lounge | No 90 | 04'17

Page 1

bezcenny



wstęp

9 lat, 90 numerów, 900 tys. uśmiechów Fajnie się złożyło, lata 90. to moja młodość. Dobrze je pamiętam. Nowy albumy Nirvany i Pearl Jam przyjemnie drapały w głośnik mojego nowiutkiego Kasprzaka. Kasprzak to redaktor naczelny taki magnetofon na kasety z radiem. Marcin Lewicki W tamtych czasach chyba jedyny dostępny na rynku. Na parkietach królowała muzyka house i imprezy techno, gdzie w białych rękawiczkach i z donośnym gwizdkiem przenosiliśmy się w kosmos. Paleta różnych barwnych subkultur była nieskończona. Skini, grunge’owcy, punkowcy, rokendrollowcy, techniarze i dresiarze. Wszyscy wyraziści w wyglądzie i poglądzie. Chciałoby się rzec, nie to co teraz. Czas magnetowidów, obwoźnych wypożyczalni kaset wideo i chwilowego upadku kin. Na warszawskim stadionie X-lecia w mękach rodził się polski kapitalizm. I jeśli ktoś teraz narzeka, że młodzież nie ma perspektyw, chętnie wsadzę go do wehikułu czasu i wyślę w tamte czasy, żeby sam zobaczył,

co to naprawdę znaczy. Nie mieliśmy internetu i smartfonów, a jedynym komunikatorem był donośny krzyk i gwizdanie na palcach. Teraz gwizda się już tylko na polityków. Jak dziś pamiętam też trzech pozytywnie nakręconych napaleńców w kamienicy przy ul. Mazowieckiej w Krakowie, składających pierwszy numer Lounge Magazynu. Mieliśmy z tego kupę frajdy i zabawy. Nikt z nas wtedy nie myślał, co będzie dalej, czy będzie kolejny. A już na pewno nie przypuszczaliśmy, że wydamy ich aż 90! Dziś, patrząc z perspektywy czasu, chyba niczego bym nie zmienił. Lounge Magazyn jest rozpoznawalny prawie w całej Polsce, mamy wspaniałych czytelników, wiernych i oddanych partnerów biznesowych (tu szczególne podziękowania dla Avant Apres i Tomka Maruta, który od początku w nas wierzył i mocno kibicował), a co najważniejsze wielu naśladowców. To jak wiadomo jest największą pochwałą dla każdej marki. Na koniec chciałem życzyć Wam i sobie sto lat! Chodź nie wiadomo, czy wtedy ktoś jeszcze będzie drukował gazety.

GOŚCIE SPECJALNI:

CILLIAN MURPHY Irlandzki aktor o tym, dlaczego lubi podejmować ryzyko na planie filmowym

MARK FAST Kanadyjski projektant mody o tym, co czuje, gdy jego projekty zakładają takie gwiazdy jak Rihanna czy Kylie Minogue

JUSTNA CZEKAJ-GROCHOWSKA Opowiada o tym, jak należy przenosić włoskie smaki z gorącej Italii do chłodnej Polski

REDAKCJA:

zastępca redaktora naczelnego

grafika / skład

Rafał Stanowski

Karolina Bruzda

rafal.stanowski@loungemagazyn.pl

karolina.bruzda@loungemagazyn.pl

WSPÓŁPRACA: Kuba Armata, Monika Bielka-Vescovi, Karolina Ciochoń, Dominika Czartoryska-Dubel, Antonina Dębogórska, Harel, Tobiasz Kujawa, Katarzyna Kwiecień, Barbara Madej, Michał Massa Mąsior, Aleksandra Oleszek, Ada Palka, Katarzyna Sosenko, Michał Sztorc, Artur Wabik, Agnieszka Witońska-Pakulska, Bartosz Ziembaczewski, Kamila Żyźniewska PROJEKT OKŁADKI: Nina Gregier ILUSTRACJE: Anna Ostapowicz | annaostapowicz.com

Wydawca: MADMEN Sp. z o. o. Redakcja Lounge Magazyn ul. Romanowicza 4/536, Kraków info@loungemagazyn.pl | tel. (12) 633 77 33 Poglądy zawarte w artykułach i felietonach są osobistymi przekonaniami ich autorów i nie zawsze pokrywają się z przekonaniami redakcji Lounge. Redakcja nie odpowiada za treść reklam i ogłoszeń. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i zastrzega sobie prawo do skracania i przeredagowywania tekstów. Publikowanie zamieszczonych tekstów i zdjęć bez zgody redakcji jest niezgodne z prawem.

3






PRAGNIEMY NIEUSTANNIE WYDOBYWAĆ TWOJE PIĘKNO Dostosowane do różnych problemów i rodzaju skóry, nowoczesne zabiegi z zakresu kosmetologii i medycyny estetycznej potrafią zdziałać cuda. Dobrze dobrana terapia skutecznie usuwa blizny, rozstępy, przebarwienia, a także cellulit. Problemem przestają być również zmarszczki oraz przesuszona skóra. Wystarczy oddać się w ręce specjalistów, którzy w sposób naturalny i bezpieczny wydobędą naturalne piękno. Aspalia Centrum Medycyny Estetycznej to wyjątkowe miejsce na mapie Krakowa, które specjalizuje się w małoinwazyjnych technikach odmładzania skóry, leczeniu blizn, rozstępów, niwelowaniu cellulitu, powiększaniu i modelowaniu ust, a także rewitalizacji skóry twarzy i okolic oczu. Aspalia należy do najnowocześniejszych klinik medycyny estetycznej w Polsce. Opiera się na wysokiej jakości standardach medycznych, które zapewniają pacjentom komfort, bezpieczeństwo i świadczenie usług na najwyższym poziomie. W codziennej pracy zarówno lekarze, jak i specjaliści - kosmetolodzy wprowadzają rozwiązania, które wykorzystują zaawansowany sprzęt medyczny, a także specjalistyczną wiedzę niezbędną do przeprowadzania bezpiecznych zabiegów, które przekładają się na piękny wygląd i doskonałe samopoczucie. Aspalia Centrum Medycyny Estetycznej posiada bogatą ofertę na zabiegi z zakresu medycyny estetycznej wykorzystujące toksynę botulinową (botox), różne rodzaje kwasu hialuronowego, osocze bogatopłytkowe oraz nici PDO. Można poddać się również zabiegom z wykorzystaniem urządzeń nowego systemu karboksyterapii i aparatury laserowej, które poprawiają jakość skóry. Nowoczesne lasery służą do fotoodmładzania, termoliftingu, zamykania rozszerzonych naczynek, usuwania blizn, rozstępów, przebarwień, a także likwidacji cellulitu. Hitem ostatniego roku, jest możliwość przeprowadzenia bezinwazyjnego liftingu powiek za pomocą technologii Plasma IQ. Zabiegi przeprowadzane są pod opieką lekarzy oraz doświadczonych specjalistów. Nowoczesne, przestronne i klimatyzowane wnętrza pozwalają gościom na komfortowe spędzanie czasu podczas korzystania z zabiegów z zakresu kosmetologii i medycyny estetycznej. Dodatkowy atut to wygodny dojazd, a także bezpłatny własny parking. Aspalia to również miejsce przyjazne rodzinom z dziećmi, które podczas pobytu rodziców na zabiegach korzystają z uroków zabawy w „Afrykańskim świecie” - specjalnie dla nich przygotowanym kąciku.

Serdecznie zapraszamy do świata Aspalii Centrum Medycyny Estetycznej


Kontakt Kraków-Bronowice ul. Wł. Żeleńskiego 86 www.aspalia.pl tel. 12 346 11 61 tel. kom. +48 882 11 88 90


Zdjęcia: Siostry Mamoń | www.martamamon.com | www.monikamamon.art.pl

imprezy/otwarcia

Przez różowe okulary Oprawki od Look Occhiali, Kaleos, J-Plus czy Komono, poczęstunek od Twój Kucharz, a trunki od Lutomski Wino - w towarzystwie takich marek otwarcie Concept Store Optyk Brożek nie mogło się nie udać. Ale to nie one skradły show. Zacznijmy od początku… Optyk Brożek mieści się w kamienicy na ul. Czarnowiejskiej 7, tuż naprzeciwko tętniącego życiem Tytano – najmodniejszej w Krakowie przestrzeni miejskiej przyciągającej dniami i wieczorami tłumy ciekawych ludzi. Concept Store idealnie wpasował się w ten urbanistyczny krajobraz. Już przed wejściem wzrok przyciąga stylizowany neon i dwie oryginalne grafiki stworzone przez Agnieszkę Diesing. To trzeba zobaczyć na własne oczy. Pierwsze wrażenie – fantastycznie! Ale po wejściu do salonu… jest jeszcze lepiej. Projekt wnętrza doskonale współgra z klimatem okolicy. Przede wszystkim jednak, będąc w środku, czuliśmy się wyjątkowo swobodnie. Może to klimat miejsca, świetnego, wyluzowanego towarzystwa, a może urok właściciela i jego uroczej partnerki? Trudno powiedzieć, obstawiamy, że zagrało wszystko naraz. Na otwarciu panował lekki tłok, ale trudno, żeby było inaczej, skoro pojawiła się cała plejada znajomych i kilku znanych, krakowskich celebrytów. I co tu dużo mówić – wystrojem wnętrza, klimatem, no i oczywiście oprawkami – wszyscy bez wyjątku byli zauroczeni. Tego optyka koniecznie trzeba odwiedzić. Przyjść, poczuć niezwykłą atmosferę miejsca i wybrać coś naprawdę wyjątkowego. Aha, idąc tam, koniecznie zabierzcie ze sobą znajomych. Spodoba im się, to gwarantowane!

10


I

photo: Łukasz Sokół

Avant Après / ul. Kupa 5, Kraków / tel. 12 357 73 57 / www.avantapres.pl

LOOKBOOK L’Oreal Professionnel 2017


Joanna Wieniawska i Marta Kwaśna przed metamorfozą

Za nami finał projektu!

Marta Kwaśna po metamorfozie

Joanna Wieniawska po metamorfozie Niemal 3 miesiące trwał projekt, który odmienił życie dwóm bohaterkom. Ich historia sprawiła, że Jury nie miało wątpliwości kto powinien otrzymać szansę i całkowicie zmienić swój dotychczasowy wygląd.

Joanna Wieniawska i Marta Kwaśna - panie, które zwyciężyły w konkursie „Wygraj całkowitą metamorfozę i profesjonalną sesję zdjęciową” mają za sobą tygodnie pełne przygód i wielu wyzwań. To właśnie one były bohaterkami wernisażu Borysa Makarego i stanęły na scenie podczas Gali Cracow Fashion Awards.

Dr. n med. Krzysztof Gojdź oraz Borys Makary fotograf

Dr n. med. Krzysztof Gojdź, lekarz, certyfikowany wykładowca American Academy of Aesthetic, twórca i założyciel Holistic Clinic w Warszawie, Krakowie i Gdyni, autor 2 książek „ Zatrzymać Czas” oraz „Twoja twarz, twój charakter”. Lekarz, który ceni naturalne piękno. Dr n med. Krzysztof Gojdź definiuje piękno, definicją zaczyna każde wykłady. Piękno to „zestaw cech, który daje przyjemność zmysłom, przyjemnie pobudzając umysł, duszę albo ciało”. Przestrzega aby upiększanie nie zatraciło proporcji i umiaru. 12

Projekt „Wygraj całkowitą metamorfozę i profesjonalną sesję zdjęciową” rozpoczął się z inicjatywy Całodobowego Centrum Stomatologicznego Denta – Med. - Chcieliśmy nie tylko zmienić wygląd, ale trwale odmienić życie uczestnikom naszego konkursu. Wierzymy, że właśnie taki efekt udało nam się osiągnąć – mówi Beata Wawrzykowska, właścicielka Denta – Med. We współpracę przy projekcie zaangażowało się wielu znanych i cenionych specjalistów, m.in. dr n. med Krzysztof Gojdź – właściciel Holistic Clinic, fotograf Borys Makary, a także fryzjerzy z Salonu Macieja Maniewskiego. Proces zmian następował stopniowo, dzięki czemu bohaterki projektu mogły sukcesywnie przyzwyczajać się do zachodzących w nich przemian. - To spełnienie najskrytszych marzeń. Nigdy nie przypuszczałabym, że to właśnie ja zostanę bohaterką jakiegokolwiek konkursu. Tak po prostu mogę powiedzieć, że cieszę się, że to właśnie mi dano tę szansę – mówi Joanna Wieniawska, jedna z kobiet, która przeszła całkowitą metamorfozę. Wernisaż fotografii, w którym zwyciężczynie konkursu odegrały główną rolę, przykuł uwagę wielu osób. Przede wszystkim dlatego, że pokazał, że gdy tylko się chce to można. Panie, które wzięły udział w projekcie udowodniły, że wszelkie zmiany idą ze sobą w parze. Dziś, zaledwie 3 tygodnie od rozpoczęcia metamorfozy, emanują pewnością siebie i kobiecością.

Beata Wawrzykowska - właścielka Denta - Med, organizatorka konkursu

ORGANIZATOR: Całodobowe Centrum Stomatologiczne Denta – Med WSPÓŁORGANIZATORZY: Holistic Clinic Kraków, Salony Maniewski, Borys Makary, Szkoła Artystycznego Projektowania Ubioru SAPU, Lounge Magazyn, Cracow Fashion Week.


#UlubionaKrakowa

W WIOSENNYM STYLU www.galeriakazimierz.pl


felieton

Magiczna tabletka? W LATACH 90. NAUKOWCY OPRACOWYWALI LEK NA PODWYŻSZONE CIŚNIENIE KRWI. PRZY OKAZJI ODKRYLI ZASKAKUJĄCY EFEKT UBOCZNY. TAK POWSTAŁA VIAGRA, KTÓRA WESZŁA NA RYNEK JAKO CUDOWNY ŚRODEK NA ZABURZENIA EREKCJI. OD TEJ CHWILI SEKS ZACZĄŁ BYĆ REDUKOWANY. JAK PISZE ESTHER PEREL W KSIĄŻCE „INTELIGENCJA EROTYCZNA”: „WRAZ Z WPROWADZENIEM VIAGRY, NOWYM PACJENTEM ZOSTAŁ PENIS, KTÓRY ZASTĄPIŁ SWOJEGO WŁAŚCICIELA, A ZDOLNOŚĆ DO UTRZYMANIA MONSTRUALNEJ EREKCJI PRZESŁONIŁA WSZYSTKIE INNE, SEKSUALNE UMIEJĘTNOŚCI.”

ANTONINA DĘBOGÓRSKA Psycholog, absolwentka psychologii ogólnej UJ. Jest autorką warsztatów i wykładów poświęconych dynamice związków romantycznych. Więcej informacji można znaleźć na fejsbukowej stronie Inteligencja Erotyczna

14

Przez wiele lat „niebieską tabletkę” można ją było stosować tylko pod nadzorem lekarza. Jednak od niedawna w polskich aptekach Sildenafil - substancja aktywna Viagry jest dostępna bez recepty. Czy oznacza to dostęp do panaceum na nasze problemy seksualne? Viagra nie sprawi, że będziemy mieć ochotę na seks. Próby odnalezienia spożywczego afrodyzjaku do dziś nie zostały osiągnięte. Pożądanie zaczyna się w naszej psychice, a kończy na ciele, nigdy odwrotnie. Viagra nie tylko nie działa na chęć zbliżenia do partnera. Mało kto zdaje sobie sprawę, że nie działa bezpośrednio nawet na erekcje. Sam producent przyznaje, zże Viagra wymaga „efektywnej stymulacji”, aby zadziałała jej „magia”. To, co naprawdę pozwala osiągnąć Sildenafil, to wzwód, przy mniejszej ilości bodźców. Wpływa na ciało tylko w takim stopniu, w jakim nie wpływają na nie myśli, uczucia i emocje, a stres i niepokój zmniejszają jego efektywność! W dodatku w badaniach klinicznych okazało się, że jedna czwarta mężczyzn biorących placebo zamiast Viagry, doznało takich samych skutków, jak mężczyźni zażywający prawdziwy środek. Potwierdza to wnioski wychodzące z gabinetów psychoterapeutycznych: nie zawsze substancja aktywna Viagry odpowiada za jej sukces, lecz poczucie skuteczności i zaufanie - czy to do siebie, czy do połkniętej tabletki. Dlatego sama Viagra nie jest rozwiązaniem, ale narzędziem. Jeśli podamy Viagrę osobie, której kłopoty w sypialni mają podłoże stricte emocjonalne, nie tylko nie pomożemy, możemy też zaszkodzić. W medycynie kroimy ciało na części i oceniamy funkcjonowanie każdego narządu z osobna. Terapeutka Leonore Tiefer ostrzega przed takim traktowaniem ludzkiej seksualności. Podkreślenie roli genitaliów sprowadza seksualność do osiągnięć naszych organizmów. A w konsekwencji dostajemy zaowalowaną wiadomość, że do przyjemności seksualnej mają prawo osoby tylko młode i zdrowe. To już krok do tego, by uznać, że po pięćdziesiątce

należy się wysłać na przedwczesną, seksualną emeryturę. Doświadczenie przyjemności bycia z drugim człowiekiem zostaje zastąpione przez łatwe do obliczenia wyniki. Ile orgazmów? Jak często? Jaka wielkość, długość, twardość części ciała? Jaka częstotliwość stosunków? Często tylko do tych, żałośnie płytkich kryteriów porównujemy nasze ciała i związki. Trudniejsze do opisania aspekty życia seksualnego zostają przysłonięte przez statystyki. Seksualna magia tkwi w emocjach. Jakie znaczenie będzie mieć ten seks? Co pojawi się w trakcie? Co sobie nawzajem wyrazimy? Agresję, władzę, kontrolę? A może uległość, poddawanie się? Na co dzisiaj liczy nasza zmysłowość? To są prawdziwe pytania o prawdziwy seks. Niestety kwestie takie jak miłość, pożądanie czy intymność rzadko kiedy przedostają się do dyskusji o seksualności. Erotyzmu nie da się zmierzyć. Gdy zaczynamy traktować seks jako funkcję, nie mówimy już o sztuce miłosnej, a raczej o mechanice seksu. Medycyna wie, jak przestraszyć obliczem postawionej diagnozy. A obawa „jak wypadnę w łóżku” kreuje dodatkowe zahamowania i lęki. Tymczasem piękno i naturalny rytm seksualnego kontaktu nie objawiają się w atmosferze nastawionej na efekt. Mateusz - trzydziestoletni pracownik korporacji zgłosił się do seksuologa- psychoterapeuty. Miał problem z utrzymaniem erekcji. Był bardzo zaangażowany w związek ze swoją dziewczyną i czuł się, jakby ją zawodził. Im ważniejsza stawała się dla niego Marika, tym większą czuł presję, gdy szli do łóżka. Na szczęście Marika podchodziła do tych trudności z wyrozumiałością. Nie wzbudzała w Mateuszu dodatkowych wyrzutów sumienia, sławetnym: „Już cię nie podniecam”. Psychoterapia uświadomiła Matuszowi, ile nosił w sobie niezagojonych ran z dzieciństwa i poprzednich związków. Bał się, czuł się nieskuteczny w różnych sferach swojego życia, a to odbijało się na jego życiu seksualnym. W wyniku psychoterapii stopniowo pozbył się trudności. Czasem to seksualność jest naszym szczerym przyjacielem, mówiącym:„Słuchaj, widzę, że przeżywasz coś trudnego, nie udawaj że tak nie jest!”. Rozwiązywanie problemów natury erotycznej jest okazją do przyjrzenia się sobie z większą uwagą i współczuciem. Takie wyzwania są trudne dla obu stron, ale dają parze ogromną szansę na rozwój. Wyłączając przypadki medyczne, gdy w pierwszej kolejności łapiemy „magiczne tabletki”, maskujemy tylko zewnętrzny objaw. Przyczyna trudności zostaje nietknięta. Może i uda się wywołać erekcję, ale problem emocjonalny odezwie się… w innej postaci, która może okazać się jeszcze bardziej dotkliwa. Dlatego jeśli lekarz nie stwierdzi inaczej, w przypadku problemów w sypialni, lepiej zapomnieć o zdobyczach farmakologii lat dziewięćdziesiątych. Antonina Dębogórska źródło: „Inteligencja Erotyczna” Esther Perel „Ressurecting sex” David Schnarch


SHOWROOM SOLNA 1

ul. Solna 1, Krakรณw

www.solna1.pl

tel. 883 773 251


Architektura porządku czy architektura chaosu Tytuł został sformułowany przekornie. Na pozór zawarto w nim wybór, który jest prosty, w zasadzie intuicyjnie oczywisty. Wszyscy, nawet nie znając encyklopedycznej wykładni, czujemy po swojemu, czym jest architektura. A może jednak nie wszyscy? Takie zresztą pytanie zadałem swoim studentom na inauguracyjnych zajęciach. Ze zdumieniem przyznaję: okazało się, że nie padła żadna konkretna definicja. Trudno było ją zbudować może ze względu na studencką nieśmiałość, może ze względu na samo pojęcie architektury wymykające się wszelakim schematom. Definicja jest jednak prosta. Architektura to sztuka budowania przestrzeni. Wracając do tytułu, jaki ma ten artykuł, czy można zatem budować przestrzeń w sposób wolny, nieograniczony, bez regulacji i oglądania się za siebie? Czy nie doprowadzi to do chaosu przestrzennego i zburzenia naszego otoczenia? Gdzie są granice kompromisu jednostki i ogółu, kto o nich decyduje? Gdzie kończy się prawo naszej własności? Te pytania od lat pozostają aktualne. W tej chwili to, jak zabudowywane są nasze miasta, zależy od przepisów ustalanych w sposób całkowicie nielogiczny. Nieprecyzyjność prawa urbanistycznego prowadzi do niespójności i daje możliwość do uznaniowych interpretacji przez urzędników. Rodzą się pytania, dlaczego inni mogą zbudować więcej i wyżej, inni z kolei niżej i mniej. Wobec tego, czy lepiej byłoby zlikwidować przepisy ograniczające swobodę zabudowy lub je znacząco liberalizować? 16

Są kraje, które prawa urbanistyczne traktują bardzo pobieżnie, a forma zabudowy przypomina w nich twórczość Kandinskiego. Wzdłuż jednej i tej samej ulicy wyższe budynki wznosi zamożniejszy inwestor, ten o mniej zasobnym portfelu musi zadowolić się domem parterowym lub piętrowym. Okna w granicy działki, bez zachowania jakiejkolwiek odległości od sąsiada, wykona ten, kto okaże się szybszy i sprytniejszy. Taki chaos przestrzenny jest momentami urokliwy i kuszący. W końcu prymitywizm też znajduje swoich odbiorców, a rysunki Nikifora Krynickiego nadal mają miłośników i nabywców. Bez względu na prywatny interes, na dłuższą metę trudno jednak zaakceptować w naszym kręgu kulturowym taką organizację przestrzeni.

Wychowani w kulturze wywodzącej się z tradycji antycznych starożytnej Grecji i Rzymu, podświadomie tęsknimy za proporcją i harmonią. Warto zatem odwołać się do przykładu krajów europejskich, w których kształtowanie środowiska mieszkaniowego gruntowano nieprzerwanie latami. W dodatku nie determinował ich deweloperski pieniądz. Jednym z takich krajów jest Belgia z mało znaną u nas Gandawą. To 250-tysięczne miasto we Flandrii leży przy ujściu Leie do Skaldy, a przez kanał Gandawa-Terneuzen ma dostęp do Morza Północnego. Wizytując je doznacie ukojenia i zachwytu. Pierzeje kolejnych ulic tętnią różnorodnością form i wzorców z różnych epok. Nowe sąsiaduje ze starym, szkło i stal współgrają z drewnem i cegłą. Wszystko w harmonii dzięki jednemu kluczowemu aspektowi –

skali! Architektura Gandawy nie wychodzi przed szereg, nie przygniata wysokością, nie konkuruje z przestrzenią publiczną ryneczku i niewielkiego placu. Budynki w swoich pierzejach mają zbliżone do siebie gabaryty, podkreślają osie widokowe i odsłaniają dominanty. Nikomu nie przychodzi na myśl niszczenie takiej struktury swoją partykularną korzyścią. Jest zatem Gandawa perełką architektoniczno–przestrzenną ku uciesze turystów, ale przede wszystkim mieszkańców. Niech więc Kraków będzie bardziej Gandawski niż Sajgoński, a Polska bardziej belgijska niż azjatycka. Przynajmniej jeśli chodzi o ład przestrzenny. dr hab. inż. arch. Marcin Furtak Pracownia F-11



Cracow Fashion Week 18.03.2017 Fot. Bartek Wąsik

Motywacyjny przyjaciel w Barze 25

Magda Krzysztoporska, jako Motywacyjny Przyjaciel, pomaga Kobietom, które utknęły w martwym punkcie swojego życia. Kobietom, które tkwią w pracy, której nie znoszą. Kobietom, które pragną się rozwijać, chcą inwestować w siebie. Tym, które narzekają na swoje życie, ale nie robią niczego, żeby to zmienić, bo brakuje im wiary w to, że dadzą radę.

