – na pewno „przystanki” dobrego wnętrza czyli punkty, w których pokażemy dobre wzornictwo

i produkty wspierające ważne aspekty życia – tworzące mikroklimat w mieszkaniu, sprzyjające integracji rodziny i przyjaciół, pokazujące sposoby spędzania wolnego czasu. Uczestnicy Nocy z Designem będą mieli do dyspozycji mapę prowadzącą ich przez poszczególne przystanki i pokazującą korzyści z szeroko pojętego slow dizajnu. Będzie okazja spotkać znanych projektantów, którzy promują wzornictwo polskie i lokalne. W tym roku do współpracy zaprosiliśmy Dorotę Kozairę, Studio Rygalik i Oskara Ziętę. Pojawi się kolejna odsłona Marek Dolnośląskich, Dobry Tydzień Projektanta i meblorzeźby z plenerów Dobroteki. Będzie mnóstwo atrakcji przygotowanych przez najemców, promocje i warsztaty. Strefy chilloutu i muzyka na żywo.

33


fot. Darek Lewandowski

Tomek Sętowski Fabryka snów

Jego prace przenoszą nas w odległe stany świadomości, gdzie nie obowiązują ścisłe prawa fizyki i logicznego rozumowania. Tomek Sętowski zabiera nas w surrealną podróż do najgłębszych rejonów swojej wyobraźni, od niedawna także w pięknym albumie. Urodzonego w Częstochowie artystę porównuje się nierzadko do Salvadora Dali, Zdzisława Beksińskiego czy HR Gigera. Ma z nimi istotnie coś wspólnego, hołdując eskapistycznym wizjom, które mogłyby posłużyć do skręcenia nowej wersji „Kreta” Alejandro Jodorowsky’ego. Swoje wystawy, prezentowane na całym świecie, od Stanów Zjednoczonych, przez Monako, po Dubaj - nazywa „Dreamscape”. Prace Sętowskiego pomagają w złapaniu dystansu wobec realności, która - choć o tym często zapominamy - może okazać się niczym innym, jak senną imaginacją. Nowy album „Dream Factory” jest trzecią publikacją przygotowaną przez wydawnictwo Muza prezentującą twórczość Sętowskiego. Wydawnictwo prezentuje prace wykonane we wszystkich używanych przez malarza technikach – obrazy olejne, gwasze, akwarele, grafiki, rzeźby oraz murale stworzone wspólnie z grupą The Dreamers. Dodatkowymi elementami są poezja autorstwa Sętowskiego oraz specjalne filmy dostępne po zeskanowaniu zamieszczonych w albumie QR kodów. /RS/

34


Moon City

Gra o tron

REKLAMA

35


Boca Do Lobo

Jakość i niesamowita forma Gdy słyszę słowo fire na myśl przychodzą mi produkty tylko jednej marki. To projekty, które jak żadne inne rozpalają wyobraźnię, porywają całe moje wnętrze i marzę, aby kiedyś mieć możliwość stworzyć meble, które równie abstrakcyjnie w swojej formie bardziej niż cokolwiek działają na odbiorcę. Tworzone w rzemieślniczy soposób, prezentowane na największych targach, grają w filmach („50 twarzy Greya”) i niestety... zazwyczaj są niedostępne dla przeciętnego zjadacza chleba. Produkty Boca Do Lobo, bo o nich mówię, są absolutnie niepowtarzalne. Na rynku pojawili się w 2005 roku i postawili na jakość, niesamowite formy i rzeczywiście zostali docenieni. Lustra, oswietlenie, stoły, komody, toaletki, szafy i komody,wzory, kolory, zestawienia materiałów – podoba mi się wszystko, co zresztą nieczęsto się zdarza. Często używane złoto nadaje blasku i elegancji a kolorystyczne wariacje mogą wyjść tylko na dobre. Za każdym razem, gdy patrzę na nowe produkty tej marki, mam wrażenie, że poziom abstrakcji sięgnął zenitu, tymczasem po kilku tygodniach wypszczają nowość, która na nowo mnie urzeka. Działając na pograniczu sztuki i designu są w stanie wykonać formy i kształty, które czerpią wprost z natury. Mogłabym się tak rozpisywać jeszcze długo, lecz tym razem podsumuję całość bardzo zwięźle: warto mieć w domu coś niepowtarzalnego, zupełnie awangardowego, co przeniesie Was w inny wymiar, nawet jeśli inni tego nie zrozumieją. Monika Pietras

fot. archiwum autorki

36


37


fot. Joanna Macura fot. Paweł Figiel

Szkoła Kreatywnej Fotografii MIŁOŚĆ DO NIEBANALNYCH KADRÓW Poznajcie nowe spojrzenie na fotografię, modę, dizajn i sztukę. „Indywidualne 2017” to cykl wystaw prezentujących do 23 czerwca prace młodych, kreatywnych fotografów, absolwentów cenionej Szkoły Kreatywnej Fotografii w Krakowie. W ramach „Indywidualnych 2017” w wielu miejscach Krakowa odbywa się kilkadziesiąt wystaw fotograficznych,

38

prezentujących prace dyplomowe stworzone w czasie nauki w istniejących od 1989 roku Krakowskich Szkołach Artystycznych, do których należy Szkoła Kreatywnej Fotografii. „Indywidualne 2017” to przegląd technik, od klasycznej, czarno-białej fotografii, po tę eksperymentalną, inscenizowaną, akty, reportaże, emulsje czy wreszcie fascynującą gumę chromianową.

Zobaczycie portrety, zdjęcia mody, akty czy zdjęcia przyrody - wszystkie łączy to, co stało się mottem Szkoły Kreatywnej Fotografii: miłość do ujmowania świata w niebanalnych kadrach. Szczegóły: www.ksa.edu.pl Szkoła Kreatywnej Fotografii ul. Zamoyskiego 52, Kraków


JEST MOC! Nissan GTR kultowy, flagowy, niemal wyczynowy samochód jest już z nami niemal od 10 lat. A ciągle potrafi zadziwiać. Tak jak poprzednicy stał się wręcz ikoną - także popkultury. Dla większości osób chociaż odrobinę obytych z motoryzacją wystarczy sam skrót „GTR”, by wszystko stało się jasne. Najnowszy model, oznaczony kodem R35, jest już „szóstym pokoleniem” dynastii sportowców Wschodu, wciąż wiernym swoim korzeniom. Niezwykłe właściwości jezdne i piorunujące osiągi napędzają najnowocześniejsze osiągnięcia techniki motoryzacyjnej. Co to oznacza? Turbodoładowany silnik V6 o pojemności 3,8 litra z tulejami cylindrów natryskiwanymi plazmą w łuku elektrycznym, sekwencyjną 6-biegową, dwusprzęgłową skrzynię umieszczoną w układzie Transaxle, zaawansowane systemy czterokołowego napędu ATTESA E-TS i układy kontroli dynamiki pojazdu (VDC-R). Dzięki temu łatwiej zrozumieć zachwyty, ale także prawdziwą drogową i torową skuteczność Nissana GTR. Czy rzeczywiście może istnieć supersamochód „dla wszystkich, na dowolną okazję i na każdą drogę”, jak głosi hasło reklamowe producenta? Kobiety nie zawsze wierzą, a pewniejsze są gdy sprawdzą... Nie ukrywam, że weryfikacja cech rzeczywistych w świecie ludzi bywa czasem rozczarowująca (Panie doskonale wiedzą, o czym myślę). Model, który miałam przy-

jemność testować, przyjechał ze Stanów Zjednoczonych i zatrzymał się po drodze w warszawskiej firmie JDL, która dopieściła go tuningowo. Wygląda jak mężczyzna po wyjściu z siłowni - karbonową maską silnika i dużym tylnym skrzydłem wykonanym z tego materiału wręcz krzyczy „nie zadzieraj ze mną”.

dzaje paliwa (co dziś pijesz Kochanie - benzynę czy etanol?). Niezależnie od wypitego paliwa stabilność prowadzenia zapewnia zawieszenie regulowane KW Clubsport 3 way uzupełnione o stabilizatory Cusco. Czyli jednak można mu zaufać… i zasiąść w seryjnych, ale bardzo wygodnych, skórzanych fotelach.

Pamiętając o tym, że bardziej liczy się wnętrze zajrzałam pod maskę. Tam dopiero się działo! Kute tłoki oraz korbowody HKS Step 2, zestaw Turbo HKS GT800, intercooler przedni wraz z orurowaniem HKS GT1000, wtryski ASNU Ecutek RaceROM na dwa ro-

Wnętrze kabiny nie tworzy nadzwyczajnego klimatu znanego z europejskich konkurentów Nissana, ale ma rzeczowy, techniczny charakter, czego przykładem wskaźniki doładowania i temperatury oleju silnika oraz przekładni. Dostosowaniem do uniwersalnej roli GTR-a służą przełączniki trybów jazdy. Co ciekawe, osobne układy sterują silnikiem i skrzynią biegów. Pora ruszać... Dźwięk z wydechu zakończonego poczwórną końcówką powala z nóg, zwłaszcza jeśli jest się na obcasach. Dosłownie robią to przyspieszenia (znacznie poniżej 3s do 100km/h) - na szczęście siedzę wygodnie, ale nacisk na plecy i organy wewnętrzne sprawia, że czuję gęsią skórkę. JEST MOC! Ale jest też praktyczność (4 miejsca i duży bagażnik). Partner idealny? Luiza Dorosz heelsonwheels.pl

39


W OGNIU… emocji

Toyota GT86 – czysta przyjemność z jazdy

Zaczyna się od iskry. Potem następuje wybuch, a po nim kolejne. Silnik spalinowy budzi się do życia, zamieniając mieszankę benzyny i powietrza w ekscytację. Nie musi przy tym być kilkusetkonnym potworem przepalającym hektolitry paliwa. Nawet niewielka jednostka będzie w stanie rozbudzić w Was ogień emocji. Mam na to przynajmniej pięć dowodów.

Toyota GT86 – czysta przyjemność z jazdy Abarth 124 – skorpion w logo zobowiązuje

40


Na pierwszy – nomen omen – ogień startuje Toyota GT86. To wyjątkowa pozycja w gamie tej marki. Zaprojektowana i stworzona z myślą o rozpaleniu w kierowcy prawdziwych emocji. GT86 porusza się na wąskich oponach z hybrydowej Toyoty Prius, a jej 2-litrowy silnik ma raptem 200 KM. Ale GT86 przekonuje czymś innym niż samymi osiągami. Tutaj bardziej chodzi o czyste wrażenia poruszania się prostym samochodem sportowym. Toyota GT86 ma silnik z przodu i napęd na tył. Jest lekka, a masa niemal w równym stopniu przypada na przednią i tylną oś, dzięki czemu coupè Toyoty zapewnia niezrównane wrażenia z jazdy krętymi drogami.

Ford Fiesta ST 200 – poczujesz, co to znaczy “pójść ogniem”

Król sportowych samochodów za rozsądną cenę, protoplasta gatunku szybkich hatchbacków. Lider wielu rankingów i punkt odniesienia dla rywali – Golf GTI. Po niedawnych zmianach liftingowych jest oferowany jedynie w mocniejszej, 245-konnej wersji Performance. Dlaczego? Bo nikt nie był zainteresowany słabszą odmianą GTI.

Volkswagen Golf GTI – król sportowych samochodów za rozsądną cenę

Abarth to sportowa marka o włoskim rodowodzie, a jej najnowsze dzieło to model 124 – roadster dla kierowców z wyczynowym zacięciem. Abarth 124 bazuje na podobnej koncepcji co Toyota GT86 – lekki, kompaktowy samochód z silnikiem z przodu i napędem na tył. Ma do zaoferowania jednak nieco więcej, choć jego niewielki silnik generuje jednie 170 KM. Abarth posiada w sobie prawdziwą włoską iskrę, która potrafi rozpalić ogień w kierowcy. To czterokołowy ekstrawertyk. Ma miękki składany dach, po złożeniu którego możemy bez skrępowania upajać się przyprawiającym o gęsią skórkę dźwiękiem wydechu. A poza tym 124 to tak naprawdę Mazda MX-5 w interpretacji Fiata, a MX-5 to jeden z najlepszych wśród najtańszych samochodów do cieszenia się jazdą.

aurę samochodu dwukrotnie mocniejszego. No i prowadzi się jak gokart. Ford Fiesta ST 200 to niepozorny hatchback. Wygląda jak grzeczne, miejskie wozidełko. Wprawne oko wyłapie jednak w projekcie nadwozia Fiesty ST 200 elementy świadczące o tym, że ten samochód jest czymś więcej niż

MINI Cooper JCW – 231-konny gokart

Względy finansowe ustępują tutaj miejsca emocjom. Owszem, jest dostępny mocniejszy, 310-konny Golf R z napędem na wszystkie koła, ale to właśnie GTI stanowi kwintesencję pierwotnej, pełnej radości z jazdy. Ognia, który płynie nie z mocy, ale z możliwości igrania samochodem na krawędzi praw fizyki bez konieczności narażania życia. Mini Cooper JCW. Jedna z ikon „ognistych hatchbacków” dostępnych dla szerokiego grona kierowców. Przez lata MINI rosło i zyskiwało na wadze, przez co odbiegło od swojej pierwotnej koncepcji. Ale pod jednym względem pozostawało niezmienione – frajdy z jazdy. W wersji JCW (skrót od John Cooper Works) oferuje jej po uszy. Ma 231 KM, ale akustycznie i wizualnie roztacza

typowe Fiesty. ST 200 to czterokołowa petarda. Emocje rozpala nie tylko osiągami – bo 200 KM w tak niewielkim samochodzie to już sporo – lecz przede wszystkim swoją zwinnością. Uwielbia zakręty, a każdy może pokonać z zadziornie uniesionym tylnym kołem. Przypomina wówczas ratlerka zadzierającego nogę, by oznaczyć teren. Uznana przez wielu za najlepszy samochód w swojej klasie Fiesta ST 200 pozwoli Wam poczuć, co to znaczy „pójść ogniem” nawet na drogach publicznych.

