KONTENT #10

Page 51

zestawy · Janusz Radwański · 51

Czyli przywracamy prymat naturze, a raczej: ona sama go sobie przywraca (kataklizmem), a raczej: w końcu przywróci. Wiersz brzmi niczym utopijna (sic!) przepowiednia: tylko to nas czeka, jeśli wcześniej sami się nie wykończymy. I to jest ostatni moment wiersza; „po” już będzie za późno, ponieważ nie tylko poezja przestanie istnieć. I przecież nie to będzie stanowiło największy problem, żeby – za wierszem Radwańskiego – nie powiedzieć: problem jakikolwiek. I w tym sposobie mówienia o kolejnym końcu historii nie ma paranoi efektownego podnoszenia rejestrów i zwiększania dynamiki na rzecz jednoznaczności zaangażowanego przekazu typu: to wygłaszam ja, cały na czerwono. Całe szczęście. Wszystko osobno

Czy to już projekt? Układ zamknięty, który sam się spełnia w tak skuteczny sposób, unieważniając się? Radwański takowymi raczej gardzi, choć potrafi układać wiersze w przekonujące ciągi przyczynowo-skutkowe, zwłaszcza gdy w grę wchodzą mniejsze całostki, zestawy i cykle – tylko w tym ostatnim przypadku należy zaznaczyć, że składające się z autonomicznych i zdolnych funkcjonować osobno części. Odkreślam to nie pierwszy raz, czekając na jego większą całość (książkę) w tak skutecznym porządku. Święto nieodległości już jest niebezpiecznie blisko tej zasady. Janusz

Co warto podkreślić, choćby i tylko na marginesie niniejszej opowieści: Radwański jeszcze nigdy nie zaszedł w swojej poezji tak daleko, jeszcze nigdy nie zagrał takiej zaangażowanej w kosmos, a jednocześnie rdzennie wsobnej metonimii. Oto poeta dojrzały, w trakcie przejść, ojciec porażki polszczyzny-golizny, który świadomy swoich i nieswoich błędów, wypaczeń i wypatrzeń, gwiżdże sobie, gwiżdże i jest to dźwięk potwornie złośliwy, niczym rak


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.