„Mój Motywacyjny Pomocnik, czyli jak rozsupłać emocje… żeby ich nie zjeść na deser” to typowy babski poradnik otulony męskim konkretem. „Nienadęty”, szczery, prawdziwy, zawierający powtarzany tysiące razy zbiór prawd, ale... tym razem do zrealizowania :) 18


y .

e

.


sp

felieton

ac

ta e2

s te

.t u m

blr.com

"Dzikość serca" Davida Lyncha to jeden z najbardziej ikonicznych filmów lat 90”.

Wielki wybuch RAFAŁ STANOWSKI

REDAKTOR DZIAŁU KULTURA

Kultura jest czymś, co nierozerwalnie wiąże społeczeństwo. Dlatego nie można jej rozcinać na wysoką i niską, na sacrum i profanum, na art i pop. Wszystko łączy się w jeden kanał komunikacyjny, w którym przenikają się dźwięki Madonny i Karlheinza Stockhausena, malarstwo Leonarda da Vinci i szablony Banksy’ego, kino Murnaua i wizualne eposy Petera Jacksona. Moda, design, grafika dopełniają przekaz nadawany przez dźwięk, obraz czy ruch. Wszystko płynie, a my jesteśmy głęboko zanurzeni w kulturalnym nurcie.

20

TĘSKNIĘ ZA KINEM LAT 90. ZA EKSPLOZJĄ WIZJI, KTÓRA WTEDY NASTĄPIŁA, PRZENOSZĄC NAS W FANTASTYCZNE REJONY ŚWIADOMOŚCI. ZA WIELKIMI KREATORAMI OBRAZU, KTÓRZY ROZPĘDZILI WEHIKUŁ FILMOWY, PRZEŁAMUJĄC GRANICE EMOCJI I GATUNKÓW. Popatrzcie na paletę twórców, którzy wtedy debiutowali bądź odlecieli ze swoimi najlepszymi filmami. Quentin Tarantino, Lars von Trier, David Lynch, David Fincher, Terry Gilliam, Tim Burton, Emir Kusturica, Wong Kar-Wai, Darren Aronofsky, Thomas Vinterberg, Robert Rodriguez, Luc Besson, James Cameron czy bracia (a od niedawna siostry) Wachowscy. Wiele razy zastanawiałem się, czym tłumaczyć ten wielki wybuch osobowości, bez których trudno wyobrazić sobie historię kina. Ich talenty wyrosły z nowoczesnych form kultury, która przestawała kojarzyć się tylko z filmem, teatrem, literaturą czy "sztukami plastycznymi". Z okrzepłej w latach 80. popkultury, zwanej wtedy również, choć niezbyt precyzyjnie, kulturą komiksu. Napędził ich powiew wolności, którym zachłysnęliśmy się po roku 1989, pokonując bariery geograficzne, językowe czy światopoglądowe. Elektryzowała ich wreszcie rodząca się kultura technologiczna, która zapukała do domów wraz z ewolucją komputerów osobistych.

Tak, lata 90. okazały się wielowymiarowym Pendolino, które zabrało nas w podróż do przyszłości, realizując kultowe hasło Williama Gibsona "future is now". Teraz, po intelektualnym czy światopoglądowym przespieszeniu, zostało jedynie wspomnienie. Komputery stały się powszechnością, na którą częściej narzekamy, wolność trochę nam się przejadła, więc odbudowujemy coraz więcej granic, a komiksy, jak się ogólnie myśli, czytają głównie geeki z długimi brodami i poczochranymi włosami (choć to nieprawda). Dziś możemy wspominać, słuchać techno, oglądać filmy Tarantino, pograć w stare gry. I odsuwać myśl, że "cholera, to było piękne, ale się skończyło".

PS A może tak tylko piszę, bo wtedy byłem piękny, młody i chciałem zostać didżejem


kultura

MOCAK gra ze sztuką Oskar Dawicki, Gimnastyka profana, 2013, fotografia, 100 × 200 cm, courtesy Galeria Raster, Warszawa, © O. Dawicki

W

"Sztuka w sztuce" to nowa wystawa w Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK wpisująca się w cykl konfrontujący ważne obszary życia z wyobrażeniami artysty. Ekspozycja będzie jednak odmienna od poprzednich. Wcześniejsze tematy analizowały prawdy i manipulacje, które ingerowały w pole naszej wolności, godności, a także nieprawości. Natomiast sztuka nie ma mocy bezpośredniego wpływania na nasze życie.

Marcin Maciejowski, My, młodzi artyści…, 2014, olej / płótno, 180 × 140 cm, Kolekcja MOCAK-u

Dlaczego? Sztuka jest obszarem refleksji, budzącym i pogłębiającym nasz namysł i naszą krytyczność wobec wszystkiego, co jest istnieniem. Taka jest jej rola i taką sztukę MOCAK stara się pokazywać we wszystkich swoich działaniach. Ale sztuka ma również bardziej „artystyczną” twarz – jest kolekcją rozpoznawalnych obrazów, które mają swoje głośne historie, swoje niezwykłe konteksty, są pełne stojących za nimi uniesień i egzaltacji.

skład tej kolekcji wchodzą arcydzieła, przedstawienia sławnych postaci, określone gr y kompozycyjne, specyficzne ekspresje, wielkie sk andale. Obraz y „ ze sztuki” są niezwykle nośne znaczeniowo. Każdy cytat ma pojemność małego tekstu. Dlatego artyści często wykorzystują cudzą sztukę. Powody są różne, ponieważ ta operacja może służyć wszystkim tematom. Wystawa "Sztuka w sztuce" nie jest zmaganiem się z określonym problemem egz ystencjalnym, jest obrazem wyrafinowanej gry znaczeniowej. Zobaczymy prace takich artystów, jak m.in. Elise Ansel, Rafał Bujnowski, Léo Caillard, Enrique Chagoya, Vuk Ćosić, Oskar Dawicki, Sven Drühl, Edward Dwurnik, Pola Dwurnik, Marian Eile, Roberto Fassone / Valeria Mancinelli, Simon Fujiwara, Tezi Gabunia, Dorothee Golz, Manfred Grübl, Katarzyna Kozyra, The Krasnals (Whielki Krasnal), Robert Kuśmirowski, Isabelle Le Minh, Marcin Maciejowski, Shinji Ogawa, Henryk Stażewski, Grzegorz Sztwiertnia, Mariusz Tarkawian, Gavin Turk, Richard Tuschman czy Aaron Zeghers.

Otwarcie wystawy:

27 kwietnia Kuratorzy:

Delfina Jałowik, Monika Kozioł, Maria Anna Potocka

21


wydarzenia

opracowanie: RAFAŁ STANOWSKI, fot. mat. promocyjne

RADAR KULTURALNY 8.04 GDAŃSK

Rebeka w Starym Maneżu W KLUBIE STARY MANEŻ ZAGRA ZESPÓŁ REBEKA, JEDEN Z NAJGŁOŚNIEJSZYCH PRZEDSTAWICIELI ELEKTRONICZNEJ NOWEJ FALI. Rebeka to duet, który tworzą Iwona Skwarek i Bartosz Szczęsny. Zespół ciekawy sposób łączy muzykę elektroniczną z ambitnym popem. Prezentuje oryginalne brzmienie i teksty, które angażują słuchaczy i nie pozwalają przejść obojętnie. Od wydania debiutanckiej płyty „Hellada” Rebeka konsekwentnie umacnia swoją pozycję na polskim rynku muzycznym. Zdobyli tytuł Płyty Roku 2013, zagrali kilkadziesiąt koncertów w Polsce i za granicą. Charyzma sceniczna, wyrafinowane kompozycje i silny głos wokalistki to znaki rozpoznawcze Rebeki. Ich ostatni album „Davos” pełen różnorodnych piosenek – od melancholijnych po klubowe energetyczne brzmienia, umocnił pozycję Rebeki na polskim rynku muzyki klubowej.

W mobilnym obiektywie PRZEJDĄ PRZEZ MIASTO, A DZIĘKI NIM W CIĄGU DWÓCH DNI POWSTANĄ SETKI ZDJĘĆ DOKUMENTUJĄCYCH CODZIENNY TRYB ŻYCIA MIESZKAŃCÓW, ARCHI1-2.04 TEKTURĘ I LOKALNY KOLORYT. Z WIKRAKÓW ZYTĄ W KRAKOWIE W DNIACH 1 I 2 KWIETNIA ZAWITAJĄ FOTOGRAFOWIE WYKONUJĄCY ZDJĘCIA WYŁĄCZNIE ZA POMOCĄ APARATU WBUDOWANEGO W URZĄDZENIACH MOBILNYCH.

Stary Maneż ul. Słowackiego 23, Gdańsk Garnizon

Kraków to miasto pełne historii. Tej wielkiej i tych małych. Można widzieć je oczami turystów, zwiedzając głównie zabytkową część miasta, można też spróbować przebić się przez tę warstwę i próbować dotrzeć do tego, czym jest, czym chciałby być, czym pragną go uczynić obecni mieszkańcy – mówi Jacek Szlak, krakowianin, jeden z gospodarzy spotkania. Nozbe Mobile Photo Trip to cykl spotkań fotografów mobilnych, którzy odwiedzają raz w miesiącu wybrane miasta. Po wizycie w Krakowie powstaną setki zdjęć, a będzie je można zobaczyć na Instagramie wpisując słowo kluczowe #MobilePhotoTrip_Krakow. – Chcemy promować fotografię mobilną, a przede wszystkim utalentowanych autorów zdjęć, którzy nieustannie poprawiają swój warsztat, odwiedzając z nami miasta w całej Polsce i poszukując ciekawych kadrów - mówi Damian Kostka, pomysłodawca Mobile Photo Trip. 22


wydarzenia

21-23.04

KRAKERS wysokiego napięcia

KRAKÓW

CRACOW GALLERY WEEKEND KRAKERS TO ODBYWAJĄCY SIĘ OD SZEŚCIU LAT PROJEKT PROMUJĄCY SZTUKĘ WSPÓŁCZESNĄ W PRZESTRZENI KRAKOWA. CGW KRAKERS 2017, JAK CO ROKU, MA NA CELU STWORZENIE PLATFORMY KOMUNIKACYJNEJ, BYĆ SPOTKANIEM OŚRODKÓW SZTUKI NIEZALEŻNEJ I MIESZKAŃCÓW MIASTA.

Vanilla Spa

slow spa

Poza kilkudziesięcioma wystawami w galeriach dobrze znanych na kulturalnej mapie Krakowa, KRAKERS odkrywa przed szeroką publicznością nowe miejsca. Uczestnicy wydarzenia, podążając zgodnie z mapą wydarzenia mają okazję poznać wcześniej nieznane im inicjatywy, artystów oraz ich prace. Bogaty jest również program towarzyszący obejmujący warsztaty, oprowadzania, spotkania z artystami, panel dyskusyjny. W ramach prologu przed KRAKERSEM odbędzie się spotkanie z kolekcjonerem sztuki Wojciechem Fibakiem,

8 kwietnia o godz. 17 w Hotelu „Pod Różą”.

Światowe Koty 18 MAJA WARSZAWA

W HALI TORWAR ODBĘDZIE SIĘ POKAZ SŁYNNEGO MUSICALU „CATS”. PROSTO Z BROADWAY’U PRZYJADĄ DO POLSKI NAJWIĘKSZE SŁAWY ŚWIATOWEGO SPEKTAKLU, KTÓRY OBEJRZAŁO W SUMIE PONAD 50 MILIONÓW WIDZÓW.

Niezwykła scenografia, kostiumy i charakteryzacja aktorów stawiają „Cats” wśród najbardziej podziwianych widowisk na świecie. Niedługo po premierze na deskach londyńskiego West Endu w 1981 r., musical stał się jednym z najlepiej przyjętych spektakli. Z fabułą opartą na prozie T.S. Eliota „Old Possum’s Book of Practical Cats” i muzyką Andrew Lloyda Webbera, „Cats” zostały wystawione w ponad 30 krajach i około 250 miastach. Publiczność West Endu ogląda spektakl nieprzerwanie przez 21 lat (odbyło się prawie 9000 przedstawień), a Broadway wystawia spektakl od lat 18.

Torwar ul. Łazienkowska 6A, Warszawa

W Vanilla Spa dbamy o wszystkie kobiety, nawet w tak szczególnym czasie jakim jest ciąża i okres poporodowy. Zapraszamy na specjalnie skomponowane zabiegi bazujące na naturalnych, bezpiecznych produktach. Poznaj naszą ofertę skierowaną do Kobiet w ciąży i pozwól sobie na odprężenie.

Fot. Alessandro Pinna

Niebieski Art Hotel Kraków - Salwator ul.Flisacka 3 tel. 12 297 40 04 www.vanillaspa.pl biurospa@vanillaspa.pl jesteśmy też na :


DOBRZE GRAĆ o wysoką stawkę

CILLIAN MURPHY to znakomity irlandzki aktor filmowy i teatralny. Przełomem okazała się dla niego rola w „Śniadaniu na Plutonie” Neila Jordana z 2005 roku. Często wciela się w role złoczyńców, jak chociażby w dwóch częściach przygód Batmana. Pracował przy wielkich studyjnych produkcjach, ale równie mocno ceni skromne, niezależne kino. Gdy dowiedział się, że jestem z Polski, rozmowa zeszła na temat Agnieszki Holland, której „Pokot” wyświetlany był na festiwalu w Berlinie, gdzie się spotkaliśmy. „Agnieszka jest strasznie zabawna, polubiłbyś ją” – dodała siedząca obok partnerująca mu w filmie „The Party” Patricia Clarkson. O jednym z TYCH filmów, aktorskim ryzyku i opłacaniu rachunków z Cillianem Murphym ROZMAWIA KUBA ARMATA


fot. Š Caryn Mandabach /Tiger Aspect/An Endemol Company


wywiad

fot. © Caryn Mandabach /Tiger Aspect/An Endemol Company

K

rąży o tobie opinia, że na planie lubisz podejmować ryzyko. Myślisz, że to definiuje cię jako aktora? Podejmuję je za każdym razem. Pozostawanie w swojej strefie komfortu szybko przestaje być interesujące. Kiedy patrzysz na to, co masz zrobić, i mówisz: „Łatwizna, nie ma problemu”, staje się to nudne. Sztuka w ogóle bazuje na tym, żeby pokonywać coraz wyżej zawieszone poprzeczki. Wiem, że każdy pieprzony aktor mówi to samo, ale taka jest prawda (śmiech). W innym wypadku nie widać w tym żadnego celu. Dobrze grać o wysoką stawkę.

W konkursie berlińskiego festiwalu prezentowany był film „The Party” w reżyserii Sally Potter. Pełna czarnego humoru polityczna satyra, w której wcielasz się w jedną z głównych ról. Jaka była twoja pierwsza reakcja po projekcji? Byłem naprawdę zaskoczony końcowym rezultatem. Szczerze mówiąc, nie lubię patrzeć na siebie na ekranie. W tym przypadku było trochę łatwiej, bo „The Party” bazuje na grupie aktorów, i to znakomitych. Patricia Clarkson, Bruno Ganz, Timothy Spall, Kristin Scott Thomas, Emily Mortimer. Sam widzisz. Mogłem zatem na ekranie patrzeć na inne twarze, nie na siebie (śmiech). Film zrobiony jest w czerni i bieli nie przez przypadek. Bohaterowie wpadli w pułapkę, są oni pełni problemów, tak że to chyba jedyne kolory, które mogły ich należycie oddać. To dobra metafora. „The Party” jest dokładnie takim filmem, jaki Sally chciała zrobić.

Serial "Peaky Blinders" z Cillianem Murphym w roli głównej można oglądać w stacji Ale kino+


wywiad

To zupełnie inne kino, a co za tym idzie, odmienne doświadczenie aktorskie

Jak wspominasz współpracę z reżyserką?

Sally z każdym z nas pracowała indywidualnie. Z uwagi na moje inne zobowiązania sporo skype’owaliśmy. Tuż przed zdjęciami mieliśmy też wspólne próby. Dla nas to świetna reżyserka, można łatwo wyczuć, że ona wprost uwielbia aktorów. Z jednej strony stwarza na planie ciepłą, serdeczną atmosferę, z drugiej potrafi być bardzo twarda i rygorystyczna. Wiele wymaga i umiejętnie kieruje w takie stany, o jakie jej chodzi. Lubię pracować w ten sposób. Kiedy reżyser stawia przede mną wyzwania. Bezpieczeństwo i komfort nie zawsze są dla aktora pożądane.

Masz doświadczenie w pracy przy różnych filmach, w tym wielkich studyjnych produkcjach. Nakręcony w tradycyjny sposób „The Party” to dla mnie kwintesencja kina w starym stylu. Kiedy czytasz taki scenariusz, myślisz sobie: „O, to jeden z TYCH filmów”? Dokładnie tak o nim pomyślałem. To taka czarna, fizyczna komedia, która bardzo do mnie przemawia. Liczyła się w niej nie tylko twarz, ale całe ciało, a to w aktorstwie uwielbiam.

fot. © Caryn Mandabach /Tiger Aspect/An Endemol Company


wywiad

fot. © Caryn Mandabach /Tiger Aspect/An Endemol Company

Kręciliśmy ten film tylko przez dwa tygodnie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem Jeden z nauczycieli aktorstwa powiedział kiedyś, że ciało nigdy nie kłamie. I to doskonale widać w tym przypadku. W ogóle to nietypowy film na nasze czasy. Przypominał mi kino z lat 60. czy 70. Poza tym „The Party” trwa tylko 72 minuty. Z pewnością go uwielbiacie (śmiech).

Nie chodzi mi tylko o krytykę. Kiedy dzisiaj idziesz do kina, bardzo często trafiasz na produkcję, która trwa dwie i pół godziny. Zupełnie jakby panował rygor, że coś można nazwać filmem dopiero wtedy, gdy długo się go ogląda. Uważam, że jeżeli mamy dobrą historię i jest ona w ciekawy sposób poprowadzona, to równie dobrze metraż może wynieść 70 minut.

Wspominasz, że to nietypowy film. Także z uwagi na czas, w jakim go nakręciliście? Kręciliśmy ten film tylko przez dwa tygodnie. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem. To stwarza presję, która potrafi być pożyteczna i zdrowa. Wymaga tego, by się skupić. Nie ma siedzenia i opowiadania anegdotek, co na planach zdarza się notorycznie.

Trzeba szybko podejmować decyzje, bo nie ma czasu do stracenia. Podobnie zresztą jak nie ma możliwości powrotu i nakręcenia czegoś raz jeszcze. Żeby to się udało, potrzebny jest pewny siebie i utalentowany reżyser. A właśnie taką osobą jest Sally.

Wiele o tym rozmawialiście? Rozmawialiśmy na samym początku o pewnych ideach, tym, w którą stronę postać powinna pójść. Potem trzymaliśmy się kurczowo tekstu, w zasadzie nie improwizowaliśmy. To nie był taki rodzaj filmu, by móc sobie na to pozwolić. W ogóle uważam, że jeśli jest świetny scenariusz, to nie trzeba robić zbyt dużo zamieszania.


wywiad

Jesteś tuż po zdjęciach do nowego filmu Christophera Nolana „Dunkierka”. Domyślam się, że to spora różnica. Zbyt wiele na ten temat jeszcze nie mogę powiedzieć. Ale to było zabawne, bo skończyłem zdjęcia do „The Party”, wsiadłem w samolot i następnego dnia byłem już na tamtym planie. To zupełnie inne kino, a co za tym idzie, odmienne doświadczenie aktorskie. Z pewnością jednak równie ekscytujące.

Teraz przed tobą kolejny sezon „Peaky Blinders”? Jeszcze nie teraz, bo miałbym pewnie zupełnie inną fryzurę (śmiech). Zdjęcia do czwartego sezonu ruszają w przyszłym miesiącu. Mogę powiedzieć, że dla pana Shelby’ego będzie to rodzaj powrotu do korzeni, w klasycznym, gangsterskim stylu. Nigdy nie spodziewałem się, że w jakąś postać będę się wcielał przez cztery lata z kolei. Ważny w tym wszystkim jest dobry scenariusz. Widz dostaje możliwość odkrywanie bohatera, który jest niesamowicie zniuansowany, przez jakieś

trzydzieści godzin w telewizji. To naprawdę dużo, więc nie ma miejsca na słabości. Kto by pomyślał, ale stęskniłem się za tą rolą.

Traktujesz „The Party” jako rodzaj przerwy w pracy przy serialu? Nie do końca. Przy „Peaky Blinders” pracuję tylko przez cztery miesiące w roku. Zatem kolejne osiem mogę przeznaczyć na inne projekty – filmowe czy teatralne. Nie mógłbym grać w serialach, które mają po 23 odcinki na sezon, bo wtedy na nic innego nie miałbym czasu.

Z drugiej strony miałbyś wtedy regularną wypłatę, a to też przecież jest ważne. Mów za siebie (śmiech). Pierwszą sztukę, w której zagrałem, wystawialiśmy przez osiemnaście miesięcy. Oczywiście pomogło mi to w dalszej karierze, ale to był niesamowity wysiłek i zobowiązanie. Obiecałem sobie wtedy, że już nigdy czegoś takiego się nie podejmę. Stajesz się wtedy zakładnikiem bohatera, w którego się wcielasz. W pewnym momencie starasz się wymyślić coś, co cię zainteresuje, bo jesteś tym wszystkim potwornie znudzony. Teraz gram najwyżej przez trzy miesiące, nie dłużej.

Rozmawiał: Kuba Armata, Berlin


artysta

Nina Gregier Proste kreski

Nina Gregier w swoich projektach pokazuje, jak wielką wartość kryje prosty pomysł. Prosty nie oznacza wcale banalny, wręcz przeciwnie - w tym wypadku doskonale sprawdza się powiedzenie "less is more". Dlatego zaprosiliśmy ją, by zaprojektowała naszą urodzinową okładkę. Nina prowadzi studio graficzne Proste Kreski. Tworzy identyfikacje wizualne, plakatowe kroje pism i wszelkie materiały drukowane, a także realizacje opakowań, stron internetowych, ilustracji oraz niekonwencjonalnych projektów. To ona wymyśliła identyfikację Cracow Fashion Week - jednej z największych imprez mody w Polsce, a także wydawany przy tej okazji magazyn "Tuba" Krakowskich Szkół Artystycznych, wyróżniany za nowatorskie okładki. Niedawno zaprojektowała nowe logo i system identyfikacji wizualnej Miesiąca Fotografii w Krakowie. Jej projekty znajdziecie w modnych miejscach, takich jak Nolio, Veganic czy kamienica Solna 1. Współpracuje ze startupami z dziedziny mody i dizajnu, wspierając projekty Pat Guzik, Hop Design czy HEYDOG. Nina skończyła Akademię Sztuk Pięknych, jej prace balansują na pograniczu sztuki i użytkowości. Pokazują, jak wielka moc kryje się w minimalistycznym dizajnie. Sama też wspiera artystów, jest współzałożycielką galerii Garaż w Krakowie oraz kolektywu Papier Kamień Nożyce. Artystka, jak sama pisze, pozostaje otwarta propozycje wspólnych projektów. Dlatego zaprosiliśmy ją, by na naszej okładce zinterpretowała temat mody na lata 90.

ninagregier.com

30

Rafał Stanowski


artysta

31


1% dla Prawdziwych Przyjaciół Na co wydajemy Wasze pieniądze? Czy 1% to tylko tyle czy aż tyle? 1% = INTERWENCJE

1% = KARMA

Szogun, Oskar, Lambu.... Zwierzęta, które dzięki interwencji inspektorów Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami udało się uratować przed śmiercią lub, w najlepszym razie, przed wegetacją w cierpieniu. Szogun - trzymany w kojcu znaleziony ledwo żywy z gnijąca łapą. Obecnie ma dom, dwa razy w tygodniu jeździ na rehabilitację drugiej tylnej łapy, praktycznie obumarłej z powodu długich dni bez ruchu. Oskar – rok temu został potrącony przez samochód. Uszkodzeniu uległ kręgosłup. Jedyne co zrobili właściciele, to przywiązali go z powrotem do budy. Pół roku temu ktoś ulitował się i zawiadomił Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Niestety tylne łapy psiaka już nigdy nie odzyskają sprawności. Oskar przebywa w hotelu. Uczy się poruszać na wózku. Na szczęście nie stracił chęci do życia. Chow chow - odebrany interwencyjnie z ogromną pomocą straży pożarnej i policji. Właściciel pozostawił go bez jedzenia i wody na tydzień. Kiedy inspektorom udało się dostać do mieszkania, pies leżał w odchodach, nie mógł już wstać. Na szczęście lekarzom ze Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Krakowie udało się go uratować. Roxy – zabrany na skutek interwencji KTOZ z łańcucha. Łańcucha, który wrastał mu w skórę tworząć otwartą ranę. Oczywiście pod okiem właściciela. Lambu – przecudowny psiak, któremu właścicielka odcięła łapę i ogon. Znalazł kochający dom. Te i tym podobne historie są naszą codziennością. Inspektorzy Krakowskiego Towarzystwa Opieki

Co miesiąc przed naszym biurem na ul. Floriańskiej 53 ustawia się długa kolejka. To karmiciele i osoby ubogie czekają na wydanie karmy. Większość znamy już bardzo dobrze. Pani Ania, drobniutka staruszka, niezależnie od pogody, dokarmia koty już od trzydziestu dziewięciu lat. W ciągu tego okresu tylko dwa razy jej podopieczni nie mogli liczyć na pomoc. Za pierwszym razem powodem była śmierć matki, za drugim – Pani Ania sama trafiła do szpitala. Niektórzy dokarmiają trzydzieści, inni pięćdziesiąt kotów, jeszcze inni mają w domu pięć kotów i siedem psów. Niestety bardzo często wielkość serca nie przekłada się na grubość portfela.

nad Zwierzętami przemierzają setki kilometrów próbując pomóc maltretowanym i bezdomnym zwierzakom. Zwierzęta odebrane interwencyjnie, bądź znalezione na terenie Krakowa trafiają do schroniska na ul. Rybnej 3. Zwierzęta spoza gminy zawozimy do opłacanych przez nas hoteli.