Michał Sztorc | PremiumMoto.pl Zdjęcia: producenci

41


FESTIWAL MUZYKI FILMOWEJ w Krakowie 17-23.05.2017

WIĘCEJ NA WWW.LOUNGEMAGAZYN.PL 42

fot. Wojciech Wandzel, Robert Słuszniak, Hasenien Dousery


43


F

Subtelność ot

.

ch Mi

a ńs zc ał P

z yk

TOBIASZ KUJAWA freestylevoguing.com

44

JA WIEM, NIE WYPADA OCENIAĆ SERIALU PO KILKU KILKU ODCINKACH. NIE JESTEM JEDNAK PEWIEN, CZY KIEDYKOLWIEK BĘDĘ W STANIE ZDOBYĆ SIĘ NA TAK SOLIDNY OSĄD, BO PO TRZECH ODCINKACH ODKRYŁEM, ŻE KOMPLETNIE NIE MAM OCHOTY NA DALSZY SEANS. CZEGOŚ MI BRAKUJE W TEJ KONTYNUACJI. KTOŚ MI UKRADŁ CAŁĄ PRZYJEMNOŚĆ. A JA, I TO JEST CHYBA NAJGORSZE, NAWET NIE JESTEM ROZCZAROWANY. „Było, i nie wróci więcej” mogłaby zaśpiewać Maryla w Opolu. Ale nie zaśpiewa. Jedyny wniosek jaki można wyciągnąć na podstawie tej historii jest taki, że absurd w Polsce ma się dobrze. Za dobrze. Od codziennego przecierania oczu z niedowierzania można sobie zrobić odciski na powiekach. Nawet dla mnie, stworzenia żywiącego się absurdem, jest go już zdecydowanie za dużo. A jak się człowiek przeje, to go później brzuch boli. Podduszony tymi oparami nonsensu sam przestałem myśleć jasno. Dałem się nabrać na optymistyczne myślenie, że wskrzeszanie tego serialu ma sens. Gorzej, że jest potrzebne. I to był błąd. Głupia ja. Nie tak dawno pisałem felieton o latach 90. Że siedzą w głowach. No i czy ja kłamię? Nie. Temat wraca sam, nie trzeba się nawet starać, specjalnie szukać. A z „Twin Peaks” jest jak z „The X-Files”. Ten sam przypadek. Kropka w kropkę. Oba mają status kultowych, oba nadal żyją w naszej świadomości, stanowią źródło kulturowych odniesień, inspiracji. Weszły do swoistego kanonu telewizji. Ale z perspektywy czasu wydają się być mocno naiwne. Nie ma w tym jednak nic złego, to tak naprawdę tylko i wyłącznie kwestia dostępu do informacji. Google jest teraz częścią ciała. Naciskasz pauzę i weryfikujesz informacje. Ludzie są teraz zdecydowanie bardziej doinformowani, choć niekoniecznie przez to mądrzejsi. Niedawne wskrzeszenie „The X-Files” było fiaskiem. Świat poszedł do przodu, modne są ekstremy. Mocne sceny erotyczne na granicy pornografii, latające flaki, seryjni mordercy inspirujący się twórczością Damiena Hirsta… Konspiracja zagościła w naszym życiu na stałe. Wszystko jest spiskiem, nawet wizyta w sklepie spożywczym jest ryzykowna, gluten czyha na wasze dzieci. Powiedzmy sobie wprost - tajemnicza muzyczka i statysta-karzeł w zielonym kombinezonie kręcony pod światło na nikim już nie robi wrażenia, a już na pewno nie w super-hiper-ultra HD. Chyba, że zaraz zgwałci ziemiankę, albo wypruje jej flaki, biorąc udział w jakimś międzygalaktycznym spisku uknutym przez gluten z innego wymiaru. I to mnie chyba najbardziej boli. To się stało takie oczywiste.

„Dłużyzny”? Podkręcone poza granice możliwości. Cycki? Odhaczone. Latające flaki? Też. I to po zaledwie trzech odcinkach. Tak właśnie straciłem ochotę do dalszego seansu. To nie jest moje „Twin Peaks”. Moje „Twin Peaks” było straszne, brutalne, tajemnicze, gwałtowne, śmieszne ale przede wszystkim subtelne. Subtelne jak głos Julee Cruise śpiewającej „Falling”. Teraz subtelności nikt nie ceni. Aktualnie społeczeństwo zanurzyło się w pornografii. I to nie jest tak, że ja potępiam. To raczej znużenie przewidywalnością. Ale nie jestem już nawet zdziwiony. Przyjmuję to do świadomości - to jest teraz modne. Jednak czy wskrzeszanie legendy dla takiego efektu naprawdę ma sens? Zasadność? Moralne usprawiedliwie-

„BYŁO, I NIE WRÓCI WIĘCEJ” MOGŁABY ZAŚPIEWAĆ MARYLA W OPOLU. ALE NIE ZAŚPIEWA. JEDYNY WNIOSEK JAKI MOŻNA WYCIĄGNĄĆ NA PODSTAWIE TEJ HISTORII JEST TAKI, ŻE ABSURD W POLSCE MA SIĘ DOBRZE. ZA DOBRZE. OD CODZIENNEGO PRZECIERANIA OCZU Z NIEDOWIERZANIA MOŻNA SOBIE ZROBIĆ ODCISKI NA POWIEKACH. nie? Według mnie ta ofiara jest zbyt duża i niepotrzebna. I przepraszam, ale gdzie są swetry?! To już naprawdę irytujące, bo ten serial stoi świetnymi swetrami. Jeśli nigdy tego nie zauważyliście, to polecam obejrzeć oryginalne „Twin Peaks” jeszcze raz. Każdy odcinek to przegląd szałowych swetrów. Gratka dla fanów dziewiarstwa, do których sam się zaliczam. W ogóle „Twin Peaks” to synonim świetnych kostiumów. Na tym polu jego kontynuacja również zawodzi. No ale czy da się ubrać szosę? Swoją drogą, bardzo oryginalna scena. Nie ma subtelności, nie ma swetrów. Nie ma humoru. Tajemnicy. Nie ma nawet rozczarowania. Ta kontynuacja to po prostu opcja, z której bez żalu i bardzo subtelnie mogę zrezygnować. Ogień zgasł, a ty Lauro, wracaj do trumny. Tak się tylko zastanawiam, co będzie, kiedy pozornie bezdenna studnia przeszłości wyczerpie się z materiału do „remake’ów” i „sequeli”? Znów - głupia ja! Bez strachu, to będą już czasy, w których każdy będzie bohaterem własnego serialu 24/7. Otwarte próby już trwają. I mają doskonałą oglądalność.


45


zdjęcia: Julka Kalita

Suknie

jak z bajki

KAŻDA Z KOBIET MARZY, ABY W TAK WAŻNYM DNIU POCZUĆ SIĘ NAPRAWDĘ WYJĄTKOWO. PRAGNIE PODKREŚLIĆ SWÓJ INDYWIDUALIZM LUB POCZUĆ SIĘ JAK W BAJCE. NOWA KOLEKCJA LIDIA KALITA BRIDAL ZABIERA NAS W ŚWIAT 14 SUKIEN ŚLUBNYCH DLA STYLOWYCH PANIENMŁODYCH.

Projekty zachwycają subtelnością i precyzją wykonania, a także ekstrawaganckimi krojami. Od klasycznych sukien w linii A, tradycyjnych syren, przez zwiewne modele w stylu boho do zaskakujących krótkich propozycji, które stały się nowoczesną i luksusową wersją dziennych sukienek. Wyjątkowego charakteru projektom Lidii Kality

dodają także kamienie Swarovskiego, połyskujące cekiny, a także perły, które zdobią bajkowe suknie ślubne. Niepowtarzalne zdobienia tworzą również ręcznie wyszywane, romantycznekoronki. Suknie zostały stworzone z wysokiej jakości tkanin – jedwabie, atłasy jedwabne, czy misterne koronki i tiule, dzięki czemu delikatnie otulają skórę. Aby każda z panien młodych miała możliwość poczuć się naprawdę wyjątkowo, suknie szyte będą na specjalne zamówienia – z możliwością modyfikacji projektu bazowego - w showroomie przy ul. Krakowiaków 16 w Warszawie. /AO/

Tajemnica

fot. Michał Pańszczyk

PEŁNA SZALEŃSTWA, TAJEMNICY I SEKSAPILU... TAKA WŁAŚNIE JEST NAJNOWSZA KOLEKCJA MARKI MUSES. KRÓLUJĄ PRZEZROCZYSTOŚCI - STANOWIĄCE UOSOBIENIE KOBIETY TAJEMNICZEJ, LEKKIE TIULE, AŻUROWE SUKIENKI ORAZ PASTELOWE PASY. LETNI KLIMAT KOLEKCJI ZOSTAŁ UCHWYCONY DZIĘKI RÓŻNORODNYM KROJOM ORAZ ODCIENIOM JEANSU.

46

Niepowtarzalnym, a zarazem intrygującym elementem kolekcji stały się ręcznie robione swetry oraz projekty w odcieniu soczystej maliny. Modele zaprezentowane w tym kolorze zwracają uwagę w szczególności dzięki ciekawym formom. W propozycjach na sezon wiosna-lato nie brak również klasycznych bieli i czerni, choć w nieoczywistych krojach. Dla kobiet lubiących rockowe stylizacje, MUSES proponuje oversizowe, jeansowe kurtki, a także garnitury dostępne w odcieniach nasyconej czerni, jeansu, szlachetnej bieli a także pudrowego różu. /AO/

Newsy opracowała Aleksandra Oleszek

i szaleństwo


Japońskie

erotyki

CZYM JEST KOBIECA EROTYKA? CZY MOŻE BYĆ WYRAŻONA ZA POMOCĄ „WEARABLE”? NA TE NURTUJĄCE PYTANIA JOANNA HAWROT ODPOWIADA NAJNOWSZĄ KOLEKCJĄ #SHUNGA.

fot. Patrycja Toczyńska

Multikolorowe grafiki, które mają na celu pobudzenie erotycznych kochanków, to owoc współpracy z ilustratorką Sonią Hensler. Pokazują, że człowiek i otoczenie to jedność. Zwracają uwagę na siłę, jaką kobieta czerpie ze swojej seksualności. Jak mówi Joanna Hawrot „#SHUNGĘ stworzyłam dla przyjemności kobiet, które na co dzień borykają się z wieloma ograniczeniami swobodnego wyrażania swojej seksualności. Zależało mi by pokazać, że namiętności można celebrować w subtelny, bezpretensjonalny sposób. Odkopałam zapomnianą sztukę tworzenia erotycznych drzeworytów japońskich, dając im współczesny oddech”.

Raj dla mody

Niezmiennie flagowym modelem marki pozostaje kimono, które w założeniu miało powodować poczucie skromności i pokory. Jednak w wydaniu #SHUNGA zyskuje nowy wymiar – świadka i rekwizytu w grze miłosnej. W najnowszej kolekcji pojawiają się także tuniki, kamizelki, spodnie hakamy, czy joggersy. Nową propozycją fasonu na ten sezon są zwiewne sukienki ROSY. Klasyczną biel i czerń projektantka ożywiła fuksją, kobaltem oraz kanarkowym żółtym. Kolekcję budują także odcienie różu oraz śliwki. #SHUNGA po raz kolejny utwierdza nas w formie artystycznej ekspresji projektów Joanny Hawrot, które poruszają się pomiędzy funkcjonalnością ubrania, a unikatowością dzieła sztuki. /AO/

konesera

Znajdziemy tu marki takie jak Attico, Ports1961, Paul Anderw, Jonathan Simkhai, czy Markus Lupfer. Co więcej, po raz pierwszy stacjonarnie dostępna jest tu bielizna God Save Queens prezentowana podczas NYFW. Przestrzeń zaprojektowana przez Dmowski & Co oraz Mateusza Tańskiego ze smakiem podkreśla wyeksponowane kolekcje. Wnętrze zachwyca również pod względem designu – nie zabrakło tu modnych w tym sezonie pudrowych róży, granatu, marmuru oraz złota. Nazwa samego concept store zaczerpnięta została od imienia samej założycielki - Luizy Kubis, która zdobywała swoje doświadczenie w prestiżowych domach mody Dior w Paryżu oraz Marchesa w Nowym Jorku. Powróciła jednak do Warszawy, aby stworzyć na mapie stolicy to wyjątkowe miejsce. /AO/

fot. materiały prasowe

NIEBANALNY DESIGN, WYSOKIEJ KLASY PROJEKTANCI ORAZ ATMOSFERA ZACZERPNIĘTA RODEM Z MEDIOLANU, LONDYNU CZY NOWEGO JORKU. LUI CONCEPT STORE TO NOWO POWSTAŁY, NIEKWESTIONOWANY RAJ DLA KAŻDEGO MODOWEGO KONESERA.