1%= DRUGIE ŻYCIE DLA KONI Mirage, Dalia, Cezar, Kuba, Maciejka – każde imię kryje za sobą tragedię. Kiedyś te konie były głodzone przez właścicieli, trzymane w ciemnych stodołach bez dostępu do światła dziennego, bite, jeszcze inne podwieszane na pasach pod sufit. Niektóre uległy kontuzji i dla ówczesnych opiekunów stały się bezwartościowe. Większość ocaliliśmy od śmierci w rzeźni. Niedawno udało się nam uratować dwa ogiery z cieszącego się złą sławą targu w Skaryszewie, pomogliśmy też w wykupie źrebnej klaczy, która znalazła się w transporcie handlarzy mięsem do Włoch.

1% = LECZENIE Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami pomaga w leczeniu i nieodpłatnej sterylizacji zwierząt wolnożyjących, pomagamy też w leczeniu zwierzaków należących do osób najuboższych i nieporadnych życiowo.

1% = KONCERTY CHARYTATYWNE = NOWOCZESNY SPRZĘT MEDYCZNY Każdego roku organizujemy koncerty charytatywne "Granie na Szczekanie" w Filharmonii Krakowskiej i koncert z okazji Światowego Dnia Kota. Najlepsi artyści z całej Polski, a nawet spoza kraju, przyjeżdżają do Krakowa żeby charytatywnie zagrać i zaśpiewać dla zwierzaków. Cały dochód przeznaczamy na potrzeby naszych podopiecznych. W latach ubiegłych udało się kupić m.in. specjalistyczną karetkę do Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Krakowie, system Radiografii Cyfrowej do zdjęć RTG, podesty dla zwierzaków i wiele innych niezbędnych sprzętów.

Tylko dzięki Waszemu 1% możemy działać. Zwierzęta oddadzą 100% serca. 32



felieton

W poszukiwaniu stylu pryszczatych lat 90.

KATARZYNA SOSENKO Historyk, kurator i kolekcjoner sztuki. Właścicielka sklepu internetowego antykisosenko.com.

Lata 90. to my! To nasze pierwsze świadome postrzeganie niezwykle dynamicznie ewoluującego świata pod koniec XX wieku. To czas dojrzewania mojego pokolenia, aktualnych 30+ i czterdziestolatków. Czas niezwykłych przemian społecznych i politycznych, czas galopującej technologicznej rewolucji. Dzisiejszy renesans stylu lat 90. nie jest jedynie emocjonalnym sentymentem krzepnącego emocjonalnie pokolenia czterdziestolatków, lecz w szczególności powrotem do obiektywnie niezwykle ciekawego i dynamicznego okresu.

Autorka kolekcji historii perfum i akcesoriów mody houte couture oraz wystaw ”Zapach Luksusu” i „Śniadanie u Tiffanyego – Moda jak Biżuteria”. Jej wystawy zaprezentowało m. in. Centrum Nauki Kopernik, Senat Rzeczypospolitej Polskiej, Cracow Fashion Week

34

Co jest dla nas dzisiaj stylem retro? Czy są nim kubiczne formy mebli na cienkich nóżkach z lat 60.? A może meblościanki Zamoyskiej Fabryki Mebli? Czy też porcelanowe figurki Instytutu Wzornictwa Przemysłowego? A może właśnie nowoczesna elektronika lat 90.? Myślę, że na to pytanie nie ma wśród moich rówieśników jednoznacznej odpowiedzi. Sentyment mojego pokolenia do wszystkich tych stylów jest wprost zależny od osobistych doświadczeń i w dużym uproszczeniu proporcji czasu pomiędzy spędzonymi świętami u babci z wystrojem z lat 60., wujka z nowoczesnym mieszkaniem w stylu lat 80. czy też odległej rodziny mieszkającej w blokach z lat 70.

Dlaczego jednak na tle tych niezwykle barwnych epizodów stylu, lata 90. budzą we mnie największe emocje? Może właśnie dlatego, że subiektywnie są elementem moich osobistych, najbardziej intensywnych przeżyć związanych ze wchodzeniem w okres dorosłości. Z okresem kształtowania się mojego postrzegania świata, estetyki, i tego co aktualnie nazywamy stylem. Dla mnie lata 90. to najbardziej autentyczny okres, z którym wiążę żywe emocje. Czy faktycznie istniał jednoznaczny styl lat 90.? Na tyle wyrazisty, aby dziś, po 25 latach, móc twierdzić, że mamy do czynienia z autonomicznym dizajnem? Z perspektywy upływu czasu i oceny historyka sztuki, muszę stwierdzić, że nie. Czy to oznacza, że lata 90., w których przyszło mi spędzić swoją młodość, nie miały swojego wzornictwa? Niewątpliwie był to okres najdynamiczniejszych zmian w historii ludzkości XX wieku. Upadek największego totalitaryzmu świata kończącego konflikt wschodu z wolnym światem. Wydarzenie tak doniosłe, że osławione mianem „końca historii” wg. Francisa Fukuyamy w słynnym „The end of history and the last Man”. Z polskiej perspektywy, z jednej strony niezwykły entuzjazm z odzyskanej wolności, a z drugiej gorzkie rozminięcie się oczekiwań na temat materialnego dobrobytu z trudnymi realiami i biedą społeczeństwa na początku lat 90.

Pamiętam, gdy ojciec mojej koleżanki pracował na kontrakcie w Kuwejcie, skąd przywiózł telewizor Sony Black Trinitron z owalnym ekranem oraz odtwarzacz kaset VHS marki Sanyo z niezliczoną ilością przycisków. W tym czasie w domu mieliśmy czarno biały telewizor marki Rubin. 10 lat temu, gdy odtwarzałam muzykę z MP3, przypomniałam sobie czasy kaset magnetofonowych. Dwa tygodnie temu, gdy odnalazłam mojego męża zapatrzonego w witrynę japońskiej elektroniki na ekspozycji w Muzeum Victoria & Albert w Londynie, na której prezentowane były odtwarzacze kasetowe firmy Sony, zrozumiałam że odrębność lat 90. polega na inspiracji człowieka postępującym rozwojem technologii. Postępuje on do dzisiaj, ale emocje związane z elektroniką lat 90. nie pozostawiają wątpliwości co do dynamiki tamtych czasów – są one niewspółmierne do emocji powodowanych osiągnięciami technologicznymi innych czasów. Ta refleksja nad dawnym przedmiotem pożądania, np. przenośnym odtwarzaczem kasetowym marki Sony, posiadającym unikatową zdolność do przewijania pomiędzy piosenkami, stanowi podstawę współczesnej inspiracji latami 90. To czasy niezbyt odległe w sensie upływu czasu, natomiast niezwykle dalekie w wymiarze technologicznym. Ta odległość musi budzić i budzi żywe emocje, stanowiąc o atrakcyjności lat 90.


felieton

Lata 90. to czas, kiedy po raz pierwszy usłyszałam o koncepcji globalnej wioski McLuhana, a jednocześnie zrozumiałam, że ta koncepcja wyrażona w 1962 właśnie się realizuje. Ta globalna wioska zmieniła nasze postrzeganie świata i stylu. Co stanowiło w zasadzie istotę stylu lat 90.? Może właśnie brak jednoznaczności? Dlaczego lata 90. nie posiadają jednoznacznego wyznacznika stylu ani jego nazwy? Czy dynamika przemian s p o ł e c z nyc h , p o l i t yc z nyc h i technologicznych tamtych czasów i doniosłość tych zmian w takim stopniu zaskoczyła trendsetterów, że wybiła ich z rytmu i uniemożliwiła stworzenie stylu jednorodnego, rozpoznawalnego i pozwalającego się nazwać?

Przez wiele lat próbowałam zdefiniować i ujednoznacznić styl lat 90. Czy wspólny mianownik dla mody kreowanej dynamicznymi trendami społecznymi tamtych czasów jest możliwy? A może najłatwiej będzie nazwać ten okres pojemnym pojęciem free style’u lat 90.? Swoistego multi-trendu? Ostatniego burzliwego okresu w historii stylu, kiedy procesy społeczno-historyczne podejmowały konkurencję w kreowaniu wizerunku z kreatorami mody sponsorowanymi przez duże domy mody? Niewątpliwie też lata 90. były chyba ostatnim okresem nieznanego dzisiejszemu młodego pokoleniu podejściu do gromadzenia informacji. W tamtych czasach nieistnienia Internetu, dostęp do wiadomości realizowany był w sposób tradycyjny, czyli poprzez jej zbieranie i porządkowanie.

Nie istniały bowiem współczesne metody globalnego wyszukiwania. W dzisiejszych czasach może wydawać się to abstrakcyjne, ale wówczas uzyskanie interesującej nas treści polegało na uzyskaniu papierowego egzemplar za. W telewizji rządziły reklamy kolejnych wydań wielotomowych encyklopedii. Czy to zjawisko mogło obudzić w naszym pokoleniu współczesny instynkt zbieracza? Czy dotyczy również przedmiotów z lat 90.? Bo skoro nie mają stylu, może tym należy tłumaczyć potrzebę ich posiadania? Lata 90. może szczęśliwie już do nas nie wrócą, ale nostalgia za ułomnymi technologicznie i dizajnersko gadżetami będzie narastać. To nie ważne, że nie mają stylu. Stanowią część naszej młodości. Ich cena będzie wzrastała wraz z tęsknotą za starymi zabawkami naszego pokolenia.

Masz wrażenie że Twój biznes zwolnił?


recenzje

Nostalgia

za pierwszą dekadą Podczas gdy pierwsi przedstawiciele pokolenia X doczekali się już wnuków, starsze Igreki dzieci, a młodsi Millenialsi coraz częściej myślą poważnie o założeniu rodzin, do sklepów wraca piwo „EB”, do kiosków „Secret Service”, na ekrany telewizorów „Z Archiwum X”, a do radia Varius Manx. Jak długo potrwa moda na lata 90.? Fala nostalgii za „pierwszą dekadą” wzbierała stopniowo od 2010 r. Początkowo niezauważalnie, choć niektórzy – w tym piszący te słowa – przeczuwali ją już od dłuższego czasu. Każde zero na końcu daty odmierza początek nowej epoki. Arytmetyka i leżący u jej podstaw system dziesiętny są w tej kwestii nieubłagane. Dodatkowo rok 1989 narzucił nam rytm, którego nie odrzucimy jeszcze przez wiele dziesięcioleci. Jak wiosna, z początku trochę niepewnie, zmagając się z obowiązującymi trendami i temperaturą, estetyka lat 90. wróciła i na dobre zagościła we współczesnej kulturze popularnej. Kiedy jesienią 2011 r. wydawnictwo „Vesper” wydało album zatytułowany „333 popkultowe rzeczy. Lata 90.” wydawało się, że fala ruszy już za moment. Jednak na najważniej come backi przyszło nam poczekać jeszcze kilka lat. W czerwcu 2014 r. ogłoszono reaktywację legendarnego magazynu poświęconego grom komputerowym i konsolowym „Secret Service”. Pierwotnie pismo ukazywało się w latach 1993-2001. Jako pierwsze w Polsce publikowało artykuły o mandze i anime, a także o serialach telewizyjnych i szeroko rozumianej kulturze geek. Wychowało się na nim całe pokolenie konsumentów popkultury. O sile tej marki świadczy fakt, że środki na wskrzeszenie tytułu udało się zebrać na platformie crowdfundingowej w ciągu zaledwie 20 godzin od rozpoczęcia akcji. W ciągu kolejnego miesiąca na konto projektu wpłynęło ponad ćwierć miliona złotych, co pozwoliło przywrócić pismo w nakładzie 50 tysięcy egzemplarzy. I choć zapału starczyło tylko na dwa numery, to cała akcja okazała się rekordem w historii polskiego crowdfundingu, wzbudzając przy okazji ogromne poruszenie wśród dawnych czytelników prasy growej. 36

Nowe „Z Archiwum X” to jeden z głośnych powrotów do lat 90. Kiedy nostalgia za latami 90. stała się faktem, do gry wkroczyli marketerzy. W 2015 r. do sklepów wróciła legendarna marka piwa „EB”, a wraz z nią oryginalna reklama telewizyjna z 1995 r. Spot został dostosowany do dzisiejszych realiów emisyjnych (skrócony do 30 sekund), ale pozostawiono charakterystyczną ścieżkę dźwiękową i oryginalny footage. Powrót marki był podyktowany oczekiwaniami konsumentów, więc został odebrany entuzjastycznie. Pojawiły się nawet sugestie, aby producent piwa zaprosił ponownie do współpracy francuskiego aktora, Jeana Reno, który był twarzą produktu w latach 90. W lutym 2016 r. na małe ekrany wrócił jeden z najbardziej rozpoznawalnych tytułów lat 90. – serial Chrisa Cartera pt. „Z Archiwum X”.

Pierwszy odcinek 10. sezonu obejrzało ponad 20 milionów widzów w USA. W Polsce wyemitowano go już następnego dnia – niemal dokładnie w 20. rocznicę debiutu serii w polskiej telewizji. Choć oglądalność (i jakość) kolejnych pięciu epizodów systematycznie spadała, to z komercyjnego punktu widzenia powrót hitu z lat 90. był bez wątpienia sukcesem. Gorzej wypadła artystyczna strona projektu. Inna sprawa, że po 11 września 2001 r. nastąpiła nieznana dotąd w debacie publicznej eskalacja teorii spiskowych, którym nie są w stanie sprostać nawet agenci Scully i Mulder. Na początku 2016 r. media obiegła informacja o rekonstrukcji zespołu Varius Manx. Z okazji 25-lecia istnienia zespół wyruszył w jubileuszową trasę, zapraszając do współpracy swoją drugą wokalistkę, Kasię Stankiewicz. Wyłoniona w programie „Szansa na sukces” Stankiewicz, w 1996 r. zastąpiła Anitę Lipnicką, która zdecydowała się na solową karierę. W pierwszej połowie lat 90. Varius Manx był u szczytu swojej popularności. Wydany w 1995 r. album „Elf” pokrył się pięciokrotną platyną. W dużym stopniu za sprawą filmu Jarosława Żamojdy pt. „Młode wilki”, w którym wykorzystano większość kompozycji z płyty. Na powyższych przykładach jasno widać, że kultowe zjawiska w popkulturze najlepiej wskrzeszać dokładnie 20 lat później. Obecnie oglądamy powroty marek i postaci, które swoje największe triumfy święciły w 1997 r. Czy przyszły rok przyniesie powrót „Spice Girls”, remake „Las Vegas Parano” i wznowienie edycji magazynu „Ślizg”? Zobaczymy.

Artur Wabik


wydarzenia

Tajemnicze urodziny Sofar Sounds w Krakowie obchodzą drugie urodziny. Inicjatywa zrodziła się w 2009 roku w Londynie dzięki takim osobom jak Rafe Offer i Rocky Start. Organizacja zrzesza pasjonatów muzyki już w 326 miastach na całym świecie i działa prężnie również w Polsce. 1 kwietnia odbędą się drugie urodziny Sofar w Krakowie Sofar to klimatyczne i kameralne koncerty organizowane na całym świecie w prywatnych mieszkaniach, bądź miejscach, które niekoniecznie kojarzone są z tego typu Fot. Sofar wydarzeniami - na dachach, w redakcjach prasowych, barber shopach, ogrodach, antykwariatach, muzeach, hostelach, a nawet w tramwajach. Zgłaszając się na koncert uczestnicy znają jedynie datę i godzinę koncertu. Miejsce i line-up do ostatniej chwili są tajemnicą. Co jest wyjątkowego w "dźwiękach z pokoju"? Przede wszystkim to, że podczas koncertu nikt nie rozmawia, wszyscy skupiają się na występującym artyście lub zespole, co pozwala stworzyć niesamowitą atmosferę i pełną swobodę ekspresji muzykowi. SOFAR DZIAŁA OD 2015 W KRAKOWIE (KONCERTY ODBYWAJĄ SIĘ RÓWNIEŻ W WARSZAWIE, TORUNIU I WROCŁAWIU)

Rozruszaj go z Lounge!


Prawdziwe życie jest gdzie indziej

Jedną z najbardziej wyrafinowanych i dotkliwych tortur, stosowanych w starożytnych Chinach, było obcięcie skazańcowi powiek. Człowiek, który nie mógł zamknąć oczu, przez całą dobę odbierał bodźce ze świata zewnętrznego. Bardzo szybko zaczynał chorować i w końcu umierał. Trudno stwierdzić, czy czasy, w których żyjemy, to błogosławieństwo czy klątwa. Chińskimi skazańcami najczęściej jesteśmy bowiem... z własnej woli. Informacyjne tsunami Przewlekły stres, siedzący tryb życia, wielogodzinna praca do późnych godzin — to jedne z podstawowych czynników nasilających występowanie chorób cywilizacyjnych, które zagrażają nam dzisiaj. Nadciśnienie, cukrzyca, otyłość a także problemy psychologiczne (m.in. depresja) znajdują się w niechlubnej czołówce długiej ich listy. Jeszcze do niedawna uważa-

38

no, że “choroby XXI wieku” dotyczą przede wszystkim osób starszych i dorosłych. Niestety, coraz częściej pojawiają się również u dzieci i młodzieży, które z szybko rozwijającymi się technologiami mają do czynienia praktycznie od urodzenia. Rozwój cywilizacyjny ma również swoją ciemną stronę. Nie zawsze jesteśmy jej świadomi. Ilość bodźców i informacji, które docierają do naszego organizmu w dzisiejszych czasach, zaczyna przekraczać jego możliwości adaptacyjne. Dziennie wchłaniamy 34 gigabajty danych (ponad dwa razy tyle co na początku lat 80.) — to tak, jakby przeczytać książkę, która ma 100 tysięcy słów. Moc obliczeniowa komputerów, z których korzystamy na co dzień, rośnie w ekspresowym tempie. Nie dotyczy to, niestety, naszego mózgu, który nie zmienia się już od bardzo długiego czasu. Trudności w przyswajaniu informacji występują zarówno na etapie ich selekcji, jak i dalszej “obróbki” — magazynowania i przetwarzania, czyli właściwego zastoso-

wania w określonych celach. Dzisiaj myślą za nas algorytmy wyszukiwarek i mediów społecznościowych podsuwając nam pod nos treści, które najprawdopodobniej nas interesują. Preferencje polityczne, orientacja seksualna czy życiowa satysfakcja (lub nawet aktualny nastrój!) to tylko jedne z kilku elementów, które na podstawie lajków na Facebooku potrafi określić komputer. Naukowcy zajmujący się badaniem wpływu technologii informacyjno-komunikacyjnych na ludzki umysł odkryli, że stopniowo zaczynamy zatracać zdolność do analitycznego, pogłębionego myślenia i odczuwania emocji. Z problemem tym borykają się zwłaszcza mieszkańcy wysoce zinformatyzowanych krajów, takich jak np. Korea Południowa.

Wirtualna miłość, wirtualny seks, wirtualne życie 90% Koreańczyków to aktywni użytkownicy Internetu. Wielu z nich zagląda do sieci codziennie nie tylko po to, by porozmawiać z rodziną i przyjaciółmi, zrobić zakupy czy poflirtować, ale także by…


zjeść z kimś śniadanie przed kamerami na żywo. Mimo tego, że pomysł wydaje się abstrakcyjny, okazuje się, że można na nim zrobić biznes. Jak? Diva, 33-letnia wideoblogerka, na programie, w którym je (!), zarabia do 10 tys. dolarów miesięcznie. To 2-3 razy więcej niż pensja w tamtejszej korporacji. “Jedzenie na żywo” stało się tak popularne, że zyskało swoją własną nazwę. “Muk-bang” potraktować można dzisiaj jako synonim wirtualnego życia, które wypiera codzienność. Coraz częstsza aktywność w świecie wirtualnym wiąże się z coraz częstszą samotnością — i nie dotyczy to tylko Korei. Uciekamy w świat, w którym możemy kreować się na takich, jakimi sami chcielibyśmy się widzieć. Angażujemy się w trwające miesiącami, a nawet latami przyjaźnie i związki, które nigdy nie wyszły poza obręb szklanego ekranu. Większość spraw załatwiamy przez Internet, nie wychodząc z domu. Płacimy rachunki, zamawiamy nowe meble do domu, pracujemy zdalnie, domową przestrzeń łącząc z biurem. Jeżeli by się uprzeć — można w ogóle przestać widywać się z ludźmi. Paradoksalnie, korzystając z dobrodziejstw rozwoju cywilizacyjnego, dzięki któremu powinniśmy mieć więcej czasu, mamy go coraz mniej: na dbanie o siebie, na spotykanie się z bliskimi, na realizację własnych pasji, na walkę z monotonią codzienności. Na bycie tu i teraz, bez analizowania przeszłości i bez martwienia się o to, co przyniesie przyszłość. Technologia, która nas otacza, zmienia się błyskawicznie — nie z pokolenia na pokolenie, nie z dekady na dekadę, ale z roku na rok. A może nawet z dnia na dzień? Szybko oswajamy się ze zmianami, przyjmując je jako coś zupełnie oczywistego, a granica pomiędzy światem wirtualnym a realnym staje się coraz mniej widoczna. Jak jej nie zatracić?

Technologiczny detoks “Rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady!”. Czy potrzeba aż tak drastycznych decyzji, by uciec od technologii i odnaleźć to, co gubi się wśród powiadomień z mediów społecznościowych i informacyjnego szumu portali tematycznych? Jak znaleźć zdrowy balans pomiędzy pracą, którą się lubi a wypaleniem zawodowym wyni-

kającym z pracoholizmu? Gdzie szukać zastrzyku energii, który pozwoli działać z większą pasją, zaangażowaniem i skutecznością?

A może pora na detoks? Detoks technologiczny to idea, która przywędrowała do Polski z Zachodu i również tutaj, w kraju rozwijającym się, znalazła podatny dla siebie grunt. Organizatorzy “techdetoxów” ( www.techdetox.pl ) promując życie bez elektroniki, przekonują innych, że kontakt z realnym człowiekiem i bycie blisko natury są o wiele cenniejsze, niż czas spędzony z technologią. Zapytani, skąd wziął się pomysł na ucieczkę od komputera, odpowiadają, że zrodził się on podczas przerwy w pracy- w biurowcu jednej z krakowskich korporacji. Na własnej skórze poczuli oni, że to, czego potrzeba im i wielu ich kolegom, to nie tylko prowizoryczna pauza, ale prawdziwy odpoczynek od ekranów komputera, systemów informacyjnych i życia w biegu. Uświadomili sobie, że choć pracują w tłumie, brakuje im niewymuszonego wspólną pracą, bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem. Tak zrodziła się idea stworzenia dla każdego możliwości odpięcia się od elektronicznych sprzętów, a za tym poszła cała masa innych pomysłów na polepszenie kondycji psycho-fizycznej. Ucieczki w naturę, z dala od komputera, portali społecznościowych i rozpraszających powiadomień, są doskonałym lekarstwem na FOMO (fear of missing out) — lęk przed tym, że ominie nas coś ważnego. Po weekendzie na końcu świata okazuje się zazwyczaj, że nie ominęło nas kompletnie nic, a wirtualny świat radzi sobie świetnie, także bez naszego w nim udziału. Wyjazdy pod szyldem technologicznego detoksu to obozy, podczas których nie korzysta się z Internetu i telewizji, a odważni, którzy chcą w pełni odpocząć od smartfona, mają możliwość jego wymiany na stary telefon komórkowy, służący tylko do komunikacji z najbliższymi. Organizm zaczyna się regenerować, poprawia się nastrój i koncentracja, człowiek zaczyna wracać do pełni sił. Ale to nie wszystko. Wyjazdy tego typu to także możliwość wzięcia udziału w wielu fascynujących warsztatach. Można pójść w nieznane nawigując jedynie kompasem i mapą, wyruszyć śladem beskidzkich

zbójników, wejść wgłąb mrocznych górto na wyjazdowych warsztatch dla czujących zew natury. Dla tych, którzy bardziej niż w teren chcą zanurzyć się w siebie, organizowane są spotkania ze sztuką i rękodziełem. Malowanie na wodzie, zabawa drewnem, a nawet emisja głosu- to kilka z możliwości, by odkryć swój potencjał, ukryty bądź przytłumiony przez otaczającą rzeczywistość. Jest coś dla ducha, ale też dla ciała, np. Warsztaty kuchni naturalnej czy szkolenie “zdrowego kręgosłupa”. Zamiast bezmyślnej kosumpcji proponowane są warsztaty ekologiczne- recykling, upcycling - przetwarzanie i darowanie rzeczom niepotrzebnym drugiego życia. Zamiast serfowania w internecie- mindfulnesspodróż wgłąb chwili obecnej, doświadczanie ciała, własnych emocji i myśli. I tu niezbędnym wstępem do treningu jest oswajanie się ze światem bez technologii. Odcięcie się od niej pozostawia człowieka “nagiego”. Takim, jakim jest. Mierzenie się zaś z samym sobą początkowo bywa cięzkie. Cisza i spokój, doświadczane niemal namacalnie, mogą wywoływać wewnętrzne uczucie paniki, silną potrzebę zajęcia czymś myśli i ucieczki w oswojony, wirtualny świat. Warto to przeczekać, by sprawdzić, co znajduje się poza strefą dobrze znanego komfortu. W tym właśnie pomaga trening mindfulness, który porównać można najłatwiej do medytacji, w czasie której dąży się do uspokojenia umysłu, swobodnego przepływu myśli i oderwania się od tego, co pochłania uwagę na co dzień. Jak widać, nie jesteśmy skazani na bezwładne płynięcie z nurtem coraz bardziej pochłaniającej nas fali technologii. Jest wiele sposobów, by odskoczyć na chwilę w bok, przyjrzeć się z dystansu tej bezwładnej masie informacyjnej zalewającej cały świat i odkryć życie na nowo. Takie życie, którego doświadcza się “tu i teraz”. Na wyciągnięcie ręki. Bez pośrednictwa elektronicznych gadżetów i z daleka od zakłóceń i szumu. Takie, gdzie ważny jest człowiek. Nie komputer, tablet i telefon . Właśnie Ty.

Justyna Sekuła www.withlove.pl

39


moto

Samochody DODGE VIPER – AMERYKAŃSKI SEN NA KOŁACH, JEDEN Z CZTEROKOŁOWYCH SYMBOLI LAT 90.

Wspaniałe lata 90. – na naszych drogach królowały wtedy Fiaty Cinqiecento, nieśmiało zaczynały pojawiać się Lanosy, a bardziej zamożni mieszkańcy wielkich miast wyjeżdżali z salonów III generacją Volkswagena Golfa. Na kilku domowych komputerach można było zagrać w pierwszą cześć z serii gier „Need for Speed”, a w kioskach ruchu triumfy święciła guma Turbo.

Wydaje się, że to było tak niedawno. Jednak w pędzącym do przodu świecie motoryzacji ponad 17 lat od tamtej dekady to naprawdę mnóstwo czasu. Samochody, które wówczas błyszczały nowością, dziś powoli dogorywają na portalach aukcyjnych, ale... Każda epoka rodzi auta, które zostają ikonami. Prawdziwych czterokołowych bohaterów, których plakaty ozdabiały pokoje wielu chłopców urodzonych, kiedy komunizm opuszczał Polskę.

40

znad łóżka

Jeżeli w latach 90. biegaliście z kolegami i zaglądaliście przez szyby samochodów, aby sprawdzić „ile to ma na liczniku”, to z pewnością bliskie Waszemu sercu będą przynajmniej trzy supersamochody z tamtych lat. Bez wątpienia jednym z najbardziej spektakularnych motoryzacyjnych symboli lat 90. jest Lamborghini Diablo. Pojawiło się w roku 1990 i z marszu zdobyło tytuł najszybszego samochodu świata, osiągając 329 km/h. To prędkość, która nawet dzisiaj robi wrażenie, a w tamtych czasach było to naprawdę coś wielkiego. Z drugiej strony czas przyspieszenia do 100 km/h na poziomie 4,5 s, jakim wyróżniało się pierwsze Diablo, to wartość dostępna dzisiaj dla kierowców szybkich SUV-ów. Tak czy inaczej, Diablo towarzyszyło nam przez całe lata 90. XX wieku. Lamborghini co chwilę prezentowało kolejną, szybszą i mocniejsza odmianę. W 2001 roku z fabryki w Sant'Agata Bolognese zjechał ostatni egzemplarz. Łącznie przez 11 lat wyprodukowano niecałe 3 tys. sztuk Diablo. Do dzisiaj to jeden z symboli tej marki, a nieliczne używane modele z końca produkcji można kupić za około 1 mln zł.


moto

LAMBORGHINI DIABLO – KRÓL SUPERSAMOCHODÓW LAT 90. I CZĘSTY GOŚĆ PLAKATÓW NAD ŁÓŻKAMI WSPÓŁCZESNYCH TRZYDZIESTOLATKÓW. MCLAREN F1 – POJAWIŁ SIĘ W POŁOWIE LAT 90. I NA ZAWSZE ZMIENIŁ REGUŁY GRY W ŚWIECIE MOTORYZACJI.

W POŁOWIE LAT 90., DOKŁADNIE W 1994 ROKU, ŚWIAT ZACHWYCIŁ SIĘ MCLARENEM F1 Brytyjski supersamochód stał się prawdziwym fenomenem, nie tylko dzięki innowacyjnym rozwiązaniom (np. centralnie umieszczonemu fotelowi kierowcy), lecz także osiągom. Rozpędzając się do 388 km/h, F1 przez 10 (!) lat dzierżył miano najszybszego produkcyjnego samochodu na świecie. Wersje drogowe osiągały co prawda „jedynie” 372 km/h, ale i tak F1 rozbudzał wyobraźnie nastolatków i milionerów tamtej epoki. Do 1998 roku powstało zaledwie 107 egzemplarzy McLarena F1, z czego zaledwie 64 w wersji drogowej. To sprawia, że dzisiaj zmiana właściciela przez pojedyncze sztuki to wielkie wydarzenie w świecie motoryzacji. Wystarczy wspomnieć, że dwukrotnie rozbity przez Rowana Atkinsona F1 w 2015 roku został sprzedany za równowartość ponad 40 mln zł. Atkinson kupił swojego F1 w 1997 roku za niewiele ponad 3 mln zł. Czy trzeba dodawać więcej?

Niemniej nazwa „Viper” na zawsze będzie miała szczególny wydźwięk dla chłopców urodzonych u schyłku stanu wojennego.

Lata 90. to również wiele innych spektakularnych samochodów, które zyskały status ikony. Wystarczy wspomnieć Jaguara XJ220, Toyotę Suprę czy niezwykle cenione dziś Porsche 911 993. Jeżeli chcielibyście wrócić do tamtych czasów i poczuć klimat motoryzacji lat 90., nic nie stoi na przeszkodzie. Wystarczy ponownie odpalić pierwszą część "Need for Speed". Tam nadal rządzą Diablo, Viper i najwspanialsze samochody tamtej epoki.

Dodge Viper – kolejny bardzo częsty gość plakatów nad łóżkami dzisiejszych trzydziestolatków. Polskie wyobrażenie o amerykańskim śnie na kołach. Viper pojawił się w 1992 roku i w odróżnieniu od pozostałych bohaterów naszego zestawienia – mimo pewnych trudności – nadal pozostaje w produkcji. Obecnie na rynku mamy trzecią generację tego modelu. Ale to ta pierwsza zyskała status kultowej i rozbudzała wyobraźnię. Potężny silnik V10 z ciężarowym rodowodem z przodu, napęd na tył i brak dachu w wersji cabrio.

Pierwszy Viper mógł rozpędzić się do 266 km/h, zasłynął jednak z tego, że był niezwykle wymagający w prowadzeniu i nie wybaczał błędów. Egzemplarze z pierwszych lat produkcji są już bardzo rzadkie i nie mają większej wartości kolekcjonerskiej. Można je mieć za około 100 tys. zł.

MCLAREN F1 WNĘTRZE

Michał Sztorc | PremiumMoto.pl |Zdjęcia: producenci

41


PRZESIĄDŹ

SIĘ

na rower miejski

KRAKÓW MOŻE POCHWALIĆ SIĘ NAJNOWOCZEŚNIEJSZYM ROWEREM MIEJSKIM W EUROPIE. JEST NIE TYLKO SOLIDNY ALE I INNOWACYJNY. Na ulicach Krakowa pojawiły się niebiesko-żółte rowery Wavelo. Już za niecałe dwa tygodnie będzie ich 1500, umieszczonych w 150 stacjach. To ponad pięć razy więcej pojazdów, niż w poprzednim systemie. To też nie byle jakie rowery. Kraków może pochwalić się najbardziej innowacyjnymi jednośladami publicznymi w Europie. Użytkownicy chwalą je za możliwość rezerwacji i zostawiania roweru poza stacją, za prostą aplikację mobilną oraz szybkość, z jaką można teraz wypożyczyć i oddać pojazd w mieście Kraka. Aby korzystać z Wavelo wystarczy zarejestrować się na stronie systemu lub w aplikacji

42

mobilnej i wybrać odpowiedni dla siebie plan taryfowy. Zajmuje to łącznie nie więcej, niż 10 minut. Do wyboru mamy dwa abonamenty miesięczne. W opcji pierwszej zapłacimy 19zł za możliwość jazdy przez godzinę dziennie. To niecałe 63 grosze za godzinę. Wykupując opcję drugą możemy spędzić na rowerze 90 minut dziennie za kwotę 24 zł. Po przekroczeniu gwarantowanych w abonamencie minut każda kolejna kosztuje tylko 5 groszy. W obu wariantach dostępne są również abonamenty roczne, w których koszt jazdy spada do mniej niż grosza za minutę. Chcesz wybrać się na rowerową przejażdżkę w większym gronie? Użytkownicy Wavelo w ramach jednego konta mogą wypożyczyć dwa rowery. Wtedy opłata za pierwszy pojazd pobierana jest z wykupionego abonamentu, a na drugi naliczany jest koszt w wysokości 5 groszy za minutę. Nic tylko jeździć.


DETOX ZERO idealny zestaw na wiosne oczyszczający i wyszczuplający

100% EKO

ZAMÓW ONLINE

contact@detox-zero.com

ZERO KALORII

www.detox-zero.com


felieton

Era nie takich głupich jasiów Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych budzi we mnie kilka skojarzeń. Szarość i brud na ulicach, beztroska młodość pod znakiem BMXów i pierwszych rowerów górskich, moja mama płacząca ze szczęścia, kiedy nowo zaprzysiężony premier Tadeusz Mazowiecki stanął na mównicy sejmowej z charakterystycznym gestem wiktorii i towarzyszącymi jej owacjami na stojąco, a potem nastoletnie uniesienia, najpierw muzyczne, niewiele później także miłosne.

MICHAŁ MASSA MASIOR Fotograf mody i reklamy. Technikę szlifował w International Center of Photography w Nowym Jorku, a także pod okiem Bruce’a Gildena i Wojciecha Plewińskiego. Na co dzień pracuje w Krakowie. Specjalizuje się w nietypowych portretach i koncepcyjnych sesjach. Nie rozstaje się z aparatem fotograficznym, co można obserwować na jego stronach madmassa.com krakowtumieszkam.pl

44

Fotograficznie czas ten kojarzy mi sie równie ciekawie. Napływ tak zwanych „głupich jasiów” z zachodu. Dostęp mieliśmy przede wszystkim do tych najtańszych. Pamiętam mój pierwszy aparat marki Braun (aparat, nie golarka elektryczna), czerwony, cały plastikowy. Koledzy mi go zazdrościli chyba głównie z powodu miniaturyzacji i koloru. Ostrość zdjęć była raczej umowna, choć pewnie nie bez wpływu na jakość pozostawały zakłady wywołujące filmy. Naświetloną rolkę z wakacji nosiłem do tzw. fotografa, choć człowiek obsługujący maszynę, która wywoływała film w procesie C41, prawdopodobnie z fotografem wiele wspólnego nie miał. Po kilku dniach (choć na każdym zakładzie widniał napis „zdjęcia w godzinę”) odbierało się gotowe odbitki w formacie 9x13 lub 10x15, błysk lub mat. Pieczołowicie wkładało się je do albumów, które później przekazywane były z rąk do rąk podczas spotkań towarzyskich. I tym sposobem fotografia trafiła pod strzechy odrapanych, zaniedbanych i oznaczonych przez koty starych, prywatnych kamienic wielu miast polskich. Mały, kompaktowy aparat fotograficzny stał się must have’em obok wideoodtwarzacza (można było na nim zobaczyć „Rambo”, „Rocky” „Karate Kid” lub „Krwawy Sport”) i, dla tych bardziej majętnych, kamery wideo wielkości kuchenki mikrofalowej, noszonej na ramieniu ojców filmujących komunię dzieci. To wspomnienie „głupich jasiów” wydaje się być odrobinę znajome w kontekście nowoczesnych smartfonów. Dzisiaj każdy fotografuje, a telefony wyposażone w aparat fotograficzny przejęły rolę „idiotenkamer”, które dominowały w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Zastanawiają mnie jednak różnice między nimi.

Po pierwsze Albumy fotograficzne oglądane przez kuzynostwo na imieninach cioci i kolegów na przerwie między lekcjami zostały zamienione na albumy w portalach społecznościowych dostępne dla dużo szerszego grona. Nie pokazujemy już pełnej relacji z wakacji, ale raczej wrzucamy pojedyncze zdjęcia, pokazujące nasz styl życia. Czy to źle? Chyba nie, jest po prostu inaczej. Domowe albumy pełne były zdjęć w klimacie "ja i zabytek". Dzisiaj królują kadry "ja i kawa", "ja i jedzenie", "ja i wielki świat".

Po drugie „Przepraszam, czy mógłby mi pan zrobić zdjęcie? Oooo, tu trzeba wcisnąć. Tak, żeby było widać mnie i zamek”. Coraz rzadziej to słyszymy. W erze samotności przypadkowego przechodnia zastąpiliśmy kawałkiem tandetnego patyka z uchwytem do przypięcia telefonu, sprzedawanego przez ulicznych handlarzy na każdym rogu w turystycznych miejscowościach. Nie lubię selfie sticków, uważam je za chwilową modę, trochę mnie śmieszą. Z drugiej strony jednak nie jest to takie złe rozwiązanie, kiedy chcemy być samowystarczalni. W czasach przed fotografią cyfrową mój licealny kolega poproszony o zrobienie zdjęcia zawsze ucinał głowy bohaterom fotografii. Wielu turystów dzięki niemu zamiast uśmiechniętego zdjęcia na krakowskim rynku z Kościołem Mariackim w tle, oglądało w domu fotografie swoich nóg z tłem marmurowych płyt chodnikowych.

Po trzecie i najważniejsze Nie chodzimy już do wspomnianego wyżej „fotografa”, czyli dzisiejszego "labu". Kolejne zakłady zamykają się, a te, które jeszcze istnieją, starają się ciąć koszty, oczywiście kosztem słabszej jakości odbitek. Nie oglądamy już zatem wielu fizycznych fotografii, a albumy zarezerwowane są dla odrobinę staromodnych pasjonatów i fotografów ślubnych. Świat fotografii stał się bardzo narcystyczny. Klasyczne już wrzucenie zdjęcia z wakacji w poniedziałkowej porze śniadaniowej, kiedy wszyscy sięgając po kanapkę uruchamiają swoje „ajfony”, samsungi i inne „hułaleje”, ma za zadanie pokazać znajomym - patrz, gdzie jestem! Trochę tęsknię do czasów, kiedy dom był pełen gości. Nie trzeba było umawiać się tydzień wcześniej i wpisywać do kalendarzy dat spotkań towarzyskich. Przelewowy ekspres do kawy był co jakiś czas uzupełniany nowym ładunkiem kawy, bo wiadomo było, że zaraz przyjdzie jeden bądź drugi sąsiad. Albumy ze zdjęciami przechodziły z rąk do rąk, a spotkania polegały na niekończących się rozmowach, zamiast na wspólnym scrollowaniu smartfonów.



felieton

Śniadanie A.D. 1997

HAREL Krytyk mody, autorka bloga HARELBLOG.PL

„Chodźmy na śniadanie!” – tych słów nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Choć do rannych ptaszków nie należę, wizja porannych pyszności jest w stanie zerwać mnie z łóżka godzinę wcześniej i zmotywować do jazdy nawet na drugi koniec miasta. O ile działania są tego warte – ale w naszych czasach dobrych śniadań dostatek w niemalże każdym jego punkcie. Zamawiam sobie śniadanie po angielsku albo izraelsku, kawę mogę mieć z mlekiem z dowolnie wybranego orzecha. No i – trochę ironicznie, a trochę nie – fotogeniczny jest taki posiłek i pięknie wygląda na Instagramie. Co wykorzystujemy całą śniadaniową grupą, zanim przystąpimy do konsumpcji. Dziś normalka. A dwadzieścia lat temu? Gdy w 1997 roku ktoś zapraszał mnie na śniadanie, najpewniej było to śniadanie wielkanocne, ewentualnie spoż ywane w Warsie, jako nieunikniony element wielogodzinnej podróży. Jeśli przed szkołą nie zdążyłam zjeść w domu, mogłam liczyć albo na bułkę z kefirem z pobliskiego sklepu, albo owsiankę w barze mlecznym, przesłodzoną na starcie i z zawartością niekoniecznie płatków, bo nazwa obejmowała także zalany mlekiem ryż lub

46

makaron. Kawa była biała lub czarna, a najnowszy przebój stanowił porcjowany proszek, któr y po zalaniu wodą w zależności od wybranej opcji przyjmował kolor i zapach (względnie smak) jednej lub drugiej. Ach, zapomniałabym o śniadaniach w hotelach! Wymyślne nazwy skrywały niestety banalne rozwiązania, a na pytanie, cóż to takiego „Jajecznica po kasztelańsku” padała odpowiedź: „Normalna, na kiełbasie”. I jeszcze zimowe wypady w góry i odkrywanie s c h ro n i s k o w yc h m e n u. W jednym z moich ulubionych schronisk w pewnym momencie zmienił się właściciel, a ponieważ jego żona była jaroszką (słowo „wegetarianizm” dopiero kiełkowało w naszej świadomości), każdy posiłek posypywano zielonym groszkiem prosto z puszki. Samo zdrowie. Ale powiedzmy sobie szczerze, czy ktokolwiek wtedy miał świadomość istnienia tempehu cz y nawet cieciorki? O płatkach drożdżowych nie wspominając. A moda? Żadnego „mówisz masz” czy światowego „see now, buy now”. Jak ktoś miał zdolną mamę, dostawał w prezencie zielono brązowy sweter, jakby żywcem wyjęty z teledysku „Smells Like Teen Spirit”, a jak w domu był jakiś zbieracz, można było znaleźć „mało śmigane” pięćset jedynki. Dwadzieścia lat temu poszukiwałam bezskutecznie sukienki w stylu tej, którą miała na sobie Gwen Stefani

w „Don’t Speak”. Na liście potencjalnych źródeł królowały sklepy indyjskie, genialnie ówcześnie prowadzony Troll (czy ktoś go jeszcze pamięta?) i luksusowy Cottonfield. Żadne nie dało rady i w sumie wciąż nie znalazłam ideału. Dopiero ostatnio zorientowałam się, że akcja poszukiwawcza trwa już dwie dekady. Kiedy to minęło? Sama kwestia umówienia się na potencjalne śniadanie też pozostawała dość specyficzna – jak na obecne czasy, rzecz jasna. Umawialiśmy się osobiście, notując miejsce i godzinę w kalendarzu, żeby pr z ypadk iem nie zapomnieć (chociaż czy wtedy o czymkolwiek się zapominało?) albo telefonicznie, zwykle p ro s z ą c o d b i e r a j ą c e g o o poproszenie do słuchawki odpowiedniej osoby. Lubię sobie te konkrety przypominać, gdy raz po raz zmieniamy datę i konfigurację spotkania w grupowej konwersacji na Facebooku albo gdy dostaję milion sms’ów z pytaniami m.in. gdzie jest wejście do knajpy (autentyk). I wtedy sobie myślę, że może i dwadzieścia lat temu byliśmy jeszcze dziećmi, ale siłą rzeczy pozostawaliśmy bardziej samodzielni niż teraz.



moda

Dysonans EST by Es.

“Bo jeśli praca jest miłością...a miłość pracą,... to czy to żle być pracoholikierm?”. Takimi słowami projektantka Gosia Sobiczewska i jej marka EST by Es. określa swoją nową kolekcję BETWEEN SS2017. Jest to opowieść o dysonansie, jaki występuje między czasem wolnym, a obowiązkiem, czyli pracą. Motywem spajającym kolekcję w jednolitą całość stał się autorski druk, w którym „uporządkowane - niczym w Matrixie linie i kreski zmieniają się, hasając coraz bardziej swobodnie w przestrzeni” - mówi projektantka marki EST by Es. Satynowa bawełna, reliefowy poliamid oraz tkaniny techniczne z metalową nitką, z których odszyta została kolekcja stały się nową fascynacją projektantki.

Fot. Kamil Banaszek

BIZUU x Barbie

Moc printów, kolorów, deseni i grafik… tak prezentuje się nowa kampania wizerunkowa BIZUU x Barbie. W obiektywie Macieja Nowaka pojawiło się 15 modelek z REBEL GANG prezentujących kapsułową kolekcję marki. Choć różnorodne są ich sylwetki oraz osobowość, wspólnie tworzą obraz silnej, niezależnej i odważnej kobiety. Nietypowe stylizacje Bartłomieja Indyki współgrają z mottem mówiącym, że choć każda kobieta jest inna - jest równie piękna. Kampania przepełniona jest odcieniami różu - co jest charakterystyczne dla obu marek. Nie brakuje jednak czerni, która nadaje rockowy charakter.

materiały prasowe

Bombery i koronczarki

Połączenie tradycji z modą to nowy pomysł marki House of Berries. Jej kurtki bombery łączą siły z krakowskimi koronczarkami, których umiejętności zostały wpisane na Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego. Choć brand jest stosunkowo młody, jego projekty chętnie noszone są w różnych zakątkach świata. House of Berries zgodnie z duchem slow fashion ogromną wagę przywiązuje do jakości. Znajdziemy tu wyszukane połączenia wełen z akrylem, stuprocentowe jedwabie i kaszmiry. Projekty odszywane są z dbałością o detale w polskich manufakturach. materiały prasowe

48


moda

materiały prasowe

Jeansy dla Afryki Fot. Weronika Izdebska

Kupując kolejną parę jeansów zupełnie nie zwracamy uwagi na fakt, że mogą stanowić zagrożenie dla naszego środowiska, a co za tym idzie - dla nas samych. Do świadomego podejścia do mody na płaszczyźnie globalnej i lokalnej nakłania nas marka KOKOworld. Niedawno zaprezentowali plecaki ze starych jeansów wykonane przez rękodzielnika Carlosa z Hiszpanii. Dziś tworzą nowy projekt, nadają starym jeansom nowe, lepsze życie, przekształcając je w torby i plecaki. Całkowity dochód ze sprzedaży zostanie przekazany na ufundowanie dzieciom z Domu Dziecka Window of Life w Ugandzie edukacji i niezbędnych przyborów szkolnych. Więcej informacji na stronie kokoworld.pl.