47


Pizamowe

szaleństwo

KTO NIE LUBI SPĘDZIĆ CAŁEGO DNIA W ŁÓŻKU, Z KSIĄŻKĄ W RĘKU I W WYGODNEJ PIŻAMIE? TEN SCENARIUSZ TO MOTYW PRZEWODNI MARKI SOVL, KTÓRA NIEDAWNO WYPUŚCIŁA SWOJĄ PREMIEROWĄ KOLEKCJĘ.

Brand proponuje nie tylko klasyczne fasony, chociaż w kolekcji znajduje się także linia basic, ale przede wszystkim oryginalne i wyjątkowe kroje, z którymi trudno pożegnać się o poranku. „Piżama look” to nowy trend lansowany przez światowych projektantów, w który idealnie wpisuje się ta polska marka. Piżamki wyglądają jak sukienki czy oversize’owe koszule, a top z nocnego zestawu można śmiało połączyć z jeansami i szpilkami w ciągu dnia.

zdjęcia: Filip Okopny

fot. Patrycja Koczur

Dynamika 50. piętra OSTATNIE, 50. PIĘTRO IMPONUJĄCEGO WIEŻOWCA PRZY UL. ZŁOTEJ W WARSZAWIE ZAMIENIŁO SIĘ W PRAWDZIWY WYBIEG MODY. WŁAŚNIE TAM ODBYŁ SIĘ DEBIUTANCKI POKAZ MARKI ZAQUAD. MARKA, INSPIRUJĄC SIĘ DYNAMIKĄ, ZWIEWNOŚCIĄ TKANIN ORAZ DELIKATNOŚCIĄ PROPONUJE NA SEZON WIOSNA-LATO 2017 NIEZWYKLE KOBIECE PROJEKTY.

48

W kolekcji IN MOTION pojawiły się nie tylko propozycje casualowe, ale także wieczorowe suknie oraz garnitury w szlachetnych barwach, idealne dla businesswoman. Bazowymi materiałami dla kolekcji stały się muślin, jedwab oraz szyfon, które w połączeniu z ramoneskami nabrały nieoczywistego, wyrazistego charakteru. Monochromatyczne propozycje urozmaicone zostały dzięki wzorzystym, kwiatowym deseniom, oddającym ducha letniejkolekcji.


49


zdjęcia: Łukasz Ziętek

Błysk niczym

na Bali

BŁYSK JEST KLUCZEM DO POŁĄCZENIA DWÓCH BIEGUNÓW NAJNOWSZEJ KOLEKCJI GOD SAVE QUEENS – NYMPH. STROJE KĄPIELOWE ZAPREZENTOWANE W WYJĄTKOWEJ SCENERII PLAŻ BALI DOSKONALE WSPÓŁGRAJĄ Z ZACHODZĄCYM ŚWIATŁEM. Igrające ze słońcem cekiny stanowią pierwszy filar kolekcji. Zostały ujęte w formę klasycznego bikini oraz wersję gorsetową – idealną

50

dla kobiet szukających klasyki ze szczyptą pieprzu. Odnajdą one tu dużą dawkę niezobowiązującej elegancji w wydaniu glamour. Zaskakującą propozycją GSQ są transparentne siateczki, które dzięki promieniom przeradzają się w migoczące gwiazdki. Minimalistyczna klasyka w formie cielistego lub czarnego kombinezonu zyskuje nowy wymiar, a surowe projekty są dawką dzikości, nieokiełznania oraz niekontrolowanych emocji.


51


Moda i sport

grają mi

w duszy

JEST KOBIETĄ PEŁNĄ OGNIA. DYREKTOR KREATYWNA MARKI 4F I CZŁONEK ZARZĄDU SPÓŁKI OTCF, JEDNEJ Z NAJBARDZIEJ CENIONYCH POLSKICH FIRM. ZAWSZE ZNAJDUJE CZAS NA TRENINGI I PROJEKTOWANIE AUTORSKICH KOLEKCJI MODOWE POD SZYLDEM RS. Z RANITĄ SOBAŃSKĄ ROZMAWIA RAFAŁ STANOWSKI

zdjęcia: Anna Ciupryk make-up: Anna Słowińska modelka: Wiola Bartosz

52


53


Patrzę na najnowszą kolekcję RS i zastanawiam się, które miasto było dla Ciebie inspiracją - Nowy Jork, Londyn czy może Warszawa? - Żadne z nich, a może wszystkie naraz. Granice między współczesnymi społeczeństwami coraz mocniej się zacierają. Wsiadamy w samolot i za 2 godziny znajdujemy się na drugim końcu Europy, w kręgu odmiennej od nas kultury. To co mnie fascynuje, to symbioza stylów, dziś mamy ich totalny miks, moda stała się kosmopolityczna. Dlatego staram się uciekać od ograniczeń i nie trzymam się sztywno zasad.

- Oczywiście, 80-90 procent mojej szafy zajmują moje projekty. Mam oczywiście inne rzeczy, ale swoje jakoś lubię najbardziej (śmiech). Lubię też w nich ćwiczyć, choć tu częściej wybieram 4F. Wiesz, obu marek nie sposób od siebie oddzielić. Wiedza przepływa między 4F i RS, staram się by były wobec siebie komplementarne, by się uzupełniały i wspierały.

Zastanawiam się, czy autorska kolekcja RS to pewien sposób na odreagowanie od codziennej pracy w 4F? - W 4F nie mam pełnej swobody artystycznej, muszę brać pod uwagę wiele czynników, które wiążą się z marketingiem czy sprzedażą, a także przeznaczeniem ubrań do aktywności fizycznej. Tworząc kolekcje RS zakładam, że muszę być wolna. Jeśli mam ochotę zaprojektować coś z siatki, gdy panuje akurat czas na tworzenie ubrań zimowych, nie przejmuję się tym i tworzę to, co pojawia się w mojej wyobraźni. Najważniejszy jest impuls, to może być materiał, ktoś spotkany na ulicy, inspiracja z mediów. Gdy się pojawia, siadam i tworzę. Ranita Sobańska, fot. arch. projektantki Skończyłaś Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi, potem pracowałaś w House, a następnie w OTCF, spółce, która jest właścicielem marki 4F. Ubrania sportowe - to świadomy wybór, czy po prostu tak wyszło? - Gdy miałam 6 lat, postanowiłam, że zostanę projektantką mody. Budziło to zdziwienie, pochodzę z mniejszego miasta, gdzie ten zawód wydaje się mocno abstrakcyjny. Tata zaszczepił we mnie pasję do sportu, chodziłam do klasy sportowej, codziennie dojeżdżałam 7 kilometrów do szkoły, gdzie mogłam chodzić na basen. Od korzeni nie można się odciąć. Sport i moda przenikają moje życie od dawna. Ubierasz rzeczy, które projektujesz, pytam zwłaszcza o kolekcje RS?

54

RS wpisuje się w modny trend na athleisure. Myślałaś o tym, by ruszyć z nią mocniej za granicę, gdzie miałaby szansę na zdobycie szerszego grona fanów? - Sukcesy takich firm jak Lulu Lemon czy Under Armour pokazują, że klienci są zmęczeni wielkimi brandami i szukają czegoś nowego, alternatywnego. Tu jest też szansa dla 4F na rozwój za granicą, tam nie jesteśmy jeszcze znani. Kolekcje RS widziałabym w ekskluzywnych, zagranicznych multibrandach. Jedyne, co stoi na przeszkodzie, to czas. Mam go strasznie mało. No właśnie, projektujesz również kolekcje olimpijskie. Czy spełnianie ocze-

kiwań sportowców jest trudniejsze niż faszynistek? - Śmieję się, że to rodzaj dyplomacji. Sportowcy nie zawsze są zakręceni na punkcie mody, trzeba trafić w ich gust, a zarazem uwzględnić rozmaite oczekiwania. Projekty noszone podczas Igrzysk Olimpijskich pełnią przecież konkretną rolę, powinny zawierać elementy charakterystyczne dla danego kraju, a do tego ogląda je cały świat. Ceremonia otwarcia to wielki pokaz, w czasie którego w pewien sposób rywalizujemy z tak wielkimi projektantami, jak Stella McCartney czy Ralph Lauren. To pewnie macie niezły stres? - Spędzamy wiele godzin nad tymi projektami, zapraszam do współpracy najlepszych ludzi z mojej ekipy. Staramy się zawsze sięgać do tradycji i historii kraju, który ubieramy, by oddać jego znaki szczególne. Już teraz tworzymy kolekcję na igrzyska w Tokio, musimy mocno wyprzedzać trendy, działamy w obszarze, którego nie obejmują jeszcze publikacje chociażby WGSN. Cieszę się, bo te wymagające projekty okazały się sukcesem. Kolekcja jaką przygotowaliśmy dla Serbów na ceremonię otwarcia Igrzysk Olimpijskich Rio 2016, została uznana za jedną z pięciu najlepszych wśród ponad 200 reprezentacji. W tej chwili tworzymy kolekcje nie tylko dla polskiej reprezentacji, ale też dla kilku innych państw, w tym właśnie Serbii i Łotwy. Kolejne przed nami. 4F działa z rozmachem. Jak mocno koncentrujecie się na zdobywaniu zagranicznych rynków? To jest Twoim zdaniem możliwe? - Oczywiście, niedawno udało nam się zastrzec znak 4F w Stanach Zjednoczonych. Myślimy globalnie, nie zamykamy się na nikogo. W Polsce mamy już około 180 sklepów, osiągnęliśmy pewien stopień nasycenia rynku, teraz czas patrzeć dalej i sięgnąć po kolejne wyzwania. Ameryka i Azja bardzo utożsamiają się z tym, co tworzy się w Europie, to daje nam szansę rywalizacji


55


56


z największymi markami sportowymi. Nie czujemy kompleksów, że pochodzimy z Polski, sami o sobie myślimy: cztery F, a nie: four F; oczywiście w czasie kontaktów zagranicznych trzeba używać angielskiej wymowy. Mam wrażenie, że klienci są już zmęczeni fast fashion, coraz częściej oczekują produktów dopracowanych, posiadających nowoczesną technologię. Poza tym szyjemy w tych samych fabrykach,

w których produkują największe marki odzieżowe. Coraz częściej mówi się, że produkcja mody wraca do Europy. Czy w przypadku mody sportowej, która wykorzystuje najnowsze technologicznie materiały, jest to możliwe? - Azjatyckie fabryki wyspecjalizowały się w technologii odzieżowej, produkują dla wszystkich marek, zarówno

tanich, jak i topowych. Bardzo żałuję, że nie mamy w Polsce firm tworzących specjalistyczne tkaniny lub wykorzystujące w produkcji na przykład ultradźwięki. Kolosalnym problemem jest również brak fachowców, mamy coraz mniej dobrych konstruktorów czy szwaczek. Chcielibyśmy wrócić z produkcją do Polski, tym bardziej, że ceny na świecie ciągle rosną. Na razie jednak nie jest to możliwe.

57


58


Polska była w czasach komunizmu silnym ośrodkiem modowym, mówiło się, że ubieramy kraje demokracji ludowej. Po zmianie systemu przemysł odzieżowy jednak zaczął topnieć i teraz polskie fabryki są w defensywie. Żałuję, że nie postrzega się tego jako istotnej gałęzi gospodarki, która może napędzać produkt krajowy. - To prawda, pamiętam z czasów dzieciństwa, jak wiele produkowało się w okolicach Łodzi czy na Warmii, gdzie

szyto choćby dla Bossa. Pochodzę z Tomaszowa Mazowieckiego, mieliśmy tam dwa duże zakłady, w których pracowała duża część mieszkańców. Polska mogłaby wiele zyskać na odbudowie przemysłu odzieżowego. Mamy mnóstwo młodych, utalentowanych projektantów, którzy pracują również dla marki 4F. Warto wrócić do tematu rzemiosła i zrobić mu dobry PR. Konstruktor, szwaczka - bez tych zawodów nie ma przemysłu odzieżowego.