Miłość w wydaniu KULTY

Skandynawski charakter marki KUTLA przejawia się w prostych formach z nutą asymetrycznych - zgodnych z trendami - krojów. Projekty kierowane są do osób ceniących wysoką jakość, a także oryginalną formę. Propozycją KULTY na obecny sezon stała się kolekcja inspirowana miłością. Od kolorystyki, po formy: w „Miłości” nic nie jest oczywiste. Dominują odcienie czerni oraz granatu zamknięte w sportowych, oversize’owych fasonach. Pozostawione zostało jednak miejsce dla kobiecej lekkości. W najnowszej kolekcji znajdziemy także spódnice, sukienki, otulające ciało dzianiny. Zaskakującą nowością stały się nadruki zaprojektowane przez artystkę Vaczor - dzięki temu język uczuć ubrany został w grafikę.


wywiad

Fot. Artem Basanets

Podążaj za tym, co kochasz JEGO KREACJE NOSZĄ TAKIE GWIAZDY JAK RIHANNA, TILDA SWINTON CZY KYLIE MINOGUE. ZALEDWIE KILKA TYGODNIE PO POKAZIE NA LONDON FASHION WEEK PRZYLECIAŁ DO KRAKOWA, BY WZIĄĆ UDZIAŁ W CRACOW FASHION WEEK ORGANIZOWANYM PRZEZ SZKOŁĘ ARTYSTYCZNEGO PROJEKTOWANIA UBIORU, A WCZEŚNIEJ BYŁ GOŚCIEM ART & FASHION FORUM. Z kanadyjskim projektantem Markiem Fastem rozmawia Rafał Stanowski

50



wywiad

Fot. Artem Basanets

Spróbuj zdefiniować, kim jest dobry projektant. To ktoś, kto dostrzega, co dzieje się wokół. Yeah. Ktoś, kto dostrzega, co dzieje się w modzie czy szerszej - na świecie? Muszę się chwilę zastanowić. (mija chwila) To zależy, jaki jest twój background, czym się interesujesz, czy lubisz się uczyć. Ważny jest zmysł krytyczny. Jak ważny? Najgorzej jest chyba zamknąć się w iluzorycznej bańce mydlanej z przekonaniem o własnym geniuszu? W tej branży nie należy wszystkiego traktować zbyt poważnie. Trzeba mieć dystans i czerpać radość z pracy. Czy ty nadal czujesz fan z bycia projektantem mody? Od niedawna - tak. Wcześniej musiałem zrobić sobie krótką przerwę, by dostrzec perspektywę i odnaleźć radość z tego, co tworzę. To niezwykle ważne.

52

Jak zachować unikalność we współczesnym świecie mody, gdzie niemal każdy może zostać szybko skopiowany? Wiele osób zbyt mocno się stara. Musisz odkryć to, co chcesz robić, zastanowić się, w czym jesteś dobry, jeśli w czymś nie jesteś, nie próbuj. Powinieneś przede wszystkim kochać to, co robisz. Nie należy się zbyt często porównywać do innych, bo możesz wpaść w niepotrzebną frustrację. Podążaj za tym, co kochasz i skup się na tym. Cała reszta się nie liczy. Skąd czerpiesz inspirację do tworzenia takiej mody, jaką kochasz? Przede wszystkim z filmów, które uwielbiam, oglądam ich bardzo wiele. Często są to filmy, w których można znaleźć ciekawe kostiumy, jak “Drakula” czy “Orlando”. Miałem kiedyś przyjemność tworzyć stroje burleski Le Crazy Horse de Paris. To było niezwykle interesujące, ponieważ kostiumy grają tam jedną z ważnych ról. Świetnie się tym bawiłem.

Co sądzisz o współczesnej modzie, która stała się niezwykle szybka, poddana dyktatowi nieustannej rywalizacji między projektantami? Czy miałeś chwile zwątpienia i myślałeś, by to wszystko porzucić? Tak, wiele razy. Dlatego musiałem zrobić sobie chwilę przerwy od mody. Czasami warto się odciąć, zastanowić, złapać oddech, bo nie jest to najbardziej afirmatywna i przyjazna branża. Nie należy postępować zbyt pochopnie i działać w gorączce. Warto zrobić krok wstecz, wyjechać na wieś, zanurzyć się w pięknym krajobrazie. Zrobić sobie detoks od fashion. Nie można patrzeć przez cały czas oczami “Vogue’a”. (śmiech) Moda stała się również niezwykle szybka, trendy zmieniają się kilka razy w ciągu roku, trzeba nieustannie nadążać za tym, co widzimy na Instagramie czy Snapchacie. To niesamowite wyzwanie dla projektantów, ale i ogromna presja, którą nie wszyscy wytrzymują.


wywiad

Nudne? Może raczej skomercjalizowane? Projektanci zbyt często zapominają dziś o korzeniach, o sztuce, a zajmują się zarabianiem pieniędzy i zdobywaniem popularności. Kiedyś moda miała wyższy cel. Zgadzasz się? To prawda. Jeśli w kawałek tkaniny, który trzymasz w ręce potrafisz tchnąć emocje, elementy kultury, osobowość, staje się czymś więcej, czymś ekscytującym. Lubię to robić i chciałbym móc to robić zawsze. Traktujesz modę jako sztukę czy rzemiosło? Jako sztukę, na pewno. Gdy tworzę, myślę zawsze w sposób artystyczny. Potem, gdy moje projekty trafiają na wybieg, wchodzą do innego świata, gdzie nie wszyscy myślą tak jak ja. Niektórym się pewnie wydaje, że byłyby ciekawsze, gdyby obsypać je kryształkami (śmiech).

Fot. Tomasz Dyniec

To wielka zmiana. Mocno się jej obawiam. Wydaje mi się, że z tego powodu mniej doceniamy dobre ubrania, wszystko jest takie rozcieńczone. Mało kto potrafi dostrzec różnicę między fast fashion a slow fashion. Sądzisz, że ten trend przeminie czy może nabierze jeszcze większego tempa? (chwila namysłu) Zobaczymy. Jestem ciekaw, czy konsumenci zaczną częściej dostrzegać różnicę między ręcznie wykonanym swetrem a czymś, co powstaje w masowej produkcji w fabryce. Problem leży w tym, że często kradnie się pomysły nam, projektantom. Potem projekty trafiają do masowej produkcji i trafiają na rynek. To wszystko odbiera nam, projektantom, miłość, którą czerpiemy z tworzenia. W swoją pracę wkładamy przecież ogromną energię, przelewamy na tkaninę własne emocje. Vivienne Westwood powiedziała w jednym wywiadów, że wolała modę sprzed lat, kiedy wszystko nie było takie…

Co czułeś, gdy Twoje projekty nosiły takie gwiazdy, jak Rihanna, Tilda Swinton czy Kylie Minogue? To było wspaniałe i napędza do tworzenia, zaczynasz zastanawiać się, kogo jeszcze chciałbyś ubrać, poszukujesz swoich muz. Dostrzegasz, gdzie twoje ubrania mogą się znaleźć.

Słyszałem, że twoja rodzina jest związana z Polską? Moi przodkowie mieszkali w Drwatach koło Wyszogrodu, na terenie dzisiejszej zachodniej Polski. Po wojnie jednak musieli opuścić swój dom. Gdy byłem na Art & Fashion Forum w Poznaniu wybrałem się odwiedzić rodzinne strony. Czuję się związany z tym miejscem, krajobraz jest zresztą podobny do kanadyjskiego.

W twoich projektach odnajduję sporą dozę smutku, mam rację? W czasie tworzenia eksploruję mroczną stronę, dwa razy do roku, w czasie projektowania kolekcji, przeżywam swoistą terapię. To prawda, jestem gotycki, w moich projektach jest zawarta pewna doza smutku, ale na koniec można w nich odnaleźć nadzieję. Mam nadzieję.

W czasie Art & Fashion Forum miałeś przyjemność współpracować z młodymi polskimi projektantami, m.in. z Piotrem Popiołkiem, który wygrał Cracow Fashion Awards. Co przyniosło Tobie to doświadczenie? Gdy pracujesz z projektantami, którzy są na początku drogi, czujesz od nich niezwykłą pasję i energię. Przypomniałem sobie chwi-

le, gdy ja sam zaczynałem, miałem entuzjazm. Dobrze o tym pamiętać, to dodaje siły i motywacji. Na koniec, ciekaw jestem, jak wygląda twoja szafa? Jestem raczej basicowy. Noszę przede wszystkim rzeczy, które są wygodne. Gdybym miał zbyt wiele pieniędzy, pewnie wydałbym je na projekty Yohjiego Yamamoto. Ale na razie nie mam tego problemu (śmiech).

Rozmawiał i słuchał Rafał Stanowski Rozmowa odbyła się w czasie spotkania ze studentami Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru w Krakowie

53


sesja

54


DREAM TEAM x BOLA sesja

55


sesja

56


sesja

57


sesja

58


sesja

59


sesja

60


sesja

61


sesja

62


sesja

63


sesja

64


sesja

AUTORZY SESJI: Projekty: Ola Bajer - Bola Zdjęcia: Michał Pańszczyk Makijaż: Anna Catnel Piechocka Włosy: Jaga Hupało Born To Create - Kamil Pećka Backstage: Adam Słaboń

Podziękowania: Akademii Wychowania Fizycznego Imienia Józefa Piłsudskiego za udostępnienie przestrzeni. Marce Asics za użyczenie butów do sesji. Kawiarni Sok Bar za pyszne przekąski.

65


moda

Z polską metką

Ola Bajer Bola

Zdjęcia: Michał Pańszczyk

Bez wątpienia dusza artysty, głowa pełna wyobraźni i ręce pełne pracy. Ola Bajer – Bola. To jedno z najbardziej gorących nazwisk wśród wschodzących polskich projektantów. Ma świetne recenzje, pokazuje się na dużych wydarzeniach, zdobywa międzynarodowy rozgłos.

Aleksandra Oleszek

Swoją przygodę z projektowaniem rozpoczęła w trakcie studiów w katowickiej ASP na kierunku malarstwo. Sztuka wciąż grała w jej sercu, dlatego pasję do tworzenia zarówno obrazów jak i mody postanowiła połączyć ze sobą. Rozpoczęła studia w krakowskiej Szkole Artystycznego Projektowania Ubioru. Tkanina stała się płótnem, na które mogła przelewać swoje wizje. „Postanowiłam przenieść sztukę na to, co użyteczne – czyli modę” - mówi Ola Bajer. Projektantka z przyjemnością wspomina swój pierwszy pokaz. Odbył się on chwilę po przeprowadzce do Warszawy, podczas łódzkiego fashion weeka. Kolekcja została zaprezentowana na scenie Off Out Of Schedule

66

już 5 lat temu... Ola podsumowuje to wydarzenie słowami: „Było tak super, że postanowiłam zrobić kolejny i kolejny... aż do teraz.”

Modelki z zamkniętymi oczami prezentowały ubrania – niczym we śnie, uzupełniały je nieoczywiste makijaże.

Dla kogo projektuje? Najczęściej stają się nimi „ludzie świadomi mody”. „Są nimi osoby w wieku od 14 do 70 lat” - śmieje się. Każda kolekcja Oli Bajer to opowieść innej, odrębnej historii. Inspiracją do jej powstania staje się to, co istotne w danym momencie. Ubiegła kolekcja „Draumen” to odniesienie do marzeń sennych samej projektantki. Wprowadzała nas w świat swojej wyobraźni, swoich snów. Kolekcja zaprezentowana podczas FashionPhiloposphy w Łodzi współgrała z motywem przewodnim.

Najnowsza kolekcja, która otworzyła Cracow Fashion Week, odnosi się do tego, co dzieje się teraz w życiu Oli. Została zatytułowana „Hollow” i wypełniają ją kunsztowne, ręcznie wyszywane aplikacje. Tak wygląda propozycja Boli na sezon wiosna-lato 2017. Nie brak mrocznej kolorystyki, opowiadającej o negatywnych emocjach, które mogą stać się inspiracją dla kreacji.


moda

Ola tworzy z niezwykłą precyzją, dąży do efektu przelania na tkaninę obrazu, który zrodził się w jej wyobraźni. Haftowanie samych perełek trwa nawet 70 godzin. A cały proces tworzenia to nie tylko realizacja, czyli odszycie kolekcji. Wiąże się z ustaleniem konceptu, kroju, odpowiednich środków plastycznych i tkanin. „Samą koszulę z nowej kolekcji tworzyłam przez 3 dni” - wspomina projektantka. Jej podejście do mody jest bardzo prywatne i indywidualne – z uwagi na świadomość czasu, jaki jej poświęca. Projektantce zdecydowanie bliżej do mody jako sztuki, niż biznesu. Jak sama wspomina, „nie myślę biznesowo, albo może i myślę, lecz artystyczna dusza zawsze wychodzi na przód”. W ten koncept wpisują się rozmaite działania Oli Bajer. Jedną z nich jest projekt „Dream Team”, którym w roli ambasadorów kolekcji artystka obsadziła kreatywnych ludzi łączących modę i kulturę. To osoby, które bola ceni za indywidualizm oraz relacje, które pielęgnowali przez lata. Dream Team Boli stanowią: Jaga Hupało,

Tobiasz Kujawa, Mr. Lex, Iwona Łęczycka, Natalia Nykiel, Novika, Ramona Rey i Kuba Wandachowicz. Projekt stanowi kontynuację wyśnionej kolekcji „Draumen”, a 10% dochodu z “Dream team” jest przeznaczone na rzecz Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Józefowie. Do sprzedaży wchodzi kolejny, nowatorski projekt Oli Bajer. Będziemy mieli możliwość zamówienia własnego, spersonalizowanego projektu. Mowa tu o bomberkach z autorskimi, wektorowymi grafikami tworzonymi przez artystkę. Projektantka uszyła niedawno czarną bomberkę ze złotą grafiką przedstawiającą wizerunek rapera Tede. Ola Bajer realizuje to, co stało się jej motto artystycznym: przenosi sztukę na pole mody.


recenzje

160 uderzeń na minutę

Moda na rave i rave w modzie Mówi się, że podczas słuchania dynamicznych rave’owych brzmień można wpaść w trans, ale już samo przyglądanie się ekstrawaganckiemu stylowi bywalców klubów z lat 90. gwarantuje tego rodzaju doświadczenia. W jaki sposób moda, która królowała na parkietach podczas tajnych imprez, stała się obiektem zainteresowania znanych projektantów? Kiedy pod koniec lat 50. amerykański muzyk Buddy Holly zachęcał swoich słuchaczy do imprezowego szaleństwa, nikt nie przypuszczał, jak wielką siłę będzie miało hasło „rave on”. „Zaszalej” - śpiewał jeden z pionierów rockandrollowej muzyki i tym samym wprowadził nowy termin do słownika wielbicieli tanecznych rytmów. Zanim parkiety w modnych klubach opanowali imprezowicze w jaskrawych włosach i białych rękawiczkach, słowo „rave” kojarzyło się głównie z buntem brytyjskiej modkultury i przedstawicielami psychodelicznego rocka lat 60.

rzucał się w oczy z drugiego końca sali. Na przełomie lat 80. i 90. ludzie po raz kolejny stworzyli społeczność, którą połączyła miłość do muzyki i która wyróżniała się wyrazistym stylem. Kolorowe futrzaki, niebotycznie wysokie platformy, neonowe bluzki, ekstrawaganckie kombinezony i szerokie spodnie z odblaskowymi detalami, znane powszechnie jako „phat pants”. Hippisowskie wianki zastąpiły bandanki, zamiast sznurów korali na szyjach imprezowiczów pojawiły się gwizdki, a pomocnym gadżetem przy energetycznych ruchach tanecznych okazały się robocze rękawiczki.

„Raversami” określali się tacy muzycy jak Keith Moon z The Who czy Steve Marriott ze Small Faces, angielska grupa The Yardbirds wydała swój drugi album pt. „Having a Rave Up” (1965), a kilka lat później David Bowie w kawałku „Drive-In Saturday” opowiadał o tym, jak mieszkańcy post-apokaliptycznego świata w przyszłości, zapomnieli o tym, czym jest miłość i seks, więc trzeba „spróbować zrobić to tak jak przedtem”. „To czas szaleństw dla imprezowiczów” („It’s a crash course for the ravers”) śpiewał na płycie „Aladdin Sane” (1973). Podobno Bowie snuł wówczas wizje roku 2033, ale jego projekcja przyszłości sprawdziła się znacznie wcześniej. W końcu w latach 90. kulturę rave nieprzypadkowo kojarzono z zabawą i beztroską przełomu lat 60. i 70.

Tak jak dawniej na ubraniach i dodatkach królowały pacyfki, tak szaloną modę społeczności rave opanowały słynne znaczki „Smiley Face”. Na pomysł charakterystycznej żółtej buźki z szerokim uśmiechem wpadł w 1963 roku amerykański artysta Harvey Ball. W latach 70. do symbolu przylgnęło popularne wówczas wyrażenie „have a nice day”, ale swoją obecność w popkulturze wzór odbił znacznie później, pod koniec lat 80., kiedy pojawił się na zaproszeniach do londyńskiego klubu Shoom. Z ulotek uśmiechały się tabletki „Smiley”, nieprzypadkowo kojarzone z modnym wówczas ecstasy. Zanim jednak symbol zaczął nabierać negatywnego znaczenia, bezpośrednio nawiązującego do narkotykowych odlotów, zdążył jeszcze opanować modę kultury rave. Pojawiał się na koszulkach, bluzach i naszywkach, zarówno w kolekcjach niezależnych marek, jak i wśród propozycji znanych sieciówek, by następnie odejść na drugi plan w wyniku coraz głośniejszych antynarkotykowych protestów, atakujących ekstrawaganckich imprezowiczów. Komercjalizacja kultury rave bez zaskoczenia szybko zniszczyła pierwotny charakter tego ruchu i doprowadziła do jego zmierzchu. A jednak wraz z nadejściem mody na lata 90., kolorowy

Hippisowskie hasło „make love, not war” („czyń miłość, nie wojnę”) zamieniło się w znacznie odważniejsze „drop acid, not bombs” („zrzucaj kwas, a nie bomby”). Dawne opium i LSD zastąpiło ecstasy narkotyk, o którym mówiono, że idealnie komponuje się z rytmem dynamicznych uderzeń nowej modnej muzyki. Fryzury stały się jeszcze odważniejsze, ubrania ponownie krzyczały feerią żywych kolorów, a każdy zestawiony z nimi gadżet 68

styl entuzjastów muzyki klubowej wskrzesili nie tylko współcześni artyści muzycznej sceny (Grimes, Rihanna), ale również projektanci mody. Już w sezonie wiosenno-letnim 2015 o stylu rave przypominał Jeremy Scott, kiedy na wybiegu pojawiły się kwieciste topy oraz metaliczne mini i szorty, kolorowe koszulki z ironicznym hasłem „Don’t take drugs. Give them to me” („Nie bierz narkotyków. Daj mi je”), jak również różowe futrzane ramoneski i spódniczki. W kampowej estetyce amerykański projektant nie od dziś czuje się wyśmienicie. Nic więc dziwnego, że w popkulturowym tyglu Scotta znalazło się miejsce na dziwaczny i nieszablonowy styl z parkietu rave. Kilka lat później, przy okazji premiery wiosenno-letniej kolekcji 2017, potencjał klubowej mody lat 90. docenił Marc Jacobs. Nowojorski wybieg projektanta nieprzypadkowo zamienił się w Paradę Miłości z Berlina. Prezentacji najnowszego sezonu towarzyszyła energetyczna muzyka, a każdej pokazowej stylizacji z pewnością nie powstydziłaby się żadna rozkochana w rave’owych brzmieniach klubowiczka. Satynowe płaszcze, szorty, kuse mini, neonowe bluzy, kolorowe zakolanówki, imponującej wysokości platformy oraz świetnie komponujące się z ubraniami fryzury w postaci długich kolorowych dredów - nic nie pozostawiało wątpliwości, że wiosenno-letniej kolekcji Jacobsa wtórują psychodeliczne rytmy rave’owe. Niegdyś wyśmiewany styl z lat 90. w czasach swojej świetności nigdy nie był traktowany poważnie. A jednak historia pokazała nam już nie raz, że moda, prędzej czy później, zainteresuje się każdą wyrazistą subkulturą. Kamila Żyźniewska



sesja

DRIVE LOUNGE MAG 90#

choker handmade body, bomber Zara

70


sesja


sesja

sukienka Red London bransoletka Restyle

72


sesja

okulary Optyk Pański sukienka Red London bransoletki Restyle 73


sesja

sukienka Red London bransoletka Restyle

74


sesja

czapka, bomber, getry H&M

75


sesja

76


sesja

top Zara szorty handmade bransoletka Hermes vintage kolczyki H&M buty Ryłko 77


sesja

okulary Optyk Pański bomber, top H&M

78


sesja

choker handmade body, bomber Zara

79


sesja

top Zara szorty handmade bransoletka Hermes vintage kolczyki H&M

80

top Beshka szelki vintage szorty River Island koszula H&M bransoletki własność stylistki


Zdjęcia: Michał Massa Mąsior - madmassa.com Modelka: Justyna Rusnak - AS Management Mua: Paulina Tomasik Hair: Izabela Piwowarska Style: Gosia Kuniewicz PODZIĘKOWANIA DLA: Krakow Pinball Museum - krakowpinballmuseum.com Pink Bowling & Club Kraków Optyk Pański

bomber, body, buty Zara

81


sesja

kolczyki H&M bransoletka Hermes vintage top Zara okulary Optyk Pański

82



wydarzenia

iD Cracow Fashion Week

Harel i Robert Kiełb Ewa Kosz i Tobiasz Kujawa

TYGODNIOWE ZAWIROWANIE WOKÓŁ MODY ZAWŁADNĘŁO KRAKOWEM. W DNIACH 18 – 26 MARCA ODBYŁ SIĘ CRACOW FASHION WEEK ORGANIZOWANY PRZEZ SZKOŁĘ ARTYSTYCZNEGO PROJEKTOWANIA UBIORU WE WSPÓŁPRACY Z MIASTEM KRAKÓW. PROGRAM WYDARZENIA IMPONOWAŁ NIE TYLKO RÓŻNORODNOŚCIĄ WYSTAW, WARSZTATÓW CZY PROJEKCJI FILMOWYCH DOTYCZĄCYCH MODY ORAZ FOTOGRAFII. WYDARZENIE ODBYŁO SIĘ POD HASŁEM „FASHION & ECOLOGY”. Warsztaty obfitowały w prelegentów cenionych w świecie mody (Mark Fast, duet MMC, Michał Zaczyński czy Karolina Sulej). Mogliśmy obejrzeć pokazy młodych projektantów, a także nacieszyć oko modą sprzed lat. Zorganizowany w Muzeum Narodowym permormens zaprezentował rekonstrukcję ubiorów barokowych, gromadząc licznych entuzjastów mody.

Natasha Pavluchenko

Projekt został zrealizowany przez pracownię Mme Chantberry we współpracy z Haną Polaskovą. Ciekawe były również pokazy dwóch uznanych absolwentek SAPU - Pat Guzik oraz Oli Bajer (bola). Cracow Fashion Awards dał możliwość zapoznania się z twórczością tych młodych talentów. Studenci Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru w bardzo licznym gronie zaprezentowali niez wykle różnorodne kolekcje dyplomowe. Każda z nich spotkała się z oceną międzynarodowego jury składającego się z osób: Mark Fast (Kanada), Carol Morgan (Wielka Brytania, Central Saint Martins), Margaret Larmuth (Szwajcaria), duet MMC: Ilona Majer i Rafał Michalak, Natasha Pavluchenko, Dorota Wróblewska (Sophisti Group), Ranita Sobańska (4F), WP Onak (OCR Creations), Gosia Sobiczewska (ESTby ES.), Robert Kiełb (LAF Artist Management), Anna Jatczak, Joanna Błażejowska (Aska), Marcin Giebułtowski, Maria Wiatrowska, Paweł Zawiślak (Kropki Kreski), Monika Szpetnar (Mohito), Marzena Szura (House), Monika Onoszko (Onomono), Ilona Kanclerz (Modny Śląsk).

Laureatem wieczornej gali Cracow Fashion Awards w Centrum Kongresowym ICE Kraków okazał się Piotr Popiołek, który swoją dyplomową kolekcją „iD” opowiedział historię o relacjach międzyludzkich oraz wzajemnej zależności. Sam pokaz zyskał ogromne uznanie jury. Poprzez modę zobaczyliśmy proces kształtowania własnej tożsamości pod wpływem otoczenia. Różnorodne faktury uświadamiają nam odmienność każdego człowieka, a zarazem jego unikatowość. Kolorystyka kolekcji ograniczona została do odcienia ludzkiej skóry.

Zwycięzca CFA - Piotr Popiołek

84


wydarzenia

projekt: Kinga Chłopek

projekt: Kinga Kasińska

projekt: Piotr Popiołek

Co charakterystyczne – nie brak tu warstwowości oraz szerokiego wachlarza autorskich tkanin, są ortalion, organza, skóra lakierowana czy folia. Już sama kampania kolekcji„iD” stawia człowieka oraz jego różnorodność na pierwszym miejscu. Wygrana podczas krakowskiego tygodnia mody to nie jedyny sukces projektanta. Został on także finalistą Art & Fashion Forum w 2016 roku. Piotr Popiołek tworzy z niezwykłą pasją. Swoją przygodę z modą projekt: Sandra Stachura rozpoczął już w wieku 16 lat, to wtedy powstała jego pierwsza kolekcja. Podczas gali Cracow Fashion Awards mieli okazję zaprezentować się także inni zdolni absolwenci SAPU.

projekt: Patryk Jordan

Sandra Stachura za przenoszącą w świat morskich fal kolekcję „Deep Space” otrzymała wyróżnienie od Rady Wysokiej Mody. Struktury ukwiałów, polipów, autorskie obuwie wykonane metodą druku 3D z sukcesem zobrazowały głębię, piękno oraz siłę podwodnego świata. Nietypowe formy, szum fal oraz sposób poruszania się modelek spajały kolekcję w artystyczną całość. Odmienną estetykę zaprezentował Artur Stec o pseudonimie Leser. Serca Rady Wysokiej Mody podbiły jego ciężkie, ekologiczne konopne i lniane tkaniny kontrastujące z materiałami termoaktywnymi. Ręcznie barwione, nawiązywały do obecnej działalności Artura – graffiti. Był to ukłon w stronę nieformalnej twórczości miejskiej. Rada Wysokiej Mody doceniła także kolekcję „Sqeeze” zaprojektowaną przez Patryka Jordana.