W naszej modzie jest za dużo glamu, a za mało fachu? - Pamiętam, jak w czasie studiów na ASP musiałam pracować, bo nie miałam zbyt wiele pieniędzy na przykład na zlecanie kolekcji do szycia. Gdy trzeba było, sama siadałam do maszyny i szyłam, tworzyłam konstrukcję, dobierałam materiały - potrafiłam wszystko zrobić sama. Dzięki temu, że przeszłam przez te etapy, wiem co gra w duszy mody.

59


60


ONE

Agnieszki Stopyry

„ONE – TO KOBIETY, KTÓRE TKWIĄ W KAŻDEJ Z NAS. TE NIEŚMIAŁE I DEMONICZNE, ZEPSUTE I NATURALNE. TE, KTÓRE ZEPCHNĘŁYŚMY W OTCHŁAŃ NIEŚWIADOMOŚCI, I TE, Z KTÓRYMI NAUCZYŁYŚMY SIĘ ŻYĆ. KAŻDA Z NAS JEST INNA I KAŻDA TAKA SAMA” – PISZE AGNIESZKA STOPYRA O SWOJEJ DEBIUTANCKIEJ WYSTAWIE ILUSTRACJI MODOWYCH I KOBIECEGO AKTU ONE, KTÓRA ODBĘDZIE SIĘ 3 CZERWCA W WYJĄTKOWEJ LOKALIZACJI – MYSIA 3 W WARSZAWIE. W kilkudziesięciu pracach, które można zobaczyć na wystawie, rządzi kobieta z całym jej spektrum emocji, kolorów i różnorakiego

piękna. Bo kwintesencją twórczości artystki jest właśnie ONA – kobieta, która przed widzem poddaje sama siebie analizie, odkrywa pochowane głęboko demony. Lawiruje między skrajnościami i niepewnościami. Trochę to emocjonalny artyzm, trochę krzywy i niewygodny, a po trosze czysto hedonistyczny. Ale – jak dodaje artystka – warto zmienić kobiecą perspektywę. Odrzucić niewygodne lupy i zajrzeć do każdej z nich. Do wielu kobiet zamkniętych w jednym ciele. Do wielu cząstek tworzących jedno, rozdarte na pozór piękno. Uwolnić szaleństwa, uwolnić wariatki, pokochać zakompleksione cząstki, wysłuchać modnisie, zmierzyć się z demoniczną rządzicielką!

AGNIESZKA STOPYRA – absolwentka SAPU (Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru w Krakowie) oraz Historii Sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ilustratorka mody i graficzka, współpracująca z topowymi markami z branży fashion & beauty. Na swoim koncie ma kolaboracje z portalem Lamode.info oraz DYKF by Anna Puślecka, Label Magazine, marką OPI a także Pandora Polska i Allegro. Tworzyła grafiki i ilustracje do Lounge Magazynu (okładka luty 2017), Glamour, Żurnala, Miasta Kobiet czy Vivy! MODY. Jako pierwsza Polka wygrał Międzynarodowy Konkurs na okładkę Superior Digital (listopad 2014 roku).

61


zdjęcia: modele: stylizacja: mua: fryzury: stroje:

Katarzyna Widmanska Monika Rybicka, Paulina Starosielec, Amadeusz Wróbel Wero Wysoczynska Fashion Victim Karolina Jezusek Anna Ślusarczyk Kamila Kosowska, Vintage Classics, Agnieszka Kawala-Surma, Załucka Kuczera asystent: Michał Horche Serdeczne podziękowania dla Let Me Out za udostepnienie wnętrz do sesji Józefa Szujskiego 6/4, Kraków

autor plakatu (po prawej): Amadeusz Wróbel

62


63


64


65


66


67


68


69


70


LASEROTERAPIA

TRYCHOLOGIA

KARBOKSYTERAPIA

ENDERMOLOGIE® LPG INTEGRAL

DERMAPEN FUSION

PEEL MISSION

MEZOTERAPIA

DEPILACJA LYCON AROSHA

MASAŻE I RYTUAŁY

NAIL BAR ZABIEGI PIELĘGNACYJNE BABOR

KONTAKT: T: +48 696 199 977 E: hello@allurebeauty.pl A: ul. Ludmiły Korbutowej 4A Kraków

@allurebeautyboutiquekrakow

allure.beautyboutique

allurebeauty.pl

71 3


Blood and Roses, spring/summer 2015

NA PRZEKÓR PODZIAŁOM Tekst: KAROLINA GUMIENNA Zdjęcia: © Paolo Roversi | własność The Metropolitan Museum of Art

72


MAŁOMÓWNA, SKRYTA, EKSCENTRYCZNA. STUDIOWAŁA LITERATURĘ I SZTUKĘ, PROJEKTOWANIA MODY NAUCZYŁA SIĘ SAMA. PO CZTERECH DEKADACH WYTĘŻONEJ PRACY, KTÓRA ZAPEWNIŁA ZAŁOŻONEJ PRZEZ NIĄ MARCE COMME DES GARÇONS MIĘDZYNARODOWY ROZGŁOS, UZNANIE NAJWAŻNIEJSZYCH AUTORYTETÓW ORAZ RZESZE WIERNYCH FANÓW, DOKONANIA 74-LETNIEJ REI KAWAKUBO STAŁY SIĘ TEMATEM OTWARTEJ W MAJU WYSTAWY W PRESTIŻOWYM METROPOLITAN MUSEUM OF ART.

Rei Kawakubo Comme des Garçons

Ekspozycja zrealizowana w ramach Rei Kawakubo/Comme des Garçons: Art of the In-Between stawia nacisk na rewolucyjne podejście japońskiej projektantki, która od samego początku swojej kariery kwestionuje powszechnie przyjęte kanony piękna i dobrego smaku. Słowo in-between (tłum. pośrodku, między jednym a drugim) w tytule odnosi się do przestrzeni znajdujących się pomiędzy – zdaniem Kawakubo – sztucznie narzuconymi granicami. Obiekty (150 przykładów z damskich kolekcji) pokazywane są w ośmiu działach: Moda/ Antymoda, Design/Nie-Design, Ubrania/ Antyubrania, Wzór/Powielenie, Wysoki (Drogi)/Niski (Tani), Kiedyś/Teraz, Swoje/ Inne oraz Przedmiot/Podmiot, co podkreśla – tak charakterystyczne dla jej twórczości – wyrażanie sprzeciwu wobec wszelkich podziałów oraz podawanie w wątpliwość różnic istniejących pomiędzy zwykle tylko na pozór przeciwstawnymi pojęciami i ideologiami.

Hiroshima chic

Oficjalnie markę Comme des Garçons powołała do życia w Toki, w 1973 roku. Począt-

kowo jej oferta była skierowana wyłącznie do kobiet, linię męską wprowadziła dopiero 5 lat później. Pierwszy butik CDG pojawił się na mapie Paryża w 1982 roku i był to początek wielkiego przewrotu. Kawakubo weszła do słynnej trójki Japońskiej Szkoły Awangardy (wraz ze swoim ówczesnym partnerem życiowym Yohji Yamamoto oraz Issey Miyake), która wstrząsnęła światem mody, stając w opozycji do epatujących luksusem, napędzających konsumpcjonizm popularnych wówczas marek, takich jak Gucci czy Louis Vuitton. Zaszokowani niespotykaną dotąd estetyką dziennikarze – inspirowanymi strojami japońskich farmerów nonszalancko udrapowanymi, surowo wykończonymi i brutalnie poszarpanymi materiałami, przeskalowanymi sylwetkami i asymetrią – okrzyknęli ten styl mianem Hiroshima chic (tłum. szyk rodem z Hiroshimy). Paleta barwna Kawakubo była nad wyraz skromna i zawierała się w jej powiedzeniu: I work in three shades of black. (tłum. Pracuję z trzema odcieniami czerni.), nie dziwi zatem, że w latach 80-tych rodzima prasa nazywała jej zwolenników

Krukami/Wronami (ang. The Crows). W późniejszych okresach ascetyczna projektantka otworzyła się na kolory i desenie – w jej kolekcjach pojawiły się m.in. nasycony błękit, róż, czerwień i krata.

Let the work speak for itself

Nie znosi być w centrum uwagi – jak ognia unika tłumów i pozowania do zdjęć. Publicznie pokazuje się na tyle rzadko, że gdy tylko jej nieśmiertelny bob (ba! według redaktorów Vogue’a jeden z najlepszych bobów wszech czasów!) i czarna ramoneska zostają rozpoznane, trąbią o tym wszystkie liczące się modowe media. Nie cierpi rozmawiać z dziennikarzami i nawet własne pokazy zaszczyca swoją obecnością raczej sporadycznie. Brytyjski rzeźbiarz Anthony Caro powiedział kiedyś: Let the work speak for itself. (tłum. Niech dzieło mówi samo za siebie.), co niemal doskonale portretuje powściągliwą postawę Kawakubo. W twórczości ceni niemal nieograniczoną wolność, dlatego zażyczyła sobie, aby obiektom prezentowanym na Rei Kawa-

73


Blue Witch, spring/summer 2016

Blue Witch, spring/summer 2016

kubo/Comme des Garçons: Art of the In-Between nie przypisywano jakichkolwiek ram czasowych. - Rei nie lubi, gdy jej ubrania są poddawane definicji lub objaśniane; woli, gdy jej prace są (bezpośrednio) doświadczane i interpretowane…, podkreślił podczas paryskiej konferencji prasowej Andrew Bolton, kurator wystawy.

Who wears it

To, co wychodzi z jej pracowni, przypomina często współczesne rzeźby, ale Kawakubo nie postrzega swoich strojów w kategoriach sztuki. Kreowany przez nią styl ma odpowiadać na potrzeby odważnych bezkompromisowych kobiet opierających się unifikacji oraz reżimowi klasycznie pojmowanego piękna – w końcu sama nazwa Comme des Garcons znaczy tak jak chłopcy. Jej ubrania nie mają przyciągać męskich spojrzeń, lecz dawać swobodę, poczucie siły i wolności.

74

Podczas pracy nad nowymi projektami nie myśli o tym, że efektem końcowym mają być rzeczy nadające się do noszenia – wystarczy spojrzeć na jej wiosenną kolekcję olbrzymich ubrań-kokonów. Nie przeszkadza jej to jednak w byciu świetną bizneswoman. Od lat z powodzeniem balansuje między kreacją a komercją, przyciągając nazwiska z pierwszych stron gazet – jej lojalnymi klientami są m.in. John Waters, Ashley Olsen, Debbie Harry i Katie Holmes.

Visit or die

Niemal natychmiast po ukazaniu się informacji o wystawie redaktorzy najważniejszych tytułów z branży modowej ogłosili ją jednym z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń 2017 roku. Jest to dopiero drugi w historii Met – po zorganizowanej w 1983 roku przez Dianę Vreeland ekspozycji Yves Saint Laurenta – pokaz żyjącego projektanta. Nad całością czuwa wspomniany wcześniej Bolton (pamiętacie szeroko dyskutowaną

Body Meets Dress–Dress Meets Body, spring/summer 1997

retrospektywę Alexander McQueen: Savage Beauty albo równie spektakularną AngloMania: Tradition and Transgression in British Fashion?). Za efekty świetlne odpowiada Thierry Dreyfus (pracował przy pokazach Helmuta Langa, Calvina Kleina, Soni Rykiel, Chloé, Marni i Jil Sander), a za fryzury – fenomenalny Julien d’Ys. Nie lada gratkę dla kolekcjonerów artbooków stanowi katalog prezentujący wybrane zestawy z kolekcji – tym razem wyjątkowo na modelkach, a nie manekinach – uchwycone m.in. przez Inez & Vinoodh, Paolo Roversiego, Craiga McDeana czy Collier Schorr. Wernisaż Rei Kawakubo/Comme des Garçons: Art of the In-Between oraz – jak zawsze – szeroko komentowana w mediach wielka gala Met odbyły się 1 maja. Trzy dni później wystawa została otwarta dla szerokiej publiczności – potrwa do 4 września.

KAROLINA GUMIENNA


Body Meets Dress–Dress Meets Body, spring/summer 1997

75


Studio Hagel Chinatown Market

Nicole McLaughlin

Frakta

Anka Letycja Walicka [SAPU], fot. Anna Zborowska modelka: Mariola | Reklamex

na ołtarzu mody

NIEBIESKA TORBA Z IKEI NARODZIŁA SIĘ 21 LAT TEMU. TERAZ, ZUPEŁNIE NIESPODZIEWANIE, PRZESZŁA NA KOLEJNY ETAP SWEGO ŻYCIA I ZA SPRAWĄ BALENCIAGI STAŁA SIĘ MODNYM TRENDEM. Została zaprojektowana przez Marianne oraz Knuta Hagbergów i uszyta ze stuprocentowego polipropylenu. Sprzedawana przy kasach w Ikei znajduje swoje miejsce w prawie każdym domu. Nadaje się do noszenia zarówno mebli, prania, jak i sprzętu hokejowego, od paru tygodni musi dźwigać też palmę pierwszeństwa w rankingu najnowszychtrendów.

Nosiła Frakta razy kilka

Pod koniec kwietnia Balenciaga wprowadziła do sprzedaży wielką niebieską torbę. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego,

76

gdyby nie to, że wygląda ona jak młodsza siostra Frakty. Różnice są trzy: materiał (glansowana skóra), zapięcie i cena – zamiast 1,99 zł, wersja designerska kosztuje ponad 8 tysięcy zł. Świat się zdziwił, ludzie mody złapali za głowy, z kolei szwedzki meblowy gigant odebrał całą sytuację jako komplement. A chwilę później opublikował w internecie reklamę własnego produktu, z instrukcją „jak odróżnić oryginał od jej podróbki”. Do prawdziwej Frakty włożymy na przykład wodę oraz cegły i umyjemy ją wężem ogrodowym, a przede wszystkim oryginał robi

jedną ważną rzecz: szeleści. Sytuacja wydaje się dość absurdalna, ale jeśli przypomni się, kto odpowiada teraz za Balenciagę – przestaje dziwić. Projektant Demna Gvasalia realizował swoje odważne wizje i robił sobie żarty z mody już wcześniej, gdy na przykład pod szyldem Vetements sprzedawał koszulki niczym z firmy kurierskiej DHL. Pozycję w świecie mody Ikea starała się zdobyć już wcześniej sama. Na przestrzeni ostatnich lat współpracowała z popularnym paryskim contept store’em Colette, który dokonał reinterpretacji ich Frakty, nową wersję torby stworzyły też na zamówienie


Szwedów duński HAY czy marka Herman Cph. Jak widać, nie trzeba było tych starań i transformacji. Frakta jest marką sama w sobie – wystarczyło tylko sprzedać ją nieco drożej, by zrobić z niej must have.

Do It Yourself

Chociaż już wcześniej garstka projektantów zaglądała do Ikei po inspirację i wychodziła – dosłownie – z torbami (np. Norwood Chapters, ALCH), dopiero Balenciaga zapoczątkowała modę na niebieski z żółtym. Od tego momentu Fraktę zinterpretowano na tysiąc sposobów i zrobiono z niej każdy możliwy element garderoby: buty, dresy, sukienki, kostiumy kąpielowe, nakrycia głowy, a nawet biżuterię. Wśród najgłośniejszych znalazła się na przykład sprzedawana za 38 dolarów czapka z daszkiem, nazwana sprytnie „Fraka” – efekt współpracy Pleasures i Chinatown Market, tuż za nią sandały Nicole McLaughlin, która na co dzień projektuje dla Reebok Classics albo buty od Studio Hagel czy Elliotta Evana (ten zaprezentował je w zestawie z bomberką). Na szczególne miejsce zasługują też utrzymane w tym trendzie maski, które stworzył Zhijun Wang, znany z przekształcania w nie sneakersów. Ta obsesja dotarła również do Polski. Motyw wykorzystała marka Mr. GUGU & Miss GO, która stworzyła kolekcję bluz, legginsów i bielizny, a w bardziej konceptualne wersji – Anka Letycja Walicka, wykładowca Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru w Krakowie. Projektantka z ikeowskiej torby uszyła szorty i modułową kurtkę bomber, w której dzięki drapowaniom i paskom można modyfikować długość rękawów. Do kreowania przystąpili też internauci – w Photoshopie i w rękach – tnąc na kawałki i sklejając niebieski polipropylen w co tylko im się zamarzy. Tak Frakta stała się UU: ubraniem uniwersalnym. Wystarczy ją kupić, zanieść do domu, a elementy złożyć jak mebelki z Ikei. Gdy banał staje się obiektem pożądania Moda kocha dziwactwa i sztampę, a taka historia nie pojawia się pierwszy raz. Piękno w banalności wielokrotnie dostrzegał Jeremy Scott, który w kolekcji AW 2014 Moschino medal trendu nadał McDonald’sowi, paczkom papierosów i płynom do mycia szyb. Takich osobliwości było więcej: torebki Chanel w wersji wielkich klocków Lego albo te „zapakowane” jak pierś z kurczaka, wzory toreb gospodarczych (zwanych „ruskimi” albo „bazarowymi”) na kreacjach Celine, Ashish Gupta i jego modne foliówki na zakupy albo Crisp Packet Clutch projektu Anyi Hindmarch, czyli paczki po chipsach na srebrnym łańcuszku. Codziennością interesował się też przecież Andy Warhol, a gdy namalował 32 puszki z zupą firmy Campbell pokazał, że banał przeniesiony na płótno staje się sztuką. Czy zatem Fraktę Ikei można odebrać jako bunt przeciwko szybkiej modzie, pstryczek w nos nadmuchanemu artyzmowi albo pochwałę zwyczajności? Chodzi o bunt i zabawę? Absurd konsumpcjonizmu? A może projektantom brak już pomysłów? Każda odpowiedź może być prawdziwa. Drzwi do interpretacji sąotwarte.

/Eliksirem

ALEKSANDRA ZAWADZKA

77


Z POLSKĄ METKĄ

Local Heores

ENTUZJASTOM STREETWEARU PRZESTAWIAĆ ICH NIE TRZEBA, JEŚLI JESZCZE NIE SŁYSZELIŚCIE O LOCAL HEROES - CZAS NADROBIĆ ZALEGŁOŚCI. TA MARKA UDOWADNIA, ŻE POLSKA MODA MOŻE OSIĄGNĄĆ GLOBALNY SUKCES! Pełne koloru i szaleństwa Local Heroes to efekt pracy dwóch kreatywnych dziewczyn. Areta Szpura, od lat związana z modą – początkowo stylistka oraz blogerka DOING REAL STUFF SUCKS oraz Karolina Słota – fotograf K-MAG. Dwa przeciwieństwa, które uzupełniają się doskonale – Karolina twardo stąpając po ziemi, towarzyszy bujającej w obłokach Arecie. Od lat wspólnie tworzą streetwearową markę, która zawładnęła ulicami USA.

78

Choć zaczynały z budżetem 150 dolarów i kilkoma modelami t-shirtów, dziś poszczycić się mogą takimi klientami jak Justin Bieber, Miley Cyrus, Anja Rubik, Rita Ora czy Rihanna. Jak ich ubrania zaczął nosić Justin Bieber? Jak same mówią, znalazły jego adres w Google Maps, a następnie wysłały pod znaleziony adres kultowy t-shirt DOING REAL STUFF SUCKS. Kiedy pewnego dnia wróciły z imprezy o 4 nad ranem, postanowiły sprawdzić skrzynkę mailową – udało się! Justin Bieber opublikował zdjęcie z pro-

jektem polskiej marki. Od tej pory kariera Local Heroes nabrała tempa. Dziś ich projekty cechuje burza kolorów oraz wykreowany świat, który stanowi alternatywę dla szarej rzeczywistości. Wymowne hasła na koszulkach pozwalają ich odbiorcom na kreowanie własnej osobowiści, a kolaboracje ze znanymi markami - spojrzeć na modę z przymrużeniem oka. Dziewczyny doskonale zdają sobie również sprawę z tego, jak wesprzeć ważne


kwestie społeczne. W projekcie z GRL PWR GANG, który zrzesza dziewczyny związane zarówno z branża kreatywną, jak i modą (stylistki, scenografki, fotografki, modelki), poruszyły temat równouprawnienia kobiet. Dzięki ich globalnej działalności mają możliwość wsparcia lokalnie potrzebujących. Połowa dochodów z kapsułowej kolekcji Pussy Power przeznaczona została na rzecz polskiej fundacji Feminoteka. Modę traktują w pierwszej kolejności jako zabawę, a wspólne kolaboracje pozwalają powrócić do czasów dzieciństwa. Dzięki Local Heroes mogą spełniać marzenia – przykładem może być kolekcja na sezon wiosenno-letni inspirowana bajką Piękna

i Bestia, stworzona przy współpracy z Disneyem. - Od pomysłu do realizacji minęło sporo czasu. Aby dołączyć do rodziny Disneya, trzeba spełnić całą listę wymagań, a przede wszystkim długo, długo się starać, żeby w ogóle móc wziąć udział w tym castingu. Nie odbyło się bez kilku prezentacji w Power Point’cie i wizyty w ich siedzibie Londynie. Jednak przejście tej selekcji to wielkie wyróżnienie na światowym poziomie - zdradzały dziewczyny w wywiadzie dla Elle. Areta i Karolina pozostają w temacie kolaboracji konsekwentne i jak pisaliśmy w majowym wydaniu - Oops they did it again!

Ostatnio pojawiły się modele będące efektem współpracy z Reebokiem. Kampania zaaranżowana została na ulicach zatłoczonego, energetycznego Tokio. Projekty Local Heores nawiązują do aktywnego trybu życia. Kolekcja utrzymana w kolorach bieli, czerni i czerwieni perfekcyjnie oddaje ducha klasycznego Reebokowego oldschoolu. Dziewczyny z LOCAL HEROES udowadniają, że chcieć to móc i jak mówi Areta: - I rather regret something i did then something i didn’t do. Jej życiową dewizą stało się kultowe „JUST DO IT”. ALEKSANDRA OLESZEK Fot. materiały prasowe

79


DO ODWAŻNYCH ŚWIAT NALEŻY

czyli czerwony na topie!

UBIEGŁY ROK POD WZGLĘDEM FRYZJERSKIM ZOSTAŁ ZDOMINOWANY PRZEZ CIEPŁE ODCIENIE BRONDE (POŁĄCZENIE BRĄZU I BLONDU) Z MIODOWYMI ORAZ ZŁOTYMI REFLEKSAMI, KTÓRE PREZENTUJĄ SIĘ REWELACYJNIE, ALE PÓJDŹMY O KROK DALEJ... DZIŚ CHCĘ ZAPROPONOWAĆ TOTALNY HIT NADCHODZĄCEGO SEZONU LETNIEGO. BROUX, BO O NIM MOWA, TO POŁĄCZENIE BRĄZU Z CZERWIENIĄ, KTÓRA IDEALNIE PREZENTUJE SIĘ NA NATURALNIE BRĄZOWYCH WŁOSACH, A TAKŻE U BRUNETEK. Broux świetnie sprawdzi się nie tylko w przypadku posiadaczek złocistej i oliwkowej cery, ale podkreśli piękno również każdej innej karnacji, ponieważ kolor czerwony występuje w ogromnym zakresie odcieni, od delikatnego truskawkowego, po ciemny mahoń.

Bordo, ognista czerwień, karmazyn

Bezsprzecznie najgorętsza ze wszystkich barw, która od najdawniejszych czasów była kolorem życia i skrajnych uczuć, w niektórych językach jest synonimem słowa „kolorowy”, zaś w innych słowa „piękny”. Ma setki znaczeń, z których wiele jest sprzecznych, zaś żadne nie jest uniwersalne. Kiedy myślę o włosach o tej barwie, przywodzą mi na myśl skojarzenia związane z energią, dynamizmem, zmysłowością i seksapilem, niczym Milla Jovovich w „Piątym elemencie” lub Franka Potente w „Biegnij Lola, biegnij”. Widzę kobietę pewną siebie, wyróżniającą się z tłumu, a zarazem delikatną i powabną. Zapewne pamiętacie Dolores z kultowego, oscarowego filmu „Kto wrobił królika Rogera?”. Jak wybrać idealny odcień dopasowany do karnacji i typu urody? Osoby o jasnej karnacji najlepiej będą prezentować się w odcieniach lekko wpadających w miedź i truskawkę. Głęboka czerwień,

80

kolor wiśni oraz barwy mahoniowe to strzał w dziesiątkę dla Pań o ciemnej lub oliwkowej karnacji. Kobietom posiadającym ciepły, delikatny typ urody polecam odcienie czerwono-złote.

Pozwól sobie na odrobinę szaleństwa!