Nie brak w niej balansu międz y sportowym, a k lasycznym stylem. Motywem dopełniającym stały się wykonywane na drutach detale, a także nadruki. Kolekcja wyróżniona została także nagrodą Rady Mediów. Wyróżnienie otrzymała Paulina Mrożek, autorka kolekcji „Pułapka szarości”. Bodźcem do stworzenia projektów dyplomowych stały się miejskie budynki, prostota oraz minimalizm. Kolekcja bazowała na zapożyczeniach z męskiej garderoby. Całość spójnie manifestowała pułapkę szarości. Skład Rady Mediów obfitował w nazwiska, byli tu m.in. Michał Zaczyński (przewodniczący, Esquire), Olga Yanul (L'Officiel Ukraine, Vogue Mexico), Karolina Sulej (Wysokie Obcasy), Ewa Kowalewska-Kondrat (Harel), Tobiasz Kujawa (Freestyle Voguing), Maja Chitro (InStyle), Magdalena Zawadzka (Harper's Bazaar), Piotr Zyznowski (Sophisti), Justyna Majka (Fashion Post), Urszula Wiszowata (Fashion Biznes), Ewa Kosz (Ultra) czy Kinga Litwińczuk (Style-On).

Partnerami generalnymi wydarzenia byli Galeria Krakowska oraz Showroom Solna 1

Aleksandra Oleszek

85


moda

Modowy alfabet lat 90. A - Adidasy

Inwestujemy w nową wersję Adidasów Gazelle i Tubular, które nosili Kate Moss i Noel Gallagher z Oasis.

D - Dr. Martens

Kiedyś były symbolem undergroundu, krył się za nimi bunt i przynależność do subkultury, teraz glany stały się elementem stylizacji podczas fashion weeków, m.in. w pokazie Vetements.

H - Halki

Mistrzyniami noszenia sukienek, które wyglądają jak halki, były Kate Moss i Gwyneth Paltrow.

I - It Girls

Każda epoka ma swoje ikony stylu. W latach 90. królowały topmodelki, aktorki serialowe oraz najlepszy girlsband wszech czasów: Spice Girls.

K - Kate Moss

Lata 90. to era topmodelek. Kate Moss, Claudia Schiffer i Naomi Campbell pokazywały ludziom co mają kupować i jak żyć. Cindy Crawford przez kilka lat była nawet współprowadzącą program “House of style” w MTV.

ADIDAS TUBULAR

B - Bandana

Czerwoną lub czarną zakładamy na szyi i nadgarstku. Biała bandana stała się symbolem solidarności i ludzkiej jedności. To ruch zapoczątkowany w tym roku przez Imrana Ameda z The Business of Fashion jako odpowiedź na sytuację polityczno-społeczną na świecie.

DR. MARTENS - THE NOVA TWINS

G - Grunge

Poza wkładem w rozwój muzyki, Grunge wypromował konkretny styl ubioru. Chcieliśmy wyglądać jak Kurt Cobain: nosić flanelowe koszule w kratę i nieco dłuższe, potargane włosy.

C - Choker i crop top

Połączenie kojarzące się ze stylem Christiny Aguilery i bohaterkami serialu 90210. W 2017 r. aksamitną wstążkę wokół szyi nosimy z krótkim sportowym topem.

86

N - Nowy postsowiecki szyk

Styl z opuszczonych robotniczych blokowisk i wielkich bazarów pokazywany jest na najważniejszych światowych wybiegach. Prym wiodą Gosha Rubchinskiy i marka Vetements.

O - Ortalion

NIRVANA FOT. JULIO ZEPPELIN

Ortalionowy dres wraca na salony. Królują kolorowe jak tęcza i za duże o kilka rozmiarów kurtki oraz spodnie z zatrzaskami lub lampasami. Na parkiecie słychać ich szelest! Występują w komplecie z bluzą Fila albo tzw. tureckim swetrem wygrzebanym z szafy taty.


moda

P - Plecaki

Choć nylonowy plecak Prady zaprojektowano w latach 80., to w Polsce zyskał popularność dzięki licznym “inspiracjom” w następnej dekadzie. Kto z nas nie nosił podobnego? Każda modna dziewczyna miała też przezroczysty plecak. Dziś transparentne akcesoria znów są na topie.

Q - Quelle

Katalogi wysyłkowe przywożone przez rodzinę zza zachodniej granicy, np. Quelle były kopalnią inspiracji: od damskich garniturów w męskim stylu, przez golfy, jeansowe ogrodniczki, kreszowe dresy i koronkowe body.

R - Rachel cut

Wszystkie dziewczyny chciały wyglądać jak Rachel z serialu „Przyjaciele”. Do dzisiaj tzw. „Rachel cut” jest ikoną: zapuszczona grzywka, złociste refleksy na włosach i cieniowane cięcie do ramion, dające wrażenie dużej objętości.

S - Seriale

Dzisiaj seriale przeżywają drugą młodość. „Słodkie Zmartwienia”, „Sabrina nastoletnia czarownica”, „Jezioro marzeń” i „Pełna Chata” kształtowały nasz styl ubierania się.

T - Telenowele

Szlaki telenoweli w polskiej telewizji przetarła „Niewolnica Isaura”, a w latach 90. Zbuntowany Anioł pokazywał, jak nosić szminki do ust z perłowym połyskiem, krótkie spódniczki z lakierowanej skóry i męskie bluzy z kapturem. Brzmi znajomo?

W - Wiatrówka

Najpopularniejszy model kurtki w latach 90. Przyznajcie się, macie jeszcze jakąś w szafie?

Z - Zmywalne tatuaże

Czas wakacji kojarzy się ze zmywalnymi tatuażami: te pierwsze dołączano do Bravo, ale obowiązkowa była też henna znad Bałtyku.

UEG X Zuza Krajewska / FW17

Katarzyna Kwiecień

GIRL LITTLE BOY - FOT. KRZYSZTOF WASZAK

87


felieton

W czym mogę pomóc? Czyli o obsłudze klienta

LATA 90. – CZYLI TEMAT PRZEWODNI AKTUALNEGO NUMERU, TO CHYBA JEDEN Z CIEKAWSZYCH OKRESÓW. POSTANOWIŁAM NAWIĄZAĆ DO JEDNEGO Z MOICH ULUBIONYCH FILMÓW Z NASTOLETNICH LAT I SCENY, KTÓRA ŚWIETNIE OBRAZUJE ISTOTNĄ DLA MAREK MODOWYCH KWESTIĘ, JAKĄ JEST OBSŁUGA KLIENTA.

23

marca 1990 roku odbyła się premiera filmu „Pretty Woman”, w którym główne role zagrali Julia Roberts i Richard Gere. Jedną z bardziej znanych scen z tego filmu jest ta, w której główna bohaterka Vivian Ward postanawia udać się na shopping. Po wejściu do jednego ze sklepów zostaje z niego w zasadzie wyproszona, ponieważ obsłudze nie wydaje się, żeby było ją stać na zakupy. Vivian wraca do butiku następnego dnia obładowana zakupami i ubrana w nową sukienkę, którą zakupiła gdzie indziej wraz z masą rzeczy, na które wydała fortunę. Do ekspedientek w sklepie zwraca się tymi oto słowami: „Byłam tu wczoraj i nie chciałyście mnie Panie obsłużyć. Pracujecie na zasadzie prowizji, prawda?. Duży błąd. Duży. Wielki. Muszę iść dalej na zakupy.” Oczywiście w latach 90. panowały inne zwyczaje niż aktualnie. Ludzie stroili się tylko po to, aby wyjść na spacer na Rodeo Drive. W dzisiejszych czasach jest to coraz rzadsze.

88

Niestety, jeśli chodzi o obsługę klienta, nadal nie wszędzie jest tak, jak być powinno. A przecież istnieje ważne powiedzenie biznesowe – „Obsługa klienta nie jest działem, jest postawą”. Szereg kwestii związanych z obsługą klienta jest determinowany przez prawo, jak chociażby kwestie zwrotu towarów, reklamacje czy prawo odstąpienia od umowy zawieranej na odległość. Natomiast regulacje prawne wyznaczają minimalne standardy, które musi spełniać przedsiębiorca, w tym wypadku marka modowa, w relacji z konsumentem. Zdarzają się również konsumenci, którzy nadużywają korzystnych dla siebie postanowień regulaminów poszczególnych sklepów, które zdecydowały się wyjść naprzeciw oczekiwaniom konsumentów i przyjęły korzystniejsze niż ustawowe uregulowania w stosunku do klientów. W związku z powyższym istotne jest, aby każda marka modowa stworzyła swoją politykę obsługi klienta i zdecydowała, jakie będzie miała podejście do swojego klienta. Nie ma bowiem nic gorszego niż brak spójności. Współcześni konsumenci są coraz bardziej świadomi przysługujących im praw. Co więcej, w związku z rozwojem sprzedaży online i korzyści, które oferują sklepy internetowe, jak chociażby możliwość odstąpienia od umowy w terminie 14 dni bez podawania przyczyny, klienci oczekują, że analogiczne możliwości będą obowiązywać w sklepach stacjonarnych.

Ponadto, same sklepy zaczynają konkurować między sobą już nie tylko ceną i ofertą, ale również korzystnymi dla konsumenta postanowieniami, jak np. możliwość 100-dniowego zwrotu towarów. Wszystko to powoduje, że konsumenci mają coraz większe oczekiwania. Obsługa klienta to jeden z aspektów, który należy brać pod uwagę przy opracowywaniu strategii marketingowej marki i strategii ochrony marki. Może się bowiem zdarzyć tak, że cały nasz wysiłek włożony w budowę silnego i rozpoznawalnego brandu, świetnie chronionego pod względem prawnym, legnie w gruzach z uwagi na fatalną obsługę klienta. Po prostu konsumentowi może się w danym sklepie źle robić zakupy. A przecież zakupy mają być przyjemnością, dlatego dobrze poinformowany, miły i przyjazny personel sklepu to nieoceniony atut marki modowej. Dlatego, już rozpoczynając działalność, warto stworzyć politykę obsługi klienta, którą z jednej strony wykorzystamy jako narzędzie marketingowe, a z drugiej – pozwoli nam ona wzmocnić pozycję marki na rynku. Nie warto ryzykować, że klient wróci do nas tylko po to, aby powiedzieć nam: „Big mistake. Big. Huge”.

Agnieszka Witońska-Pakulska radca prawny


patronat medialny

Sambor w mroku cienia

"Umbra" to najbardziej mroczna część cienia... i taka właśnie jest ta płyta. Bohaterowie fatalistycznych historii stale podążają śladem upragnionego - szczęścia, czasu, prawdy i spełnienia - jednak nigdy nie udaje im się dosięgnąć tego, o czym marzą. W piosenkach bez happy endu pozostają na zawsze zawieszeni między odartą ze złudzeń rzeczywistością i tęsknotą za tym, co nieosiągalne.

Fot. Radosław Kaźmierczak

Nowa płyta projektu Sambor "Umbra" to nostalgiczna podróż przez historie wprost z rozmagnetyzowanych kaset VHS. Siedem utworów inspirowanych estetyką retrofuture łączy w sobie klasyczny songwriting z elektronicznymi brzmieniami złotej ery syntezatorów.

To napięcie jest wyczuwalne również w warstwie muzycznej. Elektroniczna perkusja, analogowe syntezatory, przestrzenne pogłosy i zapętlenia tworzą doskonałe tło dla podróży w głąb szarości. "Umbra", podobnie jak wcześniejszy album "Bruksizm", nie jest propozycją łatwą, ale potrafi wciągnąć jak najbardziej mroczna część cienia.

89


uroda

Czas totalnych

Serial "Beverly Hills 90210

indywidualności

Lata 90. to dla mnie czasy totalnych indywidualności. W muzyce, modzie, filmie… w makijażu również. Trendy, jakie lansowano w tej dziedzinie, zakrawały o kicz, glam, nie było żadnych ograniczeń! Makijaż lat 90. był tak charakterystyczny, że dziś nie pomylimy tych trendów z żadnym innym. Kilka pomysłów wraca w kolejnych sezonach jak bumerang, a o kilku wolałybyśmy zapomnieć. Pamiętacie, co było popularne, co malowałyśmy sobie na twarzach (litości!)? Jeśli nie, to już spieszę by Wam przypomnieć. Zacznę od mocnego wejścia - usta. Niezwykle popularne były ciemne kolory. Ciepłe brązy, śliwka, brzoskwinie - to były odcienie na topie. Pamiętacie Britney Spears w teledysku do „…Baby one more time” albo dziewczyny z popularnego wtedy serialu „Beverly Hills 90210”? Nie dość, że usta były brązowe, to jeszcze wydarzało się na nich swoiste ombre - ciemna konturówka i jasny środek. Żadna kobieta nie wyglądała

90

w tym dobrze, a nastolatka postarzała się o co najmniej pięć lat. Brwi. Kto teraz, czasem do przesady, nie podkreśla ich makijażem? W latach 90. też to robiono, ale brwi były cieniutkie jak nitki. Zerknijcie na zdjęcia Pameli Anderson z tamtego okresu, u niej akurat do dziś niewiele się zmieniło, jej brwi wyraźnie (!) wpisały się w kanon urody tamtych czasów. Christina Aquilera poszła za trendem powyżej, ale pokazała nam coś jeszcze, jeśli chodzi o makijaż. Mianowicie, która z Was nie miała wtedy w kosmetyczce białego, błękitnego czy srebrnego perłowego cienia? Chyba każda, bo te kolory królowały na powiekach. Dodatkowo, mam wrażenie, że wtedy nie uznawano pojęcia blendingu, więc niekiedy makijaż wyglądał koszmarnie. Połysk był obowiązkowy na oczach i jednocześnie na ustach (błyszczyk odgrywał tu kluczową rolę), a malowanie powieki techniką „banana” znane było każdej szanującej się makijażystce. Oczywiście modny był też naturalny look. Skóra matowa, delikatnie pod-

kreślone policzki i usta w odcieniu brzoskwini, ciemniejsze lub jaśniejsze. Brwi w ich naturalnej postaci, krzaczaste, jak u Madonny czy Brooke Shields. Aby dopełnić look, wspomnę jeszcze o fryzurach i dodatkach. Modne były jaśniejsze, grube pasma włosów, najlepiej blisko twarzy. No i oczywiście, te krótkie nastroszone z tyłu fryzurki. Czy fryzjerzy rozstawali się wtedy w ogóle z tą ich świetną, jak mniemali, degażówką? Żal nie wspomnieć o infantylnych dodatkach, które dziewczyny wpinały we włosy. Kwiatki, słodkie spineczki, koraliki, kokardki… Nie wiem jak Wam, drogie Panie, ale mnie przeszywa dreszcz na myśl o powrocie do tamtych lat, jeśli chodzi o makijaż. Pewnie za dwadzieścia lat będziemy dyskutować o tym, jakie grzechy popełniamy teraz, ale póki co popełniajmy je, dozując współczesność w makijażu i nie wracajmy do przeszłości.

Karolina Ciochoń


ż a j i k a m j ó m Aby utrzymał się stanie ym n n a g a n e i n w c o n ą ł a c z e prz oss M m a z d e i w -› o d

Znajdź nas na Facebooku i Instagramie

ul. Prochowa 9 31-532 Kraków t. +48 12 446 90 09 moss.krakow.pl cammy.com.pl


uroda

MicroPen Magiczna różdżka MicroPen to małe, ale niesamowicie skuteczne urządzenie do mezoterapii mikroigłowej. Rewelacyjnie niweluje przebarwienia, zmarszczki, blizny i rozstępy, poprawia gęstość skóry, zmniejsza tendencje do powstawania rozszerzonych naczynek. Wykorzystuje się go również w przeciwdziałaniu wypadania włosów!

To właśnie od tego zabiegu warto rozpocząć wiosenną rewitalizację cery zwłaszcza, że idealnie komponuje się z innymi kuracjami regenerującymi. Zabieg można wykonać na różnych obszarach ciała, które wymagają takiego wsparcia. W trakcie kuracji (rekomenduję od trzech do pięciu zabiegów) dobieramy odpowiedni koncentrat, który wprowadzamy zaraz po mikronakłuwaniu skóry. W celu zminimalizowania podrażnień po nakłuciach aplikujemy łagodząco - liftingującą maseczkę. To bardzo ważne, aby skóra łatwiej się zregenerowała – podkreśla Katarzyna Milczyńska, kosmetolog Centrum Urody Moss. Jak wygląda zabieg? MicroPen wykonuje na skórze mikroskopijne nakłucia, które inicjują procesy naprawcze oraz zwiększają wchłanianie składników aktywnych. „Już jeden zabieg wystarczy, aby skóra rozpoczęła proces regeneracji i nabrała blasku” - dodaje Katarzyna Milczyńska.

ul. Prochowa 9, Kraków www.moss.krakow.pl tel. 12 446 90 09

92


Catering Fit by Focha stworzony z myślą o Tobie Zbilansowana dieta zamknięta w

posiłkach

Z najwyższą dbałością o detale Zadbaj o siebie już dziś. Nam pozostaw resztę!

FITBYFOCHA.PL

736 443 443 93


uroda

Szalone lata 90. Spodnie dzwony, “rybaczki” z wysokim stanem i wielkie kurtki w rozmiarze xxxl, a na powiekach mix jaskrawych kolorów. Jednak kiedy ja myślę o latach 90., od razu przed oczami mam Rachel Green z serialu “Przyjaciele” czyli Jennifer Aniston, Meg Ryan z filmu “Masz wiadomość” oraz wokalistkę Roxette - Marie Fredriksson. To bez wątpienia jedne z najbardziej charakterystycznych i najbardziej popularnych fryzur w tamtym czasie. Nie można pominąć również koczków na czubku głowy wypromowanych przez Gwen Stefani oraz dziewczęcych kucyków rodem z teledysków Britney Spears. Jednym słowem szalona kumulacja stylu grunge..

Niektóre z tych fryzur były tak nietrafione i przekoloryzowane, że patrząc na nie z perspektywy czasu wywołują częściej śmiech niż okrzyki zachwytu. Wystarczy przypomnieć sobie trwałą ondulację i nie chodzi tu bynajmniej o delikatne uniesienie włosów lub nadanie kształtu i sprężystości lokom. Trwała w tamtym okresie przypominała bardziej baranka lub spalone liche kłaczki na czubku głowy, a zabiegowi poddawały się nie tylko starsze panie, jak przyjęło się w dzisiejszych czasach, ale modne nastolatki - przyznaję, moja mama była również w gronie wielbicielek pseudo mokrej włoszki. Wydaję mi się, że panowała jedna zasada - jak najwięcej objętości! Widoczna z daleka fryzura... najpierw włosy... później włosy... jeszcze więcej włosów... O! I jest wreszcie twarz! Mocno natapirowane grzywki, baleyage i nie można zapomnieć o farbowaniu włosów od spodu na ciemny kolor, a góry na blond. Całość wyglądała jak zemsta fryzjera, ale taka była moda. Kto wie, może nasze dzieci będą równie krytycznie patrzeć na nasze dzisiejsze stylizacje? Nie wszystko jednak było złe. Styl z lat 90. jest w ostatnim czasie bardzo pożądany, nie tylko moda podchwyciła tę estetykę, ale również świat fryzjerstwa. Rzeczywistość pokazuje nam to, że niektóre fryzury mają formę z dawnych lat. Podwójne koki lub bułeczki czyli double bun to hit prosto z lat 90., uczesanie księżniczki Lei z Gwiezdnych Wojen. Fanki Spice Girls też mogą pamiętać double bun na głowie Baby Spice czyli Emmy Bunton. Koczki dostały drugie życie, pokochały je celebrytki oraz gwiazdy

94

estrady. To idealna fryzura na lato, łatwa do zrobienia i bardzo wygodna. Pixie - czyli androgyniczne strzyżenie lub po prostu fryzura “na chłopczycę” jest wciąż bardzo popularna. Jednak

A zatem, na koniec pozostała jeszcze jedna ważna do przypomnienia fryzura, która była totalnym hitem. Każda dziewczyna chciała taką mieć. Ideał. Mocno wycieniowane i postrzępione

zdjęcia: Murmao.com to właśnie dwie dekady temu trend przybrał na sile. Fryzura miała odsłaniać kości policzkowe i uwydatniać piękny kobiecy uśmiech.

włosy, takie same jak nosiła bohaterka kultowego serialu “Przyjaciele”. Styl Rachel na zawsze zapisał się na kartach historii mody, a moda powraca.

Dla pań, które nie były przekonane do cięcia w takim stylu, pozostawało jeszcze przedłużanie włosów.

Dominika Czartoryska-Dubel | fryzjer stylista


beauty boutique

IPIXEL – rewolucja

ALLURE beauty boutique

Radykalne odmładzanie laserem ALMA HARMONY XL PRO

ALLURE beauty boutique

Ju st y na

m Ada

cz yk -kosm eto log

Zanieczyszczenie powietrza, stres, nieodpowiednia dieta oraz nadmierna ekspozycja na promieniowanie słoneczne znacząco wpływają na wygląd naszej skóry, która staje się szara, nierówna oraz mniej elastyczna. Zabiegi pielęgnacyjne wykonywane regularnie sprawiają, że nasza skóra jest w lepszej kondycji, a nasze samopoczucie ulega poprawie. Czasami okazuje się jednak, że to za mało. Kiedy na skórze widoczne są już nierówności, przebarwienia, blizny czy zmarszczki wcale nie musimy się z nimi pogodzić -możemy odwrócić ten proces i znowu cieszyć się zdrowym i promiennym wyglądem skóry.

e lur Al

Jaki wybrać zabieg ? W Allure Beauty Boutique proponujemy zabieg Resurfacingu laserem najnowszej generacji Alma Harmony XL Pro. Dzięki doskonałej procedurze iPixel skóra ulega wyraźnemu odmłodzeniu. Poprawia się jej koloryt, zmarszczki stają się wyraźnie płytsze, a na jej powierzchni dochodzi do znacznej redukcji niedoskonałości. Twarz zyskuje zupełnie nowy, zdrowy blask.

Jak wygląda zabieg ? Zabieg jest odczuwalny, ale komfortowy. Procedura polega na wykonaniu wiązką laserową termicznych mikrourazów wielkości pikseli, pozostawiając część tkanki nienaruszoną. Dzięki takiej metodzie, naruszoną skórę otacza zdrowa, która wspiera gojenie i produkcję nowego kolagenu. Możliwość działania na różnych głębokościach skóry sprawia, że zabieg przynosi świetne efekty zarówno przy leczeniu blizn, redukcji zmarszczek czy przebarwień a także znacząco poprawia jej gęstość.

Jak będzie wyglądać skóra po zabiegu ? Skóra po zabiegu jest zaczerwieniona, może pojawić się obrzęk oraz uczucie pieczenia i ściągnięcia. W ciągu kilku następnych dni dochodzi do złuszczenia naskórka, dlatego w pierwszych dniach po terapii nie należy nakładać makijażu.

Kiedy zobaczę efekty ? Proces regeneracji jest długofalowy, dlatego też pierwsze rezultaty widoczne są po około 4 tygodniach. Ostateczny efekt zagęszczenia skóry pojawi się natomiast po kilku miesiącach. W zależności od kondycji skóry procedura powinna być powtórzona. Minimalna przerwa pomiędzy zabiegami wynosi 4 tygodnie.

Czy każdy może mieć wykonany zabieg iPixel ? Zabieg jest bezpieczny natomiast musimy zwrócić uwagę na kilka przeciwwskazań. Najważniejsze z nich to poważne choroby oraz przyjmowanie leków fotouczulających. Zabiegu nie można także wykonać przy aktywnej opryszczce, chorobach skóry oraz świeżej opaleniźnie. Wyniki są spektakularne jednak pamiętajmy o stosowaniu się do zaleceń specjalisty. Po zabiegu skórę należy dobrze nawilżać, natłuszczać, stosować kremy z wysokim poziomem filtru oraz unikać sytuacji, w których mogłoby dojść do nadmiernego podrażnienia skóry. To sprawi, że w krótkim czasie po zabiegu będziemy cieszyć się gładszą, jaśniejszą oraz bardziej jędrną skórą.