Nie musi to być od razu podróż dookoła świata albo wyprawa niczym z „Jedz, módl się, kochaj”, ale w życiu kobiety przychodzi taki moment, że musi COŚ zmienić, a skoro boisz się zafarbować włosy, to jak masz zmienić swoje życie? Zawsze na początek możesz poeksperymentować z koloryzacją zmywalną, w takim przypadku jednak nie uzyskasz koloru jaśniejszego od wyjściowego - czyli tego co masz aktualnie. Jeśli jednak chcesz zaskoczyć siebie i bliskich jasną czerwienią konieczne będzie podjaśnienie - czyli usunięcie z włosów ciemnych pigmentów, a wprowadzenie czerwonych. Pamiętaj, że najlepsza droga do wymarzonego nowego koloru prowadzi przez salon fryzjerski. Zasięgnij rady eksperta, oceni kondycję włosów i wybrany kolor. Nowa fryzura - nowa ja? Przekonajcie się same! DOMINIKA CZARTORYSKA-DUBEL Fryzjer stylista Fot. archiwum autorki Modelka: @jennygreenteeth


81


Foto: Bartłomiej Senkowski Make-up: Justyna Opozda/Moss Hair: Bożena Gawor/Moss Modelka: Martyna Szopa

MAKIJAŻ NA SPECJALNE OKAZJE Specjalne okazje wymagają odpowiedniej oprawy, w tym odpowiedniego makijażu. Makijaż powinien być więc dopasowany nie tylko do naszego typu urody, ale także stosownie do okazji. Powinien sprawić, abyśmy czuły się pięknie i wyjątkowo. Gwarancją zadowolenia i dobrego efektu jest makijaż wykonany profesjonalnie. Centrum Urody Moss proponuje makijaże na różne okazje, w tym także makijaż dzienny, wieczorowy oraz ślubny.

cieniem idealnie współgrał z naszą karnacją oraz nie sprawiał wrażenia „ciężkiego”. Wizażyści z Centrum Urody Moss pomogą dobrać odpowiedni podkład w taki sposób, aby twarz była odpowiednio wymodelowana i aby podkreślone zostały wszystkie atuty naszej urody. Ważnym elementem jest także dobór kolorystyki cieni do powiek. W makijażu dziennym dominować będą naturalne, stonowane kolory. Podobny dobór kolorystyki będzie dotyczył także makijażu ślubnego. Tu również dominować będą delikatne i stonowane kolory. Perfekcyjnie wykonany makijaż sprawi, że Panna Młoda będzie się czuć pięknie i komfortowo w tym szczególnym dniu. Warto także pamiętać o makijażu próbnym jeszcze na kilka dni przed uroczystością. Próbnie wykonany pozwoli uniknąć dodatkowego stresu związanego z efektem końcowym. Zupełnie innym rodzajem makijażu, który pozwoli puścić wodze fantazji, jest makijaż wieczorowy. To rodzaj „przebrania”, które pomoże nam się wcielić zupełnie w kogoś innego. Makijaż może być wyrazisty i ekstrawagancki. Mocno podkreślone oczy lub usta przyciągną uwagę innych osób. Warunek jest jeden. Musi być na tyle trwały, aby bez żadnej skazy zdobił naszą twarz przez cały wieczór. Zatem bardzo ważnym elementem będzie odpowiedni dobór kosmetyków pod względem jakości oraz utrwalenie. Profesjonalnie wykonany makijaż będzie gwarancją nie tylko jakości wykonania, ale przede wszystkim trwałości. Warto więc pomyśleć o wizycie w Centrum Urody Moss.

Makijaż dzienny wykonany przez profesjonalistę znacznie różni się od tego, który same wykonujemy na co dzień. Dosyć często brakuje nam wyczucia pod względem kolorystyki odpowiedniej dla naszego typu urody. Nie wiemy też jaki dobrać podkład, aby od-

Centrum Urody Moss ul. Prochowa 9 31-532 Kraków www.moss.krakow.pl

82


83


FASHION NIGHT UNIWERSYTET EKONOMICZNY

fot. Sylwia Sygnator

WIĘCEJ NA WWW.LOUNGEMAGAZYN.PL 84


mysł z y m za pobud

y

Galeria Krakowska, I piętro ul. Pawia 5, 31-154 Kraków tel. 12 628 72 52 restauracja@miyakosushi.pl www.miyakosushi.pl dołącz do nas 85


Think pink

fot. pexels.com

CZYLI RÓŻOWE WINA NA SŁONECZNE DNI

Kobiety kochają róż, a dziewczyny ze Stowarzyszenia Kobiety i Wino nie wstydzą się tego mówić głośno. Wyrzuć czerń, spal błękit, pogrzeb beż - uczyła nas Audrey Hepburn w musicalu Funny Face. Think pink!. Z tym hasłem na ustach warto powitać wiosenne dni. Wina różowe, niegdyś niechciane i wręcz odrzucone za sprawą amerykańskiego White Zinfandela, robią się dzisiaj bardzo popularne. Oprócz tego, że są niesłychanie zmysłowe oraz wspaniale łączą się z wieloma daniami, są również idealnym środkiem pomiędzy winem białym i czerwonym. Daje im to wyjątkową przewagę w doborze trunków dla szerszej grupy osób o zróżnicowanych gustach. Różowe wina musujące to hit najbliższego sezonu. Koniecznie pijcie róż z bąbelkami do śniadania! Jajecznica do różowego szampana jest wprost wyborna. Do Prosecco o poziomie wytrawności Extra Dry (czyli słodsze niż Brut, a nie odwrotnie!) podać możemy świeże lekko kwaskowe

86

owoce. Gloryfikowane połączenie truskawek i wina musującego często sprawdza się lepiej jeżeli podamy owoce z Prosecco, a nie z szampanem. Jeden z najsłynniejszych regionów, w którym produkuje się różowe odmiany, to Prowansja. Wina stąd podawane są często do owoców morza, grillowanych krewetek, łososia czy teższparagów. Wina różowe z Tavel to już inna liga. Cięższe, bardziej złożone mogą być serwowane do gęsiny czy kaczki. Jeżeli sięgniecie po wina z Doliny Loary, w Cabernet d’Anjou znajdziecie niewielką ilość cukru resztkowego, który w połączeniu z azjatyckimi potrawami łagodzi ich ostrość, podkreślając smak aromatycznych np. tajskich potraw. Wina różowe świetnie komponują się z cebulą i czosnkiem, więc jeżeli nie wiedzieliście, co podać do potraw o wyraźnym cebulowy smaku, rosé jest odpowiedzią na Waszepytanie.

Pamiętać trzeba koniecznie, że wina różowe, podobnie jak białe, należy serwować schłodzone 7-10 stopni C. Jak dowodzą badania, kolor wpływa na nasz odbiór wina. W degustacji w ciemno częściej i chętniej wybieramy różowe, natomiast gdy widzimy barwę, róż nas troszkę onieśmiela. Jeżeli natomiast chodzi o kolor różowy w świecie mody, tu honory należy oddać Marilyn Monroe, która w latach 50. XX wieku rozpoczęła różową rewolucję. I tak kontynuowały ją m.in. Mamie Eisenhower, wspomniana Audrey Hepburn czy Sarah Jessica Parker jako Carrie Bradshaw… oraz my - Kobiety i Wino.

MONIKA BIELKA-VESCOVI Dyrektor Szkoły Sommelierów, Prezes Stowarzyszenia Kobiety i Wino NATALIA PALMOWSKA Kobiety i Wino


PROSECCO

IS ALWAYS THE ANSWER AND WE HAVE GOT PROSECCO!

ZAPRASZAMY CIĘ DO WYPRÓBOWANIA NASZEJ NOWEJ LINII PIW I WIN

87


Kawa to owoc

MÓWI O SOBIE, ŻE CAŁY ŚWIAT ODBIERA ZMYSŁEM WĘCHU I DLATEGO UWIELBIA KAWĘ. ZACZYNAŁA JAKO BARISTA, PRACOWAŁA JAKO SENSORYK W PALARNI GDZIE ZAJMOWAŁA SIĘ OCENĄ JAKOŚCI KAWY, TWORZENIEM MIESZANEK I WYBIERANIEM NAJLEPSZYCH METOD PARZENIA. OBECNIE SĘDZIUJE MISTRZOSTWA, PROWADZI SZKOLENIA ORAZ WARSZTATY I UCZY SIĘ PROGRAMOWANIA. Z IKĄ GRABOŃ ROZMAWIA BAŚKA MADEJ

88


Podobno piszesz książkę – zdradzisz o czym będzie? - Pomysł podsunęła moja redaktorka Karolina, która zaproponowała, żebym napisała książkę o kawie. Sama się nią interesuje i stwierdziła, że na rynku wydawniczym brakuje takiej pozycji, która by w sposób przystępny dla każdego entuzjasty opisywała ten temat nie tylko pod kątem jej historii i pochodzenia, ale także metod przygotowania w domowych warunkach. Skupię się w niej głównie na alternatywnych sposobach parzenia i ogólnie na czarnej kawie: jak ocenić jej jakość, na co zwracać uwagę kupując, jak dobrać sprzęt i jak samemu zostać sensorykiem kawowym. Istotą kawy jest kofeina, która ma ponoć niezwykłe działanie prozdrowotne - możesz coś więcej powiedzieć o tym? - O wartościach zdrowotnych kawy czytam wiele na blogu lekarki Katarzyny Świątkowskiej, która w bardzo fachowy i jednocześnie przystępny sposób pisze o tym, jak działa kawa na organizm i obala przy tym wiele mitów, takich jak ten, że wypłukuje magnez. Tak naprawdę dobrze przygotowana i wypalona kawa zawiera wiele pozytywnych pierwiastków, również magnezu i przeciwutleniaczy. Na organizm może gorzej wypływać kawa źle wypalona, pochodząca przemysłowej plantacji, mówiąc w uproszczeniu. Bo kawa to owoc, więc od tego gdzie rośnie, jak jest uprawiana i przechowywana zależy, co później dostaniemy w filiżance. Dlatego tak mnie kręci coffee speciality. Taka najwyższej jakości kawa, z tego co przeczytałam we wszystkich możliwych materiałach, nie ma złego wpływu na organizm. Jeśli chodzi o zawartą w niej kofeinę, to bardzo dobrze wpływa na zdrowie - dodaje energii i jest polecana także osobom uprawiającym sporty i utrzymującym aktywny tryb życia. Oczywiście ważne jest to, by nie przesadzić, ale umiar jest wskazany we wszystkim. Jaką ilością kawy można sobie zaszkodzić? - Cały czas są prowadzone badania na temat kofeiny zawartej w różnego rodzaju kawach, ale w laboratoriach bada się zwykle kawę gotowaną, niewiadomego pochodzenia, więc kofeina kofeinie nierówna. Można powiedzieć, że im wyżej kawa rośnie, tym mniej zawiera kofeiny, bo jest ona formą obrony przed szkodnikami, które pojawiają się na niższych wysokościach. Z kolei poniżej pewnych wysokości, ok 700 m n.p.m. trudno w ogóle hodować kawę. I tak

Ika Graboń | fot. Robert Bednarczyk. Lounge

naprawdę nikt jeszcze nie przeprowadził precyzyjnych badań dotyczących zawartości kofeiny w poszczególnych odmianach i tego, w jaki sposób się wydziela w różnych naparach, dlatego trudno orzec, jaka może być np. dawka śmiertelna. Gdy pracowałam w palarni kawy, piłam jej bardzo dużo, teraz jako sędzia na mistrzostwach też piję czasami potworne ilości i oczywiście czuję się potem struta, ale czegokolwiek bym nie piła przez cały dzień, efekt byłby taki sam. Nigdy nie czułam się źle i bliska śmierci nawet próbując kilkudziesięciu espresso dziennie podczas przygotowywania mieszanek. Nie było to przyjemne, ale mnie nie zaszkodziło.

Komu nie poleca się picia kawy? - Zdaniem Pani Katarzyny Świątkowskiej, lekarki która pisze dużo o kawie, kofeina wpływa źle na osoby, które genetycznie mają „powolny” enzym CYP1A2. Odpowiada on za sprawne pozbywanie się kofeiny z organizmu. Arabica i robusta - możesz scharakteryzować te podstawowe rodzaje kawy? - Arabica i robusta to tak naprawdę dwa osobne gatunki. To, co odróżnia je od siebie, to liczba chromosomów (44 dla Arabiki i 22 dla Robusty), odporność, wielkość i kształt ziaren, a przede wszystkim: smak i aromat. Każda z nich posiada dziesiątki odmian, pododmian, hybryd. W skrócie

89


można powiedzieć, że robusty są bardziej odporne, ale mają mniej związków aromatycznych. Zawierają także więcej kofeiny, gdyż rosną na bardzo niskich wysokościach i w każdych warunkach da się je wyhodować - sama mam na parapecie własną małą robustę, która co prawda jeszcze nie owocowała, ale wierzę w to, że kiedyś wyda kilka ziaren. Różnią się też kształtem, ilością owoców oraz częstotliwością owocowania. Robusta jest zwykle wypełniaczem różnych mieszanek, ale nie można jej też całkiem dyskredytować – istnieją dobre robusty i mają one swoich zwolenników, choć nie wyciągniemy z niej tyle, ile z arabiki. Nie zdarzyło mi się jeszcze pić dobrej robusty – w smaku są popiołowe, drewniane, tekturowe, aczkolwiek niektórzy lubią ten smak z przyzwyczajenia, bo występuje w większości mieszanek. To taki tani wypełniacz, który ma przyjemną, gęstą teksturę, tworzącą gładką, porządną cielistość, a przy tym zawiera więcej kofeiny niż arabica, więc bardziej kopie. Arabica jest ogólną nazwą gatunku o dziesiątkach różnych odmian. Istnieją też odmiany, które są hybrydami robusty i arabiki, są trochę drewniane w aromacie, ale mają wiele pozytywnych cech. Nie skazywałabym robusty na potępienie, gdyby się za nią lepiej zabrać, poszukać nowych metod obróbki, może udałoby się coś zdziałać. W tej branży jest jeszcze wiele do zrobienia na poziomie plantacji. Trudno się pozbyć skojarzenia z winem. - Dokładnie. Kawa też ma swoje terroir. Nie wiem, jaki jest najbardziej odporny

90

szczep winogron, ale w świecie kawy jest nim robusta. Skąd Twoim zdaniem pochodzi najlepsza kawa na świecie? Twoja ulubiona? - Bardzo trudne pytanie. Mogę powiedzieć, która kawa zrobiła na mnie największe wrażenie. Co roku w wielu krajach odbywają się różne konkursy typu Cup of Excellence, do których plantatorzy zgłaszają swoje ziarna. Niezależni Q graderzy i sędziowie dokonują ich oceny. Najlepsze z nich dostają tytuł Cup of Excellence, plantacja dostaje pieniądze na rozwój, a na aukcji kawa osiąga wysokie ceny. I są to zwykle naprawdę świetne kawy. Taka, którą najlepiej wspominam, a w zasadzie kilka, z konkursu The best of Panama, to gejsza - kapryśna odmiana, bardzo trudna w uprawie, ale jak się uda, to jest niesamowita. Trzy z kaw podczas cuppingu panamskiego konkursu były jak najlepsze wina od naturalistów, jakie kiedykolwiek piłam. Niesamowicie owocowe, kwiatowe - nie mogłam uwierzyć, że to jest kawa, chociaż sama ją zmieliłam i zalałam. Zrobiły na mnie największe wrażenie ze wszystkich jakie piłam w życiu. Czyli Ameryka Łacińska? - Tak, chociaż na co dzień pijam afrykańskie kawy – z Etiopii i Kenii, dość intensywnie kwasowe i brudne, i bardzo je lubię, ale tej Panamy nie da się zapomnieć. Na co zwracać uwagę kupując kawę, o czym oprócz jej pochodzenia powinniśmy wiedzieć?

- Właściwie zwraca się uwagę na to, co przy winie. Jeśli na etykieta mówi jedynie, że jest to wino marki wino, a w składzie podane są jedynie „francuskie winogrona”, produkt nie wzbudza naszego zaufania. I tak samo jest z kawą – „kawa z Brazylii” albo „mieszanka ziaren z Afryki i Ameryki Południowej” także nie brzmi dobrze, więc najlepiej zwracać uwagę na to, jak wiele informacji się pojawia - czy poza krajem pochodzenia jest wymieniony region, metoda obróbki i odmiana botaniczna kawy. No i data palenia, bo kawa najlepiej smakuje do 3 miesięcy po wypaleniu. Powyżej tych 3 miesięcy zaczyna tracić wszystkie najfajniejsze, najciekawsze aromaty i szkoda wtedy wydawać pieniądze na coś, co smakuje jak papier. Czy jest jakaś metoda przechowywania kawy, przedłużająca jej żywotność? - Po otwarciu paczki najlepiej szczelnie zamykać opakowanie. Panował mit na temat trzymania jej w lodówce, ale tak naprawdę nie wiem, skąd się to wzięło. Niektórzy zamrażają ziarna, np. w paczuszkach po 30 gramów i one rzeczywiście wtedy nie zmieniają swoich właściwości, aczkolwiek ja nigdy nie trzymam tak długo kawy, nie byłabym w stanie. Jak poznać dobrze przygotowane klasyki takie jak espresso, cappuccino, latte? Skąd wiadomo, że zostały przygotowane poprawnie? - Nie wiem w zasadzie dlaczego, ale w Polsce przyzwyczailiśmy się bardzo do kaw przygotowywanych z wielką pienistą kopu-


łą, jak w wannie. To co jest istotne w mlecznych kawach, takich jak latte czy cappuccino, to by mleko miało gładką i błyszczącą konsystencję, by przypominało bardziej gęsty jogurt niż sztywną pianę z wanny. Wtedy jest podgrzane do odpowiedniej temperatury, czyli ok. 75 stopni i nie traci swoich właściwości, swojej słodyczy. W kawie z mlekiem chodzi o to, by była deserem, by słodycz i aromaty espresso skomponowały się ze słodyczą i kremem mleka. A nie, żeby zabić coś w espresso. Kiedy widzimy, że ktoś namalował wzór na kawie, to znak, że prawdopodobnie ogarnia temat. Powierzchnia mleka powinna być gładka, bez bąbli i sztywnej piany, która nie jest słodka i bywa przepalona. Co prawda niektórzy lubią ten smak, ale wydaje mi się, że to najczęściej kwestia przyzwyczajenia, bo w latach 90. zalała nas fala latte z wielką kopułą. A espresso? - Jeśli chodzi o espresso, kieruję się smakiem, aromatem. Nie powinniśmy czuć w nim spalenizny, palonej gumy, trampków, drewna. Takie aromaty mogą się wedrzeć, kiedy kawa jest złej jakości. Ja sprawdzam, jak najpierw pachnie - np. orzechami, migdałami, a następnie jak smakuje – w kawie szukamy balansu i słodyczy, zwłaszcza w espresso. Powinna zawierać kwasowość, słodycz, balans, być przyjemna do picia, a nie taka, że się chce umrzeć po łyku.

Jaką metodę parzenia poleciłabyś do domu? - Wydaje mi się, że te wszystkie metody są dość proste, że to my bariści napompowaliśmy trochę tę aurę, że rozkładamy się ze szkłem, ogniem i powstaje magia. Wszystkie przelewowe metody, jak i aeropress, są do ogarnięcia dla każdego. To od czego trzeba zacząć, to kwestia na jaką grubość zmielić kawę, w jakim czasie parzyć w danej metodzie i przy danej grubości mielenia. Podzielisz się sprawdzonym patentem na mrożoną kawę na nadchodzące lato? - Cold brew – zawsze w wakacje mielę sobie ziarna kawy dość grubo, na drobiny wielkości ziaren sezamu, zwykle 30 gramów, bo robię od razu pół litra i zasypuję je kostkami lodu i zimną wodą w ilości 500 gramów wody z lodem w sumie. Odstawiam na 12 godzin do lodówki w słoiku (zwykle na noc), a rano przefiltrowuję sobie do drippera. To jest zimna maceracja, parzy się dłużej niż w przypadku kontaktu z gorącą wodą. Przelewasz sobie taką kawę do termosu i pijesz chłodną przez cały dzień na plaży. W ten sposób bardzo ciekawie smakują różne kawy z Afryki, bo są niesamowicie orzeźwiające - same w sobie mają dużo owocowych aromatów: cytrusów i porzeczek, które przy takim długim czasie maceracji ładnie wychodzą na pierwszy plan. To jest orzeźwienie na cały dzień. Rozmawiała BAŚKA MADEJ

REKLAMA

Restauracja Taco Mexicano Kraków , ul. Poselska 20 tel.: 12 421 54 41 www.tacomexicano.pl

MEKSYKAŃSKA LEGENDA W CENTRUM KRAKOWA.... ZAPRASZAMY DO SPRÓBOWANIA NOWYCH DAŃ IDEALNYCH NA CHŁODNE DNI... Choriqueso z salsą blanca o dowolnej ostrości Ognisty Fajitas Monterrey z kurczakiem i grillowaną papryczką jalapeńo A na deser oryginalny meksykański sernik z polewą truskawkowo-pomarańczową

OD PONIEDZIAŁKU DO PIĄTKU W GODZINACH OD 12 DO 18 ZAPRASZAMY NA HAPPY HOURS!

91


Slow PIEKIELNIE przepis! OSTRE CURRY

PROSTA I SZYBKA W PRZYGOTOWANIU WEGAŃSKA WARIACJA NA TEMAT DAŃ: CURRY I KORMA. MASŁO I MLEKO, BĘDĄCE PODSTAWĄ TRADYCYJNEGO SOSU KORMA, ZASTĘPUJĘ OLEJEM KOKOSOWYM I ŚMIETANĄ Z NERKOWCÓW. NA PIERWSZY PLAN WYSUWAJĄ SIĘ TU BAKŁAŻAN, KTÓRY JEST IDEALNY, PONIEWAŻ ŚWIETNIE WCHŁANIA SOS I WSZYSTKIE AROMATY ORAZ PAPRYCZKA CHILI. DANIE JEST PIEKIELNIE OSTRE I PIEKIELNIE DOBRE, A CZAS PRZYGOTOWANIA ZAJMUJE TYLE, ILE GOTUJE SIĘ RYŻ.

Z BAKŁAŻANA

Jeśli chcesz, żeby danie było bardziej łagodne, usuń pestki z papryczki. Polecam użycie papryczki cayenne albo piri-piri, są łatwo dostępne, ale jeśli chcesz zaszaleć, możesz poszukać papryczki naga jolokia albo carolina reaper, które uznawane są za najostrzejsze na świecie i odradzane zwykłym śmiertelnikom. Zacznij od przygotowania ryżu: opłucz go i ugotuj. Wybierz taki jaki lubisz, może być basmati albo jaśminowy. Możesz wrzucić do niego mały kawałek limonki albo cytryny, żeby nabrał cytrusowego aromatu, ale nie jest to konieczne.

SKŁADNIKI:

Nerkowce zalej wodą i odstaw na trochę (może zrobić to kilka godzin wcześniej, ale nie jest to konieczne). Zmiksuj. Teraz zajmij się bakłażanem: pokrój go na długie, cienkie kawałki, wrzuć na rozgrzany olej kokosowy i nie przejmuj się, że pije go jak szalony, w razie potrzeby dodawaj trochę na bieżąco. Gdy bakłażan się przyrumieni, polej go sosem sojowym, dodaj sok z cytryny i chili. Możesz posolić, ale pamiętaj, że sos sojowy jest bardzo słony. Zdejmij bakłażana z patelni i zajmij się przygotowywaniem sosu. Na rozgrzanym oleju podsmaż połamane dwie łodygi trawy cytrynowej, szczyptę kuminu, posiekaną chili, posiekane łodyżki kolendry i startą skórkę z cytryny albo

92

porcja na dwie głodne osoby limonki oraz posiekane dwa ząbki czosnku. Poczekaj aż zaczną pięknie pachnieć, dodaj pomidory koktajlowe, smaż przez chwilę, a potem dorzuć płynne składniki czyli śmietanę z nerkowców, mleko kokosowe oraz sok z cytryny. Posól, dodaj czarnego pieprzu, wrzuć bakłażana i duś przez kilka minut. Na koniec dodaj posiekany szpinak albo pak choi. Gotowe! Skrop olejem sezamowym oraz posyp czarnym sezamem, świeżą kolendrą i kruszonymi fistaszkami. Iga Urbańska Sklep Roślinny Rynek Dębnicki 10, Kraków

1 duży bakłażan 1 papryczka chili 2 łodygi trawy cytrynowej (świeżej lub mrożonej, nie zastępuj jej suszoną) 2 łyżki sosu sojowego cytryna lub limonka (skórka z całości oraz sok z połowy) 2 ząbki czosnku ok. 10 pomidorków koktajlowych pęczek szpinaku albo główka pak choi natka kolendry (łodyżki i liście) 3 łyżki orzechów nerkowca plus 100 ml mleka kokosowego (najlepiej 72%) sól, czarny pieprz, szczypta kuminu opcjonalnie: olej sezamowy, fistaszki


Bartosz Ziembaczewski Autor wielu publikacji oraz recenzji ukazujących się na łamach Magazynu Whisky oraz Aqua Vitae. Twórca witryny www.whiskyhome.com.pl pasjonat whisky. Współorganizator Whisky Day Cracow, który odbędzie się 20 maja w Fortach Kleparz w Krakowie. Prowadzi i organizuje degustacje, propaguje kulturę picia whisky, a przede wszystkim uwielbia spędzać czas z kieliszkiem w dłoni.

Ardbeg 10 y.o.