KONTAKT: T: +48 696 199 977 W: allurebeauty.pl A: ul. Ludmiły Korbutowej 4A Kraków

@allurebeautyboutiquekrakow allure.beautyboutique


zdrowie

Wyzwanie

5

na

Początki bywają trudne. Zacznij od zdrowych zakupów, zrób badania, zadbaj o jakość snu, a potem załóż strój sportowy i rozruszaj swoje ciało! Spróbuj stworzyć własny plan działania na kolejne trzy tygodnie, korzystając z moich rad. Popracuj nad zmianą dotychczasowych złych nawyków. I pamiętaj, że każdą przeszkodę można zwalczyć, a zdrowie i piękna sylwetka są w zasięgu ręki. Nie poddawaj się zbyt szybko. Poniżej 5 moich sprawdzonych fit rad.

96


zdrowie

Pozytywne nastawienie Od Twojego porannego humoru przed pracą, zależy cały dzień. Uśmiechnij się, to na pewno pomoże! I przypomnij sobie, jak wspaniale się czułeś, kiedy ostatnio udało Ci się zrealizować cele treningowe.

Co masz zrobić jutro, zrób dzisiaj! Zapanuj nad czasem, jego brak to tylko wymówka. Nie od dziś wiadomo, że im więcej ma się zajęć na głowie, tym lepiej organizuje się swój dzień. Poza tym - nie samą pracą człowiek żyje! Rozpisz na kartce lub w kalendarzu plan tygodnia i konkretne godziny, w których możesz odbyć trening. Rozpisz swoją tygodniową dietę – dokładne godziny, rodzaj i liczbę posiłków. Uwzględnij również ilość spożywanych płynów. Dzięki temu będziesz w stanie stwierdzić, co jest złe w Twojej dotychczasowej diecie i wprowadzić odpowiednie zmiany.

Solidna rozgrzewka to podstawa Przed treningiem koniecznie się rozgrzej – wychłodzony organizm nie jest w stanie funkcjonować na pełnych obrotach. To tak, jakbyś chciał upiec ciasto w zimnym piekarniku… Mimo najszczerszych chęci po prostu się nie da. Musisz pobudzić układ sercowo-naczyniowy, podnieść temperaturę ciała i tkanek, aby przygotować mięśnie, ścięgna i stawy do obciążeń podczas wysiłku fizycznego. Rozgrzewka ma na celu „naoliwienie” stawów poprzez zwiększenie wydzielania mazi stawowej. Dzięki temu ich ruchomość wzrasta nawet o 20 procent.

Inne korzyści płynące z rozgrzewki: zwiększenie przepływu krwi przez mięśnie zwiększenie produkcji energii w komórkach zwiększenie transmisji impulsów nerwowych Dlatego podczas planowania zawsze pamiętaj o rozgrzewce, niezależnie od tego, jaki trening zamierzasz zrobić.

Ustal swoje cele treningowe Zastanów się nad swoim celem treningowym i uwzględnij w planie odpowiedni typ treningu: wzmacniający, rozciągający, wytrzymałościowy lub relaksacyjny. To, co chcesz uzyskać poprzez trening, determinuje to, w jaki sposób będzie on wyglądał. Pamiętaj o tej kolejności: do wyznaczonego celu dobierasz odpowiedni trening – nigdy na odwrót!

Walcz o dobrą i szybką przemianę materii „Dobry” metabolizm jest marzeniem każdego człowieka. To, w jakim stopniu przybieramy na wadze, jest w znacznej mierze uwarunkowane płcią, wiekiem, stylem życia oraz genami. Jednak według naukowców tempo naszej przemiany materii aż w 50 procentach zależy od nas samych. Zasada jest prosta: dobre produkty w kuchni to prawidłowy metabolizm, czyli lepsze efekty! Pobudź swój zastany organizm.

Jak poprawić przemianę materii? Chcę przedstawić Ci kilka prostych sposobów, które zwiększą tempo Twojego metabolizmu. Jeżeli uwzględnisz je w swoim nowym planie działania, efekt murowany!

* WODA – PIJ MINIMUM 1,5 LITRA DZIENNIE, a w okresach wzmożonego wysiłku minimum 2 litry. Gdy dostarczamy organizmowi duże ilości płynów, spalamy więcej kalorii. * PRZYPRAWY – DO POTRAW DODAWAJ POSIEKANE CHILI: jak pokazują badania, potrafi to nawet o 25 procent przyspieszyć spalanie kalorii. Ostra sproszkowana papryka będzie równie dobra. Zaprzyjaźnij się również z kminkiem, oregano, tymiankiem, majerankiem, pieprzem czarnym i zielonym. Nie oszczędzaj na przyprawach rozgrzewających, takich jak imbir, cynamon oraz kardamon. * ZIOŁA – POMOGĄ RÓWNIEŻ UREGULOWAĆ TWOJĄ PRZEMIANĘ MATERII. Sporządź napar z czystka, pokrzywy, łopianu większego, mięty czy mniszka lekarskiego i popijaj małymi łykami. * HERBATA – WŁĄCZCIE DO SWOJEJ DIETY ZIELONĄ HERBATĘ W LIŚCIACH, herbatę jaśminową oraz czerwoną. Pamiętaj, żeby były one dobrej jakości. * PILNUJ STAŁYCH PÓR SPOŻYWANIA POSIŁKÓW – gdy regularnie dostarczasz organizmowi odpowiednią ilość kalorii, regulujesz pracę układu trawiennego. Dzięki temu unikasz napadów tak zwanego wilczego głodu i podjadania niezdrowych rzeczy pomiędzy posiłkami. * PODSTAWĄ DOBREGO ODŻYWIANIA SĄ ODPOWIEDNIE PRODUKT Y. Nie można przygotować dobrego i zdrowego posiłku z byle jakiej jakości składników o małej ilości witamin i wartości odżywczych. Wcale nie musi to oznaczać większych kosztów. Rozejrzyj się za lokalnymi dostawcami zdrowej żywności, wybierz się za miasto, poszukaj w internecie – na pewno znajdziesz mnóstwo możliwości na dotarcie do wartościowych produktów w rozsądnych cenach. Działy z paczkowaną ekożywnością w hipermarketach to wcale nie jedyne rozwiązanie.

Powodzenia Ada Palka Fot. Justyna Gieleta

97


imprezy/otwarcia

9 projektantów, 7 pokazów, występy na żywo, body paiting, ponad 300 zaproszonych gości, gwiazdy, media czyli AVATAR FASHION NIGHT W SHOWROOMIE SOLNA 1 Wydarzenie poprowadziła zjawiskowa Monika Zamachowska, o oprawę muzyczną zadbała Joanna Haltman- Elektryczne skrzypce, oraz Mateusz Ziółko. W pokazach węzły udział znakomite aktorki,Joanna Kurowska, Michalina Sosna,Anna Oberc,Katarzyna Galica,Karolina Chapko. Ważnym punktem Avatar Fashion Night był pokaz butów dziecięcych firmy Emel Shoes, w którym w roli modeli wystąpiły zaprzyjaźnione maluchy, oraz podopieczni Fundacji „Spełnij jedno marzenie”.

98


mysł z y m za pobud

y

Galeria Krakowska, I piętro ul. Pawia 5, 31-154 Kraków tel. 12 628 72 52 restauracja@miyakosushi.pl www.miyakosushi.pl dołącz do nas


felieton

fo

Czerwone czy białe? t

.J

e ac

orem kP

ba

Lata 90. to przełomowy okres w historii wina

MONIKA BIELKA -VESCOVI właściciel Szkoły Sommelierów i prezes stowarzyszenia Kobiety i Wino

Kiedy 17 listopada 1991 amerykańskie media w programie „60 minutes” przedstawiły francuski paradoks, świat wina zmienił się nie do poznania. Badanie przedstawione przez gospodarza programu Morleya Safera prezentowało różnice w liczbie zawałów oraz zachorowań na choroby wieńcowe pomiędzy Amerykanami a Francuzami. Francuzi, mimo diety bogatej w tłuszcze, jedzący foie gras, kaczki oraz spożywający ponad 20 kg sera rocznie byli zdrowsi niż Amerykanie. Wszystko to dzięki czerwonemu winu, które konsumowane w sposób umiarkowany przynosi pozytywne dla zdrowia rezultaty.

100

W to niedzielne popołudnie przed telewizorami zasiadło ok 20 mln osób, które następnego dnia popędziły do supermarketów, by kupić czerwone wino. Do tego trendu przyłożył się także Bill Clinton, który w 1993 roku jako świeżo upieczony prezydent w wywiadzie dla MTV powiedział: „Jeżeli wino jest konsumowane w umiarkowanej ilości, nie ma dowodu na jego szkodliwość dla zdrowia. Istnieją także dowody, że wino ma dobry wpływ na czynność serca, oczywiście jeżeli konsumowanie jest w ilościach umiarkowanych”. Z powodu tych wydarzeń, w latach 1991-2005 nastąpił wzrost sprzedaży czerwonego wina o niebagatelne 125% . I tak do dziś statystyki sprzedaży win czerwonych nieustannie przeważają szalę, choć biała odmiana ostatnio nieznacznie i powolutku zaczyna przechylać wagę w drugą stronę.


felieton

Wraz ze wzrostem sprzedaży win czerwonych wzrosła popularyzacja łatwych w odbiorze win o krągłych taninach i aromatach czerwonych i gotowanych owoców ze szczepu merlot. Jak to jednak bywa z popularnością, zawsze można dojść do przesady i tak też stało się w wypadku merlota. Duże ilości średniej jakości win zalewały rynek lat 90., „rozwadniając” dobre imię tego szczepu. Gwóźdź do trumny pojawił się jednak w kolejnej dekadzie wraz z kultowym filmem każdego winopijcy, wyemitowanym po raz pierwszy w 2004. Mowa tu o „Bezdrożach”. Krótko rzecz ujmując, sława merlota została zmieciona z powierzchni przez głównego bohatera na rzecz królującego nam dumnie do dziś szczepu pinot noir. Nastąpił „efekt Sideways ” (od oryginalnego tytułu filmu) - jak go w świecie wina dziś nazywamy - sprzedaż merlota po emisji filmu zaczęła spadać na całym świecie, a pinot noir - rosnąć.

Dobrze jest jednak wiedzieć, że jedno z najsłynniejszych i jednocześnie najdroższych win świata - bordoskie Château Petrus powstaje głównie ze szczepu merlot. Z winem jednak jest jak z modą - raz dzwony, raz rurki - kto wie, może już niebawem zobaczymy renesans merlota. Lata 90. to również popularyzacja sauvignon blanc, szczepu pochodzącego z doliny Loary, który w swej nowozelandzkiej odsłonie zaczął podbijać świat. Wysoka kwasowość, aromat agrestu i kocich sików (to całkiem poprawna winiarska terminologia, używana na całym świecie). Wina z Marlborough, choć na arenie międzynarodowej królowały już od lat, spopularyzowały karty w Polsce dopiero w ostatniej dekadzie. Ten trend jednak już ustępuje i wracamy do korzeni, czyli do doliny Loary, która po dekadach zapomnienia w okresie „parkeryzacji” wina, jest super modna.

Robert Parker to słynny krytyk, którego upodobania do ciężkich, mięsistych win zmieniły oblicze światowego winiarstwa na około 30 lat. Dziś jednak najlepsze karty win zabierają nas w hiszpańskie rytmy, do Rias Baxias, gdzie znajdziemy rześkie i zwiewne Albariño czy do Ruedy, gdzie powita nas soczysta Viujra. Dolina Loary a szczególnie jej wina czerwone produkowane z Cabernet Franc, np. Chinon, różowe - Cabernet d’Anjou czy białe z Chenin Blanc przeżywają prawdziwy renesans. Dzisiaj chętniej sięgamy po wina w lżejszym stylu, pozwalające nam odkryć miejsce pochodzenia, oddające jego klimat i nie zamaskowane aromatem beczki. Prawdziwe i szczere bez karykatury, pozwalające nam wrócić do korzeni.

Restauracja Taco Mexicano Kraków , ul. Poselska 20 tel.: 12 421 54 41 www.tacomexicano.pl

MEKSYKAŃSKA LEGENDA W CENTRUM KRAKOWA.... ZAPRASZAMY DO SPRÓBOWANIA NOWYCH DAŃ IDEALNYCH NA CHŁODNE DNI... Choriqueso z salsą blanca o dowolnej ostrości Ognisty Fajitas Monterrey z kurczakiem i grillowaną papryczką jalapeńo A na deser oryginalny meksykański sernik z polewą truskawkowo-pomarańczową

OD PONIEDZIAŁKU DO PIĄTKU W GODZINACH OD 12 DO 18 ZAPRASZAMY NA HAPPY HOURS!


wywiad

By gotować po włosku trzeba najpierw poznać kulturę i kulinarne rzemiosło Italii

Justyna Czekaj-Grochowska przez ponad 10 lat podróżowała po Włoszech i pracowała w tamtejszych regionalnych restauracjach. Pasję do włoskiej kuchni kontynuuje do dziś, prowadząc restaurację i salumerię Portobello w Krakowie, certyfikowaną prestiżowym włoskim znakiem gościnności Ospitalità Italiana. Z autorką książki "Buonissima!" (wł. "Przepyszna!") pełnej przepisów przeplatanych opisami włoskiego rzemiosła, produktów i kultury jedzenia - rozmawia Barbara Madej

102



wywiad

Skąd nazwa Portobello? Nazwa pochodzi od małego, urokliwego portu na Sardynii.

Wiele badań pokazuje, że ulubioną kuchnią europejską Polaków jest włoska, kojarzona jednak głównie z pizzą. A czym jest dla Pani? Z prawdziwym jajecznym makaronem z sosem pomidorowym, z soczystymi pomidorami, z oliwą i dojrzałym parmezanem, który lekko strzela pod zębami. Z warzywami na targu, dojrzałymi na słońcu, z rybami i owocami morza dostępnymi w każdym regionie, a także z wędlinami i serami – to jest dla mnie esencja kuchni włoskiej, a nie tylko pizza i pasta. Italia ma o wiele więcej do zaoferowania - całe palety smaków i pięknych dań, które tu w Portobello próbujemy przybliżać.

A jak Pani myśli, skąd taka popularność włoskich dań wśród Polaków? Lata 90. w Polsce to w zasadzie wysyp pizzerii i trattorii z daniami makaronowymi. Myślę, że wynikało to z chęci poznania czegoś nowego, pojawiła się możliwość pierwszych podróży za granicę i podpatrywania kuchni włoskiej. Ale robiono to trochę po omacku, bo nie dało się wtedy sprowadzać oryginalnych produktów, nie było samochodów chłodniczych, więc restauratorzy, próbując iść na skróty, nie do końca mogli pokazać włoską jakość. Świadomość konsumencka również nie była kiedyś taka jak obecnie – już wiemy, jak powinna smakować prawdziwa pizza, a kiedyś zachwycała nas jej polska wersja z pieczarkami na grubym cieście. Każdy był chętny czegoś nowego w latach 90. i chłonął wszystko. Ale te miejsca nie przetrwały, ludzie nie rozumieli np. dlaczego espresso jest małe i podawane z wodą. Teraz to, co w Italii od zawsze było normą, jest praktykowane również u nas, np. wino do obiadu. Oczywiście we Włoszech są to wina della casa, stołowe, bez siarczanów, młode, lekkie, rozcieńczane z wodą, Włosi mają go pełne baniaki napełniane w kantynach z dystrybutorów. My nie mamy takich w restauracji, są zbyt świeże, ale mamy doskonałe włoskie wina z certyfikatami i w tym zakresie też obserwujemy że świadomość klientów rośnie.

104

Kto komponuje menu i kto gotuje w Portobello? Ja jestem autorką karty, powstaje one we współpracy z naszym szefem kuchni, z którym wspólnie siadam, ustalam i negocjuję, wybieram i komponuję nowe dania. Kiedy otwieraliśmy z mężem Portobello, nie mieliśmy szefa kuchni. Wszystkie dania kreowaliśmy we dwoje, bazując na przywiezionych z Włoch recepturach. W tym momencie mamy jednak tak wiele pracy, że potrzebujemy pomocy kucharza, który jako Polak mieszkający od urodzenia we Włoszech dużo dobrego wniósł do naszej restauracji.

BY GOTOWAĆ NAPRAWDĘ PO WŁOSKU, TRZEBA MIEĆ ORYGINALNE SKŁADNIKI Z CERTYFIKATAMI Jak długo mieszkała Pani we Włoszech? Od 10 lat podróżujemy do Włoch, gdzie początkowo przez dwa lata pomieszkiwaliśmy i pracowaliśmy w regionie Emilia-Romania. Kuchnia północy, którą tam zgłębialiśmy, bazuje na świeżych, ręcznie robionych jajecznych makaronach z mięsnymi i śmietanowymi sosami oraz ragu. Jest cięższa, tłustsza i pod tym względem zbliżona do naszej, polskiej.

Co Panią skłoniło do powrotu i założenia restauracji w Krakowie? Nigdy nie planowałam zamieszkania za granicą na stałe. Stąd pochodzę, jestem z tego dumna i myślę, że mam tu jeszcze dużo do zrobienia i pokazania. Tutaj jest nam łatwiej żyć i przybliżać rodakom kulturę włoską.

Właśnie, kulturę – gotowanie i celebrowanie jedzenia to przecież zasadniczy element włoskiego stylu stylu życia?

Aby gotować po włosku, trzeba poznać kulturę i całe kulinarne rzemiosło Włoch. Trzeba tam pojechać, żyć, poczuć ten klimat i słońce, by zrozumieć dlaczego Włosi w ten sposób gotują i celebrują jedzenie.

Czy jest coś takiego jak włoskie danie narodowe? Zdecydowanie makaron. To jest podstawa w każdym regionie, choć sposób jego przygotowania bardzo się różni. Na północy ciasto zawiera jajka, w recepturach na południu ich nie znajdziemy makaron jest tam lżejszy. Na Sardynii tradycyjną mąkę zastępuje semolina.

Włosi gotują sezonowo, z lokalnych produktów. Jak trafiają do Waszej restauracji? Wszystko sprowadzamy, sezonowo ocz ywiście. Mamy sprawdzonych dostawców, produkty przyjeżdżają świeże. Bazujemy na produktach z różnych regionów, uzupełniając je świeżymi polskimi produktami, takimi jak śmietana czy masło. Ale by gotować naprawdę po włosku, trzeba mieć oryginalne składniki z certyfikatami od Włochów, które potwierdzają jakość i pochodzenie. Bardzo często zdarza się, że włoska oliwa eksportowa wcale nie jest tworzona z włoskich oliwek. Dlatego zwracamy uwagę na to, aby kupować najlepsze, jakościowe produkty przeznaczone na rynek w Italii. Są one oczywiście droższe, ale lokalne, z certyfikatami DOP oraz IGP.


PROSECCO

IS ALWAYS THE ANSWER AND WE HAVE GOT PROSECCO!

ZAPRASZAMY CIĘ DO WYPRÓBOWANIA NASZEJ NOWEJ LINII PIW I WIN


wywiad

Co się kryje za tymi skrótami? To znaki jakości chroniące pochodzenie produktów rolno-spożywczych. We Włoszech jest powołane konsorcjum, które przyznaje certyfikaty rozmaitym produktom: winom, oliwie, szynkom, serom - po to, by zaznaczyć ich pochodzenie i jakość.

Wina w karcie również pochodzą z Włoch? Sprowadzamy je i sami komponujemy kartę, mamy w niej już blisko 150 pozycji. Właśnie wróciliśmy z 5-dniowego kursu na temat Valpolicelli, z samego serca regionu Veneto, gdzie w apelacji Valpolicelli produkuje się wino o tej nazwie. Zostaliśmy przeszkoleni do roli jego ambasadorów i możemy opowiadać o tym jak się je produkuje. Z Valpolicelli po dłuższym dojrzewaniu powstaje Amarone lub skoncentrowane, lekko słodkawe Reciotto della Valpolicella.

Kuchnia włoska choć zdrowa, bazuje na ciężkich, mącznych składnikach i na oliwie. Włosi jednak nie są grubi i Pani sylwetka również świadczy o tym, że można gotować po włosku i zachować figurę. Faktycznie mąka jest nieodzownym składnikiem włoskiej kuchni. Ale Włosi żyją w innym klimacie, często się ruszają, jedzą o regularnych porach. Posiłki rano, w południe oraz wieczorem. Obiad jest obowiązkowy, mają na niego przerwę i każdy go zjada. Po nim restauracje się zamykają, aby znów wypełnić się wieczorem. My zapominamy, nie jemy regularnie, spieszymy się, przemycamy sobie w ciągu dnia mnóstwo niepotrzebnych przekąsek, co nas gubi. Prawidłowa dieta opiera się na regularności, nawet jeśli we Włoszech jest zróżnicowana regionalnie. Daniom tłustym i ciężkim towarzyszy wino, które pomaga wchłaniać tłuszcze, nie zaś słodkie napoje. Oliwa podawana jest na zimno, więc przyspiesza przemianę materii i pomaga w trawieniu. Włosi jedzą mnóstwo warzyw i owoców. Nas tuczy łączenie niektórych składników, dodawanie chemii i konserwantów, korzystanie z gotowych półproduktów. Włosi nie używają konserwantów i mają słońce, dzięki któremu wszystko dojrzewa i nie wymaga opryskiwania i chemii. Jedzą po prostu

naturalnie. Z tego też czerpią siłę. Kuchnia śródziemnomorska jest zdrowa i zbilansowana – zawiera dużo ryb i owoców morza, warzyw i owoców, naturalnych, niedosmaczanych produktów. Nie używa się kostek i gotowych mieszanek przypraw, ale świeżych ziół i morskiej soli.

Kuchnia włoska jest mocno zróżnicowana regionalnie - który region Pani lubi szczególnie? Z każdego można wybrać coś smacznego dla siebie. Od północy po południe można rozsmakować się we wspaniałych daniach regionalnych, które mają też naleciałości z innych krajów i kultur. Na Sycylii na przykład widoczne są wpływy arabskie. Na północy – naleciałości ze Szwajcarii i Austrii. Uwielbiam ręcznie robiony makaron w Emilia – Romania. Tworzą go po mistrzowsku, dzięki jajkom ma piękny żółty kolor, aż je się go oczami. Toskania słynie z niesamowitych deserów - można godzinami stać i patrzeć na witryny pełne klasyki włoskiego cukiernictwa. Najlepsza pizza pochodzi z Neapolu. Na Sycylii znajdziemy znakomite owoce morza i ryby połączone z kaszami, a także niezwykłe desery. Większość deserów w naszej karcie pochodzi właśnie z tej wyspy. Sardynia natomiast ma dwa oblicza – z jednej kuchnia mięsna z baraniną i jagnięciną, a z drugiej strony lekkie owoce morza i ryby.

A czy Włosi podróżują kulinarnie po swoim kraju? Tak! Dzięki temu można zjeść typowe dla jakiegoś regionu dania w zupełnie innej części kraju. Ale oczywiście na pierwszym miejscu Włosi zawsze stawiają swoje kuchnie regionalne i uważają je za najlepsze. Mocno rozwija się również modern cooking i tendencja do łączenia elementów kuchni świata, w restauracjach fusion tradycyjne dania są już bardzo nowocześnie podkręcone.

Wciąż jednak króluje kuchnia tradycyjna, czy Włosi chętnie dzielą się recepturami i przepisami z dziada pradziada? Nie mają z tym żadnego problemu. Chcesz coś wiedzieć - chodź, weź sobie kartkę, zanotuj pokażę Ci, opowiem,

zrobimy zdjęcia. Bardzo chcą, by ich kuchnia wciąż się popularyzowała i rozwijała - są z niej dumni i pragną przekazywać swoją wiedzę kulinarną. W ten sposób kultywuje włoską kuchnię starsze pokolenie Włochów. Młodzi szukają czegoś nowego, idą za modą, trendami, podróżują.

A czy Wasze dziecko lubi włoską kuchnię? Bardzo, makarony je na okrągło. Wychowany jest na kuchni włoskiej.

W domu gotujecie polskie dania, czy jecie po włosku? Gotuję lekko. Nie robimy schabowych smażonych w oleju. Kiedy poznałam bliżej kuchnię włoską, zupełnie się przestawiłam i jest mi z tym lepiej.

Co jecie na śniadanie? Albo stracchino albo mozarellę z pomidorami, albo ricottę z konfiturą figową oczywiście z bagietką albo lekkim pieczywem, a czasami na słodko pane con marmelatta.

Co sprawia więcej radości - gotowanie czy przygotowywanie słodkiego dolce? Zaczęłam swoją przygodę od kuchni, ale ostatnio bardziej się interesuję deserami. W mojej książce desery zajmują zaledwie 10% i czuję trochę niedosyt.