PRZEJDŹ NA DYMNĄ STRONĘ MOCY PO DŁUGIEJ I DESZCZOWEJ WIOŚNIE PRZYSZŁO W KOŃCU LATO. W takim okresie whisky często najlepiej sprawdza się jako element koktajli lub po prostu na grubej warstwie lodu. Co jednak, kiedy lato przeminie? Już teraz warto przygotować się na taką ewentualność i zaopatrzyć się w whisky, która idealnie wpasuje się w jesienny klimat, kiedy to mokre liście przywitają nas o poranku wilgotnym zapachem, tak by wieczorem zniknąć w przydomowych ogniskach. Wszechobecny zapach dymu snującego się po polach spowije niewielkie miasteczka, ginąc gdzieś po cichu w wieczornej mgle. Wtedy właśnie z mroku wyłania nam się zielona i charakterystyczna butelka, która dla

wielu miłośników bursztynowego trunku jest kwintesencją dymnych whisky z wyspy Islay. Przygotujcie się na nadejście Ardbeg 10YO. W zapachu odnajdziemy rozgrzany i ciepły asfalt zroszony deszczem, dym z ogniska, wyschnięte drewno, sól morską i wodorosty. Zaraz po tej fali dymu i morza wychodzi na wierzch to drugie oblicze Ardbega, schowane w tle wraz z karmelową słodyczą oraz nutą cytrusów. Im dłużej pozostawimy go w kieliszku, tym bardziej ta słodycz będzie dominować i wychodzić na wierzch. W smaku jest trochę jak fale morza rozbijające się o nabrzeże portu. Początkowo oleisty i lekko słodki. Po chwili ciepły,

rozgrzewający i pikantny. Zaraz potem słodycz znów wychodzi na wierzch, by zaraz po tym ustąpić miejsca pieprznej końcówce. Smak limonki, mokrego tytoniu, asfaltu i dym. Według mnie klasyczny i podstawowy Ardbeg 10YO świetnie sprawdzi się w te długie, jesienne wieczory, jednak… zaraz, zaraz - mamy przecież środek lata, więc po co czekać aż tak długo, skoro kieliszek Ardbega sprawdzi się dobrze o każdej porze roku. Tym bardziej, że jego dymna natura idealnie pasuje do zimnych drinków zmieszanych z piwem imbirowym i limonką. W ten właśnie sposób zamierzam powitać nadejście lata. Wasze zdrowie! www.whiskydaycracow.pl

93


Pyszne dania

BLISKO NIEBA

TO BYŁ JEDEN Z TYCH DNI, KTÓRE NIE ZACHĘCAŁY SPECJALNIE DO WYCHODZENIA Z DOMU. JAK TO OSTATNIO CZĘSTO BYWA TEJ WIOSNY, POGODA ZMIENIŁA SIĘ W PRZECIĄGU DNIA DIAMETRALNIE – Z CUDOWNIE CIEPŁEGO DNIA W WARSZAWIE, KRAKOWSKI PORANEK I CAŁY DZIEŃ POWITAŁ NAS ZIMNYM I LEKKO JESIENNYM POWIETRZEM. JEDNAK TEGO DNIA MIELIŚMY SIĘ WYBRAĆ DO RESTAURACJI VANILLA SKY MIESZCZĄCEJ SIĘ W HOTELU NIEBIESKI PRZY ULICY FLISACKIEJ, NA KRAKOWSKIM SALWATORZE.

Bez wątpienia to część Krakowa niezwykle urokliwa. Cieplejsze dni można tu spędzić na spacerach bulwarem albo leniwie przechadzając się krętymi uliczkami i podziwiając stare wille. Można powiedzieć, że Salwator to teren trochę dziewiczy, nieoswojony przez turystów, cichszy i spokojniejszy niż pozostałe dzielnice miasta. Przyznam szczerze, że sami przychodzimy tu rzadko, czasem przemykamy na rowerach na drugim brzegu Wisły. Dlatego mimo paskudnej pogody byliśmy ciekawi Vanilli. Wjeżdżając na 3. piętro Hotelu Niebieski, gdzie znajduje się restauracja, trochę żałowaliśmy pogody, głównie z powodu tarasów z widokiem na Wisłę, które znajdują się w restauracji. Znaleźliśmy stolik znajdujący się właśnie przy wyjściu na taras, więc mogliśmy co jakiś czas zerkać na zewnątrz. Zanim jednak przystąpiliśmy do

94

kolacji, odbyliśmy rozmowę z właścicielem i szefami kuchni. Restauracja Vanilla Sky oferuję dwa rodzaje menu – jedno bardziej „stałe” (chociaż szefowie kuchni wspominali, że starają się je również regularnie zmieniać) i co nas ucieszyło, „sezonowe”. Menu w Vanillia Sky jest bardzo krótkie. W każdym po dwa, trzy rodzaje przystawek, tak samo w przypadku zup, dań głównych i deserów. Co nas też bardzo ucieszyło, poza kartą win, przy każdej pozycji w menu kulinarnym znajduje się sugestia, jakie wino jest polecane do danego dania. Prosta rzecz, coraz popularniejsza w restauracjach, ale zawsze ciesząca podniebienie. Jako przystawkę wybraliśmy dorsza z bazylią, białą czekoladą, ryżem i cytrusami (menu wiosenne – 34 zł) i wędzonego na miejscu łososia z ogórkiem, rzodkiewką i jaj-

kiem przepiórczym (menu stałe” - 32 zł). Ponieważ zajmujemy się na co dzień sztuką, ogromną wagę przykładamy do tego jak wygląda podawane jedzenie. To, co zobaczyliśmy na naszych talerzach, wprawiło nas w radosne drganie serca, okazało się, że to, co widzieliśmy w menu, jest bardziej wskazówką, tropem, który znajduje swoje rozwinięcie często w nieoczywistej formie na talerzu.Piękne kontrasty kolorystyczne pomiędzy daniem a talerzem, różnica faktur i dopełniające się kolory. Trudno mi powiedzieć, co było lepsze – dorsz czy łosoś. Ten pierwszy był idealnie delikatny, a podane do tego lody z białej czekolady z bazylią podkreślały tylko kremowość przystawki. Z kolei cytrusy i bazylia dodawały mu lekkiej pikanterii. Wędzony łosoś był z kolei intensywny, lekko dymny, maślany. Do tego wyraziste przepiórcze jajko i ostra rzodkiewka...wszystko w tych daniach idealnie grało i ku naszej radości zostaliśmy poczęstowani


malutkimi, jeszcze ciepłymi bułeczkami tutejszego wypieku. Duże wrażenie zrobiły zupy. Krem ze szparagów z cebulą i krakersem gryczanym z idealnie chrupkim mięsem i oliwą rydzową (22 zł) zachwycił delikatną, aksamitną strukturą i wyrazistym posmakiem cebuli, która świetnie podkreślała dodatkowe składniki zupy. Zupa rybna z warzywami, pomidorem i kolendrą (18 zł) była równie esencjonalna i zostawiała przyjemny, okrągły posmak jeszcze chwilę po jej zakończeniu. Jako dania główne wybraliśmy kurczaka z kaczym udkiem, pietruszką, topinamburem i śliwką sechlońską (49 zł) i polędwicę wołową z pomidorem, pak choi, pieczarką i domowymi frytkami (69 zł). Śliwka z drobiem to sprawdzone, ale bardzo efektowne zestawienie, dzięki temu, mimo dużej ilości mięsa danie okazało się bardzo lekkie, świeżę i wiosenne. Z kolei polędwica wołowa,

tak jak prosiliśmy była średnio wysmażona, mięciutka i cudownie aromatyczna. Do tego pieczarki i pak choi wraz z sosem dodawały daniu lekkiego orientalnego posmaku, przełamanego pieprznym sosem. Gdy myśleliśmy, że nic już nas nie zaskoczy, przed nami pojawiły się desery – niespodzianki, które niebawem znajdą się w nowym, letnim już menu. Mus z pomarańczy z truskawkami i bezą to bez wątpienia pozycja idealna na miejmy nadzieję nadchodzące gorące dni. Z kolei drugi deser - pierożki czekoladowe z nadzieniem białej czekolady i owocami to pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników czekolady. Przyznam szczerze, że po tych deserach jestem bardzo ciekawa zapowiadanego przez szefów kuchni spaghetti z pana cotty z musem z truskawek. Po wyjściu z Vanilla Sky jeszcze długo wspominaliśmy spędzony tam czas. Przyznam

szczerze, że była to jedna z lepszych kolacji, jakie było nam dane zjeść w ostatnim czasie. Dania przygotowane były z niezwykłą starannością nie tylko kulinarną, ale i wizualną. Przystawki idealnie rozbudziły nasze kubki smakowe, zupy zachwyciły prostym, acz przemyślanym smakiem. Dania główne z kolei przyjemnie komponowały się z wcześniejszymi. Z kolei desery były takie jak być powinny – owocowe i świeże, czekoladowe i słodkie. Jestem pewna, że Vanilla Sky to bardzo dobre miejsce na kolację we dwoje, obiad z rodzicami, czy kolację biznesową, albo po prostu, gdy chcecie zjeść coś z dala od zgiełku Starego Miasta. Gdy będziecie w tych okolicach, myślę, że warto zajrzeć na trzecie piętro Hotelu Niebieski. MARTA KUDELSKA Fot. archiwum Hotelu Niebieski

95


#

vanlife Instagram to niewyczerpane źródło najróżniejszych historii. Przygodę z nim zaczęłam wcale nie od mody, a od psów, zakładając skromny prywatny profil, który istnieje sobie do dziś, zamknięty dla ciekawskiej publiczności. Hashtag po hashtagu odkrywałam kolejne tematy, by od podróży z czworonogiem przejść do najmodniejszego w okresie letnim #vanlife.

HAREL Krytyk mody, autorka bloga HARELBLOG.PL

To pojęcie szerokie, teoretycznie mające określać życie podróżniczo kempingowe, prowadzone na niedużej przestrzeni specjalnie przystosowanego samochodu. W praktyce jednak to istna arkadia, świat pozbawiony problemów i zmartwień, w którym zawsze jest dobra pogoda, każde śniadanie wygląda jak przyrządzone przez szefa trzygwiazdkowej restauracji, a komarów czy innych letnich nieprzyjemności brak. Przynajmniej na starannie komponowanych ujęciach zbierających po kilkanaście tysięcy polubień. Tak się składa, że #vanlife prowadziłam już dawno temu. Nie z wyboru, a z konieczności, bo będąc dzieckiem nie miałam możliwości wypisania się z tej imprezy. Wcale mi brak alternatywy nie przeszkadzał, ba, rok w rok coraz bardziej nie mogłam się doczekać wakacji, pakowania, aż wreszcie nocnego wyruszenia w trasę. Dalekie jednak było to życie od tego, które podglądam w wolnej chwili na „Insta” albo tego, które uderza beztroską i radością z reklam letnich napojów, wafelków czy sieci telefonii komórkowej. Zaczęło się od marzeń mojego taty o samochodzie kempingowym z prawdziwego zdarzenia. W międzyczasie podróżowaliśmy zwykłą osobówką, nocując na parkingach i oczywiście spędzając długie godziny w korkach na gra-

96

nicach. W ten sposób dotarliśmy do Bułgarii, a ja już jako sześcioletni człowiek miałam przyjemność z odkrywania różnic między Polską a innymi krajami. Najbardziej kręciło mnie jedzenie – ta fascynacja została do tej pory. Wciąż poszukuję smaku sałatki szopskiej, którą zjedliśmy zaraz po przekroczeniu bułgarskiej granicy w jakiejś przydrożnej knajpce, a pierwszy kawałek prawdziwej włoskiej pizzy z weneckiego okienka śni mi się po nocach. W końcu marzenie się spełniło i na początku lat dziewięćdziesiątych zaczęliśmy jeździć kempingowym klasykiem: pomarańczowym Volkswagenem Westfalią z 1975 roku. Miał otwierany dach, pod którym rozkładało się na noc łóżko, całkiem sporo szafek i schowków (do tej pory się dziwię, jakim cudem udawało mi się zabrać co roku tyle ciuchów!), kuchenkę lodówkę i rozkładaną kanapę. Pełen luksus, a przede wszystkim samowystarczalność. Nie mam pojęcia, jak się tam wszyscy mieściliśmy, w pamięci zostały tylko te wszystkie cuda, które miałam możliwość obejrzeć. W ciągu dziesięciu lat zwiedziłam całą Europę, oglądałam wschód słońca na plaży w Hiszpanii, pisząc w zeszycie opartym o kierownicę, budziłam się z widokiem na Oslo, Morze Śródziemne albo wątpliwego uroku stacje benzynowe. Czy było pięknie? Pod względem tzw. okoliczności przyrody, jak naj-

bardziej. Ale pod względem utrzymania porządku na średnio pięciu metrach kwadratowych zamieszkanych przez czteroosobową rodzinę o najróżniejszych pasjach, już nieco gorzej. Być może dlatego tak mnie śmieszą wystudiowane pozy przy czystym blacie składanego stołu, komplet pastelowych gitar, który jakimś cudem nie przeszkadza w korzystaniu z kuchenki czy dojmująca wręcz pustka, niczym z katalogu świeżo wyremontowanych kamperów. Bo #vanlife to brudny i nierzadko brutalny sport. Spróbujcie sobie wyobrazić trzy tygodnie na kempingu w strugach nieustającego deszczu… A jednak, gdybym miała polecić idealne rodzinne wakacje, nie wahałabym się ani trochę. Łatwo mi mówić, sama podróżuję co najwyżej z kompaktowych rozmiarów psem i zazwyczaj mam nad głową coś pewniejszego niż namiotowy dach zabytkowej Westfalii. Chodzi jednak o to, co zapamiętałam z dzieciństwa i jak bardzo się cieszę, że rodzice fundowali mi takie a nie inne przygody. Bez hashtagów, za to w stu procentach prawdziwe.


/


98


bezcenny

...bo jakość ma znaczenie

kultura | sztuka | wydarzenia | lifestyle | moda | uroda | zdrowie | gadżety | design

KRAKÓW - WARSZAWA - KATOWICE - TRÓJMIASTO - WROCŁAW - RZESZÓW

CZERWIEC

99

92

ISSN 1899-1262 www.loungemagazyn.pl

2 fire9

#


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.