Następna Pani książka będzie o deserach? Zgłębiam ten temat, widzę w nim niesamowity potencjał. Przygotowuję desery bez proszku do pieczenia, bez chemii, bez konserwantów, barwników, robię nawet torty bezglutenowe. Włoska kuchnia jest prosta, a desery są znacznie bardziej skomplikowane, a ich kuszącą stroną jest malutki rozmiar. We Włoszech deser to mały słodki, intrygujący kąsek. Planuję wyjechać do Włoch, by zgłębiać wiedzę cukierniczą. W tym temacie inspiruje mnie zarówno Toskania, jak i Sycylia. Choć Toskania ma genialne desery, to jednak ciągnie mnie w kierunku południa. Rozmawiała Barbara Madej Fot. archiwum Justyny Czekaj-Grochowskiej

106



Po powrocie z Mediolanu nie ma się ochoty na nic innego niż cudo o imieniu panettone – odrywana płatami słodka baba drożdżowa z mnóstwem bakalii. Gdy przyglądamy się tamtejszym okazom, ślina aż cieknie i kusi nas, by samemu spróbować zmierzyć się z tym z pozoru trudnym przepisem, którego pieczołowicie strzegą wszystkie mediolańskie cukiernie.

Praca z tym ciastem może się okazać wielką frajdą, bo przyjmuje ono przeróżne dodatki – takie, jakie lubimy najbardziej: rodzynki, suszone owoce, orzechy. Włosi uwielbiają ciasta drożdżowe z mnóstwem bakalii, panettone uginają się od rodzynek i skórki pomarańczowej. Ich ciasta drożdżowe są zwarte, nieco bardziej tłuste i mają w sobie coś, co wciąga, kiedy jemy je popijając porannym cappuccino. Ciasto drożdżowe, kryjące się pod nazwą panettone, jest wilgotne, pachnące, a jego struktura ma charakterystyczne, ciągnące się płatami żółte warstwy. Nikt tak mistrzowsko nie piecze tego przysmaku jak Włosi, zwłaszcza w samym Mediolanie, który słynie z aromatycznych drożdżowych babek wypiekanych na każde święta Bożego Narodzenia. Ten smakołyk można kupić tylko w sezonie okołoświątecznym. Ale przez resztę roku mamy szansę cieszyć się smakiem własnej babki, którą każdy może upiec w swojej kuchni. To nic trudnego.

108

Kiedy zgromadzimy wszystkie składniki, reszta pracy to formalność. Na przygotowanie, wyrośnięcie i pieczenie musimy zarezerwować sobie około 4,5 godziny. Jednak nie musimy przez cały ten czas zajmować się wyłącznie ciastem – jedynie doglądamy i pielęgnujemy, aby miało ciepło, spokój i mogło swobodnie rosnąć na naszych oczach. Praca z ciastem drożdżowym jest niezwykle przyjemna. Jeżeli dobrze się z nim obchodzimy, odwdzięcza się pięknie wyrośniętym wnętrzem. Musimy pamiętać o kilku zasadach, a szczególnie o jednej, najważniejszej – składniki! To od nich będzie zależeć nasz sukces. Mąkę najlepiej dodać włoską typ 00, o wysokiej zawartości białka, masło bez dodatków, jaja duże, wiejskie o ciemnożółtych żółtkach, drożdże świeże, dopiero co kupione, a nie leżące po otwarciu zbyt długo w lodówce, bo tracą przez to moc. Rodzynki również decydują o smaku ciasta, najlepsze są sułtanki, te najmniejsze, soczyste i ekologiczne. Skórka z pomarańczy najlepsza jest zrobiona przez nas – to jedynie parę minut, aby lekko skarmelizować z cukrem pokrojoną w kostkę skórkę pomarańczy.


przepis

IL PAN BRIOCHE

Moja włoska babka drożdżowa PRZYGOTOWANIE: 1. Drożdże rozpuszczamy w mleku. 2. Masło roztapiamy i odstawiamy na bok do ostygnięcia. 3. Do misy wbijamy jajka, wsypujemy mąkę, cukier i skórkę

z pomarańczy. Dolewamy rozpuszczone w mleku drożdże i zaczynamy wyrabiać ciasto. Tutaj zdecydowanie najlepiej sprawdza się robot kuchenny, który zwinnie wyrobi za nas całe ciasto i pozwoli, aby stało się mocno napowietrzone. Kiedy nie możemy pomóc sobie sprzętem elektronicznym, ciasto wyrabiamy ręcznie, najlepiej łopatką albo po prostu rękami. To pierwsza faza wyrabiania, która trwa około 5 minut, aż ciasto stanie się jednolite. 4. Do masy wlewamy rozpuszczone masło i wyrabiamy dalej, aż stanie się lśniące i gładkie. Teraz ciasto zaczyna nabierać blasku, powinno lekko odchodzić od ścianek naczynia, dając nam sygnał, że jest gotowe. 5. Przekładamy ciasto do miski, wsypujemy rodzynki i odstawiamy do wyrośnięcie na około 2 godziny, aż podwoi swoją objętość. 6. Po wyrośnięciu znów zagniatamy ciasto i wkładamy do wysokiej foremki na panettone. Odstawiamy do wyrośnięcia na kolejną godzinę. 7. Kiedy pięknie wyrośnie, smarujemy powierzchnię ciasta żółtkiem rozmieszanym z mlekiem i posypujemy migdałami. 8. Wstawiamy do pieca nagrzanego do 165 stopni i pieczemy około godziny, aż stanie się brązowe i pachnące. W całym domu unosi się niepowtarzalny aromat drożdżowego ciasta - dla niego samego mogłabym piec takie słodkości codziennie. Panettone to pyszne śniadanie, coś do popołudniowej kawy, albo bruschetta dolce z lodami!

Składniki (porcja na 1 babkę ważącą około 750-800 g) ¬ 175 g masła ¬ 10 g świeżych drożdży ¬ 50 ml mleka ¬ 50 g cukru ¬ 300 g mąki pszennej włoskiej typ 00 ¬ 3 jaja ¬ 2 łyżki skórki z pomarańczy ¬ 100 g rodzynek

Do posmarowania: ¬ 1 żołtko ¬ 1 łyżka mleka ¬ płatki migdałów do posypania

Czas pieczenia: około 1 godziny Temperatura pieczenia: 165 stopni Justyna Czekaj-Grochowska Fot. archiwum autorki 109


lounge bar

Bart os z

Ko ec ni baru | szef zny

Lata 90. z pewnością były szalone, dla równowagi szału nie było w barmańskich kompozycjach z tamtego czasu. Przygotowując tequila sunrise szczytem fantazji było wbicie kolorowej parasolki a używana do jej przygotowania grenadyna była tak naprawdę czerwonym syropem owocowym który więcej miał w składzie wiśni i maliny niż owoców granatu. Może właśnie dlatego grenadyna szybko odeszła do lamusa i stała się obciachem. Grenadyna wraca do łask za sprawą barmaństwa craftowego i dużo wiekszej dostępności egzotycznych owoców na rynku. Nawet najprostszy koktajl zyska na niepowtarzalnym smaku przy użyciu domowej grenadyny.

Tequila Sunrise 40ml Tequili Blanco Sok pomarańczowy 15ml Grenadyny

Domowa grenadyna: Niektóre przepisy sugerują by ręcznie wyciągać każde nasionko granatu, co może być dość uciążliwe. Jeżeli macie wyciskarkę manualną z dźwignią wystarczy przeciąć granat na pół i wycisnąć. Z jednego dużego granata powinno wyjść około 1 szklanka soku. Sok mieszamy z cukrem w proporcji 1:1. Żeby przyspieszyć rozpuszczanie cukru sok można pogrzać ale uważajcie by nie zaczął się gotować - to zepsuje jego świeży smak!

Na ten i inne koktajle przygotowane przez profesjonalistów oraz na rozmowy o architekturze zapraszamy do baru!

Bartosz Ziembaczewski - Autor wielu publikacji oraz recenzji ukazujących się na łamach Magazynu Whisky oraz Aqua Vitae. Twórca witryny www.whiskyhome.com.pl, pasjonata whisky. Współorganizator Whisky Day Cracow, który odbędzie się 20 maja w Fortach Kleparz w Krakowie. Prowadzi i organizuje degustacje, propaguje kulturę picia whisky, a przede wszystkim uwielbia spędzać czas z kieliszkiem w dłoni.

Podróż do doliny spokoju W życiu każdego amatora whisky prędzej czy później pojawi się myśl, czy warto wyjść z rutyny i sięgnąć po coś nowego. Wielu z nas na samym początku zadawało sobie to pytanie w momencie, gdy stojąc przed sklepową półką staraliśmy się zrozumieć, czym różni się butelka whisky single malt za 100, 200 czy też 300 zł od standardowego blendu, który zwyczajowo lądował na dnie koszyka, by ostatecznie zakończyć swój żywot w szklance coli. Cóż, chcąc odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie, mogę jedynie stwierdzić że różnica jest spora, jednak najważniejsze, aby nie przepłacać. Ceny whisky single malt (czyli słodowej, pochodzącej z jednej destylarni) osiągają często zawrotne ceny. Jednak jeśli jesteśmy dopiero na początku swojej przygody z tym trunkiem, zaopatrzyliśmy się w odpowiednie szkło i za namową znajomych jesteśmy gotowi wyłożyć tym razem większą gotówkę na naszą pierwszą butelkę zróbmy to rozsądnie. Szukając informacji, od czego by tutaj najlepiej zacząć, wielu z was będzie zapewne czerpać wiedzę z internetu. Nie ma w tym nic złego oprócz faktu, że często w internecie znajdziecie opinie i oceny ludzi, którzy mają zupełnie inne preferencje smakowe od waszych. Dlatego też jeśli już macie zamiar wydać swoje ciężko zarobione pieniądze i szukacie porady u “wujka

Google” - kierujcie się notami testowymi i sprawdźcie, czy opisane smaki i aromaty są akurat bliskie Waszemu podniebieniu. Oceny są często zbyt subiektywne. Wszystko to wydaje się banalnie proste, dlatego też nie pozostaje nic innego, jak udać się do sklepu, namierzyć odpowiednią butelkę, z którą mam nadzieję przyjdzie Wam spędzić udany wieczór. Mój dzisiejszy wybór padł na Glenmorangie Original 10YO, czyli 10-letnią whisky typu single malt z regionu Highland. W tłumaczeniu Glenmorangie oznacza “dolinę spokoju” i taki spokojny wieczór mam akurat dzisiaj w planie, dlatego butelka szybkim ruchami ręki ląduje w koszyku, a zaraz potem w sklepowej kasie. Pozostaje już tylko poczekać na ten wyjątkowy moment, kiedy korek wyda swój magiczny dźwięk i otworzy przed nami możliwość obcowania ze złotym trunkiem. W zapachu odnajdziemy delikatne i słodkie nuty z akcentem wanilii, miodu kwiatowego oraz jabłek w tle. Do tego nuta cytrusów, skórka z pomarańczy, cynamon oraz dąb. W smaku również słodko, lekko i kremowo. Wanilia, świeże cytrusy, jabłka i dąb. Na finiszu pojawiają się akcenty świątecznych przypraw, takich jak cynamon i rozgrzewający imbir. Glenmorangie Orginal 10YO to idealny przykład whisky single malt, idealna na rozpoczęcie swojej przygody z tym

www.bardziejbar.pl MARSZAŁKOWSKA 21/25 Warszawa

trunkiem. Z tego co pamiętam była to jedna z moich pierwszych butelek, która idealnie nadawała się do szukania smaków i aromatów, a przy okazji stała się doskonałym wstępem do poznania kultury degustacji złotego trunku. Biorąc pod uwagę przystępną cenę, która niejednokrotnie bliska jest whisky tupu blended, zdecydowanie warto od czasu do czasu sięgnąć po coś nowego. Być może również dla Was będzie to początek pięknej przygody związanej z tym wyjątkowym trunkiem?! Tego Wam osobiście życzę. PS Chcecie wiedzieć więcej na temat whisky? Nie zapomnijcie wybrać się na Whisky Day Cracow, który odbędzie się 20 maja w Fortach Kleparz. Więcej informacji znajdziecie na stronie internetowej www.whiskydaycracow.pl


www.ksr.net.pl Krakowska Szkoła Restauratorów to stale rozwijająca się firma szkoleniowo doradcza branży gastronomiczno - hotelarskiej oparta o profesjonalizm, wieloletnie doświadczenie, kreatywność i ciągły rozwój zawodowy. Każdy trener może pochwalić się osobistymi osiągnięciami z zakresu swojej specjalizacji: kuchnia, bar, profesjonalna obsługa Gości, sommelierstwo, baristika czy inne. Współpracujemy z restauracjami, klubami, hotelami, firmami cateringowymi działającymi w Krakowie i Polsce. Na rynku polskim działamy od 2006 r., w tym okresie przeszkoliliśmy blisko 15 000 osób. Jakość usług potwierdza m.in. Akredytacja Małopolskiego Kuratorium Oświaty. Drugą równorzędną działalnością organizacji jest szeroko rozumiany pre-oppening czyli projektowanie, tworzenie i otwieranie obiektów restauracyjno- hotelarskich.

Oferujemy kursy i szkolenia z zakresu: • • • • • • • • • •

Managera Gastronomii, Manager Baru, Szef Kuchni szkolenia dla kucharzy podstawowe i zaawansowane szkolenia barmańskie I i II stopnia szkolenia kelnerskie, ekstra serwis etc. szkolenia baristyczne oraz Latte Art szkolenia sommelierskie cukiernicze warsztaty carving i dekoracji stołu szkolenia Savoir-vivre inne kursy i szkolenia z zakresu gastronomii i hotelarstwa

Zapewniamy wszelkie potrzebne pomoce dydaktyczne, najlepszych licencjonowanych trenerów. Po ukończonym kursie uczestnicy mogą otrzymać zaświadczenie oraz dwa certyfikaty w języku polskim i angielskim.

Zapraszamy do współpracy :)

Zobacz więcej na naszej stronie:

31-323 Kraków, ul. Gdyńska 31 tel. +48 12 269 38 23, tel. kom. +48 660 934 709, e-mail: ksr@ksr.net.pl

www.ksr.net.pl


recenzje

W poszukiwaniu idealnej pizzy • Ranking najsmaczniejszych lokali w Krakowie

En Plato

ul. Warszawska 170a, Bibice Ktoś może powiedzieć, że to już nie Kraków, ale zaprawdę powiadam Wam, że warto będąc już w Krakowie wybrać się do mitycznych Bibic. My pojechaliśmy najpierw autobusem miejskim, by następnie przesiąść się w autobus aglomeracyjny i w końcu zasuwać poboczem wylotówki na Warszawę. Tak, to była istna przygoda, ale było warto i polecamy po stokroć. Nie zrażajcie się tym, że swoją obecność w En Plato należy potwierdzić na godzinę przed przybyciem. Na miejscu zdecydowaliśmy się na Bresaole i Salame Piccante – absolutnie genialne. Ciasto delikatne, brzegi tak miękkie, że można odnieść wrażenie, że rozpływają się na języku. Rewelacyjne włoskie dodatki tylko podbijają smak i gdybym mogła powiedzieć, że pizza może wzruszyć człowieka to wskazałabym na En Plato.

Pizza Napoletana Vincenzo Pedone ul. Borsucza 12

Malutki lokal prowadzony przez przesympatycznego Włocha - Vincenzo. W środku kilka stoliczków czasem biegają wokoło dzieci właściciela. I to nic, że pizza podana jest na papierowych talerzach, to nic, że czasem trzeba czekać przed wejściem na wolny stolik (oczywiście, można zadzwonić wcześniej i zamówić pizzę, ale to nie to samo!). Ta pizza jest doskonała zarówno w środku jak i na zewnątrz. Piękna, aromatyczna, może czasem ma nałożonych zbyt bogato składników, ale i tak warto. Włoskie dodatki, genialne ciasto, które bardziej trzeba nakładać na widelec nożem niż je kroić. Jeśli chcecie komuś pokazać jak pyszna może być pizza warto zabrać go do Vincenzo.

Pizza Garden ul. Konopnickiej 11

Kto nigdy nie jadł pizzy z Garden nad Wisłą, musi to absolutnie nadrobić. Pizza zupełnie inna od dwóch powyższych – ciasto jest o wiele grubsze, dodatki komponowane też inaczej, ale Garden to już legenda. Praktycznie niemożliwe jest wejście tu z marszu (ostatnio próbowaliśmy dwa razy, za każdym razem nam się nie udawało a czas oczekiwania wynosił do 40 minut), dlatego polecamy przyjść i odczekać swoje w kolejce, ale nie będziecie zawiedzeni. Włoskie dodatki, zapach wydobywający się z rozgrzanego pieca – czego chcieć więcej?


recenzje

W odwiecznej rozgrywce pod hasłem „co zjeść szybko na mieście?” oraz „co zjeść po piątkowej imprezie?” pizza stoi na zwycięskiej pozycji. Można ją zamówić na telefon z dostawą prosto do łóżka lub wstać, wyjść z domu i przewietrzyć głowę, zanim zatopimy zęby w cieście ociekającym sosem pomidorowym.

Nolio

ul. Krakowska 27 Pamiętam szał jaki opanował to miejsce zaledwie kilka dni po otwarciu. Nam jakimś cudem udało się tam dostać stolik, wracając po południu z pracy. Pizza w Nolio z lampką białego wina to, to co nastawia idealnie na resztę miłego wieczoru. Sos pomidorowy San Marzano D.O.P, mozzarella di bufala Campana D.O.P i człowiekowi od razu jakoś lepiej i weselej na sercu i na talerzu. W tej pizzeri polecam również desery, przy jednej z kolejnych wizyt rozpływaliśmy się nad gruszką w winie z lodami z gorgonzoli – zaczarują Was, podobnie jak pizza.

bonus

U Włocha. Pizzeria ul. Żydowska 16, Tarnów Wiem, miało być o Krakowie, ale nie mogę tu nie wspomnieć o tym lokalu znajdującym się w Tarnowie. Jeśli pojechaliście do Bibic, to innego dnia jedźcie koniecznie do Tarnowa, do Włocha. Lokal przypomina wielki dom w Italii, a przygotowujący pizze Raffaele tylko podkręca domową atmosferę. Pizza krucha, jak u włoskiej mamy. My pałaszowaliśmy ją nic nie komentując – najlepiej, gdy jedzenie odbiera nam mowę.

Gdy trzeba pizza jest gruba, pełna sera, wypchana po brzegi kiełbasą pepperoni lub pieczarkami. Innym razem może być wegańska na razowym cieśnie z serem roślinnym i mnóstwem warzyw. Może też być delikatna, lekko ciągnąca się, muśnięta oliwą i rozpływająca się w ustach. Pizza posiada tę cudowną właściwość, że jest w stanie sprostać gustom wielu. Ten najsłynniejszy placek biedoty stał się nieodłącznym elementem gastronomi i od dawna przestał być synonimem tzw. śmieciowego jedzenia. Przetestowaliśmy dla Was kilka lokali w Krakowie, do których warto się wybrać, jeśli jesteście amatorami włoskiego przysmaku. Smakowała Marta Kudelska


felieton na koniec

F

Dzieci lat 90. ot

.

ch Mi

a ńs zc ał P

z yk

TOBIASZ KUJAWA freestylevoguing.com

Kilka lat temu stuknęła mi trzydziestka i coś dziwnego zadziało się w mojej głowie. Nie piszę o skutkach paru odrobinę zbyt intensywnych imprez z lat dwutysięcznych i wesołych cukierkach, po których za oknem niespodziewanie rozkwitało południe. Po prostu - po raz pierwszy w życiu naprawdę spojrzałem wstecz. Nie zrozumcie mnie źle, nie tęsknię do lat 90., chociaż muszę przyznać, że jestem dzieckiem dokładnie tej dekady. Wtedy byłem nastolatkiem, przeżywałem moje pierwsze fascynacje, hormonalne uniesienia, niewdzięczne budowanie tożsamości. Co z nich pamiętam? Przede wszystkim specyficzne rozedrganie, którego doświadczali dorośli ludzie, wypuszczeni z opresyjnej komuny wprost w zabójcze objęcia bezwzględnego kapitalizmu. W mojej rodzinie nikt nie wspominał źle poprzednich dekad. Wręcz przeciwnie - przodkowie żyli, zakochiwali się, płodzili dzieci. Żyli. Budowali jakieś kariery, niełatwo, bo bez magicznych legitymacji, ale jednak. Głupotą byłoby to przekreślić, zdeprecjonować. Ale lata 90. obiecały dorosłym i ich dzieciom więcej. Prawdziwą wolność i nieograniczone możliwości. Okazało się jednak, że ta wolność często była pułapką, niczym kulinarna orgia po okresie surowego postu, grożąca zabójczą czkawką. Świat był drapieżny. Każdy jak mantrę powtarzał: „przedsiębiorczość”, „biznes”, „wyścig szczurów”. Sukces. Za wszelką cenę. A co za nim idzie - pieniądze, wczasy pod palmą, willa z basenem, auto, przez które sąsiedzi zzielenieją. Nastały czasy pazerności. Świat stanął otworem, a ja stałem z rozdziawioną buzią i zastanawiałem się, o co w tym wszystkim chodzi. Czy ludzie są szaleni z zasady, czy jednak jest w tym jakaś tajemnica, której nikt nie raczył mi zdradzić? Teraz już wiem. Lata 90. to były czasy instant. Nikt nie czytał etykiet, bo nie miał na to czasu. Chciało się dużo, tanio i szybko. Kolorowo i intensywnie. Dieta? Owszem, ale nie zdrowotna tylko odchudzająca. Wszyscy się wtedy odchudzali okrutnie śmierdzącą zupą z kapusty. Ponoć działała. Może dlatego, że po dwóch tygodniach podobnej kuracji człowiek dostawał torsji na widok tego warzywa… Moda? Była kiczowata, tandetna, z poliestru, ale koniecznie pokazująca jakąś naiwną impresję na temat bogactwa czy profesjonalizmu. Źle skrojony garnitur

114

czy karykaturalna garsonka była zbroją nowoczesnego przedsiębiorcy, a elektroniczny organizer made in china jego sekretną bronią. Pomagał uporać się z czasem. A czas to pieniądz. To robiło wrażenie. Podobnie jak salon w kolorze limonki i niezniszczalna zastawa ze szkła hartowanego. Dobry gust umarł zalany falą pozornego dobrobytu. Przynajmniej było śmiesznie. Nie tęsknię do lat 90. A jednak czuję do nich jakąś intrygującą nostalgię. Dla oczu były prawdziwym koszmarem, ale dla duszy? Syciły ją aż nadto. Muzyka miała treść. Prasa miała sens. Nawet banalna telewizja była ciekawsza i prawdziwsza. W latach 90. znani ludzie mieli szansę opowiedzieć coś sensownego o swojej pracy, życiu i doświadczeniach w godny i elegancki sposób, choćby na Bezludnej Wyspie Terentiew czy ryzykując wampiryczne ukąszenie u Jagielskiego. Jak to jest możliwe, że w tej chwili jedyną alternatywą jest wykastrowana z charakteru śniadaniowa kanapa, albo publiczna kompromitacja u podstarzałego błazna, który zaprasza swoich gości wyłącznie jako statystów? Regres obyczajowy to następstwo pogoni za sukcesem? Jeśli tak, to nigdy nie warto było jej rozpoczynać.

NIE TĘSKNIĘ DO LAT 90. A JEDNAK CZUJĘ DO NICH JAKĄŚ INTRYGUJĄCĄ NOSTALGIĘ

Bajka o wielkich sukcesach nigdy nie zmieniła się w rzeczywistość. Pożyczone marzenia o willach z basenem zblakły, kiedy wyszło na jaw, jaka jest ich faktyczna cena. Patrzę na moich znajomych i przyjaciół - dzieci lat 90., które nie chcą się już zarzynać w korporacjach. Propaganda wielkiej kariery okazała się fiaskiem. Dziś marzą o małej przytulnej stabilizacji. Zamiast wielkich ogrodów pielęgnują kwiaty doniczkowe, puszysty chleb z chemią zamieniają na domowe wypieki, bezduszne meble-klony wymieniają na retro sprzęty, które ich rodzice wywalali na śmietniki, bo były niemodne. Mniej, skromniej, bardziej świadomie. Dzieci lat 90. chcą w końcu chcą zacząć oddychać. Szkoda tylko, że powietrze dookoła nich robi się coraz gęstsze.


/ SPELNIJ MARZENIE / O WLASNEJ RESTAURACJI

gliwice 44-100 Gliwice ul. Raciborska 2 tel. 733 25 37 30 /zdrowakrowa

katowice 40-014 Katowice ul. Mariacka 33 tel. 730 10 15 20 /zdrowakrowakatowice

franczyza Zadz woń do nas i zapytaj o warunk i francz yz y. O t wór z swoją Zdrową K rowę!

katowice 40-615 Katowice ul. Jankego 51 tel. 539 64 64 64 /zdrowakrowajankego

Zdrowa Krowa zdrowa_krowa zdrowakrowa www.zdrowakrowa.com


116



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.